30 VIII

- Wyjedźmy gdzieś - usłyszałam, kiedy spacerowaliśmy najmniej zatłoczonymi uliczkami Melrin. - Daleko. Na dłużej.
- Dopiero co mówiłeś, że już na ciebie pora - przypomniałam nie bez żalu.
- Myślę, że poczekam do jutra - Aeiran uśmiechnął się lekko. - Ale on zostanie na dłużej. Dźwiękmistrz-szczęściarz.
- Uwięziła cię ta Pieśń - mruknęłam. - Siedząc tam tylko ich zachęcasz żeby cię pilnowali.
- Ale w ten sposób ja też mogę ich pilnować - wzruszył ramionami. - Choć przyznam, że przez to niemal przypominają mi się... dawne czasy. Sprzed przybrania obecnej postaci.
- Tym gorzej dla nich. Niech sobie siedzą w tym swoim Refrenie i pilnują własnych spraw. Z tego, co już o nich wiem, wnioskuję, że po prostu jesteś dla nich za ludzki.
- Być może - zamyślił się. - A może to sprawa pochodzenia. Wiesz, oni wywodzą się od bogów z Jasności, więc jestem dla nich swego rodzaju... Przeciwieństwem. Może uznali to za wygodne.
- Żebyś mógł robić za czarny charakter? - prychnęłam, ale też zaczęłam snuć teorie. - Chociaż czekaj, jeszcze od innej strony można to rozpatrywać. Kiedyś mogą zechcieć ruszyć w światy i tylko ty będziesz im mógł to zapewnić...
- O tym też myślałem - skinął głową. - Właściwie powinienem zupełnie zamknąć Pieśń na międzysferę. Nikogo nie wpuszczać ani nie wypuszczać. To byłoby jedyne słuszne rozwiązanie.
- Zrobiłbyś to?
- Oczywiście, że nie - przyciągnął mnie do siebie. - Na to jestem niestety zbyt samolubny.
Słysząc to nie mogłam powstrzymać śmiechu.

Liście zaczynają już żółknąć. Nawet w Solen.

26 VIII

Jak cudownie jest słuchać ciszy. Ciszy wypełnionej oczekiwaniem na nowy dzień, ciszy pamiętającej poprzedni. Nasyconej emocjami. Taka cisza potrafi powiedzieć więcej niż potok słów.
Ale przelana na kartkę natychmiast przestaje być czymś uświęconym i mistycznym, i jest po prostu ciszą. Zmienia się w zwykły brak dźwięków. Żadnej treści.
Przyjęłam, że jest ranek, toteż ranek jest. Proste, prawda? Noc spędziłam niemal bezsennie, ale nie tą niedobrą, destrukcyjną bezsennością. Po prostu siedziałam na łóżku i marzyłam by móc zobaczyć wschód słońca. Ale już sama świadomość panującej - i mijającej - w światach nocy koiła.
Za to Aeiran miał niespokojny, płytki sen. To do niego niepodobne. Wystarczył jeden dotyk, jedno łagodne muśnięcie, sekunda potrzebna na odgarnięcie włosów z twarzy, by prędko otworzył oczy i zerwał się pełen czujności.
No, może "zerwał się" to nie jest najwłaściwsze określenie. Bo zaraz złapał oddech i opadł z powrotem na poduszkę.
- To tylko ja - uświadomiłam go spokojnie. - Nikt cię tutaj nie pilnuje i nie patrzy ci na ręce.
Już przy pierwszych moich słowach rozluźnił się i przymknął oczy.
- W takim razie pozwól mi jeszcze nie wstawać i rozkoszować się tym faktem.
- Możesz się rozkoszować ile chcesz - uśmiechnęłam się. - Jesteś tu od dwóch dni, a jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy?
- Śniła mi się Devna - wyjaśnił takim tonem, że choć jeszcze nie wiedziałam zbyt wiele o tej pani, byłam już pewna, że jej nie lubię. I że nie lubiłabym jej jeszce bardziej, gdybym ją spotkała - ale nie ma szans, ponieważ musiałabym wznieść się na poziom bogów albo ściągnąć ich do mojego. Nie ma mowy.
Aeiran zasnął szybko, ale chyba znów nie za głęboko, bo uśmiechnął się, kiedy dotknęłam jego twarzy i obrysowałam palcem jej kontury. Nie mogłam nie odpowiedzieć uśmiechem, choć wiedziałam, że go nie zobaczy.
Nadal nie mogę przestać się uśmiechać. Mam ochotę zaśpiewać jakąś kołysankę. Dream of morning's golden light, when you and I will leave the night... Czy coś innego, równie delikatnego.
Była kiedyś taka księżycowa bogini, która zobaczyła młodzieńca uśpionego w grocie i z miejsca się w nim zakochała, a przecież nawet nie potrafiła go obudzić z wiecznego snu. W innych okolicznościach zastanawiałabym się co jej przyszło do głowy łazić po grotach i co jej przyszło z takiej miłości - czy zdolna była siedzieć przy nim dopóki sama nie zasnęła z nudów, czy wcześniej straciła cierpliwość i sobie odleciała?
W innych okolicznościach... Ale nie teraz, gdy cisza na to nie pozwala.

24 VIII

En attendant ses pas
Je mets la musique en sourdine, tout bas
Trop bete, on ne sait pas, s'il sonnait
Si je n'entendais pas cette fois
En attendant ses pas ce matin-la...
Un soir? Un matin?
Un hiver, une aube, un printemps, qu'il choisira
Rien, je n'en sais rien, je mets des lumieres, les nuits
Au bord des chemins
En attendant ses bras
Je peins des fleurs aux portes
Il aimera ca
En attendant le doux temps de ses bras...


C. Dion

Nawet nie pamiętam, o czym rozmawiałam z Vaneshką. A przecież przesiedziałam w Marzeniu ponad dwie godziny... Zdaje się, że Leo i Milanee (Carnetii nie było) chcieli mnie wypytać o naszą podróż - nie wystarczyło im to, czego dowiedzieli się od pieśniarki. Mieli ochotę poznać "inną wersję wydarzeń".
Dlaczego piszę o tym z taką niepewnością? Bo podczas tej wizyty byłam najwyraźniej bardziej wyłączona niż mi się wydawało. Przynajmniej do chwili, gdy nagle pojawił się nie do końca spodziewany gość, a potem nastąpiła scena rodem ze szczęśliwego zakończenia komedii romantycznej. No, wiecie - dziewczyna rzuca się chłopakowi na szyję, on ją bierze w ramiona i kręci w powietrzu, a na koniec łączą się w czułym pocałunku... Leo i Mil patrzyli na to oczami jak talerze i dopiero kiedy zaczęłam bić brawo, chętnie się przyłączyli. Tenari też, choć chyba bardziej dla towarzystwa.
- Ale Carnetia będzie wściekła, że ją to ominęło - stwierdził Leo, szczerząc radośnie zęby.
- Carnetia może sobie znaleźć różne inne rzeczy, które jej n i e ominą - skrzywiła się Mil. Dopiero wtedy Vaneshka przypomniała sobie, że ktoś jeszcze jest w pokoju poza nią i Ketrisem. Zarumieniła się uroczo, a bard uśmiechnął się szeroko - i zwycięsko.
- Za takie widowiska się płaci - rzucił i mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Zamrugałam - czy raczej zatrzepotałam rzęsami jak głupiutki podlotek - i poderwałam się z fotela. Tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie i ponownie usiadłam.
- Dobrze się czujesz? - zatroszczył się Leo. - Może lepiej wróć do domu i odpocznij...
- Do domu to ja, tego... Właśnie chciałam - wykrztusiłam, zła na siebie. Wściekła jak sto diabłów.
- Nie musisz tak się spieszyć - pocieszył mnie Ketris. - Dopiero co przyjechaliśmy, a ty miałaś prawo nie wiedzieć. Chyba spodziewałyście się nas wcześniej, co?
- Lepiej późno, niż wcale - uznała Vaneshka, patrząc na niego tkliwie (a niech to, a niech to, a niech to!).
- Toteż właśnie, Miya też może lepiej późno niż wcale.
- Jesteście wstrętni, obrzydliwi i niedobrzy - burknęłam. Na tyle tylko było mnie stać. Do licha, ja naprawdę w pewnych sytuacjach zachowuję się jak... Nic więc dziwnego, że zawsze bałam się zakochać.

Widok, jaki zastałam po powrocie do Blue Haven, powalił mnie i wgniótł w podłogę. W każdym razie w przenośni.
Zastałam tam mianowicie o jedną osobę więcej niż się spodziewałam. O jednego faceta więcej.
Ja to mam szczęście - obaj wysocy, przepisowo monochromatyczni i siedzący na skrajach kanapy, ostentacyjnie się ignorując... A nie, skłamałam. Tak się przyzwyczaiłam do widoku Lexa w czerni, że nie potrafię się przestawić na te jaskrawe kolory, które ostatnio nosi. Wyglądał jakby niepewnie, ale przecież nie dlatego, że na jego kolana władowała się Strel i pofukiwała, prawda? Ale gdy Tenari podleciał bliżej, Lex od razu wstał z kanapy.
- Nie ma rumowej - odezwałam się odruchowo, słabszym głosem niż pragnęłam.
- Domyśliłem się - skinął głową i wręczył mi wzorzystą puszkę z kokardą. - Dlatego przyniosłem ci to jako spóźniony prezent urodzinowy. Wcześniej nie byłem w stanie.
Powiedziawszy to, ukłonił się dwornie, a ja tylko stałam bez słowa, trzymając puszkę w ręce... Aż w końcu klapnęłam na kanapę. Lex wzruszył ramionami i chyba już miał otworzyć sobie wyjście, gdy nagle odwrócił się do mnie z olśnieniem.
- W przyszłym miesiącu moja Pani wyrusza w podróż - strzelił. - Chciałbym, żebyś pojechała z nią.
- Co ci przyszło do głowy?! - zapytałam, gdy już przetrawiłam jego słowa.
- Po prostu tylko tobie ufam - uśmiechnął się niewinnie.
- Czy coś jej grozi? - zaniepokoiłam się.
- Jeszcze nie wiem.
- W takim razie sam z nią jedź! - obruszyłam się.
- Mówiłem, tylko tobie ufam - Lex uniósł brwi, otworzył przejście i zniknął.
Nie wiem jak długo siedziałam bez ruchu po jego odejściu. Pewnie kilka sekund, choć wydawały mi się co najmniej godziną. Nie przypuszczałam, że to Aeiran przerwie ciszę; do tej pory tylko patrzył przed siebie. Nawet nie na nas, jakby był zupełnie wyłączony... I zmęczony, tak jak go zapamiętałam.
- Siedział tu już, kiedy się pojawiłem - powiedział głosem bez wyrazu.
- Nie miałam o tym pojęcia - prychnęłam. - Ostatni raz widziałam go chyba... ech, nieważne. Nieważne.
- Skoro tak uważasz... - odparł, na co ja przysunęłam się jak najbliżej niego.
- Dlaczego zawsze tak to wypada? - szepnęłam. - Tak bez kwiatów w drzwiach ani nawet herbaty na stoliku? Chyba się nigdy nie nauczę.
Wtedy wreszcie na mnie spojrzał i to tak, że mogłam odetchnąć z ulgą...
- Przecież i tak nie zerwałabyś żadnych kwiatów, żeby nie zwiędły.
...Co też uczyniłam.

20 VIII

Życie mi upływa od herbaty do herbaty... Tym razem miałam trochę więcej do parzenia, bo złożyli mi wizytę Brangien i Geddwyn. Uznali, że skoro Enrith wyjechała gdzieś z Maeve (dlaczego akurat z nią - bo ma najwiecej cierpliwości?), mogą skorzystać z okazji i odpocząć. Niezłe sobie miejsce do relaksu znaleźli, jak się okazało... Parzyłam tę nieszczęsną herbatę przy akompaniamencie lekkiego J-rocka, a tymczasem rozmowa tocząca się w herbaciarni stawała się coraz głośniejsza.
- Nie masz pojęcia, co cię może spotkać, jeśli się w to wpakujesz! - usłyszałam podniesiony głos Geddwyna.
- Bez obrazy, sensei - wycedził Kaede - ale robisz się taki upierdliwy jak Sei'Hyô.
Czując, że coś ciekawego mnie omija, wystawiłam nos z kuchni. Brangien siedziała przy stoliku i chichotała w najlepsze obserwując chłopaków; tylko popcornu jej brakowało. Na mój widok Geddwyn i Kaede błyskawicznie podnieśli się z kanapy.
- Powiedz mu, że... - odezwali się równocześnie, po czym spojrzeli na siebie piorunującym wzrokiem.
- Najpierw wy mi powiedzcie, o co właściwie się kłócicie - zażyczyłam sobie.
- Wcale się nie kłócimy - burknął duch wody. - On chce gonić za cieniem. Szukać dziewczyny z wizji.
- W życiu czegoś takiego nie powiedziałem - najeżył się rudowłosy.
- Ale tak myślisz.
- Czekajcie, czekajcie - uciszyłam ich. - Geddwyn, przestań go podpuszczać.
- Ja go nie...
- Spokój. A ty, Kaede - wzięłam głęboki wdech. - Zdajesz sobie sprawę, że ona nie chce być odnaleziona?
- Nie chce, czy nie może? - zapytał szybko, wywołując triumfalny uśmiech na twarzy Geddwyna.
- Gdyby nie mogła, próbowałaby się jakoś skontaktować - zamyśliłam się. - Jeśli nie chce, pewnie sama się chroni przed odnalezieniem.
- Albo ktoś nie chce do tego odnalezienia dopuścić - duch wody nie przestawał się uśmiechać. - Tak czy inaczej, sytuacja jest beznadziejna.
- Mówię ci, przestań go podpuszczać - westchnęłam. - Wiesz, Kaede, już parę osób pragnie ją znaleźć i dotąd im się to nie udało. Dlaczego tobie miałoby?
- Teraz ty go prowokujesz - wytknął mi Geddwyn.
- To chyba jasne - Brangien wstała z krzesła i podeszła do nas. - Kaede chce dla odmiany pomyśleć o kimś innym. Tylko najpierw musi kogoś takiego spotkać... Jak dla mnie to zdrowy objaw. Pysiaczku, co z tą herbatą?
Zamachałam gorączkowo rękami i pobiegłam do kuchni. Wróciłam stamtąd z filiżankami i przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu nad gorącym naparem, każde ze swoimi myślami.
- Dlaczego miałbym żyć dla kogoś? - zapytał nagle Kaede.
- Ale wyskoczyłeś, mały - zaśmiał się Geddwyn. - Samo myślenie o kimś nie ułoży ci jeszcze całego życia, wiesz?
- Ale po co to komu? - zdenerwował się rudowłosy.
- To wcale nie musi być takie złe - zaczęłam powoli. - To znaczy, ty w pewnym sensie żyłeś dla kogoś, bo miałeś być jego eksperymentem i bateryjką. A wcale nie musi o to chodzić.
- Właśnie - podchwyciła Brangien. - Jeśli ci na kimś zależy, wtedy gotów jesteś wiele poświecić, żeby...
- A jeśli temu komuś na mnie nie zależy? - przerwał jej Kaede.
- Wtedy, jak przypuszczam - rzekł Geddwyn, posyłając mi jakiś dziwny uśmiech - takie życie jest dość chore...

18 VIII

- Dlaczego ona tak powiedziała? - Kaede wreszcie przełamał mur milczenia.
- Niby co? - przekrzywiłam głowę nieufnie.
- Patrzę na ciebie uważnie, ale nie widzę nic z tego, o czym mówiła.
- Może po prostu nie wiesz jak to wygląda? - prychnęłam. - Chcesz lapsanga? Bo właśnie się parzy.
- Chętnie - stwierdził, a ja omal się nie przewróciłam z zaskoczenia. Inna rzecz, że powiedział to doskonale obojętnym, a może znużonym głosem. Bez gniewu. Gdyby to nie był Kaede, rzekłabym, że sprawiał wrażenie... Nieważne.
- Powinienem żałować, że nie wiem?
- Skoro zaczynasz się zastanawiać nad swoim życiem, to znaczy, że źle z tobą - przewróciłam oczami. - A z drugiej strony, może i dobrze. Może się zdecydujesz, czego od niego chcesz.
- Nie wiem - pokręcił głową. - Odkąd pamiętam, uważałem się za wojownika. Ale zawsze jakieś siły nadprzyrodzone wtrącały mi się w walki - uśmiechnął się krzywo.
- Taaak, w Decydujące Walki - zachichotałam. - Wybacz, wybacz. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to albo owe siły nie chcą żebyś był wojownikiem, albo oszczędzają cię na prawdziwą Decydującą Walkę. Żebyś rósł w siłę i zwyciężył.
- Kiedy? I przeciw komu? - ożywił się.
- Jakby powiedziała pewna moja znajoma: gdybyś wiedział, nie byłoby ciekawie - wzruszyłam ramionami. - Inna rzecz, że ja też nie wiem. Tylko snuję domysły.

17 VIII

...I coraz mniej przeszkadzają mi moje kaprysy, i coraz mniej denerwują mnie niepoukładane opowieści. I nie szkodzi, że Kaede snuje się po herbaciarni z chmurną miną, bo znów go dopadła chandra. Ani to, że Tenari stłukł mi dziś filiżankę pełną zielonej z miętą. Życie jest piękne, piękne, piękne...
- To ja się chyba będę zbierać - gdzieś z daleka dobiega głos kuzynki.
- Co? Dlaczego? - otrząsam się na chwilę z zamyślenia.
- Bo z dnia na dzień robisz się coraz bardziej rozanielona - śmieje się Vanny. - Aż miło na to patrzeć, ale chyba nic już do ciebie nie dociera, co?
Mam ochotę zaprotestować, ale może widać to bardziej niż przypuszczałam, skoro Tenari przygląda mi się ze zgoła naukowym zainteresowaniem? Kaede zresztą też, ale zupełnie bez wyrazu.

14 VIII

Co ja narobiłam...
Widocznie nawet znalezienie gry planszowej potrafi mieć katastrofalne rezultaty...
No dobrze, może jeszcze nie katastrofalne, ale już niedługo. Jest dla mnie coraz bardziej jasne, dlaczego Geddwyn traktuje Kaede jak dzieciaka; zwłaszcza gdy patrzę, jak razem z Vanny zamienia niewinną planszę do chińczyka w pole krwawej bitwy. Tenari chyba też by sobie pograł, ale na razie tylko przygląda się z fascynacją.

Wreszcie udało mi się odciągnąć kuzynkę od gry i wybrałyśmy się do Teevine. Kaede naturalnie wolał zostać w domu, ale że Ten-chan również wolał, to już mnie odrobinkę zdziwiło. Uczepiłam się jednak nadziei, że nic sobie nie zrobią, kiedy mnie nie będzie.

- Zobaczcie, niezła jest! - cieszył się Geddwyn, patrząc jak Enrith trenuje szermierkę z Artenem na dziedzińcu; to niby czynność, która miała ją zająć i była bezpieczniejsza niż gotowanie czy sprzątanie.
- Powiedzmy - pokiwałam głową, gdy zrobiła szybki unik i ostrze miecza elfa utkwiło w kolumnie. - Ciekawe jak wyglądałby taki pojedynek na serio.
- Spytajcie małego.
- Ale on nie chce nam nic opowiedzieć - rozżaliła się Vanny. - A gdyby jeszcze zeszło na tę Enrith, chyba by w nas czymś rzucił.
- O, to całkiem jak ona - stwierdził i westchnął. - Moglibyśmy ją dokądś odstawić, ale nie chce się rozstać z tymi zwłokami...
- Ja wszystko słyszę!! - dziewczyna nagle przerwała pojedynek i przymaszerowała do nas z marsową miną. Widząc to, Arten również podszedł.
- No i co? - Geddwyn uśmiechnął się zaczepnie.
- To nie są żadne zwłoki, tylko żywy człowiek, jasne?!
- Dlaczego tak się tego uczepiłaś? - mruknął, spoglądając w bok.
- A ty dlaczego jesteś taki niechętny? - wypaliła. - Jak go pierwszy raz zobaczyłeś, było ci go żal, a teraz?!
- A teraz trzymam te zwłoki we własnym domu i aż emanują negatywnymi wibracjami, dziękuję bardzo.
- Ha!! - wrzasnęła, aż szyby w oknach zadgrały. - A wcześniej mówiłeś, że nic od niego nie wyczuwasz, taaak?!
Duch wody nie miał już gdzie uciec spojrzeniem, więc wbił je w ziemię.
- Coś wyczuwam, owszem - przyznał w końcu. - Słabe wspomnienie tego, co w nim tkwiło.

Chłopak, którego przywiozła Enrith, leżał spowity w kryształ, nie wiadomo dlaczego w Komnacie Fal. Chociaż... Chyba jednak wiadomo - żeby Enrith nie miała tam wstępu i przypadkiem nie rozbiła (a przecież Vanny z nami poszła, i Arten, choć nie poddawali się próbom). Może nieprzytomny, może martwy, a może po prostu roślinka już na zawsze... Nie potrafiłam tego jednoznacznie stwierdzić. Ale domyślałam się, kim jest. Ot, zawodowe przekleństwo.
Powinien mieć teraz dwadzieścia jeden lat, ale z wyglądu trudno byłoby określić jego wiek, bo był w tej chwili strzępem człowieka. Wychudzony, zmęczony... Nawet w letargu zmęczony. I zrezygnowany. Poza tym miał lekko falujące brązowe włosy i twarz upstrzoną piegami.
- Jeśli nic już z niego nie zostało - zwrócił się Arten do Geddwyna - to dlaczego go tu trzymamy? Jako eksponat?
- Czemu nie? - uśmiechnął się lekko duch wody. - Może pewnego dnia ktoś przybędzie i zabierze go?
- Nie tak powinno być - mruknęłam. - Nie my powinniśmy decydować, kto kogo może zabierać.
- A od kiedy troszczysz się o to, jak p o w i n n o być? - Vanny dała mi kuksańca.
- W tym przypadku akurat się troszczę - odparowałam. - Zawsze, gdy tak kogoś zabieram, zastanawiam się, czy to właśnie do mnie należy.
- Co masz na myśli? - zainteresował się Arten.
- Sam zobacz... Zabrałam Tenariego, który należał do svart. Zabrałam Aeirana, który należał do Ciemności. Zabrałam Kaede, który należał do jednej ze Zwrotek Pieśni - starałam się mówić spokojnie. - A jeszcze wcześniej zabrałam ciebie z twojej domeny. Tylko dla mojego kaprysu.
- I czego to ma dowodzić? - uśmiechnął się lekko. - Jestem szczęśliwy.
- Nawet jeśli jedną z sióstr widujesz tylko raz w roku, a drugą niewiele częściej?
- Tak - odpowiedział z pewnością w głosie. - Są gorsze rzeczy niż twoje kaprysy, naprawdę.

12 VIII

Kaede łazi najeżony i powarkuje na nas, gdy próbujemy się do niego odezwać, albo siedzi na kanapie ze wzrokiem utkwionym w ścianę. Chciałam go wypytać o podróż; tym bardziej, z oczywistych względów, chciała Vanny, ale powiedział tylko "szkoda gadać". Jeśli nadal będzie się tak zachowywał, wykopię go z powrotem do Teevine, nieważne jak trudno mu powstrzymywać nerwy, gdy w pobliżu znajduje się Enrith... Choć chyba raczej sama się tam wybiorę, może dziewczyna będzie bardziej komunikatywna. Gdyby nie to, że najpewniej wysadziłaby mi herbaciarnię w powietrze przy najmniejszej próbie pomocy, zaproponowałabym gościnę właśnie jej...
Nie, nie jest zła. Tylko lekkomyślna.
Z drugiej strony ja też taka bywam, ale konsekwencje mojej własnej lekkomyślności są takie, że ja się tym zadręczam, podczas gdy otoczenie jest nawet zadowolone. Natomiast po Enrith wszystko spływa jak woda po kaczce, za to... Ech.
Za to ja przez nią miałam okazję wziąć udział w próbach i poznałam Brangien. I na dobre mi to wyszło.
Oj, chyba zaczynam dochodzić do przerażających wniosków.

Ciekawe, czy gdybym pogrzebała trochę w Szafie i znalazła jakąś grę video, Kaede by się nią zainteresował? On się naprawdę powinien czymś zająć - właśnie zamroził swoją herbatę. Tylko patrzeć jak dorwie się do mojej.

10 VIII

...A może to, że Tenari akurat dzisiaj zapragnął się wybrać do Teevine, też było częścią przeznaczenia? O nie, nie wolno mi myśleć takimi kategoriami, bo wpadnę w paranoję. Jeszcze większą, znaczy.
Faktem jednak jest, że zapragnął, a my uznałyśmy to za całkiem niezły pomysł. Nie przypuszczałyśmy tylko, że zastaniemy mieszkańców zameczku podminowanych i chodzących bez większego celu tam i z powrotem.
- Co jest? - zapytałam, kiedy Tiley o mało na mnie nie wpadł.
- Wrócił jeden wariat z drugim - powiedział, jakby sam był poważną i rozsądną osobą. - I zaraz chcieli pryskać po cichu, i zostawić na naszych głowach te sierotki. Jakbyśmy się nagle stali jakimś przytułkiem dla sierotek.
- No, faktycznie tak nie powinno być - mruknęła Brangien, siadając z impetem w fotelu. - Ale Geddwyn powiedział, że ta smarkata ma coś wspólnego z Teevine i rzeczywiście, da się to wyłapać...
- Może zaczniecie od początku i powiecie nam, jaka smarkata? - zaproponowała Vanny, wyczuwając intrygę.
- O, ta. - Duch powietrza otworzył wejście do pokoju gościnnego. Zajrzeliśmy tam ciekawie - Tenari omal nie wszedł mi na głowę - ale na widok śpiącej wśród rozkopanej pościeli dziewczyny zrobiło mi się dziwnie słabo. Aż za dobrze pamiętałam tę nierówno przystrzyżoną fryzurę i beztroski uśmiech, widoczny nawet we śnie. A kiedy odwróciła się twarzą do nas, upewniłam się, że nic się nie zmieniła - nadal miała tak samo dziecinną buzię, choć przecież miała już... Ile lat? Dziewiętnaście?
Dziewczyna chyba wyczuła, że ktoś się jej przygląda, najwyraźniej nie spała zbyt głęboko. Otworzyła oczy, zamrugała i wlepiła we mnie wzrok.
- Spotkałyśmy się już kiedyś? - wymamrotała.
- Niecałe trzy lata temu... - powiedziałam słabym głosem.
- Aha, czyli jednak pamięć mi nie wariuje - skomentowała uspokojona, po czym przewróciła się na drugi bok i znów zasnęła.
- OK, teraz ty się tłumacz - poleciła Brangien po zamknięciu drzwi. - Skąd ją znasz?
Westchnęłam, nie wiedząc od czego zacząć.
- Pamiętacie jak przechodziłam próby? - zapytałam w końcu.
- Trudno zapomnieć - uśmiechnęła się Brangien.
- No więc to właśnie ta dziewczyna miała w nich uczestniczyć, ale w porę uciekła...
- To ooonaaa? - Tiley aż rozdziawił usta. - Kogoś ty nam tu chciała zapodać?!
- Sądzisz innych według siebie? - zwróciła mu uwagę siostra.
- No bo z tego, co mówią Miya i Geddwyn, wynika, że ona jest prawie tak problematyczna jak Kaede! - wyjaśnił, a stojąca obok Vanny parsknęła śmiechem.
- Ale Kaede by tu nie przytargał tego drugiego - zauważyła Brangien. - To ona zaczęła marudzić, że to wszystko ich wina i pociągnęła do odpowiedzialności... Tak przynajmniej tłumaczył nasz braciszek, ja tam nie wiem.
- A ten drugi to kto? - zapytałam, siadając. Trochę było tego za dużo jak dla mnie.
- Taka pusta skorupa - powiedział szybko Tiley. - Bo podobno w jego ciele siedziało jakieś bóstwo, które chciało się przenieść do ciała jakiejś innej dziewczyny, bo z kolei ona miała jakąś moc... Czy coś.
Marzyło mi się dokładniejsze wyjaśnienie sprawy, gdy w pokoju pojawił się Geddwyn.
- Cześć - rzucił. - Co, już obgadujecie?
- A co, cieszysz się? - odcięła się jego siostra. - Maeve dalej tam siedzi?
- Taaa, ale to beznadzieja - machnął ręką. - Nawet ja nic od niego nie czuję. Jeśli był w nim jakiś bóg, to chyba go trafiło albo przynajmniej wykopało...
- Ale o co on się chciał zjednoczyć z dziewczyną? - zaciekawił się duch powietrza.
- Opowiadałem ci przecież - zniecierpliwił się Geddwyn. - Czarnoksiężnik chciał zrobić na złość bratu, więc gwizdnął mu tamtą dziewczynę, a czarodziejka chciała zrobić kuku bogom, więc konspirowała z innym bogiem i tak się dogada... - w pewnej chwili jakby dopiero zauważył Vanny i nagle umilkł, speszony.
- A właściwie od czego się to wszystko zaczęło? - wtrąciłam się, wykorzystując chwilę ciszy.
- Od turnieju, który miał się odbyć między ludźmi i istotami nadprzyrodzonymi - odpowiedział Geddwyn. - Przy czym odpowiedzialna za pewien świat bogini gromu i światła wybrała na swoją reprezentantkę właśnie tę tam Enrith - wskazał na drzwi do gościnnego.
- Ty nie pomyliłeś bajek przypadkiem?
- Nic a nic!
- To co wy macie wspólnego z tą sprawą?
- A, wleźliśmy w nią przypadkiem - odrzekł z rozbrajającą szczerością. - Sama wiesz, jak mały lubi się bić.
- Nie zwalaj wszystkiego na Kaede - mruknęła Brangien. - A w ogóle, to gdzie on się podział?
Duch wody uśmiechnął się krzywo.
- Siedzi w zimowej.
- W zimowej - powtórzyłam głucho.
- No, w zimowej.
- A na pewno mówimy o Kaede?
- Ja się nie dziwię, że szczeniak chce się ostudzić - uśmiechnął się szerzej. - Naimprezował się ostatnio co niemiara, a jeszcze jest sfrustrowany, bo mu tamta panna zniknęła... Gdybym go nie znał, stwierdziłbym, że wpadła mu w oko.
- Zastanów się, czy rzeczywiście go znasz - odezwała się Vanny, która do tej pory uważnie słuchała tej poplątanej historii. - Teraz mowa o dziewczynie od czarnoksiężnika? Może o tej, którą mi narysowałeś?
- Może o tej - odpowiedział cicho Geddwyn, wciskając się w fotel. - Choć tak wyglądała tylko w wizji. Na żywo była normalniejsza.
- Nie miała przypadkiem czarnych włosów i czerwonych oczu? - zapytała Vanny. Oczy jej gorączkowo błyszczały.
Duch wody od razu przestał się uśmiechać.
- Weź pod uwagę jedno - rzekł, najwyraźniej zdając sobie sprawę, o co jej chodzi. - Niejedna kobieta w światach może mieć podobną aparycję.
- W takim razie dlaczego wysłałeś ten rysunek akurat do mnie?
- Bo lubisz takie klimaty - wzruszył ramionami.

8 VIII

- Nie masz jakiegoś pomysłu co do tamtego świata? - zagaiła Vanny, zanim jeszcze opuściliśmy herbaciarnię.
- Dlaczego tak znienacka z tym wyjeżdżasz? - zdziwiłam się.
- Bo wiem, jak ci się zdarza alergicznie reagować na nowe opowieści. Dlatego muszę cię czasem pognębić...
- No dobrze, ale dopiero co stamtąd wróciłyśmy!
- Właśnie o to chodzi. Jeśli za długo nie będziesz się tym zajmować, może się zakończyć zanim zdążymy zauważyć, a ty odwlekasz i odwlekasz.
- To nie tak - pokręciłam głową. - Nie powinnyśmy niczego robić na siłę... Ta sprawa sama wypłynie z powrotem, kiedy nadejdzie po temu czas. Najpewniej w zupełnie niespodziewanym momencie.
- Zalatuje mi to gadkami o przeznaczeniu - prychnęła Vanny. - Kto by pomyślał, że właśnie ty będziesz coś takiego akceptować...
Westchnęłam, zdmuchując z twarzy nieposłuszny kosmyk włosów.
- A jak ci się wydaje, skąd te moje alergiczne reakcje?

Zjadłam nadmiar lodów, to muszę przyznać. Powód był ten sam, co zwykle, mianowicie temperatura. Lodów, w porównaniu z powietrzem. Ten-chan lubi gorąco, więc jadł z umiarem, ale Ivy spożyła chyba więcej lodów niż ja... A wcześniej z rozmysłem się zgubili i musieliśmy ich długo szukać, bo na placu targowym w Melrin łatwo zatonąć w tłumie... Omal się sami nie pogubiliśmy.
Jakoś tak podczas siedzenia w kawiarence rozmowa znów zeszła na Tenariego.
- Nie kapuję, dlaczego tak się o niego niepokoisz - stwierdził Clayd z beztroskim uśmiechem.
- Bo od kiedy zaczął używać telepatii, niemal mnie przeraża, ile ten dzieciak wie - mruknęłam. - I do czego może być zdolny.
- Nasłuchałaś się rozmaitych teorii na jego temat i wierzysz w nie wszystkie - wytknęła mi Vanny. - Wyluzuj!
- Ale żadna wiarygodnie nie tłumaczy, dlaczego Ten-chan nie chce się odzywać.
Clayd zadumał się na chwilę, po czym wyszczerzył zęby w zadowoleniu.
- A nie wzięłaś pod uwagę - zaczął uroczyście - że może być po prostu baśniowy?
Z wrażenia aż zakrztusiłam się sokiem.
- Co ty mi tu wmawiasz?!
- No wiesz, tak jak ten dzieciak, co to przez lata tkwił w kołysce i się nie odzywał, a potem nagle wyrósł duży i silny, i wyruszył dokonywać bohaterskich czynów!
- Jesteś niemożliwy - złapałam się za głowę. - Przecież nie został znaleziony w bambusie ani w koszyku płynącym rzeką, ani nie spadł z nieba, po prostu dostałam go od Irian. Znam jego pochodzenie i trudno się w nim doszukać baśniowości.
- Nooo - powiedział przeciągle mój przyjaciel. - A skąd został gwizdnięty? Z dworu królewskiego, dobrze pamiętam? Idealnie podpada pod konwencję.
Przewróciłam oczami, ale w pewnym sensie mnie to rozbawiło. Byli już książęta wychowywani przez pasterzy, ale baśni o księciu wychowywanym przez herbaciarkę jeszcze chyba nikt nie ułożył...
- Właściwie ta teoria podoba mi się najbardziej ze wszystkich, jakie słyszałam - uśmiechnęłam się krzywo.
- Mi też! - dołączyła się Vanny. - I pomyśl, możesz się spodziewać, że ten mały będzie kiedyś wielki!

Pożegnaliśmy się późnym wieczorem, przy czym moja kuzyneczka zdecydowała się wracać ze mną do herbaciarni. Przyznam, że mnie to zaskoczyło, myślałam, że będzie już chciała do domu... Ale nie martwi mnie jej obecność, co to, to nie! Zresztą im dłużej o tym myślę, tym większe mam wrażenie, że akurat teraz powinna tu być.

7 VIII

Siedziałam na kanapie, patrząc z uśmiechem jak Tenari ściga Strel po całej herbaciarni. Po powrocie koniecznie chciała wcisnąć się w każdy kąt, zupełnie jak na początku, gdy tu zamieszkała.
- Tak szybko się odzwyczaiła? - roześmiała się Vanny, zjawiając się z herbatą. - Przecież nasza podróż nie trwała bardzo długo.
- Ale sporo nowych miejsc obejrzała - zauważyłam. - Może się teraz zastanawia, dlaczego tam nie została?
Obie zobaczyłyśmy jak lotofenek w końcu wskakuje Tenariemu na ręce i razem pokręciłyśmy głowami.
- Bardziej mnie intryguje, co ten maluch robił, gdy nas nie było - mruknęłam. - Nie dał mi żadnej konkretnej odpowiedzi.
- Ale za to poczęstował nas ładnymi wizjami - przypomniała Vanny. - Ma aż taką wyobraźnię, czy jednak gdzieś się szlajał, jak myślisz?
- Nie wiem... Nie rozumiem go - pokręciłam głową. - Za bardzo się różni od innych dzieci.
- A ileż to dzieci przedtem znałaś tak dobrze? - uniosła brwi. - Zresztą zauważ, że Ten-chan jest demonim dzieckiem, w dodatku wychowanym w najodpowiedniejszym środowisku z możliwych!
- Tak, jasne - zachichotałam. - Słuchaj, może skrzykniesz swoją rodzinkę i wybierzemy się gdzieś razem? Znaczy, na jakieś lody i pogaduchy - zaznaczyłam szybko.
Oczywiście Tenari to usłyszał i z prędkością błyskawicy podleciał do Vanny, wpatrując się w nią prosząco.
- No dobrze, dobrze - roześmiała się.
- Jeśli chodzi o hamburgery, to zapomnij - rzekłam od razu.
- Raczej ma nadzieję pobawić się z Ivy. Taki młody, a już się koło dziewczyn kręci...
Tenari entuzjastycznie kiwnął głową.
- A koło kogo ma się kręcić, skoro dokoła same dziewczyny? - odbiłam piłeczkę. - Zresztą co, mam go na odludka wychowywać?
Tenari podmumował moje słowa dokładnie w ten sam sposób.
- Ty się zdecyduj, dobrze? - spojrzałam na niego spode łba.

6 VIII

Poszukiwanie Jakichś Ludzi, Którzy Mają Herbatę, wypadło raczej średnio. Choćby dlatego, że las, z którego usiłowałyśmy wyjść, okazał się niesamowicie wielki - a może po prostu krążyłyśmy w kółko? Raz doszłyśmy z powrotem do morza i z ulgą powitałam jego szum po długiej wędrówce pośród cichych drzew...
W końcu wyszłyśmy z lasu po jego drugiej stronie (chyba, bo od morza cały czas szłyśmy prosto) i trafiłyśmy na wioskę. No, może wioska to za dużo powiedziane - kilka domków zamieszkanych przez spokojnych i wyciszonych ludzi, którzy z jakiegoś powodu uciekli od miejskiego zgiełku i ludzkiej dwulicowości. Czyżby ci, którzy nie wyrzucili swoich skarbów do morza?... Tylko kilkoro najmłodszych - prawie dzieci - tryskało energią. Oprowadzili nas po okolicy, zawiedli nad rzekę, na której czasem pojawia się statek-widmo... Tak przynajmniej twierdził najmłodszy chłopiec, bo reszta po cichu się z tego podśmiewała.
Noc spędziłyśmy w miłym domku, ale po dniach relaksu na wyspie czarownic i po tym dobijającym lesie trochę jakby zatęskniłam za odrobiną gwaru.

Wybawienie przybyło niespodziewanie, właśnie znad rzeki, w postaci dwóch koni i jednego demoniątka. Oczywiście Vanny ofukała Rob Roya, że się nie spieszył ze znalezieniem jej; sama też miałam ochotę nastukać Nindë do łba, ale nie byłoby to do końca sprawiedliwe.
- Skąd mieliśmy wiedzieć, że po prostu nie zwiałyście gdzieś, żeby połazić same na piechotę? - wytknęła nam.
- Właśnie, a poza tym nie myślcie sobie, że was szukaliśmy - prychnął Rob Roy i wskazał ruchem głowy na Tenariego. - On to robił. I jak widać, nieźle mu poszło.
Na widok mojego wychowanka ogarnęła mnie fala rozczulenia, a po tym, co usłyszałam, nie mogłam go nie uściskać. Odwzajemnił się jasnym i wesołym okruchem myśli, spoglądając przy tym porozumiewawczo...
Vanny upewniała się kilka razy, że jej koń będzie umiał znaleźć drogę do tego świata, tak na wszelki wypadek. Czyżby chciała tu jeszcze wrócić? Na swój sposób ja też... Skoro już mamy transport, mogłybyśmy się trochę porozglądać, z dala od mórz, lasów i nawiedzonych statków. Ale nie mam specjalnie optymistycznych przeczuć. Dziwny jakiś jest ten świat.
Pierwsze, co zrobię, gdy już wrócę do domu i nastawię wodę, będzie włączenie muzyki. Głośnej. Na cały regulator.
No, może nie aż tak głośnej, ale prawie.

4 VIII

Obudziłam się... A przynajmniej tak mi się wydawało. Dokoła panowała zupełna ciemność - gęsta i lepka, próbowała mnie otoczyć, owinąć się wokół mnie, wejść mi do oczu i ust, do umysłu i duszy. A przynajmniej takie miałam uczucie.
Coraz bardziej traciłam oddech... Rzadko kiedy ciemność jest tak materialna. A ciemność, którą sama znam, nigdy taka nie bywa.
Sekundy przeciągały się w wieczność i myślałam, że na zawsze pozostanę uwięziona w mroku, ale w porę ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Nie zatrzymuj się - usłyszałam głos Vanny.
Nie śmiałam; coś nas ścigało i nie zamierzało zrezygnować. Pędziłyśmy ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie. W przeciwnym razie może zobaczyłybyśmy coś strasznego... A może nic byśmy nie zobaczyły. To chyba byłoby straszniejsze - nie wiedzieć, co właściwie nam zagraża.
Wszystko było zatopione w ciemności, ale czasem przecinały ją światła błyskawic. Widziałam wtedy pod nogami drogę, którą biegłyśmy - wąską i krętą, zmieniającą się co chwilę. Całą sobą czułam grozę... ale jakąś niesprecyzowaną. Niekompletną. Teraz, gdy to spokojnie opisuję, dochodzę do wniosku, że to chyba wina braku odpowiedniej muzyki w tle. Jakiejś psychodelicznej i jazgotliwej. Gdyby taką muzykę przełożyć na obraz, wyszedłby właśnie ten koszmar.
Nagle wszystko się zatrzymało i uspokoiło, a my wpadłyśmy po kostki w piach. Oczywiście również był stylowo czarny, a może tylko noc była aż tak głęboka? Bo trafiłyśmy na pustynię pod nocnym niebem. Cichą i nieskończoną.
- Której z nas to się śni, jak myślisz? - zapytała Vanny, łapiąc oddech.
- A jesteś pewna, że tylko się śni? - mruknęłam. - Gdy zaczynam zdawać sobie sprawę, że to sen, zazwyczaj się budzę... Czyli albo to nie mój sen, albo nie budzę się, bo ty w nim jesteś.
- Nie zniknę stąd, zapomnij - usłyszałam. - Od jakiegoś czasu próbuję się obudzić i wcale mi to nie idzie.
- To co nam pozostało? Ruszyć dalej?
Ruszyłyśmy, a tamta kotłowanina ciemności została z tyłu, jakby odgrodzona jakąś niewidoczną granicą.

Nie uszłyśmy daleko, gdy dostrzegłyśmy kogoś idącego nam naprzeciw. Brnął przez piach z opuszczoną głową, w zniszczonym ubraniu. Kiedy się zbliżył, zobaczyłam, że ma na szyi powyginany medalion, a na twarzy rezygnację...
Minął nas bez słowa, jakby w ogóle nas nie widział. Musiałyśmy mu zejść z drogi, inaczej pewnie przeniknąłby przez nas jak duch przez ścianę. Odniosłam wrażenie, że z jego pojawieniem się zapanowała jeszcze większa cisza...
Pierwsza odzyskała mowę Vanny.
- On tam poszedł, prosto w ten koszmar - wykrztusiła, gdy już zniknął nam z oczu.
- No to trzeba było go zatrzymać - prychnęłam.
- Wątpię, czy zwróciłby na nas uwagę, choćbyśmy nie wiem co robiły. To bez wątpienia jego sen, ale... Co w takim razie w nim robimy?
Zmarszczyła brwi, pogrążając się w zadumie. Nie było jednak czasu na długie rozmyślania. Po pochłonięciu tamtego człowieka koszmar przekroczył granicę i znów zaczął się zbliżać ku nam. Znów trzeba było uciekać.
- Biegnijmy tam - pokazałam w pewnej chwili.
- Dlaczego właśnie tam?
- Żeby biec, żeby nie ustawać - rzuciłam, choć nie byłam pewna, dlaczego właściwie to mówię. Po prostu nagle taka myśl przyszła mi do głowy. A może nie taka? Może nie było w niej żadnych słów, tylko ciepłe dotknięcie. Trzymałam mocno rękę kuzynki i razem zagłębiłyśmy się w tę myśl. Biegłyśmy drogą wiodącą przez nasze umysły, coraz bardziej znajomą, przyjazną drogą...

...Aż wreszcie otworzyłam oczy i ze świstem wciągnęłam powietrze. Vanny podniosła się gwałtownie, zlana potem.
- Nareszcie! - westchnęła z ulgą Vaneshka. Siedziała między nami i trzymała nas za ręce.
- O, nie śpisz - powiedziała nieprzytomnie Vanny. - Też miałaś jakieś koszmary?
- Nie, spałam spokojnie - pokręciła głową. - Ale ocknęłam się, bo rzucałyście się niemożliwie... I za nic nie mogłam was dobudzić.
Spojrzałyśmy na niebo - rozjaśniało się, za chwilę miało wzejść słońce.
- Ktoś nas stamtąd wyciągnął - zdecydowałam.
- Myślisz? - Vanny uniosła brwi. - Słuchajcie, a gdzie się podziała Nemezis?
- Nie było jej, gdy się obudziłam - stwierdziła pieśniarka.
Zaniepokoiło mnie to, ale zaraz też poczułam, że ten niepokój jest jakby na wyrost i nie dałam niczego po sobie poznać.
- Może to i lepiej - powiedziałam tylko. - Przynajmniej nikt nas nie będzie powstrzymywał przed znalezieniem jakichś ludzi.
- No, miło byłoby się raz przespać bez mrówek - dodała Vanny, ale też była zaniepokojona. Choć chyba bardziej martwiła się o czarownicę niż o nas.

2 VIII

- A może po prostu rzucili na was jakieś zaklęcie blokujące moc? - Nemezis chyba zaraziła się ode mnie snuciem radosnych teorii. Nie mam pojęcia, dlaczego się z nami zabrała, skoro wcześniej tak się nie mogła doczekać powrotu na wyspę.
- Równie dobrze mogłaś nas odwieźć swoim statkiem - wytknęła jej Vanny, ale chyba nie była niezadowolona. W końcu nadal mogła się bawić w szaloną reporterkę.
- Nie, nie, nie - pokręciła głowa czarownica. - Skoro tamci znów się kręcą po okolicznych wodach, nie chcę ich kłuć w oczy widokiem "Bellatrix" w razie gdybyśmy się znów spotkali. Przynajmniej tyle mogę teraz dla nich zrobić.
Nie rozumiałam tego nagłego przypływu troski, ale więcej nawet Vanny nie mogła wydobyć z czarownicy.
- Co do tego zaklęcia - podjęłam. - Nie wyczułybyście czegoś takiego?
- Oczywiście, że tak! - obruszyła się.
- W takim razie żadnego nie rzucili - wzruszyłam ramionami. - Chyba, że o czymś nam nie powiedziałyście.
Oczywiście szybko zaczęła zapewniać, że nie.Czegóż innego miałam się spodziewać?

Krążyłyśmy po lesie, bo Nemezis nie chciała się na nikogo natknąć - ani żeby ktoś się natknął na naszą trójkę - i nie miałyśmy pojęcia, co dalej. Las był zupełnie cichy, jakby wymarły. Nawet wiatr nie szumiał w liściach. Miałam wrażenie, że natura skuliła się cichutko i czeka na jakiś kataklizm... Choćby na tę burzę, która nie nadeszła.
- Jak myślisz? - zwróciła się do mnie Vaneshka. - Zdążymy wrócić do domu zanim oni przyjadą?
- A jeśli nie? - zapytałam lekko. - Myślisz, że się obrażą? To duzi chłopcy, wytrzymają.
- Czy ja wiem - uśmiechnęła się krzywo. - Zostawiłyśmy ich samych w odległej Pieśni... A teraz mieliby nas nie zastać w domu?
- W tej chwili bardziej martwię się o Tenariego - skwitowałam i przynajmniej w części było to prawdą.
Kilka sekund później podeszła do nas Vanny, a za nią Nemezis, która spojrzała błagalnie na pieśniarkę.
- Zaśpiewaj coś! - poprosiła z jakąś dziwną, masochistyczną fascynacją.
Vaneshka usiadła pod drzewem i zaśpiewała, ale nie żadną ze swoich pieśni, tylko Sailorman's Hymn. Jakoś dziwnie mi się jej słucha, gdy wybiera piosenki z innego repertuaru niż swój własny, ale to jej wcale nie uwłacza.

1 VIII

- Czy ty naprawdę potrzebujesz świadków do czegoś takiego? - wykrztusiłam próbując uregulować oddech, ciągnięta przez kuzynkę.
- Powinnaś się wreszcie nauczyć jak się rozmawia z napuszonymi osobami - brzmiała stanowcza odpowiedź.
Nie da się ukryć, Vanny wprost rozpierała energia... I dziwne pomysły. Nie dalej jak wczoraj buszowała z Białą Iskrą w podziemnych tunelach - odkrywać jakieś tajemnicze drzwi i sprawdzać czy klucze czarownicy do nich pasują - i tak długo nie wracały, że poszłam ich szukać w towarzystwie Małego Smoka. Chyba wszystkie byśmy się tam w końcu pogubiły, gdybyśmy nie spotkały Opal... Wyprowadziła nas na powietrze i ofukała Iskrę z góry na dół, a następnie owinęła się mocniej opończą i wróciła pod ziemię. Nie lubi słońca? Właściwie się jej nie dziwię, wczoraj było okropnie parno. Ale żadna burza nie przyszła, niestety.
Co prawda Biała Iskra utrzymywała, że miałybyśmy burzę, gdybyśmy otworzyły któreś z drzwi, ale skąd to przypuszczenie, nie zdradziła.

Pierwsze porównanie, jakie mi przyszło do głowy, to, że Cykada była jak dumna biała lilia, a Vanny jak wiatr, który próbuje strząsnąć jej płatki. Coś faktycznie było na rzeczy z tym strząsaniem, bo im bardziej czarownica się denerwowała, tym mocniej potrząsała głową w uniesieniu, aż jej dzwoneczki we włosach dźwięczały - powinnyśmy mieć dzięki temu szczęście w nadmiarze. Z początku oczywiście patrzyła na nas z góry, co świetnie jej się udawało, choć przewyższamy ją nieco wzrostem... Chciała żebyśmy ją zostawiły w spokoju, bo jesteśmy niemądrymi osobami postronnymi (dziwne, że nie powiedziała "z pospólstwa", a tego się właśnie spodziewałam) i i tak nic nie zrozumiemy. Co miałybyśmy rozumieć, nie mam pojęcia, bo powiedziała to jeszcze zanim przedstawiłyśmy naszą prośbę. Moja kuzyneczka była wręcz zachwycona taką postawą czarownicy i najzwyczajniej w świecie zaczęła ją podpuszczać. Im bardziej była złośliwa, tym bardziej Cykada się denerwowała... I w końcu stanęło na tym, że przerzuci nas na kontynent, byle tylko się nas pozbyć. Cóż, niedokładnie o to nam chodziło, ale kwestia, czy Siódma potrafi skoczyć poza swój świat, czy po prostu chciała być wredna, pozostaje nierozstrzygnięta.