- Dlaczego nie nosisz miecza? - zapytałam Nemezis, skoro już się spotkałyśmy.
Znalazła mnie rankiem, pod wielkim kamieniem, na którym zapisano
historię magii... Tak mi przynajmniej powiedziały czarownice, a ja nie
miałam powodu, by im nie wierzyć na słowo. Zwłaszcza, że pismo było
krzaczkowate... Trochę podobne do merigany, ale jednak nie do
rozczytania.
Chyba przyszła tu, żeby pobyć chwilę w samotności, ale nie kazała mi spadać.
- Dlaczego miałabym jakiś nosić? - zapytała za to spokojnie.
- Cztery z czarownic osobiście mi się przedstawiły, trzy inne spędzają
czas w odosobnieniu, więc ty musisz być Piątą. Piąta powinna posiadać
miecz.
- Ach, o to chodzi - uśmiechnęła się. - Miałam kiedyś miecz, gdy byłam
jeszcze kimś innym, ale okryłam się wstydem i musiałam go złamać. Na
szczęście zdążyłam jeszcze ściąć nim głowę komuś, kto na to zasłużył.
- Sama decydujesz, kto zasługuje, a kto nie?
- Czasami nikt inny nie potrafi - wzruszyła ramionami.
Gdzieś w oddali słychać było śpiew Vaneshki, tym razem łagodny i pełen
harmonii. Nemezis przymknęła oczy i dała mu się na chwilę porwać.
- Dziwne jesteście - powiedziała, gdy pieśń umilkła. - Zadomowiłyście się tu, jakbyście nie miały dokąd wracać.
Nie mogłam się z nią nie zgodzić. Czułam się tu jak na upragnionych
wakacjach, Vaneshka z każdym dniem coraz bardziej rozkwitała, a Vanny
była w swoim żywiole, bawiąc się w szaloną reporterkę i ciągle wypytując
o coś mieszkanki wyspy... Choć już na początku dowiedziała się, że od
przepowiedni jest Konwalia, a ona jest w tym momencie niedostępna.
Z drugiej strony, to dopiero czwarty dzień naszego pobytu tutaj...
- Sama nam tę wyspę polecałaś - przypomniałam. - A teraz się dziwisz?
- Nikt na was nie czeka? Tam w waszym świecie?
W naszych światach, do których na razie nie możemy wrócić...
- Na nie na pewno. A na mnie... Mam nadzieję - mruknęłam, myśląc o Tenarim.
- Dziwne jesteście - powtórzyła Nemezis i odeszła.
29 VII
Zdecydowanie najlepiej mi
się rozmawia z Trzecią z czarownic, pewnie dlatego, że też ma więź z
wodą. Poza tym jest drobniutka, ma śliczne, orientalne rysy i nosi
zwiewne szaty. Pierwsze, co zrobiła by przełamać lody, było owinięcie
mnie w jedną z nich. Odrobinę za krótką, ale ogólnie pasującą.
Tak jakoś rozmawiałyśmy sobie o magii, w wyniku czego musiałam jej chwilkę tłumaczyć, co to jest demon. Oczom nie wierzyłam... W tym świecie nie znają demonów! Zło jest złem, Chaos jest Chaosem, ale to ludzie o tym decydują. Zresztą bogów też praktycznie nie znają - owszem, był jeden dawno temu, ale szybko przestał ingerować w sprawy świata i gdzieś zniknął.
- Może to dlatego nie możesz używać swojej mocy? - zasugerowała moja rozmówczyni. - Bo nasz świat nie jest dostrojony do, jak je nazywasz, demonów?
- To ma sens - przyznałam. - Ale dlaczego iluzja noszona przez moją kuzynkę została rozproszona?
- Może świat czuje, że do niego nie należycie - zamyśliła się Mały Smok. - My nigdy nie miałyśmy problemów z czarowaniem, więc trudno nam się postawić w waszej sytuacji...
Na zakończenie dnia pokazała mi kilka sztuczek z morską wodą, a ja omal się nie popłakałam, nie mogąc do niej dołączyć. I nadal myślałam o naszym problemie. Mały Smok włada wodą, iluzjami Mewa, a teleportacja to domena Cykady... Ale nie, to też się nie zgadza. Jeśli przyjąć, że cała magia tutaj jest w ich rękach, to dlaczego jeden z załogi "Poszukującej Imienia" używał jej bez prolemów? Chyba faktycznie jesteśmy nieodstrojone... A niech to, nagmatwane to wszystko.
Oczywiście mogłabym zapytać Cykadę, czy potrafi skakać również między światami, ale jest okropnie wyniosła, a ja nie umiem rozmawiać z takimi osobami.
Tak jakoś rozmawiałyśmy sobie o magii, w wyniku czego musiałam jej chwilkę tłumaczyć, co to jest demon. Oczom nie wierzyłam... W tym świecie nie znają demonów! Zło jest złem, Chaos jest Chaosem, ale to ludzie o tym decydują. Zresztą bogów też praktycznie nie znają - owszem, był jeden dawno temu, ale szybko przestał ingerować w sprawy świata i gdzieś zniknął.
- Może to dlatego nie możesz używać swojej mocy? - zasugerowała moja rozmówczyni. - Bo nasz świat nie jest dostrojony do, jak je nazywasz, demonów?
- To ma sens - przyznałam. - Ale dlaczego iluzja noszona przez moją kuzynkę została rozproszona?
- Może świat czuje, że do niego nie należycie - zamyśliła się Mały Smok. - My nigdy nie miałyśmy problemów z czarowaniem, więc trudno nam się postawić w waszej sytuacji...
Na zakończenie dnia pokazała mi kilka sztuczek z morską wodą, a ja omal się nie popłakałam, nie mogąc do niej dołączyć. I nadal myślałam o naszym problemie. Mały Smok włada wodą, iluzjami Mewa, a teleportacja to domena Cykady... Ale nie, to też się nie zgadza. Jeśli przyjąć, że cała magia tutaj jest w ich rękach, to dlaczego jeden z załogi "Poszukującej Imienia" używał jej bez prolemów? Chyba faktycznie jesteśmy nieodstrojone... A niech to, nagmatwane to wszystko.
Oczywiście mogłabym zapytać Cykadę, czy potrafi skakać również między światami, ale jest okropnie wyniosła, a ja nie umiem rozmawiać z takimi osobami.
27 VII
Jest sobie pewna wyspa na
szerokim morzu, wyspa, której (podobno) nie ma na żadnej mapie tego
świata. Powiadają jednak, że wystarczy mocno chcieć, wtedy uda się ją
odnaleźć. Osiem mistrzyń magii się tam zaszyło, by z dala od natłoku
ludzkich myśli poświęcać się sztukom tajemnym... Choć zdarza im się
opuszczać swoją samotnię.
Pierwsza z nich nosi imię Mewa; potrafi rozkazywać wiatrowi, tworzyć niematerialne obrazy i latać z ptakami po niebie, a jej głos, gdy się rozgniewa, można usłyszeć w najdalszych zakątkach świata. Zwykle jednak bierze się go za grzmoty.
Druga nazywa się Opal i włada zarówno twardymi skałami, jak i ziemią, sprawiając, że kiełkują z niej najpiękniejsze kwiaty. Większość czasu spędza w podziemnych korytarzach, badając ich tajemnice, dlatego trudno ją spotkać.
Na Trzecią mówią Mały Smok, a jej władza rozciąga się na wody i deszcze. Ona również ma niezwykły głos, ale przypominający szum fal. Towarzyszki uważają ją za najpiękniejszą z nich, z powodu egzotycznego wyglądu, jednak sama tak nie uważa.
Czwartej, Białej Iskrze, wbrew pozorom nie tylko ogień jest jej przypisany. Jej magia stanowi tajemnicę, której nawet jej towarzyszki nie znają do końca. Nosi przy sobie pęk kluczy, zdolnych otworzyć każde drzwi...
Piąta wiele razy już zmieniała imiona i drogi życiowe, ale zawsze nosi ze sobą przecinający wszystko miecz, który jest dla niej zarówno skarbem, jak i przekleństwem. Zazwyczaj jest w podróży, poszukując ludzi, którzy zasługują na zaszczyt - lub karę - odkrycia przed nimi pewnych prawd.
Imię Szóstej brzmi Konwalia; najczęściej można ją zobaczyć z mnóstwem zwojów w rękach. Spisuje wszystko, co zobaczy i usłyszy, wszystko, co się zdarzyło, ale też co mogło się zdarzyć... I jeszcze może. Taki jest jej dar. Często podróżuje razem z Piątą i kłócą się przy tym na każdy możliwy temat.
