1 I

Nowy rok przywitany, pora zdać relację (jakże to zabrzmiało... reportersko).

Dla mnie sylwester zaczął się pół godziny przed planowanym rozpoczęciem, razem z przybyciem Tenki. Była jeszcze w typowym dla siebie czarnym stroju, przyozdobionym dwoma ćwiekowanymi pasami - kreację zaprojektowaną przez Andreę miała ze sobą w torbie. Poza tym taszczyła wielką blachę z ciastem marchewkowym.
- Powinnam była przyjść wcześniej, wiem - powiedziała ze skruszoną min.ą - Ale widzę, że nie bardzo jest tu jeszcze co robić. Wszystko poustawiane... Chyba że jedzenie nie?
- Jedzenie nie - burknęłam, przypominając sobie, że mam problem. - Ale może mi pomożesz w odzyskaniu go.
Spojrzała na mnie pytająco, a ja pociągnęłam ją do ciągle nie przyłączonego wymiaru Xelli-Mediny. W jej pokoju stał już szwedzki stół, a raczej to, co z założenia miało nim być. Tyle że jeszcze nie było nakryte.
- Jeśli to efektywnie sfajczysz, będziesz wielka - pokazałam kuzynce sporą kredensolodówkę, bo inaczej nie umiem nazwać czegoś, co przechowywało każdą możliwą żywność bez perspektywy wyjęcia jej po pół roku już zepsutej. Herbatę też.
- Myślę, że jedzenie by ucierpiało - stwierdziła rozsądnie Tenka. - A nie możesz jej zwyczajnie otworzyć?
- Gdybym mogła, nie byłoby problemu - mruknęłam. - Ale wiedźma jedna nałożyła jakieś zabezpieczenia nie do złamania, a jeszcze się nie pojawiła!! Już chyba wszystkiego próbowałam... A tu ani jej złapać, ani tego draństwa otworzyć!
Tencia westchnęła, utworzyła kulę ognia i cisnęła ją w krnąbrny mebel. Pozostał nietknięty, jak i wszystko inne, co fireball o takim zasięgu powinien przynajmniej osmalić.
- I trudno - powiedziałam, gdy rozstąpił się dym. - Póki Xemedi-san się nie pojawi, będziemy żywić się jednym ciastem.
Gdy nakryłyśmy stół, przebrałyśmy się w nasze kreacje, a potem nie mogłyśmy przestać ich nawzajem komplementować. Suknia mojej kuzynki była, o dziwo, jasna, a poza tym zwiewna i delikatna. Tencia przypominała w niej kwiat - co prawda raczej sakury niż kamelii, ale jednak kwiat.
- Ciekawe, jak szybko zaczniemy żałować, że się tak wystroiłyśmy - powiedziałam praktycznie. - Jakbyśmy miały iść na jakiś bal...
- A nie na bal? - roześmiała się Tenka.
- A myślisz, że na takim typowym balu z pompą długo bym wytrzymała? - prychnęłam. - Zresztą trudno by było go urządzić na raptem dwadzieścia cztery osoby.
- Jak to dwadzieścia cztery? - zamyśliła się. - Ta liczba nie powinna być nieparzysta?
- Powinna - odparłam z przekąsem. - Ale znalazł się ktoś, kto za dobrze tańczy, żeby się tu nie pokazać.

Gdy minęło pół godziny, mogłyśmy się już spodziewać pierwszych gości, którzy mieli być przerzucani od razu do gwiaździstego salonu Xemedi-san. I rzeczywiście, zgodnie ze swoją zapowiedzią Mezz'Lil pojawiła się punkt ósma, a z nią Shee'Na i ich partnerzy. Dziewczyny miały kreacje, w których dominowała czerń przetykana odpowiednio złotem lub czerwienią, zaś stroje chłopaków kontrastowały z nimi skrajnie. Lilly trzymała pod rękę Tileya, jasnowłosego ducha powietrza o chłopięcej twarzy, ale widać było, że trudno jej ustać spokojnie i wolałaby się porozglądać. On tym bardziej, zatem po pary sekundach to uczynili. Za to jej siostra nie puszczała swojego kuzynka Fal'Hira ani na krok od siebie. Chłopak był bardzo sympatyczny, ale za często się o coś potykał i wszystko leciało mu z rąk; chyba nie miał wprawy w używaniu ludzkiej postaci na co dzień. Shee'Na przyprowadziła go, bo podobno mimo wszystko umiał tańczyć i chciała sprawdzić czy w parze również...
Następni byli Satsuki z Geddwynem oraz Brangien z Artenem. Obie ogniste panie patrzyły na siebie z zainteresowaniem, a zwłaszcza na swoje suknie... Brangien jak zwykle była niebieska, a Arten tak granatowy, że aż prawie czarny, czego nie omieszkałam perfidnie skomentować. Natomiast moja siostra i duch wody tworzyli parę nieco awangardową. Wystrzałowa, ciemnofioletowa suknia Sat zabójczo wyglądała przy jej fryzurce i makijażu... I przy Geddwynie, który miał ciemną acz błyszczącą marynarę w jakąś nie do końca normalną panterkę, a czuprynę roztrzepał jeszcze bardziej i chyba usztywnił lakierem. Całą duszą go podziwiam, że umie świetnie wyglądać w takim stroju.
- Wyglądacie jak dwaj j-rockowcy - skomentowała z zachwytem Tenka.
- Chyba dwoje...? - poprawiła niepewnie Satsuki.
- Dwaj - powtórzyła twardo kuzynka. - Wiem, co mówię.
Coraz więcej osób do ściskania przybywało, a ja obserwowałam je z coraz większym zainteresowaniem.
- Zdrajczyni!!! - wykrzyknęła Irian na widok kreacji Tenki i nawzajem. Obie zagorzale deklarowały wrogość względem spódnic i wierność spodniom, a tu co?
- Dobra, na tę jedną noc nam wolno - doszły do porozumienia gdy już się wyśmiały.
Irian tym razem towarzyszył Fin, rudowłosy łobuziak, który szybko zgadał się z innymi ognistymi czyli Satsuki, Tenką i Brangien. Co doprowadziło do ciekawych sytuacji - zwłaszcza później, gdy już przeszliśmy do Blue Haven i cała czwórka urządziła zawody w posługiwaniu się ogniem. W pewnym momencie Fina trochę poniosło i omal nie podpalił mi Szafy...
- A miałam nadzieję, że ktoś w tym towarzystwie trochę ostudzi jego zapał - mruknęła Irian z rozdrażnieniem.
- Ja to zrobię, ja! - Geddwyn usłyszał jej słowa. Zbliżył się do gromadki ognistych i używając odrobiny wody z basenu schłodził atmosferę wokół nich. A nawet zmroził, bo podłoga zrobiła się nieco śliska... Czego doświadczył Fin, kiedy próbował pogonić kota duchowi wody. Niczym tonący brzytwy chwycił się Tenki, Tenka złapała Sat, Sat Geddwyna a Geddwyn Brangien i cała piątka zwaliła się prosto do basenu, czemu towarzyszył syk i obłok pary. Na szczęście suszenie nie sprawiło im problemu.
Kilmeny była ucharakteryzowana na złote lata dwudzieste, podobnie jak dwaj bracia, których przyprowadziła ze sobą. Smukli, żółtoocy i niebieskoskórzy, pochodzili z nieznanej mi (jeszcze) rasy i podlegali temu samemu Strażnikowi co półelfka. Starszy, Quass, dotrzymywał towarzystwa właśnie jej, podczas gdy Quivel miał partnerować Tence. Oboje byli trochę speszeni taką randką w ciemno, ale gdy Oddany Ładowi podszedł do mojej kuzynki i z galanterią ucałował jej dłoń, uśmiechnęła się szeroko i mocno potrząsnęła jego ręką. Na początku chłopaka zaskoczyła ta reakcja (więc co by było gdyby został uściskany???), ale lody zostały przełamane. Tenka wyznała mi potem, że zaglądał jej w oczy tak, jakby widział całe jej życie... Trzeba będzie wypytać kiedyś Kilmeny o tych jej kolegów.
A propos kolegów - kolega Pai Pai z wykopalisk, noszący imię Falco, też okazał się całkiem w porządku. Podobno to właśnie moja przyjaciółka nawróciła go swego czasu na grzebanie w ziemi. Nie wyglądał na czystej krwi teggita, za to całkowicie na archeologa. I ciekawie się słuchało pogadanek historycznych, które wygłaszał gdy nie docinał Pai Pai. Nie pozostawała mu dłużna - mianowicie robił jej przytyki, że jest jedyną na tym przyjęciu kobietą w spodniach. A ona była dumna, że się wyłamała.
San-Q faktycznie przyszła z Raely Kayem Anjinem, tak niepodobnym do Xemedi-san, że naprawdę trudno uwierzyć, iż są bliźniakami. Chłopak na początku był trochę oburzony o nieobecność siostry, ale San szybko go rozkręciła. Oboje byli w kolorach jesieni, przy czym sukienka San wyglądała na pozszywaną z kawałków pięciu innych. Co nie znaczy, że źle uszyta, wręcz przeciwnie.
Vanille i Clayd prezentowali się jakby wyskoczyli z któregoś ze starych filmów kostiumowo-przygodowych. Zarówno pod względem wyglądu jak i sposobu przybycia - wpadli szybko i gwałtownie, bo Rob Roy miał małe problemy z lądowaniem. Został ulokowany w stajni (czy już wspominałam, że urządziłam wreszcie stajnię!?) obok Nindë.
- A jednak się spóźniliśmy - jęknęła Vanny żałośnie. - Wiedziałam, że tak będzie!
- To się nazywa raczej wielkie wejście - Clayd mrugnął do niej bezczelnie. - A nie jest twoją winą, że ktoś chciał komuś pasować do image'u.
- To się nazywa próżność - odparowała. - I moja wina, skoro ten ktoś chciał pasować właśnie do mnie.
Nie da się ukryć, ślicznie wyglądała w bordowym stroju z gorsetową górą i jedwabną spódnicą. I z partnerem, za którym oglądały się wszystkie dziewczyny, nawet Kilmeny - co ja mówię, nawet Pai Pai! Clayd oczywiście udał, że tego nie widzi i przyciągnął Vanny do siebie gestem poniekąd zaborczym, przy czym cudem udało mi się powstrzymać atak śmiechu (Vanny nawet nie próbowała). Tym razem był bez ćwieków, ale i bez garnituru - za to nietypowo dla niego staroświecko, elegancko i (już typowo) awanturniczo...
- Tu, o tu! - ze śmiechu omal mu nie wsadziłam palca w oko. - Tu ci czegoś brakuje. Przepaseczki! - wykrztusiłam, wywołując u kuzynki jeszcze dzikszy chichot. Przestała się śmiać dopiero gdy powiedziałam jej, że niedługo będzie już tak czerwona jak jej suknia.
I wreszcie ja i Aeiran... Na tle tak barwnego towarzystwa nasz wygląd był chyba najbardziej stonowany i to nas wyróżniało. W którymś momencie szepnął mi, że na takim prawdziwym balu z przepychem, jakiego chciałam uniknąć, pewnie zeszlibyśmy do gości szerokimi schodami, przy stopniowo zapalających się świecach, dając znak rozpoczęcia... Miałam ochotę go wtedy trzepnąć po głowie, ale i tak byłam z niego diabelnie dumna. Skłamałabym pisząc, że nie potrafi robić wrażenia. Zastanawiałam się tylko, ile razy podczas sylwestra się odezwie.
Musiało minąć następne pół godziny, żeby wszyscy, którzy chcieli się wyściskać, już to zrobili, i dopiero pojawiła się ostatnia para. Z niecierpliwością przeze mnie wyczekiwana i od stóp do głów fioletowa. Pewnie w ogóle bym nie poznała Xemedi-san, gdybym już jej tak kiedyś nie widziała - w powłóczystej sukni, z rozpuszczonymi włosami i spuszczonym wzrokiem umiała wyglądać jak prawdziwa królewna... Ale wtedy niespecjalnie miałam nastrój do podziwu.
- Co to za grzebanie się?! - wystrzeliłam.
- Nadmiar czułości nie wszystkim służy - stwierdziła, demonstracyjnie ujmując Xellosa pod ramię. - Poza tym lepiej być za późno niż za wcześnie.
- Spóźnianie się pół godziny nie leży w dobrym tonie - odcięłam się. - I zostawianie jedzenia zamkniętego na cztery spusty.
- Po pierwsze, trzymam tam też herbatę, więc nie może wpaść w niepowołane ręce...
- I TY TO MÓWISZ?!
- ...A po drugie, kredens jest na hasło. Gdybyście się trochę zastanowiły, mogłybyście na nie wpaść.
- Rozumiem, że zrobiliście sobie kino - burknęłam.
- Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy - odpowiedziała niewinnie Xella-Medina, a fioletowooki demon uśmiechnął się promiennie - prawie tak mistrzowsko jak ona. Szybko się uczy.

Tak oto sylwester zaczął się naprawdę. Od kolacji, wyładowanej wreszcie na stół, na którego środku zaszczytnie rozparł się żółty łabędź z galaretki cytrynowej. Rozpoczęło się dumanie, kto pierwszy go zje, i gdy akurat nie patrzyłam, już ktoś się do niego dobrał. Kiedy podeszłam do stołu, nieszczęsne ptaszę było już pozbawione głowy, ale nikt nie chciał się przyznać do zbrodni. Reszta została skonsumowana zbiorowo.
Największe kontrowersje wzbudziła zaś Sałatka ze Wszystkiego, na której widok parę osób pytało, czy to się rzeczywiście je. Jadło się, bo próbowałam na zeszłorocznym sylwestrze, kiedy to każda z naszej szóstki miała coś przygotować. W rezultacie była ta właśnie sałatka (ja, Lilly i Shee'Na), zabójczo kolorowe koreczki (Pai Pai, w tym roku również), ciasto (Brangien) i nalewka (San, połowę osobiście wypiła).
Gdy wszyscy już sobie mniej więcej pojedli, ja i Xemedi-san utworzyłyśmy wreszcie porządne połączenie z herbaciarnią, wyglądające jak bardzo ciemny korytarz. Po przejściu do Blue Haven zaczęła się całkiem udana integracja, zbieranie się w grupki i rozmowy. Jako gospodyni przechadzałam się od jednej do drugiej, starając się, żeby nic interesującego mi nie umknęło. I tak, oprócz ognistych popisów, trafiłam na przykład na konwersację trójki Oddanych z San i Kayem, który miał już kiedyś okazję ich spotkać. Dużo rozmawiali o sprawach Ładu - San, wywodząca się z rasy stojącej wiernie po tej właśnie stronie, miała pod tym względem do powiedzenia. Dopiero kiedy podeszli Xemedi-san i Xellos z pytaniem czy mogą się przyłączyć, Kei się troszkę jakby zjeżył. Swoją drogą ciekawe, czy wiedział, że jego partnerka jest w istocie Strażniczką Chaosu. Bo że siostra mu nie wyjawiła, tego jestem na sto procent pewna.
Również Satsuki i Geddwyn prędko znaleźli wspólny język. Najpierw rozmawiali o sztuce, potem przeszli na tematy związane z żywiołami, aż w końcu chłopak na serio jej zaproponował przyjazd do Teevine i wzięcie udział w próbach, których może się podjąć każdy, kto posiada więź z którymś z czterech żywiołów. Których ja się nieumyślnie podjęłam ponad rok temu, gdy osoba na te próby wysłana zwiała po kryjomu, pozostawiając mnie u bram zameczku. W zasadzie to dobrze, ale wtedy wymyślałam na czym światy stoją, nie przeczuwając, że tam właśnie spotkam nowych przyjaciół. Ale Sat na próbach? Przecież ona by im tam całe Teevine w drobny mak rozniosła!
W którymś momencie Vanny wytaszczyła z szafy mikrofon i rzuciła hasło "Karaoke!" Odzew był całkiem entuzjastyczny, ale nie wiedzieć czemu kilka osób koniecznie chciało zaśpiewać w duecie z gospodynią. Jakbym ja umiała, też coś! Ale omal nie padłam ze śmiechu, bo piosenka, którą zaproponowała Vanny, była co najmniej niepoważna i nie można było nie fałszować. I tak ma być, przynajmniej moja kuzyneczka mogła sobie pośpiewać słowa typu: To nie jest miłość, miłość to nie jest, kocham, lecz nie jestem kochana i nie złapać przy tym chandry. Dostałyśmy burzę oklasków, chyba za odwagę. Następnie wykonałam z Tenką Shining Collection i z rozpędu Rage Beat, z Satsuki Midnight Blue, a w końcu razem z Irian zmieniłyśmy nastrój i odśpiewałyśmy przejmujące (tylko czy przejmująco?) Canta per me. Później przyszła kolej na Wieczną Melodię w wykonaniu Shee'Ny i San, i jeszcze parę tytułów, których dotąd nie znałam i teraz nie pamiętam, a na wielki finał popłynął Sailorman's Hymn zaśpiewany przez Geddwyna i Tileya. Co prawda nie tak nisko i głęboko jak w oryginale, ale i tak bardzo klimatycznie...
I oczywiście taniec, bo jak wyglądałby bal - nawet tak niestandardowy - bez tańca? Miałam nieodparte przeczucie, że prym będą w nim wieść Xemedi-san i Xellos, ale reszta też nie ustępowała im pola. Na przykład taka Vanny, szalała nawet bardziej niż na własnej parapetówce. Aż wstrzymywało się oddech, patrząc jak ona i Clayd rozkręcają się razem z melodią Storm, przechodząc potem do Play, minstrel, play i bardziej już rockowego Survivalu. Przy czym moja kuzynka wcale się nie zmęczyła... I nie było po niej widać tego niepokojącego uczucia, towarzyszącego jej na Rozdrożu. Nawet gdy puściłam Falling in love with a stranger. Nie dziwię się, ja na jej miejscu też dałabym sobie spokój, przynajmniej na tę noc. Albo Lilly i szybki jak wiatr Tiley, a także Quivel i Tenka - może i widzieli się po raz pierwszy, ale całkiem ładnie im szło, choć z początku moja kuzynka rozważała chyba ucieczkę do łazienki. Arten wirował w idealnej harmonii z Brangien i uznałam to za dobrą wróżbę - gdy byliśmy razem, taniec był chyba jedyną rzeczą, w której się nie zgadzaliśmy i nie umieliśmy się do siebie dopasować. A roztrzepany srebrny smok Fal'Hir, któremu wcześniej Shee'Na osobiście przynosiła posiłek, żeby niczego nie stłukł (aż dziw, że mu widelca nie trzymała), też pod tym jednym względem nie wyglądał na kogoś, za kim ciągną się wypadki. Jakaś siła sugestii, czy co?
Przed północą udało mi się zaszyć na chwilkę w kąciku razem z siostrą i kuzynkami, i wysłać zbiorowe kartki noworoczne tym osobom z rodziny, które się nie pokazały. Sao, Śmierć, spędzała sylwestra w swym gronie fachowym, o ile było nam wiadomo, miała również spotkać tam Princessę, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała na czyjąkolwiek matkę, a co dopiero moją... Alira, moja najbardziej nieuchwytna siostra... I Alath, ciągle goniąca za swoją opowieścią, a może przed nią uciekająca? Miałam nadzieję, że nasze życzenia je odnajdą.
- Hej, chodźcież już, no! - Pai Pai odnalazła nas i pociągnęła do reszty. - Zaraz wybije dwunasta przecież!!!
Faktycznie, byłyśmy na najlepszej drodze by to przegapić. Ale zegar odmierzający czas zarówno w herbaciarni, jak i w paru innych światach i tak by nam na to nie pozwolił. Głośno odliczaliśmy ostatnie sekundy, a gdy północ wreszcie wybiła, z hukiem otworzyliśmy dwa szampany przywiezione przez Satsuki i rozpoczęliśmy składanie życzeń. Tym znanym i tym nieznanym - nie tylko tu, ale wszędzie w światach, tam, gdzie w tym momencie również witano nowy rok...
Potem moja siostra zachichotała i podała pomysł, żebyśmy dobrali się w początkowe pary i odtańczyli symboliczny taniec. Nie jestem dokładnie pewna, co dokładnie miał symbolizować, ale to pierwszy w tym roku, więc czemu nie? A potem już tylko muzyka i wrażenie, że w całej sali jesteśmy tylko my dwoje... Nie spodziewałam się piosenki Hounds of love i do tej pory nie mam pojęcia, kto ją zapuścił, ale była idealna do tańczenia posuwiście i zarazem z werwą. W teledysku do tego utworu Ona i On podczas ucieczki przed jegomościami w prochowcach trafiają przypadkiem na przyjęcie i tak właśnie tańczą, przykuci do siebie kajdankami. I teraz chce mi się śmiać, myśląc o tym, że gdy oglądałam to po raz pierwszy, zastanawiałam się czy facet zrobi wreszcie jakąś minę, ale nie - przez całe trzy minuty trwania teledysku jego fizjonomia była jak z kamienia. I to ma być love? Chyba jakaś ukryta... Przypomniało mi się to, bo nawet taki Aeiran zdołał się półgębkiem uśmiechnąć, a już na pewno nie miał twarzy bez wyrazu. Pomijając fakt, że świetnie mi się z nim tańczyło. A gdy piosenka ucichła i zatrzymaliśmy się na parkiecie, przestrzeń jeszcze długo wirowała, a może to ja wirowałam i nie wiedziałam czy to sprawił ten taniec, czy muzyka, a może szampan uderzył mi do głowy...
- Wiecie co, moglibyście się już z siebie wyplątać - usłyszałam nagle głos Satsuki. - Bo chyba pora na fajerwerki, o ile mi wiadomo.
Racja, nie dość, że sporo sztucznych ogni wyjęłam z szafy, to jeszcze ona przywiozła swój zapas! Bez namysłu otworzyłam herbaciarnię na ten uroczo zimowy wymiar, który chyba sobie kiedyś zbadam, i po zawinięciu się w płaszcze wypadliśmy na zewnątrz. Podpaliliśmy mnóstwo fajerwerków, a następne piękniejsze od poprzednich, wybuchające feerią barw, na którą nie mogłam się napatrzeć. Tak prawdziwie sylwestrowo.
A potem wszyscy jak na komendę zaczęliśmy się obrzucać śniegiem.

Podsumowując, jeśli ten rok ma się okazać taki, jak jego początek, to zamierzam w pełni to wykorzystać. Naprawdę nie spodziewałam się tak udanego sylwestra... Nie sposób napisać tu o wszystkim, zwłaszcza jeśli coś umknęło mojej uwadze. Nawet jeśli było za dużo osób i za mało czasu, by spędzić go z nimi wszystkimi, pewnie i tak nie żałują. Ja na pewno nie. Poza tym nic nam nie przeszkodziło... Jajo demona, ku zgryzocie Irian, zostało wepchnięte na całą noc pod łóżko z zakręconym ogrzewaniem, więc nic się z niego nieoczekiwanie nie wykluło. Nie zostawiłam na ten rok żadnych niedokończonych spraw, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. I tak jak sobie zaplanowałam - udało mi się zatańczyć ze wszystkimi facetami na balu. Mimo że jednak nie byłam bez pary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz