24 II

Przez ostatnie kilka dni krążyłam z Vaneshką po światach. Niby to miałyśmy odnaleźć Leo i Milanee, a jednak obu nam się wydawało, że szukamy czegoś innego, że coś nas przyzywa... Aż zaczęłam się zastanawiać, w co też byłyśmy ostatnimi czasy razem wplątane. Morze, piraci, czarownice? To chyba nie aż tak "ostatnie" czasy. Czy tak długo odkładana opowieść się już przypadkiem nie przeterminowała?
Jeśli nie, to brakuje w niej jeszcze Vanny. Ale ona ma nas znaleźć, przysłała mi wiadomość, że dołączy.

To, że ostatecznie wylądowałyśmy na rozstaju dróg, wydawało się mieć sens. Zwłaszcza, że jeden z ustawionych tam drogowskazów pokazywał Saedd Ménn, choć to akurat mnie zaniepokoiło. Jednak moje obawy szybko zostały rozwiane przez Vaneshkę.
- Nie, tam chyba nie musimy się udawać - uspokoiła mnie - Leo powiedział mi kiedyś, że jeśli jeszcze zdarzy mu się zawędrować do tego świata, mam go szukać w Filae'van, nie w Saedd Ménn.
- A cóż to takiego? - zapytałam, nie bez ulgi spoglądając na inny drogowskaz, wycelowany w przeciwnym kierunku.
- Sama nie wiem, w każdym razie ma tam matkę - westchnęła. - Ma więc prawo czasem tam wyskoczyć.
Jej słowa były słowami surowej opiekunki - czy wręcz dozorczyni - ale w głosie pobrzmiewała troska.
Zanim podjęłyśmy podróż, odpoczęłyśmy w pobliskim zajeździe, dość ponurym miejscu... A przynajmniej takim próbowali utrzymać je gospodarze, w myśl zasady, że rozstaje dróg muszą, po prostu muszą emanować złowrogością. Natomiast naszym środkiem transportu do Filae'van miały być sanie, bo dyliżanse zimą nie jeździły... Dziwne, skoro jest mróz i śnieg, to chyba lepiej schować się pod dachem? Ale może nie powinnam się czepiać, najpewniej postawiono na nastrój, a nie na wygodę. Poza tym Pokrzywa się cieszyła, że odpocznie od noszenia nas, a to przesądziło sprawę.

Cel naszej podróży okazał się lasem pełnym specjalnie wyhodowanych drzew. Tak, żeby można w nich było mieszkać. Leśne elfy hodują swoje drzewa w podobny sposób, co teggity i z tego powodu obie rasy mają przechlapane u driad, które uważają, że taka zabawa naturą, to z ich strony hipokryzja... Ale właściwie nie o tym chciałam pisać.
Pani, do której domu trafiłyśmy, była niewysoka, szczuplutka i w ogóle nie wyglądała na czyjąkolwiek matkę. Jednak z Leo łączył ją chochlikowaty błysk w oczach, piegi... I chyba charakter, choć nie zdążyłam się o tym upewnić, bo prędziutko się wycofała, zostawiając nas w pokoju sam na sam ze swoim synem. Ucieszył się na nasz widok, choć bardziej chyba był zdziwiony.
- Już nas szukacie? - zapytał na wstępie. - Przecież jeszcze trochę, a przyjechalibyśmy sami.
- Trzeba było się chociaż skontaktować - Vaneshka zaczęła od wymówek, ale przyjął je z uśmiechem.
- A, bo Mil zabrała komunikator i pewnie go gdzieś posiała albo rozładowała, wiesz, jak z nią jest - machnął ręką. - Wróciła z Saedd Ménn jakieś dwie godziny przed wami, możemy więc już wracać do Marzenia...
- To znaczy, że znaleźliście Haldisa? - przerwałam ten potok wymowy.
- Taa... I omal się nawzajem nie pozjadali - zachichotał Leo. - Gdybyście słyszały, jak się na niego darła, że taki jest zadufany w sobie, bo mu się wydawało, że ona coś do niego czuje... Ale nieważne, lepiej się nie odzywam, bo jeszcze na mnie tak samo nawrzeszczy.
- Ale dlaczego puściłeś ją samą do Saedd Ménn?! - wykrzyknęła pieśniarka.
Na to pytanie elf zareagował nagłym spoważnieniem i grymasem.
- Bo ona mimo wszystko nie ma przechlapane u swojej rodziny - wyjaśnił. - No i obiecała, że odwiedzi moją siostrę... Więc mogłaby w końcu wyjść z tej kąpieli i się tu pokazać.

- Już nas szukacie?! - zdumiała się Milanee, gdy się wreszcie pokazała. - Ale w sumie dobrze, że wpadłyście. Wiecie, że tu mają gorące źródła? Tak normalnie w zimie działające!
- No nie gadaj - mruknął Leo, nadal się krzywiąc.
- Cicho bądź, Teleorin, bo ty zupełnie gościnny nie jesteś - wytknęła mu. - Nic z dżentelmena w tobie nie ma, jakby mi już jednego Haldisa było mało... Dobrze, że chociaż gotować umiesz.
- Chyba nie nadążam za twoimi skrótami myślowymi.
- Bo powoli myślisz - prychnęła. - Mam opowiadać, czy nie? I mogę przy nich? Znaczy, przy Vaneshce, to wiem, że jej mogę ufać, no ale...
- A Miya była ze mną na inicjacji, kretynko - przypomniał elf, kompletnie skołowany. - Co ty się w takie podchody bawisz?
- Sam mi zalecałeś czujność - zauważyła Mil i wreszcie usiadła. - No to tak: masz pozdrowienia od Sei'ana Fáela, bo jak przyjechałam do domu, to akurat u nas był...
- On? A to ciekawe - zdziwił się Leo. - Jakoś zawsze mieliście konszachty z innym... Fáelem.
- Oj, Saedd to Saedd - wzruszyła ramionami. - Zresztą był u nas z czysto towarzyską wizytą. Całkiem fajny gość, powiem ci.
- Właściwie zawsze uważałem, że byłby jednym z tych bardziej sensownych, gdyby... Zaraz, jak to mam od niego pozdrowienia?! - chłopak aż się poderwał z obłożonej poduszkami kapy, omal się przy tym nie przewracając. - Skąd wiedział, że jesteśmy razem?!
- Musisz to tak dwuznacznie mówić?
- A ty musisz tak dwuznacznie słuchać? - odciął się, kiedy już pozbierał szczękę z ziemi.
- Wiedział chyba stąd, że mu powiedziałam - nie zwróciła uwagi na ten docinek. - Wiesz, niektórzy tam się o ciebie troszczą, a nie tylko knują.
- No dobra... Mów dalej - Leo znów usiadł, a jego twarz była zmęczona, ale i napięta. Nie mogłam się nadziwić, jak bardzo potrafi się zmienić, kiedy tylko wypływa temat Saedd Ménn.
- A żebyś wiedział, że mam o czym mówić; nawyciągałam od Sei'ana pełno różnych wieści - dziewczyna od razu poweselała. - Więc tak: był zamach na twoją ciotkę-gotkę, ale go jakoś przewidziała, czy coś... W każdym razie uniknęła i nadal jest głową rodu. A tej Ri-coś tam... No, tej takiej szmacie, bez urazy. Potomek się urodził.
- Ríllith? - Leo wytrzeszczył oczy do granic możliwości. - To wreszcie kogoś zechciała? Znaczy, ktoś ją zechciał?
- No chyba nie zechciał, bo potomek jest tak jakby nieprawy - mruknęła Milanee. - A ona nie chce się przyznać, czyj. Oprócz tego, że jej, oczywiście.
- Powinni się cieszyć, że nowe pokolenie im będzie rosło - Leo posłał jej ten krzywy, niepasujący do niego uśmiech. - Zwłaszcza, że dotąd ciągle kogoś tracili. Najpierw Lierni, potem Callinia... Callinia! - przypomniał sobie w popłochu. - Cholera, przejdź wreszcie do rzeczy! Byłaś u mojej siostry?!
- U Callinii - Milanee spojrzała na niego jakby niepewnie. - A czy to miało jakiś sens ją odwiedzać? Przecież i tak jest roślinką, nawet nie zauważy...
- Do cholery, nie byłaś?!
- A ty, do cholery, nie mogłeś jej odwiedzić?! - nagle wpadła w złość. - Kiedy ostatnio byłeś w klinice, jeszcze przed swoją inicjacją, nie?! Inaczej byś wiedział, że jej tam nie ma od ponad półtora roku!!
- Jak to... Jak to nie ma? - chłopak na chwilę stracił oddech. - Przecież nie odłączyła się od kabli i nie uciekła! Ani się nie wypisała!
- Słuchaj, pytałam mamę, w czym rzecz - Mil przesiadła się obok niego, w jej oczach pojawiła się troska. - Została wypisana, zupełnie legalnie... Nie, nie patrz na mnie w ten sposób, widzę już, co ci chodzi po głowie. A raczej kto.
- A dziwisz się? Sama powiedz. Skoro ją do tego doprowadził, to mógł ją i... Wyprowadzić.
- Nie, czekaj - dziewczyna zamachała rękami. - Mama mówiła, że Callinia została przepisana gdzieś indziej... Na specjalną terapię, czy coś. Do jakiegoś instytutu. A gość, który za tym stał, nazywał się Ze-ni-ga-ta - przesylabizowała. - Widzisz, specjalnie zapamiętałam!
- Co mi z tego, skoro pewnie i tak nie wiesz, g d z i e ona teraz jest?! - Leo wyglądał na komplenie załamanego.
- Ale Miya jest światowa, może znaleźć!
Na dźwięk własnego imienia poderwałam głowę znad zeszytu i zrobiłam kleksa.
- Zobacz, zapisywała wszystko - ucieszyła się Mil. - I na pewno będzie wiedziała, gdzie szukać!
Nagle poczułam się jak detektyw, który właśnie dostał zlecenie stulecia...

16 II

Give me release, witness me
I am outside, give me peace
Heaven holds a sense of wonder
And I wanted to believe
That I'd get caught up when the rage in me subsides
Passion chokes the flower
Till she cries no more
Possessing all the beauty
Hungry still for more
Heaven holds a sense of wonder
And I wanted to believe
That I'd get caught up when the rage in me subsides

 In this white wave
I am sinking in this silence
In this white wave
In this silence I believe

I can't help this longing, comfort me
I can't hold it all in, if you won't let me
Heaven holds a sense of wonder
And I wanted to believe
That I'd get caught up when the rage in me subsides
.
In this white wave
I am sinking in this silence
In this white wave
In this silence I believe
I have seen you
In this white wave you are silent
You are breathing
In this white wave I am free
...

Sarah McLachlan

Wybraliśmy się dzisiaj na wycieczkę, wszyscy czworo. Jechaliśmy brzegiem morza, aż w końcu zatrzymaliśmy się w miejscu, w którym było najmniej śniegu (oczywiście konie się skarżyły, że muszą brnąć w zaspach) i tam Ketris wyjął flet (flet!), a Vaneshka zaczęła śpiewać. Na początku słuchałam z uwagą, jak woda niesie ich pieśń - która jednak bardziej pasowała do wiosny niż do zimy - ale potem odpłynęłam myślami do wszystkich, od których się odcięłam, przyjeżdżając tutaj. Pewnie i tak nikt nie miałby mi tego za złe (o ile zwróciliby uwagę), ale skoro już funkcjonuję według czasu DeNaNi... Nawet Lilly nic nie wysłałam w dzień Annicenty Kochającej. To święto obejmuje każdy rodzaj miłości, tę przyjacielską i rodzinną również, a przecież dnia by mi nie starczyło, żeby obskoczyć i wyściskać wszystkich, na których mi zależy... Tak, wiem, że mogę to robić bez okazji. Ale w ten jeden dzień mam ochotę zrobić sobie rachunek sumienia i wyliczyć, kogo i jak bardzo zaniedbałam.
No i oczywiście Tenari. Nie ma dnia, żebym choć raz nie pomyślała o Tenarim, który w tej chwili jest daleko, w miejscu, o którym nawet ja dotąd nie słyszałam, nazywanym Ogrodem K... Sama nie wiem, jak powinnam pisać tę nazwę. W każdym razie, kiedy padła propozycja wyjazdu, zgodziłam się bez wahania. Mogłabym powiedzieć, że nie chciałam, by Tenari poczuł się zawiedziony - naprawdę się cieszył na tę podróż. Ale czy tak naprawdę nie chciałam po prostu pozbyć się balastu?
A przede wszystkim, czy nie powinnam była przynajmniej przemyśleć sprawy?
Teraz, kiedy już nie ma Xelli-Mediny, mogę się okazać nieodpowiednim towarzystwem, rozbrzmiewają mi w głowie słowa Rigela, słowa ostrzeżenia, którymi odpowiedział na moją zgodę. Oczywiście niespecjalnie się tym przejęłam. Może zbyt wiele wiary pokładam w innych? Ale cóż, Tenari poczułby się zawiedziony również gdybym w niego nie wierzyła.
A konwalie, jeśli dotarły, pewnie zdążyły już zwiędnąć.
Ale nie tylko to mnie martwi, choć ta głębsza przyczyna również leży w mojej wybujałej wyobraźni. Vaneshka też to zauważyła i zanim wróciliśmy do domu, zaaplikowała mi pieśń - tak, właśnie zaaplikowała. Posadziła na wyjątkowo niewygodnym kamieniu i kazała słuchać dopóki nie skończy. I co ciekawsze, utwór nie był jej własną improwizacją, ale dobrze mi znaną i lubianą piosenką - niespokojną i deliryczną w treści. A jednak w jej wykonaniu i bez podkładu muzycznego przyniosła pewne ukojenie...

- Co takiego cię niepokoi? - zapytał Aerian po powrocie na Krawędź.
- Czy i ty zamierzasz mnie jakoś pocieszyć? - uśmiechnęłam się słabo.
- Nie sądzę, żebym potrafił - pokręcił głową i usiadł w fotelu. - Mogę tylko trwać przy tobie, ale nie wiem, czy ci to wystarczy.
Usiadłam mu na kolanach i przytuliłam się mocno. Chyba uznał to za odpowiedź, ale rozwiązał mi się język.
- Albo mam przerost natchnienia, albo coś się zaczyna w światach - mruknęłam. - A jeśli to drugie... Nie wiem, może zniknięcie Xemedi-san to zapoczątkowało. Jest parę osób, które na pewno wzniosły wtedy toast...
- Jak to się ma do ciebie?
- Niestety z opowieściami bywa tak, że czasem mnie wciągają. Zwłaszcza jeśli się opieram.
- Może się nie opieraj - podsunął. - Zawsze potem jesteś taka zmęczona... Może daj się raz ponieść z prądem?
- A jeśli na końcu będzie czekało coś, z czym nie będę chciała mieć do czynienia? - zaprotestowałam - Płynąc z prądem, nie będę mogła się obronić.
- Wtedy przyjadę - odpowiedział, choć wydawało się, że nie mówi do mnie. Zapatrzył się gdzieś przed siebie.
- Skąd będziesz wiedział, zamknięty w Pieśni? - starałam się, żeby nie zabrzmiało to złośliwie.
- Wiedziałem, kiedy zabrałem cię z tej dziwnej historii o krysztale - odparł bez namysłu. - Tak jak ty wiedziałaś, szukając mnie po zakończeniu czasu przysięgi. Teraz znowu moja kolej.
Pozostaje mi trzymać go za słowo. Jutro wracam.

13 II

Chyba nie potrafię dziś pisać bez egzaltacji. Co zrobić, żeby rezultat nie przypominał ckliwego romansu?
Zadziwia mnie. Zadziwia mnie wciąż i wciąż. Zdążyliśmy już nauczyć się siebie na pamięć, a jednak za każdym razem jakby odkrywał mnie na nowo i z taką samą ostrożnością. Dlaczego ostrożnością? Przecież nie jestem kruchą i delikatną istotą, która może się rozsypać w proch pod lekkim dotykiem, którą można urazić byle słowem.
Ach, nie dość, że z ostrożnością, to jeszcze chyba z niedowierzaniem. Że istnieję i jestem właśnie tu, przy nim. Nie, nie będę pytać, co go do mnie ciągnie, bo wyczytałam gdzieś ostatnio takie mądre słowa, że kocha się nie "za", lecz "pomimo". Przyznam przy okazji, że sama mogłabym ze swojej strony znaleźć sporo takich "pomimo", ale to mi wcale nie przeszkadza tęsknić za Aeiranem do granic możliwości.
Choć nawet tęsknocie zdarza się czasem przegrać z natchnieniem, ale może dzisiaj to pomińmy...

Pędziliśmy dzisiaj przez Melodię, pomiędzy poszczególnymi Zwrotkami - nadal nie mogę się ich doliczyć, ale wiem przynajmniej, że nasza jest ósma. Spotkaliśmy po drodze jednego z bogów Pieśni, tego Aysela w masce (która to maska przypominała tym razem moją z pamiętnego balu karnawałowego) i nie mogliśmy się od niego opędzić. Był bardzo ciekawy, cóż to za okazję mamy, by tak cieszyć się życiem, na co wytknęłam mu, że gdyby mieli w swoim panteonie bóstwo miłości, może by inaczej patrzyli na pewne sprawy.
I co mi odpowiedział? Tak, powinnam była to przewidzieć. Że skoro jest wolne miejsce, to może...
Nie daliśmy mu dokończyć. Tym razem zgubiliśmy go skutecznie.
Swoją drogą, to nawet ciekawie brzmi: "demon miłości" Pod pewnymi względami bardziej pasuje niż bóstwo.

A podróż przez Melodię była jak... Jak... Jak podróż przez melodię. Tak sobie obiecywałam, że jakoś ładnie to opiszę, a tu klops. Wystarczy, jeśli powiem tak: uczucie, że gra człowiekowi w duszy muzyka, jest chyba powszechnie znane, prawda? A jeśli zamienią się rolami i człowiek znajdzie się w muzyce?
Nie mogę się powstrzymać od nucenia romantycznych piosenek. Zaczyna mnie to przerażać...

11 II

- Mam do ciebie pewną prośbę - Vaneshka uśmiechnęła się nieśmiało.
- Mów śmiało - odwzajemniłam uśmiech i postawiłam herbatę na stoliku. Zanim jednak usiadłam, nie omieszkałam podejść do siedzącego na kanapie Tenariego i zaklaskać mu przed oczami. Zamrugał i skrzywił się, ale przestał się pogrążać we własnych i cudzych myślach.
- Podano do stołu, paniczu - powiedziałam dobitnie. - I mógłbyś też go zaprosić na herbatę, zamiast tylko siedzieć wiecznie wyłączony.
Tenari grzecznie podleciał do stolika i wziął swoją cynamonową, ale moje słowa go rozbawiły, jakbym domagała się gwiazdki z nieba.
- To może inaczej - westchnęłam. - Uświadom go, że jutro przychodzi na herbatę.
Mały posłał mi uśmiech pod tytułem "tak lepiej", po czym wrócił na kanapę ze swoją filiżanką. Ja natomiast usiadłam, narzekając w duchu, że oto z własnej woli pogłębiam konszachty... Znaczy, kontakty z Chaosem. Jakbym już i tak nie była z definicji chaotyczna, Tenari zresztą też.
- Niech to, przepraszam cię - zwróciłam się do Vaneshki, otrząsając się z zamyślenia (zaraził mnie?!). - O co chciałaś mnie prosić?
- Chciałabym, żebyś pomogła mi znaleźć Leo i Milanee - pieśniarka spuściła oczy. - Od dwóch tygodni nie mam z nimi kontaktu, a przecież wcześniej odzywali się przynajmniej dwa razy na tydzień...
- Nie jesteś przypadkiem nadopiekuńcza? - zapytałam zaczepnie.
- Cóż poradzę, że mi ich brak - westchnęła. - A Carnetia prawie nie bywa w domu, więc siedzę tylko z drzewkiem.
- Właściwie dokąd ich wywiało? Już dawno miałam o to zapytać, ale jakoś... Zapomniałam.
Kiedy Vaneshka zaczęła wyjaśniać, na jej twarzy pojawił się żal przemieszany z rozbawieniem.
- Milanee uparła się, że odnajdzie Haldisa - powiedziała - Nie wiem, co dokładnie między nimi zaszło, ale gryzła się tym przez naprawdę długi czas. A Leo uznał, że to szaleństwo puszczać ją samą.
- I do tej pory go nie znaleźli? - przewróciłam oczami. - Półtora miesiąca poza Marzeniem?
- Światy są nieogarnięte - pieśniarka spuściła wzrok. - Może nie dla kogoś takiego jak ty, ale dla nich...
- W porządku, mogę pomóc - pokiwałam głową. - Ale zdajesz sobie sprawę, że pojutrze jedziemy do Pieśni?
- Owszem, owszem - roześmiała się. - Dlatego dam im jeszcze tygodniowy kredyt zaufania.

Czasem myślę, że wolałabym, by światy i dla mnie były nieogarnięte...
Ale też przyznam, że mam ochotę skakać z radości. Skoro ruszam na Krawędź w towarzystwie Vaneshki, oznacza to, że po raz pierwszy pojadę przez Melodię! Hura, hura!
I ciekawa jestem, czy w czasie, gdy tam będę, moi tajemniczy korespondenci znów przyślą mi konwalie.

8 II

Śniłam dzisiaj o spadaniu, co już od dawna mi się nie zdarzało. W dodatku w rozmaitych sceneriach - a to z pięćdziesiątego piętra wieżowca, a to z moich ulubionych krętych schodów, a to wreszcie w przepaść... I w zasadzie się nie bałam. Tylko na początku, ale potem uznałam, że skoro tak już długo spadam, nie skończy się to zanim się obudzę. Tak, zdawałam sobie sprawę, że to mi się śni, ale nie zbudziłam się z tego powodu, jak to było do tej pory.
Aż w którymś momencie ktoś powiedział, że mnie uratuje. Nie wiem kto, słyszałam cichy szept w swojej głowie, a może raczej czułam lekkie tchnienie? Wyciągnęłam więc rękę i coś ją kurczowo chwyciło, omal jej nie łamiąc. Zostałam pociągnięta w górę i nagle odkryłam, że stoję na twardym gruncie, lecz otacza mnie ściana płomieni, bez możliwości wyjścia. I coraz bardziej się zbliżały...
Dziwne, ale nawet wtedy się nie bałam. Za to byłam wyjątkowo oburzona o taką "pomoc".
Może bym dla odmiany w nieskończoność stała osaczona przez ogień, ale na szczęście obudził mnie Tenari, który stłukł talerz podczas próby zrobienia śniadania i przyszedł się przyznać. Chwała mu za to.
Ciekawa jestem, co by o tym śnie powiedziała Vanny albo Yori-chan. Bo zwykle jeśli udaje mi się zapamiętać, co mi się przyśniło, okazuje się to później ważne... Ale, jak już ostatnio wspominałam, może mam manię prześladowczą.

5 II

Jakoś tak... Czuję czyjąś obecność. Jakby ktoś o mnie myślał albo czegoś ode mnie chciał i zbliżał się coraz bardziej... Może po prostu mam manię prześladowczą?
A może prześladują mnie bohaterowie opowieści, która ostatnio wpadła mi do głowy? Chciałabym ją napisać, ale jest zbyt prawopodobna, zbyt rzeczywista, bym mogła do tego podejść bez lęku.

Renê odpisała na mój list, wyraźnie pocieszona, a do tego upewniła mnie, że nie jestem sama w swojej opinii.
Jakiś miesiąc wcześniej - napisała - Xella-Medina powiedziała mi: "Kâsan, chciałabym zmienić rzeczywistość"... Wtedy nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi, bo przecież kto jak kto, ale ona na rzeczywistość zawsze miała przemożny wpływ. A tymczasem jej chodziło o zniknięcie z tej, by przenieść się do innej... Być może to ma sens, który tylko ona dostrzegała. A może chciała po prostu zniknąć, uwolnić siebie od światów, a nawet nawzajem? Tak czy inaczej, wiemy, że gdzieś jest. Brakuje mi jej, ale teraz moje myśli skutecznie zajmuje K-chan i jego narzekanie na temat równowagi. Pewnie to też przewidziała...

1 II

Znów zostaliśmy sami z Tenarim. Vanny również postanowiła, że wybierze się do Solen. Nie mam pojęcia, czy tamtejsi specjaliści od klątw zdolni są pomóc osobie, która urodziła się przeklęta, ale to chyba lepszy punkt wyjścia niż przeszukiwanie zasobów Biblioteki na Pograniczu. Zwłaszcza jeśli człowiek, o którym mowa, jest dla mojej kuzynki kimś naprawdę ważnym...
A ja nagle poczułam przypływ nadziei. Czegoś, co tylko pragnie, by je uchwycić, by mogło przynieść ożywienie.
Nowa opowieść chce się rozpocząć...?