Humor poszedł precz. Znaczy,
może nie tak do końca precz, bo mam przy sobie Vanny, herbatę i
zdjęcia, i fruwające dziecko, które mi te zdjęcia zabiera, ale nie umiem
się nie przejmować... Głupie to z mojej strony - jeden sie pobił z
drugim, a ja tak to sobie biorę do serca jakby światy miały się od tego
zawalić. I tak, dla równowagi, chętnie bym się wydarła również na Lexa -
tylko że jakoś nie widzę istotnego powodu, żeby to zrobić. Że co, że
wyciągnął mnie z domu w czasie największej zadymki? A czy tak
pierwszy raz zrobił? Ale z drugiej strony chyba się domyślam znaczenia
tej rymowanki, którą mi pokazał. Ma dla mnie opowieść, powiedział, ale
nie jestem pewna czy chcę się w tę opowieść wkręcać... Nie uśmiecha mi
się perspektywa kolejnego spotkania z Omegą, a jednak... Ciekawi mnie,
dlaczego Lex tak obstaje przy tym, bym się tą opowieścią zajęła.
Jedna wielka rozterka.
Poza tym jest jeszcze osoba Vaneshki... Wyspana i zadowolona,
przesiaduje teraz na kanapie i śpiewa te swoje pieśni. Gdy spytałam ją, o
czym traktują, odpowiedziała, że układa je dla poległych. Poległych na
kolejnej wojnie w Faile Grande? Czy może gdzieś indziej? Jej oczy
wypełniają się dziwną tęsknotą i rozmarzeniem, kiedy myśli, że tego nie
widzę. Czy Aeiran miał jakiś cel sprowadzając ją do mnie, czy po
prostu... mi ufał? Głupio się czuję i nie rozumiem tego.
Oho, Ten-chan dopadł moje pergaminy i zamierza po nich bazgrać. Ale
pewnie zaraz wkroczy ciocia Vanny... I porysują razem. Do twarzy jej z
dzieckiem, trzeba przyznać. A ja jeszcze nie mam całkowitej pewności czy
nadaję się na opiekunkę. Na razie spędzam czas pieczołowicie wyszukując
w Szafie ciuchy jego rozmiaru i wycinam w nich otwory na skrzydła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz