24 XII

Breathe
Crisp and cleansing the winter air
I dream
Of a world in a peaceful sleep
Snow falling gracefully down
Rejoice in winter's deep charm
I can't wait, I can't wait
Freeze
People gather around the fire
I feel
All the warmth that the cold inspires
Frost covered tree tops are bright
Shimmering silver tonight
I can't wait, I can't wait
I hope snow will fall upon us soon
Everywhere
The whole world veiled in white
I'd be reset to face the seasons
Once again
Yes, on and on falls the snow
Like diamonds from the sky
Our broken hearts - paint them white
Lead us into a wonderland
Pure as the snow - virgin white
A new beginning...


Hyde

Cała Krawędź była pokryta śniegiem, którego ciągle przybywało. Strel o mało w nim nie zatonęła, wolała więc wskoczyć mi na ręce. Tenari rozglądał się z ciekawością po miejscu, przeciw przyjazdowi do którego zawsze do tej pory protestował. Ale chyba wywarło na nim pozytywne wrażenie.
- Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko przyjedziecie - powitał nas Ketris. - Aeirana nie ma, jeszcze nie zdążył objechać D'athúil.
- C a ł e g o D'athúil? - zmroziło mnie. - Po co?!
- Mnie nie pytaj, ja tu jestem tylko heroldem - prychnął.
Wzniosłam oczy do nieba z rezygnacją, ale właściwie już postanowiłam.
- No dobrze, w takim razie zabierz mój przychówek do domu - wepchnęłam bardowi w ręce torbę - a ja jadę go dogonić.
- Co przywiozłaś, mrożonki? - zaśmiał się, zaglądając do środka. - Och, już widzę. Światełka. Tylko na co one będą działać, kiedy już je porozwieszasz?
- Na baterie - burknęłam, wsiadając z powrotem na konia.
Nie przypuszczałam tylko, że Tenari nie da się zabrać do domu, tylko zacznie się domagać jazdy razem ze mną... A może jednak powinnam się była tego spodziewać. Coś on za bardzo uparty ostatnio.

Pędziliśmy szaleńczo, nie czując zimna. Pozwoliłam Nindë biec tak szybko, jak tylko potrafiła, i pewnie wyrzucałabym to sobie, gdybym tylko miała czas. A ona niosła mnie gdzieś ponad czasem, ponad przestrzenią. Poza wszystkim.
Prawie już słyszałam tę melodię, która rozbrzmiewa między światami. Prawie. Dlatego jej nie pamiętam.
Właściwie krótko trwała nasza jazda, bo Aeiran wyjechał nam na spotkanie - już wracał z tego swojego objazdu. Oboje równocześnie zeskoczyliśmy z koni i przywitaliśmy się jakby... No właśnie, mogłabym napisać, że jakbyśmy nie widzieli się wieki, ale przecież zawsze w takich chwilach mam wrażenie, że nigdy się nie rozstawaliśmy. Więc jak to inaczej określić?
- Samotny jeździec przemierzający krainę? - zapytałam, wtulając się w niego. - Wpisujesz się w legendę?
- Nie widzą mnie - pokręcił głową. - Jedyną osobą, która ponosi ryzyko, jesteś w tym momencie ty.
- Nieprawda - roześmiałam się. - Tenari też... I jestem pewna, że wzbudziłby większą sensację.
- Może już wzbudza - dobiegł mnie dziwnie wystraszony głos Nindë. - Może go złapali i wsadzili do klatki?
Skrzywiłam się, nie rozumiejąc, co też ona wygaduje. Ale po rozejrzeniu się uświadomiłam sobie, że Tenariego ani śladu.
- Co jest?! - wrzasnęłam. - Nie zauważyłaś, kiedy się odłączył?!
- A ty?! - odparowała. - Przecież cały czas siedział przy tobie! Trzeba było nie odpływać myślami!!
Wzięłam głęboki wdech, próbując opanować drżenie rąk.
- Spokojnie, spokojnie - zaczęłam. - Musimy po prostu wrócić tą samą drogą, na pewno gdzieś tam go znajdziemy.
- Genialny plan - parsknęła Pokrzywa, ale musiała przyznać, że nie miała lepszego.

Tenari wisiał w powietrzu nad jakimś wysokim ratuszo-kościoło-podobnym budynkiem. Wołałam do niego co sił, ale w ogóle nie reagował... Natomiast na samym czubku wieżyczki, bez problemów z utrzymaniem równowagi, stała jeszcze jedna postać o długich włosach, wpatrując się w demoniątko. I nawzajem.
- TEN-CHAN!! - wrzasnęłam jeszcze raz, ale nie dostałam odpowiedzi. Bez namysłu więc zrzuciłam płaszcz i i rozwinęłam skrzydała... Już zapomniałam jakie to potrafi być bolesne, zwłaszcza, że dawno tego nie robiłam. Nie mówiąc już o tym, że mi się sweter podarł.
Nieco chwiejnie, ale jednak doleciałam do Tenariego. Miał zamglony wzrok, wbity w stojącą naprzeciwko kobietę. Nosiła krótkie futerko i wielkie nauszniki, a jej włosy były lawendowe. Spotkałam ją już kiedyś i, choć nie wiedziałam jak się spotkali (kto kogo przywołał telepatycznie), poniekąd rozumiałam Tenariego. Nie miałam jednak zamiaru się przyglądać temu pojedynkowi umysłów - bo że był to pojedynek, nie miałam wątpliwości - i mocno chwyciłam demoniątko w objęcia, sprawiając, że wreszcie się ocknęło.
- Czemu? Mogłem z nią wygrać!
- Ten-chan, wiem, że to nie jest miłe, jak ci ktoś siłą wtłacza wizje do głowy, ale ona jest wyszkoloną psioniczką, a ty...
- To nie jest miłe, kiedy się tym martwisz - przerwał mi. - Chciałem, żebyś mogła przestać.
Zamurowało mnie. To prawda, że się wtedy zdenerwowałam... Ale on się martwił, że ja się martwię?!
- Nie wiem, coś ty za jedna, ale jakim prawem przerywasz nam epicki pojedynek z prawdziwego zdarzenia?! - lawendowowłosa też już doszła do siebie. Kontruluje cudze umysły, a o własny zadbać nie umie... Co to za skleroza?
- Obróżka z dezintegratorem - podpowiedziałam, próbując się mimowolnie nie roześmiać.
- A, możliwe - podumała nad tym chwilę, po czym dramatycznym gestem skierowała na nas palec i przemówiła: - Jednakże... Zaraz oboje doświadczycie, co potrafią zdziałać moje myśli! Żaden dzieciak nie będzie ode mnie lepszy!
Nie zdążyła jednak tego udowodnić, bo nagle popłynęła głośna, lecz kojąca melodia. Dźwięk fletu. Ja i Tenari tylko się zasłuchaliśmy, za to Hifryn zamrugała, przewróciła oczami i najzwyczajniej w świecie spadła z wieżyczki. Na szczęście Ketris przygalopował w powietrzu na No Leaf Cloverze i złapał ją w porę.
- Nie można was na chwilę zostawić samych! - skomentował, kiedy wszyscy znaleźliśmy się już na dole.
- Ty za to zostawiłeś dom bez opieki, dźwiękmistrzu - Aeiran spojrzał na niego spode łba.
- Nieprawda - Ketris uśmiechnął się szeroko. - Została tam jeszcze trójka gości!

Wspomniana trójka gości siedziała na kanapie w salonie. A raczej Noelle i Kaede siedzieli, Sei'Hyô zaś chodził nerwowym krokiem z kąta w kąt. Aeiran zmierzył ich twardym spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na Ketrisa, ale nie skomentował.
- Znalazła się wasza zguba - zwrócił się bard do ducha lodu.
- Nie, tak naprawdę nie nasza - Hyô pokręcił głową, lecz odebrał od niego nieprzytomną Hifryn. - Są bardziej niebezpieczne zguby, które od dawna próbujemy zlokalizować. Ale lepsze to niż nic.
- Czy chcecie uczynić zgarnianie zagubionych dusz waszą tradycją, czy to tylko taki świąteczny odruch? - uśmiechnęła się Noelle. Wydawała się bardziej odprężona niż przy naszym ostatnim spotkaniu, ale nic dziwnego, miała trochę czasu, by dojść do siebie po wydarzeniach, w których centrum się znalazła. Kaede siedział jak najbliżej; co chwilę rzucał w jej stronę szybkie spojrzenia, jakby chcąc się upewnić, że nie zamierza zniknąć mu nagle z oczu.
- Cóż, po prostu im nas tam więcej, tym lepiej - powiedział enigmatycznie Hyô. - Szkoda, że i wy nie chcecie zostać.
- I tak uważam, że jedziemy na Rozdroże za późno - ucięła Noelle. - Ominęły nas wszystkie świąteczne przygotowania, a to taka fajna faza, taka gorączkowa... - przerwała i parsknęła śmiechem, ubawiona czymś tylko dla niej zrozumiałym.
Koniec końców pojechali na Pokrzywie, zachwyconej perspektywą bycia rozpieszczaną na Rozdrożu. Ketris na Cloverze miał ich przeprowadzić przez muzykę, a następnie udać się do Marzenia... Bardzo słusznie.
- A może zostaniesz na kolacji, Hyô-kun? - zapytałam, gdy już straciłam ich z oczu.
- Chcesz ryzykować, że ona się obudzi? - wskazał na psioniczkę. - Nie, dziękuję. Muszę szybko wracać do Tomine, zanim Enrith poda tę świąteczną kolację.
- Was ostatnich mógłbym podejrzewać o świętowanie dzisiaj - wtrącił Aeiran, uśmiechając się krzywo.
- Tomine protestowała, to fakt, ale na koniec nie potrafiła mi odmówić - wytłumaczył mu Hyô. - A kiedy Enrith zabrała się za gotowanie, nie było już odwrotu. Zresztą w taki dzień jak dziś nikt nie powinien być sam...
- Dlaczego nie?
- Bo dziś noc zwycięża dzień i ciemne moce wychodzą na świat...
- ...Szukając serc, do których mogłyby się wśliznąć - weszłam mu w słowo. - Dlatego każdy powinien przebywać w towarzystwie bliskich osób.
- By dzielić się z nimi ciepłymi i jasnymi myślami - przytaknął. - By chronić się nawzajem.
- Ale to ma sens tylko w faktyczny dzień przesilenia - wytknęłam.
- Tutaj następuje ono zawsze w ten sam dzień - wyjaśnił Hyô.
A zatem nie ma lat przestępnych. I krążą takie same podania o "kryzysie zimowym", jak to nazywa Tenari. Kolejne, poza językiem ten'pei, podobieństwa do Starego Świata, kolejne cienie przeszłości.

- Każde święta spędzam inaczej - uśmiechnęłam się, wyglądając przez okno. Pierwsza gwiazdka już dawno świeciła na niebie, a razem z nią mnóstwo innych.
- Ale nigdy nie dajesz się ciemnym mocom - zauważył Aeiran.
- Sama jestem ciemną mocą - prychnęłam. - Pod tym względem myślę raczej o tobie.
- Ja się o siebie nie martwię.
- Tego się domyślam - roześmiałam się. - Ale rok temu...? Nie umiem sobie wyobrazić Przesilenia spędzonego samotnie w podróży do nikąd - przeszedł mnie dreszcz. Dwa lata temu moje święta mogły właśnie tak wyglądać, ale przynajmniej po części zostałam od tego uchroniona. Przez Lexa, o ironio...
- Nie samotnie. Przysłałaś mi to - wyciągnął spod swetra wisiorek z Yin'gian, mieniący się odcieniami niebieskiego. - I wiedziałem, że nie jestem sam.
...Natomiast rok temu spędziłam beztroski wieczór u Vanny, nie przejmując się niczym oprócz rozmiarów mego prezentu gwiazdkowego. A następnego ranka... Następnego ranka...
- Tak dobrego zdania o mnie byłeś? - ścisnęło mnie w gardle.
Uśmiechnął się tylko, przytulając mnie do siebie.
Zapaliliśmy świece gdzie tylko się dało, a Tenari rozwiesił światełka. Dziwne zestawienie, ale nawet ciekawie wygląda.

18 XII

Znajdowałam się na czarnej pustyni i zapadałam się w piach. Spodziewałam się chmur i błyskawic, tymczasem świeciło słońce. Jasno i ostro; jego promienie niemal przenikały na wylot. Dziwne, że nie byłam od nich cała podziurawiona.
W oddali widziałam wędrowca - szedł z opuszczoną głową, a jego ciemne włosy powiewały, choć przecież nie było wiatru.
Z początku myślałam, że po prostu pamięć płata mi figle i podsuwa jakąś odwrotną wersję tamtego snu sprzed kilku miesięcy, w którym zostałam uwięziona razem z Vanny.
Po chwili jednak ktoś się odezwał, bezpośrednio do mnie... I musiałam zmienić zdanie.
- Spójrz. Przybyłaś tu, żeby położyć kres jego tułaczce - niski i przyjemny kobiecy głos wypełnił chyba cały sen. Ale tamten go nie słyszał albo nie zdradził się, że słyszał.
- Kimkolwiek jesteś, chyba pomyliłaś osoby - mruknęłam. - Zwróć się do kogoś, kto zna się na snach.
- Jesteś tu, bo tak powinno być. Jesteś tą, która wpływa na opowieści i kształtuje je według własnej woli. Tylko ty jesteś władna przerwać jego pokutę.
- Nawet jeśli mogłabym być taką osobą, jak mówisz, nie chciałabym tego. Nigdy nie chciałam.
- Jak to nie? - tym razem w głosie usłyszałam nutę zdziwienia. - Dlaczego odrzucasz coś, co podano ci na srebrnej tacy?
Na srebrnej tacy, a to dobre...
- Bo wpływanie na opowieść oznacza wielką odpowiedzialność za wszystko i wszystkch, którzy się w niej znajdą - westchnęłam. - A ja nie czuję się odpowiedzialna. Nie chcę nikomu odbierać wyboru.
Ciekawe, ile razy jeszcze będę musiała tłumaczyć to innym.
I sobie.
- Wyboru? WYBORU?! - miałam wrażenie, że cała pustynia się zatrzęsła. - Gdzie ty tutaj widzisz WYBÓR?! - wstrząsy jeszcze się wzmocniły, ale wędrowiec szedł dalej, zupełnie się tym nie przejmując. A w mojej głowie pojawiła się nagle wizja, jakaś szybka i nieuchwytna, jak błysk słońca - i obudziłam się....

...Kiedy podniosłam powieki, pierwszym, co zobaczyłam, była zaniepokojona twarzyczka Tenariego. Ale kiedy zamrugałam kilka razy, niepokój przeszedł w uśmiech, którego nie mogłam nie odwzajemnić.

Będę musiała dać znać Vanny, żeby w najbliższym czasie uważała na sny. Zamierzam się do niej wybrać jeszcze przed wyjazdem na Krawędź, więc akurat będzie okazja. Choć ona chyba by się raczej ucieszyła... Tamta opowieść (czy raczej ścinek opowieści) zdawała się ją mocno wciągać.

16 XII

- Jak dla mnie wygląda to raczej na ekran - oceniłam, przyklejając nos do szyby wystawowej. Niemal kwadratowa powierzchnia, otoczona czarną ramą ze zdobieniami, była matowa i niczego nie odbijała.
- Skoro ci mówię, że zwierciadło, to znaczy, że zwierciadło! - obruszyła się Pai Pai. - Nie po to tłum znawców nad tym debatował, żeby teraz przychodził taki laik i to kwestionował!
- Ale tu nie napisali, że zwierciadło - Brangien przyjrzała się tabliczce przy gablotce. - Tylko, że nieznany obiekt, pochodzący najpewniej z innego świata.
Pai Pai przeczytała napis i najeżyła się jeszcze bardziej:
- Po prostu sami nie wiedzą, co mówić, żeby brzmieć wiarygodnie. Mogłam to gdzieś opchnąć i zgarnąć kokosy, ale nie! Lepiej przekazać do muzeum, prawda? Obsypali mnie i Shee'Nę pochwałami, a i tak na nic się nam to nie przydało.
- To wcześniej nie zauważyłaś, że bycie archeologiem to niewdzięczna robota? - uśmiechnęłam się słodko.
- A idźcie, żmije nakrapiane. Już nawet wam się pochwalić nie mogę.
- Nie, no możesz, tylko wiesz, Miya ma jakąś lustrofobię, a ja jestem czepialska - Brangien pogłaskała ją po głowie.
- Nie mam lustrofobii - mruknęłam przez zęby. - Mam tylko manię prześladowczą.
- Na jedno wychodzi...

- Dobra, czyli ja robię koreczki, a ty ciasto marchewkowe - rozmyślała na głos Pai Pai - A łabędź będzie?
- Też miałoby nie być! - prychnęła Brangien. - Przecież to już tradycja! I legenda!
- Chwila, dlaczego wy decydujecie o moim sylwestrze? - zdołałam się wtrącić.
- Bo ty się nie odzywasz - odpowiedziały jak na komendę.
- Ale ja nie planuję żadnego balu z tłumem gości...
- My też nie. Skoro głównych amatorek imprez nie będzie, masz pełne prawo urządzić coś kameralnego.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, bo właśnie coś kameralnego mi się marzyło, zwłaszcza, że zeszłoroczny bal bardzo mnie zmęczył... Coś bez tłumów, bez dobierania w pary i bez wymyślnych kreacji - chyba, że ktoś zechce. A przez "główne amatorki imprez" Brangien rozumiała Lilly i Shee'Nę, a także San-Q i Xellę-Medinę, które zamierzały powitać nowy rok z rodzinami.
- No tak - podsumowała Pai Pai. - Skoro już się ich matka obudziła, to pewnie nigdy więcej sie z domu nie ruszą...
- Wyślemy im życzenia o dwudziestej drugiej - obiecałam.
Doprawdy, przy nich czuję się zaskakująco normalna. A bez Xemedi-san w roli organizatorki imprezy tym bardziej.

Sylwester będzie bezksiężycowy. Ale to tylko taka oderwana myśl.

10 XII

- Co to takiego? - zainteresowała się Xella-Medina, podnosząc z kanapy kartkę pełną kolorów.
- Ten-chan to narysował - uśmiechnęłam się. - Twierdzi, że to noc tańca na zamarzniętym morzu.
- Ciekawe ujęcie tematu - zachichotała. Nie mogłam się z nią nie zgodzić - to, czego świadkami byliśmy trzy dni temu, miało właściwie tylko dwa kolory, biel i czerń. Tymczasem na rysunku było mnóstwo barw, chaotycznie porozrzucanych. Można by powiedzieć, że to zwyczajny dziecięcy bazgrołek bez głębszej myśli, ale umysł Tenariego wciąż jest dla mnie niepojęty, w każdym razie jeśli chodzi o wyobraźnię.
- Ten Sorano tam był - odezwałam się, chcąc sprawdzić jak zareaguje. Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności, bo zwykle było odwrotnie - wiedziała o mnie rzeczy, które myślałam, że udaje mi się ukryć. Za to ja wiedziałam, że jasnowłosy Filar Ładu z nadzieją w herbie jest w niej irracjonalnie zakochany i że jej się to nie podoba.
- Właśnie widzę - pokiwała głową spokojnie, nadal przyglądając się rysunkowi. - Sama chciałam się wybrać, ale zawsze jest rozżalony, kiedy robię mu konkurencję... A chętnie bym sobie potańczyła.
- Mówisz tak co roku - wzruszyłam ramionami. - Co ci szkodzi dorwać faceta, który umie tańczyć i wśliznąć się na jakiś bal?
- Nie ma takiego, który by się zgodził.
- A od kiedy pytasz o zgodę? - prychnęłam. - Zresztą niewiele trzeba żebyś kogoś oczarowała. Ostatnio sprawiasz wrażenie, jakbyś chciała się komuś podobać.
Ku mojemu zdziwieniu Poszukiwaczka Tajemnic osunęła się na kanapę, upuszczając rysunek i zaniosła się śmiechem.
- Wiesz, że mówisz całkiem jak mój brat? - wykrztusiła w końcu.
- Stwierdzam fakt - mruknęłam. - Kryje się za tym jakaś poważniejsza intryga?
- A nie przyszło ci do głowy - uśmiechnęła się szeroko - że mogę mieć jakiś kryzys osobowości?
- Ty, akurat - puknęłam się w czoło.
- No ja, ja - podniosła się z kanapy i puściła do mnie oko. - A co, wszyscy dokoła mogą przeżywać kryzys osobowości i tylko ja mam być dyskryminowana?
Jeszcze raz zerknęła na rysunek Tenariego i zaczęła otwierać portal.
- Sat wczoraj napisała - przypomniałam sobie. - Jednak u niej nie byłaś?
Zanim zniknęła, odwróciła się do mnie i złożyła głęboki, przepraszający ukłon.
Nawet herbaty sobie nie zażyczyła.

7 XII

Poczułam głód opowieści, choć tak naprawdę nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. A to bardzo niedobrze - jak się nie ma sprecyzowanego pomysłu, wtedy złośliwy los potrafi rzucić w coś, łagodnie mówiąc, niezadowalającego. Z drugiej strony jednak... Jeśli się akurat o czymś marzy, może zesłać w coś wprost przeciwnego. Właśnie dlatego, że jest złośliwy.
Zrobiłam sobie mały wypad w światy, na zasadzie "wybrać losowo jakieś miejsce, podejrzeć, co się tam dzieje i zniknąć zanim ktoś się zorientuje". Poczuć ożywczy powiew tajemnicy, czegoś nieznanego, co do czego mogę mieć pewność, że pozostanie nieznane.
Ten-chan upierał się by jechać ze mną. Cóż więc miałam robić?

Chyba trafiliśmy na noc polarną. Miałam wrażenie, że w tym miejscu nigdy nie wschodzi słońce. A jednak nie panowały ciemności - gwiazdy były jasne, księżyc zbliżał się do pierwszej kwadry i przede wszystkim ten śnieg... Był wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, doskonale kontrastując z nocnym niebem. Sięgał mi po kolana, a Nindë co chwilę prychała z rozdrażenieniem, zazdroszcząc Tenariemu skrzydeł.
Dotarliśmy na niewielkie wzgórze, z którego mogliśmy obserwować ludzi tańczących na zamarzniętym morzu.
...Zamarzniętym morzu.
Zresztą może to było wyjątkowo wielkie jezioro, sama nie wiem. Nie wypatrzyłam drugiego brzegu.
Tancerze w jasnych strojach krążyli równo i z gracją dokoła stojącej na środku kobiety o włosach prawie do ziemi. Była dość lekko ubrana, ale nie sprawiała wrażenia, że jest jej zimno. Gdzieś grała muzyka, choć nie widziałam nikogo z instrumentami. Może więc była to magia, a może urzeczywistniona wyobraźnia... A oni tańczyli, cieszyli się. Nie miałam pojęcia, jakie święto mogą dziś obchodzić.
Wreszcie przystanęli, a kobieta dołączyła do kręgu. Na środek wyszedł mężczyzna w długiej szacie, starszy wiekiem, i rozpoczął pieśń. Bez słów, ale przejmującą i wyraźnie trafiającą do serc zgromadzonych. Nie wiem jak długo trwała, bo słuchając jej miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Oprzytomniałam dopiero kiedy tancerze na lodzie podrzucili wysoko w górę jakieś jaśniejące przedmioty, które eksplodowały z trzaskiem w setki świateł.
A przecież do Nowego Roku zostało jeszcze trochę czasu...
Starszy mężczyzna zamilkł i wrócił do grupy, która dla odmiany wypchnęła na środek drugiego, młodszego. Chyba się opierał, ale ponieważ nie chcieli słyszeć żadnych protestów, dał za wygraną.
Widziałam go już kilka razy, choć nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Miał długie jasne włosy, biały płaszcz i wyglądał na Pozytywnego Bohatera z Ideałami, a w ręku trzymał Seon'Theridd, magiczną lagę z ostrzem i kulą. Rozejrzał się po zebranych i zaczął mówić. Na tyle cicho, że niczego nie zrozumiałam, zresztą jego głos co chwilę zagłuszała burza oklasków.
- Zobacz, to jeden z Filarów Ładu - szepnęłam do Tenariego. - I ma na imię Ten.
- Jak ja? - zdziwił się.
- No, prawie - zachichotałam. - Tylko on jest "Ten" jak niebo, a ty jesteś "Ten" jak kropka.
- Czemu ja mam być kropką? - obruszył się. - Neid jest nadzieją, Ivy ciepłym promyczkiem słońca w czasie burzy, a ja kropką?!
- To, co zowią różą, pod inną nazwą nie mniej by pachniało - zacytowałam z pamięci, więc nie mam pewności czy poprawnie. Ale sens pozostał.
- Z czego to?
- Z niczego, co chciałbyś przeczytać.
Rozległy się ostatnie brawa, kiedy Ten Sorano z Dekilonii zakończył swoją mowę. On również wyjął coś z kieszeni i podrzucił w górę. Zasyczało... I ciemne niebo na chwilę stało się białe.

Chyba opiszę to moim nieznanym korespondentom. Skrzydlata gwiazdka już krąży wokół mojej głowy i wywija koziołki w powietrzu.

1 XII

Droga Podróżniczko!
Zdecydowaliśmy się napisać list, bo te coroczne konwalie jednak nie dają efektu. Pokłóciliśmy się o ten brak efektu i w końcu wyszło na moje. Tak więc piszemy, to znaczy ja piszę, bo mniej więcej znam twój język, a ten mi tylko zagląda przez ramię i podgląda, udając, że podsuwa sugestie. Też coś. Ale pyta, czy w przyszłym roku też chcesz konwalie.
Jak Cię znaleźliśmy? Po prostu czuliśmy się samotni, a samotnym czasem spełniają się życzenia. Kiedy wypowiadaliśmy nasze, gwiazda spadła nam w dłonie i to od niej się o Tobie dowiedzieliśmy. I o jeszcze kilku innych osobach, ale to już nie należy do najprzyjemniejszych tematów na pierwszy list. Gwiazdy sporo widzą i sporo wiedzą, ale chyba sama świetnie to rozumiesz.
Czy chciałabyś mieć takich przyjaciół jak my? Och, wiemy, że nas jeszcze nie znasz, ale... No już dobrze... Ale przynajmniej przysyłaliśmy Ci dotąd kwiaty! No i pochodzimy z rzeczywistości, do której Ty dotrzeć nie możesz, dlatego muszą wystarczyć listy. Uwielbiamy pisać listy, ale nie bardzo mamy do kogo... Ten będzie krótki, bo skąd mamy wiedzieć czy nie zrobimy na Tobie złego wrażenia, czy coś w tym rodzaju.
Jeśli nie będziesz chciała nam odpowiedzieć, po prostu powiedz skrzydlatej gwieździe, która dostarczy Ci ten list, żeby wracała, skąd przybyła. W przeciwnym razie zostanie z Tobą dopóki nie odpiszesz. Może to zrobić, bo niedawno się narodziła i jest mała, dlatego jeszcze nie widać jej w konstelacji.
Pozdrawiamy serdecznie,
K. i P.


I koniec. A gwiazdka krąży mi nad głową i czeka, nie odstępując mnie na krok. Jest malutka i rzeczywiście ma skrzydła, lecz tak szybko nimi macha, że trudno się im przyjrzeć.
Ale w zasadzie o czym miałabym do nich pisać? Mogą być kimkolwiek, mogą szykować pułapkę... A jeśli pochodzą z innej rzeczywistości, to czy się nie boją, że znaki od nich t u t a j mogą w każdej chwili przestać istnieć, a raczej nigdy nie istnieć?
I jak to jest, że oni mogą przekroczyć czy też nagiąć granicę między rzeczywistościami chociaż troszkę, a ja sama z siebie nigdy nie mogłabym tego zrobić?!
W dodatku doskonale zdają sobie z tego sprawę...
Właśnie doszło do mnie, że im zazdroszczę.
Może odpisać?

27 XI

Przez ostatnie dni tłumaczyłam te nieszczęsne opowiadania dla CFKTO&OT i teraz jestem wykończona. Choć nie wiem czy szukanie w pamięci i słownikach odpowiednich słów i ułożenie ich jak należy jest trudniejsze od prób wyciągnięcia skrawków opowieści z własnej głowy i poskładania ich razem.
Nie wiem też czy powinnam się cieszyć, że były tylko trzy opowiadania, czy raczej rozpaczać, że aż trzy. Jedno opiewało namiętny romans z obowiązkowym czarnym charakterem w tle i śmiem twierdzić, że ów czarny charakter był najciekawszy. I zupełnie nie pasował do reszty opowiadania, poniekąd wybijał się ponad przeciętność... Aż się zastanawiam czy nie został z życia wzięty. Albo skądś podebrany. Autorka, podobnie jak dwoje pozostałych, jest importowana z innego świata, więc nikt w DeNaNi nie będzie się czepiał o plagiat, w razie czego... Drugie było bardzo cieplutkie i opisywało jeden dzień z życia rodziny pewnego mistrza przywołań. Egil powinien to przeczytać, dowiedziałby się paru istotnych rzeczy. A ja chętnie spotkałabym autorkę żeby jej pogratulować - nie tylko dlatego, że z tym opowiadaniem poszło mi najłatwiej. Natomiast trzecie... Trzecie to był koszmar. Przez parę dni siedziałam na Pograniczu obłożona fachową literaturą, zastanawiając się, od której strony je ugryźć. Takie sci-fi w postapokaliptycznym świecie, pełne technologii i terminologii, jakby autor chciał pokazać jaki jest mądry i obeznany. Brrr, do tego jeszcze w stylu zimne jak lód. Ale gdyby wywalić całą tę sztywną gadkę, wyłoniłaby się spod niej całkiem niezła fabuła, dlatego złapałam się na rozważaniach jak wyglądałoby to opowiadanie, gdybym je napisała od nowa. Najlepiej z punktu widzenia tego mechanika z wesołymi iskierkami w oczach. Chyba te iskierki mnie podniosły na duchu, dlatego nie odpadłam w połowie.
W ogóle żyję tylko dzięki Chmurce, która z własnej inicjatywy przylatywała z herbatą, oraz dzięki Tenariemu, który przynosił mi swoje rysunki. Na jednym leżałam nieżywa, przysypana zabazgranymi kartkami. Widać, że dziecko się o mnie boi... Poza tym wyraźnie nie lubi czuć się zapomniany przez tak długi czas.

Gotowe przekłady odesłałam przed chwilą Egbertowi i wreszcie czuję się wolna. Mogę sobie siedzieć przy toaletce i nakładać na twarz takie dziwne błoto, polecone mi przez San. I dopiero teraz, kiedy robię miny do lustra, uderza mnie pewien fakt, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi. Patrzę na swoje odbicie, na tę nieznajomą, niebieskooką twarz, będącą moją zmorą od wielu żyć i uświadamiam sobie, że kiedy byłam na Krawędzi, spoglądając w lustro widziałam przecież swoją...!! O b e c n ą!
Nie będę udawała, że to rozumiem. Ani że mnie to nie poruszyło.
Co okazuję śmiejąc się bez przerwy ze swojego opóźnionego zapłonu.

17 XI

- Wybieram się do Satsuki-san i wpadłam przy okazji, bo słyszałam, że robisz mi ostatnio konkurencję w perfidii - Xella-Medina rozsiadła się wygodnie na kanapie. - Mogę dostać łyczek herbaty? Tej nowej, z przyprawami, jeśli można.
Opadłam na krzesło, przyglądając się jej przy okazji, próbując wyłapać to, o czym mówił Kay. Nie chodziło tylko o inne ułożenie włosów, zebranych teraz w taką trzpiotowatą kitkę, ani o zmianę gustu w doborze ubrań (choć pelerynek się nie wyrzekła). Po prostu zachowywała się z jakimś takim kobiecym wdziękiem... Nie żeby wcześniej go nie miała, ale wtedy trzeba się było trochę napatrzeć, żeby go w końcu dostrzec. Teraz zaś łatwiej było uwierzyć, że jest córką Renê, ale z drugiej strony sama złapałam się na rozważaniu, czy przypadkiem nie planuje czegoś nowego.
Jak zwykle jej obecność wytrąciła mnie z równowagi, a przy okazji przypomniała, że miałam jakoś uczcić dzień urodzin siostry.
- Proszę, zrobię sobie nową - westchnęłam, podając jej własną filiżankę. - Co to niby miało znaczyć? To o perfidii.
- Jeśli mnie o to pytasz, to albo jesteś bardzo obłudna, albo niewinna i nieświadoma - zachichotała. - Tak czy inaczej, jestem pełna podziwu.
- Jakie to szczęście, że nie zazdrości - mruknęłam.
Uśmiechnęła się promiennie i w oszałamiającym tempie wypiła całą herbatę z filiżanki, po czym pozwoliła by Tenari wdrapał się jej na kolana. Po dziecinnemu pociągnął ją za opadające przy twarzy pasmo włosów... Z zupełnie niedziecinnym wyrazem oczu. Wydawałoby się, że wyrósł już z bezmyślnego pchania łap gdzie nie trzeba - teraz raczej zachowywał się jak naukowiec przeprowadzający poważne doświadczenia. Jeśli pociągniemy obiekt eksperymentu za włosy, jak zareaguje? I jak zinterpretować tę reakcję?
Obiekt eksperymentu powiedział coś cicho, na co Tenari zaśmiał się bezgłośnie.
- Zaniesiesz Sat życzenia ode mnie? - zapytałam.
- A sama nie możesz? - odparowała z przesadnym zdziwieniem. - Już raz byłaś w jej świecie, w jej domenie... I nie miałaś żadnych problemów na tle czasoprzestrzennym, prawda?
Nie było sensu pytać, skąd o tym wie. Tak jak i zdradzać jej powodów mojego obecnego rozkojarzenia... Rozmyślania nawet nie nad tym, ile i co byłabym w stanie zepsuć dla opowieści (a myślałam, że już mi przeszło), a także czy nadal powinnam nazywać siebie demonem, czy już czymś innym (może sobą, jak kiedyś podsunęłam Aeiranowi...). Nieważne, nieważne.
- To ja powiem Satsuki-san jak za nią tęsknisz - Xemedi-san klasnęła w dłonie, widząc moją markotną minę. Niczego nie sprostowywałam, bo mimo wszystko nie minęła się z prawdą.
Do licha, muszę wziąć się w garść i zabrać się wreszcie za te tłumaczenia!

14 XI

- Sama pragnęłaś, żebyśmy tutaj częściej bywali - uśmiechnął się Blue. - A teraz milczysz i patrzysz na nas jak na intruzów.
- Wcale nie - zaprotestowała Vanny z równie złośliwym uśmiechem. - Po prostu nie chcę przeszkadzać Miyi w analizie porównawczej waszych charakterów. Nie widzicie, że się zastanawia, jak was opisać?
Słysząc to, jeszcze bardziej wcisnęłam się w fotel, pragnąc posiadać dar niewidzialności. I tak miałam szczęście, że Tenariego nie było w tej chwili w pokoju - razem z Ivy buszował po kuchni, dając się rozpieszczać Andrei.
Już od godziny siedzieliśmy na Rozdrożu, dokąd zaciągnęła nas moja kuzynka. Właściwie kiedy wpadłam po Tenariego do Melgrade, nie miałam w planach dłuższej wizyty, ale los zdecydował inaczej. Po prostu Vanny chciała znać wszystkie szczegóły z mojej ostatniej wyprawy, a ja nie mogłam wyjść z podziwu, że to zwierzę (teoretycznie jest to pies, ale rośnie w zastraszającym tempie i pewnie trzeba się wykosztowywać żeby go regularnie karmić), które dostała na urodziny, mieści się w domu i nie zjadło mojego lotofenka. A później, jak już wspomniałam, zostałam zaciągnięta do Epicentrum Wszechświatów, bo już tak dawno tam nie byłam. Faktycznie, dawno...
Ale w obecnej sytuacji czułam się tam dość niewygodnie.
- Naprawdę chcesz nas opisać?! - Carnetia entuzjastycznie skoczyła w moim kierunku. - Co chcesz wiedzieć?! I czy to będzie ponury dramat psychologiczny, czy tylko czysty romans?!
- Nie wiem, skąd ci przyszedł do głowy ten ponury dramat psychologiczny - żachnął się Blue. - Przecież od razu widać, że stanowimy wręcz nieprzyzwoicie dobrze dobrany duet.
- Toteż właśnie, taki dobrze dobrany duet może szybko znudzić czytelnika! - przekonywała Carnetia. - Potrzeba trochę pieprzu, trochę soli... O, i ran na ciele i duszy!
- Vanny, uduszę - rzuciłam przez zęby w stronę kuzynki.
- Czemu, przecież chciałaś mieć dowód, że faktycznie są dobrani - zachichotała.
Istotnie, patrząc na nich, nie miało się wątpliwości, że znudzić czytelnika na pewno by nie potrafili. Choćby dlatego, że ów hipotetyczny czytelnik długo by się zastanawiał, co ich właściwie łączy... Nawet siedzieli dość daleko od siebie, choć Vanny szepnęła mi na stronie, że to tylko dzisiaj. W każdym razie ja zauważyłam dość szybko, co mają ze sobą wspólnego - co chwilę rzucali sobie spojrzenia z ukosa, uśmiechając się przy tym z lekką drwiną. Wyglądało to, jakby traktowali wszystko - całe życie, a zwłaszcza robienie z siebie "dobrze dobranego duetu" - jak grę. Niebezpieczną, lecz ekscytującą.
- Czego miałby się tyczyć ten dramat? - to pytanie Blue skierował już nie do Carnetii, ale do mnie i Vanny.
- A co można najszybciej dostrzec, kiedy się na was patrzy? - odparowała, szczerząc zęby.
- Racja, racja - skinął głową. - Ale wiesz, to w zasadzie jest całkiem miłe...
- Jak się jest masochistą - mruknęła, a ja odniosłam wrażenie, że mówi o czymś zupełnie innym niż to, co ja dostrzegłam między nimi w pierwszej kolejności.
Blue uśmiechnął się jakoś tak wyzywająco. Natychmiast przypomniała mi się jego wizyta w Blue Haven rok temu... Wtedy wydawał się nieco zagubiony. Teraz zaś był na swoim terenie i nie omieszkał tego wykorzystywać.
- To jak, Miya-san? - zwrócił się do mnie. - Potrafiłabyś ułożyć dramatyczną historię o zaborczości?
Nie zastanawiałam się nad tymi słowami, bo po prostu się we mnie zagotowało. Kiedy ktoś mnie pyta, czy potrafiłabym napisać taką a taką opowieść, to albo kulę się w kącie, przyznając cichutko, że nie, albo wręcz przeciwnie, czuję się zmotywowana. A to pytanie zostało zadane takim tonem, jakby Blue nie przypuszczał, że potrafię. Albo jakby mnie zwyczajnie prowokował.
- Mogę ci jedną opowiedzieć - wzruszyłam ramionami. Starałam się mówić lekko, ale od razu mnie przejrzał i zrobił niedowierzającą minę.
- Może tak baśniowo rozpocznę, żeby wytworzyć nastrój - powiedziałam, wziąwszy głęboki wdech. - Dawno temu było sobie dwóch braci. Na pierwszy rzut oka bardzo do siebie podobni, lecz gdyby się im przyjrzeć bliżej, można by dostrzec, że jeden był bezczelny i nonszalancki, drugi zaś skupiony i obowiązkowy...
Ledwo zaczęłam, a już dałam się porwać opowieści; nie spodziewałam się tego. Dawno się tak nie czułam. Znikł sprzed moich oczu pokój na Rozdrożu i przebywające w nim osoby, odpłynęłam gdzieś w świat własnych myśli. Mimo to nie przestałam mówić... Mówić o dziewczynie, którą zwali swoją małą siostrzyczką; osóbce o szlachetnym sercu, której przysięgali strzec za wszelką cenę. Uwielbiała obu braci z wzajemnością. Ale kiedy pewnego dnia znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, jeden z braci powstrzymał drugiego przed ruszeniem jej z pomocą, krzyknął "Nie pozwalam ci!!". A kiedy zetknęli się z niebezpieczeństwem po raz kolejny i nieodwołalny...
Nie skończyłam swojej opowieści.
Niespodziewanie coś przerwało moje twórcze uniesienie, wybiło mnie z transu tak gwałtownie, że miałam ochotę zaprotestować. Nie liczyło się, że poczułam dotkliwy ból, że spadłam z fotela; chciałam tylko jeszcze na moment wrócić do tamtego natchnienia... Dopiero wołanie kuzynki, trochę gniewne, a trochę przestraszone, sprawiło, że przyszłam do siebie i zobaczyłam Carnetię, jeszcze raz mierzącą we mnie mocą. Po chwili zamroczyło mnie na dobre.

Ocknęłam się trochę obolała, ale uzdrowicielskie zdolności Vanny zrobiły swoje. Dopiero dużo później, gdy zastanawiałam się nad sobą i wyrzucałam sobie różne rzeczy, zastanawiałam się jak bardzo odcięłam się od swojej demonicznej natury, skoro mogłam zostać uzdrowiona, zamiast zregenerować się astralnie. Chyba jeszcze mi się to nie zdarzyło, ale też nigdy nie pchałam się nikomu na cel, żeby to sprawdzić. Tak czy inaczej, uzdrawnianie w wykonaniu mojej kuzynki było całkiem miłym doświadczeniem.
- Co się stało? - zadałam głupie pytanie.
- Carnetia nagle dostała histerii - burknęła. - I coś wołała, że gdyby nie spuściła ci lania pierwsza, Blue by to zrobił i nie skończyłoby to się dla ciebie tak dobrze.
- Blue...?
- Tylko stał jak ten słup soli, aż na niego nawrzeszczałam i powiedział, że nie zrobiłby czegoś takiego, żeby mi nie podpaść - tłumaczyła Vanny szybko i bezładnie. - I tak się jakoś dziwnie uśmiechał; aż w końcu zniknął gdzieś z Carnetią, mówiąc, że lepiej poszukają jakiegoś bardziej user-friendly lokalu. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś ją tu przyprowadzi.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Nie szkodzi, jeśli nie będzie chciał, to go będę gnębić.
- Nie o to chodzi - pokręciłam głową z pewnym trudem. - Przepraszam za to, co opowiedziałam.
- To już nie mnie... Choć sama nie wiem, co mam o tym sądzić. Że Carnetia wie coś o Blue, czego ja nie wiem?
- Może jej się z czymś kojarzyło - westchnęłam. - Nie opierałam tej opowieści na faktach, po prostu kiedyś przyszła mi do głowy.
- Cóż, mi też coś przywiodła na myśl, ale chyba nie to, co jej - Vanny wzruszyła ramionami. - A tak przy okazji... Wiesz, że zostajecie dzisiaj na noc?

12 XI

Już w domu. A wszystkie słowa pouciekały z mojej głowy.
Ledwo przyjechałam, a już chodzę po ścianach. Mam nadzieję, że się opamiętam zanim pojadę odebrać od Vanny Tenariego, bo jeśli zacznie mnie częstować swoimi komentarzami, niby z dziecięcego punktu widzenia, a jednak... Brrr. Dzieci miewają przerażająco trafne spostrzeżenia.
O, wiem, co zrobię. Usiądę sobie i napiszę do Egberta żeby mi przysłał te opowiadania do tłumaczenia, bo chyba jeszcze tego nie zrobiłam. Biedak pewnie też chodzi po ścianach, z przekonaniem, że jego życie ode mnie zależy.
Wracam tam na święta, wracam tam na święta, wracam...
...Za półtora miesiąca, do licha ciężkiego!?

9 XI

Aeiran wybrał się do Refrenu z samego rana i nie było go cały dzień. Nawet mnie nie zbudził, żeby przypadkiem nie zachciało mi się mu towarzyszyć. O to akurat mógł być spokojny, ale z drugiej strony, nie puściłabym go tak łatwo... W każdym razie wrócił zmęczony i podminowany (bił się z tą Devną, czy jak?!), za to z Symbolem Aldriny, który stoi teraz na komódce w moim buduarze. Właściwie powinno się go zabrać gdzieś daleko od Pieśni, ale w tym domu będzie bezpieczny, przynajmniej dopóki reszta panteonu (poza Ayselem) kategorycznie się sprzeciwia odwiedzeniu go. Jakby ktoś ich tu zapraszał, też coś.
Jak się spodziewałam, Aeiran nie powiedział mi wiele, a jedynie spytał, czy zostanę jeszcze parę dni. Z ulgą odnotował, że tak i zasnął jak kamień. Ja zaś oczywiście siedzę twardo po nocy, choć oczy mi się kleją. To nic, fioletowe cienie dziwnie dobrze pasują do srebrnych oczu, specjalnie wpatrywałam się z każdej strony w swoją twarz w lustrze, żeby się w tym utwierdzić... Tak, nie wątpię, że brak snu już mi mąci w umyśle. Trudno, jeszcze kilka ostatnich zdań. Jeszcze raz wyjrzę przez okno, chociaż nocą ledwo widać morze.
Właściwie powinnam się niepokoić, co Gein i Devna mogą zrobić z tą diabelną Galateą. Ale nie, nie zasłużyli sobie na moją troskę.

8 XI

- Ja chyba powinnam się zacząć domagać pokazywania biletów - marudziła Nindë. - Do Pieśni i z powrotem, bez żadnej taryfy ulgowej. W ogóle dziwne, że jeszcze mnie do dyliżansu nie zaprzęgłaś.
Nie brałam jej skarg specjalnie serio, wiedząc, że przyzwyczaiła się już do podróży czarnymi dziurami. Sama natomiast miałam ochotę pomarudzić. Że nigdy jeszcze nie jechałam - tak jak Ketris - przez Melodię. Nie mam pojęcia jak to jest podróżować muzyką. To znaczy, próbuję sobie wyobrazić, ale nie sądzę, by mojej wyobraźni starczyło na coś takiego.

W domu nad morzem... Swoją drogą, czy słowa "dom nad morzem" nie mają w sobie czegoś magicznego? Kiedy je słyszę, czuję tęsknotę... i natchnienie. A fakt, że myślę w taki sposób również o tym domu, powinien mnie przerażać, tymczasem zaś... Ale chyba odbiegam od głównego wątku. W domu nad morzem siedział Ketris i oczekiwał nas z niecierpliwością.
- Miło, że tu jesteś - ucieszył się na mój widok. - Słuchaj, ten buduar na piętrze sama sobie urządzałaś? Bo nie wiem, czy powiedzieć, że gustowny...
- Możesz iść do domu, dźwiękmistrzu - przystopował go Aeiran. - Z pewnością wolałbyś już tam być.
- Daj spokój, dawno się nie widzieliśmy - roześmiałam się, wchodząc do dużego pokoju. Widok płonącego na kominku ognia bardzo mnie ucieszył.
- Właśnie, jeśli mam tak być wiecznie odcięty od wszystkiego, to może rzucę tę robotę... - zaczął Ketris zaczepnie, ale urwał, gdy rozległo się donośne pukanie. Nie dobiegało z zewnątrz, tylko jakby z głębi domu. Kiedy Aeiran je usłyszał, syknął coś pod nosem i zniknął w korytarzu.
- Już się dowiedzieli, że wrócił - bard zrobił zabawny grymas.
- Co? O czym mówisz?
- No, o tym pukaniu. Nie mów, że nie widziałaś tamtych zakazanych drzwi - zdziwił się. - Ale bez obaw, oni nigdy przez nie nie przechodzą.
Już miałam odetchnąć z ulgą, ale jego pocieszenie okazało się na wyrost. Nie wiem jak bardzo go to zdumiało, bo błyskawicznie spuścił głowę i zgiął się w ukłonie, kiedy Aeiran wprowadził do pokoju elegancko, choć jaskrawo ubranego jegomościa o kasztanowej czuprynie. Prawie całą jego twarz zasłaniała kolorowa karnawałowa maska.
- Doprawdy, to wygląda na porządny ludzki dom! - przemówił, rozglądając się po pokoju.
- W ilu ludzkich domach bywałeś do tej pory, Aysel? - zapytał Aeiran drwiąco.
- Bywałem w nieludzkich i nie wyglądały tak jak ten - odparował jegomość i prawie podbiegł do mnie. - Czy mam cię nazywać Jasnooką? Bo nie ulega wątpliwości, że do tej pory byłem jedynym prawdziwym jasnookim w tym panteonie.
Ujął moją dłoń jak do pocałunku, ale chyba mu się odwidziało i potrząsnął nią mocno. Rzeczywiście, jego oczy były całe białe, bez widocznych źrenic i tęczówek.
- Nie jestem boginią - odrzekłam z westchnieniem.
- Bogini czy nie, masz zapewnione miejsce w naszym wzorze, jak nić w gobelinie - wzruszył ramionami. - Według Geina i Devny wszystko ma swą przyczynę i skutek, więc gdybyś się nie pojawiła, pewnie byłaby jakaś inna Jasnooka.
- Nie byłoby - uciął Aeiran stanowczo. Zamaskowany przypomniał sobie o jego istnieniu i puścił moją rękę zanim zdążył ją zgnieść.
- A właśnie, Eydís wspominała, że trafiłeś na coś naszego - uśmiechnął się.
- Na nic waszego. Wy trzymacie swoje skarby w jednym miejscu, a wasi poprzednicy rozrzucali je po światach... Nie powinniście się do nich przyznawać.
- Każde nowe pokolenie uczy się na błędach poprzedniego. Mogę zobaczyć?
- Pod warunkiem, że możemy tu i teraz dokonać wymiany... A jestem prawie pewien, że nie.
- Jasne, że nie - żachnął się zamaskowany. - Ale przybądź do nas jutro, zdążę ci oczyścić pole manewru.
- Na co macie się wymienić? - uświadomiłam sobie, że jeszcze nie zadałam tego pytania.
- Na coś, co kiedyś pojawiło się w naszym świecie, dość nieoczekiwanie... Chyba mogę jej pokazać?
- Możesz - odpowiedział Aeiran. - Dźwiękmistrzu, podnieś wzrok.
Zaskoczony w pierwszej chwili Ketris wyprostował się, ale śmiało spojrzał w oczy przybyszowi, który otworzył dłoń i zaczął tworzyć na niej iluzję. Delikatnej z wyglądu czarnej figurki otwierającej portal.
- Gein wciąż się zastanawia, jak można to wykorzystać - powiedział cicho do Aeirana. - Obyś miał do zaoferowania coś ciekawszego...
- Aldrina!! - syknął Ketris i już miał się rzucić w kierunku boga w masce,ale w porę chwyciłam go za rękę.
- Zostaw, to iluzja, nic nie poradzisz.
- Nie wolno zostawiać tego w rękach Geina, on może...
- Nie sprowadzi jej tutaj, jeśli o to się martwisz - przerwał Aeiran. - Ale posiadając Symbol, może zaszkodzić na odległość... Nawet na taką odległość.
- Ha, widzę, że krew się wam burzy - uśmiechnął się zamaskowany szeroko. - Ale może w takim razie już pójdę. Żeby potem nie było na mnie.
Kiedy Aeiran odprowadzał go do przejścia, Ketris opadł na fotel jakby uszło z niego powietrze. Nie pozostał jednak w tym stanie zbyt długo.
- Dlatego mi nic nie powiedziałeś, tak? - odezwał się, gdy mój towarzysz już wrócił do pokoju. - Zawsze się zastanawiałem, co się stało z Symbolem Aldriny... I oni go mają?!
- Uspokój się. Nie rób sobie z nich wrogów takim zachowaniem - uciszył go Aeiran. - Co chciałeś zrobić, zaatakować Aysela? Nie zamierzam cię pouczać na temat świętokradztwa, ale powiedz, co by ci z tego przyszło?
Mówił spokojnie, niemal lekko, ale za dobrze pamiętałam, z jakim zawzięciem szukał czegoś na wymianę (jednocześnie pilnując się by nie zepsuć nam podróży)...
- Myślisz, że się uda? - zaniepokoiłam się. - On się wydaje jakiś śliski, nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.
- Od kiedy bezgranicznie ufasz pierwszemu wrażeniu?
- Od kiedy widuję osobników wyglądających, jakby ich ktoś z Omegi wypuścił - przyznałam i usiadłam na kanapie. Aeiran zajął miejsce obok mnie.
- Gdybym miał zaufać któremuś z nich, zaufałbym właśnie jemu.
Mimo wszystko nie powiem, że mnie to pocieszyło.

7 XI

Czekam i czekam. Egil jest teraz pogrążony w magicznym, regenerującym śnie. Lilly zrobiła co mogła i twierdzi, że wszystko będzie dobrze, choć sama nie do końca rozumie naturę tej klątwy... Kazała mi się położyć, ale jakoś nie udało mi się zasnąć. Nie czuję się śpiąca i pewnie jeszcze się to na mnie zemści.

Wylądowałam w Naith, tuż przed wejściem do smoczych jaskiń, z nieprzyjemnym przeczuciem, że ich mieszkańcy teraz smacznie śpią i nie będą zadowoleni, że się ich budzi. A konkretnie miałam na myśli Lilly.
Tymczasem okazało się, że ktoś nie spał i czuwał. Kiedy przemierzałam korytarze (Egil niestety został na zewnątrz półprzytomny, wolałam się już do niego nie zbliżać), ktoś nagle za mną stanął. Niemalże bezszelestnie - i mówiąc bardzo cichym głosem.
- Co tu robi istota Chaosu? - mimo wszystko ton tego głosu brzmiał groźnie. - Z którego z piekieł przybyłaś?! Mów, póki masz na to czas!
- Z Blue Haven - powiedziałam trochę głupio, ale też byłam w lekkim szoku. W końcu wszystkie smoki od Ka'Shet mnie kojarzyły i aprobowały! Choć właściwie mógł być ktoś, kto...
- Czym jesteś?! Upadłym aniołem, któremu nawet skrzydła odebrano, czy może którymś z tych astralnych bezpostaciowców? - tym razem w głosie smoczycy usłyszałam drwinę. Nawet w kurtce czułam, że czymś mnie dźga od tyłu.
- Szkoda, że tego już szanowna pani nie potrafi wyczuć - wiedziałam, że mocno tym podpadnę, ale odpowiedziałam podobnym tonem. - Shael'leath.
Usłyszałam jak odskakuje, poczułam wibrującą w powietrzu moc - najwyraźniej zaczęła się transformować. No trudno, miała nade mną przewagę. Ani nie chciałam z nią walczyć, ani używać swojej drugiej, zakazanej postaci.
Kiedy to sobie uświadomiła, po prostu chwyciła mnie w łapę, rozwinęła skrzydła i poleciałyśmy pionowym korytarzem prosto do kwatery Ka'Shet. Jakimś cudem jeszcze nie spała.
- Kess'Sah, ona potrafi sama chodzić - burknęła. - A nawet latać, choć się nie przyznaje.
- Spotkałaś już tę istotę? - zdumiała się smoczyca o sykliwym imieniu.
- Przecież to dzięki niej tutaj mieszkamy - prychnęła przewodniczka. - Czy te nieznośne dziewuszyska ci nie mówiły?
- Pewnych rzeczy mi jeszcze nie powiedziały...
Ledwo wyrzekła te słowa, usłyszałyśmy szybkie kroki i wbiegła Shee'Na w ludzkej postaci. Najwyraźniej wzięła sobie wolne od szkoły - cóż, miała powód. Pomachałam jej z góry.
- O, widzę, że mamusia już poznała Maddie - ucieszyła się. - To ja polecę po siostrę, dobra?
- Lepiej wyślij ją na dół - przypomniałam sobie (lepiej późno niż wcale). - Przed wejściem został człowiek, który potrzebuje pomocy.
Shee'Na kiwnęła głową i wybiegła aż się kurzyło.
Kess'Sah postawiła mnie na ziemi i mogłam jej się dokładniej przyjrzeć. Cechowała ją cudowna smukłość i gibkość, której zawsze zazdrościłam srebrnym smokom Ładu. To nie to, co ta kolczasta i poszlaczkowana postać, którą zresztą i tak przybrałam może ze trzy razy w życiu... Patrzyłam i nadziwić się nie mogłam - nie spodziewałam się, że będzie tak bojowa. Do tej pory tylko raz widziałam Kess'Sah, jeszcze pogrążoną we śnie w Tysiącu Szmaragdach; wyglądała wtedy jak uosobienie łagodności! W ludzkiej formie była starszą wersją Lilly - czy też raczej moja przyjaciółka dopasowała się do niej wyglądem (Shee'Na wdała się raczej w ojca). Smoczyca również mi się przyglądała, aż zauważyła znak na mojej twarzy.
- Naprawdę jesteś Shael'lethem? - zapytała nieufnie.
- Poniekąd - przyznałam.
- Czasem nie rozumiem moich córek - stwierdziła i wymaszerowała z komnaty. Natomiast Ka'Shet fuknęła cicho i zmrużyła oczy.
Usiadłam na podłodze i zaniosłam się histerycznym śmiechem. Zawsze mnie zdumiewały opowieści dziewczyn o tym, jak ich babka bardzo lubiła swoją synową... Teraz mogłam się domyślać za co i jak się to lubienie mogło objawiać.

Już nie czekam. Lilly właśnie oznajmiła, że Egil się obudził i zaciągnęła mnie do niego.
- Niby czuje się dobrze - prychała. - Ale nie mogłam usunąć źródła klątwy. To żelastwo jest paskudne!
- Nie w tym rzecz - zaprotestował łagodnie kronikarz. - Nie potrzebowałem pomocy, to była moja kara. Przeszłoby mi.
- Kara za co? - Lilly spojrzała na niego z ukosa.
- Nie spodobało jej się zetknięcie z taką mocą jak... Hm, ta, z którą ją zetknąłem - wytłumaczył pokrętnie.
- Komu się nie podobało? - nie zrozumiałam.
- Pewnie temu - moja przyjaciółka złapała Egila za rękę, pokazując mi szeroką metalową bransoletę. Była bardzo prosta w wykonaniu i w odróżnieniu od tej teleportacyjnej zabawki od Leo, ciasno opinała nadgarstek.
- Co to jest? - zapytałam.
- Moje źródło magii - wyjaśnił z westchnieniem. - Znalazłem ją kiedyś w siedzibie Agencji... Potrafi zwiększyć naturalną moc tego, kto ją nosi.
- Tylko pewnie już nie można jej zdjąć? - domyśliłam się. - Czy ty zawsze bawisz się takimi niebezpiecznymi zabawkami?
- Ale przecież... Nie sądziłem, że na przykład Galatea okaże się niebezpieczna! - zamachał rękami.
- Trzeba było jej się nie narażać - mruknęłam. - Co takiego zrobiłeś?
Egil markotnie spuścił głowę.
- Ja tylko zażyczyłem sobie kobiety, która by mnie kochała - rzekł cicho. - I kochała, bardzo wylewnie. Ale okazało się, że ja jej nie potrafię pokochać.
- Następnym razem ostrożniej wypowiadaj życzenia.
- Łatwo powiedzieć... Przekaż Aeiranowi, żeby ją zabrał jak najdalej - westchnął. - Nie chciałbym, żeby coś takiego stało w Agencji.

Kiedy przybyłam do Blue Haven, Tenari radośnie rzucił mi się na szyję.
- Nareszcie - powitał mnie Aeiran, wstając z kanapy. - To dziecko o mało ze skóry nie wyskoczyło, kiedy wróciłem sam.
- I co? - roześmiałam się.
- I nic. Nie dawał mi spokoju - rzekł kwaśno. - Chyba... Głowa mnie boli. Pójdę się położyć.
To powiedziawszy, wyszedł z herbaciarni jakoś tak niepewnie.
- Zabawny jest - przypłynęła do mnie myśl Tenariego i po raz kolejny tego dnia zaniosłam się dzikim chichotem.

6 XI

Spodziewałam się być świadkiem łzawo-romantycznych scen, tymczasem trafiłam na pole bitwy. Nie wiem, co gorsze.
Dokoła panował mrok; latarnie były potłuczone, a przechodnie pouciekali, nie przyzwyczajeni do magii, a już na pewno nie do magicznych pojedynków. Dość zwyczajny świat wybrał sobie Egil na danie dziewczynie kosza.
"Dziewczyna" była tym razem brunetką i emanowała niezwykłą mocą. Kiedy ciskała nią w Egila, na jej twarzy malowała się wściekłość i rozpacz. Kronikarz tylko robił uniki - może przywołane bestie nie dałyby jej rady, a może nie chciał się tłumaczyć przed szefem, dlaczego zepsuł mu nową zabawkę?
- Dlaczego nie chcesz powrócić do właściwej formy?! - zawołał błagalnie. - Pozwól mi cię przemienić, a wszystko będzie dobrze...
- Nic nie będzie dobrze!! Pokochałam cię!! - wrzasnęła. - Całą duszą, całym sercem!! A jak ty mi się odpłacasz?!
Zachowywała się jak egzaltowana bohaterka jakiegoś romansidła. W ogóle miałam wrażenie, że oglądam widowisko z niezłymi efektami specjalnymi, ale z marną obsadą.
- Aeiran, wyłącz ją - szepnęłam. - Już nie mogę na to patrzeć.
- Teraz jest za duże ryzyko - skrzywił się mój towarzysz. - Wymknęła się spod kontroli. Jest tak wypełniona mocą, że mógłbym ją zniszczyć, a i kronikarzowi by się dostało...
Kiedy za którymś razem o mało nie trafiła, Egil uznał, że nie ma co bawić się w dżentelmena. Wyciągnął lewą rękę i wykrzyknął coś w dziwnym, twardym języku, którego nawet naszyjnik wielomowy nie przetłumaczył. Z jego dłoni wystrzelił czerwony promień, który trafił czarnowłosą i objął dziwnym, matowym światłem. Od razu znieruchomiała, ale to jeszcze nie był koniec. Energia jakby wróciła do Egila, lecz tym razem jakby bardziej jaskrawa, jaśniejsza... Nie zauważył tego albo nie uważał za podejrzane. Jednak kiedy pochwycił ją w dłoń, zaczęła iskrzyć... Złapał się za lewy nadgarstek z okrzykiem zaskoczenia, który po chwili przerodził się w okrzyk bólu, a może lęku? Coś wołał, jakby inkantował, ale moc nadal nie chciała się uspokoić. Wręcz przeciwnie. Kilka iskier upadło na ziemię, wzniecając niewielkie płomyki.
- Egil, coś ty zrobił?! - przestraszyłam się i podbiegłam, ale odepchnął mnie prawą ręką. Potem zbladł i osunął się na kolana, jakby to coś wysysało z niego całą siłę.
- To się musiało tak skończyć - Aeiran podszedł do nas i spojrzał na Egila z dezaprobatą. W ręku trzymał figurkę, już nieruchomą i niegroźną.
- Zamiast prawić morały, mógłbyś pomóc - syknęłam.
- Zdejmowanie klątw to nie mój resort - odparł chłodno. - A nie cofnę po raz drugi jego czasu, bo to się może odbić na nas obu.
Drugi raz... Klątwa... Trudno mi było pozbierać myśli. Jednak nie mogłam sobie pozwolić na zbyt długą chwilę dezorientacji, bo Egil coraz bardziej słabł. Co nie przeszkadzało mu nadal mnie od siebie odpychać.
- Możesz nas przynajmniej przenieść do Lilly? - zapytałam z westchnieniem.
Aeiran skinął głową i sprawił, że pochłonęła nas ciemność. Miałam tylko nadzieję, że wróci do domu i będzie tam czekał. A niech to.

4 XI

Mieliśmy dzisiaj wizytę Normalnego Małżeństwa z Dzieckiem. Znaczy, San, Kaya i Neid. Faktycznie sprawiają wrażenie tak normalnych i tak szczęśliwych, że aż się to w głowie nie mieści. Przynajmniej w głowie kogoś, kto zna San tak dobrze jak (mi się wydaje, że) ja ją znam. Jak by powiedział Geddwyn, "są straceni dla światów". Nie sądzę, żebym miała kiedykolwiek tego doświadczyć, więc przyglądałam im się jak przez mikroskop.
Spędzili u nas sporo czasu (nie żebym na to narzekała), a potem poprosili, bym ich wyprawiła do Teevine, bo chcieli odwiedzić Brangien. San przyznała się ochoczo, że nawiedzają nas po kolei w ramach zemsty za to, że tak się do nich zwaliłyśmy jakiś czas temu. Byli już u Pai Pai, ale do Lilly i Shee'Ny trochę się bali wybrać, choć nie zdradzili dlaczego...
Najbardziej zadowolone z wizyty były dzieciaki, bo mogły się razem pobawić. Ja też się ucieszyłam z miłej pogawędki z San (czyt. z wysłuchiwania, jak nawija i wtrącania czasem paru słówek), z kolei nasi panowie siedzieli sztywno i milczeli, nie spuszczając z nas oczu. Przypuszczam, że Kay jest przyzwyczajony (lub stara się o tym nie myśleć), że ma za żonę Strażniczkę Chaosu, ale do kręgu towarzyskiego żony nie do końca potrafi przywyknąć.
Ale właściwie to w którymś momencie się odezwał! Kiedy już mieli się pożegnać, poprosił, żebym przemówiła do rozsądku jego siostrze. Ja!
- Dziwnie się ostatnio zachowuje - wyznał z bolesną miną.
- Dziwniej niż zwykle? - nie mogłam powstrzymać krzywego uśmiechu.
- Eksperymentuje z fryzurami, nosi więcej biżuterii oprócz tego przeklętego pierścienia i w ogóle sprawia wrażenie bardziej kobiecej - zaczął wyliczać Kay, starając się nie zwracać uwagi na dziki chichot żony. - Gdyby to nie była Medina, pomyślałbym, że się z kimś spotyka...
- Każdy ma prawo sobie ładnie powyglądać - zwróciła mu uwagę San, nie przestając chichotać. - Przecież u mnie zawsze to cenisz. Dlaczego nie możesz przyjąć do wiadomości, że wreszcie na nią zbawiennie wpłynęłam?
- Bo na nią nic i nikt nie może zbawiennie wpłynąć - odpowiedział z przekonaniem.

3 XI

Dostałam dziś list od mojego ulubionego wydawcy z Arquillonu. Wspominał w nim (w przerwach od rozwodzenia się nad faktem, że wreszcie umówił się na kolację z Vylette, ale nie pozwoliła za siebie zapłacić), że pisze się jakaś wielka księga baśni i legend DeNaNi i pytał, czy nie dorzuciłabym tam czegoś od siebie. Westchnęłam przy tym pytaniu raz i drugi. Jakoś nie lubię pisać na zamówienie... Tak, wiem, w tym przypadku wystarczy znać jakąś legendę i tylko ją spisać, i powinnam się cieszyć, że nie wyskoczył na przykład z antologią o wampirach, ale jednak... Mam parę legend, które mogłabym mu podesłać, a także jedną, której nie podeślę nikomu, ale chciałam je kiedyś w końcu zebrać razem i napisać kronikę! To, że taka "kronika" mało miałaby wspólnego z prawdziwą, historyczną kroniką, jest akurat u mnie normalne.
A, jeszcze dostałam propozycję przetłumaczenia paru opowiadań z jakiegoś "niedorzecznego języka". Fajnie, ciekawe tylko czy nie okaże się równie niedorzeczny dla mnie.

- Pisanie na zamówienie jest takie trudne? - spytał Aeiran znad filiżanki najmocniejszej herbaty jaką zdołałam znaleźć.
- Owszem - mruknęłam. - Chyba wiesz, że nie cierpię robić czegoś wbrew sobie. Pisać też.
- A jeśli temat ci się spodoba?
- Wtedy jest jeszcze możliwość, że usiądę z zeszytem albo przy maszynie pełna najlepszych chęci i nagle uświadomię sobie, że mam kompletną pustkę w głowie. Niestety jestem z tych, którzy pracują w chwilach nagłych zrywów.
Odstawiłam swoją herbatę i ruszyłam w kierunku Szafy, w której buszował Tenari i wszystko z niej wylatywało. Właśnie założył Strel na szyję jakieś koraliki, a ona się nie jeżyła. Dziwna sprawa - apaszek na przykład nie tolerowała.
- Będziesz sprzątał - ostrzegłam, omiatając wzrokiem powstały bałagan. Tenari radośnie kiwnął głową, po czym wcisnął się głębiej i wydobył kilka pudełek. Jedno z nich rozpoznałam od razu.
- Nie, nie, nie. Korony się nie tyka - szybko przejęłam pudełko i schowałam na miejsce. - Tykanie koron to zbyt ryzykowna sprawa.
- Nie chciałabyś pokrólować? - zapytał Tenari zaczepnie.
- Królowanie to jedna z tych rzeczy, do których nigdy nie poczuję powołania - fuknęłam. - Za duża odpowiedzialność, poza tym zaraz by się pewnie okazało, że gdzieś tam czeka na mnie jakiś król.
- A musi jakiś czekać?
- Najczęściej tak jest - wzruszyłam ramionami.
- Dlaczego? - odezwał się Aeiran. Nie słyszał Tenariego, ale moje bzdurzenia owszem.
- Dla równowagi. Dla dopełnienia - westchnęłam. - Często tak jest, że jedno nie może panować bez drugiego. Dlatego wolę nie ryzykować zależności od kogoś, o kim nawet nie mam pojęcia... I nawzajem.
- A jeśli jedno odmówi przyjęcia korony?
- Wtedy drugie nawet jej na oczy nie zobaczy i opowieść będzie zupełnie inna - prychnęłam. - A co, żal ci, że odmawiam jakiemuś delikwentowi praw do władzy?
- Wręcz przeciwnie - pokręcił głową. - Zresztą, gdyby przyszło co do czego... Nie o władzę bym się martwił.

Snuję wywody, snuję, a przecież tak naprawdę jestem pewna, że władza, którą przyjęłabym razem z koroną, byłaby jednoosobowa. A ściślej mówiąc, nie pojawiłby się nikt, u kogo boku mogłabym stanąć. Raczej ktoś, z kim musiałabym do końca życia wojować. Ktoś w czarnej koronie ozdobionej płomiennymi klejnotami. Nikt, kogo chciałabym spotkać. Nikt z opowieści nadającej się dla mnie.

Może rzeczywiście wysłać Egbertowi odpowiedź, że się zgadzam? Od pewnego czasu - poza pamiętnikiem i listami do sióstr - piszę nieprzyzwoicie mało. Zła jestem na siebie.

1 XI

Yori wpadła do mojego snu roztrzęsiona i najeżona zarazem. Wymyślała pod nosem w paru językach.
- Jeśli przyszłaś się wyżalić, to śmiało - zaproponowałam.
Spojrzała na mnie jakby widziała mnie po raz pierwszy. Potem westchnęła ciężko i usiadła, co okazało się złym pomysłem. W zdenerwowaniu wyśniła nam śnieg po kolana.
- Kazano mi wspierać Egila - burknęła, otrzepując się. - Czy raczej pilnować żeby sobie krzywdy nie zrobił, bo to taki żółtodziób niedoświadczony. A że jest u nas już od roku, to mało istotne, tak?!
- I tym się tak przejmujesz? - nie mogłam zrozumieć.
- Bo wyszło na to, że mieli rację - szef, Alhea, Gael'ean - a ja go broniłam jak ostatnia kretynka! - wykrzyknęła z mocą Yori, a gdzieś w tle uderzył piorun. - Zajrzałam do niego, zobaczyć jak sobie radzi... A ten sobie siedzi w eleganckim lokalu, a na jego kolanach długowłosa ślicznotka i sobie w najlepsze gruchają! Halo!? Przepraszam!? A misję kto wypełni!?
- Każdemu należy się chwila odpoczynku - stwierdziłam z pokerową twarzą.
- Odpoczynku? On mi wyglądał na mocno zmęczonego - skrzywiła się. - Choć właściwie ostatnio często tak wygląda. Ale to go nie usprawiedliwia! Niech go sobie tamci pilnują, skoro tak się troszczą!
Zauważyłam, że z każdym kolejnym słowem śnieg topnieje, a chmury się rozpierzchają. Głos Yori brzmiał coraz spokojniej.
- Już się wygadałaś? - uśmiechnęłam się.
- Chyba już - westchnęła. - A wiesz, że nawet nie byłam świadoma, do czyjego snu włażę? Po prostu miałam ochotę się na kogoś wywrzeszczeć.
- To może powrzeszcz na winowajcę? - podsunęłam.
- Jak już wróci z tej misji - uśmiechnęła się złowieszczo.

Właściwie mogłam jej powiedzieć, kim, a raczej czym najprawdopodobniej była ta długowłosa ślicznotka. To by ją pewnie pocieszyło. Ale czy mogłam ryzykować, że zechce to wyjawić przełożonemu i zgarnąć posążek dla Agencji? Wierzę, że Yori jest godna zaufania i nie pisnęłaby nic, gdybym wymogła na niej obietnicę, ale to by wyglądało na jakąś próbę lojalności... Na niekorzyść jej przełożonych. Zresztą wolę nie mówić nic nikomu. Może jestem przeczulona, ale jednak...

W Melgrade już pewnie zaczynają płonąć świeczki. W jednym konkretnym miejscu. Nagle zatęskniłam za tym widokiem.

28 X

A niech to. Wreszcie wybrałam się do Biblioteki na Pograniczu, pełna nadziei na znalezienie czegoś nowego i ciekawego, a tu takie zaskoczenie? Nie mam pojęcia, co o tym myśleć.
Kilmeny powiadomiła mnie sucho, że nie mogę nic wypożyczyć, dopóki nie przyniosę zaległej książki... Zaległej od paru miesięcy, wypożyczonej na mnie. Jakiegoś paskudztwa o czarnej magii.
Na wszystkie żywioły, w życiu niczego takiego nie brałam!! Ja przecież nawet nie mogę się posługiwać czarną magią - przynajmniej taką, jaką ja nazywam "czarną" - i zawsze unikałam jej jak ognia... Zresztą tylko ja wypożyczam dla siebie książki, a takiej na pewno nie brałam, wiem o tym. Aż tak roztrzepana nie jestem!
Kilmeny nic mi nie może o tym powiedzieć, bo akurat wtedy miał dyżur Haldis. A Haldis od tamtej pory zdążył już skończyć staż i wyruszyć w nieznane, w dodatku chyba o coś obrażony.
I nie, nie zamierzam szukać tej książki po całym domu. Zamierzam tylko jechać do Teevine po Tenariego i miło spędzić trochę czasu w domowym zaciszu.

23 X

Niestety zerwała się wichura i postrącała większość liści z drzew. Cóż, przynajmniej ziemia została okryta złotoczerwonym dywanem... Tenari byłby wniebowzięty, choć właściwie, skoro jest teraz w Teevine, może codziennie odwiedzać strefę jesienną i mieć takie atrakcje.
Zresztą nas już nie ma w tamtym świecie. Zupełnie zmieniliśmy lokację i klimat.
W jednym z takich miejsc, gdzie przecinają się wymiary i wszechświaty, rozciąga się ciemne pustkowie, na środku którego znajduje się bezdenna... Czarna dziura? Nie takie kłębowisko mocy, jakie tworzy Aeiran - zupełnie cicha i spokojna. To raczej jakby ktoś wykroił stamtąd kawałek rzeczywistości i zostawił pustkę. Nie ma (chyba) dna, niezgłębiona i niewyjaśniona... I nie widziałam dotychczas nic ciemniejszego. Nazwano ją Otchłanią Cereithy, po słynnej mistrzyni magii z Solen.

- Skoro była tak potężną czarodziejką, jakim cudem tam wpadła? - zapytał sceptycznie Aeiran, kiedy mu to opowiedziałam.
- Podobno raz do roku Otchłań się budzi i uwalnia wielką moc - wyjaśniłam, starając się nie patrzeć w dół. - I wciąga. Mniej więcej na przełomie lat.
- Według którego czasu?
- Właśnie nie wiem - roześmiałam się trochę nerwowo. - Wiesz, kiedyś o mało tam nie wpadłam, choć nie miało co mnie wciągać.
Od razu przysunął się bliżej i poszukał mojej ręki.
- Na szczęście w porę przypomniałam sobie, że mam skrzydła - westchnęłam. - Ale trochę mnie ciekawi, co jest tam na dnie. Tak samo jak ciekawi wszystkich badaczy magii.
Przemogłam się jednak i spojrzałam w głąb. Oczywiście nie zobaczyłam nic poza czernią... Zdecydowanie lepiej jest patrzeć Aeiranowi w oczy.
- Czy takiego spadania się boisz? - spytał cicho, przyciągając mnie do siebie.
- Właściwie w snach zwykle spadałam ze schodów - zadumałam się. - Tutaj nawet nie widać jak jest głęboko. Równie dobrze mogłabym wejść w najgłębszą noc... Ale nawet najgłębsza noc kiedyś się kończy. Można z niej wyjść...
Wyszliśmy szybciej niż zamierzaliśmy; Pokrzywa się denerwowała.

A co właściwie robiliśmy w takim zakazanym wymiarze? Po prostu przyszło nam do głowy, by zwiedzić sobie rozmaite miejsca "na pograniczu". Pewnie na koniec wylądujemy w którymś z tych przyjaznych, takich jak choćby Rozdroże, czy Biblioteka, w której zdecydowanie za długo nie byłam... I tak uwieńczymy naszą podróż. Przyznam, że spokojniejszą niż się w pewnym momencie spodziewałam. Mimo wszystko.
Wychodzimy z założenia, że Egil sam nas znajdzie, kiedy już będzie w dostatecznie pilnej potrzebie.

20 X

Wróciliśmy do zajazdu sporo po północy i tęskniłam za odrobiną snu, ale musiałam z tym jeszcze poczekać. Oczywiście posążka na stoliku nie było. Był za to wiele mówiący liścik od Egila:
Wygląda na to, że znalazłem w sobie odpowiednią moc. Wyjeżdżam, Galatea pragnie podążyć ze mną. Nie miejcie mi tego za złe.
Pismo było niestaranne, zdradzające pośpiech albo... Ekscytację?
- Galatea - powtórzyłam martwym głosem i padłam na łóżko. - Będziesz w stanie go znaleźć?
- Oczywiście, ale nie w tym rzecz - ku mojemu zdziwieniu Aeiran był zupełnie spokojny. - Jeszcze nie teraz.
- Dlaczego nie teraz?! - spojrzałam na niego błędnym wzrokiem. - Tak ci zależało na tej figurce, a teraz olewasz sprawę?
Uśmiechnął się lekko i usiadł obok mnie.
- Kronikarz nie da się przekonać jeśli nie sprawdzi w praktyce - powiedział. - A wtedy nie powinno już być problemów z odzyskaniem posążka. Trzeba przeczekać.
Nie mogłam przetrawić faktu, że tak niefrasobliwie podchodzi do sprawy, ale zarazem nie mogłam się z nim nie zgodzić. Zwłaszcza, że chyba się domyślałam, jak Egil ją "zaprogramował".
- Też uważasz, że nie pojechał od razu do Agencji?
Aeiran popatrzył na mnie porozumiewawczo i skinął głową.
Zaczęłam robić się zmęczona i to nie tańcem.

19 X

- Powiedz mu, żeby wracał do domu - Aeiran chyba zaczął tracić cierpliwość.
- Uważasz, że mnie by posłuchał? - żachnęłam się.
- Tak - odparł z niezachwianą pewnością.
Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że może rzeczywiście... Ale wtedy już chyba zupełnie straciłabym z nim kontakt.

- Dlaczego każesz jej pozostawać uwięzionej w kamieniu? - nie wytrzymał Egil, gdy zatrzymaliśmy się w pewnym mieście. Swoją drogą, miasta w tym świecie są tak porozrzucane... Nie, porozrzucanie sugeruje Chaos. Rozplanowane w przerwach między co piękniejszymi trasami. Może to, co piszę, brzmi bez sensu, ale mam wrażenie jakby tylko do tego służyły, do zatrzymania się na odpoczynek, żeby nazajutrz ruszyć dalej. A może po prostu odzwyczaiłam się od miast? To, w którym teraz przebywamy, jest jak wymarłe; ludzie są pochowani w domach, cisi i jakby zaspani. Oczywiście jest możliwość, że po prostu trafiliśmy na dzień poświąteczny, po jakiejś wielkiej imprezie...
Ale chyba odbiegłam od tematu.
- Dlaczego miałaby zamiast tego pozostać więźniem ludzkiej postaci? - odpowiedział pytaniem Aeiran. - To nie jest żywa istota, tylko ożywiony przedmiot.
- Gdybym ja miał wybór między byciem człowiekiem a kamieniem, wolałbym... - zaczął z irytacją Egil, ale nie dane mu było dokończyć.
- "Jej" wola będzie taka, jak zażyczy sobie posiadacz - Aeiran wszedł mu w słowo z kwaśną miną. - Będzie jak zaprogramowana maszyna, a nie żywy człowiek.
- Twierdzisz, że wystarczy sobie zażyczyć, żeby...?
- Nie tylko. Trzeba jeszcze wiedzieć jak... Mieć po temu odpowiednią moc.
Spytałabym, skąd jest tak dobrze poinformowany, ale widać było, że nie ma ochoty bardziej zagłębiać się w temat. Chyba nawet bardziej niż myślałam, skoro beztrosko zostawił figurkę kobiety w naszym pokoju, kiedy wieczorem wychodziliśmy potańczyć. Egil wykręcił się bólem głowy. Zresztą może to nie były wykręty; na jego miejscu też złapałabym migrenę.

18 X

- Wracaj do domu - zaproponował uprzejmie Aeiran Egilowi. Ten zaś zrobił dumną minę.
- Przykro mi, ale byłem tam pierwszy... No, prawie. Pierwszy zareagowałem, a wy tylko wykorzystaliście sytuację.
- Właśnie.
- Co właściwie Agencja z tym zrobi? - włączyłam się w tę jałową konwersację. - Postawi obok Symbolu Eskire'a, dla kontrastu?
- Im mniej wiesz o naszych poczynaniach, tym lepiej dla ciebie - mruknął. Jakbym to już gdzieś słyszała... Nieważne.
Egil podążał za nami cierpliwie, dopóki się nie zatrzymaliśmy żeby poczekać. Jechał na grzbiecie przywołanej istoty, której najwyraźniej nie odpowiadał tak powolny chód, bo co jakiś czas pomrukiwała. Te mruknięcia przypominały grzmoty.
- Czy to stworzenie jest różowe z natury, czy za sprawą twoich czarów? - nie mogłam nie zapytać.
- Nie wiem, zawsze takie było - wzruszył ramionami. A w mojej głowie otworzyła się jakaś szufladka.
- Szkoda, że się nie spotkaliśmy miesiąc temu - powiedziałam tym samym lekkim tonem. - Bo zdaje się, że i wtedy nas zawiało w to samo miejsce.
- Skąd wiesz? - jakby się lekko zdenerwował.
- Ktoś mi mówił - wzruszyłam ramionami; niech sobie nie myśli, że Agencja ma monopol na tajemnice. - Co tam robiłeś?
- Ktoś mnie poprosił, żebym się tam wybrał - prychnął.
- Co za niezwykły zbieg okoliczności - stwierdziłam. - Omega była, wy byliście... Co tam jest takiego, co was interesuje?
- Może lepiej, żebyś o tym też nie wiedziała? - zasugerował Egil. - Żeby potem nie narzekać, jeśli przez to zostaniesz wplątana w jakąś niewygodną opowieść?
Zaczęłam się śmiać, najpierw z nutką goryczy, potem coraz weselej.
- Nie zamierzam się w nią wplątywać, ale chętnie posłucham - zwróciłam się do niego. - Egil, opooowiedz coooś...
Nic nie powiedział, tylko oddalił się nieco, skrzywiony. Nie sądziłam, że się obraził, po prostu... Sprawiał wrażenie, że nie umie sobie z czymś poradzić.
Mam ochotę go zapytać, czy już nie pragnie napisać swojej kroniki.

17 X

- Czy ona się nie obudzi? - westchnęłam ciężko. - Prawdę mówiąc, wygląda jak nieżywa.
- Cierpliwości - Aeiran klęczał przy leżącej, unosząc nad nią dłonie. - Już to rozgryzłem.
- Nie jestem cierpliwa - burknęłam. - Nie jestem i już. Czy to rozgryzanie było takie trudne?
- Tak naprawdę to nie. Ale biorąc pod uwagę, że ktoś ciągle przeszkadza...
- Wypraszam sobie - obruszyłam się.
- Ja też - fuknęła dla towarzystwa Nindë, zatrzymując się wreszcie w jednym miejscu.
Aeiran spojrzał na nas z dziwną miną i przewrócił oczami.
- Miałem na myśli kogoś innego - zniżył głos. - Kogoś, kogo lokalizacja do tej pory była niełatwa do wyczucia, ale teraz...
Nie odzywałyśmy się już, pozwalając sobie wczuć się w nagle zaistniałą atmosferę grozy. Może naprędce stworzoną, ale jednak.
Tymczasem Aeiran podniósł się i zrobił tak, jak dawno temu Aldrina - błyskawicznie sięgnął do międzysfery i wyszarpnął z niej podsłuchiwacza. Tego samego, przez którego nie odbyło się nasze wielkie wejście.
Nie wydawał się zaskoczony ani przestraszony i bez namysłu rozpoczął zaklęcie, ale Aeiran siłą rzeczy reagował szybciej i unieruchomił mu ręce.
- Potrafisz coś zrobić bez gestów? - zapytał spokojnie, jakby z zaciekawieniem.
- Nie teraz, kiedy trzymasz za... - zaczął z rozdrażnieniem Egil, ale nagle zatoczył się i wydał zduszony krzyk.
- Czekaj, puść go, bo chyba coś mu dolega - zaniepokoiłam się. Oczywiście Aeiran nie dość, że puścił, to jeszcze odepchnął, zupełnie jakby Egil był czymś oślizgłym i lodowatym. Albo gorącym. W każdym razie trudnym do utrzymania przez dłuższy czas.
Chłopak zatoczył się znowu i upadł na kolana, cały czas trzymając się za lewy nadgarstek.
- Dlaczego to musieliście być wy?! - popatrzył na nas z wyrzutem. - Całą moją ciężko wyrobioną reputację szlag trafi!
- A co, przyjaciół nie atakujesz? - zainteresowałam się. - Czy raczej nie miałbyś z nami szans?
Nie odpowiedział, a tylko wypuścił ze świstem powietrze; już nie wyglądał jakby go dręczył ból. Usiadłam obok niego, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Kiedy się ostatnio widzieliśmy? - zagadnęłam. - Jakieś pół roku temu, czy jednak mniej?
Posłał mi spojrzenie pełne poczucia winy i szybko odwrócił wzrok.
Wreszcie mogłam mu się lepiej przyjrzeć, w końcu nie od razu go rozpoznałam. Na przykład nie przypuszczałam, że będzie mu tak do twarzy w stroju maga... Włosy urosły mu na tyle, że mógł je wiązać z tyłu. Ale chyba najbardziej zmienił się... Cóż, nie zewnętrznie. Wyglądało na to, że całkiem wrósł w tę swoją Agencję.
- Już gotowa - usłyszałam głos Aeirana, który zupełnie przestał zwracać uwagę na przybysza.
Ale przybysz od razu się ożywił. Zerwał się z miejsca i podbiegł do jasnowłosej.
- Obudź się - szepnął. - Już cię nikt nie skrzywdzi.
Dziewczyna natychmiast otworzyła oczy. Były zupełnie białe.
- O czym ty mówisz? - zapytała delikatnym głosem. - Muszę zostać poświęcona, inaczej dopełni się straszliwa przepowiednia i nastanie...
- Nikt cię już nie będzie składał w ofierze, zabieram cię stąd.
- Ty? - odezwał się Aeiran uszczypliwie. - Przecież widać, że nawet nie wiesz, jak to działa... Kronikarzu.
- No właśnie, wyjaśnij wreszcie - wtrąciłam się. - Ona ma nas doprowadzić do jakiegoś artefaktu z Jasności?
Zamiast odpowiedzieć, uśmiechnął się tylko lekko. Podszedł do dziewczyny i wyciągnął rękę, a na jego twarzy pojawił się wyraz koncentracji.
Osłupiały Egil patrzył bez słowa jak jasnowłosa zmienia postać, jak maleje i kamienieje, stając się białym posążkiem z rękami skrzyżowanymi na piersiach, jak unosi się w powietrze i znika w dłoni mojego towarzysza. Przypuszczam, że byłam równie osłupiała.
- A teraz - powiedział Aeiran, nie przejmując się naszymi minami - możemy już bez przeszkód kontynuować naszą podróż.

16 X

Skały rozstępowały się przed nami, drzewa z szumem unosiły gałęzie.
Gdzie byliśmy? Jak tam trafiliśmy? A czy to ważne? Czy zawsze są potrzebne długie wyjaśniające wstępy? Ja niekoniecznie muszę na nich polegać.
Coraz głębiej, coraz niżej, coraz ciemniej. Jakbym zmierzała do którejś z zapomnianych krain dusz, a Aeiran był nietykalnym Przewodnikiem o Stu Twarzach. Otwierał kolejne przejścia z niezachwianą pewnością, a ja sunęłam za nim niemal bezwolnie, choć zarazem z ekscytacją. Do czasu spodziewanego przyziemnego zakończenia mogłam sobie wyobrażać, że idziemy prosto w baśń, a nie na misję dla tych...

Wyglądało na to, że się spóźniliśmy.
Na skalnych ścianach płonęły pochodnie. Kamienny ołtarz z leżącą na nim postacią otaczali zakapturzeni kapłani. Jeden z nich, z połyskującym na czerwono łańcuchem na szyi, wystąpił do przodu i zaczął coś mówić. Nie znałam języka, ale ton jego głosu był podniosły, a zebrane tłumy zaczęły wiwatować.
Nie miałam pojęcia dlaczego taka rzesza ludzi zebrała się w jaskini jak jacyś konspiratorzy ani co knują ci osobnicy przy ołtarzu - może jestem uprzedzona, ale skojarzyli mi się z inkwizycją. Ważne, że w końcu odsłonili ołtarz, ukazując leżącą na nim kobietę o długich złocistych włosach. Najwyraźniej miała być ofiarą.
Ale nie dlatego odniosłam wrażenie, że się spóźniliśmy.
Po prostu zanim zwrócono na nas uwagę, zanim Aeiran zdążył coś zrobić - cokolwiek, po co tu przybył - w obłoku dymu pojawił się jasnowłosy młodzieniec w płaszczu maga, granatowym i bogato zdobionym. Poważny i zdecydowany. I zaczął przemawiać ostrym tonem, a ja, o dziwo, wiedziałam co mówi, choć przecież jego słowa płynęły w nieznanej mi mowie. Po prostu przepływały prosto do mojego umysłu i wyczuwałam ich znaczenie... Przybysz ich powstrzymywał.
- Bogowie nie życzą sobie waszych krętactw i obłudy! - mówił. - Żadnych fałszywych proroków, próbujących podporządkować sobie niewinnych ludzi! Jeśli nie zaniechacie tego przedstawienia, spadnie na was kara!
Wspomniani niewinni ludzie mocno się przestraszyli i powolutku zaczęli się wycofywać, ale kapłani chyba byli podejrzliwi. Ten z łańcuchem warknął coś w stronę przybysza, na co ten wzniósł ręce i wyrzekł jedno długie słowo, przywołując potężną boską istotę. Czy też, ściślej mówiąc, magiczną bestię. Wyglądała jak gigantyczny lampart, tylko kolorystyka się nie zgadzała... A może to była wina złego oświetlenia?
- Mogłeś trochę rozciągnąć czas - mruknęłam. - Przybylibyśmy przed tym całym zamieszaniem...
- Ale nie byłoby tak ciekawie - odparował Aeiran, załamując mnie tym doszczętnie. Chyba mam na niego zły wpływ.
Jedna magiczna bestia najwyraźniej nie wystarczyła, by kapłani dali spokój, przynajmniej w mniemaniu jasnowłosego maga, dlatego zaczął przywoływać drugą. Zarówno on, jak i jego przeciwnicy, oddalili się nieco od ołtarza i przestali zwracać uwagę na leżącą na nim ofiarę, za bardzo pochłonięci swoimi zaklęciami. Idealne warunki by przeskoczyć w tamto miejsce, zgarnąć nieprzytomną dziewczynę z ołtarza i prędziutko zniknąć, czyż nie?
Co prawda zostaliśmy zauważeni - mag odwrócił się ku nam i jęknął coś jakby "Czemu akurat oni?!", natomiast kapłani wyraźnie zamierzali wykorzystać fakt, że przestał inkantować - ale to już nie była moja sprawa. Zostałam pociągnięta do czarnej dziury i tyle było mojej baśni.

15 X

Czegoś mnie melancholia dopadła. To chyba też sprawka jesieni, choć mimo wszystko pogoda sprzyja raczej wesołym myślom...
Choć to właściwie nie jest tak, że mi smutno. Pewnie byłoby, gdybym podjęła niewłaściwą decyzję odnośnie dróg, o których pisałam kilka dni temu - teraz zaś jest po prostu zaduma.
Jest taka piosenka o jesiennej zadumie, ale nigdy nie mogę zapamiętać, kto ją śpiewa. Piszę wyłącznie, piszę wyłącznie uczuć starym drapakiem...
Czasem - i teraz - zastanawiam się jak by mi się wiodło, gdybym (nie wyrzekając się światów i pisania, nie ma tak łatwo) była inną osobą i żyła inaczej. Ile nowych możliwości by przede mną stało. Ile rozwiązań sytuacji, do których nie jestem zdolna w tej chwili.
Ale nie przekonam się o tym; zbyt wiele tu spraw i osób, których nie byłabym w stanie zostawić...
Gdzieś w światach gasną i zapalają się gwiazdy. W DeNaNi duszki-iskierki oświetlają drogę Bogu-Wędrowcowi, a w Tysiącu Szmaragdach już pewnie przebudziła się siedemnasta Śpiąca Strażniczka. Trzeba się będzie wybrać do Naith, żeby dziewczyny wreszcie przedstawiły mnie matce.
Ale na razie jesteśmy z dala od tego wszystkiego. A właściwie w samym środku, ale otoczeni mocną i dźwiękoszczelną barierą.

13 X

Miasto rozświetlone blaskiem latarni i roziskrzone jesiennymi barwami rozpościerało się w oddali i kusiło.
- O nie, dzisiaj się nie skuszę - mruknęłam, odwracając od niego wzrok. - Mam ochotę przesiedzieć tę noc pod gołym niebem. W mieście trudniej zobaczyć gwiazdy.
Pokrzywa odpowiedziała coś ironicznego w tonie, ale ponieważ równocześnie przeżuwała trawę, ledwo to zrozumiałam i zignorowałam.
Na razie i tak prawie nie było widać gwiazd - dopiero zachodziło słońce - poszłam więc poszukać Aeirana, który chwilę temu oddalił się bez słowa. Nie cierpię kiedy tak robi. Nie cierpię kiedy ktokolwiek mi bliski tak robi. Czy może raczej cierpię dość mocno. Ot, mam taki dziwny nawyk, że zaraz zaczynam się niepokoić.
Szybko go wypatrzyłam; unosił dłoń nad jakimś małym przedmiotem postawionym na ziemi i coraz bardziej jaśniejącym. Kiedy wystrzeliły z tego promienie, przybierając coraz bardziej konkretny kształt, zdecydowałam się nie ujawniać swojej obecności. Skoro Aeiran chce mieć swoje tajemnice, to niech na razie ma.
- Co słychać, drogi mój Niszczycielu Światów? - usłyszałam melodyjny kobiecy głos.
- To był tylko jeden świat, Eydís - odparł Aeiran ze znużeniem. Rozmawiali w swoim języku, więc musiałam się mocno wsłuchiwać (a i tak nie jestem pewna, czy wszystko dobrze przełożyłam).
- Ale pod moją opieką. I to ja cię wybroniłam, pamiętaj. Teraz mogę ci wypominać ile mi się będzie chciało.
- Tak, wiem. Tylko że nie z tobą powinienem teraz rozmawiać.
- No cóż - zachichotała kobieta... bogini. - Zostawił to cacko na widoku, a byłam ciekawa, cóż to takiego.
- Niech go... - skłonna byłam przypuszczać, że Aeiran złapał się za głowę czy coś podobnego. - A wydawało się, że potrafi dochować tajemnicy...
- Ja też mogę dochować - powiedziała słodko jego rozmówczyni. - Tylko co mi za to dasz?
- A czego byś chciała? - syknął.
- Spokojnie, spokojnie... O, wiem. Pokaż mi tę panią i przedstaw nas sobie ceremonialnie.
- "Ta pani" najwyraźniej nie chce cię poznać - w głosie Aeirana usłyszałam nutę uśmiechu. - Skoro jeszcze nie wyszła zza tego drzewa.
- A to pech - westchnęła. - Ale nie martw się, nic nie powiem Geinowi ani Devnie. Jeszcze tego brakowało, żeby o n i mogli się komunikować poprzez światy. To co mam przekazać?
- Że jestem coraz bliżej - głos mu znowu stwardniał. - Ale tego też nie mów Geinowi i Devnie.
- Sama nie wiem, o co wam chodzi... Cóż, do zobaczenia w takim razie.
Potem blask zgasł i nastała cisza. Aeiran stanął obok mnie, chowając trzymany przedmiot do kieszeni płaszcza.
- Jak wielką potęgą trzeba dysponować, żeby nawiązać połączenie z Pieśnią? - szepnęłam w zamyśleniu.
- Mniejszą niż ci się wydaje - odpowiedział. - Póki wciąż istnieje do niej jakaś droga. Zresztą powinnaś o tym wiedzieć.
Miał rację. Skoro Hyô potrafił się skontaktować przez lustro, a tamta... tamta... no, tamta psioniczka wpłynąć telepatycznie na Tenariego, co to dla bóstw?
- Całe szczęście, że nie kusi ich, by wyruszyć w światy - jakby usłyszał moje myśli.
- I zamiast tego wysyłają ciebie, tak? - uśmiechnęłam się krzywo. - Czy to znów ma związek z tą przeklętą Jasnością?
Aeiran uciekł przede mną wzrokiem; oparł się o drzewo, patrząc w ziemię.
- Nie chciałem cię denerwować - powiedział. - To powinna być po prostu twoja podróż.
- Ale ja od początku chciałam, żeby to była t w o j a podróż! - podniosłam głos. - Wolna od niepokoju, długa i daleka! Taka jakiej pragnąłeś, pamiętasz?
- Zawarliśmy umowę - wyjaśnił z kwaśną miną. - Szybko znajdę coś, co powinno im się spodobać, a potem będzie już odpoczynek od wszystkich możliwych trosk.
- Pod warunkiem, że nie będziesz mi już uciekał - zaznaczyłam. - Nie zamierzam siedzieć tak samotna i bezsilna.
Skinął głową i poszliśmy z powrotem na miejsce postoju.
Gwiazdy już się pojawiły na niebie i były jasne jak rzadko kiedy.

11 X

Wyrwałam się z tej cichej herbaciarni jak ptak wylatuje z klatki. Mam ochotę pofrunąć razem z porwanymi przez wiatr liśćmi, ale na razie musi mi wystarczyć galop na Nindë.
Jesień już zawsze będzie przywodzić mi na myśl wspomnienia podróży... Co prawda ostatnia jesienna podróż nie należała do najprzyjemniejszych, ale nie można wiecznie rozpamiętywać.
- Co to znaczy "coraz głębiej w jesień"? - zapytał Aeiran, dopędziwszy mnie na No Doubcie. - Miałaś na myśli podróż na Południe?
- Na Południu jest już zima - pokręciłam głową. - Spróbuj potraktować to mniej dosłownie, a zrozumiesz, co miałam na myśli.
- Spróbuję - westchnął z udaną rezygnacją, ale oczy mu się śmiały.
Chyba także poczuł się wolny. Od dawna marzyła mu się taka podróż... Mnie też.
A co nas czeka w jej trakcie? Mam wrażenie, że stoję na rozstaju dróg, z których jedna prowadzi do baśni, a druga do tego rodzaju przygody, w którą się wpada wbrew woli, a potem się marzy, by ją jak najszybciej zakończyć. Przynajmniej jeśli się jest mną. I jak znam życie, pewnie ruszę właśnie tą drugą drogą, żeby nie zepsuć nowej baśni.
Chociaż kto wie...
Teraz jednak to nieistotne. Na razie pędzimy przed siebie, nieważne dokąd ani którędy, byle znaleźć w światach jak najwięcej jesieni.
Coraz szybciej robi się ciemno, ale wizja długich nocy jakoś działa mi na wyobraźnię.

9 X

I wandered down the pathway
Through the misty moor
Like I knew he did
A thousand times before
Voices seemed to echo
Come talk with me a while
Just around the corner
Just another mile
I had heard the stories,
Her legend served her well
A mystics myth and fable
Truth or fairytale
A raggle taggle gypsy
With a toothless smile
Said: "Sit with me my darling,
Let's talk a little while"
And the road goes on
Seeming ever longer
On the way to Mandalay
And the road goes on
Forever will I wander
On the way to Mandalay
...

Blackmore's Night

Dziwnie cicha stała się herbaciarnia, dziwnie pusta. Odwykłam.
Jesień rozpanoszyła się w światach na dobre, w ten najbardziej pozytywny sposób. Wiadomo, babie lato, kasztany i niezwykle malarski wygląd drzew. Żółty, czerwony i brązowy przeplatają się w ich koronach... Jesień to jeden z nielicznych przypadków, w których całkowicie akceptuję czerwień.
Ta pora roku kojarzy mi się z tajemnicami i z najbardziej intrygującym rodzajem baśni. Przynajmniej dopóki nie poszarzeje i nie zachlapie jej błoto.
Zanurzyłam się na cały dzień w jesieni, bo Geddwyn we wzorzystym, brązowo-pomarańczowym sweterku (prawie na pewno damskim, choć twardo zaprzeczał) wyciągnął nas na długi spacer. Trafiliśmy do jakiegoś parku, ale nie wymuskanego i zaplanowanego z całą starannością, tylko takiego, gdzie drzewa rosły na wieki przed ludźmi i teraz nadal pozwala im się rosnąć jak chcą. Tylko chodniki gdzieniegdzie porobiono.
- Trudno mi usiedzieć w domu, na jednym miejscu - wyznał Geddwyn przesadnie zbolałym głosem. Co chwilę schylał się po nowy liść, natomiast ja zbierałam kasztany.
- Wyrwij się gdzieś - zaproponowałam, starając się nie potknąć o Tenariego, który buszował ze Strel w liściach. Część z nich już leżała na ziemi, ale w ogóle nie zauważało się tego ubytku, patrząc na drzewa.
- W pojedynkę to żadna frajda.
- I ty to mówisz?! - zdumiałam się. - Ty, który tak zawsze lubiłeś przyczajać się cicho i niezauważony obserwować ludzi? Czytałam wczoraj twoje stare listy - roześmiałam się, widząc jego równie zdziwioną minę.
- No taaak, ale co poradzę - uśmiechnął się rozbrajająco. - Przyzwyczaiłem się, że ciągle mi się coś pod nogami plątało. Mówiąc symbolicznie - dodał szybko.
- Nie do wiary. Po prostu nie do wiary.
- Ale to prawda! Brak mi tego dzieciaka, nie spodziewałem się, że tak będzie... Mam nadzieję, że nie będzie się na mnie wściekał przez wieczność.
- Mogę ci Tenariego zostawić - podsunęłam. - Podróż mi się na dniach szykuje, wiesz.
- Ciekaw jestem, dokąd się wybierzecie - Geddwyn spojrzał na mnie z ukosa. - I czemu nie chcesz go zabrać. Bo będzie przeszkadzał? - posłał mi wymowny uśmiech.
- Po prostu nie wytrzymałby non-stop w chłodzie. Nawet jesiennym - wzruszyłam ramionami. - A dokąd... Coraz głębiej w jesień. I w tym sęk.
- Przecież jeszcze nie ma chłodów - zachichotał, patrząc przeciągle na głównego zainteresowanego, opatulonego naprawdę ciepło (sam chciał). Jak na komendę Ten-chan podleciał do nas i wepchnął Geddwynowi w ręce pokaźną stertę liści.
- I co ty z nimi zrobisz? - zaśmiałam się.
- Wybiorę najładniejsze i wykonam z nich koronę dla ciebie - odparł duch wody bez namysłu.
- Nawet się nie waż.
- Oj, łapiesz mnie za słówka - skrzywił się. - No to wieniec.
- Nie sądzę by mi było do twarzy z jesienią - stwierdziłam.
- Nie dowiesz się, póki nie zobaczysz. A ty co zrobisz z tych kasztanów?
- Ludziki oczywiście - parsknęłam śmiechem.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie park przechodził w ciemną puszczę. Może byśmy tego nie zauważyli, gdyby chodnik się nagle nie urwał.
- Tu właśnie kończy się jedno królestwo, a zaczyna drugie - powiedział Geddwyn cicho.
- Co tam dalej jest, jak myślicie? - zapytałam.
- Kiedyś pójdziemy i zobaczymy - postanowił Tenari.

6 X

Ketris i Vaneshka siedzieli u nas od południa i wyraźnie nie chciało im się zbierać. Dla mnie to nie był problem, a że Kaede się boczył po kątach, to już szczegół. W końcu jednak nie wytrzymał, przysunął sobie krzesło i usiadł, zachowując jednak bezpieczny dystans.
- Jutro jedziemy? - upewnił się natarczywie.
- Jutro, jutro - pokiwał głową Ketris. - Bo chyba za bardzo się tu rozleniwiłem.
- Możesz sobie przedłużyć urlop jeszcze o dzień - mrugnęłam do niego.
- Kto jak kto, ale akurat ty powinnaś mnie pierwsza wykopać w Pieśń - odmrugnął. - Masz w tym swój interes, prawda?
- Uczę sie cierpliwości - zrobiłam dumną minę. - Choć i tak już mi pewnie nic nie pomoże.
- Ciekawe... Teraz przyjdzie moja kolej na naukę cierpliwości - Vaneshka posłała nam rozmarzony uśmiech i przytuliła się do Ketrisa (choć trochę przeszkadzał jej w tym Tenari, który właśnie zasnął na jej kolanach).
- Nie ma czasu - burknął Kaede, huśtając się na krześle. Od wczoraj starał się udawać, że nie jest skrajnie spięty i stremowany, i myślał, że mu to wychodzi.
Ciągle tylko odwracał wzrok, napotykając uważne spojrzenie pieśniarki. Wyraźnie miała ochotę coś zaśpiewać, ale już od symbolicznego progu zapowiedział jej, że nie będzie słuchał... Ciekawa byłam, czy starczy jej tej cierpliwości, której zamierza się poduczyć.

Kiedy wnosiłam tacę z kolejną herbatą, omal nie wylądowała na podłodze. Przez otwarty znienacka portal wpadła do herbaciarni jasnowłosa postać i zatrzepotała rękami, żeby złapać równowagę. Gdyby jej nie złapała, obie byśmy się przewróciły, bo teleportowała się tuż przede mną. Szczęściem wyczuwam takie rzeczy i w ostatniej chwili się zatrzymałam.
- Już jestem!! - zawołała Enrith na cały głos.
- To świetnie, tylko przypadkiem nie próbuj mi się rzucić na szyję - ostrzegłam, bo wyglądała jakby to właśnie chciała zrobić. Prawie wszystkim obecnym. Zreflektowała się jednak i rzuciła się by podnieść coś długiego i owiniętego w płótno, co wypadło jej z rąk, gdy tak nimi machała.
- Uciekłaś stamtąd? Czy raczej cię wykopali? - zapytałam, odkładając tacę na stolik.
- Najpierw się tak fajnie zgubiłam - zaczęła Enrith, rozsiadając się na moim miejscu na kanapie. - Potem znalazła mnie ta pani, którą spotkałyśmy, a chwilę później pojawił się taki uroczy blondas z kitką i wypuścił na nią coś różowego w kropki.
- ...Aha. Mów dalej - wyjąkałam, zastanawiając się, jak jej się udało to powiedzieć na jednym wydechu. Ketris i Vaneshka przyglądali się jej z miłymi uśmiechami, jakby zastanawiając się kim właściwie jest ta panna i co jej się rzuciło na mózg. Może im kiedyś wszystko wyjaśnię, bo było mi ich trochę żal.
- No! A potem kazał mi biec do złoconych drzwi na końcu korytarza, otworzyć je i uciekać portalem - dziewczyna była uradowana poświęconą jej uwagą. - Ale za tymi drzwiami były trzy portale, więc zrobiłam wyliczankę i wskoczyłam w ten, który mi wypadł, a z drugiej strony spotkałam taką miłą panią z żółtym turbanem na głowie i...
- I co ci dała? - przerwałam głosem jeszcze słabszym niż poprzednio. Dziwne, że w ogóle usłyszała.
- A skąd wiedziałaś, że mi coś dała? - ucieszyła się i pospiesznie zaczęła rozwijać swój pakunek.
Na widok jego zawartości Kaede od razu przestał ostentacyjnie ignorować Enrith. Spojrzał na nią tak, jakby mu kogoś zabiła, bo czym poderwał się z krzesła (przewracając je przy okazji) i zniknął w drzwiach łazienki. Najpewniej przeszedł do mojego pokoju... Miałam nadzieję, że mi go nie zamrozi.
- A temu co? - zdziwiła się Enrith, odrywając na chwilę rozkochany wzrok od swojej nowiutkiej szpady. O rękojeści kojarzącej się ze skrzydłami ważki mieniącymi się w słońcu. Albo i bez słońca.
Już drugi z rzędu dzień niespodzianek?!
Choć to właściwie nie powinno być dla mnie niespodzianką. Cirnelle ma wprawę w obdarowywaniu ostrymi przedmiotami osób, którym zdecydowanie nie należy dawać ostrych przedmiotów.
- Chyba przypomniała mu się Tomine - wyjaśniłam głosem bez wyrazu, stawiając i zajmując przewrócone krzesło.
- Ale żeby aż tak gwałtownie reagować? - skrzywił się wtajemniczony w tę historię Ketris.
- To miało być gwałtownie? - roześmiała się Vaneshka. - Przecież nie zabrał jej tego i nie połamał.
- A co jest nie tak z tą Tomine? - zainteresowała się Enrith.
- Ma podobną broń do twojej - odpowiedziałam. - I mistrzowsko się nią posługuje... Fly like a butterfly, sting like a bee - szepnęłam do siebie, wracając myślami do wspomnień.
- No dobrze, ale co z nią nie tak? - nie ustawała dziewczyna. - On jej nie lubi, czy jak?
- Powiedzmy, że nie za dobrze mu się kojarzy.
Nie wiem, która z moich odpowiedzi tak na nią podziałała, grunt, że wlepiła we mnie rozgwieżdżone spojrzenie.
- Mogę ją poznać???
- Nie - mruknęłam. - Mieszka w miejscu, które nawet przy twoim niespotykanym szczęściu jest dla ciebie niedostępne.
- Dlaczego? - zabrał głos Ketris. - Gdybyś jej pożyczyła konia, mogłaby się zabrać ze mną...
Ta nieśmiała sugestia udowodniła, że bard czasem nie wie co mówi. Co też sobie poniewczasie uświadomił.
- Nie znam cię, ale cię kocham! - zapiszczała Enrith, wieszając mu się na szyi. Vaneshka przyglądała się temu z leciutkim uśmiechem. Podziwiałam ją całym sercem - ja bym tak nie umiała.
- Jak, gdzie, do Ha'O'Hany?! - próbowałam zawołać, ale wyszedł mi jakiś dziwny skrzek.
- Zabierze się z Kaede - uśmiechnął się uspokajająco Ketris.
- Ja nie wiem kiedy stałeś się taki beztroski - powiedziałam żałośnie, zastanawiając się jak Kaede to przyjmie. I Pokrzywa.
Vaneshka zanuciła cicho jakąś wesołą melodię; byłam pewna, że czeka na odpowiednią chwilę by móc wyśmiać się w samotności. Też to pewnie zrobię, jak tylko dojdę do siebie...
Niektóre rzeczy po prostu dzieją się zbyt szybko.

Tak jak przypuszczałam, Kaede był wściekły. I zarazem niesamowicie szczęśliwy, że może się wreszcie wyładować.
Na szczęście nie doszło do wymiany ognia.

5 X

Nie przypuszczałam, że to właśnie Sei'Hyô pomoże Kaede w podjęciu decyzji... Chociaż właściwie, jeśli nie on, to chyba nie znalazłby się nikt inny.
Podpatrzyłam dzisiaj rozmowę Hyô z moim kłopotliwym gościem (a kto go wpuścił do mojego pokoju?! Będę musiała się rozmówić z Tenarim...), który oczywiście nie miał na tę rozmowę ochoty. Przynajmniej tak twierdził. Żeby zachować twarz, czy co?
- Myślisz, że masz prawo ciągle wtrącać się w moje życie? - zapytał, chwyciwszy ramę lustra, jakby zamierzał nim zaraz rzucić przez całą szerokość pokoju.
- Nie wydajesz się szczęśliwy - mówił z troską niebieskowłosy. - Może jednak powinieneś do nas wrócić?
- Ci tutaj widzieli we mnie człowieka, w przeciwieństwie do was.
- Nie mów tak, przecież organizacji już nie ma - poprosił Hyô. - A ja chciałbym cię wreszcie osobiście spotkać... Tomine też...
- I przekonać, żebym zaczął nosić to?! - Kaede wskazał naszywkę na rękawie stroju ducha lodu. Widniał na niej czerwony znak hana - "krawędź".
- Nie musisz - pokręcił głową Hyô. - Wystarczy, że przyjedziesz w odwiedziny. Na jak długo chcesz.
- Nawet jeśli, to głównie po to, żeby ci... - zaczął Kaede, ale w tej chwili chłopak z lustra zdał sobie sprawę z mojej obecności i zniknął bez pożegnania.
- Przepraszam, jeśli przeszkodziłam - odezwałam się słodko.
Rudowłosy spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi, a następnie westchnął ciężko.
- Idziemy - rzucił, po czym podszedł, złapał mnie za głowę i pociągnął do herbaciarni.

Nie puścił mnie nawet gdy przybyliśmy do Teevine i poszliśmy do strefy letniej. Mogłam tylko iść bokiem i rozłożyć bezradnie ręce na pytające spojrzenie Maeve.
- A teraz - powiedział, kiedy stanęliśmy przed zaskoczoną Nindë - powiedz temu zwierzęciu, żeby zabrało mnie na Rozdroże.
- Powiem jeśli zostawisz w spokoju moją fryzurę - mruknęłam. - Poza tym niewłaściwie się do tego zabierasz.
- Miya, powiedz temu narwańcowi, że się go nie słucham - nakazała Nindë z godnością.
- Powiedz jej, że mam to gdzieś.
- Powiedz mu, że nawzajem.
- W ten sposób do niczego nie dojdziecie - zamachałam rozpaczliwie rękami. - Pokrzywa, podwieź go, a będziesz miała z głowy...
- Kto tu go będzie miał z głowy? - parsknęła Nindë, przyglądając mi się z dzikim zadowoleniem. - Ale nie będziesz mi miała za złe, jeśli go tam zostawię?
- Tak dobrze nie będzie - westchnęłam. - Na pewno go stamtąd przywiozą z powrotem.

To nie był koniec niespodzianek na ten dzień. Kiedy wolna i szczęśliwa wróciłam do domu, na parkingu czekał koń z Rozdroża z jeźdźcem na grzbiecie...
- Widzisz, mówiłem, że nie ma pomyłki! - zawołał triumfalnie do czarnowłosej dziewczyny o czerwonych oczach. - Z a w s z e wiem, dokąd się udać! Dostanę coś do jedzenia? - zwrócił się tym razem do mnie. - Jak widać, ciągle mnie gdzieś gnają różne apodyktyczne istoty.
- Sam jesteś apodyktyczny, dlatego nie możesz tego znieść - mruknęła Noelle Steryard i zeskoczyła na ziemię. - A więc dobrze trafiłam?
- No przecież mówię - prychnął Rob Roy.
- Jeśli masz na myśli "czy trafiłam do Blue Haven?", to jak najbardziej - uśmiechnęłam się. - Jeśli zaś "czy zastałam Kaede?" - wprost przeciwnie.
Spojrzała na mnie jakoś dziwnie i poruszyła lekko ustami, szepcząc coś do siebie bezgłośnie.
- W takim razie co mam zrobić? - zapytała już na głos i bezradnie. Jakbym to gdzieś niedawno słyszała...
- Masz dwa wyjścia - objęłam ją przyjaźnie ramieniem. - Wejść do środka i napić się herbaty... Albo gnać z powrotem na Rozdroże, bo się rozminęliście.
- To znaczy... Że w tej chwili jest albo faszerowany kolacją, albo wyzwany na pojedynek w obronie mojej czci - Noelle bardzo starała się zachować pokerową twarz. - Zależy czy najpierw go zgarnęła Andrea, czy mój brat...
- Tak czy inaczej, masz czas - podsumowałam.

- Przyjechałam tu, żeby się dowiedzieć, jak to się skończyło - oznajmiła Noelle, wdychając aromat herbaty.
- Tutaj się dowiedzieć? Ty? - zdziwiłam się. - Byłaś w sercu opowieści, a raczej byłaś sercem opowieści, a mimo to nie wiesz?
- Jeśli to była opowieść, to miała zakończyć się inaczej - pokręciła głową. - Tymczasem ktoś się wplątał i... Pewnie nie wróciłabym do domu, gdyby nie to. Jeszcze nie.
- A co by było? - podchwyciłam.
- Teraz już nie wiem. Nie mogę pozbierać myśli - westchnęła. - Powiedz mi, dlaczego mnie szukał? Przecież nawet mnie nie znał... Nadal nie zna.
Miałam ochotę wyrazić zaskoczenie, że przyszła z tym do mnie, choć przecież też spotkałyśmy się zaledie kilka razy. Ale widząc wyraz jej twarzy - pomieszanie zdumienia z nieśmiała radością - nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- Na początku pewnie dla opowieści - wzruszyłam ramionami. - Wiesz, Kaede się strasznie miotał po konwencjach... Po drogach życiowych - poprawiłam się szybko. - Nie umiał znaleźć żadnej dla siebie. A potem wreszcie coś mu zamajaczyło na horyzoncie i zapragnął się dowiedzieć, co. Jest nieludzko uparty.
Noelle słuchała uważnie, wpatrując się w filiżankę.
- Powiedziałaś "na początku"... - odezwała się po pierwszym łyku. - To znaczy, że potem było inaczej?
Długo się zastanawiałam, co powinnam powiedzieć. Była taka niepewna, jakby jedno nieostrożne słowo mogło wywiać ją za burtę bezpiecznego z pozoru statku.
- Ostatnio usłyszałam od pewnej osoby - zaczęłam w końcu - że nawet jeśli widziało się kogoś przez jeden moment, czasem coś sprawia, że chce się wiedzieć o nim więcej. O osobie, nie o wątku fabularnym. Kaede by się wściekł, gdyby to usłyszał - roześmiałam się.
- To znaczy... Jak przeznaczenie?
- Zaraz tam przeznaczenie. Może grawitacja?
- Może - Noelle chwyciła swoją filiżankę i wypiła duszkiem jej zawartość. - Nie będziesz mi miała za złe jeśli już pojadę?
- Nic a nic.
- To dobrze - odwróciła wzrok. - Bo uśmiechasz się tak samo jak Vanny, kiedy myśli, że tego nie widzę.
Z trudem udało mi się zdusić śmiech.
- Cokolwiek ci powie, dobrze to sobie przemyśl - uprzedziłam, kiedy już wsiadała na Rob Roya. Nie miałam bowiem pewności czy Kaede pojechał żeby sie z nią pożegnać, czy... Zresztą i tak chyba już mnie nie słuchała.