31 X

- Kto to tu zawiesił? - zdziwiłam się, widząc na ścianie rysunek od Geddwyna, ładnie oprawiony w ramkę.
- To? A, chyba ja - odpowiedziała Vanille. - Leżało na stoliku takie samotne, aż mi się go żal zrobiło. A co, niedobrze?
- Nie, właściwie nawet pasuje - pokręciłam głową. Uśmiechnęła się szeroko, wymierzając białowłosemu Rickowi kopniaka pod stolikiem, a on entuzjastycznie się odwzajemnił. No no, gdyby to widziała Satsuki, zaraz pewnie zabrałaby się do swatania...
- Gdzie swojego Aeriana zgubiłaś? - Vanny oderwała się na chwilę od miłego zajęcia i spojrzała w lusterko w ramach przyzwyczajania się do nowej fryzury. Robiła tak co pół godziny, sprawdzając, czy kolejny raz też zareaguje wrzaskiem. - Nie wytrzymał eksperymentowania na nim wszystkich rodzajów herbaty?
Roześmiałam się, bo zabrzmiało to jakby herbata była czymś, co może zagrozić zdrowiu. No nie, doprawdy! Pewnie powinnam wywiesić gdzieś w widocznym miejscu napis: Produkt nie testowany na zwierzętach. Ale na bogach czasoprzestrzeni - tak!
- Mówił, że wybiera się na jakiś rekonesans, choć nie wiem dokąd - wyjaśniłam. - A przedtem porozstawiał w międzysferze swoje cienie dla bezpieczeństwa. Fajnie, teraz każdy, kto zobaczy latające między wymiarami ptaszki, będzie wiedział, gdzie jesteśmy...
- To go znajdź i mu nawrzucaj - zaproponowała słodko. - Bo widzę, że cię korci by to zrobić. Wiesz, gdyby to widziała Satsuki...
Westchnęłam i pomaszerowałam do łazienki zanim usłyszałam końcówkę.
Zamknęłam oczy, przeszłam przez ścianę i znalazłam się w moim kochanym kąciku zwanym szumnie "domem". Było ciemno, więc zapaliłam kilka lampek, wywołując przytulny nastrój, a potem włączyłam muzykę. Nie, nie zamierzałam jednak się nigdzie nie wybierać, choć oczywiście mogłabym sprawdzić co słychać u Lilly i Ketrisa. Poprzestałam na wysłaniu im wiadomości i wyciągnęłam się na łóżku.
Sen jakoś nie chciał przyjść, a szkoda, bo ciekawa byłam czy i tym razem przyśniłoby mi się to samo. Choć z drugiej strony od dwóch nocy już nie spadałam... Może przeszło?
Tak czy inaczej, zasnąć nie mogłam. Niepokój mnie zaczął dręczyć, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Chyba zaczynam się robić przewrażliwiona...
I nagle wejście otworzyło się z szumem i do środka wpadł ktoś z błędnym wzrokiem. Jego czarne spodnie i koszula doskonale wtapiały się w panujący półmrok. Poderwałam się w pośpiechu, zapalając wszystkie światła. Zobaczyłam ślady krwi, sporo śladów. Gdy na mnie spojrzał, jego uśmiech również był krwawy.
- Radujcie się, narody - powiedział z trudem - bo oto ją odnalazłem!
A potem bez przytomności padł na podłogę.

30 X

Nie zaprzeczę, że cieszyłam się z powrotu do Blue Haven, zwłaszcza, że jest obecnie w trakcie małej (?) renowacji i ciekawa byłam, co też Vanille i Satsuki wymyśliły oprócz kominka. Cóż, gdy tylko pojawiliśmy się na miejscu, doświadczyłam zderzenia z kimś bardzo rozpędzonym i rozemocjonowanym. Przez chwilę widziałam mnóstwo gwiazdek krążących wokół mnie, a gdy przestało mi się kręcić w głowie, spojrzałam na osobę, która na mnie wpadła, a teraz siedziała obok, na podłodze. Znam ją przez większość obecnego życia, ale teraz parę rzeczy mi się w niej nie zgadzało - na przykład styl ubrania i długość, a raczej krótkość włosów... Większość tego, co było kiedyś jej bujną fryzurą, leżało obecnie na podłodze.
- Vanny? - upewniłam się ostrożnie. Kiwnęła głową z pewnym trudem i zaraz się za nią złapała. Chyba nie z powodu zawrotów.
- PATRZ!!! - wrzasnęła, chwytając w garść pasmo włosów.
- Widzę - powiedziałam słabo, podnosząc się z podłogi. - Dlaczego i od kiedy tak wyglądasz?
- Nieopatrznie dałam się przekonać do zmiany stylu - jęknęła moja kuzynka. - A wyglądam tak od dzisiaj.
- A osoba za to odpowiedzialna zamierza cały dzień przesiedzieć w łazience - dobiegł mnie ironiczny głos od strony kanapy.
- No proszę, nawet nie zauważyłam, że masz gościa... Czy ja o czymś nie wiem? - odezwałam się, zerkając na siedzącego na kanapie białowłosego chłopaka w czarnej, ćwiekowanej kurtce, który wyraźnie miał w tej chwili niezły ubaw.
- To nie jest gość, tylko bodyguard - burknęła i naraz zaniosła się dzikim chichotem. - Musi tu siedzieć i czytać moją książkę, bo nie ma co robić!
Litościwie nie spytałam, o jaką książkę chodzi.
- Już się nie nudzę - stwierdził białowłosy, uśmiechając się złośliwie. Vanny z marsową miną podeszła do stolika i wzięła stojącą na nim filiżankę. Przez chwilę z zadumą obracała ją w dłoniach, wreszcie jednak postawiła na miejsce.
- Nie warto - mruknęła. Bezpieczeństwo filiżanki i bodyguarda pozostało zatem ocalone.
- Hej, nie ma się co złościć - uśmiechnęłam się, gdy już przeszedł mi pierwszy szok. - Obiektywnie patrząc, ta fryzura całkiem ci pasuje.
- Poważnie? - kuzynka przechyliła głowę w bok, nieufnie patrząc mi w oczy. Chyba nie znalazła w nich żadnej oznaki, że nie mówię prawdy, bo odetchnęła i powiedziała: - Ha, trzeba będzie się przyzwyczaić.
- To znaczy, że mogę już wyjść? - usłyszałyśmy stłumiony głos. Drzwi do łazienki uchyliły się nieco i wyjrzała zza nich bardzo ładna dziewczyna o zabójczo różowych włosach, sterczących na wszystkie strony.
- Lepiej nie - zachichotał białowłosy chłopak. - To może być podpucha, żebyś się wystawiła na cel, Andrea.
- A ty co tu robisz? - Vanille zignorowała ich, zwracając się do mnie. - Nie mów, że tak szybko wróciłaś z podróży. Taka nuda w światach?
- O, na pewno nie - westchnęłam. - Dlatego poczułam ochotę na chwilkę przerwy i zaszycie się tu w samotności. Ale trudno.
- W samotności czy sam na sam? - uśmiechnęła się lekko, patrząc na Aeirana, który stał sobie za mną, z zainteresowaniem obserwując sytuację. Nie zripostowałam tylko dlatego, że nagle poczułam się gospodynią roztrzepaną i niewychowaną (to pierwsze nawet się zgadza).
- U ciebie tak zawsze? - spytał ponurym tonem, choć oczy mu się śmiały.
- Zależy od klienteli - parsknęłam śmiechem. - A teraz, jak zapowiadałam, będziesz musiał usiąść i napić się herbatki.
- Jasne. Przypalonej.
- Podwędzanej - poprawiłam, otwierając i przeszukując szafę z zamiarem zawinięcia się w moją błękitną yukatę.
- To ja pomogę - zaoferowała się Vanny, łapiąc puste filiżanki i nie wywracając się przy tym. - A ty, Andrea, wyłaź wreszcie z tej łazienki i pozbieraj z podłogi te smętne pozostałości po mojej tragedii!
- Pomoc zawsze mile widziana - mrugnęłam, wyjmując strój i kierując się do łazienki. - Tak przy okazji, rumowa jest?
- Jakoś jeszcze nie znalazłam - odpowiedziała ze skruchą na twarzy. - A co, spodziewasz się Lexa?
- Nietypowo, ale mam nadzieję, że się pojawi - przyznałam. - Zdaje się, że mamy sobie sporo do opowiedzenia.
- To trzeba nadrobić - zachichotała, mijając kuchenne drzwi. - I zintegrować się przy okazji.

29 X

Ta autostrada sunie szlakiem gwiazd
Posłuszna rytmom jego rąk
Wiruje pod kołami znów
Siedem mil krainy snów
Tej autostrady szum głęboki
Łaskawie mruczy mu do snu
A serc złamanych gorzkie łzy
Drążą asfalt szarych dni
A ona czeka, ona wciąż czeka
Cierpliwie liczy dni, gdy on
Zjawia się i znika, śliczny taki - Mister of America
Zjawia się i znika, śliczny taki - Mister of America

On poznał każdy cal tej drogi
Kreślił jej mapy innych tras
O lepszych krajach też wszystko wie
Jakiś cud obiecał jej
Ona czeka, ona wciąż czeka
Cierpliwie liczy dni, a on
Zjawia się i znika, śliczny taki - Mister of America
Zjawia się i znika, śliczny taki - Mister of America
 

Daj Boże, żeby w końcu zabrał ją...
Lombard

Im bardziej zbliżałam się do Eskalotu, tym bardziej byłam pod jego wrażeniem. Dziwne, już tyle razy tu bywałam, a jednak zawsze miałam wrażenie, że poznaję zamek na nowo. Ani specjalnie wielki, ani zbudowany w wymyślnym stylu, ale jednak imponujący. I jaśniejący jak perła, w przestrzeni, gdzie nie świeciło słońce.
Na asteroid musiałam się dostać na własnych skrzydłach, ponieważ był zastawiony osłonami. Dla mnie do sforsowania, bo pomagałam je wznosić, ale nie chciałoby mi się robić tego drugi raz. Tyle że zastanawiałam się, jak sobie z tym poradzi Aeiran i gdzie się w ogóle podziewa. Zapowiedział co prawda, że będzie podążać za mną, ale czy da radę mnie wyczuć będąc w czarnej dziurze?
Gdy wprowadzono mnie do środka, Sheril już czekała w sali audiencyjnej i jak zwykle wyglądała na wcielenie spokoju. Jasny, jakże dziewczęcy warkocz i zwiewna suknia dodawały jej subtelności, choć zarazem posiadała wielką siłę ducha.
- Czemu zawdzięczam twoją wizytę? - spytała na wstępie.
- Od razu stwierdzasz, że musiałam mieć wyraźny powód?
- Cóż... - powiedziała cicho. - Nigdy nie wpadasz do Eskalotu na towarzyskie pogawędki.
- Nigdy mnie na takie nie zapraszasz.
Dama spuściła oczy, uśmiechając się niemal przepraszająco.
- Może usiądziesz? - zaproponowała i w tej chwili z tyłu podjechał do mnie wygodny fotel. Klapnęłam na niego bez większego wyboru, bo z rozpędu podciął mi nogi.
- Skoro tak stawiasz sprawę, przejdę do rzeczy - zaczęłam. - Lex jest?
Gdy siadała na swoim zdobionym krześle, nic nie mogłam wyczytać z jej twarzy. Jak zwykle.
- Nie widziałam go od dawna - pokręciła głową. - Czy masz jakąś pilną sprawę?
- Nieco pilniejszą niż ubytek herbaty. Nie wiesz, gdzie się podziewa?
- Dziwne, że mnie o to pytasz - stwierdziła z gorzkim uśmiechem Dama z Eskalotu. - Przecież widujesz go częściej niż ja.
O, ciekawe, skąd ten wniosek. To, że Lex nagminnie pije moją herbatę, jeździ moim samochodem, doprasza się o mój łuk i gra na moich emocjach, nie znaczy jeszcze...
- Może ja mogłabym w czymś pomóc? - Sheril przerwała moje refleksje. Patrzyła na mnie przy tym tak, że zaczęłam się zastanawiać, jaką miałam minę podczas ich snucia. Dlaczego nie potrafimy przestać o nim rozmawiać i móc się zwyczajnie polubić?
- Nie sądzę - odparłam. - Ta sprawa ma związek z Omegą, a wiem, że Lex nie zwykł zabierać roboty do domu.
- Do domu? - powtórzyła. - Nie wydaje mi się, żeby uważał mój zamek za swój dom. Ani że jakiś w ogóle ma.
Westchnęłam. Czasami czuję, że wiele bym dała, żeby się wreszcie ustatkował, był szczęśliwy i dał mi święty spokój.
Może wtedy jego Dama przestałaby widzieć we mnie rywalkę?
Wszystko w sali zatrzęsło się niepewnie, gdy pojawiły się gwałtowne zawirowania przestrzeni. Zasłony okienne zerwały się i rozpoczęły dziki taniec dokoła punktu, w którym efektownie otworzyła się czarna dziura. Coś spadło z trzaskiem na podłogę.
- Aeiran, drzwiami nie mogłeś? - burknęłam, gdy już nastał spokój.
- Mogło być gorzej - odpowiedział, spoglądając na leżące w nieładzie zasłony. - Poza tym przed bramą stoją groźni służbiści. Wolałem nie powodować, byś podpadła pani na tych włościach - mówiąc to skinął Sheril głową.
- ...JA?!
- Nie mówiłaś, że nie jesteś sama - powiedziała Dama, odwzajemniwszy skinięcie.
- Cóż, jak się bywa to tu, to tam, czasem ktoś się przyczepi - odpowiedziałam pozornie lekkim tonem. - A to jest właśnie przedmiot mojej sprawy do Lexa.
Aeiran zmierzył mnie wzrokiem, mówiąc coś bez słów. Nie jestem pewna, ale z ruchu jego ust wyczytałam coś jakby "Ja ci dam przedmiot".
- No nic - mruknęłam. - Chyba będziemy się zbierać. Dzięki za poświęcony czas... Sheril.
Uśmiechnęła się na pożegnanie, częściowo z żalem, a częściowo z ulgą, że już ruszam. Opuściłam zamek, ciągnąc za sobą Aeirana. Drzwiami.

- I tak oto cel został triumfalnie nie osiągnięty - oznajmiłam gwiazdom, gdy znaleźliśmy się już na właściwej planecie (a raczej planetce) Tella Sil.
- Co zamierzasz? - zapytał Aeiran dość beznamiętnie.
- Najchętniej zaszyć się gdzieś z dala od wszystkiego - odpowiedziałam. - Lex może być wszędzie, a ogólnie za Omegą nie przepadam, więc pchać się tam nie będę.
- Przesyłka do ciebie leci - poinformował czarnooki, wywołując moje nieliche zaskoczenie. Na wszelki wypadek wyciągnęłam rękę i rzeczywiście, po chwili opadł na nią mały samolocik z jasnofioletowego papieru. Wiadomość od Satsuki, której zamarzyło się spotkanie w celu powspominania dawnych czasów. Znaczy może nie aż tak dawnych, ale jednak już minionych. A tyle się wtedy zdarzyło... Gdy czytałam liścik, obudziła się moja nostalgia i uśmiechnęłam się do wspomnień.
A po chwili zaczęłam chichotać, coraz głośniej i coraz bardziej histerycznie.
- Ależ ja powoli myślę! - wykrztusiłam w końcu. - Ależ ja mam opóźniony zapłon!
- Miłosiernie tego nie skomentuję - stwierdził Aeiran sucho.
Prychnęłam, wyjęłam pióro i pergamin, i napisałam tylko dwa słowa: Znajdź mnie. Zwinęłam jeszcze w rulonik i depesza do Lexa mogła bez problemu pomknąć w międzysferę.
Zachichotałam znowu, uznając, że poszukiwanie mam z głowy. A perspektywa chwilowego zaszycia się z dala od wszystkiego wydała mi się cudownie rzeczywista.

27 X

- Dlaczego nie? - na ustach demona błąkał się lekki uśmieszek.
- Domyślam się, dlaczego - powiedział ostro Ketris. - Bez konkurencji wszystko dostaje się jedynemu pozostałemu...
- Do Otchłani Cereithy z tym "wszystkim"! - uciął Aeiran, po raz kolejny odchodząc od okna w kierunku drzwi. - Sądzisz, że po trzech wiekach w kamieniu coś mi pozostało?
- W takim razie dlaczego chcesz odzyskać ten przeklęty Symbol?!
- Powiem ci jeden raz, dźwiękmistrzu, więc słuchaj - rzekł czarnooki dobitnie, nie spuszczając wzroku z półelfa. - W tych małych figurkach zawarta jest pełna moc całej naszej trójki. Odnajdując własną, mogę spróbować zneutralizować działanie dwóch pozostałych Symboli, których obecnie nikt nie kontroluje.
- Trzeba było odebrać ten posążek Ketrisowi, gdy cię rozpieczętował - powiedziała Lilly cicho do ściany. Jeśli właściwy adresat tych słów je usłyszał, nie dał tego po sobie poznać.
- Jakie działanie? - zainteresował się Medvane.
- Chmara cieni, grasujących po świecie - wyjaśniłam. - Nikt nie trzyma ich w ryzach, więc można się ich spodziewać w każdej chwili... Bo najchętniej przechwyciłyby Symbole swoich stwórców.
Wiedziałam trochę więcej od pozostałych, bo zanim zaciągnęłam Aeirana na dół, udało mi się uzyskać jeszcze kilka odpowiedzi.
- Czyli wychodzi na to, że wszyscy tych posążków szukają - podsumowała Lilly. - Z jednej strony cienie, z drugiej Agencja, z trzeciej elfy...
- Właśnie, te elfy jakoś mi tu nie pasują - przerwał złoty smok. - Co one mają z tym wspólnego?
- Więcej niż wy - mruknął Ketris. - To ich świat, nie wasz. Elfy z terenów, z których pochodzę, służą komuś potężnemu, kto pragnie jeszcze większej potęgi... Więc czemu nie Symbole?
- Co zrobić, żeby nie deptały nam po piętach? - spytałam go.
- Uwolnić pozostałych bogów - prychnął. - A ja tego robić nie zamierzam.
- Wyjątkowo zgadzam się z dźwiękmistrzem - oznajmił Aeiran. - Nie po to ich obróciłem w kamień, żeby ktoś to teraz odwracał...
- Ty? - zdziwiła się Lilly - Ty ich...
- Tak. A oni mnie - Aeiran przestał wreszcie krążyć po pokoju i usiadł na ostatnim wolnym krześle. - Gdy tworzyłem ich Symbole, dopilnowałem, by można je było obrócić przeciwko ich właścicielom... Na wszelki wypadek. A oni, wykonując mój, też o tym pomyśleli.
- Po co takie radykalne metody? - spytał demon między jednym ciastkiem a drugim.
- Każde z nas miało inny pomysł na życie i to nas poróżniło - odpowiedział czarnooki. - Aldrina chciała dokonać scalenia tego świata z naszym, który całkiem trafnie nazwaliście Ciemnością. Eskire uważał, że to niewykonalne i wolał wasz świat po prostu podbić.
- A czego ty chciałeś? - nie mogłam nie zapytać. Gdy na mnie spojrzał, oczy pociemniały mu jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
- Widać miałem głęboko zakorzenioną potrzebę równowagi, bo chciałem zostawić wszystko tak jak było - rzekł po chwili namysłu. - Wrócić do domu.
- Więc czemu do tej pory tego nie zrobiłeś? Wejścia do Ciemności plączą się po całym świecie.
- Wiem. I nikt, kto próbował przez nie przejść, już nie wrócił - wzruszył ramionami. - Dam głowę, że nawet tam nie dotarli. Przekroczenie granicy wymaga udziału całej naszej trójki.
Dziwiło mnie, że mimo to nie chce obudzić swoich towarzyszy. Co by tym ryzykował?
- Mnie zastanawia coś jeszcze - zabrała głos Lilly. - Przez ostatnie cztery lata rozbijałeś się gdzie popadnie i dotąd nie znalazłeś swojego Symbolu?
- Wyczułem, że nie dzieje się z nim nic złego - Aeiran popatrzył na nią z ukosa. - Ale jakiś czas temu poznałem jego dokładną lokalizację.
- Ja też poznałam - uśmiechnęłam się szeroko. - Skoro Ketris dał go Medvane'owi, posążek mógł znaleźć się wyłącznie w siedzibie Agencji.
- Punkt dla was - demon strzelił palcami. - Z tym, że już go tam nie ma. Ktoś go nam zwyczajnie świsnął.
- Ktoś, kto wiedział, czego szuka - stwierdził Medvane, zwracając się do Aeirana. - Ciekawe, że ktoś poza tobą wtedy wiedział...
- Nie patrz tak na niego - parsknęłam śmiechem. - Bez wątpienia zostawiłby po sobie więcej niż tylko pęknięte lustro i rozwaloną gablotkę.
- A!!! - zawołał demon. - A ty skąd wiesz, co?!
- Co poradzę, że wasza winda działa jak działa? - przewróciłam oczami. - Pomyślelibyście o jakiejś instrukcji obsługi...
- Dobra, już nic nie mówię - demon zamachał rękami. - Zresztą kradzież jest i tak dziełem tych świrów z Omegi, albo ktoś chce, żebyśmy tak myśleli.
- W Omedze Mad ma akurat znajomości - palnęła Lilly tonem bardziej niż zaczepnym.
- Jesteś pewien? - zignorowałam ją. - Nigdzie nie widziałam ich znaku, a przecież lubią być widoczni...
- Czyli pewnie nie patrzyłaś na sufit - złoty smok posłał mi uśmiech rozbawienia. - Poważnie masz znajomości w Omedze? To by nam ułatwiło poszukiwanie.
- Mam jedną znajomość - przyznałam niechętnie. - Jeśli chcecie to wykorzystać, poszukiwanie zajmie nam jeszcze więcej czasu...
Po tych słowach westchnęłam z rezygnacją. Jak znam życie, to będę musiała najpierw spróbować znaleźć Lexa, a cały problem w tym, że to ledwo wykonalne. Zwykle to on znajduje mnie. Gdziekolwiek i kimkolwiek bym była...
- No to ty możesz uruchomić swoje kontakty, a my swoje - wymyślił genialnie Medvane. Tymczasem wiedziałam aż za dobrze, gdzie powinnam udać się najpierw i wcale mi się to nie uśmiechało.
- No dobra - zgodziłam się wreszcie. - Ale chcę mieć przynajmniej towarzystwo.
- Będziesz miała - zgłosił się Aeiran, ku pewnej uldze Lilly.
- W takim razie ja i Ketris zostajemy tutaj - powiedziała.
- Symbole będą z nami bezpieczne - dodał bard stanowczo.
- Jesteście pewni? - zaniepokoiłam się.
- Najzupełniej! - Ketris podniósł głos poniekąd rozpaczliwie. Wyraźnie chciał sobie i innym co nieco udowodnić.
I wygląda na to, że się wrobiłam. Ale jeśli nie zastanę Lexa u Sheril, a ona nie będzie wiedziała, gdzie go szukać, to dopiero będę miała problem...

26 X

I chociaż rybak wiedział, że straszny dźinn twardo stoi przy swoim postanowieniu, zwrócił się doń raz jeszcze:
- Oszczędź mnie z wdzięczności za to, żem cię z tej amfory wyzwolił.
- Przecież właśnie dlatego chcę cię zabić, że wróciłeś mi wolność.
- Władco dżinnów - rzekł rybak - wyświadczyłem ci dobrodziejstwo, a ty mi odpłacasz złem za dobre!

Baśnie z 1001 nocy
Zatłoczyliśmy wspólną salę naszego drzewka doszczętnie, rozsiadając się na krzesłach i poduchach. Nie przypuszczałam, że pięć osób może narobić takiego tłoku, ale jednak. Co chwilę przychodziła teggitka, fajtając ogonem Ketrisa (jego wina że w przejściu usiadł) i przynosząc kolejne tace z jedzeniem. Zawartość tac była szybko pochłaniana przez złotego smoka, który nota bene ma na imię Medvane. Drugi z Agentów pozostaje anonimowy - albo lubi tajemniczość, albo należy do rasy fangryal, kto go tam wie...
- Powiedzcie, co was tu sprowadziło? - zaczęłam. - Bo nie wierzę, że jesteście przejazdem.
- A, ciekawość, bo jeden kolega pochodzi z tego świata - odpowiedział gładko złotooki demon. - Ale nie przyjechał z nami, bo rodacy go nie lubią.
- Byłem tu cztery lata temu - dodał Medvane. - i pomyślałem sobie, że możnaby było wpaść jesze ra... Nivala! - przerwał, słysząc popiskiwanie dobiegające z torby, którą miał ze sobą. Po chwili torba się otworzyła i wyleciało z niej malutkie, niemal przezroczyste smoczątko.
- Jaka śliczna miniaturka!!! - ucieszyła się Lilly, a ja poszłam w jej ślady. Maleństwo spostrzegło, że jest obiektem zainteresowania i natychmiast do nas podfrunęło.
- I teraz będziecie musiały ją karmić - Medvane spojrzał na nas ze współczuciem. - Dlaczego akurat mi musiało się przydarzyć zostanie baby-dragon-sitterem, większego pecha już nie można mieć...
- Na pewno tylko ciekawość? - spytała Lilly podejrzliwie. - Miałam swego czasu parę przejść z różnymi agentami i nie były to miłe przejścia...
- Ale my jesteśmy Agenci przez wielkie A - zaznaczył z dumą złoty smok.
- To powiedzcie, co was odróżnia od takiego ENDu czy Omegi.
- A to, że oni mają na tyle przyzwoitości, by nie twierdzić, że są neutralni - demon mrugnął do niej bezczelnie.
- Ciekawe podejście - uśmiechnęłam się do niego. - Tylko co na to twój szef?
- Tôi? A co za różnica? - odwzajemnił uśmiech. - A teraz wy nam coś powiedzcie. Jakie mieliście zatargi z tym magiem, którego mój kolega z Ładu tak nieopatrznie zlikwidował?
- Pewnie też był czyimś... agentem - prychnęła Lilly. - Zresztą Ketris powinien wiedzieć najlepiej.
Bard odwrócił głowę i siedział ze wzrokiem utkwionym w drzwiach. Lilly westchnęła i pokazała towarzystwu swoją figurkę.
- Wiecie, co to może być?
- Takiej nigdy nie widzieliśmy - zabrał głos Medvane. - Ale chyba się domyślamy.
- Będzie to dla was opłacalne, jeśli nam wyjawicie?
- Masz o nas zbyt niskie mniemanie, Mezz'Lil - powiedział demon z wyrzutem (udawanym?).
- Sami chcielibyśmy wiedzieć więcej - mruknął złoty smok. - Ale opowiem, co nam wiadomo... I może pomożemy sobie nawzajem.
Ucichliśmy w oczekiwaniu na opowieść. Nawet Nivala przestała zataczać ósemki w powietrzu. Tylko Ketris wyraźnie wolałby wtopić się w jedno ze ścianą.
- Nie jestem najlepszy w opowiadaniu, ale trudno - zaczął Medvane. - Najlepiej cofnąć się do czasów, w których żyła dziewczyna zwana Klejnotem...
- Ta od Rzeki Klejnotów? - wyrwała się Lilly.
- Ta, ta, ale spokojnie. Była kapłanką w świątyni, w której czczono Światłość, chyba było to podobne do wiary srebrnych smoków Sera'fiel. W każdym razie kiedyś Wielka Rzeka wystąpiła z brzegów i zalała świątynię. Po powodzi dziewczyna poszła sprawdzić stan Białej Sali, głównego miejsca kultu... Wszędzie były kałuże, no i w jednej z nich niespodziewanie ujrzała fragment innego miejsca. Bardzo podobnego, tylko mroczniejszego...
Urwał, gdy nadeszła kelnerka by zabrać tacę. Demon uśmiechnął się do niej uroczo i zamówił ciastka. Gdy teggitka wyszła, Medvane podjął opowieść.
- Zaintrygowało ją to i następnym razem postanowiła przyjść ze zwierciadłem. Tak też uczyniła i ku swemu zaskoczeniu zobaczyła w lustrze twarz mężczyzny. Co więcej, on też ją widział i wydawał się równie zdziwiony.
Zasłuchałam się jeszcze bardziej. To robiło się coraz ciekawsze.
- No i nie wiem, chyba zdołali się jakoś porozumieć przez to lustro i założyli, że ich światy są równoległe, bo Klejnot postanowiła sprowadzić nieznajomego tutaj.
- W jaki sposób? - zaciekawiło mnie.
- Sposób zabrała ze sobą do grobu - odrzekł smok - Świątynię rozsadziło, dziewczyna zginęła na miejscu, a jej ciało spoczęło w Wielkiej Rzece. Inni kapłani ostrzegali ją by się tego nie podejmowała i w końcu, w krytycznym momencie, zwyczajnie uciekli... A ten mężczyzna z drugiej strony pojawił się z dwójką towarzyszy. Oznajmili, że są bogami ze swojego świata i zostali tu na następne sto lat.
- A potem się pożarli między sobą i pozmieniali w kamienie - przypomniała sobie Lilly. - O ile mówimy o tych samych bóstwach.
- O tych - zapewnił - Poznałem tę historię gdy po raz pierwszy przyleciałem tu na rekonesans. Z koleżanką, która jest aniołem, więc mogła robić dobre wrażenie. Wtedy natknęliśmy się na posążek podobny do twojego, przy czym okazało się, że ktoś odkamienił jednego z bogów.
- A tym kimś byłeś ty, Ketris, prawda? - zwróciłam się cicho do barda. - Co cię do tego skłoniło?
Bard wreszcie spojrzał na nas, a w jego wzroku był ból.
- Pragnienie sławy... Bycia kimś więcej niż tylko muzykiem - powiedział z ociąganiem. - Chciałem coś zrobić i szukałem opowieści... Podobnie jak ty. Ale nie miałem tyle szczęścia.
- Jasne, Mad to ma szczęście nieprzeciętne - odezwała się Lilly przeciągle. - Bo z kim to my podróżujemy?
- Właśnie, z kim? - zainteresował się złotooki, odrywając się od ciastek.
Uśmiechnęłam się kwaśno.

Wieczorem zapukałam do pokoju naprzeciwko, nie mając wielkiej nadziei na odzew.
- Wejdź - usłyszałam jednak.
Pchnęłam drzwi, zaglądając do środka. Aeiran wpatrywał się w sufit, leżąc na podłodze z rękami pod głową. Nie zdziwiło mnie to - nigdy nie rozumiałam, dlaczego teggitom się wydaje, że ludzie lubią skrajnie miękkie łóżka.
- Przyszłaś mnie stąd wreszcie wyciągnąć? - spytał.
- Niezły pomysł - przyznałam, siadając na łóżku i natychmiast się w nim zapadając. - Ile jeszcze w końcu masz być przyzwyczajony do... bezruchu?
- Już wiesz - to nie było pytanie, ale przytaknęłam:
- Owszem. Co nie zmienia faktu, że chciałabym wiedzieć więcej.
- Za wszelką cenę pragnąca opowieści - Aeiran uśmiechnął się kącikiem ust. - To w twoim stylu, kronikarko.
- Za mało mnie znasz, by wiedzieć, co jest w moim stylu... Czasoprzestrzenny.
Skrzywił się, słysząc ten tytuł.
- Śmiechu warte - stwierdził. - Wiesz, co się dzieje z bogami, o których zapominają wierni? Stają się czystą, pierwotną mocą... A w końcu tracą osobowość. Trzy takie bóstwa wolały odrodzić się w ludzkich ciałach zanim minie ich panowanie. Domeną Aldriny była Przestrzeń, Eskire kontrolował Czas. Ja niejako pośredniczyłem między nimi, zachowując pewną równowagę.
- I ktoś taki ot, tak składa mi przysięgę?
- A co mi pozostało? - czarnooki podniósł się do pozycji siedzącej. - Tam, skąd pochodzę, byłem bogiem. Tu jestem po prostu jednym z wielu ludz z mocą, wywołującym zamęt gdzie tylko się zjawi...
- A więc urażona duma? - zachichotałam.
- Nawet nie - machnął ręką. - Już bardziej brak poczucia przynależności.
- W takim razie nie rozumiem - mruknęłam. - Mogłeś to poczucie odzyskać, uwalniając swoich towarzyszy, a tymczasem zaatakowałeś osobę, która przywróciła cię do życia?
- Istotnie, nie rozumiesz - Aeiran ściągnął brwi i zacisnął pięści. - Ich za nic w świecie nie wolno rozpieczętować...

25 X

Leniuchuję sobie bezprzykładnie - atmosfera krainy, do której przybyliśmy, działa niezwykle relaksująco. Lee'Lath jest jedną z dwóch siedzib teggitów, na jakie natrafiłam w światach, choć pewnie jest ich więcej. Ten ludek o puszystych ogonach potrafiłby wpakować się wszędzie i nie narobić sobie przy tym wrogów. Ich optymizm i umiłowanie natury jest zaraźliwe, acz nie nachalne. Zamieszkują z reguły drzewa, które same sobie sadzą i potrafią sprawić, by rosły tak, jak zechce właściciel. Wtedy można zadomowić się zarówno w pniu jak i w koronie, a niektóre z takich "domków" osiągają spore rozmiary. Na przykład drzewo gościnne dla przybyszów z zagranicy, służące nam obecnie za kwaterę - jego największą zaletą są wysokie sufity i wygodne łóżeczka (teggity mierzą do metra pięćdziesiąt).
Odprężenie udzieliło się nie tylko mi, zatem siedzimy sobie wszyscy (w znaczeniu cała trójka - Aeiran zabarykadował się w swoim pokoju) na trawce pod drzewkiem i uprawiamy lenistwo zbiorowe. Nawet Ketris przestał się przejmować tym, że ponoć jesteśmy przez kogoś ścigani.

- Czy mi się wydaje, czy miał nas dopaść jakiś mag? - zadumała się Lilly wieczorem. - Chyba mało zawzięty jest, skoro jeszcze tu nie dotarł.
- Oczekujesz jego przybycia?! - Ketris przypomniał sobie, że powinien się bać.
- A co, guzdrze się! - w głosie smoczycy zabrzmiał wyrzut. - Mimo wszystko nie jestem przyzwyczajona do leniuchowania i chcę coś robić!
- I tym czymś ma być walka? Od tej strony cię nie znałem... - bard spojrzał na nią z przerażeniem. Chyba nie wiedział, czy ma się bać wroga, czy raczej przyjaciółki.
- Za krótko mnie znasz - wzruszyła ramionami. - Tak naprawdę otaczają cię sami sadyści.
- No tak... - uśmiechnął się słabo. - To ja może pójdę po soczek?
- A ja po herbatę - dodałam, wchodząc do drzewa równocześnie z bardem. Lilly zachichotała z rozbawieniem.
- My chyba też cię za mało znamy - stwierdziłam, zanim Ketris otworzył drzwi do swojego pokoju na drugim piętrze. Ja i Lilly mieszkałyśmy naprzeciwko, a obok Aeiran. Czwarty pokój był chyba wolny.
- Dlaczego? - spytał. - Bo teraz odkryłyście, że jestem żałosnym tchórzem?
- Nie jesteś - rzekłam. - Inaczej nie ryzykowałbyś podróżowania z nami i nie chroniłbyś tych posążków, czymkolwiek są.
Słysząc to, trochę się rozjaśnił. Wszedł do pokoju, a ja już miałam pójść w jego ślady, gdy usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Czyżby czwarty pokój już nie był wolny?
- Nie słyszałam, że ktoś się tu wprowadził - powiedziałam. Mężczyzna, który pojawił się w korytarzu, spojrzał na mnie zaskoczony, że się do niego odzywam. Wysoki i długowłosy, nosił powiewną szatę maga i z całą pewnością był elfem. Zaciekawiony bard wyjrzał z pokoju i szklanka z sokiem wypadła mu z rąk.
- Ja też nie przypuszczałem, że będziecie tu tak szybko - powiedział wolno tamten. - Witaj, Ketris.
Półelf zacisnął zęby, nie odpowiadając.
- Zdaje się, że znalazłeś Symbol Przestrzeni przed nami - nieznajomy skierował na niego wzrok. - Już czas, żebyś mi go powierzył.
- Dlaczego miałbym, Elindelu? - spytał Ketris cicho.
- Myślałem, że pracujemy razem - zdziwił się mag. - Czyżbyś wolał zatrzymać Symbol dla siebie?
- Muzyka jest mi droższa niż moc. A  t e j mocy nie powinien pożądać nikt.
- W takim razie po prostu ci to odbiorę. Może nie pragniesz mocy, ale wyczuwam ją od ciebie bardzo dobrze. Nie rozstajesz się z jej źródłem, nieprawdaż?
- Skoro taki jesteś wyczulony - w głosie Ketrisa nieoczekiwanie zabrzmiała drwina. - powinieneś wiedzieć, że mieszkasz drzwi w drzwi z Czasoprzestrzennym.
- I co jeszcze? Nie kpij ze mnie! - roześmiał się Elindel. - Ustępujesz... czy walczymy?
I w tym momencie przeskoczyłam do Lilly.
- Rozróba się zaczyna!!! - wrzasnęłam jej w ucho.
- Nareszcie!!! - odwrzasnęła. Natychmiast otworzyłam portal i przeniosłam tamtych dwóch na bardziej neutralny grunt. Gdy i my pojawiłyśmy się na miejscu, czarodziej wydawał się co najmniej zaskoczony.
- Nikt nie może się wtrącać! - warknął. - To sprawa pomiędzy nami dwoma!
- W porządku! - zamachałam rękami. - Po prostu nie mogłyśmy pozwolić, żebyś rozwalił nam lokal. Ketris wspominał, że potrafisz co nieco.
- Obiecujemy, że będziemy dla ciebie miłe - dodała Lilly, wyciągając swoją figurkę. - jeśli nam wyjaśnisz, do czego to służy. Bo on nie chce nam powiedzieć.
- Czy wy możecie być poważne?! - zawołał bard, sam powstrzymując śmiech.
- Widać nie - odparła rozbrajająco moja przyjaciółka.
- Dwa Symbole za jednym zamachem? - oczy elfa błysnęły. - Czy i ty okażesz głupotę, kobieto, czy nie będziesz robić problemów?
- Arogant - prychnęła Lilly. - Mama cię nie nauczyła szacunku dla płci pięknej?
Elindel nie odpowiedział. Stracił cierpliwość i wystrzelił w naszym kierunku wiązkę energii. Lilly odskoczyła, ale oberwało się najbliższemu drzewu.
- I masz przechlapane u teggitów - powiedziałam beztrosko, siadając na właśnie zwalonym pniu. Ketris spojrzał na mnie oszołomiony.
- A ty nie zamierzasz nic robić?!
- Ja sędziuję - uśmiechnęłam się. - Ktoś musi pilnować, żeby walka dwojga na jednego była w miarę fair.
Lilly właśnie posłała w stronę elfa grad świetlistych strzał. Chyba się nie spodziewał, że napotka taki opór. Zdecydowanym ruchem wyjął coś z fałdów swojej szaty. Mały szary klejnocik.
- Nie będę tracił czasu - rzekł, rozkruszając go w dłoniach. Ketris aż sięgnął po swój flet.
Wszędzie, gdzie spadały okruchy, zaczęły wyrastać grube pędy o żółtych liściach i jasnofioletowych kwiatach. Jeden z nich spróbował mnie oplątać, ale w porę przeskoczyłam bliżej Lilly.
- Może uciekniesz, ale nie powstrzymasz mnie, kapłanko - rzekł czarodziej przez zęby - Takiej ilości roślin ardelis nie dasz rady...
Ardelis? Ta nazwa brzmiała niepokojąco znajomo. W powietrzu zaczynał już się unosić odurzający zapach kwiatów...
- Tylko nie daj się im uśpić - szepnęłam do Lilly.
- Chyba wiem! - parsknęła. - Tylko trzeba jeszcze nie dać się im złapać!
Nie odpowiedziałam, bo zachciało mi się ziewać.
- Albo oddacie mi Symbole teraz, albo je wam zabiorę gdy zaśniecie - usłyszałyśmy głos elfa. A potem niespodziewanie rozległ się dźwięk fletu. Piękny, a jednocześnie straszny, porywający, a jednocześnie obezwładniający. Jeszcze cichy, ale...
- Ketris, oszalałeś?! - doskoczyłam do barda, zapominając o spaniu.
- Muszę coś zrobić - odjął instrument od ust. - Tylko ta melodia może zniszczyć tyle roślin naraz.
- Tylko roślin?! - wysyczałam, wyrywając mu flet. - Jeśli to jest to, co myślę, narażasz nie tylko nasze życie, ale i własne!!
- Nie sądzę - uśmiechnął się lekko. - Aż tak głupi nie jestem. Ani tak utalentowany.
Odetchnęłam z ulgą. Lament Żałobny zdążył tylko zlikwidować kwiaty i już nie czułam się śpiąca. Niestety pędy szalały dalej, widać Elindel wzmocnił ich siłę.
- Chyba czas się przyłączyć - szepnęłam do siebie i w moich rękach pojawił się Grievance. Nie napotkałam większego oporu, tnąc najbliższe pnącze, ale mało co potrafi przeciwstawić się takiemu mieczowi. Lilly poszła za moim przykładem, formując ostrze ze światła. Radziłyśmy sobie nieźle, ale roślin było diabelnie dużo.
- Cóż, ty będziesz pierwszy, Ketris - usłyszałyśmy w pewnej chwili. Zerknęłam na barda - Elindel dopadł go i chwycił za poły mieniącej się na zielono kurtki.
Na sekundę zrobiło się bardzo ciemno. I w tym momencie elf syknął z bólu, chwytając się za bok. Na jego szacie pojawiła się krew. Rośliny zwiędły w tempie natychmiastowym, a Ketris upadł na ziemię.
- Co... - wyjąkał. - Dlaczego...?
- Ratuję ci skórę, nie widzisz, dźwiękmistrzu? - Aeiran stanął za Elindelem, wykręcając mu ręce do tyłu. - Raduj się tą chwilą, póki trwa.
- Gratuluję wyczucia czasu - odezwałam się, chowając miecz.
- Gdyby nie to, ciekawe ile jeszcze bawilibyście się z tym śmieciem - odparł czarnooki z rozdrażnieniem. W jego wolnej dłoni pojawiła się jakby iskra. Tyle, że mroczna.
- Koniec zabawy - powiedział, zbliżając ją do rany przeciwnika. Twarz elfa ściągnęła się w panicznym lęku. Tak samo oblicze Ketrisa. Znajome doświadczenie?
- Aeiran, nie!! - zawołałam. Spojrzał na mnie pytająco.
- Dlaczego nie?
- Bo domyślam się, że to samo zrobiłeś Ketrisowi.
- I co z tego? - Aeiran popatrzył na barda z nieładnym uśmiechem. - On już ma to za sobą.
- Bo on wie coś, czego i ja chciałabym się dowiedzieć.
- Nie on jeden - usłyszałam. - Poza tym mówiłem, nie powinnaś niczego wiedzieć.
- Bo cię o to proszę.
Takich słów chyba się nie spodziewał. Ale, o dziwo, uwolnił ręce Elindela.
- Bawcie się dalej sami - powiedział sucho i zniknął bez efektów specjalnych. Wtedy Ketris podszedł do maga i bez słowa zdzielił go pięścią w szczękę. Elf zatoczył się i upadł.
- I tyle - podsumowała Lilly. - Spodziewałam się większego wyzwania.
- Chyba rzeczywiście zacznę się ciebie obawiać - bard podszedł do niej, prostując dłoń z grymasem.
- W każdym razie poszkodowanym trzeba się odpowiednio zająć - stwierdziłam, odwracając się do leżącego Elindela i zobaczyłam, że w jego ręce migocze kolejny klejnocik. Cichy trzask - i jego okruchy niesione lekkim wiatrem znów spadły na ziemię, która powoli zaczęła formować się w coś dużego. Po chwili przed nami stały trzy istoty podobne do żywiołaków ziemi, ale działające pod kontrolą swego twórcy.
- Ja nie poddaję się tak łatwo - wycedził elf, podnosząc się z pewnym trudem.
- Co mówiłaś o wyzwaniu? - spytałam słodko Lilly. Ta ściągnęła brwi i rozpoczęła inkantację zaklęcia...
Nagle niebo przesłonił spory, skrzydlaty cień i z góry spadł laserowy strumień, zamieniając w proch ziemne golemy. Ich twórca nie miał czasu zareagować, bo zaraz potem i z niego niewiele zostało...
- No nie! - zirytowała się Lilly. - Dlaczego ktoś musi nam przeszkadzać, co?!
Westchnęłam, spoglądając w górę. Cień zakręcił się w kółko i po chwili na ziemi wylądował złoty smok. Natomiast przy mnie pojawił się znajomy młodzieniec o fioletowej czuprynce.
- Cześć - powiedział z uśmiechem, którego nie mogłam nie odwzajemnić.
- Znasz ich? - zainteresował się Ketris.
- Poniekąd - machnęłam ręką. - Konspiratorzy.
- Agenci - poprawił smok, który zdążył już przybrać ludzką i jasnowłosą postać.
- A po czyjej stronie są? - chciała wiedzieć Lilly.
- Właściwie nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Ale nie zaszkodzi im podziękować.

24 X

- Może ty wiesz, o co chodzi Ketrisowi? - zagadnęła dzisiaj Lilly. - Bo ja na przykład nie wiem.
- To ja ci nie powiem - mruknęłam, bezskutecznie próbując opisać wczorajszy dzień i zachwycać się ładną pogodą i leśnym otoczeniem. Gwoli wyjaśnienia - nie jesteśmy już w Solen; wczoraj przenieśliśmy się do lasów pod patronatem Południowego Kręgu. Mam cichą nadzieję, że Aeiran nie podpadnie również im, bo wtedy czeka mnie kolejna kłótnia z tutejszą Arcydruidką, a ona jest dla mnie w kłótniach za dobra.
- Powiedział mi wczoraj wieczorem, żebym w żadnym wypadku t e g o nie użyła - usłyszałam głos przyjaciółki tuż przy moim uchu. - Nie powiedział czego, jakby to było oczywiste... I wyglądał na dość zdesperowanego.
- To czemu dopiero teraz mi to mówisz? - spytałam, czując że z koncentracji nici.
- Bo nie chciałam ci przeszkadzać w patrzeniu na gwiazdy w towarzystwie tego tam - powiedziała złośliwie, machając ręką w nieokreślonym kierunku.
- To było szukanie jednej konkretnej gwiazdy - westchnęłam ciężko. - A z Ketrisem trzeba będzie pogadać. Nie wiesz czasem, gdzie jest?
- On nie należy do facetów, którzy znikają bez słowa i zostawiają kobiety same w strasznym, ciemnym lesie - odrzekła jeszcze złośliwiej. - Ostatnio siedział przy tej roztrzaskanej sośnie...
- Dobra, pogadam z nim, o ile jeszcze nie zniknął bez słowa - z rezygnacją odłożyłam pióro i pergamin. - A ty dokąd? - spytałam, widząc, że Lilly też się podnosi.
- Przejdę się - wyjaśniła. - Jeśli ten las jest naprawdę taki straszny, jak przed chwilą usiłowałam ci wmówić, może mi się coś stanie i będę mogła wam nawrzucać, że zostawiliście mnie samą.
Parsknęłam śmiechem, bo sposób myślenia Lilly rzadko bywał taki pokrętny. Poszła w swoją stronę, a ja w swoją i szybko odnalazłam wspomniane drzewo. Na widok siedzącego pod nim barda chciałam przyspieszyć kroku, ale hipnotyzująca melodia, którą właśnie grał, sprawiła, że się zatrzymałam. Nie grał na lutni tylko na flecie i poczułam żal, że nie używał go do tej pory. Muzyka była piękna i spokojna, i przez chwilę chciałam zostać tu na zawsze i móc się w nią wsłuchiwać. Sporo sił mi zajęło otrząśnięcie się z tego doznania.
- Ketris - odezwałam się, stając obok. Nie zareagował, grał dalej.
- Ketris, zrób sobie chwilę przerwy - powtórzyłam i przykucnęłam. Miał nieobecny wyraz twarzy, a jego oczy były takie puste... Jakby był w jakimś transie. Zamiast rozsądnie poczekać aż się obudzi, zaczęłam potrząsać jego ramieniem. Skutek był taki, że bard legł na ziemi, bezwładny jak kukła. Pozostało mi mieć nadzieję, że w ten trans sam się wprowadził, nic mu się nie stanie i w końcu się ocknie. Na szczęście miałam rację.
- Miya? - spytał nieco nieprzytomnie, podnosząc się po chwili. - Dlaczego ściągnęłaś mnie z powrotem?
- Trzeba było postawić obok kartkę z napisem: Nie jestem martfy - odparłam. - A gdzie byłeś?
- Muzyka pomogła mi opuścić ciało, by zobaczyć, co może nas czekać w oddali - powiedział. - Oprócz bycia bardem, jestem niekiedy dźwiękmistrzem.
- Nietrudno usłyszeć - mruknęłam. - I zobaczyłeś?
- Tak - zawiesił głos i spuścił głowę. - Czy możemy nie podróżować w kierunku Lee'Lath?
- Nie podoba ci się taki sympatyczny kraj teggitów? - uśmiechnęłam się.
- Nie w tym rzecz - pokręcił głową. - Kieruje się tam ktoś, kto chce się z nami zmierzyć. Najwyraźniej wie, że i my tam przybędziemy i chce na nas zaczekać.
- A nie lepiej zapobiec problemowi zamiast przed nim uciekać? - zaoponowałam. - I w ogóle czego od nas chce?
- Ano właśnie, czegoś chce - westchnął Ketris. - I nie powinien tego dostać.
- Chodzi o portal czy klepsydrę? - strzeliłam. Przestraszony wzrok półelfa dowiódł, że celnie.
- Żadne z nich nie może się dostać w niepowołane ręce! - w jego głosie zabrzmiał błagalny ton. - To by się źle skończyło! Ja już popełniłem błąd, nie chcę, żeby... - Urwał i znów spuścił oczy. Widać stwierdził, że powiedział już za dużo.
- Ketris, do diabła! - nie wytrzymałam. - Chcesz wszystko przed nami kryć i w nieskończoność uciekać?! To ma być rozwiązanie?!
- Najlepsze z możliwych - powiedział cicho i smutno.
- Doprawdy?! W takim razie powiem ci, co postanowiłam - zdenerwowałam się. - Załadować nas wszystkich w portal i być w Lee'Lath przed tym tajemniczym kimś. Żeby nie musiał na nas czekać.
- Nie... Nie zrobisz tego! - wyjąkał. - On jest utalentowanym magiem, mało kto może dać mu radę...
- Jestem demonem - przerwałam. - A Lilly jest srebrnym smokiem Sera'fiel. Czy my też nie damy mu rady?
Ketris spojrzał na mnie osłupiały.
- Wy macie szansę - przyznał w końcu. - Ale co będzie, jeśli Czasoprzestrzenny się z nim sprzymierzy? Myślisz, że to byłby dla niego problem odrzucić twoją przyjaźń i złamać przysięgę?
Tu potrzebuję chwilę przerwy, by się zastanowić. Czasoprzestrzenny? Moją CO?!
- To byłby dla niego problem - odparłam sucho. - Bo wtedy miałby ze mną do czynienia. I z Lilly, a ona miałaby z tego nielichą satysfakcję.
- Mówisz poważnie?! - Ketris był coraz bledszy. - Wy nie wiecie przecież, że on jest...
- Nie wiemy - weszłam mu w słowo - bo nikt nas nie raczył poinformować. Ale teraz to ja już dziękuję, bo mam dość tej konspiracji. Zbieraj się, a ja idę znaleźć Lilly.
Odeszłam, mając nadzieję, że do południa znajdę również Aeirana.

22 X

Soft blue horizons
reach far into my childhood days
as you are rising
to bring me my forgotten ways
Strange how I falter
to find I'm standing in deep water
Strange how my heart beats
to find I'm standing on your shore...


Enya

Zbyt daleko nie zawędrowaliśmy. Za nami Melrin, przed nami znowu morze.
Chyba dzisiaj dzień otrzymywania przesyłek, bo zostałam nimi zasypana, akurat kiedy siedziałam sobie spokojnie na wydmie, wpatrując się w fale. Były spore, co nie przeszkodziłoby mi rzucić się w nie i popłynąć gdzieś daleko, głęboko, gdzie nikt by mnie nie odnalazł...
Guzik prawda. Dopłynęłabym do Kezonii i jako gość z powierzchni byłabym na językach całego tamtejszego narodu. A woda zimna jak diabli. I czym tu się ekscytować?
Ale do rzeczy. Przesyłki były trzy, czyli aż trzy osoby o mnie pamiętają. Nieźle, nowy rekord... Tylko zaraz, po co ten sarkazm? To pewnie przez tę jesień tak mi się nastroje wahają. Może powinnam wybrać się gdzieś, gdzie jest wiosna, ale nie można żyć tylko wiosną, bo w końcu nawet ona mogłaby się znudzić... Poza tym do prawidłowego cyklu życiowego potrzebne jest więcej niż tylko jedna pora roku.
Najpierw pocieszający w intencji liścik od Vanny - do herbaciarni zajrzała (Ha! Wiedziałam, że gdzieś ją nosi!), stan wskazujący na ubytek rumowej, "ale to się odkupi". W porządku, niecierpliwić się z tym nie będę, bardziej by mnie wnerwiło zniknięcie zielonej, tyle że jej nałogowej podkradaczce za wiele zrobić nie mogę... A rumowej nie pijam, zalega sobie w kąciku i umieszczona jest w ofercie chyba po to, żebym miała pretekst do nawrzucania Lexowi co jakiś czas. Chwilami naprawdę żal mi siebie.
Kolejna wiadomość była od mojej nieobliczalnej siostry Satsuki. ŻYJĘ I SIĘ TRZYMAM, napisała radośnie, oczywiście też z podróży. Szkoda, że nie podała szczegółów - mam już kominek w herbaciarni czy jeszcze nie? Cóż, odpisałam jej: Żyj dalej i się nie puszczaj. Ona chyba wszędzie czuje się jak w domu, łatwo jej się zaklimatyzować. Podziwiam ją za znalezienie równowagi między czarami a techniką, choć z drugiej strony siedzenie z laptopem w gospodzie pełnej bohaterów spod znaku magii i miecza może wyglądać nieco dziwnie... Swoją drogą, co za melodia do wędrowania teraz wszystkich ogarnęła? Jak ptaki odlatujące do ciepłych krajów... Czasami wolałabym raczej przespać zimę jak niedźwiedź, problem w tym, że miewam trudności z zaśnięciem.Poza tym byłoby to potworne marnowanie czasu.
Trzecia przesyłka była większa i zwinięta w rulonik. Pierwszym, co mi się rzuciło w oczy, była mnogość kolorów. Co nie znaczy, że całość b y ł a kolorowa - został użyty tylko ołówek, ale barwy i tak łatwo było zobaczyć oczami wyobraźni. I podpis: Tak jak zagroziłem rok temu - Twój największy idol Geddwyn. O do licha, to już rok minął od kiedy zmierzyłam się z duchami żywiołów i poznałam moją obecną przyjaciółkę Brangien? Albo raczej dopiero rok, bo mam wrażenie jakbym znała ją od zawsze. A tego niepoprawnego ducha wody spotkałam osobiście raz w życiu i oto dowiaduję się, że nie zapomniał...
Tylko że kiedy przyjrzałam się rysunkowi, całkiem mnie zamurowało. Widoczna na nim dziewczyna siedziała w pięknym ogrodzie, nad sadzawką, i to mi się podobało. Nosiła jasną yukatę, na której wyhaftowano szaleńcza plątanina linii, ogólnie nawet w moim guście. Zamurowało mnie, bo dziewczyna miała ciemne, falujące włosy i niebieskie oczy - jedyny kolorowy element obrazu - i tylko odbicie patrzące na nią z sadzawki miało moją twarz. Niewyraźną, ale obecną.
- O, ale ładne - usłyszałam i na piasku obok mnie rozłożyła się Lilly. - Kto to?
- Niestety ja - mruknęłam.
- Jakby normalniej tu wyglądasz niż na co dzień - oceniła. - To taką siebie zwykle widzisz w lustrze?
- Owszem - przytaknęłam. - Pamiętasz jak opowiadałam ci o rysunkach Geddwyna?
- To ten braciszek Brangien? - przypomniała sobie. - Cicha woda i artysta niepokorny?
- Otóż właśnie. Kiedy wygrałam z nim pojedynek, obiecał, że z zemsty narysuje mój portret.
- I w dodatku się postarał - powiedziała z podziwem. - Jeszcze zacznę sądzić, że coś was łączyło...
Jasne, oto tok myślenia jednaj z osób, które nic tylko by mnie swatały. Miałam jej coś odburknąć, a tymczasem zachichotałam - znak, że nastrój mi wraca.
- O, nie wściekłaś się - zauważyła Lilly z pewnym rozczarowaniem i powróciła do oglądania rysunku. - A to swoje odbicie najwyraźniej mu dokładnie opisałaś...
Milczałam, bo nie mogłam tego zrozumieć. Skąd, u licha, Geddwyn wiedział?... Nigdy mu nie mówiłam, jak wyglądałam zanim zginęłam po raz pierwszy. I nikt poza mną nie może zobaczyć tego odbicia. Tymczasem portret idealnie zgadzał się z oryginałem...
Odesłałam rysunek do międzysfery, twórcę jeszcze kiedyś dorwę.

20 X

Jest takie powiedzenie, że kto rano wstaje... Niekoniecznie, bo Lilly spała do południa, a jednak coś jej się dostało. Co prawda Draco raczej na Boga nie wygląda, ale liczą się rezultaty. Znalazł nas siedzące jak zwykle w altanie i wręczył Lilly prezencik w ramach podziękowania za skuteczną kurację. Wręczył z rumieńcem, który ożywił nieco jego bladą fizjonomię... Przy okazji przekazał pozdrowienia od Calpurni - cała grupa jutro wyrusza na kolejne poszukiwanie niesprecyzowanych Mrocznych Tajemnic. Skoro Calpurnia nie przyszła pożegnać się osobiście, to pewnie już jej nie zobaczymy. A szkoda.
My też powoli żegnamy się z Melrin, choć niekoniecznie z całym Solen. Bądź co bądź leży w najcieplejszym rejonie tego świata, a Lilly garnie się do ciepła. Ja tu jestem tylko przewodniczką i wola klientki jest dla mnie święta, a Aeiran nie ma nic do gadania. Za to Ketris, o dziwo, postanowił podróżować dalej z nami. Nie wiem, czy zainteresował go upominek, który dostała Lilly, czy po prostu tak nas lubi, ale cóż, sympatyczny i do tego muzyk, więc żal by było się z nim rozstawać. Od Aeirana oczywiście stara trzymać na dystans, co czarnooki kwituje złośliwym uśmieszkiem.
A dlaczego Ketrisa miałby interesować prezent od Draco? Może dlatego, że jest to czarna figurka, podobna do tej, którą znalazł w ruinach... Postać, którą przedstawia, trzyma w ręce sporą klepsydrę i jest tak dokładnie wyrzeźbiona, że widać nawet przesypujące się ziarnka, choć ogólnie posążek nie jest zbyt duży. Na pytanie, skąd go wytrzasnął, Draco odpowiedział, że z podziemi. Nic, tylko zacząć przetrząsać wszystkie napotkane ruiny i kanały...
Opuszczamy stolicę jutro i poniekąd ciekawi mnie, co może nas jeszcze spotkać. Tylko poniekąd, bo dzisiaj jestem jakaś rozkojarzona. Przejdzie mi, nie pierwszy to raz i nie ostatni. Staram się to kryć przed Lilly - wszystkie moje najlepsze przyjaciółki w takiej sytuacji stwierdzają, że mam humory albo że się zakochałam. Zdecydowanie nie poprawia mi to nastroju i doprowadza do scen drastycznych.

19 X

Miałam dzisiaj w planach pogawędkę od serca z Ketrisem (szczegół, że nie miał o tym pojęcia), ale obecność pewnego małomównego faceta w czerni barda zniechęciła i plan szlag trafił. Zmył się razem z Lilly, uzgodnili, że najpierw lunapark, potem teatr. Tymczasem Aeiran przez cały dzień konsekwentnie nie odstępował mnie na krok. Mówił niewiele, uśmiechał się trochę więcej, za to oblecieliśmy całe miasto, a na koniec zaciągnął mnie do kawiarenki (!) i postawił gorącą czekoladę (!!!). Chyba mu się wydaje, że dzięki takiej strategii szybko zacznę mieć go dość i powiem mu, żeby spadał. Jeszcze czego.
- Powiedziałbyś wprost, do czego zmierzasz, a życie zaraz stałoby się łatwiejsze - zwróciłam się do niego delikatnie i uprzejmie, gdy wyszliśmy z kawiarenki.
- Czyje? - spojrzał na mnie z góry (dosłownie) - Ja się na swoje nie uskarżam, a ty nie masz szacunku dla tajemnic.
- Mam - odparłam sucho - Tyle że niektóre czasem aż się proszą żeby je ujawnić.
Nie odpowiedział.
- Inaczej, zamiast mi towarzyszyć, potraktowałbyś mnie jak kiedyś Ketrisa - wypuściłam ostatnią strzałę. Nawet celną.
- Po pierwsze, sam był sobie winien - wzruszył ramionami Aeiran. - Po drugie, sytuacja była inna. Po trzecie, nieco trudniej mierzyć się z demonem niż z dźwiękmistrzem bez refleksu.
No no, zdecydowanie trzeba będzie pogadać z Ketrisem. Tymczasem jeszcze coś nie dawało mi spokoju.
- Tak łatwo przejrzeć moją naturę? - uśmiechnęłam się kwaśno.
- Dla mnie to łatwe, ale może jestem wyjątkiem - powiedział cicho. - Kto inny pewnie by się zdziwił, że istota Chaosu przyjaźni się ze srebrnym smokiem Sera'fiel. - Całe szczęście, że Lilly tego nie słyszała.
- A kim t y jesteś? - nie mogłam nie spytać.
Przymknął oczy, jakby się namyślając. I oczywiście, jak to się zwykle zdarza w takich sytuacjach, ktoś na nas wpadł. Wyglądał na podenerwowanego i roztrzepanego. Rozpoznałam w nim członka mojej ulubionej kliki nekromantów.
- Nie moglibyście się odsunąć?! - warknął. Fakt, że biegł, nie patrząc przed siebie, ale jednak staliśmy na środku chodnika. Im dłużej chłopak nam się przyglądał, tym bardziej zmieniał się wyraz jego twarzy.
- A więc to tak! - wykrzyknął - Jednak nie daliście mu spokoju, istoty z najdzikszych otchłani Śmierci!!!
Tym razem Aeiran stłumił śmiech z pewnym trudem. Ostatecznie nie wybrał się wtedy po denata...
- Damien, uspokój się, ciężki idioto!! - usłyszałam znajomy głos i po chwili dołączyła do nas Calpurnia. - Oni są przyjaciółmi Mezz'Lil!
- Kto jest, ten jest - powiedział Aeiran w przestrzeń.
- Tak? - chłopak znów zmierzył nas wzrokiem i trochę się uspokoił. - A, to przepraszam.
Szybko przeszedł nad tym do porządku...
- Nie jesteś na przedstawieniu? - zwróciłam się do Calpurni. Też sprawiała wrażenie zaniepokojonej.
- Draco gdzieś zniknął - wyjaśniła. - Szukamy go gdzie się da, ale bez rezultatów. A nie jest jeszcze w pełni sił.
- Macie jakieś pomysły? - spytałam - Mogłabym pomóc.
- Są pod Melrin takie stare podziemia - zaczął Damien i domyśliłam się o czym mówi, choć sama nazwałabym je raczej kanałami - Mają świetną atmosferę, więc bywaliśmy tam, zanim... - Ot, i się zaciął. No, trudno.
- Cóż, jeśli chcecie, to was tam zabierzemy... - chciałam zerknąć na Aeirana, ale jego oczywiście już nie było. - Zabiorę.
Zdziwili się nieco, ale wskoczyli w portal bez szemrania.
- Znacie te podziemia, powinniście sobie poradzić - powiedziałam, gdy dotarliśmy na miejsce.
- A co ty zamierzasz? - zaniepokoiła się Calpurnia.
- Spróbuję poszukać zguby gdzie indziej - sama nie do końca wiedziałam o którą zgubę mi chodzi, ale ciągnęło mnie do międzysfery. Tym bardziej, że w drodze mignęło mi coś ciemnego. Tamtych dwoje rozdzieliło się, a ja znów weszłam w portal. Tak jak przeczuwałam, od razu zaatakowały mnie cienie. Tyle że teraz miałam możliwość sięgnięcia po broń.
Tym razem przeciwników było więcej niż poprzednio. Strzały energii były pomocne, ale niekoniecznie na dłuższą metę i powoli zaczynałam żałować, że nie zabrałam miecza. Nie zamierzałam zostać tu dłużej, tym bardziej, że wyczułam jakiś znajomy impuls tam, skąd zaczęłam... albo gdzieś w pobliżu. Jak najszybciej otworzyłam międzysferę (z nadzieją, że dobrze wymierzyłam) i wypadłam z niej, zdążając zamknąć portal zanim cienie przez niego przeszły...
W pomieszczeniu, w którym się znalazłam, panował półmrok. Udało mi się wyróżnić w nim kilka wieszaków z jakimiś wymyślnymi strojami i wielkie lustro, z którego spoglądało ze zdziwieniem moje jakże inne odbicie (cześć, paskudo). W końcu znalazłam wyjście, a za nim wąski korytarz - jeśli tam znajdował się ktoś, kogo znałam, musiał mi parę rzeczy wyjaśnić...
Oho, światło na końcu korytarza, a przecież jeszcze nie wybieram się umierać... Ale nie, światło było błękitne, padało pod dziwnym kątem i chyba wywoływał je reflektor. Gdy przeszłam przez niewielkie drzwiczki, moje najgorsze przypuszczenia się potwierdziły. Znajdowałam się na scenie i to w trakcie przedstawienia... Po jej drugiej stronie, w takim samym wyjściu stanął Aeiran i patrzył na mnie z takim samym zdziwieniem jak pewnie ja na niego. Scenografia była co najmniej sielankowa, a przed sceną rozciągała się spora widownia. W pierwszym rzędzie natomiast siedzieli Lilly i Ketris, najwyraźniej nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
Ja też nie wiedziałam. Dlaczego, u licha, zaniosło nas akurat do teatru?! Próbowałam dać Aeiranowi znak wzrokiem, że trzeba się stąd zmywać, ale w jego oczach pojawił się jakiś diabelski błysk, który mi się nie spodobał. A potem najzwyczajniej zaczął iść przez scenę w moim kierunku!
- A więc - zaczął, nie spuszczając ze mnie wzroku - tu uciekasz przed niegodziwością życia?
Nieźle, zapamiętał kwestię Mae... Że co?!
W ciszy, jaka na chwilę zapanowała, dało się słyszeć odgłosy krztuszenia - czy Lilly nigdy nie nauczy się nie podjadać nic w teatrze? Ale to przywróciło mi w miarę normalne funkcjonowanie. Z lodowatą miną wystąpiłam naprzód.
- Dobrze wiesz, że trzeba w życiu trochę piękna, by stawić czoła niegodziwości - wycedziłam, starając się nie wyglądać na delikatną, nadobną romantyczkę. Ani trochę się tym nie przejął.
- Lecz nie wiem już czy większym światłem promieniejesz, gdy taka wzniosła przebywasz na zamku, czy tu, gdzie na twej twarzy wzruszenie... - urwał, odpowiadając drwiącym półuśmiechem na me niewątpliwe wzruszenie i ciągnął dalej:
- A w twoich włosach zapach... - podszedł blisko (za blisko!), bezczelnie wtulił twarz w moją czuprynę i dokończył - ...brzoskwini.
Lilly i Ketris popłakali się ze śmiechu.
Pewnie zżarłaby mnie trema, gdyby pozwoliło jej na to parę innych emocji, które we mnie szalały - z żądzą mordu na czele. Ale zamiast coś zrobić, stałam jak zdrętwiała.
- Jakąż jeszcze tęsknotę skrywa twoja nieodgadniona dusza? - wyrecytował Aeiran cicho, jakby bardziej dla mnie niż dla publiki. A może i dla siebie, bo wyłapałam w jego głosie jakąś melancholijną nutę. I wtedy wreszcie litościwie wykonał drobny gest i kurtyna opadła, a ja mogłam już mu nawrzucać.
- Pogratulować pamięci - syknęłam. - I żadna przeklęta brzoskwinia, tylko morela!
Cóż, nie do końca to chciałam powiedzieć, ale znowu nam brutalnie przerwano. Ledwo uskoczyliśmy gdy dekoracja spadła i na scenę wbiegł blady młodzieniec w czerni. Trzymał w dłoni strumień światła, ukształtowany się w ostrze. Za nim wychynęła spora gromadka cieni.
- Tego tu szukałeś? - spytałam Aeirana. Skinął głową.
- Patrzymy czy pomagamy? - spytał. Prychnęłam, bo chłopak radził sobie niezbyt, w dodatku rozdarł już kurtynę i walczył z istotami mroku przed publicznością.
- Tę wersję Czterech nocy niepokoju musiał reżyserować ktoś o nowatorskich pomysłach - usłyszałam jakiś głos z widowni. - Nie przypuszczałem, że walka Panfila z własnymi lękami będzie taka dosłowna!
- Ależ to Draco! - zawołała Lilly. - Skąd on się tu wziął?
Po chwili usłyszałam jej kroki - wpadła na scenę, ciągnąc za sobą Ketrisa, i włączyła się w rozgramianie cieni swymi zaklęciami. Bard za to przedostał się do nas.
- Miya, co wy tu robicie? - nie mógł nie spytać.
- Szukamy go - wskazałam na Draco. - Calpurnia z jeszcze jednym kumplem grasują gdzieś po kanałach.
Aeiran spojrzał na widowisko ze zniecierpliwieniem i szybko unicestwił ostatnie cienie - wiele bym dała by się dowiedzieć, jak on to robi, tak ledwo zauważalnie.
- Od kiedy okultysta używa zaklęć światła? - spytała Lilly ze zdziwieniem.
- Szkoliłem się na kapłana... Kiedyś - zmieszał się Draco. - Ale wolałem pójść w drugą stronę, to było ciekawsze.
- Jak się tu znalazłeś? - zainteresowałam się.
- W podziemiach jest sekretne przejście do teatru - odpowiedział. - Znalazłem je, gdy zdybała mnie znowu ta cholerna elfka.
- Jaka cholerna elfka? - wtrącił się Ketris.
- Spotkaliśmy ją gdy po raz pierwszy wybraliśmy się pod stolicę. Warczała, że tylko ona ma prawo tu prowadzić poszukiwania, nawet nie wiem czego...
- Sugerujesz, że ona nasłała te cienie? - spytałam.
- Nie - odpowiedzieli równocześnie Aeiran i bard, i spojrzeli na siebie z pewnym zaskoczeniem.
- Cienie mogą z nią najwyżej współdziałać - rzekł czarnooki. - Zwłaszcza jeśli już znalazła.
- A Calpurnia jest w podziemiach - mruknął Ketris. - Trzeba ją znaleźć zanim stanie się coś niedobrego...
Nie wchodziliśmy do międzysfery, wolałam nie ryzykować. Poszliśmy piechotą, Draco wiedział gdzie koleżanka mogłaby go szukać. Gdy dotarliśmy na miejsce, na szczęście nie było z czym walczyć. Elfia czarodziejka w zwiewnej szacie leżała na ziemi, a nad nią pochylała się Calpurnia.
- Draco! - dziewczyna szybko nas zauważyła. - Coś ty nawyprawiał?
- Wszyscy ostatnio o to pytają - blady chłopak pokręcił głową ze śmiechem.
- A co z nią? - Lilly zerknęła na elfkę.
- Unieszkodliwiona - powiedziała Calpurnia lekkim tonem. - Odzyska siły tak gdzieś jutro. Szczury jej do tego czasu nie zjedzą, bo się tu nie kręcą.
Aeiran podszedł do leżącej i skierował w jej stronę wzrok. Dokoła kobiety pociemniało na moment jeszcze bardziej, ale tylko na chwilę; gdybym się nie przyglądała, pewnie bym to przegapiła.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłeś nic drastycznego - burknęłam.
- Nie zamartwiaj się tak - odparł. - Cofnąłem jej pamięć.
- Potrafisz?
- Mam nadzieję. W twoim przypadku nie zadziałało.
- W moim...?!?
- Miałaś nie pamiętać koncertu - oświadczył. - Ale chyba bywasz w zbyt wielu czasach i nie trafiłem na twój właściwy...
W "czasach"? Przecież ja nie podróżuję w cza... Nieważne. Żądza mordu powoli zaczęła powracać.
- Damien się gdzieś tu jeszcze błąka - przypomniała Calpurnia. - Dasz radę go znaleźć, Draco?
- Aż taki słaby to ja już nie jestem - prychnął i pobiegł w mrok. Dziewczyna westchnęła cicho i też zaczęła powoli odchodzić.
- Zaczekaj - wyrwało mi się. Spojrzała na mnie ze smutnym uśmiechem, a ja patrzyłam na jej niedawną ofiarę, pozbawioną energii. Już odgadła, że odgadłam.
- Nie przypuszczałam, że w tym świecie istnieją zapomniani - powiedziałam.
- Ja jestem pół na pół - wyjaśniła Calpurnia - Nadal żyję, ale potrzebuję cudzej energii, by trzymała mnie przy życiu. Raz na jakiś czas...
- Jak... - zaczęłam, ale nie wiedziałam, czy powinnam kończyć.
- Zakochałam się - westchnęła. - Fascynowała mnie śmierć, a on był śmiercią. Pokazał mi... I mam nadzieję, że kiedyś spotkam go ponownie.
- Żeby się zemścić? - zapytałam. - Czy żeby poprosić, by zabrał cię w zapomnienie?
- Jeszcze nie wiem - szepnęła. Odeszła i to był koniec naszej rozmowy. Dłużyły mi się sekundy i byłam wdzięczna Ketrisowi gdy rzucił zbawcze "My też się stąd zbierajmy".

18 X

Słońce grzało delikatnie, coraz więcej liści złociło się na drzewach. Zapowiadała się piękna jesień. A w altanie zasiadły trzy mroczne damy, pogrążone w tajemnej konwersacji.
Ach, jak ładnie mi się to napisało...
- Takie jesteście urocze, że kiedyś o was piosenkę ułożę - jedyny kolorowy osobnik w pobliżu przyglądał się nam z zachwytem. - A raczej pieśń; mroczną, straszną i krwawą.
- Zadedykuj ją Calpurni - podsunęłam. - Będzie pewnie w jej klimatach.
- A moi koledzy będą jej z czcią słuchać - zainteresowana parsknęła śmiechem. Wyglądało na to, że w odróżnieniu od owych kolegów podchodzi do swych okultystycznych zainteresowań z pewnym dystansem. Zresztą czy można traktować poważnie kogoś, kto wymawia imiona bóstw Ładu od tyłu, żeby cofnąć ich potęgę, albo kogoś, kto szukając efektownego pseudo zdecydował się na "Epidemia"?
- A Draco wczoraj postanowił wreszcie wstać - poinformowała nas Calpurnia. - Te zabiegi Mezz'Lil mu dobrze zrobiły. Tylko jeszcze chodzi jakby się musiał tego uczyć od nowa.
Dobre i to. Mogłam przynajmniej być spokojna, że nie będą chcieli znów gonić za banshee...
- Czyli jednak nie będzie wyprawy po denata? - usłyszałam naraz i odwróciłam się z zaskoczeniem.
- Od kiedy to pojawiasz się tak bezszelestnie? - spytałam dość zjadliwie.
- Widzę, że nie można ci dogodzić - Aeiran rozłożył ręce z udaną bezradnością. - To za gwałtownie, to za cicho...
- Kolejny osobnik w czerni? - zaintrygowana Calpurnia przyjrzała się Aeiranowi uważnie. - Jeszcze trochę i dowiem się, że i wy tworzycie grupę okultystyczną.
- Tylko trochę chaotyczną, rzekłbym - odwzajemnił spojrzenie i uśmiechnął się jakoś dziwnie. Z jakiegoś powodu dziewczyna pobladła chyba jeszcze bardziej pod swoim makijażem.
- Przyszedłeś tylko żeby się pochwalić, że potrafisz nie robić demolek, czy masz jakąś sprawę? - burknęła Lilly.
- O ile pamiętam, kapłanko, podróżuję z wami - czarnooki tym razem przeniósł wzrok na mnie. - Poza tym zostało mi ostatnio dobitnie uświadomione, że powinienem być bardziej posłuszny mojej pani - mówiąc to, złożył mi dworny ukłon.
- Nie rób tak - powiedziałam ostrzej niż zamierzałam. Wiem, pewnie jestem przewrażliwiona, ale nie chcę żeby zachowywał się w stosunku do mnie jak, nie przymierzając, Lex wobec Sheril.
- Nie, to nie - pokręcił głową i usiadł na drugiej ławce, obok Ketrisa. Bard odsunął się możliwie najdalej, ale nie odszedł - bał się nas z nim zostawić?
Niezręczna cisza zapanowała, więc spróbowałam ją przerwać:
- Jutro ostatni dzień festiwalu. Co wystawiają?
- Cztery noce niepokoju - pośpieszyła z odpowiedzią Lilly.
- Poważnie? - ożywiłam się. - Przecież to sztuczydło jest takie długie, że aż dziw, iż faktycznie nie trwa cztery noce!
- Dlatego będą pokazane tylko najsławniejsze sceny - Ketris starał się mówić mocnym, pewnym tonem. - Monolog Kessiry, próbę zabójstwa księżniczki, dialog miłosny Filomeny i Maerraenta, zmagania Panfila ze swymi lękami... A co, oglądałaś już?
- Raz czytałam i dwa razy widziałam - odparłam.
- Ja widziałam raz, w dodatku w towarzystwie Mad - Lilly uśmiechnęła się złośliwie. - Teraz nikt mi nie będzie przeszkadzał w oglądaniu, śmiejąc się histerycznie.
- Oj, bo Maerraent był taki rozmamłany, że nie mogłam się powstrzymać...
- W sumie o czym jest ta sztuka? - zainteresowała się Calpurnia. - Wiem, że jest światowej sławy, ale ja chyba jestem za mało światowa.
- To opowieść o miłości, walce i władzy - zaczął Ketris śpiewnym tonem. - Szlachetny Panfilo, syn zmarłego króla, musi kontynuować wojnę, niejako odziedziczoną po ojcu, który zawsze wpajał mu nienawiść do sąsiedniego państwa. Poza tym zaręczony jest z nadobną Filomeną, jednak sprawy państwowe opóźniają ślub...
- I bardzo dobrze, bo nadobna Filomena jest po uszy zakochana w Maerraencie z wrogiej armii, który zdecydowanie wolałby być artystą niż żołnierzem - weszłam mu w słowo.
- Panfilo przypadkiem podsłuchuje ich rozmowę i uznaje narzeczoną za zdrajczynię. Tymczasem jego oddziały biorą jeńca - dzielną wojowniczkę, która wzbudza książęcą ciekawość...
- Zwłaszcza, że sama tak naprawdę jest księżniczką - dokończyła Lilly. - A Panfilo i Filomena okazują się rodzeństwem, jak to w baśniach i telenowelach bywa.
- A jest zła macocha? - dopytywała się Calpurnia. - Do takiej historii zła macocha jest niezbędna!
- Jest Kessira, z tym że darzy pasierba uczuciem zgoła innym od nienawiści - zachichotała Lilly - Pragnie dla Panfila szczęścia, ale swoimi intrygami doprowadza do czegoś przeciwnego... W ogóle jest dużo nieszczęść, trupów, łzawy wątek miłosny - po prostu standard.
- Hej, nie obrażaj prawdziwej Sztuki! - Ketris pogroził jej palcem. - Ten utwór jest emocjonalny, poetycki i napisany z rozmachem, ma pełne prawo do uznania!
- I ma dłużyzny - nie ustępowała Lilly. - A już dialog miłosny jest kiczowato ckliwy.
- Zależy jak się go zagra - zaprotestowałam. - Widziałam lepszą wersję, ale tam z kolei Kessira się nie udała, strasznie jędzowate babsko. A sceny miłosne trzeba umieć odegrać i tyle.
- Dobra, dobra - odparła przewrotnie. - Melodramat.
- Nie możesz sobie tego wyobrazić? - bard podniósł się z ławki, stając w obronie Sztuki. - Przecież ta wizja jest taka ładna... Wiosenna łąka o zachodzie słońca, Filomena w takiej scenerii wygląda niczym nimfa, wchodzi Maerraent - zaczął tanecznym krokiem przechadzać się po altanie - i mówi: A więc tu uciekasz przed niegodziwością życia?
- A ona na to: Dobrze wiesz, że trzeba w życiu trochę piękna, by stawić czoła niegodziwości - dołączyłam się, również wstając.
- Lecz nie wiem już czy większym światłem promieniejesz, gdy taka wzniosła przebywasz na zamku, czy tu, gdzie na twej twarzy wzruszenie, a w twoich włosach zapach polnych kwiatów - kontynuował Ketris lekkim, swobodnym tonem.
- Ty uważaj, bo jeszcze jakiś teatr nam ciebie podbierze! - zawołała Calpurnia, klaszcząc.
Recytowaliśmy tak jeszcze chwilę, a potem niby przypadkiem zajęłam miejsce Ketrisa, a on z ulgą przysiadł się do dziewczyn. Jednak ciągle wyglądał jakby coś go dręczyło, zwłaszcza że Aeiran patrzył na niego z jakąś ponurą satysfakcją. Naprawdę spokojny poczuł się chyba dopiero gdy czarnooki pożegnał nas uprzejmie i opuścił altanę.
Doprawdy, wiele bym dała by dowiedzieć się, co między nimi zaszło...

16 X

Było ciemno, ale tego akurat się spodziewałam. Nie przypuszczałam tylko, że będzie również wilgotno, wąsko i kręto. Dlaczego on, u licha, szwenda się po takich miejscach? Na szczęście nie odrzuciło mnie gdzieś na drugi koniec multiwersum - byłam na tyle zorientowana, żeby wiedzieć, że ciągle jestem w Melrin. Czy raczej pod.
Obejrzał się ze zdziwieniem, gdy wylądowałam na dość grząskim gruncie. Złapałam równowagę, odgarnęłam włosy i uśmiechnęłam się promiennie.
- Śledzisz mnie - Aeiran odezwał się pierwszy.
- A kto mnie śledził w Creyone? - odcięłam się podchodząc o kilka kroków bliżej.
- Tak bardzo jesteś zdeterminowana? - spytał. - Wszystko dla nowej opowieści?
- Nie tylko. Przy okazji chciałam sprawdzić czy nie dokonałeś zbyt wielu zniszczeń.
- Trudno mi uwierzyć, że obchodzą cię czyjeś ewentualne straty, kronikarko - jego głos zabrzmiał trochę nieprzyjemnie, a może sprawiło to echo? - Istoty Chaosu nie przejmują się takimi sprawami.
No proszę, odkrył we mnie demona? Cóż, opowieść za opowieść.
- Długą drogę przeszłam nim stałam się tym, czym jestem teraz - oznajmiłam lekko. - Może mi ta droga skrzywiła psychikę?
- Ciekaw jestem, jak poradziłabyś sobie na t e j drodze - Aeiran uniósł dłoń i dokoła zakotłowała się energia. Po chwili przestrzeń nad nim się otworzyła, a raczej rozdarła i ukazało się przejście. Przy czym oczywiście dał się wyczuć pewien ruch powietrza - z początku słaby, ale...
- Zauważyłem, że sceptycznie traktujesz mój sposób podróżowania - czarnooki uśmiechnął się wyjątkowo jak na siebie szeroko. - Dałabyś radę mnie dogonić?
- To ma być jakieś wyzwanie? - zapytałam, mając już pewne problemy z utrzymaniem się na ziemi. Coraz bardziej wiało.
- Masz wybór, możesz sama wrócić skąd przybyłaś, zanim zostaniesz wciągnięta - czarnooki wzniósł się w powietrze, zbliżając się do czarnej dziury. - To... na razie? - usłyszałam, zanim zniknął mi z oczu.
A może jednak wyzwanie?
- Nie myśl sobie, że się wystraszę! - zawołałam, odbijając się od ziemi i wskakując za nim.
O, doprawdy, nieźle się wpakowałam. Widać nie tylko z międzysferą trzeba umieć się zgrać, wewnątrz dziury zaczęło mną miotać na wszystkie strony. Moją ostatnią w pełni świadomą myślą było, że po powrocie wepchnę w siebie końską dawkę tabletek, a potem dałam się ponieść fali energii. Bo faktycznie, ten sposób podróżowania skojarzył mi się z surfowaniem na potężnej fali - niebezpiecznej, nieprzewidywalnej i nieokiełznanej. Nie da się powstrzymać żywiołu.
Zaraz, żywiołu? Fali?
Z wodą przecież od zawsze byłam związana... Czy dałoby się tak samo zgrać z tym, tak mało znanym, ale jednak żywiołem? Nie moim wprawdzie, ale co mi szkodzi sprawdzić... Nie namyślając się dłużej, spróbowałam się wczuć w ruch strumienia mocy. Być z nią jednością. Przez jakiś czas nie czułam żadnej różnicy, dopóki nie zaczęła mnie boleć głowa od nadmiernej koncentracji (oj, będą potrzebne tabletki, będą...). I wtedy spostrzegłam, że energia jakby dostosowała do mnie swoje tempo. Pewnie stawało się to stopniowo, ale byłam tak pochłonięta próbą, że dopiero teraz zauważyłam jej skutek. I nie mogłam zaprzeczyć, że zaczęło mi się podróżować nieco swobodniej...
Dopóki byłam w tej przestrzeni sama.
A ściślej, zanim otoczyło mnie kilka cieni, które rzeczywiście miały niemal ludzkie kształty. I chyba uznały mnie za intruza na swoim terenie, bo wyraźnie miały zamiar zaatakować. Sięgnęłam więc po łuk i... Moja dłoń pozostała pusta. O szlag, szlag, szlag, nie pomyślałam, że stąd nie da rady połączyć się z międzysferą! Musiałam sobie poradzić bez Przekory Erlindrei. A szkoda, tak ładnie się spisała ostatnim razem...
Istoty podleciały do mnie szybko, za szybko. Zdecydowanie lepiej niż ja radziły sobie w czarnej dziurze. A ja, jak gdyby nigdy nic płynęłam sobie i zastanawiałam się jak by się przed nimi obronić. Broni nie użyję, wody ani kropli, gwiazdy... Dam radę nawiązać kontakt z gwiazdami?
Zanim uzyskałam odpowiedź na to pytanie, jeden z cieni zbliżył się i chwycił mnie mocno za nadgarstek. Istotnie, uścisk miał mocny, choć mało materialny. A jednocześnie odniosłam dziwne wrażenie, gdzieś w duszy... Nie, w ciele? Przez chwilę trudno mi było się poruszyć, co wykorzystał inny cień i zaatakował od tyłu...
...Ale niespodziewanie się rozpłynął. Jak zdezintegrowany.
- Miya, padnij! - usłyszałam za sobą. Zaskoczona uchyliłam się w tej samej chwili, gdy Aeiran trafił w mojego przeciwnika. Nie jestem w stanie powiedzieć czym, w każdym razie istotę spotkało to samo, co poprzednią. W samą porę zdążyłam zabrać rękę.
- Miałaś mnie dogonić, a nie przegonić! - zawołał do mnie czarnooki, podpływając bliżej, a gdy go obserwowałam, przekonałam się naocznie o jego talencie do podróży czarnymi dziurami. Za to nadal mogę twierdzić, że lepiej niż on znam się na międzysferze. Ach, co za ulga.
Gdy ruszył zająć się kolejnym cieniem, przypomniałam sobie, że miałam użyć szarej magii. Sięgnęłam umysłem do gwiazd - i udało mi się! Odetchnęłam głęboko, mogąc poprosić o pomoc moją patronkę Anameri. Po chwili w moich dłoniach zaczęła się formować kula energii...
- Zapomniałem, że i wy możecie trafić do mnie - odezwał się Aeiran, gdy pozostałe istoty z mroku ciasno go otoczyły. Chyba tylko siłą woli pokonałam dzielący nas dystans. Rozdzieliłam kulę na dwie i zdzieliłam jeden cień.
- Ja też chcę coś zrobić! - uśmiechnęłam się do Aeirana, załatwiając drugi. Wtedy mój towarzysz bez problemu uporał się z ostatnim i znów zapanował spokój. Na tyle, na ile spokój jest możliwy w czarnej dziurze.
- Naprawdę cię przegoniłam? - spytałam, zanim ją opuściliśmy.
- Żebyś wiedziała - posłał mi spojrzenie znaczące "jesteś niemożliwa". - Co oznacza, że choćbym nie wiem jak się opierał, jednak mnie w końcu dopadniesz, kronikarko.
- Może nie będę się zastanawiać nad tymi słowami - uśmiechnęłam się krzywo. - I chyba mi się nie zdawało, że jeszcze chwilkę temu wreszcie zwróciłeś się do mnie po imieniu.
- Chyba jednak ci się zdawało - odwzajemnił uśmiech.
Tak czy inaczej, po powrocie do hotelu jednak się zastanowiłam nad tym, co powiedział. I chyba mogę to interpretować tak, że prędzej czy później dowiem się o nim więcej.

15 X

Wczoraj przez pół dnia korciło mnie pisanie, ale zapodziało mi się pióro i drugie pół zajęło mi szukanie go. Nie żebym była przeciwniczką długopisów, ale nie zdzierżyłabym, gdybym miała pisać długopisem po pergaminie (może jednak sprawię sobie zeszyt do pamiętnikowania? Ale zdania chyba i tak nie zmienię).
Poza upajaniem się natchnieniem spędziłam trochę czasu na włóczeniu się po Melrin z Lilly, Ketrisem i Calpurnią, która wyraźnie nie stroni od naszego towarzystwa. Przez tę jej obecność przypomniałam sobie, że też lubię czarny i wyciągnęłam ciuchy, w których kiedyś na planecie Carne bawiłam się w femme fatale. Calpurnia zobaczyła, klasnęła w dłonie i orzekła, że wyglądam jak nie z tego świata (gdyby wiedziała jak bardzo ma rację...). I teraz są trzy damy spowite w mrok i jeden półelf kolorowy jak pisanka. Ciekawy kontrast.
Przedwczoraj może i szybko się położyłam, ale za to następnego dnia wcześnie wstałam. Lilly z pewnym ociąganiem odstąpiła mi na ten ranek swój "udział" w Ketrisowej wejściówce, bo wystawiali sztukę, którą obie miałyśmy chęć zobaczyć. Sęk w tym, że odbywała się przy wschodzie słońca - "żeby było realistycznie" - a Lilly, gdy tylko może, sypia do południa...
Aeirana ciągle gdzieś nosi i ciekawa jestem czy utrzymałabym go w miejscu przypomnieniem o przysiędze, ale taka zaborcza być nie zamierzam. Poza tym sprawia wrażenie jakby czegoś szukał, a ja z czystej ciekawości nie mam nic przeciwko temu, żeby znalazł. Pytać go na razie nie zamierzam. Mignął mi wczoraj na chwilę i wyraźnie unikał rozmowy - chyba sobie wyrzuca, że mi ostatnio za dużo (?) powiedział. Też coś, czy ja zamierzam się wcinać w jego historię, czy tylko ją poznać? Nie jestem jak agenci END-u czy Omegi, wszędzie szukający dla siebie korzyści. Ani jak bogowie bawiący się ludzkim przeznaczeniem. Ani wreszcie jak creatores (creatrices? Gdzie ci mężczyźni, orły, sokoły, herosy?), co to potrafią tkać opowieści z ulotnych wrażeń i trwać w nich, a zarazem poza nimi. Co do tych ostatnich, parę osób powiedziałoby pewnie, że jednak taka bywam, ale ja w takich sytuacjach twardo zaprzeczam. Choć nie zaprzeczę, że odczuwam czasem taką pokusę...
Ckni mi się trochę do międzysfery i ciekawa jestem co słychać w paru miejscach z Blue Haven na czele. Mam niepokojące przeczucie, że Vanny tam obecnie nie ma, dlatego z premedytacją wysłałam jej depeszę. Mam odrobinkę złośliwą nadzieję, że dopadnie ją w jakimś przełomowym momencie.
Sen pojawia się coraz bardziej regularnie, choć niekoniecznie z takim samym zakończeniem. Ale jeśli tylko udaje mi się chwycić tamtą dłoń, zaraz się budzę. Brak mi czasu by przytrzymać ją dłużej i zobaczyć, do kogo należy, ale czy naprawdę tego chcę? Cóż, poniekąd tak. Nigdy dotąd moje sny o spadaniu nie kończyły się szczęśliwie i trochę mnie ciekawi, komu to szczęście zawdzięczam, nawet jeśli jest tylko sennym widziadłem.
A może zaczyna mi brakować kogoś, kto zapewni mi poczucie bezpieczeństwa? Co prawda moja definicja poczucia bezpieczeństwa raczej nie zawiera spokojnego, uporządkowanego życia, będąc nieustannie głaskaną po główce, co nie każdy rozumie... Mężczyźni, którzy kochali moje poprzednie wcielenia, nie rozumieli... albo po prostu nie rozumieli mnie samej. Albo ja nie rozumiałam. Lex, który jest ponadczasowy, starał się rozumieć, ale sam nie wiedział, czego chce - i być może nadal nie wie. No i musiałabym zapomnieć o niepięknych doświadczeniach z tamtych żyć, żeby tak zupełnie nie uciekać przed miłością, jeśli już mnie trafi.
Bo i po co właściwie tak rozpamiętywać? To chyba wpływ jesieni. Ona zawsze przynosi ze sobą takie dziwne refleksje.
Jakiś nierówny ten pamiętnik, ale nie zamierzam rozwodzić się nad jego poziomem artystycznym. Mogłabym narzekać, gdyby chodziło o przelewanie na pergamin jakiejś ciekawej opowieści, tyle że z tym muszę poczekać, aż się takowa znajdzie i rozkręci.

13 X

Było kapitalnie! Uwielbiam teatr! I uwielbiam fajerwerki!
Więcej nie jestem w stanie napisać, bo brak mi słów.

Było już koło południa gdy wyszłam z łazienki w pokaźnym turbanie na głowie. Lilly właśnie próbowała zwlec się z łóżka, ziewając przy tym głośno.
- Dzieńdoberek - posłałam jej promienny uśmiech. - I jak tam seansik?
- Zlitowałam się nad nimi i cichcem układałam wiadomości od "duchów". Ale się przejęli! - zachichotała. - A jak rozpoczęcie?
- Warte wspominania - odpowiedziałam. - I repertuar też zapowiada się imponujący.
- Cudnie - Lilly wstała i chwiejnym krokiem ruszyła do łazienki. - A kiedy podadzą śniadanko?
- Jakieś trzy godziny temu - poinformowałam. - Już prawie dwunasta.
- CO?! - zatrzymała się przed drzwiami. - Czemu nie obudziłaś mnie wcześniej?
- Bo wiem, jak reagujesz na pobudki - parsknęłam. - A o co chodzi?
- Zaprosiłam znajomą i zaraz ma przyjść! - spanikowana Lilly zaczęła grzebać w ubraniach. - Nie mogę się jej pokazać w różowej piżamce!
- Żeby to był znajomy, to bym jeszcze zrozumiała - mruknęłam.
- No, ale to znajoma... z seansu.
- O nie! - zawołałam. - Przyjdzie, zobaczy banshee i narobi wrzasku na cały hotel!
- Nie narobi, bo podczas rytuału Sprowadzania siedziała akurat przy tym chorym - uspokoiła mnie przyjaciółka. - Chyba że cię pamięta z konkursu piosenki...
- Dzięki za pocieszenie - powiedziałam kwaśno i po chwili usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Otwórz, co? - Lilly właśnie mocowała się ze spódnicą. - Ja zaraz zaliczę podłogę!
Chcąc nie chcąc, pociągnęłam za klamkę. Zobaczyłam młodą dziewczynę w czerni, patrzącą na mnie wzrokiem niespodziewanie speszonym. Miała krótką ciemną czuprynkę i delikatne rysy twarzy, co jednak dość skutecznie tuszował mocny makijaż, swoją drogą rzeczywiście fajny.
- Cześć, wejdź - przywitałam ją - Mezz'Lil właśnie... - w tym momencie usłyszałam łomot - ...się ubiera.
Dziewczyna roześmiała się, spoglądając na gramolącą się z podłogi ofiarę spódnicy. Miała ciepły niski głos.
- To ja zrobię herbaty, a wy sobie pogadajcie - speszona Lilly pospieszyła do czajnika.
- Dobra. Miya jestem - wyciągnęłam do dziewczyny rękę, starając się uśmiechnąć jak najszczerzej.
- Calpurnia - odwzajemniła uśmiech, ściskając moją dłoń.
- Miło mi - powiedziałam, prowadząc ją do kanapy. - A jak naprawdę?
- Naprawdę Calpurnia! - obruszyła się. - Pochodzimy z rodzin z... tradycjami. To znaczy, Draco naprawdę nazywa się Mark a prawdziwe imię Epidemii brzmi Gina, ale reszta już ma tradycje.
- Draco to ten poszkodowany - dorzuciła Lilly.
- Poszkodowany? - zwróciłam się do Calpurni, mając nadzieję, że jednak mnie nie rozpozna.
- Tak... Chciał przywołać demona z Otchłani, a zamiast tego pojawił się mroczny cień, który go zaatakował - gdy dziewczyna to mówiła, Lilly podejrzanie głośno dźwięczała filiżankami.
- Możesz przestać - zawołałam do niej. - W ten sposób nas nie przekonasz, że nie podsłuchujesz!
- A tam, zaraz podsłuchuję! - Lilly zdecydowała się dołączyć do nas z herbatą. - Po prostu mroczny cień, jakich pełno się po światach plącze. Zbieg okoliczności - zapiszczała nienaturalnie.
- Tyle zbiegów okoliczności na raz układa się w pewien wzór - mruknęłam. - Ten cień miał skrzydła czy cztery łapy?
- Nie... - odpowiedziała zdziwiona Calpurnia. - Miał ręce i nogi. I podobno mocny uścisk. Biedny Draco ledwo oddychał, dopóki Mezz'Lil trochę go nie podłatała.
- Tylko trochę, niestety - westchnęła wyżej wymieniona. - Jednak mam za mało praktyki.
- Też coś! Cała grupa jest zdania, że nadawałabyś się na szóstą członkinię. Zwłaszcza że chyba masz zdolności medialne.
Przy ostatnich słowach ciemnowłosej Lilly dostała gwałtownego ataku kaszlu. Ja natomiast się zadumałam. Dlaczego, u licha, ciągle natykamy się na te cienie? Czy spotyka się je już w całym świecie, czy może raczej...
- Widzę twoją minę, koleżanko, i domyślam się, co ci chodzi po głowie - Lilly przerwała moje rozmyślania. - Powinnaś chyba pogadać z kimś, kto wydaje się co nieco wiedzieć o tych cieniach. Jestem pewna, że ze swym darem przekonywania wszystko z niego wyciągniesz.
- Sęk w tym, że nie widziałam go od wczoraj - skrzywiłam się. - Kto wie, gdzie się kręci...
- Mniejsza z tym. Skoro już wypiłyśmy herbatę, może ruszymy na podbój Melrin? - zaproponowała Lilly. Wypiłyśmy, akurat.
- A nie masz czasem ochoty pójść na festiwal? - rzuciłam od niechcenia. Na szczęście wejściówka nie została podbita i Lilly mogła z niej spokojnie korzystać. - Dziś wieczorem mają grać "Samotnego pośród dusz".
- Rzeczywiście! - Calpurni rozbłysły oczy. - Tak chciałam zobaczyć tę sztukę... Mam bilet, możemy iść razem!
- To muszę znaleźć Ketrisa i zaciągnąć go ze sobą - przypomniała sobie Lilly.
- Ketris to ten kolorowy? - spytała ciemnowłosa.
- Mhm. A ty, Mad, co będziesz robić wieczorem?
- Odsypiać - odparłam. - Czuję, że tak do końca się nie wyspałam, ale do miasta chętnie pójdę.
Zdjęłam wreszcie ręcznik z głowy i zaczęłam rozczesywać włosy.
- Coś nie tak? - zapytałam z niepokojem, widząc, że Calpurnia mi się przygląda.
- Jakbym cię już gdzieś widziała - zmarszczyła brwi. - Ale to pewnie zbieg okoliczności. Pełno kobiet o czarno-srebrnych włosach się po światach plącze - to mówiąc puściła do mnie oko.
Roześmiałam się z pewną ulgą. Ta dziewczyna wydawała się nawet sympatyczna, choć miałam nadzieję, że nie spotkamy na mieście jej kolegów. Etykietka banshee niespecjalnie mi odpowiada.

Jednak nie byłam aż tak śpiąca, skoro zachciało mi się jeszcze wyjść na dach-taras hotelowy i popatrzeć na gwiazdy. Tak też zrobiłam - i uśmiechnęłam się z triumfem.
- Zdaje się, że zostałem odkryty - powiedział Aeiran przeciągle.
- Siedzisz tu cały dzień? - spytałam.
- Cały nie. A co, stęskniłaś się za moim towarzystwem?
- A gdybym powiedziała, że tak? - podeszłam bliżej.
- Zdziwiłbym się.
Uśmiechnęłam się lekko. Coraz więcej gwiazd pojawiało się na niebie.
- Nigdy nie mam dość ich widoku - powiedziałam po chwili milczenia. - Tamta jest moja - wskazałam rozbłyskującą na zachodzie Anameri.
- Skąd wiesz? - zainteresował się Aeiran.
- Swego czasu zajmowałam się trochę szarą magią - wyjaśniłam. - To było dawno temu, ale jeszcze czasem potrafię sobie pogadać z gwiazdami.
- Która jest moja?
- Mogę poszukać, tylko potrzebuję trochę czasu. Wyszłam nieco z wprawy - ziewnęłam - i troszkę brak mi teraz sił.
- Rzeczywiście, zaraz zwalisz mi się pod nogi jak kłoda - spojrzał na mnie z cieniem uśmiechu.
- O, na pewno nie! - prychnęłam. - Herbata mnie utrzymuje na chodzie! Słuchaj, odkryłam, że są trzy rodzaje tych mrocznych istot, czy to ma znaczyć, że jest was troje? - wyrzuciłam z siebie za jednym zamachem.
- Nie ma - Aeiran nie spuszczał ze mnie oczu, w których na chwilę pokazało się zaskoczenie. - Te cienie były kiedyś kontrolowane, ale teraz nie ma ich kto trzymać w ryzach.
- Ty też nie?
- Tylko własne. Inne mogę najwyżej likwidować.
- Jak to się dzieje, że tyle mi dzisiaj zdradzasz? - nie wytrzymałam.
- Może to wpływ gwiazd? - uśmiechnął się lekko. - A może następnym razem ja zacznę zadawać pytania?
Zamilkł i zapatrzył się w niebo, wydając mi się w tej chwili bardzo samotny. Zakłuło mnie w głębi duszy - za dobrze znam samotność.
- Ani mi się waż mi współczuć - powiedział twardo, nie odrywając wzroku od gwiazd.
Nie odezwałam się. Cicho zeszłam na dół do pokoju, by znów śnić ten sam sen.

12 X

Znów śniło mi się, że spadałam, tym razem w jeszcze bardziej szalonym pędzie. Tym razem w dole panowała ciemność i trochę mnie to zaniepokoiło (t r o c h ę! Powinnam być przerażona, a nie byłam!). Potem dokoła mnie zaczęły krążyć ciemne postacie. Ciemniejsze niż przestrzeń wokół. Zbliżały się coraz bardziej, oszałamiając i hipnotyzując tym wirowaniem w kóło, aż poczułam, że jestem bardzo mocno ciągnięta w dół. Nie jak przy zwyczajnym spadaniu, ale jakby coś mnie gwałtownie szarpnęło. Zamknęłam oczy i instynktownie wyciągnęłam w górę rękę. To pewnie odruch, nie mogłam się przecież niczego chwycić... Ale nagle moją dłoń chwyciła inna. Mocna i pewna, jej uścisk dał mi poczucie bezpieczeństwa, a przyciąganie ustało...
Obudziłam się przy otwartym oknie, z głową na parapecie. Widocznie za długo się zasiedziałam, patrząc w gwiazdy... Choć z opisu snu można wywnioskować, że raczej czytałam mroczne romansidło. Uch, nie.

- Rany, ależ to miasto jest wielkie! - zawołała z zachwytem Lilly, która właśnie wróciła z gruntownego zwiedzania w towarzystwie Ketrisa.
- Przepraszam, że z wami nie poszłam - westchnęłam - ale jakoś od przedwczoraj nie mam nastroju.
- Fakt. Przyznam, że prawie się o ciebie niepokoję - przyznała. - Chyba musiałam o tym wspomnieć Ketrisowi, bo ni stąd ni z owąd zaczął napomykać o kobietach i hormonach, czy czymś tam. Pocieszał mnie, widzisz? Jakbym to ja tego potrzebowała.
Zaśmiałam się w duchu. Demony i hormony?
- Wiesz, widziałam dwoje z tych twoich nekrofilów - powiedziała Lilly niespodziewanie. - Mają fajny trupi makijaż.
- Nekromantów - poprawiłam odruchowo. - Zresztą kto ich tam wie...
- A nawet się z nimi zapoznałam - ciągnęła.
- Chcieli się zapoznawać? - uśmiechnęłam się kwaśno. - Jesteś blondynką, a czarny masz dziś tylko podkoszulek.
- W sumie wcale nie są tacy mroczni, za jakich chcieliby uchodzić - stwierdziła, rozpakowując torbę z zakupami, których przy okazji dokonała. - Pogadaliśmy sobie przy lodach, gdy Ketris szalał na grach iluzji.
- Co ty tam masz? Kolejne czarne ciuchy do kolekcji? - zerknęłam na jej zdobycze i się zdziwiłam. Ubranie było falbaniaste i powłóczyste, a wiedziałam, że Lilly preferuje stonowaną elegancję.
- Bo wiesz... - zatrzepotała rzęsami z miną niewiniątka. - Gdy tak sobie rozmawialiśmy, to mi się przypadkiem wymknęło... Że fascynuje mnie wampiryzm. A może to był spirytyzm?
Przewróciłam oczami i złapałam się za głowę.
- I co? - spytałam. - Chcesz się wmieszać w ich grono i zgrywać tajniaka?
- Zaprosili mnie na seans, nie mogłam odmówić - odparła. - Przed północą.
- Dziś o północy rozpoczyna się festiwal - przypomniałam triumfalnym tonem. Aż syknęła.
- Do licha, faktycznie... Ale nie mogę tak po prostu ich wystawić!
- Aeirana jeszcze weź - zaproponowałam. - Ostatnio aż się palił do tego.
- Też coś. Niech sobie sam straszy ludzi po nocach.
- Dlaczego właściwie tak ci zależy na tym ich "seansie"?
- Bo poczułam od nich jakąś znajomą aurę -zmarszczyła brwi. - Nie pamiętam gdzie się już z nią spotkałam, ale wyglądała mi... no, znajomo.
- No to powodzenia - mruknęłam. - Fajerwerki cię ominą.
- Coś muszę poświęcić... - westchnęła. - Ale ty możesz iść na mój bilet!
- Daj spokój, mam ci odbierać okazję? - zaprotestowałam, ale jakby słabo.
- Oj, to tylko rozpoczęcie! Opowiesz mi za to, jak było. A ja ci opowiem, co odkryłam.
- Że ich kolega pomylił się w zaklęciu przywoływania istot z otchłani i zaatakował go czarny cień?
- Co?! - wykrzyknęła.
- Bo chyba ci tego nie powiedziałam - uśmiechnęłam się krzywo.
- W takim razie absolutnie muszę tam iść! - zdecydowała. - Pomożesz mi zrobić makijaż?
Nie miałam nic przeciwko, a festiwal kusił mimo mojego kiepskiego samopoczucia. Gorzej, że wejściówka obowiązuje podczas całego okresu trwania Dni Teatru. Jeśli będzie podbijana i tym samym przypisana do właścicieli, Lilly będzie robić sobie wyrzuty przez następny miesiąc...

10 X

Z samego rana pojawiłam się w pokoju, który dzieliłam z Lilly, przy okazji omal nie spadając na Ketrisa.
- Mogłabyś uprzedzać zanim... Miya! - zawołał z zaskoczeniem.
- Ketris? - spytałam takim samym tonem, a potem zerknęłam na Mezz'Lil siedzącą na kanapie i na patrzącego w okno Aeirana. - Jaki cud sprawił, że zebraliście się wszyscy razem?
- Też pytanie! - Lilly wstała gwałtownie i podeszła do mnie z marsową miną. - Zniknęłaś wczoraj tak nagle, a my nie wiedzieliśmy gdzie cię szukać! I co się z tobą dzieje!
- Cóż... Dzięki za troskę - obdarzyłam ich uśmiechem, zauważając przy okazji, że czarnooki stanął przy oparciu kanapy, gdy tylko zeszła z niej Lilly.
- Ale powiedz, co się stało? - chciał wiedzieć bard.
Westchnęłam. Zupełnie nie wiedziałam jak zacząć, bo wyjaśnienie było tak pokręcone, że nie mogłam zdecydować, czy się śmiać, czy płakać.
- Było w Naderne podczas konkursu pięcioro takich w czerni - powiedziałam, starając się uciec spojrzeniem - Takich... pozerów.
- Miłośników wampiryzmu? - podsunęła Lilly.
- Nekromancji raczej. Zresztą również spirytyzmu, okultyzmu, więc może i wampiryzmu, nie pytałam. Eksperymentują z przywoływaniem istot z zaświatów.
- I ten pentagram to może miał być efekt rytułału Sprowadzania? W takim razie te eksperymenty im nie wychodzą, skoro wywołali żywą istotę.
- Gdyby to było takie proste - powiedziałam przez zaciśnięte zęby; to, co mnie spotkało, nie do końca mieściło mi się w głowie. - Tylko że oni dobrze wiedzieli, kogo chcą wywołać...
- No nie, bez przesady - parsknęła Lilly. - Sugerujesz, że chodziło im o ciebie, bo widzieli cię na konkursie i domyślili się, że jesteś... - urwała. Nie chciała zdradzać mojego demonicznego pochodzenia, ale czy to naprawdę było takie istotne?
- Nie - mruknęłam, podchodząc do kanapy. - Sugeruję, że zobaczyli mnie na konkursie i domyślili się, że jestem banshee.
No, wreszcie to powiedziałam!
Miałam rację, spodziewając się, że Lilly wytrzeszczy oczy z zaskoczenia i że Ketris zrobi minę świadczącą, że nie wie o co w tym wszystkim chodzi. Nie przypuszczałam tylko, że Aeiran osunie się na kanapę, wstrząsany niepohamowanym śmiechem. Skonsternowana rzuciłam w niego jaśkiem.
- Czy tobie się coś nie pomyliło? - spytała delikatnie Lilly. - Obie wiemy, że kiedy podnosisz głos, prędzej czy później zaczynasz chrypieć. Jak w takich warunkach miałabyś być banshee?
- Trzeba było o tym pamiętać zanim mnie zapisałaś na konkurs - prychnęłam. - A tak usłyszeli mnie przez mój wzmacniacz głosu... - przerwałam, gdy nadlatująca poduszka wylądowała mi na twarzy. Wzięłam ją w rękę, z osłupieniem wpatrując się w haftowane na niej wzorki.
- Doprawdy, tego już za wiele! - zawołałam, znów ciskając jaśkiem w stronę Aeirana, tyle że z większą siłą.
- Sama chciałaś nauczyć go jak się śmiać - przypomniała Lilly tonem moralizatorskim. W odpowiedzi oberwała poduszką, bo w porę się uchyliłam.
- Może wróćmy do głównego tematu? - zaproponował Ketris, patrząc na nas niepewnie.
- Jasne - odgarnęłam włosy z czoła. - Na czym to ja... Aha, usłyszeli mnie, a jakieś dwa dni później jednemu z nich coś się stało i teraz leży w stanie ciężkim.
- Chyba zaczynam pojmować - stwierdził bard. - Przesąd, tak?
Skinęłam głową. W tych stronach panuje popularne wierzenie na temat dwukrotnego zawodzenia banshee. Pierwszy raz jest zapowiedzią rychłego zgonu, drugi słyszy człowiek już przed samą śmiercią.
- Chcieli mnie powstrzymać, zanim zawyję powtórnie - przysiadłam na brzegu kanapy, na wszelki wypadek ściskając jasiek kurczowo. - Przy okazji licząc, że ich kumpel będzie przez to żył wiecznie czy coś w tym stylu.
- A nie mogłaś im zwyczajnie powiedzieć, że są w błędzie? - spytał Ketris.
- Myślisz, że nie próbowałam? - burknęłam. - Zakrzyczeli mnie.
- To chyba najlepszy dowód na to, że nie mieli racji - Aeiran powrócił już do swego charakterystycznego uśmiechu. - Zakrzyczenie banshee raczej nie należy do wykonalnych czynów.
Spojrzałam na niego spode łba i jeszcze mocniej ścisnęłam poduszkę.
- Hej, gdzie się podziało twoje poczucie humoru? - uśmiechnęła się lekko Lilly. - Zachowujesz się jakbyś nie była sobą.
- Wiesz, jakoś mi nie w smak, że uważają mnie za przyczynę wypadku tego chłopaka - przewróciłam oczami. - Poza tym idiotycznie się czuję. Co jak co, ale banshee jeszcze w swoich żywotach nie byłam.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - stwierdził filozoficznie czarnooki.
- W takim razie ty możesz być posłańcem Śmierci - nie pozostałam mu dłużna. - Masz odpowiedni image.
- Zgoda - odparł z całym spokojem. - To kiedy idziemy po denata?
- On jeszcze nie jest de... Co? - zamurowało mnie.
- A czemu nie? Wyłonić się nagle z mroku, wyliczyć mu grzechy... Jak już być przyczyną śmierci, to efektownie - podczas gdy Aeiran mówił, bard spuścił wzrok i wyszedł. - Zobaczy i zaraz mu się odechce umierać.
- Przestraszyłeś Ketrisa! - powiedziała Lilly z wyrzutem.
- Jak będziesz gotowa, to daj znać - Aeiran podniósł się z kanapy, a zanim opuścił pokój, rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. A może po prostu spojrzenie. Kompletnie skołowana położyłam się, podkładając sobie jasiek pod głowę.
- Czy ty coś rozumiesz? - spytałam Lilly słabo.
- Ja? - usłyszałam w odpowiedzi - Myślałam, że ty...

9 X

Zapytał wiatr: "Co słychać w świecie?
Czy ludzie płaczą, czy się śmieją?
Jak wiele zła jeszcze zostało,
A gdzie już powiało nadzieją?"

Ja na to: "Ty roznosisz wieści
I znana wszystkim twoja wiedza."
Zaszumiał: "Tak było dotychczas,
Lecz talent barda mnie wyprzedza."


Nerella Sanyon, pierwsza królowa Dekilonii

Dawno, dawno temu, dwoje pełnych zapału ludzi ze świata wysokiej techniki przybyło tu w celach badawczych. Z powodu katastrofy, jakiej uległ ich statek międzyprzestrzenny, utracili kontakt z domem, ale wyprawy nie zaprzestali. Devin Melworth ruszył na północ, a jego siostra Rita na południe. W miejscach, do których dotarli, zostali ciepło przyjęci, a ich mieszkańcom zaimponowali swoją wiedzą. Tak zaczęły się równolegle rozwijać dwa państwa, które na początku współistniały w idealnej harmonii, ale później każde z nich poszło w swoją stronę...
I czym właściwie się różni Solen od Althenos? I tam budynki są wysokie, ale mają fantazyjne kształty, a ascetyczna biel przegrywa z feerią barw. I tam są naukowcy, ale myślą o gwiazdach jak o gwiazdach, a nie jak o płonących kulach gazowych, a konstruując coś rzadko wiedzą, co z tego wyniknie, bo zastanawiają się dopiero w trakcie. I tam pojazdy poruszają się nad ziemią, ale łatwiej można napotkać latający żaglowiec niż, powiedzmy, prom powietrzny. Nie twierdzę, że nie ma tam sprzętów technicznych, ale każde urządzenie ma w sobie coś magicznego, co czyni je nieprzewidywalnym. Chyba właśnie to najbardziej urzekło mnie w Solen.
I oczywiście ludzie. Ciekawi świata, otwarci i entuzjastyczni...

- Nie - nie ustąpił Aeiran.
- Ile razy masz jeszcze zamiar tak się zapierać?! - zawołała Lilly. - Wystarczy, że przez ciebie Ketris musiał poszukać sobie innej kwatery, a on był zdecydowanie lepszym towarzyszem podróży niż ty!
Siedzieliśmy właśnie przy jednym ze stolików kawiarenki pod chmurką w soleńskiej stolicy, Melrin. To znaczy ja siedziałam i próbowałam wypić w spokoju swoją herbatę. Tamtych dwoje stało obok, zajmując się miłą wymianą zdań.
- Skoro tak uważasz, może do niego dołączysz, kapłanko? - czarnooki spojrzał na nią z ukosa.
- To ty się nam wciąłeś w podróż, więc możesz się z niej, z łaski swojej, wyciąć...
- Wybacz, ale dopóki obowiązuje przysięga, raczej się nie wytnę.
- I może ci się wydaje, że przez cały czas trwania przysięgi wytrzymasz z Mad bez konieczności powiedzenia jej czegoś o sobie?! - Lilly straciła cierpliwość. - Niech to, nie będę sobie humoru psuła! Jak zdecydujesz się dołączyć, będę w lunaparku - to ostatnie zdanie było skierowane do mnie.
- Właśnie, wytrzymasz? - spytałam cicho, gdy już odeszła. Spojrzał na mnie bez wyrazu.
- Spocznij sobie, spocznij - wskazałam mu krzesło. - Pewne sprawy lepiej rozpatrywać na siedząco.
Skinął głową, po czym usiadł i zamówił sobie kawę.
- Mówiłem ci już, że nie powinnaś wiedzieć, kronikarko - powiedział.
- Doprawdy? Zdążyłam już zauważyć, że jesteś w coś wplątany. Wolałabym wiedzieć, w co przy okazji wplątujesz mnie.
- W nic. Sprawy tego świata zostawiłem za sobą.
- Mam w to wierzyć?
- Rozumiem, że bywasz w wielu wymiarach, tak samo jak ja - odparł, nie spuszczając oczu z właśnie przyniesionej kawy. - Nie planowałem wracać tu na długo.
- Rozumiem tyle, że uciekasz przed przeszłością - spojrzałam na niego znad swojej filiżanki.
- Posłuchaj, nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale nic by się nie działo, gdyby wasz przyjaciel z fletem tego nie rozpoczął - Aeiran wyraźnie miał dość, bo podniósł się z miejsca. Już chciałam mu powiedzieć, że Ketris gra na lutni, ale po co się czepiać szczegółów? Zresztą i tak już poszedł, i należy mu się pochwała za to, że piechotą.

Lunapark nieodmiennie był pełen kolorów, muzyki, ludzi i życia. Omijając tłumy, jak zawsze skierowałam się najpierw do altany, w której można było odpocząć od gwaru i którą nawet zimą oplatały żywe kwiaty. Tyle że tym razem dobiegły mnie stamtąd dźwięki strun i znajomy śpiew. I oczywiście oklaski.
- Maaad! - w gronie słuchaczy wypatrzyłam Lilly, machającą do mnie ręką. - Znalazłam Ketrisa!
- Właśnie słyszę. Głos słychać, a osoby nie widać - podeszłam, przepychając się przez ten tłumek. Bard był tak skutecznie zasłonięty, że nawet wielobarwny strój nie pomagał mu rzucać się w oczy.
- Kazałaś mi się wynosić, a teraz do mnie przychodzisz? - na mój widok spuścił wzrok i odłożył lutnię.
- Niczego ci nie kazałam - westchnęłam. - Myślałam po prostu, że skoro czujesz się zagrożony, nie można cię zmuszać do stałego bycia w pobliżu...
- A ty nie czujesz się zagrożona? Dlaczego przebywasz blisko niego?
- Złożył przysięgę, że będzie mi towarzyszył, więc to jest raczej nieuniknione - wzruszyłam ramionami i usiadłam przy nim na ławce. Tłum wyczuł, że koncert skończony i powoli się rozproszył.
- Tobie? Przysięgę? ON?! - na twarzy chłopaka widniał szok.
- A co w tym dziwnego, że ceni sobie honor? - udało mi się powstrzymać go od kolejnych pytań. - Ocaliłam mu skórę, więc z wdzięczności mi przysiągł.
- Ocaliłaś... - Ketris odezwał się z trudem. - Ja go niemal przywróciłem życiu. I na zawsze zapamiętam, co za to dostałem - zacisnął pięści, wbijając wzrok w ziemię. - Co wtargnęło w moje ciało, niszcząc je od środka... Zapamiętam.
- No i masz swoją wdzięczność. O ile pamiętam, ostatnio pozbawił cię przytomności. Jak myślisz, co zrobi następnym razem? - Lilly poklepała mnie współczująco po ramieniu.
- Ketris, jeśli byłeś tak bliski śmierci, jak ci się udało jej uniknąć? - zapytała, przysiadając z drugiej strony barda.
- Sam tego nie dokonałem - uśmiechnął się blado. - Było ich jeszcze dwoje... Byli w pobliżu, znaleźli mnie gdy umierałem. Ona była prawdziwym aniołem...
- O Lilly też mówią, że jest aniołem - mruknęłam. - Zwłaszcza ci, którzy jej jeszcze dobrze nie znają.
- Nie... Naprawdę była aniołem! - Ketris podniósł głos, wzburzony. - Miała długie, złote włosy, śnieżnobiałe skrzydła i promieniowała dobrocią. A on... był wcieleniem opanowania. Uzdrowili mnie, choć byłem już na granicy...
- I zażądali za to twojej duszy - dokończyła Mezz'Lil w przypływie czarnego humoru.
- Nie, poprosili tylko o pewien drobiazg, który nie był mi już do niczego potrzebny...
- Czy wy też to czujecie? - przerwała mu nagle Lilly.
- Co? - wstałam, a za mną Ketris. Nie wyczuwałam niczego istotnego, dopóki pod moimi nogami coś nie zaczęło się coraz szybciej zarysowywać, aż wreszcie uformowało się w pentagram.
- NA BOK!! - krzyknęłam, odpychając przyjaciół poza pole rażenia. W tej chwili pentagram zaiskrzył, zawiał silny wiatr i przestrzeń wokół mnie się zmieniła...