Niestety zerwała się wichura
i postrącała większość liści z drzew. Cóż, przynajmniej ziemia została
okryta złotoczerwonym dywanem... Tenari byłby wniebowzięty, choć
właściwie, skoro jest teraz w Teevine, może codziennie odwiedzać strefę
jesienną i mieć takie atrakcje.
Zresztą nas już nie ma w tamtym świecie. Zupełnie zmieniliśmy lokację i klimat.
W jednym z takich miejsc, gdzie przecinają się wymiary i wszechświaty,
rozciąga się ciemne pustkowie, na środku którego znajduje się
bezdenna... Czarna dziura? Nie takie kłębowisko mocy, jakie tworzy
Aeiran - zupełnie cicha i spokojna. To raczej jakby ktoś wykroił stamtąd
kawałek rzeczywistości i zostawił pustkę. Nie ma (chyba) dna,
niezgłębiona i niewyjaśniona... I nie widziałam dotychczas nic
ciemniejszego. Nazwano ją Otchłanią Cereithy, po słynnej mistrzyni magii
z Solen.
- Skoro była tak potężną czarodziejką, jakim cudem tam wpadła? - zapytał sceptycznie Aeiran, kiedy mu to opowiedziałam.
- Podobno raz do roku Otchłań się budzi i uwalnia wielką moc -
wyjaśniłam, starając się nie patrzeć w dół. - I wciąga. Mniej więcej na
przełomie lat.
- Według którego czasu?
- Właśnie nie wiem - roześmiałam się trochę nerwowo. - Wiesz, kiedyś o mało tam nie wpadłam, choć nie miało co mnie wciągać.
Od razu przysunął się bliżej i poszukał mojej ręki.
- Na szczęście w porę przypomniałam sobie, że mam skrzydła -
westchnęłam. - Ale trochę mnie ciekawi, co jest tam na dnie. Tak samo jak
ciekawi wszystkich badaczy magii.
Przemogłam się jednak i spojrzałam w głąb. Oczywiście nie zobaczyłam nic
poza czernią... Zdecydowanie lepiej jest patrzeć Aeiranowi w oczy.
- Czy takiego spadania się boisz? - spytał cicho, przyciągając mnie do siebie.
- Właściwie w snach zwykle spadałam ze schodów - zadumałam się. - Tutaj
nawet nie widać jak jest głęboko. Równie dobrze mogłabym wejść w
najgłębszą noc... Ale nawet najgłębsza noc kiedyś się kończy. Można z
niej wyjść...
Wyszliśmy szybciej niż zamierzaliśmy; Pokrzywa się denerwowała.
A co właściwie robiliśmy w takim zakazanym wymiarze? Po prostu przyszło
nam do głowy, by zwiedzić sobie rozmaite miejsca "na pograniczu".
Pewnie na koniec wylądujemy w którymś z tych przyjaznych, takich jak
choćby Rozdroże, czy Biblioteka, w której zdecydowanie za długo nie
byłam... I tak uwieńczymy naszą podróż. Przyznam, że spokojniejszą niż
się w pewnym momencie spodziewałam. Mimo wszystko.
Wychodzimy z założenia, że Egil sam nas znajdzie, kiedy już będzie w dostatecznie pilnej potrzebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz