Co ja narobiłam...
Widocznie nawet znalezienie gry planszowej potrafi mieć katastrofalne rezultaty...
No dobrze, może jeszcze nie katastrofalne, ale już niedługo. Jest dla
mnie coraz bardziej jasne, dlaczego Geddwyn traktuje Kaede jak
dzieciaka; zwłaszcza gdy patrzę, jak razem z Vanny zamienia niewinną
planszę do chińczyka w pole krwawej bitwy. Tenari chyba też by sobie
pograł, ale na razie tylko przygląda się z fascynacją.
Wreszcie udało mi się odciągnąć kuzynkę od gry i wybrałyśmy się do
Teevine. Kaede naturalnie wolał zostać w domu, ale że Ten-chan również
wolał, to już mnie odrobinkę zdziwiło. Uczepiłam się jednak nadziei, że
nic sobie nie zrobią, kiedy mnie nie będzie.
- Zobaczcie, niezła jest! - cieszył się Geddwyn, patrząc jak Enrith
trenuje szermierkę z Artenem na dziedzińcu; to niby czynność, która
miała ją zająć i była bezpieczniejsza niż gotowanie czy sprzątanie.
- Powiedzmy - pokiwałam głową, gdy zrobiła szybki unik i ostrze miecza
elfa utkwiło w kolumnie. - Ciekawe jak wyglądałby taki pojedynek na
serio.
- Spytajcie małego.
- Ale on nie chce nam nic opowiedzieć - rozżaliła się Vanny. - A gdyby jeszcze zeszło na tę Enrith, chyba by w nas czymś rzucił.
- O, to całkiem jak ona - stwierdził i westchnął. - Moglibyśmy ją dokądś odstawić, ale nie chce się rozstać z tymi zwłokami...
- Ja wszystko słyszę!! - dziewczyna nagle przerwała pojedynek i
przymaszerowała do nas z marsową miną. Widząc to, Arten również
podszedł.
- No i co? - Geddwyn uśmiechnął się zaczepnie.
- To nie są żadne zwłoki, tylko żywy człowiek, jasne?!
- Dlaczego tak się tego uczepiłaś? - mruknął, spoglądając w bok.
- A ty dlaczego jesteś taki niechętny? - wypaliła. - Jak go pierwszy raz zobaczyłeś, było ci go żal, a teraz?!
- A teraz trzymam te zwłoki we własnym domu i aż emanują negatywnymi wibracjami, dziękuję bardzo.
- Ha!! - wrzasnęła, aż szyby w oknach zadgrały. - A wcześniej mówiłeś, że nic od niego nie wyczuwasz, taaak?!
Duch wody nie miał już gdzie uciec spojrzeniem, więc wbił je w ziemię.
- Coś wyczuwam, owszem - przyznał w końcu. - Słabe wspomnienie tego, co w nim tkwiło.
Chłopak, którego przywiozła Enrith, leżał spowity w kryształ, nie
wiadomo dlaczego w Komnacie Fal. Chociaż... Chyba jednak wiadomo - żeby
Enrith nie miała tam wstępu i przypadkiem nie rozbiła (a przecież Vanny z
nami poszła, i Arten, choć nie poddawali się próbom). Może
nieprzytomny, może martwy, a może po prostu roślinka już na zawsze...
Nie potrafiłam tego jednoznacznie stwierdzić. Ale domyślałam się, kim
jest. Ot, zawodowe przekleństwo.
Powinien mieć teraz dwadzieścia jeden lat, ale z wyglądu trudno byłoby
określić jego wiek, bo był w tej chwili strzępem człowieka. Wychudzony,
zmęczony... Nawet w letargu zmęczony. I zrezygnowany. Poza tym miał
lekko falujące brązowe włosy i twarz upstrzoną piegami.
- Jeśli nic już z niego nie zostało - zwrócił się Arten do Geddwyna - to dlaczego go tu trzymamy? Jako eksponat?
- Czemu nie? - uśmiechnął się lekko duch wody. - Może pewnego dnia ktoś przybędzie i zabierze go?
- Nie tak powinno być - mruknęłam. - Nie my powinniśmy decydować, kto kogo może zabierać.
- A od kiedy troszczysz się o to, jak p o w i n n o być? - Vanny dała mi kuksańca.
- W tym przypadku akurat się troszczę - odparowałam. - Zawsze, gdy tak
kogoś zabieram, zastanawiam się, czy to właśnie do mnie należy.
- Co masz na myśli? - zainteresował się Arten.
- Sam zobacz... Zabrałam Tenariego, który należał do svart.
Zabrałam Aeirana, który należał do Ciemności. Zabrałam Kaede, który
należał do jednej ze Zwrotek Pieśni - starałam się mówić spokojnie. - A
jeszcze wcześniej zabrałam ciebie z twojej domeny. Tylko dla mojego
kaprysu.
- I czego to ma dowodzić? - uśmiechnął się lekko. - Jestem szczęśliwy.
- Nawet jeśli jedną z sióstr widujesz tylko raz w roku, a drugą niewiele częściej?
- Tak - odpowiedział z pewnością w głosie. - Są gorsze rzeczy niż twoje kaprysy, naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz