3 XI

Dostałam dziś list od mojego ulubionego wydawcy z Arquillonu. Wspominał w nim (w przerwach od rozwodzenia się nad faktem, że wreszcie umówił się na kolację z Vylette, ale nie pozwoliła za siebie zapłacić), że pisze się jakaś wielka księga baśni i legend DeNaNi i pytał, czy nie dorzuciłabym tam czegoś od siebie. Westchnęłam przy tym pytaniu raz i drugi. Jakoś nie lubię pisać na zamówienie... Tak, wiem, w tym przypadku wystarczy znać jakąś legendę i tylko ją spisać, i powinnam się cieszyć, że nie wyskoczył na przykład z antologią o wampirach, ale jednak... Mam parę legend, które mogłabym mu podesłać, a także jedną, której nie podeślę nikomu, ale chciałam je kiedyś w końcu zebrać razem i napisać kronikę! To, że taka "kronika" mało miałaby wspólnego z prawdziwą, historyczną kroniką, jest akurat u mnie normalne.
A, jeszcze dostałam propozycję przetłumaczenia paru opowiadań z jakiegoś "niedorzecznego języka". Fajnie, ciekawe tylko czy nie okaże się równie niedorzeczny dla mnie.

- Pisanie na zamówienie jest takie trudne? - spytał Aeiran znad filiżanki najmocniejszej herbaty jaką zdołałam znaleźć.
- Owszem - mruknęłam. - Chyba wiesz, że nie cierpię robić czegoś wbrew sobie. Pisać też.
- A jeśli temat ci się spodoba?
- Wtedy jest jeszcze możliwość, że usiądę z zeszytem albo przy maszynie pełna najlepszych chęci i nagle uświadomię sobie, że mam kompletną pustkę w głowie. Niestety jestem z tych, którzy pracują w chwilach nagłych zrywów.
Odstawiłam swoją herbatę i ruszyłam w kierunku Szafy, w której buszował Tenari i wszystko z niej wylatywało. Właśnie założył Strel na szyję jakieś koraliki, a ona się nie jeżyła. Dziwna sprawa - apaszek na przykład nie tolerowała.
- Będziesz sprzątał - ostrzegłam, omiatając wzrokiem powstały bałagan. Tenari radośnie kiwnął głową, po czym wcisnął się głębiej i wydobył kilka pudełek. Jedno z nich rozpoznałam od razu.
- Nie, nie, nie. Korony się nie tyka - szybko przejęłam pudełko i schowałam na miejsce. - Tykanie koron to zbyt ryzykowna sprawa.
- Nie chciałabyś pokrólować? - zapytał Tenari zaczepnie.
- Królowanie to jedna z tych rzeczy, do których nigdy nie poczuję powołania - fuknęłam. - Za duża odpowiedzialność, poza tym zaraz by się pewnie okazało, że gdzieś tam czeka na mnie jakiś król.
- A musi jakiś czekać?
- Najczęściej tak jest - wzruszyłam ramionami.
- Dlaczego? - odezwał się Aeiran. Nie słyszał Tenariego, ale moje bzdurzenia owszem.
- Dla równowagi. Dla dopełnienia - westchnęłam. - Często tak jest, że jedno nie może panować bez drugiego. Dlatego wolę nie ryzykować zależności od kogoś, o kim nawet nie mam pojęcia... I nawzajem.
- A jeśli jedno odmówi przyjęcia korony?
- Wtedy drugie nawet jej na oczy nie zobaczy i opowieść będzie zupełnie inna - prychnęłam. - A co, żal ci, że odmawiam jakiemuś delikwentowi praw do władzy?
- Wręcz przeciwnie - pokręcił głową. - Zresztą, gdyby przyszło co do czego... Nie o władzę bym się martwił.

Snuję wywody, snuję, a przecież tak naprawdę jestem pewna, że władza, którą przyjęłabym razem z koroną, byłaby jednoosobowa. A ściślej mówiąc, nie pojawiłby się nikt, u kogo boku mogłabym stanąć. Raczej ktoś, z kim musiałabym do końca życia wojować. Ktoś w czarnej koronie ozdobionej płomiennymi klejnotami. Nikt, kogo chciałabym spotkać. Nikt z opowieści nadającej się dla mnie.

Może rzeczywiście wysłać Egbertowi odpowiedź, że się zgadzam? Od pewnego czasu - poza pamiętnikiem i listami do sióstr - piszę nieprzyzwoicie mało. Zła jestem na siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz