29 I

- Wybierzmy się na bal maskowy! - rzuciła Vanny radośnie.
- Ty już i tak wyglądasz jak przebrana - rzuciłam okiem na jej włosy, które ostatnio miały kolor błękitny i ciekawie kontrastowały z czerwienią oczu. - Za kogoś mocno lodowego w swej naturze.
- A wiesz, jak się Kaede zestresował, kiedy mnie taką zobaczył - zachichotała.
- Wyobrażam sobie... Ja się mocno stresowałam, gdy się takie coś pojawiało w moim lustrze.
- Swoją drogą, podoba mi się twój pomysł, Vanille - uśmiechnęła się Vaneshka. - To, że siedzimy tu same w środku karnawału, jest... Nie na miejscu.
- Ketris cię nigdzie nie zabrał przed powrotem do Pieśni? - zdziwiła się moja kuzynka.
- Zabrał, ale... Teraz jest strasznie pusto w Marzeniu. Dlatego właśnie was odwiedziłam.
- Tak, a ja chyba mam ochotę sobie odbić zbyt spokojny sylwester, bo przychylam się do tej propozycji - parsknęłam śmiechem. - Więc pomyśl, gdzie teraz trwa najlepsza zabawa, a my poszukamy kostiumów.
- Na Faile Grande... Tak myślę. Ale tam nie ma bali, tam jest szaleństwo na ulicach.
- W takim razie gdzie, w Tarahieny? W Kreen? - zamyśliłam się, podczas gdy Vanny już grzebała w Szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiednio ekstrawaganckiego. - Czy może zdamy się na ślepy los?
- Ślepy los jest najlepszy - dobiegło mnie z głębokich czeluści Szafy. - Jeśli was nie interesuje, co na siebie włożyć, przynajmniej przyjdźcie tu i pilnujcie, żebym się nie zgubiła!

- Masz maskę jak upiór z opery!! - na widok trupiobladego czegoś na mojej twarzy Vanny zaniosła się śmiechem.
- Oj, bo zaanektowałyście sobie najładniejsze - burknęłam, nakładając na głowę czarny ni to welon, ni to woalkę. Vaneshka związała mi włosy w węzeł i teraz, w powłóczystej czarnej sukni z gorsetem, wyglądałam jak jakaś oszalała z rozpaczy wdowa.
- Powiadasz? - uśmiechnęła się pieśniarka zza swej pierzastej maski, jakich pewnie pełno na faileńskich ulicach. Poza tym, że wciąż wyglądała zjawiskowo, dość trudno byłoby mi ją rozpoznać - również miała upięte (w miarę możliwości) włosy, a ubrana była w obcisłą czerwoną suknię z rozcięciami do pół uda.
Vanny natomiast wyglądała jak księżniczka - bardzo błękitna księżniczka. Patrząc na jej kreację nie mogłam się nadziwić, że nawet moja Szafa jest w stanie pomieścić taką ilość materiału.
- You better hide for her freezing hell... - zanuciłam, nie mogąc ukryć zachwytu.
- Lodowata piękność, czy tylko lodowa? - dołączyła się Vaneshka. - Przebrałaś się za Miyę, a ja za Carnetię?
- Przebrałyśmy się za jedyne w swoim rodzaju kobiety fatalne! - skorygowała moja kuzynka. - Ty będziesz przyciągać facetów, a ja będę ich mrozić spojrzeniem!
- A ja będę odstraszać balowiczów płci obojga, jestem lepsza - skwitowałam z wyniosłą miną, którą i tak skrywała maska.
- Ale co z Tenarim, on zamierza tak cały czas siedzieć? - Vanny zerknęła z troską na demoniątko, które siedziało zapatrzone w dal matowym wzrokiem, nawet nie zwracając uwagi, że Strel mu fuka w ucho.
- Toczy kolejną długą rozmowę na odległość - mruknęłam. - To mu się zdarza, a od zniknięcia Xemedi-san przybrało na częstotliwości.
- A ten ktoś z drugiej strony kabelka mentalnego nie mógłby raczej wpaść na herbatę? - prychnęła Vanny. - Dziecko siedzi jak autystyczne, aż ciarki przechodzą.
- No wiesz? - żachnęłam się. - Ja jestem z niego dumna, że ma aż taki zasięg, a ty straszysz...
- Mam nadzieję, że nie będzie się niepokoił, kiedy się zbudzi i nas nie zastanie - zmartwiła się pieśniarka.
- Będzie, będzie - rozwiałam jej złudzenia. - Więc się nie zdziw, jeśli nagle sięgnie do ciebie myślami.

Rzeczywiście zdałyśmy się na ślepy los i mogę śmiało powiedzieć, że nam sprzyjał. Mogłyśmy przecież trafić w sam środek bitwy, tymczasem zjawiłyśmy się pośród bujnej roślinności z przewagą wielkich paproci. Ledwo się zorientowałam, że jesteśmy wewnątrz budymku - nawet ptaki tam fruwały, a sufit był szklany i widać było gwiazdy.
Ruszyłyśmy jedną z licznych ścieżek, zachwycając się gustem gospodarza tego miejsca. Mimo wszystko jednak "park" wydał się nam istnym labiryntem i być może zamiast balu miałybyśmy długi spacer, gdyby nie znalazła nas jakaś dziewczyna w barwnym stroju przybranym piórami, o jasnych włosach zebranych w mnóstwo warkoczyków. Nie dziwiła się naszej obecności, nie zadawała pytań.
- Jak możecie się tu snuć jak duchy, podczas gdy tam zabawa trwa w najlepsze?! - no dobrze, jedno pytanie zadała.
- Zgubiłyśmy się - rozłożyłam bezradnie ręce.
Dziewczyna roześmiała się wesoło i pociągnęła nas którąś ze ścieżek do ukrytych w paprociach drzwi. Udzielił nam się jej nastrój, kiedy biegłyśmy przez korytarz oświetlony tylko słabym blaskiem świec. W końcu otworzył się na salę balową, tak wielką i jasną, że aż przystanęłam oszołomiona i Vanny na mnie wpadła.
Muzyka grała w najlepsze, choć nigdzie nie widziałam orkiestry. Może gdzieś były schowane głośniki; melodia brzmiała nieco metalicznie. Metaliczne skrzypce, ciekawe... Zebrało się sporo ludzi i nieludzi, niektórzy ubrani nawet bardziej ekstrawagancko niż my. W tej chwili jednak nikt nie tańczył, trwały przyciszone rozmowy i podjadanie smakołyków ze stołów.
Podeszłyśmy do jednego takiego stołu, bo Vanny koniecznie chciała spróbować "tych kolorowych zawijasów". Faktycznie, galaretowe spiralki przyciągały najwięcej konsumentów, ale ponieważ nie przepadam za słodyczami, wolałam patrzeć w górę, na niebo - w sali balowej też był przezroczysty sufit...
- Hej, odmarz się - kuzynka wymierzyła mi kuksańca. - Pamiętaj, gdzie jesteś! Zobacz, Vaneshka już sobie znalazła partnera!
- Na razie i tak nikt nie tańczy - wzruszyłam ramionami, ale zerknęłam w stronę pieśniarki. Ze stoickim spokojem wysłuchiwała gorączkowej przemowy jasnowłosego młodzieńca w eleganckim żabocie - nieznośnie znajomego. Jego czarna maska zakrywała niewiele, więc mogłam dostrzec, że patrzy na nią jak na dzieło sztuki... Dość awangardowej sztuki, która nie do końca podchodzi pod jego gust. Wzbudziło moją ciekawość, co tu właściwie robił i czy znów wplątał się w jakąś irracjonalną misję.
W końcu Vaneshka powstrzymała ten potok słów, kładąc palec na jego ustach, a następnie pociągnęła do tańca - bo muzyka zmieniła się bez uprzedzenia. Inni balowicze też zaczęli powoli reagować na tę zmianę.
- No dobra, trzeba się rozejrzeć za kimś dla siebie - skomentowała Vanny z uśmieszkiem, rozglądając się po sali. W końcu jej wybór padł na stojącego przy innym stole mężczyznę, który sprawiał wrażenie jakby na kogoś czekał. Nie przejmując się tym, moja kuzyneczka "przypadkiem" stanęła obok i powiedziała coś, nie zmieniając łobuzerskiego wyrazu twarzy. Chyba poczuł się sprowokowany i po krótkiej wymianie zdań skłonił się przed nią - zamiatając podłogę wielkimi piórami przy kapeluszu - i porwał w tan. Zauważyłam, że nie nosił maski; poza tym miał czarną pelerynę i równie czarne włosy, zaczesane na bok. Był niewiele wyższy od Vanny... I tak rewelacyjnie tańczył, że aż jej pozazdrościłam.
- Pozwoliła pani, by towarzyszki ją tak szybko opuściły? - usłyszałam naraz. - Nie bawi się pani ze wszystkimi z własnego wyboru?
- Albo z własnego wyboru, albo nikt mnie nie zauważa - powiedziałam przeciągle, odwracając się do tego, który przerwał mi rozmyślanie, jak też opisać ten taniec. - Proszę zgadywać.
- Ja zauważyłem, więc ta druga możliwość nie ma racji bytu - stwierdził nieznajomy, po czym zwyczajnie wyciągnął mnie na parkiet. Nawet nie poprosił! Jednak nie zdążyłam zaprotestować przeciw takiemu brakowi galanterii, bo prędko zatraciłam się w tańcu. Muzyka była hipnotyzująca; melodycznie pasowałaby raczej do scenerii typu gotycka katedra, za to rytm po prostu porywał. Samego tańca wcześniej nie znałam, ale pozwoliłam się prowadzić i jakoś mi szło. Nie był zresztą zbyt trudny.
- Wolałaby pani teraz tańczyć z kimś innym - domyślił się nieznajomy, przyglądając mi się uważnie. Miał błękitne oczy o pionowych źrenicach. Ubrany był na biało, co dawało dość szokujący efekt w zestawieniu ze srebrnymi włosami i raczej bladą karnacją. No i nosił maskę podobną do mojej.
Ciekawą musieliśmy stanowić parę pod względem kolorystycznym...
- Nie narzekam - odpowiedziałam trochę rozkojarzona, zbyt mocno skoncentrowana na krokach.
Uśmiechnął się nieznacznie i mocno mną zakręcił. A później jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż w końcu przyciągnął mnie do siebie, żebym nie upadła - świat wirował.
Muzyka powoli cichła i tylko czekałam, kiedy na niebie rozbłysną sztuczne ognie.
Jeśli jednak rozbłysły, nawet tego nie odnotowałam, bo moją uwagę przyciągnął czyjś podniesiony głos.
- Zmuszony jestem zaprotestować przeciw takiej zniewadze! - wołał zdenerwowany Egil. Vaneshka stała w pewnym oddaleniu i tłumiła śmiech.
- Najpierw chciałbym się dowiedzieć, czym sobie zasłużyłem - odparł spokojnie partner Vanny.
- Zamiast dotrzymywać towarzystwa damie, z którą tu przyszedłeś, zostawiłeś ją gdzieś samotnie - fuknął kronikarz (Agent? Ciągle trudno mi się przestawić). - Czuję się w obowiązku bronić jej honoru.
- Skoro tak ci zależy na tej damie, trzeba było samemu się nią zająć - uśmiechnął się przepraszająco czarnowłosy. - Zresztą zniknęła mi z oczu dobrą chwilę temu i dotąd nie wróciła.
- Trzeba więc było jej pilnować, zamiast beztrosko porywać do tańca przygodne osoby!
- Za pozwoleniem - wtrąciła się Vanny, również rozbawiona. - To ja porwałam go do tańca.
- ...Zamiast dawać się porywać do tańca przygodnym osobom!!
- Co się dzieje?! - usłyszałam nagle kolejny znajomy głos. - Co to ma być, śledzisz mnie?!
- Też pomysł - zdenerwował się jeszcze bardziej Egil, gdy rozzłoszczona i kompletnie wyspana Yori wkroczyła w towarzystwie blondynki z warkoczykami. - Martwiłem się o ciebie. Co ci przyszło do głowy włóczyć się z jakimiś podejrzanymi magami?
- Tylko z jednym - prychnęła, ujmując jegomościa w czerni pod rękę. - Poza tym od kiedy jesteś taki podejrzliwy?
- Od kiedy zachowujesz się podejrzanie!
- No to wyobraź sobie, że szukam sposobu na twoją klątwę! - wygarnęła mu. - Bo sam nie masz dość ikry, żeby wreszcie się tym zająć, kono ahô!!
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem przeklęty?! - warknął Egil i zrobił kilka kroków w tył. - Chyba rzeczywiście tracę tu czas... Żegnam.
Powiedziawszy to, wymaszerował prosto do ogrodów. Widząc to, dziewczyna z warkoczykami syknęła przez zęby i pobiegła za nim. Chyba miała już dość robienia za przewodniczkę dla zdezorientowanych gości...
Vanny i pieśniarka popłakały się już ze śmiechu, ja też nie mogłam powstrzymać chichotu. W końcu i Yori się rozluźniła i uśmiechnęła.
- Pogratulować takiego obrońcy - powiedział czarnowłosy z rozbawieniem. - Ale ile razy jeszcze muszę ci powtarzać, że specjalizuję się w iluzjach, a nie w odklinaniu?
- Oj, szczegóły - machnęła ręką Śniąca. - Na pewno masz jakieś znajomości w odpowiednich kręgach.
- Powiedzmy... Ale na razie cieszmy się balem - zaproponował. - Pozwól, że oprowadzę cię po naszych włościach.
Ukłonił się nam, uchylając kapelusza, a Yori pomachała z uśmiechem i już zamierzali odejść, gdy coś mi się przypomniało.
- Yori-chan! - zatrzymałam Śniącą. - Czyli Egil nadal nosi tę bransoletę?
- Hai... - westchnęła. - A nikt w Agencji o tym nie wie... Czy raczej nie chce wiedzieć.
- Może spróbuj w Solen - zasugerowałam. - W świątyni w Melrin albo nawet w Akademii imienia Cereithy. Tam się świetnie znają na klątwach.
- Dzięki za radę - rozjaśniła się i pomachała jeszcze raz, po czym oboje odeszli.
Na sali znów rozbrzmiały te dziwne, metaliczne skrzypce. Vanny próbowała złapać oddech, a pieśniarka z troską podsunęła jej malinową galaretkę.
Ja natomiast rozejrzałam się, ale mój danser też gdzieś zniknął. To chyba nieładnie z mojej strony, że go tak zaniedbałam, ale jednocześnie... Poczułam pewną ulgę. Nie wiem, dlaczego.

25 I

Drogi pamiętniczku, nie sądź, że skoro tak rzadko do ciebie zaglądam, to znaczy, że nic nie robię.
Ja tylko stopniowo acz skutecznie wariuję...
Podejrzewam, że przyczyną jest zbyt duża ilość czytanych naraz ksiąg magicznych. Nie, nie czarno-magicznych ze szczególnym ukierunkowaniem na okrutne ofiary. Wręcz przeciwnie - odczynianie, odklinanie, odczarowywanie...
Obiecałam Vanny, że pomogę jej znaleźć sposób na pewną klątwę, ale już po fakcie uświadomiłam sobie, że nie bardzo wiem, od czego zacząć. Nawet się niespecjalnie znam na zaklęciach, a co dopiero na odklęciach! Cóż, w pewnych sprawach należy robić, co się da, a nie robić wymówki... Choć to akurat byłaby bardzo prawdziwa wymówka.
W każdym razie wymogłam na Kilmeny żeby mi udostępniła główny katalog, ten, do którego należy się podpiąć i zanurkować w nim jak w wirtualnej rzeczywistości. Albo w międzysferze, jeśli już mam porównywać. Tyle że międzysfera raczej nie ma przede mną tajemnic, naomiast w tym katalogu od razu się zgubiłam.
A kiedy po jakimś czasie zaczęłam wreszcie pojmować jak działa... Zobaczyłam te ogromne ilości informacji, które przytłoczyły mnie bardziej niż gdy widziałam je ułożone na bibliotecznych półkach... Nie ma się co dziwić, do widoku książek nie tylko jestem przyzwyczajona, ale też sprawia mi niezmierną radość. Ale to?! Siły Wyższe, miejcie litość nad nieszczęsną istotą Chaosu, która i tak rzadko się do Was modli, więc bądźcie jej wdzięczne, że na codzień macie spokój...
...Tak. Czy ja już pisałam, że zaczynam wariować?
Zmęczona jestem jak rzadko kiedy. Chyba przyciągnę... Znaczy, zaproszę Vanny do siebie i pogadam sobie z nią od serca.

15 I

- Dlaczego jesteś taka pewna, że nie zginęła? - Kilmeny spojrzała na mnie przeciągle zza szkieł okularów.
- Pewnych faktów po prostu nie da się inaczej wytłumaczyć - wzruszyłam ramionami. - A najważniejszym z nich jest nadal istniejąca równowaga.
- Ależ ona musi istnieć - bibliotekarka przewróciła oczami. - Straciliśmy jeden Filar Chaosu, ale także jeden Filar Ładu. Równowaga jest zachowana, choć teraz pewnie będzie łatwiej ją zachwiać.
- Jesteś aż tak sceptyczna, czy nagle wyrobiłaś w sobie przekorę?
- Jestem realistką - odpowiedziała i wyjęła mi z rąk ten nieszczęsny Alaveris. - Lepiej powiedz, czy masz pomysł, kto czytuje takie świństwa.
- A ja się zastanawiam, po co właściwie trzymasz tu owe świństwa - Wtrącił Geddwyn, który właśnie pojawił się ze stosikiem cienkich i kolorowych książeczek. - Chyba je wszystkie wezmę, wybór jest za duży. Słuchaj, Miya - zwrócił się tym razem do mnie. - Dlaczego nie weźmiesz pod uwagę, że Xella-Medina nie jest kanoniczną bohaterką opowieści, której udaje się wszystko oprócz samobójstwa?
- Bo gdyby tak po prostu nie chciała żyć, wybrałaby jakiś pewniejszy sposób.
- Pamiętaj, o kim mówisz - mrugnął do mnie i skierował się ku czytelnianej kanapie, na której Tenari rozłożył wielki album z ilustracjami do rozmaitych baśni.
- To, że nie ma jej w naszej rzeczywistości, nie znaczy, że nie ma jej w ogóle - ja też usiadłam obok nich. - A z drugiej strony... To, że gdzieś jest, nie oznacza, że jeszcze kiedyś ją spotkamy.
- A ty jej zazdrościsz? - Geddwyn uśmiechnął się krzywo.
- Niby czego? - zesztywniałam.
- Że być może trafiła gdzieś, gdzie nie masz dostępu.
Westchnęłam nie bez ulgi, słysząc takie domysły. Poniekąd trafił w sedno, lecz chyba bardziej zazdroszczę jej samej zmiany rzeczywistości, możliwości zaczęcia wszystkiego od nowa. Pewnie nie powinnam mieć takich myśli, tego powracającego uczucia, że wszystko mnie przytłacza...
Ale Geddwyn miał rację - Xemedi-san jest gdzieś, gdzie nie mam dostępu. Chciała być pozostawiona w spokoju, więc dam jej spokój. Może czasem sięgnę ku niej wyobraźnią, ale tego, co zobaczę, nie przekażę światom. Nie powiem im o jej zakładzie z Patronem Niepokoju o życie pewnej głównej bohaterki, o złożeniu pokłonu Stwórcy ani o tym, że pewnego dnia w światach zmienią się dwa z Filarów Ładu.
Bo przecież to zaledwie kilka z nieskończonej liczby możliwości, a ja zajmuję się tylko układaniem opowieści, nie przewidywaniem przyszłości...
Tenari popatrzył na mnie z uwagą znad kart albumu. Ciekawe, czy widział moje myśli.

13 I

Do you really know the truth?
It only has one face
Even if you die - you've no clue
That man standing by your side
Perhaps he knows the truth
But it may not exist at all
Why pray to the light when darkness conceives it?
You're surrounded by deceit
It has so many sides
Yet you turn your back on that fact
Rooted deep in history
A clever web of lies
No one gets away - no one tries
Why pray to the light when darkness conceives it?
New days dawn - let's start the game...


Hyde

Jak ja lubię zmieniać domenę i tracić przez to kilka dni. Dlaczego nie zyskiwać, dlaczego?!
I co mi to właściwie dało?

Świat, który może powinnam nazywać domem... Świat, gdzie się ziściłam w obecnym życiu, nic się nie zmienił, od kiedy byłam tam po raz ostatni, a było to parę lat temu. To znaczy, dla mnie minęło parę lat, tam, jak już wspomniałam, czas płynie troszkę inaczej. W każdym razie, dobrze pamiętam ile się tam kiedyś działo... Choć może nadal się dzieje; niekoniecznie musi być widoczne. Bogowie nie walczą z demonami na ulicach w biały dzień.
Nie wiem dlaczego wybrałam się akurat na zwiedzanie miasta zwanego stolicą białej magii - z przekory? Nawet zbudowane jest na planie sześcioramiennej gwiazdy, symbolu mającego chronić przed złymi mocami. Pewnie dlatego tak przyciąga demony. Nie ma nic lepszego niż odrobina magii światłości. Pozytywnych wibracji.
Że ja jestem wyjątkiem, którego pozytywne wibracje nie przyprawiają o mdłości, to od dawna wiadomo. Że cała moja najbliższa rodzina - też... Ciekawe, czy jeszcze zdarza im się tu bywać.
Natomiast demon, o którego mi chodziło, siedział w kawiarence i z radosnym uśmiechem spożywał loda. Na ten widok od razu przeszły mnie ciarki, choć przecież tutaj nie panowała zima (właściwie nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widziała tu porządną zimę, a szkoda...). Chyba trochę zdziwił go mój widok, ale po chwili uśmiechnął się szeroko i pomachał mi.
- Wiedziałaś, gdzie się pojawić o właściwej porze - przywitał mnie. - Siadaj, właśnie tu mają najlepsze lody... I zamówiłem cieplutką herbatę.
- Cieplutka herbata do zimnych lodów? - podjęłam temat jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi i usiadłam przy stoliku.
- Koniecznie, skrajności są najlepsze - pokiwał głową, po czym zamówił jeszcze jedną herbatę.
- Xemedi-san zawsze piła świeżo zaparzoną herbatę do zimnych lodów - podjął po chwili z jakimś takim melancholijnym uśmiechem. - Jak najbardziej gorzką do jak najsłodszych. Nie powinniśmy w taki sposób uczcić jej pamięci?
- Nie zgrywaj się - mruknęłam.
- Gdzieżbym śmiał? - rzucił mi obrażone spojrzenie spod zmrużonych powiek i teatralnie westchnął: - To raczej ty zachowujesz się niestosownie, gdy ktoś wielki odszedł ze światów.
- Jasne... - ucięłam i zaczęłam się zastanawiać, czemu właściwie uważałam, że właśnie od niego się czegoś dowiem. Chyba dałam się złapać na ten nieszkodliwy, trochę pajacowaty image, który publicznie przybierał - i już nie pamiętałam, na co go tak naprawdę stać. Ile może wiedzieć.
Ale tym też mi imponował. Bogowie, jak ja go podziwiałam... A potem spotkałam Xellę-Medinę.
- A więc, co cię tu sprowadza? - zmienił temat, jak gdyby nigdy nic. Nie odpowiedziałam od razu, bo akurat przyniesiono nam herbatę. Faktycznie, potwornie gorzka, ale lubię taką.
- Pewnie już się domyśliłeś - uśmiechnęłam się wreszcie. - Chciałam się dowiedzieć, co napisała w liście do ciebie.
- Dlaczego zakładasz, że do mnie napisała? - od razu wiedział, o co mi chodzi.
- Raely Kay mówił, że byłeś wtedy przy Otchłani Cereithy... Znaczy, wiedziałeś, co się stanie. A ja wiem, że były trzy listy.
- I jeden z nich ty dostałaś? - łyknął odrobinę herbaty. - I myślałaś, że co ci powiem, kiedy zapytasz?
...No tak.
- To, co zawsze - prychnęłam. - Ale powiedzmy, że mi tego brakowało.
Znów się uśmiechnął, ale tym razem inaczej - przeszywając mnie na wylot spojrzeniem fioletowych oczu. Czy już wspominałam, jak go kiedyś podziwiałam? Ech, nieważne. Czuję się jakby to było w innym życiu.
- Równowaga nie wygląda na zachwianą, czyż nie? - zagaił.
- Ty byś to akurat zauważył - żachnęłam się. - Przecież tutaj zachwianie równowagi jest odczuwalne dopiero, gdy zabraknie kogoś ważnego po jednej ze stron...
- Racja, a Xemedi-san zawsze była tak uroczo bezstronna - jego uśmiech znów stał się rozbrajająco chłopięcy. - Na tyle bezstronna, na ile ktoś tak chaotyczny może być bezstronny, oczywiście.
- Może, może. Kiedy wpędzała kogoś w kłopoty, nie patrzyła na stronę, po której ten ktoś stał, tylko na możliwość ciekawego zwrotu akcji.
- Z wprawą zdolnego reżysera - przytaknął. - Czasem sam się czułem jak aktor w jej przedstawieniu, choć przecież nie powinienem... Chyba.
- Teraz już nie będziesz miał konkurencji.
- Ale też nie będę miał z kim normalnie porozmawiać.
Doprawdy... Dużo bym dała, żeby móc usłyszeć "normalną rozmowę" w ich wykonaniu... Znów się złapałam na porównywaniu ich ze sobą. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. I miałam ochotę go poprawić, powiedzieć "na ile ktoś tak bezstronny może być chaotyczny".
- O, mam pomysł - klasnął w dłonie. - Nie powiem ci, co mi napisała, ale pokażę, co mi przysłała! To ci wystarczy?
Zamknął na chwilę dłoń, z tajemniczym uśmiechem iluzjonisty, a kiedy ja ponownie otworzył, widniał w niej mały kamyczek. Ciemny, zupełnie matowy.
- To właściwie nie jest nic nadzwyczajnego - wyjaśnił, widząc moje pytające spojrzenie. - Zwykły przypadkowy symbol, jakich w światach wiele. Ale napisała mi, że kiedy zacznie świecić, mam poszukać jej godnego następcy... Oj, chyba jednak coś zdradziłem - zmartwił się. - Tylko nie mów jej bratu, dobrze?
Nie odpowiedziałam, znów pogrążając się w rozmyślaniach. Znów zastanawiając się, dlaczego... Cóż, chyba już nieważne, dlaczego. Może było ważne, ale zdążyło umknąć.

Wiem, co teraz powinnam zrobić - napisać do Renê. Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiłam, bo powinnam na samym początku. To ona jest osobą najbardziej związaną z Xemedi-san, ona i tylko ona.
I ciekawa jestem, czego właściwie mam nie mówić Kayowi. Tego, kto został wyznaczony, by wybrać nowy Filar Chaosu, czy tego, że jego siostra zdecydowanie n i e zginęła?

6 I

Nie mam w tej chwili głowy nawet do czucia się źle. Albo w ogóle czucia.
- Na pewno nie mogę ci jakoś pomóc? - zapytał Aeiran przed odjazdem.
- Nie pomoc jest mi teraz potrzebna - uśmiechnęłam się, bo mimo wszystko do niego trudno byłoby mi się nie uśmiechnąć.
I wyjechał z powrotem do Pieśni, mój wybranek na godziny. No, może na dni, średnio raz na dwa miesiące. Czy to normalne, jeśli uważam, że tak właśnie jest dobrze? Że mając siebie na co dzień nie wytrzymalibyśmy? Oboje nawzajem rozumiemy naszą częstą potrzebę samotności, a gdy już tę potrzebę zaspokoimy, wychodzimy sobie na spotkanie z tym większym oczekiwaniem.
Ale czy tak może być zawsze? Nie tylko w tym przypadku, ale w ogóle. Czasem potrzebuję się na chwilę odgrodzić od wszystkiego, by później wrócić na nowo pełna sił. Tylko co będzie, jeśli kiedyś ta chwila okaże się za długa i odkryję, że nie mam już do czego wracać?

Na swój sposób Xemedi-san zaimponowała mi. Nie tym, co zrobiła, ale tym, dlaczego to zrobiła. A przynajmniej tym, co wynikało z jej listu.
Znalazłam ten list zagrzebany w stosie kartek noworocznych - pewnie przyszedł w momencie, kiedy bawiłam się w najlepsze w herbaciarni. Dowiedziałam się z niego, że jestem jedną z trzech osób, które zaszczyciła powiadomieniem o swoich planach. Bez wątpienia drugą był Ten Sorano, a trzecią... Mogę się tylko domyślać.
Swoją drogą, zawiadamianie, kiedy, gdzie i w jaki sposób ma zamiar się popełnić samobójstwo, żeby mieć publiczność, to bardzo w stylu Xemedi-san. Już pomijając fakt, że sam taki plan był bardzo nie w jej stylu. Ale najwyraźniej o to też chodziło.
Oczywiście, że są jeszcze takie rzeczy - napisała - których dotąd nie robiłam i nie wiem, czego się po nich spodziewać. To jest jedna z nich, a skoro tutaj już właściwie nic mi nie pozostało do spróbowania, to co mi szkodzi? Ciekawe, czy zaświaty okażą się kolejnym z wielu wymiarów, z których zawsze jest jakieś wyjście - w końcu byłyśmy już w paru piekłach, nie umierając przedtem, i zawsze wychodziłyśmy, deshô? Chociaż nie, jest coś, co ciekawi mnie bardziej - jak zareagują światy, kiedy mnie zabraknie. Nie żebym była pogrążona w aż takim samouwielbieniu, ale szkoda, że nie będę mogła zobaczyć tego ślicznego zachwiania równowagi. Ani tego, jak Ty tam sobie beze mnie poradzisz...
A ja z kolei jestem ciekawa, co zawierały dwa pozostałe listy. Jakie podała w nich wytłumaczenie. Bo że każde z nas otrzymało inne, tego jestem pewna.

Chyba sobie pojeżdżę na Pokrzywie. Choćby i galopem po mrozie. Muszę co nieco odreagować.

3 I

Kiedy San-Q zrobiła nam śniadanie trzeciego dnia z rzędu, poczułam wreszcie, że coś tu jest bardzo nie tak.
- Jak długo zamierzasz u mnie siedzieć? - zapytałam najdelikatniej jak tylko umiałam. - Nie wygodniej by ci było we własnym domu?
- Nie! - fuknęła. - Kay musi mnie zabrać dokładnie z miejsca, w którym mnie tak bezczelnie zostawił. I przeprosić!
- To jeszcze nie koniec świata - starałam się nie roześmiać. - Lepiej byś zrobiła, przyzwyczajając się.
- To, że ty się godzisz na bycie tak pomiataną, nie znaczy, że ja też muszę, wyobraź sobie!
- Ja się godzę na co?! - spojrzałam na nią z ukosa.
- No, bo mówisz jakbyś to świetnie znała z doświadczenia...
Siły Wyższe brońcie, żebym się kiedykolwiek poczuła pomiatana... Co najwyżej pomijana.
Ale zawsze w dobrej intencji!

Po południu Kay wreszcie przyjechał. Jednak jego przeprosiny wyglądały trochę inaczej niż San się spodziewała.
- Wybacz, zapomniałem, że cię tutaj zostawiłem - uśmiechnął się słabo.
- Jak to zapomniałeś?! - uniosła się natychmiast. - Czy przypadkiem nie jestem kobietą twojego życia, zbyt ważną, by zapominać o moim istnieniu?!
- Przecież przepraszam - spojrzał na nią jakimś takim błędnym wzrokiem. - Ale nie rozumiesz, że nie miałem wtedy głowy do balowania?
- Właśnie wyobraź sobie, że nie rozumiem!
- Ja też nie rozumiem - dołączyłam się. - Wpadłeś tu i wypadłeś bez słowa wyjaśnienia...
- Ależ dlaczego wy o niczym nie wiecie? - zdumiał się szczerze Kay. - Przecież obie jesteście po stronie Chaosu, powinno na was wpłynąć... Czy nie? - w tym momencie sprawiał wrażenie ucznia, który zaczyna się plątać przy odpowiedzi.
- Chaosu... Czy to ma coś wspólnego z Xemedi? - San zmarszczyła brwi. - Z tym, że nie dotarła na bal na Andromedzie?
Oddany milczał przez chwilę, wreszcie westchnął ciężko i ukrył twarz w dłoniach.
- Wiesz, usiądź sobie, a ja zrobię ci herbaty - podprowadziłam go do krzesła. Opadł na nie jak marionetka, której ktoś odciął sznurki.
Kiedy wróciłam ze świeżo zaparzoną melisą, zaczął wyjaśniać:
- Ten-sama przysłał mi wezwanie. Nie mogłem się sprzeciwić.
- A pracę stawiasz ponad wszystkim, co? - nie mogła sobie darować San.
- Ponad wszystkim stawiam rodzinę - rzekł zgaszonym głosem. - A dowiedziałem się, że Medina wyruszyła do Otchłani Cereithy. Obudzonej, nawiasem mówiąc.
- No tak, przełom lat - pokiwałam głową. - Ale po co się tam pchała?
- Bez wątpienia po to, żeby w nią wpaść.
Gdy Kay wypowiedział te słowa, w herbaciarni zapadła grobowa cisza.
- Ale chyba ocaliliście Otchłań przed tą ewentualnością? - San uśmiechnęła się krzywo.
- Dotarliśmy tam w ostatniej chwili: Ten-sama, ja i... tamten trzeci - Oddany chyba nie usłyszał jej słów. - Oczywiście Ten-sama pierwszy spróbował ją powstrzymać. Przebił się przez osłonę, którą podniosła... - łyknął odrobinę herbaty i zapatrzył się gdzieś w dal. - I wtedy Otchłań pochłonęła ich oboje.
Nie wiem jakim cudem zdołałam odstawić filiżankę zanim wypadła mi z rąk.
- Chyba nie chcesz nam wmówić, że zginęli?! - San wstała tak gwałtownie, że aż stolik się zatrząsł. - Że Xemedi zginęła?! Przecież to nie ma najmniejszego sensu!
- A od kiedy Chaos jest sensowny? - rzuciłam, bardziej do siebie niż do niej.
- Przecież nie mogła tak wszystkiego i wszystkich zostawić żeby pójść się zabić! - ciągnęła. - Ona nie jest taka!
- Jeśli nie zauważyłaś przez tak długi okres przyjaźni z nią - mruknął Kay. - Ona zawsze była właśnie taka.
- Jaka? Z myślami samobójczymi? - zapytałam, bo właśnie przypomniała mi się ostatnia rozmowa z Poszukiwaczką Tajemnic.
- Nieprzejmująca się niczym - pokręcił głową. - Traktująca światy jak teatrzyk marionetek. Do marionetek nie trzeba się przywiązywać. Można je odłożyć i odejść sobie na zawsze.
- Teraz mówisz, jakby światy bez niej nie były do niczego zdolne - skrzywiłam się.
- A nie jest tak?! Na bogów, straciliśmy za jednym zamachem Filar Ładu i Chaosu!!
- Przede wszystkim, kochanie, to straciłeś siostrę - ucięła twardo San. - I jeśli pozwolisz, chciałabym już wracać do domu. Tylko pójdę po małą.
Odeszła od stolika ze zmrużonymi oczami, żeby ukryć łzy. I natychmiast się potknęła.

Mała, czyli Neid, do tej pory bawiła się grzecznie z Tenarim w pokoju. Tam także siedział Aeiran i czytał coś, nie zwracając uwagi na otoczenie. Dziwnie było tak przejść z herbaciarni do domu i poczuć nagłą zmianę klimatu. Jakbym przeszła do innej rzeczywistości, cieplutkiej, przytulnej i wolnej od problemów. Ale życie nie jest takie proste.
- Coś się stało? - zapytał Tenari, kiedy już pożegnałam gości i usiadłam na łóżku.
- Xela-Medina wpadła w Otchłań Cereithy - powiedziałam matowym głosem. Nie było co ukrywać.
- Domyślam się, że z własnej woli - Aeiran wreszcie oderwał się od książki.
- Widzę, że cię to nie dziwi.
- Ona nie jest kimś, kto wpadłby tam przypadkiem albo dał się wepchnąć - wzruszył ramionami i błyskawicznie zmienił temat. - Dziwi mnie za to, że trzymasz w domu takie rzeczy.
Zerknęłam na smoliście czarną okładkę książki, z wygrawerowanymi złotymi literami - Alaveris - tytuł absolutnie nic mi nie mówił. Po przekartkowaniu zaś stwierdziłam, że za nic nie chciałabym mieć z czymś takim do czynienia. Nawet nic nie czytałam, wystarczyło mi obejrzenie wyjątkowo paskudnych ilustracji.
Natomiast na wewnętrznej stronie okładki była przyklejona mała karteczka z wiadomością:
Wybacz wypożyczenie na Twoją kartę, ale osobiście wiszę tam jeszcze trzy książki, więc... Bądź tak dobra i oddaj, dobrze?
Rozpoznanie charakteru pisma nie wchodziło w grę, bo tekst był napisany na maszynie. Na mojej maszynie.
- No to chyba już wiem - westchnęłam. - To ta książka z biblioteki, o którą mnie Kilmeny tak dręczyła. Świetnie, jeszcze mi tego brakowało...
Tenari podleciał i przytulił się do mnie pocieszająco.

1 I

Bonfires dot the rolling hills
Figures dance around and around
To drums that pulse out echoes of darkness
Moving to the pagan sound.
Somewhere in a hidden memory
Images float before my eyes
Of fragrant nights of straw and of bonfires
And dancing till the next sunrise
I can see lights in the distance
Trembling in the dark cloak of night
Candles and lanterns are dancing, dancing
A waltz on All Souls Night
Bonfires dot the rolling hillsides
Figures dance around and around
To drums that pulse out echoes of darkness
And moving to the pagan sound.
Standing on the bridge that crosses
The river that goes out to the sea
The wind is full of a thousand voices
They pass by the bridge and me
...

Loreena McKennitt

Jak już wspominałam, sylwester był bezksiężycowy. Za to rozpoczęty właśnie rok ma być pod patronatem księżyca, jak przeczytałam w jakimś ziemskim czasopiśmie, zahaczywszy o stoisko z prasą w przerwie od poszukiwania czegoś do jedzenia.
...Ale długie zdanie.
Wynika z niego każdym razie, że nałaziłam się po sklepach, wciskając Aeiranowi w ręce przeróżne pakunki. Bardzo dobrze, że tym razem trwał przy mnie grzecznie, zamiast pojawić się na ostatnią chwilę, bo okazał się bardzo użyteczny i się nie skarżył.
Zakupione produkty po rozpakowaniu okazały się zupełnie do siebie nie pasować, ale wcale mi to nie przeszkadzało. W końcu ciasto marchewkowe, koreczki i łabędź miały być i tak. I podstawa, czyli herbata.

O takim sylwestrze jak ten marzyłam skrycie od poprzedniego, a nawet dłużej. Bez jakiegoś specjalnego ustawiania par, strojenia się - chyba, że ktoś chciał - pompy, tłoku i nerwówki... No dobrze, poprzednim razem nie było tłoku, bo lokal był wielki, ale wiecie, o co mi chodzi... Znaczy, ja wiem o co mi chodzi, a to najważniejsze. Najstraszniejsze zaś, że zabawę objęły we władanie hiperaktywne dzieci, ale do tego jeszcze dojdę.
Ponieważ tym razem brakowało Lilly, która dałaby przykład punktualności, jako pierwsi przybyli Brangien z Artenem i oczywiście Geddwyn. Zaraz po nich pokazała się Satsuki, wyraźnie rozżalona, że duch wody po nią nie wstąpił, jak zawsze. Tłumaczył się jakoś wykrętnie, aż wreszcie stanęło na tym, że coś dla niej narysuje w ramach zadośćuczynienia. Rzeczywiście, narysował. I rysował tak chyba przez większość swego pobytu w herbaciarni. Siedział na podłodze oparty o Szafę, a ołówki tylko mu migały w ręce; zdarzało mu się jednak robić przerwę na poszalenie w tańcu. A także na przybieganie do mnie i robienie słodkich oczu: to wysłać do Tenki, tamto do Alath, a jeszcze inne do Saphany (któż to u diabła jest i gdzie się znajduje?!)... Oczywiście żadnego rysunku mi nie pokazał, za to później machnął jeszcze dwa i z jakimś dziwnym uśmiechem wręczył je Vanny, coś do niej szepcząc konspiracyjnie.
Pai Pai przyprowadziła kolejnego kolegę z ekipy archeologicznej ("bo tak się pod nogami plątał..."), wysokiego i chudego osobnika, który nosił krawat w wielkie grochy, a na głowie coś dziwnego ze śmigiełkiem. Nie wiem jak go zdołała odwieść od zjedzenia całego łabędzia, za to okazał się piekielnie elokwentny i jeszcze bardziej wytrwały na parkiecie - a to dobrze, bo danserów było odrobinkę za mało. Poza tym miał dość zakręcone poczucie humoru, ale to mnie nie zdziwiło - o ile dobrze zrozumiałam, wywodzi się z rodu Yumeno (ciekawe czy Yori go zna), a powszechnie wiadomo, że oni wszyscy są szurnięci. Sama Pai Pai zajmowała się zaś głównie pałaszowaniem własnych koreczków...
Vanny i Clayd przywieźli Ivy, bo Tenari się domagał. To miał być dla niego pierwszy sylwester w gronie rodzinnym i wiedział, że nie da rady poświęcić całego czasu na ciąganie wszystkich za włosy, trzeba też... Nauczyć tego koleżankę?! Na wszystkie Siły Wyższe, te dzieciaki zdążyły wszędzie wleźć, wszystkich pomęczyć i wyciągnąć z Szafy mnóstwo różnych rzeczy, o których nawet ja nie mam pojęcia, do czego mogłyby służyć. Aż się baliśmy je potem brać do ręki, żeby włożyć je z powrotem. Ale nie zamierzałam prawić Tenariemu kazań, nie w taką noc. Zamiast tego ciągnęłam kuzynkę za język, żeby opowiedziała jak spędziła święta i czy Kaede był grzeczny. Cóż, wygląda na to, że póki nie odstępuje Noelle na krok, jest na tyle grzeczny, by móc zostać na Rozdrożu... Chyba że gdzieś ich wywiało, co podobno często się zdarza. Choć w takim układzie dom zostałby sam, bo Rick wyprawił się gdzieś z Andreą, a Blue z Carnetią... Ale Vanny tylko klepnęła mnie ze śmiechem w plecy i zawołała "Jak to jest, że ty się tym martwisz bardziej niż ja?! Baw się, a nie...!" Z kolei Clayd wypytywał Aeirana o D'athúil i upewniał się, czy nieobecność Ivy na miejscu podczas Przesilenia nie zmieniła niczego na gorsze... Doprawdy, hipokryta, który drugie święta z rzędu przesiedział na Rozdrożu!
Swój dom bez opieki pozostawiła także Vaneshka, bo Leo i Milanee gdzieś wyjechali (mówiła o tym bardzo oględnie), a ona i Ketris mieli wielką ochotę na właśnie taką zabawę jak ta. Przynajmniej tak stwierdzili po przybyciu i rozejrzeniu się uważnie. Nie miałam wątpliwości, że Vaneshka coś nam zaśpiewa, a Ketris zagra, ale to tylko lepiej, tylko lepiej... I chyba tylko pieśniarka z całego naszego grona była ubrana jak na prawdziwy bal.
Choć nie, nie tylko ona.
Nie spodziewałam się San-Q, która miała balować z rodziną małżonka na Andromedzie. Tymczasem, może po godzinie od rozpoczęcia, została przywieziona przez Raely Kaya, w jaskrawej, pomarańczowej sukni i w złotych pantofelkach. A także z Neid na rękach, przez co zyskaliśmy jeszcze jedno hiperaktywne dziecko. San chyba sama nie przypuszczała, że wyląduje tutaj i nie miała pojęcia, o co chodzi Kayowi. Tłumaczył, że coś mu wypadło i zniknął jak mógł najszybciej, starając się ukryć niepokój. Ale San nie przejmowała się długo; chyba jednak bardziej odpowiadała jej zabawa wśród przyjaciół niż w dworskim gronie, nawet takim, w którym rządzą Renê i Ciarán. Tu przynajmniej można było pośpiewać karaoke.

Dziwne, ale kiedy wracam myślami do tej zabawy, odkrywam, że właściwie nie mam o czym pisać. Czy raczej nie wiem, o czym mogłabym napisać. Jakoś najprzyjemniejsze sprawy najtrudniej ująć w słowa, a nie ukrywam, że sylwester był rewelacyjny. Ale czemu jeszcze miałabym poświęcić te parę stron? Oczywiście, że były długie rozmowy, było wysyłanie kartek komu tylko się dało, było śpiewanie z Sat nieśmiertelnego Midnight Blue, a z Vanny pewnej rzewnej pieśni i słońcu i księżycu, która nie wiedzieć dlaczego wzbudziła atak śmiechu u mojej siostrzyczki. Był też mrożący krew w żyłach moment, kiedy dzieciaki znalazły i włączyły kasetę z... Albo nieważne. Nie zabrakło również tańca na zasadzie "każdy z każdym", czy raczej "każda z każdą", a na koniec wysypaliśmy się z herbaciarni, żeby podziwiać sztuczne ognie. I co? I tylko kilka linijek mi to zajęło w porównaniu z poprzednią częścią zapisku. Żadnymi słowami nie potrafiłabym oddać tej atmosfery - nie wiem czy po prostu w tej chwili zawodzi mnie wena, czy może pewne rzeczy pozostają w sercu i tylko w sercu...
Teraz oczywiście cały dom śpi i tylko ja wiszę nad zeszytem. Pewnie nie potrwa to długo, bo San, która razem z Neid została na noc, groziła, że wcześnie wstanie i zrobi nam śniadanko... Tylko się bać.

Mam ochotę na podsumowanie. Ochotę na podsumowanie mam. Na podsumowanie mam ochotę. I też nie wiem, od czego zacząć. Nieposkładany jakiś był ten rok. Za dużo nagromadzonych wątków, które pewnie tylko ja zauważałam, za dużo ledwo napoczętych opowieści, na kontynuowanie których nie miałam siły, a może odwagi... Perełki szczęścia lśniące niekiedy w morzu Chaosu.
Mam wrażenie, że coś się zmienia. W światach czy we mnie, na lepsze czy na gorsze, na razie nie wiem. Ale czas pokaże...