Kiedyś zdarzyło mi się
wygłosić wielce mądry wykład o tym, że jeśli już demony chorują, to
jest to spowodowane najwyżej siłą sugestii. No cóż, od wczoraj jestem
zabarykadowana w domu, bardzo sugestywnie kichając... Marzy mi się, żeby
mnie ktoś przytulił, ale w takiej sytuacji bym go zaraziła, więc nie ma
szans. Za to wpadła Xemedi-san i zaproponowała herbatę z sokiem malinowym, a
dobrze wie, że nie przepadam za dolewaniem soków. Kiedy jej o tym "przypomniałam",
doradziła syrop z cebuli. Fuj. A kiedy już wychodzę podkarmić trochę
Nindë, zaczyna mi robić wykłady o skutkach całodniowego grzebania się w
śniegu...
Otóż przedwczoraj, w celu poprawienia sobie humoru po dyskusji z Lexem,
wybrałam się do tego wymiaru z taką piękną zimą. Wybrałam się na
grzbiecie Pokrzywy, żeby sobie trochę pobiegała. Akurat. Miło by mi się
zwiedzało, gdyby nie to, że odezwała się gorsza strona natury mojej
klaczy, a mianowicie zaczęła co chwilę marudzić, że jej zimno! A niech
to, delikatna arystokratka się znalazła. Zamilkła dopiero po tym, jak
spytałam czy chce nosić kozaki, czy raczej szaliczek... Ale nie o tym
miałam. Pomijając to narzekanie, wycieczka była świetna. Mrok panował
nastrojowy i tylko dzieki bieli śniegu wiedziałam, dokąd jadę. I dzięki
blaskowi tej dziwnej roślinki, którą znalazłam w śniegu... Tak, rosła w
śniegu jak gdyby nigdy nic. I w dodatku miała pąk - ciekawe jak wygląda
jej kwiat? - a liście wyglądały jak oszronione. Dalej wyglądają, bo
zerwałam tę roślinkę i wstawiłam do wazonu. Nadal jaśnieje gdy wyłączę
wszystkie światła. A po jakichś dwóch godzinach zaczęła wypuszczać
korzonki! Oj, zaintrygowała mnie, więc czym prędzej zawiozłam ją na
Pogranicze, może Kilmeny znajdzie w bibliotecznych zbiorach jakąś
informację o tym kwiecie. Ale póki co, postanowiłam wybrać się do
tamtego świata jeszcze raz i sprawdzić, czy rośnie tam takich więcej.
Tak zrobiłam następnego dnia, już na piechotę. I przechodziłam chyba
cały dzień. Godziny mijały, ale ciągle panował mrok... Albo zawsze gdy
mnie tam zanosi, w tym wymiarze jest już wieczór, albo panuje jakaś noc
polarna. Jeśli to drugie, to jak te roślinki kwitną bez słońca? W każdym
razie nachodziłam się długo zanim znalazłam kolejny kwiat. A raczej
całe ich zbiorowisko. Tak ślicznie wyglądały gdy nad nimi migotała
zorza...
Ale i tak bez wyrzutów sumienia zmniejszyłam ich ilość o jeszcze jeden. Mam nadzieję, że nie są pod ochroną.
Wyleguję się na łóżku w towarzystwie ocieplarki, która grzeje lepiej niż
termofor, a na kolanach mam zeszyt z kawałkami legendy o Klejnocie. I
chyba wiem, co zrobić, żeby napisać ją tak, jak bym chciała. O tak, mam
plan. Niecny i ambitny plan. Ale nie wykonam go dopóki to małe coś w
ocieplarce się nie wykluje... Oczywiście mogłabym mu znowu zakręcić
ogrzewanie, ale tyle się już naczekało, że nie umiem być tak wredna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz