27 XI

Przez ostatnie dni tłumaczyłam te nieszczęsne opowiadania dla CFKTO&OT i teraz jestem wykończona. Choć nie wiem czy szukanie w pamięci i słownikach odpowiednich słów i ułożenie ich jak należy jest trudniejsze od prób wyciągnięcia skrawków opowieści z własnej głowy i poskładania ich razem.
Nie wiem też czy powinnam się cieszyć, że były tylko trzy opowiadania, czy raczej rozpaczać, że aż trzy. Jedno opiewało namiętny romans z obowiązkowym czarnym charakterem w tle i śmiem twierdzić, że ów czarny charakter był najciekawszy. I zupełnie nie pasował do reszty opowiadania, poniekąd wybijał się ponad przeciętność... Aż się zastanawiam czy nie został z życia wzięty. Albo skądś podebrany. Autorka, podobnie jak dwoje pozostałych, jest importowana z innego świata, więc nikt w DeNaNi nie będzie się czepiał o plagiat, w razie czego... Drugie było bardzo cieplutkie i opisywało jeden dzień z życia rodziny pewnego mistrza przywołań. Egil powinien to przeczytać, dowiedziałby się paru istotnych rzeczy. A ja chętnie spotkałabym autorkę żeby jej pogratulować - nie tylko dlatego, że z tym opowiadaniem poszło mi najłatwiej. Natomiast trzecie... Trzecie to był koszmar. Przez parę dni siedziałam na Pograniczu obłożona fachową literaturą, zastanawiając się, od której strony je ugryźć. Takie sci-fi w postapokaliptycznym świecie, pełne technologii i terminologii, jakby autor chciał pokazać jaki jest mądry i obeznany. Brrr, do tego jeszcze w stylu zimne jak lód. Ale gdyby wywalić całą tę sztywną gadkę, wyłoniłaby się spod niej całkiem niezła fabuła, dlatego złapałam się na rozważaniach jak wyglądałoby to opowiadanie, gdybym je napisała od nowa. Najlepiej z punktu widzenia tego mechanika z wesołymi iskierkami w oczach. Chyba te iskierki mnie podniosły na duchu, dlatego nie odpadłam w połowie.
W ogóle żyję tylko dzięki Chmurce, która z własnej inicjatywy przylatywała z herbatą, oraz dzięki Tenariemu, który przynosił mi swoje rysunki. Na jednym leżałam nieżywa, przysypana zabazgranymi kartkami. Widać, że dziecko się o mnie boi... Poza tym wyraźnie nie lubi czuć się zapomniany przez tak długi czas.

Gotowe przekłady odesłałam przed chwilą Egbertowi i wreszcie czuję się wolna. Mogę sobie siedzieć przy toaletce i nakładać na twarz takie dziwne błoto, polecone mi przez San. I dopiero teraz, kiedy robię miny do lustra, uderza mnie pewien fakt, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi. Patrzę na swoje odbicie, na tę nieznajomą, niebieskooką twarz, będącą moją zmorą od wielu żyć i uświadamiam sobie, że kiedy byłam na Krawędzi, spoglądając w lustro widziałam przecież swoją...!! O b e c n ą!
Nie będę udawała, że to rozumiem. Ani że mnie to nie poruszyło.
Co okazuję śmiejąc się bez przerwy ze swojego opóźnionego zapłonu.

17 XI

- Wybieram się do Satsuki-san i wpadłam przy okazji, bo słyszałam, że robisz mi ostatnio konkurencję w perfidii - Xella-Medina rozsiadła się wygodnie na kanapie. - Mogę dostać łyczek herbaty? Tej nowej, z przyprawami, jeśli można.
Opadłam na krzesło, przyglądając się jej przy okazji, próbując wyłapać to, o czym mówił Kay. Nie chodziło tylko o inne ułożenie włosów, zebranych teraz w taką trzpiotowatą kitkę, ani o zmianę gustu w doborze ubrań (choć pelerynek się nie wyrzekła). Po prostu zachowywała się z jakimś takim kobiecym wdziękiem... Nie żeby wcześniej go nie miała, ale wtedy trzeba się było trochę napatrzeć, żeby go w końcu dostrzec. Teraz zaś łatwiej było uwierzyć, że jest córką Renê, ale z drugiej strony sama złapałam się na rozważaniu, czy przypadkiem nie planuje czegoś nowego.
Jak zwykle jej obecność wytrąciła mnie z równowagi, a przy okazji przypomniała, że miałam jakoś uczcić dzień urodzin siostry.
- Proszę, zrobię sobie nową - westchnęłam, podając jej własną filiżankę. - Co to niby miało znaczyć? To o perfidii.
- Jeśli mnie o to pytasz, to albo jesteś bardzo obłudna, albo niewinna i nieświadoma - zachichotała. - Tak czy inaczej, jestem pełna podziwu.
- Jakie to szczęście, że nie zazdrości - mruknęłam.
Uśmiechnęła się promiennie i w oszałamiającym tempie wypiła całą herbatę z filiżanki, po czym pozwoliła by Tenari wdrapał się jej na kolana. Po dziecinnemu pociągnął ją za opadające przy twarzy pasmo włosów... Z zupełnie niedziecinnym wyrazem oczu. Wydawałoby się, że wyrósł już z bezmyślnego pchania łap gdzie nie trzeba - teraz raczej zachowywał się jak naukowiec przeprowadzający poważne doświadczenia. Jeśli pociągniemy obiekt eksperymentu za włosy, jak zareaguje? I jak zinterpretować tę reakcję?
Obiekt eksperymentu powiedział coś cicho, na co Tenari zaśmiał się bezgłośnie.
- Zaniesiesz Sat życzenia ode mnie? - zapytałam.
- A sama nie możesz? - odparowała z przesadnym zdziwieniem. - Już raz byłaś w jej świecie, w jej domenie... I nie miałaś żadnych problemów na tle czasoprzestrzennym, prawda?
Nie było sensu pytać, skąd o tym wie. Tak jak i zdradzać jej powodów mojego obecnego rozkojarzenia... Rozmyślania nawet nie nad tym, ile i co byłabym w stanie zepsuć dla opowieści (a myślałam, że już mi przeszło), a także czy nadal powinnam nazywać siebie demonem, czy już czymś innym (może sobą, jak kiedyś podsunęłam Aeiranowi...). Nieważne, nieważne.
- To ja powiem Satsuki-san jak za nią tęsknisz - Xemedi-san klasnęła w dłonie, widząc moją markotną minę. Niczego nie sprostowywałam, bo mimo wszystko nie minęła się z prawdą.
Do licha, muszę wziąć się w garść i zabrać się wreszcie za te tłumaczenia!

14 XI

- Sama pragnęłaś, żebyśmy tutaj częściej bywali - uśmiechnął się Blue. - A teraz milczysz i patrzysz na nas jak na intruzów.
- Wcale nie - zaprotestowała Vanny z równie złośliwym uśmiechem. - Po prostu nie chcę przeszkadzać Miyi w analizie porównawczej waszych charakterów. Nie widzicie, że się zastanawia, jak was opisać?
Słysząc to, jeszcze bardziej wcisnęłam się w fotel, pragnąc posiadać dar niewidzialności. I tak miałam szczęście, że Tenariego nie było w tej chwili w pokoju - razem z Ivy buszował po kuchni, dając się rozpieszczać Andrei.
Już od godziny siedzieliśmy na Rozdrożu, dokąd zaciągnęła nas moja kuzynka. Właściwie kiedy wpadłam po Tenariego do Melgrade, nie miałam w planach dłuższej wizyty, ale los zdecydował inaczej. Po prostu Vanny chciała znać wszystkie szczegóły z mojej ostatniej wyprawy, a ja nie mogłam wyjść z podziwu, że to zwierzę (teoretycznie jest to pies, ale rośnie w zastraszającym tempie i pewnie trzeba się wykosztowywać żeby go regularnie karmić), które dostała na urodziny, mieści się w domu i nie zjadło mojego lotofenka. A później, jak już wspomniałam, zostałam zaciągnięta do Epicentrum Wszechświatów, bo już tak dawno tam nie byłam. Faktycznie, dawno...
Ale w obecnej sytuacji czułam się tam dość niewygodnie.
- Naprawdę chcesz nas opisać?! - Carnetia entuzjastycznie skoczyła w moim kierunku. - Co chcesz wiedzieć?! I czy to będzie ponury dramat psychologiczny, czy tylko czysty romans?!
- Nie wiem, skąd ci przyszedł do głowy ten ponury dramat psychologiczny - żachnął się Blue. - Przecież od razu widać, że stanowimy wręcz nieprzyzwoicie dobrze dobrany duet.
- Toteż właśnie, taki dobrze dobrany duet może szybko znudzić czytelnika! - przekonywała Carnetia. - Potrzeba trochę pieprzu, trochę soli... O, i ran na ciele i duszy!
- Vanny, uduszę - rzuciłam przez zęby w stronę kuzynki.
- Czemu, przecież chciałaś mieć dowód, że faktycznie są dobrani - zachichotała.
Istotnie, patrząc na nich, nie miało się wątpliwości, że znudzić czytelnika na pewno by nie potrafili. Choćby dlatego, że ów hipotetyczny czytelnik długo by się zastanawiał, co ich właściwie łączy... Nawet siedzieli dość daleko od siebie, choć Vanny szepnęła mi na stronie, że to tylko dzisiaj. W każdym razie ja zauważyłam dość szybko, co mają ze sobą wspólnego - co chwilę rzucali sobie spojrzenia z ukosa, uśmiechając się przy tym z lekką drwiną. Wyglądało to, jakby traktowali wszystko - całe życie, a zwłaszcza robienie z siebie "dobrze dobranego duetu" - jak grę. Niebezpieczną, lecz ekscytującą.
- Czego miałby się tyczyć ten dramat? - to pytanie Blue skierował już nie do Carnetii, ale do mnie i Vanny.
- A co można najszybciej dostrzec, kiedy się na was patrzy? - odparowała, szczerząc zęby.
- Racja, racja - skinął głową. - Ale wiesz, to w zasadzie jest całkiem miłe...
- Jak się jest masochistą - mruknęła, a ja odniosłam wrażenie, że mówi o czymś zupełnie innym niż to, co ja dostrzegłam między nimi w pierwszej kolejności.
Blue uśmiechnął się jakoś tak wyzywająco. Natychmiast przypomniała mi się jego wizyta w Blue Haven rok temu... Wtedy wydawał się nieco zagubiony. Teraz zaś był na swoim terenie i nie omieszkał tego wykorzystywać.
- To jak, Miya-san? - zwrócił się do mnie. - Potrafiłabyś ułożyć dramatyczną historię o zaborczości?
Nie zastanawiałam się nad tymi słowami, bo po prostu się we mnie zagotowało. Kiedy ktoś mnie pyta, czy potrafiłabym napisać taką a taką opowieść, to albo kulę się w kącie, przyznając cichutko, że nie, albo wręcz przeciwnie, czuję się zmotywowana. A to pytanie zostało zadane takim tonem, jakby Blue nie przypuszczał, że potrafię. Albo jakby mnie zwyczajnie prowokował.
- Mogę ci jedną opowiedzieć - wzruszyłam ramionami. Starałam się mówić lekko, ale od razu mnie przejrzał i zrobił niedowierzającą minę.
- Może tak baśniowo rozpocznę, żeby wytworzyć nastrój - powiedziałam, wziąwszy głęboki wdech. - Dawno temu było sobie dwóch braci. Na pierwszy rzut oka bardzo do siebie podobni, lecz gdyby się im przyjrzeć bliżej, można by dostrzec, że jeden był bezczelny i nonszalancki, drugi zaś skupiony i obowiązkowy...
Ledwo zaczęłam, a już dałam się porwać opowieści; nie spodziewałam się tego. Dawno się tak nie czułam. Znikł sprzed moich oczu pokój na Rozdrożu i przebywające w nim osoby, odpłynęłam gdzieś w świat własnych myśli. Mimo to nie przestałam mówić... Mówić o dziewczynie, którą zwali swoją małą siostrzyczką; osóbce o szlachetnym sercu, której przysięgali strzec za wszelką cenę. Uwielbiała obu braci z wzajemnością. Ale kiedy pewnego dnia znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, jeden z braci powstrzymał drugiego przed ruszeniem jej z pomocą, krzyknął "Nie pozwalam ci!!". A kiedy zetknęli się z niebezpieczeństwem po raz kolejny i nieodwołalny...
Nie skończyłam swojej opowieści.
Niespodziewanie coś przerwało moje twórcze uniesienie, wybiło mnie z transu tak gwałtownie, że miałam ochotę zaprotestować. Nie liczyło się, że poczułam dotkliwy ból, że spadłam z fotela; chciałam tylko jeszcze na moment wrócić do tamtego natchnienia... Dopiero wołanie kuzynki, trochę gniewne, a trochę przestraszone, sprawiło, że przyszłam do siebie i zobaczyłam Carnetię, jeszcze raz mierzącą we mnie mocą. Po chwili zamroczyło mnie na dobre.

Ocknęłam się trochę obolała, ale uzdrowicielskie zdolności Vanny zrobiły swoje. Dopiero dużo później, gdy zastanawiałam się nad sobą i wyrzucałam sobie różne rzeczy, zastanawiałam się jak bardzo odcięłam się od swojej demonicznej natury, skoro mogłam zostać uzdrowiona, zamiast zregenerować się astralnie. Chyba jeszcze mi się to nie zdarzyło, ale też nigdy nie pchałam się nikomu na cel, żeby to sprawdzić. Tak czy inaczej, uzdrawnianie w wykonaniu mojej kuzynki było całkiem miłym doświadczeniem.
- Co się stało? - zadałam głupie pytanie.
- Carnetia nagle dostała histerii - burknęła. - I coś wołała, że gdyby nie spuściła ci lania pierwsza, Blue by to zrobił i nie skończyłoby to się dla ciebie tak dobrze.
- Blue...?
- Tylko stał jak ten słup soli, aż na niego nawrzeszczałam i powiedział, że nie zrobiłby czegoś takiego, żeby mi nie podpaść - tłumaczyła Vanny szybko i bezładnie. - I tak się jakoś dziwnie uśmiechał; aż w końcu zniknął gdzieś z Carnetią, mówiąc, że lepiej poszukają jakiegoś bardziej user-friendly lokalu. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś ją tu przyprowadzi.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Nie szkodzi, jeśli nie będzie chciał, to go będę gnębić.
- Nie o to chodzi - pokręciłam głową z pewnym trudem. - Przepraszam za to, co opowiedziałam.
- To już nie mnie... Choć sama nie wiem, co mam o tym sądzić. Że Carnetia wie coś o Blue, czego ja nie wiem?
- Może jej się z czymś kojarzyło - westchnęłam. - Nie opierałam tej opowieści na faktach, po prostu kiedyś przyszła mi do głowy.
- Cóż, mi też coś przywiodła na myśl, ale chyba nie to, co jej - Vanny wzruszyła ramionami. - A tak przy okazji... Wiesz, że zostajecie dzisiaj na noc?

12 XI

Już w domu. A wszystkie słowa pouciekały z mojej głowy.
Ledwo przyjechałam, a już chodzę po ścianach. Mam nadzieję, że się opamiętam zanim pojadę odebrać od Vanny Tenariego, bo jeśli zacznie mnie częstować swoimi komentarzami, niby z dziecięcego punktu widzenia, a jednak... Brrr. Dzieci miewają przerażająco trafne spostrzeżenia.
O, wiem, co zrobię. Usiądę sobie i napiszę do Egberta żeby mi przysłał te opowiadania do tłumaczenia, bo chyba jeszcze tego nie zrobiłam. Biedak pewnie też chodzi po ścianach, z przekonaniem, że jego życie ode mnie zależy.
Wracam tam na święta, wracam tam na święta, wracam...
...Za półtora miesiąca, do licha ciężkiego!?

9 XI

Aeiran wybrał się do Refrenu z samego rana i nie było go cały dzień. Nawet mnie nie zbudził, żeby przypadkiem nie zachciało mi się mu towarzyszyć. O to akurat mógł być spokojny, ale z drugiej strony, nie puściłabym go tak łatwo... W każdym razie wrócił zmęczony i podminowany (bił się z tą Devną, czy jak?!), za to z Symbolem Aldriny, który stoi teraz na komódce w moim buduarze. Właściwie powinno się go zabrać gdzieś daleko od Pieśni, ale w tym domu będzie bezpieczny, przynajmniej dopóki reszta panteonu (poza Ayselem) kategorycznie się sprzeciwia odwiedzeniu go. Jakby ktoś ich tu zapraszał, też coś.
Jak się spodziewałam, Aeiran nie powiedział mi wiele, a jedynie spytał, czy zostanę jeszcze parę dni. Z ulgą odnotował, że tak i zasnął jak kamień. Ja zaś oczywiście siedzę twardo po nocy, choć oczy mi się kleją. To nic, fioletowe cienie dziwnie dobrze pasują do srebrnych oczu, specjalnie wpatrywałam się z każdej strony w swoją twarz w lustrze, żeby się w tym utwierdzić... Tak, nie wątpię, że brak snu już mi mąci w umyśle. Trudno, jeszcze kilka ostatnich zdań. Jeszcze raz wyjrzę przez okno, chociaż nocą ledwo widać morze.
Właściwie powinnam się niepokoić, co Gein i Devna mogą zrobić z tą diabelną Galateą. Ale nie, nie zasłużyli sobie na moją troskę.

8 XI

- Ja chyba powinnam się zacząć domagać pokazywania biletów - marudziła Nindë. - Do Pieśni i z powrotem, bez żadnej taryfy ulgowej. W ogóle dziwne, że jeszcze mnie do dyliżansu nie zaprzęgłaś.
Nie brałam jej skarg specjalnie serio, wiedząc, że przyzwyczaiła się już do podróży czarnymi dziurami. Sama natomiast miałam ochotę pomarudzić. Że nigdy jeszcze nie jechałam - tak jak Ketris - przez Melodię. Nie mam pojęcia jak to jest podróżować muzyką. To znaczy, próbuję sobie wyobrazić, ale nie sądzę, by mojej wyobraźni starczyło na coś takiego.

W domu nad morzem... Swoją drogą, czy słowa "dom nad morzem" nie mają w sobie czegoś magicznego? Kiedy je słyszę, czuję tęsknotę... i natchnienie. A fakt, że myślę w taki sposób również o tym domu, powinien mnie przerażać, tymczasem zaś... Ale chyba odbiegam od głównego wątku. W domu nad morzem siedział Ketris i oczekiwał nas z niecierpliwością.
- Miło, że tu jesteś - ucieszył się na mój widok. - Słuchaj, ten buduar na piętrze sama sobie urządzałaś? Bo nie wiem, czy powiedzieć, że gustowny...
- Możesz iść do domu, dźwiękmistrzu - przystopował go Aeiran. - Z pewnością wolałbyś już tam być.
- Daj spokój, dawno się nie widzieliśmy - roześmiałam się, wchodząc do dużego pokoju. Widok płonącego na kominku ognia bardzo mnie ucieszył.
- Właśnie, jeśli mam tak być wiecznie odcięty od wszystkiego, to może rzucę tę robotę... - zaczął Ketris zaczepnie, ale urwał, gdy rozległo się donośne pukanie. Nie dobiegało z zewnątrz, tylko jakby z głębi domu. Kiedy Aeiran je usłyszał, syknął coś pod nosem i zniknął w korytarzu.
- Już się dowiedzieli, że wrócił - bard zrobił zabawny grymas.
- Co? O czym mówisz?
- No, o tym pukaniu. Nie mów, że nie widziałaś tamtych zakazanych drzwi - zdziwił się. - Ale bez obaw, oni nigdy przez nie nie przechodzą.
Już miałam odetchnąć z ulgą, ale jego pocieszenie okazało się na wyrost. Nie wiem jak bardzo go to zdumiało, bo błyskawicznie spuścił głowę i zgiął się w ukłonie, kiedy Aeiran wprowadził do pokoju elegancko, choć jaskrawo ubranego jegomościa o kasztanowej czuprynie. Prawie całą jego twarz zasłaniała kolorowa karnawałowa maska.
- Doprawdy, to wygląda na porządny ludzki dom! - przemówił, rozglądając się po pokoju.
- W ilu ludzkich domach bywałeś do tej pory, Aysel? - zapytał Aeiran drwiąco.
- Bywałem w nieludzkich i nie wyglądały tak jak ten - odparował jegomość i prawie podbiegł do mnie. - Czy mam cię nazywać Jasnooką? Bo nie ulega wątpliwości, że do tej pory byłem jedynym prawdziwym jasnookim w tym panteonie.
Ujął moją dłoń jak do pocałunku, ale chyba mu się odwidziało i potrząsnął nią mocno. Rzeczywiście, jego oczy były całe białe, bez widocznych źrenic i tęczówek.
- Nie jestem boginią - odrzekłam z westchnieniem.
- Bogini czy nie, masz zapewnione miejsce w naszym wzorze, jak nić w gobelinie - wzruszył ramionami. - Według Geina i Devny wszystko ma swą przyczynę i skutek, więc gdybyś się nie pojawiła, pewnie byłaby jakaś inna Jasnooka.
- Nie byłoby - uciął Aeiran stanowczo. Zamaskowany przypomniał sobie o jego istnieniu i puścił moją rękę zanim zdążył ją zgnieść.
- A właśnie, Eydís wspominała, że trafiłeś na coś naszego - uśmiechnął się.
- Na nic waszego. Wy trzymacie swoje skarby w jednym miejscu, a wasi poprzednicy rozrzucali je po światach... Nie powinniście się do nich przyznawać.
- Każde nowe pokolenie uczy się na błędach poprzedniego. Mogę zobaczyć?
- Pod warunkiem, że możemy tu i teraz dokonać wymiany... A jestem prawie pewien, że nie.
- Jasne, że nie - żachnął się zamaskowany. - Ale przybądź do nas jutro, zdążę ci oczyścić pole manewru.
- Na co macie się wymienić? - uświadomiłam sobie, że jeszcze nie zadałam tego pytania.
- Na coś, co kiedyś pojawiło się w naszym świecie, dość nieoczekiwanie... Chyba mogę jej pokazać?
- Możesz - odpowiedział Aeiran. - Dźwiękmistrzu, podnieś wzrok.
Zaskoczony w pierwszej chwili Ketris wyprostował się, ale śmiało spojrzał w oczy przybyszowi, który otworzył dłoń i zaczął tworzyć na niej iluzję. Delikatnej z wyglądu czarnej figurki otwierającej portal.
- Gein wciąż się zastanawia, jak można to wykorzystać - powiedział cicho do Aeirana. - Obyś miał do zaoferowania coś ciekawszego...
- Aldrina!! - syknął Ketris i już miał się rzucić w kierunku boga w masce,ale w porę chwyciłam go za rękę.
- Zostaw, to iluzja, nic nie poradzisz.
- Nie wolno zostawiać tego w rękach Geina, on może...
- Nie sprowadzi jej tutaj, jeśli o to się martwisz - przerwał Aeiran. - Ale posiadając Symbol, może zaszkodzić na odległość... Nawet na taką odległość.
- Ha, widzę, że krew się wam burzy - uśmiechnął się zamaskowany szeroko. - Ale może w takim razie już pójdę. Żeby potem nie było na mnie.
Kiedy Aeiran odprowadzał go do przejścia, Ketris opadł na fotel jakby uszło z niego powietrze. Nie pozostał jednak w tym stanie zbyt długo.
- Dlatego mi nic nie powiedziałeś, tak? - odezwał się, gdy mój towarzysz już wrócił do pokoju. - Zawsze się zastanawiałem, co się stało z Symbolem Aldriny... I oni go mają?!
- Uspokój się. Nie rób sobie z nich wrogów takim zachowaniem - uciszył go Aeiran. - Co chciałeś zrobić, zaatakować Aysela? Nie zamierzam cię pouczać na temat świętokradztwa, ale powiedz, co by ci z tego przyszło?
Mówił spokojnie, niemal lekko, ale za dobrze pamiętałam, z jakim zawzięciem szukał czegoś na wymianę (jednocześnie pilnując się by nie zepsuć nam podróży)...
- Myślisz, że się uda? - zaniepokoiłam się. - On się wydaje jakiś śliski, nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.
- Od kiedy bezgranicznie ufasz pierwszemu wrażeniu?
- Od kiedy widuję osobników wyglądających, jakby ich ktoś z Omegi wypuścił - przyznałam i usiadłam na kanapie. Aeiran zajął miejsce obok mnie.
- Gdybym miał zaufać któremuś z nich, zaufałbym właśnie jemu.
Mimo wszystko nie powiem, że mnie to pocieszyło.

7 XI

Czekam i czekam. Egil jest teraz pogrążony w magicznym, regenerującym śnie. Lilly zrobiła co mogła i twierdzi, że wszystko będzie dobrze, choć sama nie do końca rozumie naturę tej klątwy... Kazała mi się położyć, ale jakoś nie udało mi się zasnąć. Nie czuję się śpiąca i pewnie jeszcze się to na mnie zemści.

Wylądowałam w Naith, tuż przed wejściem do smoczych jaskiń, z nieprzyjemnym przeczuciem, że ich mieszkańcy teraz smacznie śpią i nie będą zadowoleni, że się ich budzi. A konkretnie miałam na myśli Lilly.
Tymczasem okazało się, że ktoś nie spał i czuwał. Kiedy przemierzałam korytarze (Egil niestety został na zewnątrz półprzytomny, wolałam się już do niego nie zbliżać), ktoś nagle za mną stanął. Niemalże bezszelestnie - i mówiąc bardzo cichym głosem.
- Co tu robi istota Chaosu? - mimo wszystko ton tego głosu brzmiał groźnie. - Z którego z piekieł przybyłaś?! Mów, póki masz na to czas!
- Z Blue Haven - powiedziałam trochę głupio, ale też byłam w lekkim szoku. W końcu wszystkie smoki od Ka'Shet mnie kojarzyły i aprobowały! Choć właściwie mógł być ktoś, kto...
- Czym jesteś?! Upadłym aniołem, któremu nawet skrzydła odebrano, czy może którymś z tych astralnych bezpostaciowców? - tym razem w głosie smoczycy usłyszałam drwinę. Nawet w kurtce czułam, że czymś mnie dźga od tyłu.
- Szkoda, że tego już szanowna pani nie potrafi wyczuć - wiedziałam, że mocno tym podpadnę, ale odpowiedziałam podobnym tonem. - Shael'leath.
Usłyszałam jak odskakuje, poczułam wibrującą w powietrzu moc - najwyraźniej zaczęła się transformować. No trudno, miała nade mną przewagę. Ani nie chciałam z nią walczyć, ani używać swojej drugiej, zakazanej postaci.
Kiedy to sobie uświadomiła, po prostu chwyciła mnie w łapę, rozwinęła skrzydła i poleciałyśmy pionowym korytarzem prosto do kwatery Ka'Shet. Jakimś cudem jeszcze nie spała.
- Kess'Sah, ona potrafi sama chodzić - burknęła. - A nawet latać, choć się nie przyznaje.
- Spotkałaś już tę istotę? - zdumiała się smoczyca o sykliwym imieniu.
- Przecież to dzięki niej tutaj mieszkamy - prychnęła przewodniczka. - Czy te nieznośne dziewuszyska ci nie mówiły?
- Pewnych rzeczy mi jeszcze nie powiedziały...
Ledwo wyrzekła te słowa, usłyszałyśmy szybkie kroki i wbiegła Shee'Na w ludzkej postaci. Najwyraźniej wzięła sobie wolne od szkoły - cóż, miała powód. Pomachałam jej z góry.
- O, widzę, że mamusia już poznała Maddie - ucieszyła się. - To ja polecę po siostrę, dobra?
- Lepiej wyślij ją na dół - przypomniałam sobie (lepiej późno niż wcale). - Przed wejściem został człowiek, który potrzebuje pomocy.
Shee'Na kiwnęła głową i wybiegła aż się kurzyło.
Kess'Sah postawiła mnie na ziemi i mogłam jej się dokładniej przyjrzeć. Cechowała ją cudowna smukłość i gibkość, której zawsze zazdrościłam srebrnym smokom Ładu. To nie to, co ta kolczasta i poszlaczkowana postać, którą zresztą i tak przybrałam może ze trzy razy w życiu... Patrzyłam i nadziwić się nie mogłam - nie spodziewałam się, że będzie tak bojowa. Do tej pory tylko raz widziałam Kess'Sah, jeszcze pogrążoną we śnie w Tysiącu Szmaragdach; wyglądała wtedy jak uosobienie łagodności! W ludzkiej formie była starszą wersją Lilly - czy też raczej moja przyjaciółka dopasowała się do niej wyglądem (Shee'Na wdała się raczej w ojca). Smoczyca również mi się przyglądała, aż zauważyła znak na mojej twarzy.
- Naprawdę jesteś Shael'lethem? - zapytała nieufnie.
- Poniekąd - przyznałam.
- Czasem nie rozumiem moich córek - stwierdziła i wymaszerowała z komnaty. Natomiast Ka'Shet fuknęła cicho i zmrużyła oczy.
Usiadłam na podłodze i zaniosłam się histerycznym śmiechem. Zawsze mnie zdumiewały opowieści dziewczyn o tym, jak ich babka bardzo lubiła swoją synową... Teraz mogłam się domyślać za co i jak się to lubienie mogło objawiać.

Już nie czekam. Lilly właśnie oznajmiła, że Egil się obudził i zaciągnęła mnie do niego.
- Niby czuje się dobrze - prychała. - Ale nie mogłam usunąć źródła klątwy. To żelastwo jest paskudne!
- Nie w tym rzecz - zaprotestował łagodnie kronikarz. - Nie potrzebowałem pomocy, to była moja kara. Przeszłoby mi.
- Kara za co? - Lilly spojrzała na niego z ukosa.
- Nie spodobało jej się zetknięcie z taką mocą jak... Hm, ta, z którą ją zetknąłem - wytłumaczył pokrętnie.
- Komu się nie podobało? - nie zrozumiałam.
- Pewnie temu - moja przyjaciółka złapała Egila za rękę, pokazując mi szeroką metalową bransoletę. Była bardzo prosta w wykonaniu i w odróżnieniu od tej teleportacyjnej zabawki od Leo, ciasno opinała nadgarstek.
- Co to jest? - zapytałam.
- Moje źródło magii - wyjaśnił z westchnieniem. - Znalazłem ją kiedyś w siedzibie Agencji... Potrafi zwiększyć naturalną moc tego, kto ją nosi.
- Tylko pewnie już nie można jej zdjąć? - domyśliłam się. - Czy ty zawsze bawisz się takimi niebezpiecznymi zabawkami?
- Ale przecież... Nie sądziłem, że na przykład Galatea okaże się niebezpieczna! - zamachał rękami.
- Trzeba było jej się nie narażać - mruknęłam. - Co takiego zrobiłeś?
Egil markotnie spuścił głowę.
- Ja tylko zażyczyłem sobie kobiety, która by mnie kochała - rzekł cicho. - I kochała, bardzo wylewnie. Ale okazało się, że ja jej nie potrafię pokochać.
- Następnym razem ostrożniej wypowiadaj życzenia.
- Łatwo powiedzieć... Przekaż Aeiranowi, żeby ją zabrał jak najdalej - westchnął. - Nie chciałbym, żeby coś takiego stało w Agencji.

Kiedy przybyłam do Blue Haven, Tenari radośnie rzucił mi się na szyję.
- Nareszcie - powitał mnie Aeiran, wstając z kanapy. - To dziecko o mało ze skóry nie wyskoczyło, kiedy wróciłem sam.
- I co? - roześmiałam się.
- I nic. Nie dawał mi spokoju - rzekł kwaśno. - Chyba... Głowa mnie boli. Pójdę się położyć.
To powiedziawszy, wyszedł z herbaciarni jakoś tak niepewnie.
- Zabawny jest - przypłynęła do mnie myśl Tenariego i po raz kolejny tego dnia zaniosłam się dzikim chichotem.

6 XI

Spodziewałam się być świadkiem łzawo-romantycznych scen, tymczasem trafiłam na pole bitwy. Nie wiem, co gorsze.
Dokoła panował mrok; latarnie były potłuczone, a przechodnie pouciekali, nie przyzwyczajeni do magii, a już na pewno nie do magicznych pojedynków. Dość zwyczajny świat wybrał sobie Egil na danie dziewczynie kosza.
"Dziewczyna" była tym razem brunetką i emanowała niezwykłą mocą. Kiedy ciskała nią w Egila, na jej twarzy malowała się wściekłość i rozpacz. Kronikarz tylko robił uniki - może przywołane bestie nie dałyby jej rady, a może nie chciał się tłumaczyć przed szefem, dlaczego zepsuł mu nową zabawkę?
- Dlaczego nie chcesz powrócić do właściwej formy?! - zawołał błagalnie. - Pozwól mi cię przemienić, a wszystko będzie dobrze...
- Nic nie będzie dobrze!! Pokochałam cię!! - wrzasnęła. - Całą duszą, całym sercem!! A jak ty mi się odpłacasz?!
Zachowywała się jak egzaltowana bohaterka jakiegoś romansidła. W ogóle miałam wrażenie, że oglądam widowisko z niezłymi efektami specjalnymi, ale z marną obsadą.
- Aeiran, wyłącz ją - szepnęłam. - Już nie mogę na to patrzeć.
- Teraz jest za duże ryzyko - skrzywił się mój towarzysz. - Wymknęła się spod kontroli. Jest tak wypełniona mocą, że mógłbym ją zniszczyć, a i kronikarzowi by się dostało...
Kiedy za którymś razem o mało nie trafiła, Egil uznał, że nie ma co bawić się w dżentelmena. Wyciągnął lewą rękę i wykrzyknął coś w dziwnym, twardym języku, którego nawet naszyjnik wielomowy nie przetłumaczył. Z jego dłoni wystrzelił czerwony promień, który trafił czarnowłosą i objął dziwnym, matowym światłem. Od razu znieruchomiała, ale to jeszcze nie był koniec. Energia jakby wróciła do Egila, lecz tym razem jakby bardziej jaskrawa, jaśniejsza... Nie zauważył tego albo nie uważał za podejrzane. Jednak kiedy pochwycił ją w dłoń, zaczęła iskrzyć... Złapał się za lewy nadgarstek z okrzykiem zaskoczenia, który po chwili przerodził się w okrzyk bólu, a może lęku? Coś wołał, jakby inkantował, ale moc nadal nie chciała się uspokoić. Wręcz przeciwnie. Kilka iskier upadło na ziemię, wzniecając niewielkie płomyki.
- Egil, coś ty zrobił?! - przestraszyłam się i podbiegłam, ale odepchnął mnie prawą ręką. Potem zbladł i osunął się na kolana, jakby to coś wysysało z niego całą siłę.
- To się musiało tak skończyć - Aeiran podszedł do nas i spojrzał na Egila z dezaprobatą. W ręku trzymał figurkę, już nieruchomą i niegroźną.
- Zamiast prawić morały, mógłbyś pomóc - syknęłam.
- Zdejmowanie klątw to nie mój resort - odparł chłodno. - A nie cofnę po raz drugi jego czasu, bo to się może odbić na nas obu.
Drugi raz... Klątwa... Trudno mi było pozbierać myśli. Jednak nie mogłam sobie pozwolić na zbyt długą chwilę dezorientacji, bo Egil coraz bardziej słabł. Co nie przeszkadzało mu nadal mnie od siebie odpychać.
- Możesz nas przynajmniej przenieść do Lilly? - zapytałam z westchnieniem.
Aeiran skinął głową i sprawił, że pochłonęła nas ciemność. Miałam tylko nadzieję, że wróci do domu i będzie tam czekał. A niech to.

4 XI

Mieliśmy dzisiaj wizytę Normalnego Małżeństwa z Dzieckiem. Znaczy, San, Kaya i Neid. Faktycznie sprawiają wrażenie tak normalnych i tak szczęśliwych, że aż się to w głowie nie mieści. Przynajmniej w głowie kogoś, kto zna San tak dobrze jak (mi się wydaje, że) ja ją znam. Jak by powiedział Geddwyn, "są straceni dla światów". Nie sądzę, żebym miała kiedykolwiek tego doświadczyć, więc przyglądałam im się jak przez mikroskop.
Spędzili u nas sporo czasu (nie żebym na to narzekała), a potem poprosili, bym ich wyprawiła do Teevine, bo chcieli odwiedzić Brangien. San przyznała się ochoczo, że nawiedzają nas po kolei w ramach zemsty za to, że tak się do nich zwaliłyśmy jakiś czas temu. Byli już u Pai Pai, ale do Lilly i Shee'Ny trochę się bali wybrać, choć nie zdradzili dlaczego...
Najbardziej zadowolone z wizyty były dzieciaki, bo mogły się razem pobawić. Ja też się ucieszyłam z miłej pogawędki z San (czyt. z wysłuchiwania, jak nawija i wtrącania czasem paru słówek), z kolei nasi panowie siedzieli sztywno i milczeli, nie spuszczając z nas oczu. Przypuszczam, że Kay jest przyzwyczajony (lub stara się o tym nie myśleć), że ma za żonę Strażniczkę Chaosu, ale do kręgu towarzyskiego żony nie do końca potrafi przywyknąć.
Ale właściwie to w którymś momencie się odezwał! Kiedy już mieli się pożegnać, poprosił, żebym przemówiła do rozsądku jego siostrze. Ja!
- Dziwnie się ostatnio zachowuje - wyznał z bolesną miną.
- Dziwniej niż zwykle? - nie mogłam powstrzymać krzywego uśmiechu.
- Eksperymentuje z fryzurami, nosi więcej biżuterii oprócz tego przeklętego pierścienia i w ogóle sprawia wrażenie bardziej kobiecej - zaczął wyliczać Kay, starając się nie zwracać uwagi na dziki chichot żony. - Gdyby to nie była Medina, pomyślałbym, że się z kimś spotyka...
- Każdy ma prawo sobie ładnie powyglądać - zwróciła mu uwagę San, nie przestając chichotać. - Przecież u mnie zawsze to cenisz. Dlaczego nie możesz przyjąć do wiadomości, że wreszcie na nią zbawiennie wpłynęłam?
- Bo na nią nic i nikt nie może zbawiennie wpłynąć - odpowiedział z przekonaniem.

3 XI

Dostałam dziś list od mojego ulubionego wydawcy z Arquillonu. Wspominał w nim (w przerwach od rozwodzenia się nad faktem, że wreszcie umówił się na kolację z Vylette, ale nie pozwoliła za siebie zapłacić), że pisze się jakaś wielka księga baśni i legend DeNaNi i pytał, czy nie dorzuciłabym tam czegoś od siebie. Westchnęłam przy tym pytaniu raz i drugi. Jakoś nie lubię pisać na zamówienie... Tak, wiem, w tym przypadku wystarczy znać jakąś legendę i tylko ją spisać, i powinnam się cieszyć, że nie wyskoczył na przykład z antologią o wampirach, ale jednak... Mam parę legend, które mogłabym mu podesłać, a także jedną, której nie podeślę nikomu, ale chciałam je kiedyś w końcu zebrać razem i napisać kronikę! To, że taka "kronika" mało miałaby wspólnego z prawdziwą, historyczną kroniką, jest akurat u mnie normalne.
A, jeszcze dostałam propozycję przetłumaczenia paru opowiadań z jakiegoś "niedorzecznego języka". Fajnie, ciekawe tylko czy nie okaże się równie niedorzeczny dla mnie.

- Pisanie na zamówienie jest takie trudne? - spytał Aeiran znad filiżanki najmocniejszej herbaty jaką zdołałam znaleźć.
- Owszem - mruknęłam. - Chyba wiesz, że nie cierpię robić czegoś wbrew sobie. Pisać też.
- A jeśli temat ci się spodoba?
- Wtedy jest jeszcze możliwość, że usiądę z zeszytem albo przy maszynie pełna najlepszych chęci i nagle uświadomię sobie, że mam kompletną pustkę w głowie. Niestety jestem z tych, którzy pracują w chwilach nagłych zrywów.
Odstawiłam swoją herbatę i ruszyłam w kierunku Szafy, w której buszował Tenari i wszystko z niej wylatywało. Właśnie założył Strel na szyję jakieś koraliki, a ona się nie jeżyła. Dziwna sprawa - apaszek na przykład nie tolerowała.
- Będziesz sprzątał - ostrzegłam, omiatając wzrokiem powstały bałagan. Tenari radośnie kiwnął głową, po czym wcisnął się głębiej i wydobył kilka pudełek. Jedno z nich rozpoznałam od razu.
- Nie, nie, nie. Korony się nie tyka - szybko przejęłam pudełko i schowałam na miejsce. - Tykanie koron to zbyt ryzykowna sprawa.
- Nie chciałabyś pokrólować? - zapytał Tenari zaczepnie.
- Królowanie to jedna z tych rzeczy, do których nigdy nie poczuję powołania - fuknęłam. - Za duża odpowiedzialność, poza tym zaraz by się pewnie okazało, że gdzieś tam czeka na mnie jakiś król.
- A musi jakiś czekać?
- Najczęściej tak jest - wzruszyłam ramionami.
- Dlaczego? - odezwał się Aeiran. Nie słyszał Tenariego, ale moje bzdurzenia owszem.
- Dla równowagi. Dla dopełnienia - westchnęłam. - Często tak jest, że jedno nie może panować bez drugiego. Dlatego wolę nie ryzykować zależności od kogoś, o kim nawet nie mam pojęcia... I nawzajem.
- A jeśli jedno odmówi przyjęcia korony?
- Wtedy drugie nawet jej na oczy nie zobaczy i opowieść będzie zupełnie inna - prychnęłam. - A co, żal ci, że odmawiam jakiemuś delikwentowi praw do władzy?
- Wręcz przeciwnie - pokręcił głową. - Zresztą, gdyby przyszło co do czego... Nie o władzę bym się martwił.

Snuję wywody, snuję, a przecież tak naprawdę jestem pewna, że władza, którą przyjęłabym razem z koroną, byłaby jednoosobowa. A ściślej mówiąc, nie pojawiłby się nikt, u kogo boku mogłabym stanąć. Raczej ktoś, z kim musiałabym do końca życia wojować. Ktoś w czarnej koronie ozdobionej płomiennymi klejnotami. Nikt, kogo chciałabym spotkać. Nikt z opowieści nadającej się dla mnie.

Może rzeczywiście wysłać Egbertowi odpowiedź, że się zgadzam? Od pewnego czasu - poza pamiętnikiem i listami do sióstr - piszę nieprzyzwoicie mało. Zła jestem na siebie.

1 XI

Yori wpadła do mojego snu roztrzęsiona i najeżona zarazem. Wymyślała pod nosem w paru językach.
- Jeśli przyszłaś się wyżalić, to śmiało - zaproponowałam.
Spojrzała na mnie jakby widziała mnie po raz pierwszy. Potem westchnęła ciężko i usiadła, co okazało się złym pomysłem. W zdenerwowaniu wyśniła nam śnieg po kolana.
- Kazano mi wspierać Egila - burknęła, otrzepując się. - Czy raczej pilnować żeby sobie krzywdy nie zrobił, bo to taki żółtodziób niedoświadczony. A że jest u nas już od roku, to mało istotne, tak?!
- I tym się tak przejmujesz? - nie mogłam zrozumieć.
- Bo wyszło na to, że mieli rację - szef, Alhea, Gael'ean - a ja go broniłam jak ostatnia kretynka! - wykrzyknęła z mocą Yori, a gdzieś w tle uderzył piorun. - Zajrzałam do niego, zobaczyć jak sobie radzi... A ten sobie siedzi w eleganckim lokalu, a na jego kolanach długowłosa ślicznotka i sobie w najlepsze gruchają! Halo!? Przepraszam!? A misję kto wypełni!?
- Każdemu należy się chwila odpoczynku - stwierdziłam z pokerową twarzą.
- Odpoczynku? On mi wyglądał na mocno zmęczonego - skrzywiła się. - Choć właściwie ostatnio często tak wygląda. Ale to go nie usprawiedliwia! Niech go sobie tamci pilnują, skoro tak się troszczą!
Zauważyłam, że z każdym kolejnym słowem śnieg topnieje, a chmury się rozpierzchają. Głos Yori brzmiał coraz spokojniej.
- Już się wygadałaś? - uśmiechnęłam się.
- Chyba już - westchnęła. - A wiesz, że nawet nie byłam świadoma, do czyjego snu włażę? Po prostu miałam ochotę się na kogoś wywrzeszczeć.
- To może powrzeszcz na winowajcę? - podsunęłam.
- Jak już wróci z tej misji - uśmiechnęła się złowieszczo.

Właściwie mogłam jej powiedzieć, kim, a raczej czym najprawdopodobniej była ta długowłosa ślicznotka. To by ją pewnie pocieszyło. Ale czy mogłam ryzykować, że zechce to wyjawić przełożonemu i zgarnąć posążek dla Agencji? Wierzę, że Yori jest godna zaufania i nie pisnęłaby nic, gdybym wymogła na niej obietnicę, ale to by wyglądało na jakąś próbę lojalności... Na niekorzyść jej przełożonych. Zresztą wolę nie mówić nic nikomu. Może jestem przeczulona, ale jednak...

W Melgrade już pewnie zaczynają płonąć świeczki. W jednym konkretnym miejscu. Nagle zatęskniłam za tym widokiem.