Siódma ma na imię Cykada, we włosach nosi dzwoneczki i kto usłyszy ich dźwięk, temu pisane jest szczęście. Potrafi w mgnieniu oka przenieść się nawet z jednego końca świata na drugi, stać się niewidzialna i zmieniać postać - swoją lub czyjąkolwiek.
Ostatnia - Obłok nad Łąką - jest zarazem uważana za najpotężniejszą, bo kiedyś rozkazała słońcu by nie wschodziło póki mu nie pozwoli... I posłuchało. Nikt jeszcze się nie obronił przed jej ogromnym wpływem i siłą ducha; zresztą nikt nawet nie próbował, bo wypełnianie rozkazów Ósmej jest największym przywilejem i rozkoszą...
Tak głosi opowieść, która już zaczęła się tkać.
Na razie nie udało nam się spotkać wszystkich czarownic, ale ta czwórka, która wyszła nam na powitanie, od razu zabrała nas do kamiennej... czy ja wiem? Piramidy? Świątyni? Tam obejrzały nas sobie dokładnie, nie zadając jednak zbyt wielu pytań. Nemezis w tym czasie zupełnie o nas zapomniała i poszła się wyspać.
W każdym razie miała sporo racji, tak wychwalając to miejsce. Sama pewnie długo bym tu nie wytrzymała bezczynnie, ale wyspa aż pulsuje mocą. Mocą, do której, co prawda, ciągle nie mam dostępu, ale wystarczy mi samo wyczuwanie jej, by znaleźć w sobie więcej siły, a zarazem więcej spokoju...
Świetnie, będzie mi się dzięki temu łatwiej zrelaksować - po wczorajszym sztormie ciągle kręci mi się w głowie.
Pierwsza z nich nosi imię Mewa; potrafi rozkazywać wiatrowi, tworzyć niematerialne obrazy i latać z ptakami po niebie, a jej głos, gdy się rozgniewa, można usłyszeć w najdalszych zakątkach świata. Zwykle jednak bierze się go za grzmoty.
Druga nazywa się Opal i włada zarówno twardymi skałami, jak i ziemią, sprawiając, że kiełkują z niej najpiękniejsze kwiaty. Większość czasu spędza w podziemnych korytarzach, badając ich tajemnice, dlatego trudno ją spotkać.
Na Trzecią mówią Mały Smok, a jej władza rozciąga się na wody i deszcze. Ona również ma niezwykły głos, ale przypominający szum fal. Towarzyszki uważają ją za najpiękniejszą z nich, z powodu egzotycznego wyglądu, jednak sama tak nie uważa.
Czwartej, Białej Iskrze, wbrew pozorom nie tylko ogień jest jej przypisany. Jej magia stanowi tajemnicę, której nawet jej towarzyszki nie znają do końca. Nosi przy sobie pęk kluczy, zdolnych otworzyć każde drzwi...
Piąta wiele razy już zmieniała imiona i drogi życiowe, ale zawsze nosi ze sobą przecinający wszystko miecz, który jest dla niej zarówno skarbem, jak i przekleństwem. Zazwyczaj jest w podróży, poszukując ludzi, którzy zasługują na zaszczyt - lub karę - odkrycia przed nimi pewnych prawd.
Imię Szóstej brzmi Konwalia; najczęściej można ją zobaczyć z mnóstwem zwojów w rękach. Spisuje wszystko, co zobaczy i usłyszy, wszystko, co się zdarzyło, ale też co mogło się zdarzyć... I jeszcze może. Taki jest jej dar. Często podróżuje razem z Piątą i kłócą się przy tym na każdy możliwy temat.
Siódma ma na imię Cykada, we włosach nosi dzwoneczki i kto usłyszy ich dźwięk, temu pisane jest szczęście. Potrafi w mgnieniu oka przenieść się nawet z jednego końca świata na drugi, stać się niewidzialna i zmieniać postać - swoją lub czyjąkolwiek.
Ostatnia - Obłok nad Łąką - jest zarazem uważana za najpotężniejszą, bo kiedyś rozkazała słońcu by nie wschodziło póki mu nie pozwoli... I posłuchało. Nikt jeszcze się nie obronił przed jej ogromnym wpływem i siłą ducha; zresztą nikt nawet nie próbował, bo wypełnianie rozkazów Ósmej jest największym przywilejem i rozkoszą...
Tak głosi opowieść, która już zaczęła się tkać.
Na razie nie udało nam się spotkać wszystkich czarownic, ale ta czwórka, która wyszła nam na powitanie, od razu zabrała nas do kamiennej... czy ja wiem? Piramidy? Świątyni? Tam obejrzały nas sobie dokładnie, nie zadając jednak zbyt wielu pytań. Nemezis w tym czasie zupełnie o nas zapomniała i poszła się wyspać.
W każdym razie miała sporo racji, tak wychwalając to miejsce. Sama pewnie długo bym tu nie wytrzymała bezczynnie, ale wyspa aż pulsuje mocą. Mocą, do której, co prawda, ciągle nie mam dostępu, ale wystarczy mi samo wyczuwanie jej, by znaleźć w sobie więcej siły, a zarazem więcej spokoju...
Świetnie, będzie mi się dzięki temu łatwiej zrelaksować - po wczorajszym sztormie ciągle kręci mi się w głowie.
25 VII
- Starałam się jak mogłam,
ale chyba jednak nie prześcigniemy sztormu. A taką miałam nadzieję, że
jutro spokojnie dotrzemy do wyspy...
- Mam nadzieję, że na tej wyspie będzie już choć jedna palemka - stwierdziła Vanny. - A każda burza jest czymś cudownym.
- Nie na tym morzu - prychnęła Nemezis. - Lepiej będzie jeśli na czas sztormu dobrze się schowacie.
- O, my na pewno zostaniemy na pokładzie! - zaprotestowałyśmy. - Choćby po to, by sprawdzić, czy masz rację.
- Jak was zmyje, same będziecie sobie winne - westchnęła i poszła po więcej ciastek z rodzynkami.
Zachichotałyśmy i podeszłyśmy do barierki. Stała tam Vaneshka i znowu śpiewała. Tym razem w jej pieśni pojawiały się dziwnie niepasujące, zgrzytliwe i rozedrgane tony... Nigdy dotąd się to nie zdarzyło - ale paradoksalnie dodawało to pieśni charakteru, doszłam więc do wniosku, że to pewnie specjalnie.
- Dla kogo to było? - wyrwała się Vanny, gdy tylko śpiew ucichł.
- A czy koniecznie musiało być dla kogoś? - odpowiedziała zielonooka wesoło, ale jej uśmiech nie objął oczu.
- Jakoś zawsze śpiewałaś dla konkretnych osób. Przynajmniej wtedy, kiedy ja słyszałam.
- To, o czym mówisz, to nie jest śpiew d l a kogoś, tylko wyrażający kogoś - pokręciła głową.
- No dobra - nie poddawała się kuzyneczka. - To kogo zaśpiewałaś przed chwilą?
- Więcej niż jedną osobę - Vaneshka znów uśmiechnęła się smutno i zanuciła coś cicho. Po chwili rozwinęło się to w nową pieśń, coraz szybszą i coraz bardziej przepełnioną gniewem. Nie jej własnym gniewiem, lecz... Chociaż, może jednak? Nie, jej własny był chyba tylko żal. I lęk. Mnóstwo emocji niosła ta pieśń i mimo braku wiatru poczułam, że coś chłodnego wdziera się do mojej duszy i targa nią na wszystkie strony. Kiedy pieśniarka umilkła, odetchnęłam z ulgą. Vanny chyba też.
- Przepraszam... Przepraszam - szepnęła Vaneshka, chwytając nas za ręce. - Proszę, nie róbcie takich min, wypędźcie te myśli. To było moje wspomnienie, nie wasze.
- Dziwne, że to mówisz, bo właśnie rozmaite wspomnienia przelatywały przez moją głowę - mruknęła Vanny. - I bez wątpienia były moje... Ale w takim razie nie zazdroszczę ci przeszłości.
- To było wspomnienie jeszcze sprzed nas, prawda? - zapytałam. - Sprzed Marzenia?
Mogłam nie pytać, mogłam. Jeszcze bardziej posmutniała.
- Byłam w armii Timidy - rzekła zduszonym głosem. - Nie byłam...
- Jasne, że nie byłaś - objęłam ją pocieszająco. - Ale mogłaś mu zaśpiewać tak, że w pięty by mu poszło.
- Nie, nie - zaprotestowała. - I tak już jest nieszczęsliwy, a nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Powiedziawszy to odeszła, mijając się z Nemezis, jedzącą kolejne ciastko.
- Fto jeft nieffęfliwy? - zapytała z ciekawością.
- A, szkoda gadać - machnęłam ręką.
- Wcale nie szkoda! - sprzeciwiła się Vanny. - Ja bym się chętnie dowiedziała, o co im chodziło z tą przepowiednią!
- Tak, ty na pewno - mruknęłam. - Niby ciekawa sprawa, ale nie miałabym ochoty pytać ich o to osobiście, wiesz?
- A to może być jedyny sposób - wytknęła mi. - Myślisz, że załoga "Poszukującej Imienia" rozpowiada wszystkim dokoła o tych swoich nimfach?
- A więc o nich chodzi! - roześmiała się nagle Nemezis. - Nie mówcie, że nadal tak pływają po światach!
Na nasze niepewne skinięcie głowami rozchichotała się jeszcze bardziej.
- Znasz ich?
- Oczywiście! - odpowiedziała, gdy już złapała oddech. - To ja im odebrałam imię... No, to - przechyliła się przez barierkę i wskazała widniejący pod nami napis.
- Dlaczego to zrobiłaś? - wykrztusiła Vanny po pierwszym szoku.
Czarnowłosa tylko wzruszyła ramionami i wpakowała sobie do ust kolejne dwa ciastka.
- Wafłuwyli fobie.
Niebo coraz bardziej ciemniało.
- Mam nadzieję, że na tej wyspie będzie już choć jedna palemka - stwierdziła Vanny. - A każda burza jest czymś cudownym.
- Nie na tym morzu - prychnęła Nemezis. - Lepiej będzie jeśli na czas sztormu dobrze się schowacie.
- O, my na pewno zostaniemy na pokładzie! - zaprotestowałyśmy. - Choćby po to, by sprawdzić, czy masz rację.
- Jak was zmyje, same będziecie sobie winne - westchnęła i poszła po więcej ciastek z rodzynkami.
Zachichotałyśmy i podeszłyśmy do barierki. Stała tam Vaneshka i znowu śpiewała. Tym razem w jej pieśni pojawiały się dziwnie niepasujące, zgrzytliwe i rozedrgane tony... Nigdy dotąd się to nie zdarzyło - ale paradoksalnie dodawało to pieśni charakteru, doszłam więc do wniosku, że to pewnie specjalnie.
- Dla kogo to było? - wyrwała się Vanny, gdy tylko śpiew ucichł.
- A czy koniecznie musiało być dla kogoś? - odpowiedziała zielonooka wesoło, ale jej uśmiech nie objął oczu.
- Jakoś zawsze śpiewałaś dla konkretnych osób. Przynajmniej wtedy, kiedy ja słyszałam.
- To, o czym mówisz, to nie jest śpiew d l a kogoś, tylko wyrażający kogoś - pokręciła głową.
- No dobra - nie poddawała się kuzyneczka. - To kogo zaśpiewałaś przed chwilą?
- Więcej niż jedną osobę - Vaneshka znów uśmiechnęła się smutno i zanuciła coś cicho. Po chwili rozwinęło się to w nową pieśń, coraz szybszą i coraz bardziej przepełnioną gniewem. Nie jej własnym gniewiem, lecz... Chociaż, może jednak? Nie, jej własny był chyba tylko żal. I lęk. Mnóstwo emocji niosła ta pieśń i mimo braku wiatru poczułam, że coś chłodnego wdziera się do mojej duszy i targa nią na wszystkie strony. Kiedy pieśniarka umilkła, odetchnęłam z ulgą. Vanny chyba też.
- Przepraszam... Przepraszam - szepnęła Vaneshka, chwytając nas za ręce. - Proszę, nie róbcie takich min, wypędźcie te myśli. To było moje wspomnienie, nie wasze.
- Dziwne, że to mówisz, bo właśnie rozmaite wspomnienia przelatywały przez moją głowę - mruknęła Vanny. - I bez wątpienia były moje... Ale w takim razie nie zazdroszczę ci przeszłości.
- To było wspomnienie jeszcze sprzed nas, prawda? - zapytałam. - Sprzed Marzenia?
Mogłam nie pytać, mogłam. Jeszcze bardziej posmutniała.
- Byłam w armii Timidy - rzekła zduszonym głosem. - Nie byłam...
- Jasne, że nie byłaś - objęłam ją pocieszająco. - Ale mogłaś mu zaśpiewać tak, że w pięty by mu poszło.
- Nie, nie - zaprotestowała. - I tak już jest nieszczęsliwy, a nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Powiedziawszy to odeszła, mijając się z Nemezis, jedzącą kolejne ciastko.
- Fto jeft nieffęfliwy? - zapytała z ciekawością.
- A, szkoda gadać - machnęłam ręką.
- Wcale nie szkoda! - sprzeciwiła się Vanny. - Ja bym się chętnie dowiedziała, o co im chodziło z tą przepowiednią!
- Tak, ty na pewno - mruknęłam. - Niby ciekawa sprawa, ale nie miałabym ochoty pytać ich o to osobiście, wiesz?
- A to może być jedyny sposób - wytknęła mi. - Myślisz, że załoga "Poszukującej Imienia" rozpowiada wszystkim dokoła o tych swoich nimfach?
- A więc o nich chodzi! - roześmiała się nagle Nemezis. - Nie mówcie, że nadal tak pływają po światach!
Na nasze niepewne skinięcie głowami rozchichotała się jeszcze bardziej.
- Znasz ich?
- Oczywiście! - odpowiedziała, gdy już złapała oddech. - To ja im odebrałam imię... No, to - przechyliła się przez barierkę i wskazała widniejący pod nami napis.
- Dlaczego to zrobiłaś? - wykrztusiła Vanny po pierwszym szoku.
Czarnowłosa tylko wzruszyła ramionami i wpakowała sobie do ust kolejne dwa ciastka.
- Wafłuwyli fobie.
Niebo coraz bardziej ciemniało.
24 VII
W ogóle nie ma wiatru. Nie
mam pojęcia jak płyniemy, bo na "Bellatrix" nie ma nie tylko steru, ale i
czegokolwiek, co mogłoby ją napędzać. Ale po co ja właściwie się nad
tym zastanawiam zamiast przyjąć spokojnie, że statek jest magiczny?
Na szczęście nie ma też upałów. Prawdę mówiąc, w ogóle nie ma słońca. Niebo jest jednolicie szare, a mimo to morska woda błyszczy zachecająco.
- To dlatego, że na dnie znajdują się największe skarby tego świata - wyjaśniła mi Nemezis, skończywszy paczkę ciastek. - Skarby, które ludzie sami zatopili, bo świetnie mogli się bez nich obejść.
- Mądrzy ludzie - wtrąciła Vanny, podchodząc do nas razem z pieśniarką, żeby też posłuchać. - Przynajmniej niektórzy wiedzą, że nie złoto i klejnoty są najważniejsze... Choć potrafią umilić życie - uśmiechnęła się figlarnie.
Czarnowłosa odpowiedziała podobnym uśmiechem.
- Fakt, nie tylko złoto i klejnoty mogą być skarbami - powiedziała z dziwnym błyskiem w oku. - Są też kryształowo czyste serca... Dobroć, życzliwość, współczucie. Wartości, które jaśnieją najpiękniejszym blaskiem...
Zbliżyła się do barierki i zapatrzyła się na morze, jakby chciała przejrzeć jego wody na wylot i zobaczyć te skarby.
- ...A jednak tak łatwo się ich pozbyć. Niektórym łatwiej żyć bez skarbów.
Roześmiała się drwiąco, a mojej kuzynce od razu zrzedła mina.
- To znaczy, że nie ma dobrych ludzi na tym świecie? - zapytałam przekornie.
- Pewnie są - wzruszyła ramionami Nemezis. - Tylko giną w tłumie tych pozostałych.
- Ale te najpiękniejsze wartości nie powinny być takie ciężkie, by pozostawać na dnie! - zauważyła Vaneshka.
- Jak się je obarczy odpowiednio ciężkimi kamieniami... Wtedy już są.
Pieśniarka posmutniała i zaczęła śpiewać, a mnie się wydawało, że z każdą kolejną nutą morze błyszczało coraz jaśniej. Zresztą chyba nie tylko ja miałam takie wrażenie... Nie wiedzieć dlaczego, Nemezis patrzyła na nią z przerażeniem w oczach.
Na szczęście nie ma też upałów. Prawdę mówiąc, w ogóle nie ma słońca. Niebo jest jednolicie szare, a mimo to morska woda błyszczy zachecająco.
- To dlatego, że na dnie znajdują się największe skarby tego świata - wyjaśniła mi Nemezis, skończywszy paczkę ciastek. - Skarby, które ludzie sami zatopili, bo świetnie mogli się bez nich obejść.
- Mądrzy ludzie - wtrąciła Vanny, podchodząc do nas razem z pieśniarką, żeby też posłuchać. - Przynajmniej niektórzy wiedzą, że nie złoto i klejnoty są najważniejsze... Choć potrafią umilić życie - uśmiechnęła się figlarnie.
Czarnowłosa odpowiedziała podobnym uśmiechem.
- Fakt, nie tylko złoto i klejnoty mogą być skarbami - powiedziała z dziwnym błyskiem w oku. - Są też kryształowo czyste serca... Dobroć, życzliwość, współczucie. Wartości, które jaśnieją najpiękniejszym blaskiem...
Zbliżyła się do barierki i zapatrzyła się na morze, jakby chciała przejrzeć jego wody na wylot i zobaczyć te skarby.
- ...A jednak tak łatwo się ich pozbyć. Niektórym łatwiej żyć bez skarbów.
Roześmiała się drwiąco, a mojej kuzynce od razu zrzedła mina.
- To znaczy, że nie ma dobrych ludzi na tym świecie? - zapytałam przekornie.
- Pewnie są - wzruszyła ramionami Nemezis. - Tylko giną w tłumie tych pozostałych.
- Ale te najpiękniejsze wartości nie powinny być takie ciężkie, by pozostawać na dnie! - zauważyła Vaneshka.
- Jak się je obarczy odpowiednio ciężkimi kamieniami... Wtedy już są.
Pieśniarka posmutniała i zaczęła śpiewać, a mnie się wydawało, że z każdą kolejną nutą morze błyszczało coraz jaśniej. Zresztą chyba nie tylko ja miałam takie wrażenie... Nie wiedzieć dlaczego, Nemezis patrzyła na nią z przerażeniem w oczach.
23 VII
Nie zdążyłyśmy postradać
zmysłów, przesiedziawszy raptem dwa dni na bezludnej wyspie. Tak jak
było do przewidzenia, przypłynął po nas statek. Ale miałam dziwną
nadzieję, że tylko ten jeden fakt okaże się do przewidzenia. Mimo
wszystko, takie zupełnie utarte schematy nie zachęcają...
Był cały czarny, nazywał się "Bellatrix" i najbliżej mu było do jachtu. Eleganckiego jachtu... Który ma gdzieś dobrze schowaną armatę. Na jego pokładzie stała tylko jedna kobieta w czarnej sukni; blada i czarnowłosa, robiła dość mroczne wrażenie do czasu, gdy przywołała na twarz uśmiech. Było w nim coś nieodparcie słonecznego.
- Nie wygląda mi to na raj na ziemi - stwierdziła, rozglądając się po wyspie. - Zabrać was dokądś?
- A nie boisz się, że ci gwiz... zarekwirujemy statek? - zapytała zaczepnie Vanny.
- Może w jakimś porcie czeka na ciebie statek do zarekwirowania, ale to jeszcze nie ten - odpowiedziała nieznajoma bez namysłu.
- No trudno... Ale mówisz moim językiem, zabieram się z tobą!
- My zatem też się zabierzemy - roześmiałam się. - Tylko nie bardzo wiemy dokąd.
- Nie ma sprawy - czarnowłosa uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Mogę wam polecić idealne miejsce.
- Jeśli idealne, to dlaczego cię tam nie ma, tylko samotnie pływasz po szerokim morzu, na statku bez steru? - spytała nagle Vaneshka, patrząc na nią jakoś tak błagalnie.
- Bo woda nosi różne pieśni, a ja usłyszałam śpiew, który mnie tu zwabił.
