30 I

Jest ranek, a ja jestem całkiem samiuteńka w domu, więc mogę wreszcie coś tu napisać. W zasadzie rozsądek nakazuje mi wrócić do łóżka i jeszcze trochę pospać, ale ja przecież rzadko podążam za głosem rozsądku...
Projekt wymiaru dla Vaneshki pochłonął już masę mojego czasu i myśli, i jeszcze kiedyś siostrze wypomnę, że taki pomysł rzuciła. Pieśniarka długo nie mogła uwierzyć, że mamy tyle mocy i - może przede wszystkim - chęci żeby się dla niej postarać, ale jako osoba znająca się choć trochę na strukturze wymiarów również będzie miała swój wkład w projekt. Gdyby nie to, pewnie smuciłaby się, że jest nieprzydatna.
Aeiran obiecał, że nam pomoże, a tymczasem bierze udział w planowaniu nadzwyczaj rzadko, właściwie prawie wcale. Za to spełnił swoją obietnicę i przedwczoraj przyprowadził (tym razem już chyba nie siłą) Xemedi-san, która wyglądała na całkiem zaciekawioną naszym pomysłem i chyba tylko dlatego nie dała jeszcze Czasoprzestrzennemu do wiwatu... W każdym razie po tym jak Aeiran ją przyciągnął, zaszył się na jakiś kwadransik w kuchni z Vaneshką - nie wiem o czym rozmawiali, bo ich nie rozumiałam (ani nie podsłuchiwałam, po prostu nie dbali specjalnie to, że ktoś ich słyszy). Po tej rozmowie Aeiran wypadł z herbaciarni z obliczem całkiem bez wyrazu, zaś Vaneshka wyglądała tak nieszczęśliwie, że Satsuki zaczęła coś przebąkiwać o sprawach damsko-męskich i swataniu. Natomiast Vanny chyba chciała pieśniarkę o coś zapytać, ale po namyśle jednak zrezygnowała - może dlatego, że nie poznały się jeszcze wystarczająco dobrze? Jednak zielonooka nie miała kiedy się martwić, bo zaraz dopadła ją Xemedi-san i rozpoczęły jakąś przyciszoną dyskusję, która zaowocowała tym, że późnym wieczorem Vaneshka po prostu wybyła razem z Poszukiwaczką Tajemnic - na trening, cokolwiek to miało znaczyć. W dodatku, ryzykantki jedne, zabrały ze sobą Tenariego! Xemedi-san z uśmiechem wyjaśniła, że skoro nazajutrz herbaciarnia zostanie pusta, to ktoś musi się nim zająć. Trzeba przyznać, że przy Vaneshce mały się jakby uspokaja, ale nie wiem czy powinnam ufać tej zrugiej z opiekunek...
Przed odjazdem pieśniarka znalazła jeszcze chwilę by zaśpiewać mojej kuzynce pieśń - mocną, rytmiczną, a jednak... Trochę jakby podobną do swojej własnej.

Wczoraj ja i Satsuki pożegnałyśmy się z Vanny, która wyruszyła w dalszą podróż z przystankiem u Tenki, a same udałyśmy się do Althenos. No, nie tak całkiem same, bo wysłałam do Aeirana wiadomość, że jeśli ma się do czegoś przydać, to niech udowodni swoją wolę. W rezultacie spotkałyśmy go na Ziemiach Nieprzystosowanych. Pojechaliśmy do Althenos promem, ku radości mojej siostry, chcącej poznać ten kraj z każdej strony. Podczas lotu otworzyła okno na oścież i głośno piszczała - aż dziw, że nie zwróciło to uwagi załogi, może mają dźwiękoszczelną kabinę?
Ciekawa byłam jakaż to burza mózgów wyniknie ze spotkania Satsuki z Claydem. W końcu czeka nas dostrajanie nowego wymiaru do duszy jego właścicielki, więc do kogo mogliśmy się zwrócić po poradę, jeśli nie do prawdziwej duszy Althenos? A z drugiej strony moja siostra specjalizuje się w sferze astralnej, czyli poniekąd duchowej...

- Słuchajcie, zostawcie mi ją na trochę, co? - zaśmiewał się Clayd, padłszy na kanapę. - Słowo daję, spokojnie zakasowałaby swoim podejściem do techniki tych napuszonych bubków z Instytutu Melwortha!
...I tyle mojego łudzenia się, że ze spraw duchowych nie zejdzie na sprawy przyziemne.
- Właśnie, zostawcie mnie tu! - Satsuki eztuzjastycznie poparła flénn'atha. - Miyuś, nie patrz tak na mnie, zanim wróci Vaneshka zdążę się wszyściutkiego dowiedzieć o tym dostrajaniu duszy... Naprawdę!
- Mhmmm - pokiwałam głową z powątpiewaniem. - I tak wiem, że przyleciałaś tu przede wszystkim po to, żeby pobawić się techniką.
- Daj się siostrze wyszaleć - ujął się za nią Clayd. - Wszystkiego się nauczy, bo ją tak przemagluję, że bardziej się nie da.
- Oby, oby. Bo trzeba się trzymać tego, czego się podjęło - mruknęłam, spoglądając wymownie na siedzącego przy stole Aeirana. - Nie tak jak ci, którzy zamiast zabrać się do pomocy tylko się obijają i nie ma ich na miejscu...
- Jestem na miejscu nie częściej niż jest to potrzebne - czarnooki odstawił filiżankę z kawą. - A że akurat mam coś, co trochę czasu mi zabiera...
- Co takiego masz? - zdziwiłam się.
- Wasz projekt podsunął mi pewien pomysł - odparł ze spokojem. - Wpadnij któregoś wieczoru, a sama zobaczysz.
Cisza, jaka po tych słowach zapanowała, uświadomiła mi, że byliśmy bezczelnie podsłuchiwani.
- No no no - Clayd uśmiechnął się łobuzersko. - To taką się teraz taktykę stosuje?
Aeiran spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, ja z większym zdziwieniem, natomiast Satsuki parsknęła śmiechem i zaczęła bić brawo.
- W dodatku profesjonalną taktykę! - Clayd też już nie próbował powstrzymywać śmiechu. - Bo może się okazać, że to się przeciągnie na następny wieczór... i jeszcze następny...
- Czyżbyś tak nisko cenił Miyę, Khai'rise Naen? - zapytał Aeiran z cieniem rozbawienia. - Myślisz, że wzięłaby się na taką taktykę?
- Tak!!! - zawołała Satsuki, przed kolejnym atakiem chichotu.
- Czy wy naprawdę musicie spekulować, jak mnie najłatwiej poderwać? - zwróciłam się do niego sucho. - W dodatku zaręczam wam, że bezowocnie.
- No wiesz? - westchnął czarnooki z udanym zmartwieniem. - Ja tu próbuję bronić twojej czci, a nie potrafisz tego docenić...
- Sama potrafię zatroszczyć się o swoją cześć - oświadczyłam, po czym chwyciłam leżący na kanapie jasiek i zaczęłam okładać nim Clayda ze wszystkich stron.
- No nie, to już regularny zamach! - z niejakim trudem udało mu się unieść ręce do góry. - Dobra, zrozumiałem, już się poddaję! Już nie będę spekulować!
- No! - odpowiedziałam z triumfem i odłożyłam poduszkę, po to tylko, by zaraz nią znienacka oberwać.
Koniec końców Satsuki rzeczywiście została w Melgrade. No cóż, ciągnęło ją tam, więc niech ma... Gdy wróci Vaneshka, wyślę jej wiadomość.

Zastanawiałam się czy spędzić wieczór z jakąś książką, czy raczej pójść spać - ponieważ jednak nie mam żadnej nowej książki, pewnie wygrałoby to drugie, gdyby Aeiran nie pojawił się bez uprzedzenia.
- A co ty tu robisz? - spytałam z zaskoczeniem. - Jeszcze dzisiaj w Althenos mówiłeś...
- Nie można bez ustanku ślęczeć nad jednym zajęciem - przerwał mi. - Ciebie też się to tyczy.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Warto odpocząć od rozmyślania tylko i wyłacznie o tworzeniu wymiarów - wyjaśnił z zagadkowym uśmiechem. - Biegnij do szafy i włóż coś stylowego, porywam cię.
Porwał mnie do najelegantszego chyba lokalu w Tarahieny by zaszaleć w tangu, potem do znajomego klubiku w Cantioli, następnie niezaproszeni odtańczyliśmy walca na wielkim balu odbywającym się w Kreen, a zakończyliśmy przy quasi-latynoskich rytmach i fajerwerkach na Faile Grande, gdzie karnawał właśnie przerwał kolejną wojnę. Tyle miejsc i różne style taneczne, aż zastanawiałam się w duchu, czy Aeiran nie rozciągnął trochę czasu... I chociaż głos rozsądku ostrzegał mnie przed skutkami ubocznymi (czyli brakiem formy w dniu dzisiejszym), ostentacyjnie go zignorowałam. Zresztą jako ofiara kidnapera i tak nie miałabym nic do gadania.

27 I

Zbudziło mnie szarpanie za ramię i głos Satsuki.
- Słuchaj, ta zielona miała już zakończyć swoją wizytę? - spytała, gdy popatrzyłam na nią nieprzytomnie. Vanny też się obudziła i usiadła na rozłożonej kanapie, którą zajęłyśmy wszystkie trzy. I Tenari.
- Koniec wizyty nie był określony - wymruczałam, nie będąc jeszcze do końca pewna, co mówię. - A dlaczego pytasz?
- Bo jej nie ma, no! Zaśpiewała nam tę kołysankę i wyparowała!
Usiadłam, gwałtownie przecierając oczy.
- Jesteś pewna?
- Szukałam wszędzie i nie znalazłam, więc mam prawo być pewna.
Westchnęłam. Vaneshka często mówiła, że nie chce mi sprawiać kłopotu, ale czy musiała tak uciekać? Nie mając dokąd wrócić?
- Zamierzasz jej poszukać - Vanny świetnie czytała z mojej twarzy.
- Zamierzam - potwierdziłam. - Czuję się za nią poniekąd odpowiedzialna. Ech, ta moja przewrotna natura...
- Czy ona się zna na międzysferze, astralu albo czarnych dziurach? - zapytała konkretnie Satsuki.
- Pytała mnie wczoraj o Rob Roya i jego zdolności - przypomniała sobie Vanny. - I przy okazji wydobyłam z niej wczoraj, że potrafi się teleportować. Tylko niekoniecznie z właściwym skutkiem.
- A niech to - syknęłam na te słowa. Obie popatrzyły na mnie równocześnie.
- Właśnie przychodzą mi do głowy różne wizje tego, co może się stać z osobą zagubioną w międzysferze - odpowiedziałam na ich pytające spojrzenia.
- Mogę jej z tobą poszukać jeśli chcesz - zaproponowała moja siostra. - Razem będzie nam łatwiej.
- Ale jeśli faktycznie się zgubiła i zawiało ją do Cirnelle...
- Do Cirnelle? - oczy jej się zaświeciły. - To na pewno jej z tobą poszukam!!!
Zaniemówiłam.
- No, co tak na mnie patrzysz jak cielę na malowane wrota? - roześmiała się Sat. - Chcę poznać tę eks-boginię!
- I zaryzykować, że będzie próbowała wpłynąć na twoje przeznaczenie? - spytałam niepewnie. W odpowiedzi tylko pokiwała głową. Bardzo entuzjastycznie.
- W takim razie ja tu zostanę, na wszelki wypadek - zdecydowała Vanny. - Pobawię się z małym. Trzeba go obudzić, bo znów nauczy się spać w dzień...

- A teraz ruszamy... Tam! - Satsuki radośnie wskazała palcem drogę, choć w międzysferze nie sposób tak napawdę rozróżnić kierunków.
Chyba świetnie się przy tym bawiła. Ja niekoniecznie, bo nie byłam pewna czy Cirnelle nie stwierdzi, że skoro pamiętam więcej niż jedno życie, należy mi się więcej niż jeden podarunek...
W dodatku historia się powtarza. Poprzednim razem również trafiłam do niej szukając kogoś.
- Wiesz, może zamknij oczy a ja cię okręcę wkoło - zaproponowałam zjadliwie. - Będzie ci się łatwiej zgubić.
- Dobra! - Satsuki zamknęła oczy, gotowa na wszystko. Spełniłam swoją propozycję i na chybił trafił otworzyła portal. Chcąc nie chcąc, podążyłam za nią.
I rzeczywiście, za pierwszym razem się nam udało. Wymiar Cirnelle ani trochę się nie zmienił, z czego wynikało, że jej gust też. Te same powoje i kiczowate fontanny... Tylko że akurat trwał tam dzień, więc nie było świetlików.
- Z twojej miny wnioskuję, że się udało! - pisnęła zachwycona Satsuki, nawet nie krytykując artystycznej kompozycji krajobrazu. - To którędy teraz?
- Jak to, którędy? - uśmiechnęłam się lekko. - Nadstaw ucha, siostro. Idziemy za pieśnią.

Śpiew Vaneshki od razu wpadał w ucho, natomiast pierwszym, co nam się rzuciło w oczy po dojściu do altany, był żółty turban Cirnelle. Z naszytymi perełkami niczym krople rosy. Na nasz widok wstała z rozanielonym uśmiechem, szeleszcząc jedwabiami.
- Cóż za procesja zagubionych duszyczek dziś do mnie przybywa! - zawołała z egzaltacją. - Już usłyszałam przepiękną pieśń o przeznaczeniu. Cóż jeszcze mnie czeka? Cóż jeszcze?
- Poświęciłam ci miejsce w jednej z moich kronik - powiedziałam ostrożnie. - Witaj ponownie, Cirnelle.
- Witaj, ty, której podarowałam srebrną koronę! - cmoknęła głośno powietrze przy mojej twarzy. - A to siostrzyczka? - z ciekawością zaczęła się przyglądać Satsuki. - Oczywiście, że siostrzyczka! Tak samo niepozbierana osobowość, to m u s i być rodzinne!!!
Satsuki spojrzała na mnie z niepewnym uśmiechem. Jej wina - chciała, to niech ma.
- My właśnie... - zaczęła. - Szukałyśmy znajomej i... - urwała, gdy Vaneshka wyszła z altany i zbliżyła się do nas. Posłała mi przepraszający uśmiech.
- A jednak ciągle się musisz o mnie martwić - szepnęła.
- Póki jesteś moim gościem, będę - oświadczyłam tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Chciałaś szukać swojego miejsca? Tak bez uprzedzenia?
Zielonooka spuściła głowę, ale zdążyłam w jej oczach dojrzeć tęsknotę.
- Nie krzyw się tak na nią, złotko - Cirnelle macierzyńsko pogłaskała mnie po ramieniu. - Dałam jej prezencik na to nowe miejsce. Zasadzi sobie, gdy już je znajdzie.
Satsuki od razu zajrzała, co też pieśniarka tak tkliwie tuli w dłoniach. Małe zielone ziarenko, nasiono jakiejś rosliny.
- Wracamy, Vaneshka? - spytałam możliwie łagodnie. Skinęła głową, jakby poddała się wyrokowi... A z drugiej strony jakby z nadzieją.
- Już? - zmartwiła się bogini. - I nie będę miała kogo poczęstować nektarem? Ani z kim podziwiać świetlików krążących w powietrzu?
Zostać tu do nocy? O, ja dziękuję...
- Właśnie, już? - nieoczekiwanie przyłączyła się do niej Satsuki. - A prezencik? Podobno wszystkim rozdajesz prezenty, a mi co?
- Właśnie! - Cirnelle klasnęła w dłonie. - Wiedziałam, że o czymś zapomniałam! Chodź, skarbeczku, zobaczymy, co tam się dla ciebie znajdzie!

- A jednak wcale nie jest taka dobijająca jak się na pierwszy rzut oka wydaje - oceniła moja siostra przy wchodzeniu do herbaciarni, trzymając w ręce niewielką szkatułkę trzyrazową. Według Cirnelle za każdym razem miało znajdować się w niej coś innego i najlepiej ją otwierać w wyjątkowych sytuacjach... Ciekawe jaką sytuację Satsuki uzna za wyjątkową.
- Łatwo ci mówić - mruknęłam. - Ty nie dostałaś od niej korony.
- No to co? Też ładny prezent...
Tenari jak zwykle nie wyhamował w porę i wpadł mi prosto w objęcia. Potargałam jego włosy i uśmiechnęłam się do Vanny, która miała świetne wyczucie i właśnie wniosła tacę z herbatą. Na kanapie zaś siedział Aeiran i patrzył na nas wesoło - jak na niego.
- A mówiłem, że nie ma się czym przejmować - powiedział.
- Też coś! - prychnęła Vanny. - Najpierw ją uratowałeś, a teraz zero zainteresowania przejawiasz! - pokręciła głową, patrząc na pieśniarkę, która znowu przygasła.
- Skoro tak twierdzisz... - uśmiechnął się lekko, po czym wstał i skinął Vaneshce głową. - Hanere im thari sehem faiss, gla'edd.
- Yl gla'edd. Dahar'nen
- powiedziała miękko, spuszczając wzrok. Jak ja uwielbiam czuć się taka niezorientowana...
- Ostrzeżenie. I podziękowanie - wyjaśnił zwięźle Aeiran, widząc moją minę.
- Jeszcze trochę i zgłoszę się do któregoś z was na kurs języka - odparłam.
Tymczasem Vanny posadziła zielonooką przy stoliku i wcisnęła jej filiżankę.
- I żebyś tak więcej nie uciekała! - zakomenderowała.
- Wasza wola - Vaneshka upiła mały łyczek. - Ale zaśpiewać mogę?
- O czym tym razem? Albo dla kogo?
Nie było odpowiedzi, tylko kolejna pieśń. Cicho usiedliśmy gdzie się da, żeby jej nie przeszkadzać... Bo pieśń była piękna. I smutna, a jednocześnie z nadzieją, taka jak wyraz oczu jej wykonawczyni. Coś upragnionego, ale zbyt ulotnego by to posiąść. Nuta tęsknoty zmieszana z nutą... innej tęsknoty?
Przynajmniej w jednym przypadku chyba ją zrozumiałam.
I chyba zrozumiała też Vanny, bo uśmiechnęła się tak, jakby znalazła bratnią duszę.
- Tęsknota za prawdziwym domem... - ujęła to w słowa jako pierwsza. Smutno nam się zrobiło.
- Wiesz co, Vaneshka? - Satsuki w miarę dyskretnie pociągnęła nosem. - Stworzymy ci dom, co ty na to?
- Chyba nie masz na myśli takiego domu jak mój na przykład? - spytałam.
- A czemu nie? Sobie stworzyłaś mini-świat, więc dlaczego nie jej?
- Bo utkanie przestrzeni, która ma należeć do kogoś innego, jest zbyt skomplikowana dla kogoś, kto nigdy jeszcze tego nie robił! - prychnęłam. - Jeśli ma to być "własne miejsce" Vaneshki, trzeba je będzie z nią zsynchronizować, a podczas takiego procesu wszystko się może zdarzyć!
- Oj, przecież nie będziesz sama! Ja ci pomogę. I poprosimy Xemedi-chan.
- Już ja widzę pomoc w jej wykonaniu... - mruknęłam sceptycznie. - Kto się zgłasza na ochotnika by o tę pomoc poprosić?
- Ja mogę - rzucił Aeiran z cieniem drwiny. - Chciałbym to zobaczyć.
- Ze swoim podejściem do niej jesteś bez szans - zachichotałam. - Poza tym i ty byś się jak najbardziej przydał.
- Przydam się - odpowiedział - jeśli pożyczysz mi Symbol.
- Symbol jest twój, więc nie musisz go pożyczać - zauważyłam, uświadamiając sobie jednocześnie, że czarnooki zachowuje się jakby nic się nie stało, jakby niczym mi nie podpadł. Jakbym nigdy na niego nie nawrzeszczała...
- Może spytalibyście o zdanie samą zainteresowaną? - zaproponowała Vanny, patrząc na nas z ukosa.
- Dobra! - zawołała Satsuki. - Vaneshka, chcesz mieć gdzie zasadzić swoje nasionko?
A zainteresowana powiodła po nas wzrokiem dość błędnym, po czym pobiegła do kuchni, żeby się wypłakać.

25 I

Po obiedzie zaciągnęłam Vaneshkę do kuchni i zwerbowałam do mycia naczyń. Nie może przecież wiecznie się snuć po herbaciarni bez celu, tylko śpiewając. Poza tym miałam nadzieję, że przynajmniej od niej czegoś się dowiem. Interesowało mnie zwłaszcza, co robiła na wojnie, bo jako żywo nie wygląda na żołnierza, a raczej na delikatną damę. W dodatku wyciągnęła z Szafy koronkową sukienkę - zieloną, a jakże! - w której wygląda bardzo ładnie i sprawia wrażenie jakby chciała się komuś podobać...
Jedno trzeba jej przyznać - niczego nie tłucze.
- Słuchaj, Vaneshka - zaczęłam, gdy już wytarłyśmy prawie wszystkie talerze. - Jeśli chciałabyś opuścić ten wymiar, nie wahaj się mi tego powiedzieć.
- Tak samo ty - odrzekła łagodnie, jakby smutniejąc - jeśli zechcesz bym go opuściła.
- Nie zrozum mnie źle - zrobiło mi się trochę głupio. - Po prostu mam wrażenie jakbyś za kimś tęskniła. Albo za czymś - dodałam szybko, bo chyba się speszyła.
- Nie tęsknię za miejscem, z którego przybyłam, jeśli to masz na myśli - usłyszałam. - Tym razem wolę tutaj, jak mówisz, tęsknić, niż tam ginąć w imię zemsty.
- Tym razem?
- Bo teraz poczułam, że mam jeszcze po co żyć.
Przyjrzała się ostatniemu wytartemu talerzowi z aprobatą i odłożyła na suszarkę.
- Teraz byś nie zginęła - uparcie ciągnęłam temat. - Na Faile Grande powinien się już zacząć karnawał, więc walk nie ma.
- Karnawał minie, walki wrócą - odparła gładko.
- W zasadzie racja... Ale do muzyki i powiewających piór bardziej byś pasowała - oceniłam. - Wiem, że w faileńskich oddziałach są tak zwani Pieśniarze Wojny, ale ty nie wyglądasz na jedną z nich.
- Masz rację - Vaneshka uśmiechnęła się lekko. - Bo nie stałam po stronie Faile Grande, choć mój ojciec stamtąd pochodził. Przeniósł się na Timidę, a potem został uznany za zdrajcę i skazany bez procesu. Faileńskie prawo na to pozwala.
- A timidzkie zachęca do zemsty?
- Zachęca - potwierdziła spokojnie. - Ale ojciec tak naprawdę nie czuł przynależności do żadnej z wysp... I ja chyba też. Już nikogo tam nie mam, nie muszę wracać.
Dobrze, rozgadała się! Postanowiłam to wykorzystać.
I nie, nie jestem wścibska. W rankingu wścibstwa kronikarka światów stoi przynajmniej o stopień niżej niż paparazzi. Wie, kiedy należy przystopować.
- Co znaczyły słowa, które wypowiedziałaś po przebudzeniu? Jeśli to nie tajemnica.
- Czasu nie wystarczy. Trzeba się wycofać - wyrecytowała. - Ostatnie moje słowa zanim... - Urwała, robiąc minę jakby nie mogła zdecydować czy powinna się rozpłakać, czy raczej uśmiechnąć.
Zaintrygowało mnie, że mówiła moim językiem, tak mi wyjaśnił Aeiran. Rzeczywiście, dlaczego ktoś z Timidy zna mowę z odizolowanego świata, który opuściły dotąd raptem trzy osoby?
- Zaintrygowana? Widać znasz wiele języków, a tego jeszcze nie słyszałaś - Vaneshka całkiem słusznie zinterpretowała moje zadumanie. - Mówiła nim moja matka. Wybacz jednak, jeśli wiele się o niej nie dowiesz.
To był znak, że woli zakończyć temat. Przystałam na to, zwłaszcza że sytuacja nawet temu sprzyjała. W tej chwili wyczułam otwarcie herbaciarni na międzysferę... Nie, raczej na sferę astralną. Zaraz potem głos Vanny, wołający Tenariego i drugi, zaskoczony, należący do mojej siostry.
Stanęłam w drzwiach kuchni i zaniosłam się śmiechem z powodu scenki, jaką zobaczyłam. W jednym momencie Satsuki stała z wyciągniętymi rękami, trzymając demoniątko na odległość, by po przyjrzeniu się mu bliżej, zmienić zdanie.
- Wykluł się? Jaki słodziutki! - tak tak, kolejna. Mały wykazał pewne zaniepokojenie i pofrunął w kierunku Vanny.
- O! I tak się robi! - stwierdziła z zadowoleniem moja kuzynka. - Tenari wie, że ciocia Vanny ma monopol na jego przytulanie!
Na te słowa zaniepokoił się jeszcze bardziej i cudem zdążył uciec, zanim złapała go w objęcia. Chyba uznał, że przy mnie jest najbezpieczniej, bo zaraz do mnie podleciał.
- T a k się robi - poprawiłam ze śmiechem. - Czyżbym tylko ja tu wiedziała, że małe demonki to nie zabawki?
- Ty wiesz? - Satsuki spojrzała na mnie z ukosa. - A co powiesz na temat małych kiciusiów, piesiów, smoczków - smoczków! - i wszystkiego, co ma słodkie oczka?
- Ten-chan też ma słodkie oczka, a jakoś go nie tłamszę - prychnęłam. - Pomieszkaj z nim trochę pod jednym dachem a też przestaniesz.
Poczochrałam czuprynkę svarta, a on uśmiechnął się zawadiacko i już zamierzał pomknąć do kuchni by sprawdzić stan talerzy, ale ucapiła go Vaneshka.
- O, widzę, że masz gościa! - zauważyła moja siostra, podchodząc bliżej.
- Owszem, to jest Vaneshka - odpowiedziałam. - Jest... z wizytą.
- Miło mi poznać kolejną bliską osobę mojej gospodyni - zielonooka uśmiechnęła się nieco szelmowsko, czego jeszcze u niej nie widziałam. - Czy będę mogła zaśpiewać dla ciebie na pożegnanie?
- Mam nadzieję, że to nie znaczy, że mam stąd szybko spadać - brzmiała odpowiedź z nutką śmiechu. - Satsuki jestem - potrząsnęła dłonią Vaneshki. - Ciocia Sat - zaszczebiotała, spoglądając na Tenariego.
Roześmiałam się. Niby nie jestem miłośniczką tłumów (jakie z mojego punktu widzenia stanowi więcej niż trzy osoby), ale takie tłumy jak ten w Blue Haven są wyjątkiem...

24 I

Humor poszedł precz. Znaczy, może nie tak do końca precz, bo mam przy sobie Vanny, herbatę i zdjęcia, i fruwające dziecko, które mi te zdjęcia zabiera, ale nie umiem się nie przejmować... Głupie to z mojej strony - jeden sie pobił z drugim, a ja tak to sobie biorę do serca jakby światy miały się od tego zawalić. I tak, dla równowagi, chętnie bym się wydarła również na Lexa - tylko że jakoś nie widzę istotnego powodu, żeby to zrobić. Że co, że wyciągnął mnie z domu w czasie największej zadymki? A czy tak pierwszy raz zrobił? Ale z drugiej strony chyba się domyślam znaczenia tej rymowanki, którą mi pokazał. Ma dla mnie opowieść, powiedział, ale nie jestem pewna czy chcę się w tę opowieść wkręcać... Nie uśmiecha mi się perspektywa kolejnego spotkania z Omegą, a jednak... Ciekawi mnie, dlaczego Lex tak obstaje przy tym, bym się tą opowieścią zajęła.
Jedna wielka rozterka.

Poza tym jest jeszcze osoba Vaneshki... Wyspana i zadowolona, przesiaduje teraz na kanapie i śpiewa te swoje pieśni. Gdy spytałam ją, o czym traktują, odpowiedziała, że układa je dla poległych. Poległych na kolejnej wojnie w Faile Grande? Czy może gdzieś indziej? Jej oczy wypełniają się dziwną tęsknotą i rozmarzeniem, kiedy myśli, że tego nie widzę. Czy Aeiran miał jakiś cel sprowadzając ją do mnie, czy po prostu... mi ufał? Głupio się czuję i nie rozumiem tego.

Oho, Ten-chan dopadł moje pergaminy i zamierza po nich bazgrać. Ale pewnie zaraz wkroczy ciocia Vanny... I porysują razem. Do twarzy jej z dzieckiem, trzeba przyznać. A ja jeszcze nie mam całkowitej pewności czy nadaję się na opiekunkę. Na razie spędzam czas pieczołowicie wyszukując w Szafie ciuchy jego rozmiaru i wycinam w nich otwory na skrzydła.

23 I

Tenariego trzeba oswoić z chodzeniem - tak sobie pomyślałam gdy dorwał zdjęcie, na którym ja i Vanny śpiewamy karaoke, i pofrunął z nim pod sam sufit. Już miałam podjąć środki zaradcze, gdy pojawił się Aeiran z kobietą. Nie, nic mi się nie pomyliło. Przyniósł na rękach kobietę i prawie rzucił ją na kanapę.
- Co do... - zaczęłam, ale nie udało mi się wykrztusić nic więcej.
- Na wszystkie demony Ardetha, zrób coś z nią! - zażądał desperacko.
Nie zdążyłam spytać, kim był Adreth i czy ja jestem przechowalnia, bo zniknął tak szybko jak się pojawił.
Podeszłam do kanapy by przyjrzeć się tej kobiecie bliżej. Młoda, ubrana na zielono, miała czarne włosy skręcone w burzę sprężynek. Leżała bez przytomności, więc zawołałam z kuchni Vanny, żeby ją obejrzała. Moja kuzynka przybiegła więcej niż chętnie, przy okazji przynosząc herbatę i jej nie rozlewając - nie pierwszy raz stwierdziłam w duchu, że jeśli chce kelnerować bez wypadków, powinna po prostu przestać tak gorączkowo o tym myśleć...
- Dlaczego Aeiran sprowadza kobiety do twojego domu zamiast do własnego? - zaczęła się zastanawiać na głos, przez co o mało nie zakrztusiłam się swoją herbatą.
- Bo u niego... Nie ma... Kanapy... - odpowiedziałam kaszląc.
- Żadnych poważnych obrażeń nie ma - stwierdziła po fachowych oględzinach. - Spróbować ją obudzić?
- Spróbuj, może się dowiemy o co chodzi - Vanny kiwnęła głową i odprawiła nad leżącą jakiś mały czar. Dziewczyna otworzyła zielone oczy, w których pojawił się paniczny lęk i gwałtownie usiadła.
- Thae den lhyin'ne! Finns sehem navender! - wykrzyknęła zduszonym głosem, po czym opadła z powrotem na kanapę.
- Nie rozumiemy cię - pokręciłam głową. Popatrzyła na nas ze zdziwieniem i powoli rozejrzała się dokoła.
- Czyżbym była wyzwolona, czy raczej... - urwała, dostając nagłego ataku kaszlu.
- Tu raczej nic ci nie grozi - uspokoiłam ją. - Przynajmniej nam nic o tym nie wiadomo... Ja jestem Miya, a to Vanille.
- Vaneshka - przedstawiła się ostrożnym tonem i wzięła głęboki wdech. - Muszę się przyzwyczaić do czystego powietrza - wyjaśniła szeptem. - Bo wcześniej tylko dym... Zmieszany z wonią j e j kwiatów... I krzyki zabijanych.
- I co dalej? - spytała łagodnie Vanny. Dziewczyna spojrzała na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- A potem pojawił się mężczyzna o oczach jak Otchłań Cereithy - dokończyła - i ocalił mi życie.
Jak Otchłań Cereithy, no no... Takiego porównania raczej bym nie użyła, zważywszy, że kiedyś omal w tę otchłań nie spadłam.
- Aeiran? Ocalił ci życie? - upewniłam się. - Chyba będę musiała z nim poważnie porozmawiać.
- Aeiran... - powtórzyła wolno. - Imię potrafiące wpleść się w pieśń... Tak jak i wasze - mówiła bardziej do siebie niż do nas. - Lecz czy byłaby to pieśń lekka i wirująca na wietrze z kwiatami jabłoni, czy raczej pełna bólu i pędząca z dół?
Vanny spojrzała na mnie wymownie, już na pół przekonana, że mamy do czynienia z wariatką. Tymczasem Tenari miał już dość krążenia pod sufitem i przyfrunął do nas na kanapę. Zanim jednak zdążył pociągnąć Vaneshkę za włosy, położyła dłoń na jego głowie i niespodziewanie zaczęła śpiewać.
Śpiewała powoli, ale nie rozróżniałam słów, które tonęły w melodii. Ton jej głosu na przemian słabł i omdlewał, a potem przybierał na sile by zaraz przejść w zawodzenie. Demoniątko siedziało spokojnie, bez tej typowej dla siebie ruchliwości i zasłuchane wpatrywało się w dziewczynę. Także i ja poczułam się niezdolna do żadnego ruchu i byłam pewna, że Vanny też, ale czułam, że zielonooka śpiewa przede wszystkim dla małego. Wreszcie skończyła i znów się rozkaszlała.
- Dziękuję, że mogłam wypełnić waszą siedzibę pieśnią - powiedziała, gdy już złapała oddech. - Czy mogę teraz się przespać?
- Jasne - skinęłam głową. - Nie widzę przeszkód.
Uśmiechnęła się nieśmiało, chyba wreszcie czując, że jest tu bezpieczna, po czym skrzyżowała ręce na piersiach i zamknęła oczy. Po chwili spała już, wypisz, wymaluj jak wampir w trumnie. A ja i Vanny tylko patrzyłyśmy na siebie z takim samym brakiem zrozumienia.

Pojawiłam się u Aeirana bez zapowiedzi, mając dziwne wrażenie, że gdyby tę zapowiedź otrzymał, szybko wyniósłby się z domu. A tak był po prostu zaskoczony moim przybyciem.
- Rozgość się - powiedział mimo to spokojnie.
- Dziękuję - nie zajęłam jednak fotela, wolałam wyjaśnić sprawę na stojąco. - Możesz mi powiedzieć o co chodzi z tą dziewczyną? - przeszłam od razu do rzeczy. - Dlaczego sprowadziłeś ją do mnie?
Zamyślił się, jakby wybierał z kilku możliwych odpowiedzi.
- Mając przed sobą wszystkie możliwe światy - rzekł wreszcie - do kogo miałbym się zwrócić?
Przełknęłam tę odpowiedź, zastanawianie się nad nią odkładając na potem.
- Może inaczej... Jak na nią trafiłeś i dlaczego?
- Przypadkiem - wyjaśnił. - Zaintrygowało mnie, że mówiła moim językiem. A potem tak się złożyło, że znalazłem się między nią a pociskiem kwasowym.
Pociskiem kwasowym? Wygląda na to, że na Faile Grande znów toczy się jakaś wojna...
- Chyba się domyślam, gdzie cię nosiło. Nie dość ci było wyżywania się na Lexie?
Aeiran spojrzał na mnie z cieniem ironii i usiadł.
- Niech zgadnę. Zdziwiona, że tym razem ratuję czyjeś życie zamiast je odbierać?
- Być może... - podświadomie wpadłam w jego ton. - Wierzę, że zawsze znajdziesz sobie pretekst, żeby zrobić komuś krzywdę.
- Uważasz, że nic innego nie robię, tylko szukam pretekstów? - popatrzył na mnie z ukosa.
- Tak to wyglądało - uznałam. - Wiem, że masz z Lexem porachunki, ale nie podoba mi się taki sposób ich załatwiania.
- Mówisz jakbyś nigdy nie walczyła, uznając, że to słuszne. A ja w to nie uwierzę.
- To nie była walka, tylko zwykła wredna demonstracja siły!!! - nie wytrzymałam. - I to nie było słuszne, rozumiesz?! W każdym razie nie w tym miejscu i czasie!!!
I już w tym momencie byłam na siebie zła, że tak mnie poniosło. Że tak mnie poniosło przy nim.
Doprawdy, jak on to robi, że w każdej sytuacji potrafi zachować kamienną twarz?
- W porządku - powiedział. - Skoro jest dla ciebie taki ważny, postaram się by nasze drogi się nie przecinały.
Skoro jest dla mnie...???
Jeśli udało mi się nie wyglądać jakbym dostała w głowę czymś ciężkim, to mogę sobie pogratulować. Jeśli nie, to cieszę się, że odwróciłam się i wyszłam zanim Aeiran zdążył to zobaczyć (chociaż kto go tam wie...).
Nie wiem tylko jakim cudem trafiłam z powrotem do herbaciarni, bo widziałam jak przez mgłę i umysł też miałam zaćmiony.
Sama siebie czasem nie rozumiem. Też coś.

22 I

Już nas tylko dwie zostało w Blue Haven. I Tenari, oczywiście. To dobrze, że nie jestem sama, bo miotałabym się po swoim wymiarze bez celu. Albo może nie, ponieważ przypomniałam sobie o urodzinach San-Q. Były trzy dni temu, a ja nie miałam jak tego uczcić, bo cholerne duchy latały mi wokół domu. Poza tym było parę rzeczy, o które chciałam ją zapytać. Dlatego złapałam Vanny i małego, i wynieśliśmy się na trochę z domu. Konno, bo nasze rumaki już miały robić strajk.
- Myślisz, że mogę się tak wpraszać do twojej przyjaciółki? - pytała Vanny ostrożnie.
- Poznałyście się w sylwestra, a imprezowicze mają u niej plus - roześmiałam się. - Poza tym jesteś "ciocią" Vanny i to przeważy.
Tenari, o dziwo, nie stwarzał nam problemów, zwłaszcza że odbył rundkę na Rob Royu. Galopem. Taki mały, a już uwielbia szybką akcję... Ja ciągle nie mogę się zmusić do jeżdżenia szybciej niż kłusem i Nindë się ze mnie podśmiewa.
Już spokojnie dojechałyśmy do miasta, w którym San się urządziła. Na werandzie stał koń, wypisz wymaluj niczym u Pippi Pończoszanki. Ale San konno nie jeździ, a po podjechaniu bliżej rozpoznałam mieniącą się ogniście grzywę El Fuego - znak, że na ten pomysł co ja wpadła również Brangien.
- O, wy też będziecie mieli z kim pogadać, widzicie? - zwróciłam się do naszych wierzchowców.
- Właśnie. Po końskiemu - Vanny wyszczerzyła zęby. - Bo ludzka mowa już wam się pewnie sprzykrzyła.
Pokrzywa bez sprzeciwu dołączyła do El Fuego na werandzie, za to Rob Roy spojrzał na niego wilkiem (koń koniowi wilkiem?).
- Dziwny jakiś - stwierdził.
- E tam zaraz dziwny - uśmiechnęłam się. - Tylko zwariowany. Gdy dosiada go ktoś, kto nie jest Brangien...
Osóbka, o której mowa, widać zobaczyła nas przez okno, bo w tej chwili wybiegła z piskiem.
- Miiiya!!! - już chciała rzucić mi się na szyję, gdy jej wzrok spoczął na Tenarim. - Wykluł się? Jeju, jaki milusiiii!
- Ale może lepiej go nie ściskaj, bo ostatnio doświadczył tego sporo - uprzedziłam ją, widząc że w oczach demoniątka pojawił się nagle wyraz desperacji.
- Ale i tak jest śliczny - powiedziała Brangien. - Co, też się spóźniłyście z życzeniami?
- Tak chciały Siły Wyższe...
Wreszcie wyszła do nas również San; z małą Neid na rękach wyglądała rozczulająco. Popatrzyłyśmy na siebie nawzajem i wybuchnęłyśmy śmiechem.

- Proszę bardzo. Wszystkiego najlepszego na nowej dro... Znaczy, w kolejnym roku twojego życia - gdy San położyła już swoje maleństwo do łóżka, wręczyłam jej w prezencie płytę. Trochę orientalną, trochę balladową, całościowo bardzo pozytywną. Natomiast podarunek od Vanny trochę moją przyjaciółkę zaskoczył.
- Ty jej to poradziłaś? - spojrzała na mnie niepewnie.
- Sama sobie poradziłam! - prychnęła Vanny. - Miya tak ostrzegała, że nie lubisz herbaty, a tymczasem w sylwestra zapijałaś się nią ile wlezie!
- Bo nie wiedziałam, że to herbata - wymamrotała San. - To znaczy, nie wiedziałam, że herbata może tak smakować.
- A widzisz, to teraz odkrywaj! - moja kuzynka wcisnęła jej w ręce pakunek zawierający mieszankę, którą osobiście wykonała. San nie miała innego wyjścia jak tylko ją zaparzyć. Tę herbatę, oczywiście.
- Udał ci się ten maluch - oceniła, nastawiając wodę.
- Myślisz? Dopiero co się wykluł, jeszcze nie pora oceniać - odparłam. - A skoro już go tu przywiozłam...
- Chcesz się poradzić.
- O tak. Głównie w sprawach karmienia - mówiąc to spojrzałam wymownie na Vanny.
- No co? - mruknęła. - Jest przynajmniej jedna rzecz, którą lubi. Cheeseburgery!
- A... ha - bąknęła San. - A właściwie... To gdzie on teraz jest?
Rozejrzałyśmy się po kuchni.
- A niech to - syknęłam. - Ten-chan! Oby ci tu nie nabroił...
Jakimś cudem nie nabroił. Znalazłyśmy go w pokoiku Neid - z zaciekawieniem unosił się nad jej łóżeczkiem...
- Ty wiesz co? - wpadła na pomysł San. - Może jak podrosną, to ich wyswatamy?
Tenari z pewnym politowaniem przyglądał się, jak z Vanny zaliczamy glebę.
- Nie mów przy nim takich rzeczy - wykrztusiłam, próbując powstrzymać śmiech - bo ci to zapamięta!

Zostałyśmy u San do wieczora, a gdy opuszczałyśmy miasto towarzyszyła nam Brangien. Kiedy wyjechałyśmy na łąki, ona i Vanny zrobiły sobie wyścigi konne. Ich wierzchowce szły łeb w łeb, chociaż potem Rob Roy się zarzekał, że nie pobiegł szybciej tylko dlatego, żeby "ten rudy" pod Brangien nie padł. Potem już jechałyśmy spokojniej, ku niezadowoleniu Tenariego... Ale Vanny go wzięła na Rob Roya i obiecała, że jeszcze to sobie odbiją.
- Słuchaj, Brangien - odezwałam się z zadumą.
- No? - podjechała bliżej mnie.
- Nie powinnam ufać Lexowi?
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
- Dlaczego mnie o to pytasz?
- Bo jesteś w miarę obiektywna - wyjaśniłam. - Ani za nim nie przepadasz, ani nie żywisz do niego żadnej urazy...
- Nie bardzo znam faceta - stwierdziła (Vanny też nadstawiła ucha). - Ale jeśli masz jakiś powód żeby się nad tym zastanawiać... To w takim wtpadku należy się pozastanawiać jeszcze trochę.
- Może spytaj tę jego Panią? - rzuciła pół żartem moja kuzyneczka.
- To ostatnie, co mogłoby mi przyjść do głowy - mruknęłam. - A pytam, bo mnie gnębi to, co się ostatnio stało w herbaciarni.
- A próbowałaś zapytać siebie? - Brangien, tak jak i San, dostała relację z ostatnich wydarzeń i była tym nieźle skołowana.
- Pytałam. Tylko sobie nie odpowiedziałam.

Pocieszyła mnie trochę niespodzianka, jaka nas spotkała chwilę po powrocie do Blue Haven. A ściślej mówiąc pocieszyła mnie koperta, a nie spodziewałam się sposobu, w jaki się u nas pojawiła. Dobra, gołębia pocztowego z wiadomością w dziobie mogę zrozumieć... Ale gołąb utworzony z wody?! Nie mogę zaprzeczyć, że Rick mnie zdumiewa...
Koperta zawierała świeżutko wywołane zdjęcia z parapetówy u Vanny. Nie mogłam się powstrzymać od komentarza, że dopiero teraz, choć przyjęcie odbyło się dwa miesiące temu, ale cóż, lepiej późno niż wcale... A zdjęcia wyszły świetne - i właśnie zaczynamy je oglądać po raz czwarty.

20 I

Znów byli tam na zewnątrz. A razem z nimi Vanny - jak się uparła, nie było na nią rady... Kolejna noc, podczas której Tenari kimał w najlepsze. Wzięłam go na ręce i zaryzykowałam zabranie do swojego mieszkania. Miałam cichą nadzieję, że nie nabroi gdy się obudzi - a podczas snu wyglądał na uosobienie niewinności.
Już miałam dołączyć do niego w krainie snów gdy pojawił się Lex.
- Tęskniłaś? - spytał z rozbrajającym uśmiechem.
- Jak udało ci się przejść przez duchy? - zignorowałam jego słowa.
- Sposobem - odparł tajemniczo. - Masz ochotę się ze mną wybrać?
- Niby dokąd?
- Mam dla ciebie opowieść - odpowiedział.
Wiem, że to nierozsądne, ale w obliczu nowej opowieści inne sprawy tracą dla mnie na znaczeniu. Przynajmniej na chwilę, ale podczas takiej chwili zwykle zdążam zrobić coś głupiego... Oczywiście próbowałam posłuchać głosu rozsądku, ale ledwo się obejrzałam, a już byłam z Lexem w jakimś innym wymiarze.
- Ej! Czy ja się zgodziłam, żebyś mnie tu przyprowadził?!
- Miałaś taki wyraz twarzy, jakbyś wywąchała coś smacznego - zaśmiał się. - Chyba mogłem to uznać za zgodę...
Chwycił mnie za rękę i pociągnął przed siebie.
Było ciemno, ale w oddali dostrzegłam wioskę położoną pośród wzgórz. Nie tam się jednak kierowaliśmy, tylko do niewielkiej świątyni... Elegancko urządzonej i chyba z marmuru. Otwarta na oścież, najwyraźniej każdy zdrożony wędrowiec mógł znaleźć w niej schronienie - i ciekawa byłam w jakich okolicznościach Lex ją wypatrzył.
- A teraz, proszę wycieczki, idziemy do zwojów - zapowiedział, wpychając mnie do komnatki, która okazała się niewielką biblioteką.
- Możemy tak tu grzebać bez pozwolenia? - zaniepokoiłam się. - A jak nas nakryją?
- Nie nakryją - uspokoił mnie Lex. - W chwili obecnej jest tu tylko dwójka kapłanów, którzy teraz śpią.
- Ale mogą się obudzić! Ha!
- Duchem są obecni zupełnie gdzie indziej, inaczej zobaczyłabyś ich senne projekcje - wyjaśnił. - Oboje są Śniącymi, bardziej zajętymi nocą niż za dnia.
- No dobra - poddałam się. - To gdzie ta opowieść?
- Widzę, że tracisz cierpliwość - uśmiechnął się z triumfem, podając mi książkę. - Strona 113.
Zajrzałam tam, ale wiele mi to nie dało. Książka była zapisana nieznanym mi pismem. Spojrzałam na Lexa spode łba - w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko.
- Dotknij strony i podaj język.
Sceptycznie nieco spełniłam jego polecenie, szepcząc "ten'pei". O dziwo udało się i po chwili miałam już przed oczami zapis meriganiczny.
Jeden o gwiazdach rozbudza marzenie,
Drugi uwodzi samym swym spojrzeniem,
Trzeci od panny mrozem naznaczonej,
Przecząc regułom trwają zjednoczone.
A gdy słów kolej ułożysz na niebie,
Rwącej bieg rzeki wstrzymają dla ciebie.

- Dlaczego mi to pokazałeś?
- Bo już się z tym zetknęłaś.
Jakaś myśl przemknęła mi przez głowę gdy to powiedział, ale uleciała zanim zdążyłam ją uchwycić. Może byłam zbyt śpiąca?
- Co mi z tego przyjdzie, skoro nie wiem o co chodzi?
- Za dobrze cię znam by nie przypuszczać, że nie będziesz się nad tym zastanawiać - stwierdził Lex beztrosko.
- Wiesz co to takiego - domyśliłam się.
- Wiem co, ale nie wiem, po co - usłyszałam. - I nie będę się dowiadywał. W końcu to opowieść dla ciebie, czyż nie?

Nie minęła minuta od naszego powrotu do domu, gdy wpadł tam Aeiran a za nim Clayd. Czarnooki ledwo zauważalnie znalazł się przy Lexie i bez słowa zdzielił go pięścią w twarz.
- Au - mruknął Clayd bez śladu współczucia. - Nie chciałbym być teraz na miejscu Rhodeina.
Stałam jak zamurowana, patrząc jak Lex zgina się w pół przy kolejnym ciosie. Utworzył w dłoni kulę energii, ale refleks go zawiódł. Aeiran błyskawicznie wykręcił mu rękę.
- Szkoda mocy na ciebie - stwierdził, wymerzając tym razem w brzuch. Na pierwszy rzut oka nie patrzył gdzie uderza, na drugi dało się zauważyć, że robił to jednak z chłodną rozwagą.
Odzyskałam wreszcie mowę.
- Aeiran, dosyć!!! - krzyknęłam. - Do cna oszalałeś?!
Przystopował, słysząc moje słowa. Rzucił mi nieodgadnione spojrzenie i wrócił do herbaciarni. Lex opadł na dywan jak szmaciana lalka, ale znalazł jeszcze dość sił by się wyteleportować.
- Co to miało być?! - zwróciłam się do Clayda, który spokojnie przyglądał się całej sytuacji. - Dlaczego nic nie zrobiłeś?
- A co miałem zrobić, skoro Aeiran odebrał mi cała radochę? - wzruszył ramionami. - Poza tym nie wahałabyś się tak długo, gdybyś nie przyznawała mu w duchu racji...
Ta odpowiedź zwaliła mnie z nóg i musiałam usiąść na łóżku. Tenari ciągle twardo spał.
 - Jasne, bo przecież całe życie i kilka poprzednich marzyłam, żeby przyłożyć Lexowi - parsknęłam, nie będąc wcale daleka od prawdy. - Ale tak się akurat składa, że jestem we własnym domu i nie boję się z niego wyjść, wiedząc, że poradzicie sobie z ewentualnym zagrożeniem. Zwłaszcza jeśli trafi mi się wątek do złapania.
- Dobra, już mi tu nie kadź, jacy jesteśmy bohaterscy, bo jeszcze chwila, a całe to bohaterstwo byłoby gówno warte. Wiesz, co tu było, kiedy te cholerstwa się zorientowały, że wyszłaś?
- ...Nie - bąknęłam jakże inteligentnie.
- Ha, widzisz. Miałabyś tu taki wątek, że tylko pisać i pisać. Już nawet walić Rhodeina, tu chodzi o twoje priorytety, które mogłabyś sobie przemyśleć.
- Jasne - zmusiłam się do kiwnięcia głową, nie wiedząc już, co myśleć. - To ja zasłużyłam na lanie, nie Lex.
- Twoje szczęście, że cię lubimy - parsknąć Clayd i wymaszerował z pokoju, omal nie zderzając się w drzwiach z Vanny. Weszła nieco niepewnie.
- Co tu się stało? - spytała cicho. - Aeiran wyleciał z Blue Haven jakby go coś goniło, burcząc coś, że ma już dosyć...
- Przylanie Lexowi mu nie pomogło? - uśmiechnęłam się niewesoło, a moja kuzynka zrobiła wielkie oczy. - Chodź, zrobimy sobie herbaty i ci wyjaśnię - odpowiedziałam na pytanie, którego nie zdążyła zadać.
Ledwo znalazłyśmy się w kuchni, Aeiran był już z powrotem. Zaciekawione zajrzałyśmy do herbaciarni.
- Khai'rise naen - zwrócił się do Clayda. - Przygotuj się. Twoje egzorcyzmy się przydadzą.
Clayd zdecydowanie kiwnął głową. Czarnooki spojrzał na Vanny.
- I twoja moc uzdrowicielska - powiedział. - Pełna.
Moja kuzynka nie wiedziała, do czego on zmierza, ale też pokiwała głową.
- Miya - głos Aeirana ponownie ciął ciszę jak ostry miecz. - Gdy wyjdziemy, rozstawisz barierę.
- Co planujesz? - spytałam, ale nawet na mnie nie spojrzał. Wszyscy troje zniknęli.
Mrok, światło, mrok. I znowu. A potem już tylko zawirowania przestrzeni... I to dziwne uczucie, które kazało mi się schować w Szafie i nie wychodzić stamtąd przez następne tysiąc lat. Oczywiście skierowałam się tylko na kanapę, ale przykryłam głowę jaśkiem.
Nie wiem jak długo to trwało, ale w końcu w herbaciarni pojawili się Vanny i Clayd. Padali z nóg... I towarzyszyła im Xella-Medina.
- Cześć - powiedziałam zdumiona. - Chyba nie zerwałaś się z łózia specjalnie żeby do nas wpaść?
- To chyba oczywiste - odpowiedziała z promiennym uśmiechem. - Aeiran-san wtargnął do mojego domu i bez gadania mnie z niego wyciągnął. Czyż mogłam odmówić?
Gdybym umiała, gwizdnęłabym. Do tej pory n i k t w światach nie odnosił się do Xemedi-san w taki sposób... Zaczęłam go podziwiać i współczuć mu zarazem.
- A właśnie, gdzie jest Aeiran?
- Poszedł - fruuu! - zamachała rękami i rozłożyła się na kanapie. - Mogę herbatki?
- Ja... jasne - wyjąkała Vanny i chwiejnym krokiem podążyła do kuchni.
- Super - podsumowałam. - To może teraz mi ktoś wyjaśni, co się działo tam na zewnątrz?
Odpowiedź Clayda była krótka, zwięzła i na temat:
- Już możesz wychodzić bez problemów.
- Aha. Dzięki - powiedziałam wcale nie mniej skołowana i poszłam pomóc kuzynce z tą herbatą. Tak na wszelki wypadek.

19 I

Wrócili bardzo późno i wyglądali na bardzo zmęczonych - jakby pędzili w szalonym tempie. Na twarzy Vanny widniał upiorny uśmiech, Clayd mocno trzymał Tenariego, jakby chciał go przed czymś osłonić.
- Hehe... Czy my nie przeszkadzamy? - odezwała się moja kuzynka, z trudem łapiąc oddech.
- W samą porę jesteście, powiedzcie coś Aeiranowi! Żąda ode mnie żebym nie wychodziła do międzysfery, a sam chce się tam pchać - prychnęłam, a wyżej wymieniony odsunął się ode mnie z zaciętą miną.
- Jeśli przyczyną jest to, na co przed chwilą wpadliśmy - mruknął Clayd - to absolutnie popieram.
- To - przyznałam. - Wypuściłeś te przeklete duchy z herbaciarni, a one poleciały po posiłki. I co, mam niby siedzieć tu przez resztę życia?
- Zważ na jedno - Aeiran mówił wolno i z namysłem. - Jeśli ty stąd wyjdziesz, one mogą wykorzystać szansę, żeby wejść. Chcesz mieć je tu znowu?
- Nie rozumiem dlaczego jakieś pokręcone duchy chcą siać chaos w Blue Haven - Vanny wzięła głęboki wdech i usiadła na kanapie. Clayd podał jej demoniątko.
- Nie chaos - poprawił. - To cholerstwo może nie wygląda, ale jest skrajnie praworządne.
- Tym bardziej nie rozumiem.
- A ja chyba się domyślam.
- To znaczy? - zainteresowałam się. Flénn'ath pokręcił głową.
- Nic z tego, nie chcę nikomu podpaść. Powiem ci tylko, że duchy wyczuły ślad czyjejś obecności, dlatego tak chcą się tu dostać.
Wielkie dzięki. Przyjmuję w mojej herbaciarni kogoś, kto naraził się przybyszom z pozamaterialnej i nawet nie wiem kto to. Powinnam rozsądniej dobierać gości, tylko jak?
Aeiran wyglądał na zdecydowanego, gdy zwrócił się do Clayda:
- Idziemy?
- Chyba trzeba...
- Dajcie spokój!! - zawołałam. - Was jest dwóch, a tych na zewnątrz cała chmara!!
- Cicho, nie przeszkadzaj im - szepnęła Vanny konspiracyjnie. - Ryzykują dla ciebie, nie widzisz?
- Żeby było jasne - czarnooki chyba ją usłyszał. - Ja też chcę stąd kiedyś wyjść.
- Wyjdź tak jak wszedłeś - poradziłam zgryźliwie. - Przebij się gwałtownie, z efektami specjalnymi.
- Słuchaj, nie zamierzamy się głupio narażać - Clayd uśmiechnął się uspokajająco. - Jak będzie nam grozić coś poważnego, wracamy, tak?
- Tak! - potwierdziłam twardo.
- No widzisz, czyli się zgadzamy.
- W takim razie ja też chcę wyjść! - postanowiła Vanny.
- I zostawić mnie tu samą z tym strasznym dzieckiem?
- Kłopotów raczej nie będziesz z nim miała - kuzyneczka ułożyła demoniątko na poduszce. - Powinnaś mu jakieś łóżeczko sprawić, wiesz?
- Zasnął? - nie mogłam wprost uwierzyć. - Zasnął w nocy? Gdzieście z nim byli?
- W lunaparku - wyszczerzyła zęby. - Poszalał i się zmęczył, biedaczek. Zatem idę.
- Jeśli dobrze rozumiem - Clayd usiadł obok niej. - Lubisz gdy coś się dzieje dokoła.
- Zależy, co - mruknęła.
- No, powiedzmy, oblężenie twierdzy, jaką jest ta herbaciarnia.
- Zadyma, taka w jakiej dawno nie uczestniczyłam - przytaknęła ochoczo.
- No to podejdź do tego tak - ciągnął miękko, patrząc jej w oczy. - Wojownicy ruszają wziąć udział w bitwie i do zwycięstwa motywuje ich myśl, że ktoś tam na nich czeka... Trzymają się życia, bo mają do kogo wrócić...
- A ten ktoś gotuje im zupkę i robi na drutach - dodałam półgłosem. Vanny widocznie nie usłyszała albo nie zwróciła uwagi, bo siedziała jak zamurowana.
- I o to właśnie w tym wszystkim chodzi - Clayd podniósł się z kanapy. Poddałam się.
- Może powinnyśmy przed bitwą udekorować naszych rycerzy barwnymi szarfami? - westchnęłam z rezygnacją.
- Pomyślimy o tym, gdy bitwa się skończy - w tej chwili uśmiech Aeirana był niemal ciepły.

Światło świec w półmroku wywoływało przyjemny nastrój. Zdążyłyśmy zrobić sobie herbatę, wypić ją, wypłukać filiżanki i zrobić następną, gdy nagle ktoś wpadł i zwalił się na podłogę.
- Clayd!! - Vanny raczej się domyśliła niż rozpoznała. Podbiegła do leżącego i zajęła się uzdrawianiem. Ja też podeszłam, zaniepokojona, na szczęście szybko doszedł do siebie.
- Nie powiem "a nie mówiłam" - odezwałam się. Clayd westchnął, na moment przyciągnął dłoń Vanny do ust, a następnie wstał i rzucił "Zaraz wracam". Kiedy po chwili ponownie zjawił się w herbaciarni, towarzyszył mu Aeiran. Jeszcze trzymał się na nogach.
- Zaproponowałabym kawy, ale nie posiadam - niemal siłą skierowałam ich na kanapę.
- To tylko chwila przerwy w rozgrywce - Clayd uśmiechnął się łobuzersko, układając dłonie w time out. - Po przerwie wracamy na boisko.
- I dalej jesteście pewni, że macie jakieś szanse przeciw nim? - Vanny była nie na żarty roztrzęsiona. - To, co się działo na zewnątrz, dało się odczuć nawet tu!
- Ale nie przeszkadzało wam to do tej pory - Aeiran ogarnął wzrokiem świece na stolikach i jeszcze pełne filiżanki.
- Coś trzeba robić by umilić sobie oczekiwanie - mruknęłam. - Ale dość tego, idziecie spać.
- Idziemy?
- Nie macie wyboru. W takim stanie was stąd nie wypuszczę!
- Tak jest, pani generał! - Clayd nawet w takiej sytuacji nie potrafił zachować powagi. Pewnie i ja tak bym do tego podchodziła, gdyby tylko pozwolono mi uczestniczyć w tych zmaganiach...
- Następnym razem dajcie mi znać - uparła się znów moja kuzynka. - Oczekiwanie nie jest jednak tak przyjemne jak walka ramię w ramię.
- Jesteś pewna, że wiesz, jak walczyć z czymś, czego nie ma? - spytał Aeiran niewesoło.
- Jak to nie ma, skoro jest i dosadnie daje to nam do zrozumienia?
- To nie są tak naprawdę dusze - wyjaśnił Clayd. - Strzępki myśli, echa... I trochę mocy, która uleciała z tych, którzy zginęli i unosiła się nad grobami... Nie, grobów nie było.
- I tylko tyle jest w stanie sprawić takie problemy? - zdumiałam się.
- "Tylko tyle" miało sporo czasu żeby przejść coś w rodzaju ewolucji - stwierdził Aeiran. - I z niczego powstało... coś.
- Setki tysięcy cosiów - dodał Clayd. - I ciągle przychodzą nowe.
- A nie mogą raczej zapolować na tę osobę, która im podpadła? - wymyśliłam dość egoistycznie.
- Gdyby mogły, zrobiłyby to od razu zamiast czekać tak długo - odpowiedział. - Tyle że wtedy nie miałyby żadnych szans.
- A teraz mają?
- Być może... Chyba że ta osoba wie, jak pokonać coś, czego nie ma.

18 I

- Powoli zaczynam temu dzieciakowi współczuć. Do czego jeszcze będzie musiał się przyzwyczajać?
- Przestań, bo uznam, że jesteś zazdrosny i chętnie znalazłbyś się na jego miejscu.
- To swoją drogą. Ale Tenari będzie miał b a r d z o traumatyczne dzieciństwo...
- Cokolwiek przesadzasz. Mówisz jakbym to ja chciała go zaściskać na amen!
Tak właśnie wymieniałam poglądy z Claydem, siedząc przy stoliku w herbaciarni, podczas gdy obiekt naszej troski ucinał sobie standardową dzienną drzemkę. Natomiast w kuchni szalała Vanny - starając się osiągnąć mistrzowskie wyniki w mieszaniu herbat na sposób Andrei czuła się w swoim żywiole.
- Jak myślisz, co nam w rezultacie poda? - Clayd mrugnął do mnie szelmowsko.
- Jestem pewna, że wie co robi - wzięłam kuzynkę w obronę. - W końcu wiesz, że tu poniekąd pracuje.
- Poniekąd - podchwycił. - Załatwiłabyś jej cały etat... Miałaby normalną robótkę, żadnych problemów poza utrzymaniem tacy i mogłaby przestać się zadręczać myślami na temat tego dupka.
Oho, miałam rację, że Rick zdążył mu podpaść...
- Widziałeś chłopaka raz i to przez chwilę - powiedziałam przekornie. - I pewnie nawet nie wiesz, dlaczego jesteś do niego tak negatywnie nastawiony...
Milczał, jakby się nad tym zastanawiając.
- A gdybyś zawrócił w głowie jakiejś kobiecie i cierpiałaby z tego powodu, ciekawa jestem, jak byś myślał o sobie.
- Nooo taaak - odezwał się przeciągle. - Mogłem się spodziewać, że będzie go bronić ktoś, komu świat przesłania drugi taki sam.
- Gdybyś nie był tym, kim jesteś, dostałbyś teraz w twarz - rzekłam pół żartem, pół serio. - Lex nie przesłania mi świata. - Gdy to mówiłam, wierzyłam w te słowa bardziej niż kiedykolwiek. - I nie jest taki sam jak Rick.
- Fakt. Rick nosi ćwieki i dlatego stoisz po jego stronie.
- Przejrzałeś mnie. Wyłacznie dlatego - roześmiałam się. - Ale wiesz, to nie muszą być wyłącznie sprawy sercowe. To chyba coś więcej...
Coś w Latrezirath? Ten... inny problem sercowy o imieniu Sioban? Czy może Kirai? O tych sprawach wiedziałam jedynie tyle, że są... Tyle, ile kuzynka sama chciała mi wyjawić.
Z kuchni dał się słyszeć trzask tłukącej się filiżanki oraz syknięcie rozdrażnienia.
- Dobrze ją tu znowu mieć - powiedziałam cicho. - Brakowało mi tego... Może i jej się to przyda.
- Fakt, że wyglądała nieco mizernie gdy tu wparowała - Clayd zrozumiał, co miałam na myśli. - W sumie miałem przedtem wrażenie, że powinna się raz a dobrze komuś wypłakać, zamiast uciekać, szukając śmiechu, ale teraz już nie jestem taki pewien.
- Nie sądzę, żeby Vanny chciała się wypłakiwać - stwierdziłam. - Woli pozostać nieprzenikniona. I nie chce, żeby inni się o nią martwili.
- Ty ją lepiej znasz - odpowiedział jakoś bez przekonania.
Drzwi kuchni zostały otwarte kopniakiem i pojawiła się w nich Vanny z tacą. Z triumfalnym uśmiechem doniosła ją do naszego stolika i usiadła na wolnym krzesełku. Herbata pachniała dość... intrygująco.
- No, śmiało! - spojrzała na nas zachecająco. Wziełam filiżankę i spróbowałam. Smak był niewątpliwie orzeźwiający.
- I co, zdążyliście już mnie obgadać? - Vanny wyszczerzyła do nas zęby.
- Oczywiście - odwzajemniłam uśmiech. - Clayd chciałby zostać przez ciebie uściskany, wiesz?
- Taa, coś wspominał. Ale to potem - zachichotała. - Ciągle jeszcze trwa kolej tego słodkiego maleństwa...
Podeszła do kanapy, na której spał zwinięty w kłębek Tenari i połaskotała go w nos.
- Pobudka, dziubdziusiu! - zaszczebiotała. - Nie wolnio tlacić ciałego dnia na śpanie, wieś?
Mały demon niepewnie otworzył oczy i chyba przypomniał sobie, co się działo zanim zasnął, bo od razu spróbował poderwać się do lotu.
- Nic z tego! - Vanny złapała go i wzięła na ręce. - Nie możesz od wszystkich uciekać, bo się nie przyzwyczaisz!
- Mówiłem coś o przyzwyczajaniu? - Clayd zrobił komiczny grymas.
Moja kuzynka zawzięcie przytulała svarta, któremu jeszcze nie udało się wyrwać - zazdroszczę jej tej siły...
- Ciocia Vanny weźmie cię na spacerek! - wpadła na pomysł. - Miyuś, mogę?
- Tylko nie zapuszczajcie się na żadne zakazane tereny - mruknęłam. - I nie rozmawiajcie z nieznajomymi. Ostatnio było tu paru takich, którzy chcieli, żeby Ten-chan wrócił tam, gdzie jego miejsce.
- To czemu go nie oddałaś?
- Bo mnie tu nie było. Xemedi-san ich podjęła.
- No to nie wrócą - podsumowała Vanny. - Nie ma demona, który by się jej nie bał.
- Pójdę z wami, chcesz? - zaproponował Clayd. - Miya mogłaby odespać przez ten czas. Dziś w nocy ten dzieciak przeszedł samego siebie.
- W porządku - zgodziłam się. - Zwłaszcza, że on cię słucha. Vanny, zobaczysz jak Clayd go fajnie musztruje, też bym chciała tak umieć...

16 I

Tenari, a niech mnie. Co ja sobie zwaliłam na głowę? To dziecko nie dość, że zaczęło latać wcześniej niż chodzić, to jeszcze jest tak wszędobylskie, że naprawdę trudno go upilnować. Na sekundę odwrócę wzrok, a jego już nie ma. I niespecjalnie reaguje, gdy próbuję przywołać go do porządku. Dobra, może to i maluch, który niewiele rozumie, ale nie musi zachowywać się jakby mnie nie słyszał! A może właśnie rozumie, bo kto wie, co mu te duchy wtłoczyły do głowy, ale wtedy już nie tyle nie musi, co wręcz nie powinien. No, chyba że chce spać, wtedy pozwala się położyć. Niestety na razie śpi za dnia, a nocą szaleje...
- Przyzwyczai się - pocieszył mnie dziś rano Clayd, między jednym ziewnięciem a drugim. - O ile dobrze zrozumiałem, musi dogonić swój czas.
- Jasne. Przyzwyczai się, ale do takich właśnie pór spania i wstawania...
- Najwyżej nie będę wtedy jedyny - mrugnął do mnie. - Trzeba go będzie wprowadzić w nocne życie, gdy podrośnie jeszcze trochę.
- Chciałbyś! - odwzajemniłam mrugnięcie. - Zdecydowanie nie jesteś dla niego odpowiednim towarzystwem!
- Pożyjemy, zobaczymy - stwierdził i wrócił w objęcia Morfeusza, czyli na nowiutka kanapę, którą mi wczoraj przysłano w tempie ekspresowym. Przezornie zdecydowałam się na rozkładaną - skoro rozmaite typy wpadają żeby przenocować... Clayd na przykład spał prawie cały wczorajszy dzień (z przerwą na radość na widok kanapy) i nie przeszkodził mu w tym nawet Tenari. Te egzorcyzmy rzeczywiście go wykończyły - kolejny minus posiadania ludzkiego ciała. Ale wiem, że gdyby mógł wrócić do bezpostaciowości, na pewno by tego nie zrobił. I teraz mam w herbaciarni dwóch śpiochów. Mogę sobie na nich popatrzeć z rozczuleniem. A co, trzeba korzystać z okazji - gdy Tenari się obudzi, przyjdzie kres sielanki.

Po południu oba śpiochy ciągle spały i nie wyglądało na to, żeby szybko dało się ich obudzić. Dlatego też postanowiłam zrobić coś, co stałoby się już dawno gdyby nie przyplatało mi się choróbsko. A mianowicie odwiedzić Aeirana na jego włościach i przekonać się jak też się urządził. Zostawiłam na stoliku kartkę: Jeśli nie wrócę do jutra, nie podejmować akcji ratunkowej, bo to i tak nic nie da, z perfidnym uśmiechem wzięłam ze sobą Symbol i doniczkę z kwiatkiem "marki" nocna łza, i opuściłam Blue Haven.
Dotarłam do celu w dość krótkim czasie, bo skoro posążek przyprowadził swojego właściciela do mojego mieszkanka, mogłam spokojnie założyć, że może być również odwrotnie - i miałam rację. Z wejściem, o dziwo, także nie miałam trudności. Trzymając doniczkę za plecami stanęłam w pokoju, który rozświetlał tylko słaby blask dwóch stojących lamp.
- Witam - w głosie, który przerwał ciszę, uchwyciłam ledwo słyszalną nutę uśmiechu.
- Witaj, witaj - odezwałam się. - Tak łatwo tu wejść czy mam taryfę ulgową?
- Jest jeszcze możliwość, że masz ze sobą mój Symbol - powiedział Aeiran. - Siadaj. Rozjaśnić otoczenie?
- Nie trzeba, lubię nastrój, nawet jeśli nie widzę, gdzie usiąść - odparłam. - I tak zanim to zrobię, wręczę ci coś na nowy dom.
- Czy mam się spodziewać, że dochowałaś wierności tradycji i przyniosłaś kwiat?
- Tak! - uśmiechnęłam się z triumfem. - Marzyło mi się zobaczenie jak o niego dbasz, pełen troski, aż wreszcie rozkwitnie. Nie zawiedź mnie więc!
- Jakby znajomy - stwierdził, gdy podałam mu doniczkę.
- Jasne, rozbijałam się z nim między biblioteką, Solen i herbaciarnią - prychnęłam. - To jest nocna łza, cliáth'ein.
- Dahenre
.
- Co powiedziałeś?
- To samo, ale w moim języku - wyjaśnił, stawiając kwiat na coś, co chyba było ławą. - Takie rośliny dawno temu rosły w Ciemności.
- Masz na myśli tę twoją Ciemność? - zdziwiłam się. - W takim razie jak znalazły się poza nią?
- Nie wiem. Podobno wyginęły po tym jak opuściliśmy nasz świat i od tej pory ich tam nie uświadczysz... - Aeiran gestem wskazał mi fotel. - Wybacz, że cię niczym nie ugoszczę, ale nic nie mam na składzie.
- Nic a nic? Ale chyba nie głodujesz?
- Po prostu nie jadam w domu - uspokoił mnie. - Jest kilka takich miejsc... Przynajmniej jedno byś szybko polubiła, kiedyś ci pokażę.
Uświadomiłam sobie, że wzrok już mi się przyzwyczaił do półmroku, więc rozejrzałam się dokoła. Pokój był urządzony ze stonowaną elegancją w stylu rodem z Terionu - no no, gdzie go jeszcze nie było? - tyle że było ciemniej. Na ścianie wisiało coś sporego i bez wątpienie impresjonistycznego, dzięki czemu nie było ponuro, a za to nastrojowo. I wielki regał czekający, by zapełnić jego półki do końca (na razie są do połowy, a to i tak dużo)... Trzeba przyznać, że podobało mi się u Aeirana. Bez kanapy wprawdzie, ale przynajmniej fotel był zachęcająco wygodny.
- A jednak nie przestaje mnie dziwić - odezwałam się z wahaniem - że odszedłeś z Ciemności, w dodatku tak szybko. Przecież to właśnie ty chciałeś tam wrócić.
- Widać za długo przebywałem poza moim światem. - Nie mówię, że nie będę jeszcze wracał, ale wrażenie, że nie potrafiłbym już zatrzymać się tam na dłużej, jest silniejsze. Jeśli mam szukać własnego miejsca, to dlaczego nie zacząć tu?
- Ale to takie... niesprawiedliwe. Aldrina może już nigdy się stamtąd nie ruszyć, a Eskire, którego najbardziej ciągnęło do innych wymiarów, też musiał zamknąć się we własnym...
- Oni też mieli prawo zmienić zdanie - zauważył Aeiran. - Zwłaszcza gdy zrozumieli, że to właśnie tam coś na nich czeka.
- A na ciebie?
- Chyba już nie - wzruszył ramionami. - Ale poza Ciemnością może, choć raczej już nie to, co pognało mnie w światy.
O właśnie. Jego słowa przypomniały mi, że chciałam o coś zapytać.
- Jaka ona była?
- Kto? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Dziewczyna o sercu jak klejnot.
- Dlaczego chcesz wiedzieć?
- Ciekawość zawodowa - mruknęłam. - Piszę o niej opowieść i zbieram punkty widzenia. Twój byłby cenny... Ale nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.
Ale Aeiran usadowił się wygodniej w fotelu, patrząc daleko w przeszłość.
- Była światłem - zaczął. - Nie takim natarczywym, które razi oczy, ale delikatnym... Jak te tutaj - wskazał swoje lampy. - Miała w oczach ciekawość i nadzieję na coś, czego nie dałoby się wyrazić słowami. Taką, jaką pewnie widywała w moich oczach, o ile da się z nich coś wyczytać - urwał i zaśmiał się gorzko. - Chyba ci tym specjalnie nie pomogę.
A jednak. Pomógł mi nie tylko swoimi słowami, ale również tonem głosu, wyrazem twarzy... Wiele można wyczytać w drugiej osobie, nawet gdy sama nie zdaje sobie z tego sprawy...

Kiedy wróciłam do Blue Haven, od razu wpadł na mnie Tenari, który szalał już w najlepsze, wybijając mnie przy okazji z nastroju. Kątem oka dostrzegłam kilka talerzy na kuchennej podłodze, teraz już będących w kawałkach. Wdał się we mnie?
- Ten-chan - powiedziałam tak spokojnie, jak tylko mogłam. - Czy mogę mieć nadzieję, że kiedyś cię wychowam?
Czy jest sens przemawiać w taki sposób do dziecka, które, mimo tego, na ile wyglądało i przez co zdążyło przejść, było jednak świeżo wyklute?... Zrozumiał czy nie, ale spojrzał na mnie jakoś dziwnie i mocno pociągnął za włosy. Cudem się powstrzymałam żeby nie wrzasnąć. Na szczęście w tej chwili otwarły się drzwi łazienki i stanął w nich Clayd.
- Co to ma być? - huknął groźnie. - Co to za ciąganie Miyi za włosy? Mówiłem, że ma być spokój! Raz-dwa siadaj na tyłku z daleka od kuchni!
Tenari popatrzył na niego okrągłymi oczami pełnymi zdumienia połączonego z respektem i posłusznie pofrunął na krzesło.
- Widzę, że masz fana - mruknęłam, wystawiając dłoń, na której zmaterializowała się wiadomość. - Nie wiedziałam, że masz takie podejście do dzieci.
- Ja też nie, ale sama wiesz, że jestem wszechstronny - Clayd uśmiechnął się szelmowsko. - No dobra, wystarczy spania, czas do domu.
- Nie zostałbyś jeszcze trochę? - spytałam błagalnym tonem. - Nauczyłbyś tego strasznego dzieciaka paru zasad, bo ja, jak widzisz, nie mogę.
- Nie ma tak łatwo! Nie zwalaj na mnie czarnej roboty!
- Ale Vanny planuje mnie odwiedzić - pomachałam mu przed oczami wiadomością. - i nie chcę, żeby jej podpadł zaraz na wstępie. Albo ona jemu.
- Kiedy? - zainteresował się Clayd.
- Ano właśnie nie sprecyzowała - spojrzałam na niego z ukosa. - A czemu pytasz?
- Bo nie wiem czy zdążę go wychować do tej pory - odparł gładko. - A w ogóle to jeszcze niedawno twierdziłaś, że jestem dla tego małego nieodpowiednim towarzystwem. I co?
- Póki go nie demoralizujesz, mogę to cofnąć - oznajmiłam łaskawie. A Tenari entuzjastycznie pokiwał głową, przyznając tym samym, że jednak rozumie co do niego mówię. A przynajmniej o nim.

14 I

No i tyle z nauczki dla Xemedi-san. Może jestem miękka, ale jeśli faktycznie herbaciarnia nie chciała jej wypuścić, na pewno zaowocowało to urażoną dumą sprawczyni całego bałaganu i ja to za dobrze rozumiem. Przecież gdyby mnie napadło, żeby rozstawiać barierę dokoła cudzego wymiaru, też bym to sobie potem wyrzucała, ale zacisnęłabym zęby, zamiast prosić kogoś bezpośrednio o pomoc. Chociaż z drugiej strony nigdy by mi coś takiego nie przyszło do głowy. A Xemedi-san jest piekielnie inteligentna, więc teoretycznie też jej nie powinno przyjść... Musiałaby kompletnie stracić głowę, ale z jakiej przyczyny?
Tak oto zamiast grzecznie pójść spać, wyciągnęłam Aeirana i Clayda z pokojów.
- Chłopaki, zbieramy się! - rzuciłam dziarsko. - Chcę odzyskać Blue Haven!
- Juuuż? - Clayd uśmiechnął się nieznacznie. - A tak się zarzekałaś...
- Tak, może i jestem miękka, ale... A, pal to licho! - burknęłam bardziej do siebie niż do nich. - Aeiran, pozwolisz?
Czarnooki skinął głową bez słowa i już po chwili pędziliśmy przez mrok. Albo zajęło nam to mniej czasu niż poprzednio, albo się przyzwyczaiłam. Chyba jednak to drugie, bo miałam wrażenie, że podróżujemy jakby wolniej - co mogło oznaczać, że dostosowałam się do tempa. I nawet mi się to podobało. Natomiast flénn'ath cieszył się jak dziecko.
- Ale jazda! - zawołał wniebowzięty, gdy stanęliśmy już na dywanie przy moim łóżku. - Prawie jak na moim motorze... Trzeba to będzie powtórzyć!
- A ja ci zapowiadam, że wyjdziesz stąd już moim sposobem.
- Wiesz co, Miya, musisz mi psuć zabawę...
- Te drzwi prowadzą do herbaciarni? - Aeiran przerwał nam przekomarzanie się.
- Te - potwierdziłam. - Tylko ciekawe, czy da się je bez problemów otworzyć. Skoro Xemedi-san wysyłała tylko swój przekaz...
Podeszłam do drzwi i mocno zastukałam. Po minucie wysunęła się spod nich kartka z napisem: Skoro już tu jesteś, to sama sobie otwieraj, bo ja dziękuję. No dobra. Chwyciłam za klamkę i skondensowana mieszanka obu energii omal mnie nie odrzuciła. Nie dając za wygraną, skoncentrowałam się i zdołałam oddzielić moc Xemedi-san od mojej własnej. Wszyscy szybko przeszliśmy przez drzwi i wbiegliśmy do kuchni. Niby nic się tam nie zmieniło, ale...
- Nie da się ukryć, że coś tu jest, i to w sporej ilości - skrzywił się Clayd. - Atmosfera aż drga.
Jasne, dobrze mu mówić. Ja na przykład żadnych specjalnych drgań nie czułam.
- Coś złego? - zapytałam jednak.
- Raczej rozgniewanego. Nie lubiącego tego miejsca...
- Dobry wieczór, dziubaski - do kuchni weszła Xemedi-san z pustą filiżanką. - Nie powinniście teraz sobie grzecznie spać w którymś ze światów?
- Podczas gdy ty pijesz moją herbatę? Mowy nie ma - odparowałam. - Ale skoro jesteś taka uśmiechnięta, to chyba nic groźnego się nie dzieje?
- Mnie nie - brzmiała odpowiedź. - Ale twoje maleństwo trochę się zdenerwowało...
Poczułam się nagle bardzo nieodpowiedzialną opiekunką.
- Co z nim?!
- Bez nerw! - Xemedi-san zamachała rękami uspokajająco. - Uśpiłam go, żeby się uspokoił. Możesz wejść, tylko nie przestrasz się temperatury.
Dobrze, że mnie ostrzegła, bo w herbaciarni było niezwykle gorąco. Do maksimum podkręcone ogrzewanie. Ech, nie ma jak temperaturowe wymagania svartaldean... Trzeba będzie coś z tym zrobić.
Mały leżał na kanapie - a raczej na czymś, co przedtem było kanapą - otulony własnymi skrzydłami w kolorze ciemnego fioletu. Poza tym miał wpadające również w fiolet ciemne włoski i sprawiał niezwykle miłe wrażenie, przynajmniej gdy spał. I wyglądał na jakieś trzy ludzkie lata.
- Dlaczego on jest taki duży? - zdziwiłam się. - Jajo nie miało takich rozmiarów, nie mógł się taki wykluć!
- Racja - odpowiedziała spokojnie Poszukiwaczka Tajemnic. - Ale na moment wyszłam podyskutować z delegacją... A gdy wróciłam, Tenari-san właśnie był w trakcie rośnięcia i latał sobie nad kanapą. Delikatnie mówiąc, wściekły.
- To wyjaśnia fakt, że niewiele z tej kanapy zostało - westchnęłam. - Znowu czeka mnie zamawianie nowej... - Urwałam, gdyż coś mnie tknęło. - Jak powiedziałaś? Tanar'ri?
- Nie, głucholcu. Tenari - przewróciła oczami. - Tak ma na imię.
Ciekawe, skąd wiedziała. Ale cóż, podobno istoty z tej rasy rodzą się już z imionami, jak fangryale...
- Jego czas został przyspieszony - osądził Aeiran, zbliżywszy się do małego demona.
- Czyli gdyby Xemedi-san nie przyszła w porę, mógłby stać się duży i silny? - upewniłam się.
- Nie sądzę - rzekł cicho. - To, co go do tego doprowadziło, nie jest na tyle potężne.
- Jest cholernie potężne - poprawił Clayd, przymykając oczy. - Tylko może nie pod tym względem.
- Mam rozumieć, że nie dość, że coś mi nawiedziło herbaciarnię - zwróciłam się do Xeli-Mediny - to jeszcze próbowało manipulować moim demonkiem? I ja się muszę tego sama domyślać?!
- Jak na razie masz od tego kolegów - wzruszyła ramionami. - A to "coś", jak mówicie, odsunęłam od nas na bezpieczną odległość.
- Tak, pod sufit - mruknął Clayd. - Ciekawe na jak długo... Aeiran!
Czarnooki spojrzał na niego pytająco.
- Dasz radę rozedrzeć tę przestrzeń? I barierę Xelli-Mediny?
- Zaraz, nikt nie będzie mi rozwalał ścian! - zaprotestowałam.
- Oj, to tylko mały kawałek, się naprawi. Mogę na ciebie liczyć, gdy dam znak?
- W porządku - odpowiedział Aeiran bez wyrazu.
- Odsuńcie się, OK? - Clayd popatrzył na nas stanowczo i stanął na środku herbaciarni, w pobliżu basenu i zaczął się koncentrować, zamknąwszy oczy. Gdy otworzył je ponownie, były nieobecne, jakby go tu nie było... Ale odezwał się. Inkantował.
- Siúl á gáile ev ath... Nial brón ev fienn... Na'laetha aerc cliáth... - dobra, wypróbowana metoda przywoływania dusz. Choć w tym przypadku akurat odwoływania. Jeśli to rzeczywiście były te duchowe sprawy... Teraz i ja poczułam, że powietrze wokół gęstnieje i... Głosy? Głosy wołające o zemstę. I gniew, tak jak mówił Clayd. To wszystko zaczęło koncentrować się wokół niego. I naraz jakby eksplozja! Nie widoczna wprawdzie, ale wyczuwalna - gdybyśmy nie stali pod ścianą, pewnie byśmy się właśnie na niej znaleźli. Rozpłaszczeni.
A potem niemal wgniotło nas w ziemię.
Wiał szalony wiatr, w mojej głowie zaczęły się pojawiać jakieś dziwne, gniewne myśli - czy pozostali czuli to samo? Clayd wyraźnie miał trudności, bo w pewnej chwili spojrzał na nas, ciągle nieobecnym wzrokiem.
- Sam nie dam rady!!! - krzyknął po altheńsku. - One chcą...
- Ech, nie ma to jak praca zespołowa - głos Xemedi-san zatarł mi jego dalsze słowa. Dziewczyna podniosła się z kolan i podeszła bliżej epicentrum tego chaosu... Nie, nie chaosu, pomyślałam niespodziewanie dla siebie.
- Chcecie komuś spuścić lanie, tak? - zawołała zaczepnie. - No to śmiało!
Od niewidocznych przeciwników dało się wyczuć jeszcze większą falę nienawiści, za to Clayd od tego momentu sprawiał wrażenie bardziej rozluźnionego. I znowu wymawiał swoją inkantację. Aż wreszcie...
- Teraz - zdecydował Aeiran i nawet okiem nie zdązyłam mrugnąć, a już miałam niezwykle malowniczą dziurę w ścianie. Naprawdę mi się to nie podobało, ale powinnam się cieszyć, że nie była większa... Na szczęście taka wystarczyła, żeby Clayd wypchnął te tak zwane duchy na zewnątrz. Xemedi-san chyba mu w tym pomogła, coś do nich mówiąc, ale nie słyszałam co. I nagle zapanował zupełny spokój.
- I poszło w międzysferę - odezwałam się pierwsza. - Teraz proszę mi naprawić ścianę.
- Sama sobie naprawisz, gdy bariera zostanie zdjęta - stwierdził Aeiran beznamiętnie.
- Co ja z wami mam... No cóż, zdejmujemy? - zwróciłam się do Poszukiwaczki Tajemnic tak naturalnym tonem, jak tylko się dało. Gdyby odczuła, że może się z niej w duchu podśmiewam, byłabym biedna... Ale ona tylko cicho zachichotała.
Zrobiłyśmy tak, jak to uczyniłam z drzwiami, tylko na szerszą skalę.
- To jak? - spytałam po uporaniu się ze ścianą. - Obudzisz teraz małego? Tenariego, znaczy?
- Niech prześpi resztę nocy - zasugerowała. - Może być nieźle zakręcony gdy się zbudzi.
- Jakie duchy mogą być tak potężne, żeby móc nim zawładnąć chociaż na chwilę? - zamyśliłam się.
- Świadomość zbiorowa - powiedział Clayd głucho.
- Jak bardzo zbiorowa?
- Bardzo. Setki głosów połączonych w jeden - usłyszałam. - Czyli chyba ze dwa dni tu jeszcze posiedzę.
- Bo mogą być jeszcze jakieś problemy? - zaniepokoiłam się.
- Bo jestem zmęczony jak diabli - Clayd próbował zrobić krok, ale zatoczył się i opadł na krzesło. - Przez co najmniej jeden z tych dwóch dni będę spał.
- A śpij, należy ci się - westchnęłam. - Tylko ciekawe, gdzie, skoro kanapa się do niczego nie nadaje.
Ja też poczułam się zmęczona i klapnęłam na krzesło obok.
- I skąd się wzięły te duchy? - nie dawało mi to spokoju i zwróciłam się do Xemedi-san. - Nic o tym przypadkiem nie wiesz?
- No wiesz? - prychnęła. - To twój lokal nawiedziły, nie mój!
Taaak, gadaj tu z taką... I tak by się nie przyznała.

12 I

- Wyraźnie czegoś od ciebie chce - stwierdziłam przy popołudniowej herbatce.
- Taka była zawiedziona, że mnie nie spotkała? - Clayd uśmiechnął się krzywo. - Jesteś pewna, że nie powoduje nią mój urok osobisty?
- Xemedi-san to prawie głaz - odparłam. - Z jej słów wynikało, że dopóki się z tobą nie zobaczy, bariera będzie stała.
- I niby dlaczego ma tak stać? Dla ochrony w razie gdyby przybyło więcej demonów? To nie w jej stylu.
- Właśnie. Raczej nie podejmowałaby żadnych środków ostrożności i przed niczym by mnie nie ostrzegła... To się nie trzyma kupy.
- A może jednak?
Oboje ze zdziwieniem spojrzeliśmy na Aeirana, który właśnie skończył swoją kawę.
- Masz jakiś pomysł? - spytałam.
- Przypuszczenia - powiedział cicho. - Czy jest w twojej herbaciarni coś, co nie mogłoby się pogodzić z obecnością małego demona?
- Jasne, Szafa - prychnęłam. - Jeśliby się do niej dorwał.
- Nie, czekaj - podchwycił Clayd. - W tym może coś być...
Spojrzałam na nich jak na wariatów.
- Co wy sugerujecie?! - zawołałam. - Że mam w Blue Haven jakieś astralne byty i o tym nie wiem?!
- Ty to powiedziałaś - rzekł Aeiran beznamiętnie. - A to by wiele wyjaśniało.
- Ej, zaraz! - zaprotestował Clayd. - Nie jestem egzorcystą, tylko obiektem egzorcyzmów!
- Gdzie, w Althenos? - spojrzałam na niego spode łba. - Tam przecież nie wierzą w egzorcyzmy.
- Wielkie dzięki. Ale to by znaczyło, że Xella-Medina nie roztoczyła osłony żeby chronić małego przed czymś z zewnątrz, tylko odwrotnie.
- Dalej nie łapię - oznajmiłam, upijając łyk herbaty. - Coś takiego zdecydowanie zostawiłaby mi...
- Niekoniecznie - stwierdził Aeiran fachowo. - Rozstawiła swoją barierę, ale osłaniając twój wymiar. Mogła nastąpić niezgodność mocy i powikłania...
Kiedy to mówił, patrzyłam na niego coraz większymi oczami.
- Chcesz powiedzieć, że sama nie może się wydostać? - odezwałam się powoli, przetrawiając tę informację.
Tym razem oni spojrzeli na mnie jak na wariatkę, gdy zaniosłam się opętańczym śmiechem.
- I to cię bawi? - spytał łagodnie Clayd. - Że wyżłopie ci całą herbatę?
- Zaryzykuję! - wykrztusiłam. - Wiedząc, że nareszcie ma nauczkę... Mogę jej pozwolić jeszcze trochę tam posiedzieć... I się nie przejmować!

I przez resztę dnia już się nie przejmowałam. Zwłaszcza że Clayd zaciągnął nas do miejsca, które w innym świecie nazwano by pewnie klubem. Kolorowe, magiczne światła, dużo tańca do wszelkich możliwych rytmów... Nie da się ukryć, że Cantiola jest bardzo muzykalnym miastem. A w towarzystwie dwóch robiących wrażenie facetów ledwo się powstrzymywałam od triumfalnego uśmiechu, czując zewsząd palące spojrzenia zazdrości. Cóż, Clayd i tak zdążył chyba zatańczyć z każdą kobietą na sali - a niech go, jeszcze się kiedyś doigra... Szczęście, że z żadną tej sali nie opuścił. Natomiast ja wyraźnie coraz bardziej lubię tańczyć i muszę przyznać, że świetnie się bawiłam. I Aeiran chyba też - oczywiście tego nie okazywał, ale nic tylko pozazdrościć mu zawzięcia... Chyba jeszcze nigdy tyle nie tańczyłam, co tego wieczoru z nim. I to właśnie ja teraz jestem niewyobrażalnie zmęczona. Zaraz się rzucę na łóżko i bez wątpienia będę miała mocny sen.

11 I

A jednak spełniły się moje najgorsze przeczucia - nie mogę się dostać do własnej siedziby... Jest tak bardzo odgrodzona od międzysfery, jak tylko Xemedi-san potrafi to uczynić. Mimo wszystko wysłałam do niej wiadomość, stanowiącą jeden wielki wyrzut. Przy okazji wysłałam jeszcze jedną, ale jej adresat ma mnie szukać w Solen, a konkretnie w Cantioli, bo tam właśnie udałam się w towarzystwie Clayda. Stwierdził, że przyda mu się chwila urlopu od Althenos.
Cały dzień czekałam na jakiś punkt zwrotny w fabule, ale bez rezultatów. Za to dzisiaj coś ruszyło! Siedziałam sobie w pokoju bardzo sympatycznego lokalu, snując wątek. Tymczasowo skazana na samotność, ponieważ mój towarzysz wybrał się do okolicznej świątynki na pogawędkę z Celebris, panią flénn'ath opiekującą się Solen. W przeciwieństwie do niego (ale on pod tym względem jest unikatem) nie posiada ona ludzkiego ciała i może być wszędzie dosłownie, podczas gdy Clayd musi rozbijać się po Althenos na motocyklu... W każdym razie siedziałam przy oknie, gdy do pokoju wkroczył Aeiran. O tak, "wkroczył" to najlepsze określenie. Całe szczęście, że drzwiami.
- Cześć - powiedziałam z uśmiechem.
- Co ty właściwie wyprawiasz? - czyżbym słyszała w jego głosie zdenerwowanie? - Wynosisz się bez uprzedzenia i odgradzasz swój wymiar barierą?
- Tak, zrywam z przeszłością i chcę zacząć nowe życie - prychnęłam. - Nie mów, że się o mnie martwiłeś.
- Wolałbym wiedzieć, gdzie cię nosi - odparł już spokojniej. - Przynajmniej dopóki...
- Dopóki jesteśmy związani przysięgą? - weszłam mu w słowo. - Ty się uparłeś, żeby to dociągnąć do końca, a ja cię ograniczać nie zamierzam. I nie mam nic wspólnego z tą osłoną.
- Kto potrafiłby przejąć panowanie nad cudzym wymarem?
- Niestety Xemedi-san - westchnęłam. - Ale nie ma barier, których nie da się sforsować. Potrafiłbyś?
- Tak - odpowiedział bez wahania. - Nie zrobiłem tego tylko z obawy, że możesz zacząć rzucać talerzami czy coś w tym rodzaju.
Skąd on wie... Znaczy, skąd mu się wzięły te talerze?!
- W takim razie śmiało! - bez namysłu chwyciłam go za płaszcz i wyciągnęłam na zewnątrz, żeby nie narobił bałaganu. Z pewnym podziwem patrzyłam, jak tworzy czarną dziurę (od kiedy ja coś takiego podziwiam?), jednocześnie krzywiąc się, widząc rozdarcie przestrzeni.
- Trzymaj się - Aeiran przyciągnął mnie do siebie. - Nie zamierzam pozwolić, żebyś się zgubiła. Albo znów mnie przegoniła.
Ruszyliśmy z prądem, ale tym razem nie odczuwałam żadnego dyskomfortu podczas podróży. Ciekawe, czy kiedyś będę tak dobra w czarnych dziurach jak Aeiran... Ale nie będę się zastanawiać, nie umiejąc ich otwierać.
W pewnej chwili przystanęliśmy. Czasoprzestrzenny skoncentrował się i wsadził rękę w mrok, tworząc kolejne przejście. Wyraźnie wiedział, doką zmierza, wyglądało to tak, jakby prowadziło go coś po drugiej stronie. A kiedy przeszliśmy i rozejrzałam się po moim mieszkanku, z ulgą stwierdziłam, że jest całe. Tylko dokoła stojącego na biurku Symbolu dało się zauważyć małe wyładowania energii.
- O ile się orientuję, tutaj jeszcze nie byłem - Aeiran rozejrzał się z zainteresowaniem. - Wyrzucasz mi brak kanapy, a tymczasem sama jej nie posiadasz.
- Posiadam. W herbaciarni - mruknęłam. - Gdybym sprawiła sobie jeszcze jedną tutaj, zaraz miałabym niepowołanych gości, chcących ją wypróbować.
Spojrzał na mnie pytająco, ale nawet gdybym chciała to wyjaśnić, nie miałabym kiedy. Przed nami pojawiła się projekcja Xemedi-san - iluzja, może hologram, nie wiem.
- Dzień dobry - odezwała się jak zwykle z uśmiechem. - Czy to tak ładnie rozdzierać w pocie czoła stawianą osłonę?
- A czy to tak ładnie odgradzać cudzy wymiar? - odparowałam.
- Zwykłe środki ostrożności - powiedziała iluzja gładko. - Też byś tak zrobiła, gdybyś osobiście musiała podejmować takich gości jak ci z przedwczoraj... Pojawili się zaraz po wykluciu tego maleństwa.
- Jak to się pojawili? - wyjąkałam. - Przecież nie można wejść do Blue Haven bez mojej zgody!
- Dlatego też dotarli zaledwie na parking - brzmiała odpowiedź. - I podjęłam ich na parkingu, hihihi! Delegacji szanownego szefostwa rasy svart nie było to w smak.
- Svart - powtórzyłam głucho. - A niech to. Mam rozumieć, że chcieli odzyskać małego?
- Nie da się ukryć.
- I oddałaś?
- Jakże bym mogła? - Xemedi-san zrobiła niewinną minkę. - Miałabym nie czekać na decyzję opiekunki dziecka, tylko dlatego, że owa opiekunka akurat poszła sobie do biblioteki?
Zacisnęłam pięści i zęby.
- Co zrobiłaś? - wycedziłam. Odpowiedział mi uroczy uśmiech.
- Nie wiem, za kogo mnie masz, ale oni byli za mało uprzejmi...
No to świetnie. Teraz tylko czekać aż pojawi się jeszcze większa delegacja. I jeszcze mniej uprzejma.
- Dobra - starałam się mówić spokojnie. - Skoro wróciłam, możesz już zdjąć tę przeklętą barierę.
Xemedi-san pokręciła głową z udanym smutkiem.
- Przykro mi, ale nie mogę. A ty nie możesz przełamać mojej bariery. I radziłabym ci opuścić to mieszkanko, zważywszy, że jest połączone z herbaciarnią.
- Dlaczego, na wszystkie Siły Wyższe, nie możesz się rządzić u siebie?!
- Bo tak jest cieka... Znaczy, to dla twojego dobra.
Jaaasne...
- Miya nie może przełamać twojej bariery, ale ja mogę - wtrącił od niechcenia Aeiran, który przysłuchiwał się naszej rozmowie i o dziwo, wytrwał.
- Możesz - przyznała Poszukiwaczka Tajemnic. - Ale tego nie zrobisz. Prawda?
Posłała mu swój najładniejszy uśmiech, a ja aż się przestraszyłam. Nie sądziłam, że Aeiran się domyśli, iż przed tym właśnie uśmiechem trzeba się mieć na baczności jak nigdy...
Nie odpowiedział, ale też nie odwrócił wzroku.
- Wygrałaś - zdecydowałam. - Ale jak ci się znudzi, daj znać.
- To raczej ty daj znać, gdy będziesz miała obok jeszcze kogoś - odrzekła Xemedi-san. - W zasadzie miałam nadzieję, że pojawi się tu z tobą, ale trudno. Najwyżej dłużej będziesz odcięta od domu.
Pokazałam jej język, spakowałam do torby parę rzeczy i wyruszyliśmy z powrotem.

- Gdzieś ty się podziewała? - zapytał Clayd z wyrzutem, po tym jak skończyły mu się przekleństwa (chociaż... Nie, chyba źle się wyraziłam). - Trzeba było poinformować, że gdzieś się wybierasz!
- Następny - westchnęłam. - Uwzieliście się na mnie? Wyruszyłam z nieudaną misją odzyskania domu.
- I oczywiście cała zabawa mnie ominęła - mruknął.
No trudno. Żal mi było tylko, że nie zdążyłam podpytać Xemedi-san o małego demonka. Ale skoro tak pokierowała naszą rozmową, to może nie chciała, żebym coś wiedziała?

9 I

Wreszcie przestałam sobie sugerować katar. Co prawda zaczęłam dla odmiany kaszel, ale trudno, nie umiem za długo siedzieć bezczynnie. Wymknęłam się z domu cicho, jakby w obawie, że ktoś mnie przydybie - śmieszne, bo przecież mieszkam całkiem sama - i wybrałam się do Biblioteki na Pograniczu. Szkoda, że nic sobie nie wypożyczyłam zanim się przeziebiłam, miałabym przynajmniej co poczytać...
Kilmeny chyba intuicyjnie wyczuła moje przybycie - a może ma radar wychwytujący najwierniejszych czytelników? - bo zobaczyłam ją już w sekundę po tym, jak stanęłam w drzwiach. Była trochę rozdrażniona, trochę rozbawiona i trochę zarumieniona (!).
- Niebiosa mi cię zesłały! - zawołała szeptem. - Właśnie potrzebny mi ktoś, kto zna się na męskiej psychice!
- Na... A co ja mam do tego? - wykrztusiłam zdezorientowana.
- Parę razy już żyłaś, więc lepiej się znasz - mruknęła półelfka. - Powiedz swojemu przyjacielowi ze sfery pozamaterialnej, żeby przestał mnie komplementować, bo opędzić się od niego nie mogę!
Zatkało mnie na chwilę, ale zaczęłam co nieco rozumieć, gdy zauważyłam krążącego między półkami Clayda, z miną zbitego szczeniaczka. Na mój widok rozjaśnił się w jednej chwili i podbiegł, żeby mną zakręcić. Nawet Kilmeny nie mogła się do tego przyczepić, bo zrobił to bezszelestnie jak... No, jak duch.
- Wymknęłaś się Aeiranowi? - spytał, uśmiechając się kącikiem ust.
- Od ładnych kilku dni go nie widziałam - prychnęłam - jak i nikogo innego. A ty wymknąłeś się z Althenos, aż mnie to zszokowało!
- Poradzą sobie beze mnie przez chwilkę - mrugnął do mnie. - A sylwester krew mi wzburzył i poczułem zew najcichszych dotąd stron mojej natury...
- Do rzeczy, co? - przerwałam. - Coś ty zrobił Kilmeny?
- Ciebie się nie da zbajerować - udawanie westchnął. - Jest coś, co chciałem sprawdzić, ale zajęłoby mi to ze dwa dni, a znajduje się w dziale ksiąg bez wątpienia zakazanych, pod czujnym okiem uroczej panny Delaware - przerwał swój potok wyjasnień, rzucając przeciągłe spojrzenie Kilmeny. - Która ma śliczne oczy i ujmująco łagodne spojrzenie, gdy nie chowa go za szkłem.
Bibliotekarka popatrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "Sama widzisz".
- Chyba ci się coś przywidziało - stwierdziłam. - Ona nie miewa łagodnego spojrzenia. Nawet książki się jej boją.
- Teraz trochę przesadziłaś - fuknęła Kilmeny. - A ta książka jest dostępna tylko w czytelni. Nawet dla ciebie nie naruszę zasad.
- Ha! N a w e t dla mnie! - podchwycił Clayd. - Kruszy się ta twarda z pozoru bariera, kruszy...
- Nic. Się. Nie. Kruszy! - odparła lodowato bibliotekarka, po czym wymaszerowała z zasięgu naszego wzroku.
- Czegoś ty się tak uczepił? - spytałam ze zdziwieniem. Na moment oczy mu pociemniały.
- Kiedyś ci powiem - odparł jakoś niepewnie. Chyba nie był chętny do składania wyjaśnień...
Kilmeny powróciła z moim kwiatem i grubą księgą. Mogła mi dać znak wyłącznie wzrokiem, żebym usiadła z nią przy biurku. Usiedliśmy oboje, przy czym bibliotekarka próbowała całą siłą woli nie zauważać proszącego spojrzenia Clayda.
- Znalazłam ci ten kwiat - zaczęła - a przynajmniej tak mi się wydaje, bo na fotografii jest uchwycony w stanie rozkwitu. Gdzieś ty go zdobyła?
- Tam, gdzie puszczaliśmy fajerwerki - odpowiedziałam. - Nawet nie jestem pewna, co to za wymiar.
- W takim razie słuchaj. Według wszystkich książek, jakie przekopałam ze skutkiem pozytywnym, roślinka nazywa się cliáth'ein czyli nocna łza, a to dlatego, że nie potrzebuje słońca by żyć.
- Tak mi się właśnie wydawało - oświadczyłam, dumna z siebie jak dziecko, które dostało w szkole piątkę. - Coś jeszcze?
- Jeszcze to, że pochodzenie tej rośliny pozostaje nieznane... I jest bardzo rzadko spotykana.
- Widać mam nosa nie tylko do opowieści - stwierdziłam wesoło. - Prawdziwy unikat mi się trafił... I pomyśleć, że wzięłam go po prostu dlatego, że tak ładnie jaśniał...
Coraz większe pogrążanie się w zadowoleniu przerwała mi wiadomość, która spadła na biurko. Zapieczętowana i to mocno.
- Daj - Clayd zlitował się nade mną, gdy wytężając siły próbowałam złamać pieczęć. Pod jego dotykiem zwyczajnie zniknęła... List był podpisany runami, oznaczającymi niepokój. Zhémedi. Czytałam, coraz szerzej otwierając oczy.
Jeśli otworzyłaś tę wiadomość, to znaczy, że masz pod ręką kogoś ze sfery duchowej - gratuluję zaradności! Tylko dlaczego, kiedy Twój dzidziuś się wykluł, to ja z nim siedzę, a nie Ty? Nie odpisuj, bo do herbaciarni raczej nie doleci. Miłej zabawy!
- J-jak to do herbaciarni nie doleci? - wyjąkałam. - I do czego mi ktoś ze sfery pozamaterialnej?
- No wiesz, poczułem się, jakbym dostał obuchem po głowie - Clayd uśmiechnął się krzywo, ale zaraz spoważniał. - Słuchaj, jeśli mam ci pomóc w czymś więcej niż tylko w otwarciu listu...
- Dobre pytanie - mruknęłam. Tyle że nie miałam pojęcia, o co Xelli-Medinie chodzi. Poza tym, że przegapiłam moment wyklucia...

6 I

Kiedyś zdarzyło mi się wygłosić wielce mądry wykład o tym, że jeśli już demony chorują, to jest to spowodowane najwyżej siłą sugestii. No cóż, od wczoraj jestem zabarykadowana w domu, bardzo sugestywnie kichając... Marzy mi się, żeby mnie ktoś przytulił, ale w takiej sytuacji bym go zaraziła, więc nie ma szans. Za to wpadła Xemedi-san i zaproponowała herbatę z sokiem malinowym, a dobrze wie, że nie przepadam za dolewaniem soków. Kiedy jej o tym "przypomniałam", doradziła syrop z cebuli. Fuj. A kiedy już wychodzę podkarmić trochę Nindë, zaczyna mi robić wykłady o skutkach całodniowego grzebania się w śniegu...

Otóż przedwczoraj, w celu poprawienia sobie humoru po dyskusji z Lexem, wybrałam się do tego wymiaru z taką piękną zimą. Wybrałam się na grzbiecie Pokrzywy, żeby sobie trochę pobiegała. Akurat. Miło by mi się zwiedzało, gdyby nie to, że odezwała się gorsza strona natury mojej klaczy, a mianowicie zaczęła co chwilę marudzić, że jej zimno! A niech to, delikatna arystokratka się znalazła. Zamilkła dopiero po tym, jak spytałam czy chce nosić kozaki, czy raczej szaliczek... Ale nie o tym miałam. Pomijając to narzekanie, wycieczka była świetna. Mrok panował nastrojowy i tylko dzieki bieli śniegu wiedziałam, dokąd jadę. I dzięki blaskowi tej dziwnej roślinki, którą znalazłam w śniegu... Tak, rosła w śniegu jak gdyby nigdy nic. I w dodatku miała pąk - ciekawe jak wygląda jej kwiat? - a liście wyglądały jak oszronione. Dalej wyglądają, bo zerwałam tę roślinkę i wstawiłam do wazonu. Nadal jaśnieje gdy wyłączę wszystkie światła. A po jakichś dwóch godzinach zaczęła wypuszczać korzonki! Oj, zaintrygowała mnie, więc czym prędzej zawiozłam ją na Pogranicze, może Kilmeny znajdzie w bibliotecznych zbiorach jakąś informację o tym kwiecie. Ale póki co, postanowiłam wybrać się do tamtego świata jeszcze raz i sprawdzić, czy rośnie tam takich więcej. Tak zrobiłam następnego dnia, już na piechotę. I przechodziłam chyba cały dzień. Godziny mijały, ale ciągle panował mrok... Albo zawsze gdy mnie tam zanosi, w tym wymiarze jest już wieczór, albo panuje jakaś noc polarna. Jeśli to drugie, to jak te roślinki kwitną bez słońca? W każdym razie nachodziłam się długo zanim znalazłam kolejny kwiat. A raczej całe ich zbiorowisko. Tak ślicznie wyglądały gdy nad nimi migotała zorza...
Ale i tak bez wyrzutów sumienia zmniejszyłam ich ilość o jeszcze jeden. Mam nadzieję, że nie są pod ochroną.

Wyleguję się na łóżku w towarzystwie ocieplarki, która grzeje lepiej niż termofor, a na kolanach mam zeszyt z kawałkami legendy o Klejnocie. I chyba wiem, co zrobić, żeby napisać ją tak, jak bym chciała. O tak, mam plan. Niecny i ambitny plan. Ale nie wykonam go dopóki to małe coś w ocieplarce się nie wykluje... Oczywiście mogłabym mu znowu zakręcić ogrzewanie, ale tyle się już naczekało, że nie umiem być tak wredna.

4 I

Miałam dzisiaj coś w rodzaju scysji z panem Diss Gyse i humorek mi się trochę popsuł. Jakby był powód.
- A mój prezencik się sprofanowało, tak? - wyjechał ni z gruszki, ni z pietruszki.
Pewnie głupio wyglądałam, mrugając ze zdziwieniem.
- Co to miało znaczyć, za pozwoleniem?
Spojrzał na mnie z ukosa. Niby nie było w jego wzroku wyrzutu, ale nieswojo się poczułam.
- No, prezent dla kobiety niezależnej, kupiony z założeniem, że nowy rok powitasz sama.
- Nie sama, tylko w gronie przyjaciół - fuknęłam. - Poza tym było również założenie, że nikt nie wymknie mi się w tańcu.
- Że zatańczysz z każdym, lecz nie należąc do żadnego z nich - w głosie Lexa pojawiła się kpina. - A jak było naprawdę?
- Nigdy nie twierdziłam, że do kogoś należę - absurdalna była ta rozmowa i nie wiedziałam czy się roześmiać, czy wrzasnąć (talerza pod ręką nie było). - A gdybym tego zapragnęła... Musiałoby być z wzajemnością.
- Ty zawsze uciekasz od tej wzajemności - wytknął mi (akurat on, ze wszystkich...). - W wyniku czego tylko ja ci zawsze pozostaję. A ty profanujesz mój prezent.
- A ty mnie śledzisz - odpowiedziałam zimno - podczas gdy powinieneś spędzać sylwester w Eskalocie. Z Sheril u boku.
- Nie omieszkam - wzruszył ramionami. - Na Tella Sil i w Eskalocie przy okazji rok zaczyna się pięć dni później... - Że co?! - Czyli jeszcze wszystko przede mną. Co nie zmienia faktu, że moje serce krwawi.
- Zawsze mówiłeś, że nie masz serca - przypomniałam. - A gdybyś miał, dlaczego niby miałoby krwawić?
- Toć cały czas powtarzam. Zdrajczyni okrutna.
- Tak samo jak z Aeiranem tańczyłam również z Artenem, Tileyem i pozostałą dziewiątką facetów - robiłam się już zmęczona tą prowadzącą donikąd dyskusją. - I co, będziesz ich po kolei na pojedynki wyzywał?
- Od tego, z kim spędzasz czas, zależy, jak bardzo trzeba cię pilnować - westchnął sentencjonalnie.
- Trzeba było dać się zaprosić i pilnować mnie oficjalnie, zamiast coś kręcić – odwróciłam się do niego plecami. - I zastanawiam się, jakim prawem robisz mi teraz wyrzuty...
- Ano właśnie - z głosu Lexa zniknął ten niepokojący ton. - Może tym samym, które sprawia, że mi się tłumaczysz?
Powiedziawszy to, roześmiał się w głos, jakby udał mu się świetny kawał. Ciągle się śmiejąc, podszedł do mojego biurka.
- Zostaw - powiedziałam, tknięta nagłą intuicją. Obejrzałam się i zobaczyłam Lexa z dłonią przy Symbolu. Cofnął ją szybko, jakby nic się nie stało.
- Nie oddałaś mu tego - powiedział.
- Jak dotąd sobie nie życzył - mruknęłam. - Co nie znaczy, że Omega miałaby się zaraz pchać z łapami...
- A od kiedy, droga Miyu, przychodzę tu jako przedstawiciel Omegi? - zaśmiał się cicho. - Wierz mi, gdyby ktoś z nich tu wpadł, nie miałabyś tak lekko.
- Bez zaproszenia nikt by nie wpadł - odparłam. - Chyba że ty byś ich zaprosił?
- Nie sądzę, żebym miał w tym jakiś interes - prychnął i opuścił pokój.
Phi. Nie rozumiem, co mu chodzi po głowie. Nie zazdrość, on jest ponad to. Knuje coś? Nie jestem pewna, czy chciałabym wiedzieć. Aktualnie mam serdecznie po uszy rozmaitych osobników w czerni, przyczepiających się do mnie pod dziwnymi pretekstami.

3 I

Ech, zalatany dzień. Od czego by tu zacząć?...

- A teraz mów! - zażądała Lilly złowieszczo, gdy już wypiłam herbatę i rozłożyłyśmy się u niej na łóżku.
- Niby co? - spojrzałam na nią niepewnie.
- Jak to co? Omal zawału nie dostałam jak się ten sylwek zaczął! - odpowiedziała konspiracyjnym (plotkarskim?) tonem. - Jak go tu ściągnęłaś z powrotem?
Nie musiałam nawet się zastanawiać, kogo. O nie. O nie. Miałam już okazję udzielić wyczerpującej odpowiedzi Vanny i Satsuki, a teraz czekało mnie znów to samo.
- Jeśli powiem, że sam się ściągnął, uwierzysz?
- Nie - Lilly rozkokosiła się wygodniej i sięgnęła po ciastko. - Ale mów.
- Żeby wyjść z Ciemności, potrzebny jest jakiś łącznik między nią na DeNaNi - zaczęłam. - Ktoś albo coś...
- Aha! - wycelowała we mnie oskarżycielsko palcem. - A więc jednak!
- Cicho, małpo, bo ja mówię. Zanim wrócili do domu, zostawili swoje Symbole, pamiętasz?
- Pamiętam, żeby otworzyć sobie przejście. I w drugą stronę też to działa, jak rozumiem?
- Coś w tym rodzaju - przytaknęłam. - A dopóki którekolwiek z Czasoprzestrzennych jest w Ciemności, Aeiran może kursować między obydwoma światami bez większych problemów.
- Ale chała - mruknęła Lilly. - A jak tamci też sobie wyjdą i rozpierzchną się po światach? Sytuacja się powtórzy?
Słuszne rozumowanie, przyznam. Tym bardziej, że Aldrina i Eskire muszą siedzieć u siebie, żeby uporządkować dość już pogmatwany stan wymiaru...
- Eskire albo o tym nie wie, albo już mu się nie marzy podbijanie DeNaNi - rzekłam z namysłem. - A oboje nie wyjdą, zauważ. Aldrina nie.
Lilly zmarszczyła brwi, nawijając sobie różowy warkoczyk na palec.
- Nic nie wiadomo o jej Symbolu, po tym jak wciągnął Ketrisa i sam siebie przy okazji?
- Nic - pokręciłam głową. - A najdziwniejsze, że sama Aldrina nic nie wyczuła. Jakby nic się nie stało. Aeiran był nielicho zaskoczony, gdy mu powiedziałam jak jest.
- Czyli nie wiadomo, czy bogini opuści jeszcze kiedyś swój dom - stwierdziła, z nutką żalu w głosie. - A ten arogant od Czasu musiałby się wyprawiać do Agentów po swoją figurkę.
- Akurat by mu oddali - roześmiałam się i wstałam. - Chyba będę się zbierać. Mam jeszcze dzisiaj w planie przejażdżkę.
- Samochodem z Lexem?
- Konno z Aeiranem... Nie pytaj, za bardzo mnie ten plan zaskoczył.

- Przydałaby się jakaś porządna trawa - stwierdziła Nindë, rozglądając się po czymś, co wiosną stanie się pewnie piękną łąką.
- Najadłaś się wystarczająco zanim wyjechałyśmy - zmierzwiłam jej grzywę. Czekałyśmy już długą chwilę i jak dotąd bez rezultatu, ale jeśli Czasoprzestrzenny rzeczywiście miał na czym jeździć, to musiałam to zobaczyć. Bo kiedyś przekonywałam go, że jeśli ja sobie sprawię wierzchowca, to bez wątpienia on też, ale wtedy protestował.
Zaszumiało i gwałtownie otworzył się portal, z którego wyłonił się mój towarzysz o cokolwiek chmurnym obliczu, prowadząc, a raczej ciągnąc za sobą rumaka.
- Wybacz, że musiałaś czekać - powiedział cierpko. - Ale stawiał opór.
Z trudem opanowałam śmiech. Trafiła kosa na kamień, pomyślałam, przyglądając się koniowi. Większy od Pokrzywki, sprawiał dostojne i dość groźne wrażenie. I niby tej samej maści, ale jednak... Wydawało mi się, że usłyszałam coś w rodzaju gwizdnięcia ze strony Nindë. Jasne, taka właśnie by chciała być. Jeszcze czego.
- Imponujący - powiedziałam. - Jak ma na imię?
- No Doubt - mruknął, a ja w tym momencie nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. - I co powiesz?
- Może "a nie mówiłam?" - zaproponowałam po złapaniu oddechu. - Skąd go wytrzasnąłeś?
- Zanim utworzyłem własną siedzibę, aklimatyzowałem się trochę w międzysferze - przewrócił oczami (to od kiedy, u diabła, on tu jest?!). - Aż przypadkiem natrafiłem na wymiar pełen świetlików, powojów i fontann z mnóstwem figurek dla wątpliwej ozdoby...
Oho, odniosłam wrażenie, że wiem, co było dalej. I zaczęłam mu współczuć.
- ...I z egzaltowaną kobietą w żółtych jedwabiach, w roli gospodyni.
- Cirnelle - podpowiedziałam odruchowo.
- Być może. Sama siebie tytułowała Przewodniczką po Przeznaczeniu.
- Ci, którzy jeszcze nie do końca znają międzysferę, zwykle nie wiedzą, jak do niej nie trafić.
- Ja już wiem, czyli posunąłem się spory krok naprzód - Aeiran uśmiechnął się krzywo.
- I wyczarowała ci tego rumaka? - domyśliłam się. - Wierz mi, mogło być gorzej.
- Było - usłyszałam. - Najpierw wcisnęła mi miecz. Rumaka potem, do kompletu. Wredne stworzenie.
Ciekawe, czy mówił o No Doubcie, czy o Cirnelle?
- Kiedyś ci pokażę, co wcisnęła mnie - westchnęłam. - Dawno temu była boginią i ciągle jej nieźle idzie stwarzanie.
- A dlaczego już nie jest? - w czarnych oczach dojrzałam błysk ironii. - Panteon ją wykopał?
- Twierdzi, że sama odeszła, bo miała dość. I usilnie próbuje wpływać na przeznaczenie tych, którzy do niej trafiają. Zwykle nie z własnej woli, biedacy.
Aeiran popatrzył na mnie kwaśno, a następnie westchnął ciężko i zmierzył się na spojrzenia ze swoim wierzchowcem, jakby chcąc udowodnić, kto tu naprawdę ma przewagę. Chyba mu się to udało - albo w to wierzył - bo wsiadł na konia zanim ten zdążył się rozmyślić.
- To jak, ścigamy się? - rzucił i po chwili usłyszałam tętent kopyt.
- Szybko popędził, nie ma co - Nindë - spojrzała w dal. - Nie żal ci, że nie chcesz wyjść poza kłus?
- Nie - oznajmiłam twardo. - Nie mam zamiaru za nim gnać.
- W sumie racja - klacz nieufnie skubnęła źdźbło zaschniętej trawy. - Niech da się konikowi wyszaleć, może jak się zmęczy, będzie łatwiejszy do prowadzenia...