Vaneshka skinęła głową, a ja omal nie gwizdnęłam z podziwu. Ta dziewczyna zdawała się być odpowiedzią na nasze modlitwy (?) i w ogóle pokrewną duszą. Niemal za bardzo, ale może to tylko moja paranoja...
- Zapraszam - powiedziała wesoło, jakby codziennie zabierała pasażerów z bezludnych wysp. Jak się okazało, jej statek faktycznie nie miał steru, ale najwyraźniej w niczym to nie przeszkadzało.
- To, jak widzicie, jest aktualnie "Bellatrix" - poinformowała dziewczyna, gdy znalazłyśmy się na pokładzie. - A ja nosiłam kiedyś imię Endywia, ale potem ktoś mnie nazwał Nemezis i to mi się bardziej spodobało.
- Słuszny wybór - mruknęłam z niezamierzoną złośliwością. - Twój image wymaga raczej imienia bogini niż warzywa.
Podeszła do mnie i przez długą chwilę mierzyła się ze mną na spojrzenia. Miała bursztynowe oczy. Jak Xemedi-san.
- Co ci może pomóc odzyskać humor? - zapytała bardziej siebie niż mnie.
- Filiżanka herbaty - odpowiedziałam mimo to. - A po niej jeszcze kilka.
- Jak tylko dopłyniemy - obiecała.
Był cały czarny, nazywał się "Bellatrix" i najbliżej mu było do jachtu. Eleganckiego jachtu... Który ma gdzieś dobrze schowaną armatę. Na jego pokładzie stała tylko jedna kobieta w czarnej sukni; blada i czarnowłosa, robiła dość mroczne wrażenie do czasu, gdy przywołała na twarz uśmiech. Było w nim coś nieodparcie słonecznego.
- Nie wygląda mi to na raj na ziemi - stwierdziła, rozglądając się po wyspie. - Zabrać was dokądś?
- A nie boisz się, że ci gwiz... zarekwirujemy statek? - zapytała zaczepnie Vanny.
- Może w jakimś porcie czeka na ciebie statek do zarekwirowania, ale to jeszcze nie ten - odpowiedziała nieznajoma bez namysłu.
- No trudno... Ale mówisz moim językiem, zabieram się z tobą!
- My zatem też się zabierzemy - roześmiałam się. - Tylko nie bardzo wiemy dokąd.
- Nie ma sprawy - czarnowłosa uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Mogę wam polecić idealne miejsce.
- Jeśli idealne, to dlaczego cię tam nie ma, tylko samotnie pływasz po szerokim morzu, na statku bez steru? - spytała nagle Vaneshka, patrząc na nią jakoś tak błagalnie.
- Bo woda nosi różne pieśni, a ja usłyszałam śpiew, który mnie tu zwabił.
Vaneshka skinęła głową, a ja omal nie gwizdnęłam z podziwu. Ta dziewczyna zdawała się być odpowiedzią na nasze modlitwy (?) i w ogóle pokrewną duszą. Niemal za bardzo, ale może to tylko moja paranoja...
- Zapraszam - powiedziała wesoło, jakby codziennie zabierała pasażerów z bezludnych wysp. Jak się okazało, jej statek faktycznie nie miał steru, ale najwyraźniej w niczym to nie przeszkadzało.
- To, jak widzicie, jest aktualnie "Bellatrix" - poinformowała dziewczyna, gdy znalazłyśmy się na pokładzie. - A ja nosiłam kiedyś imię Endywia, ale potem ktoś mnie nazwał Nemezis i to mi się bardziej spodobało.
- Słuszny wybór - mruknęłam z niezamierzoną złośliwością. - Twój image wymaga raczej imienia bogini niż warzywa.
Podeszła do mnie i przez długą chwilę mierzyła się ze mną na spojrzenia. Miała bursztynowe oczy. Jak Xemedi-san.
- Co ci może pomóc odzyskać humor? - zapytała bardziej siebie niż mnie.
- Filiżanka herbaty - odpowiedziałam mimo to. - A po niej jeszcze kilka.
- Jak tylko dopłyniemy - obiecała.
22 VII
- Przekopałaś już chyba całą wyspę - westchnęłam. - Jeśli nadal się łudzisz, że gdzieś tu jest ukryty rum...
- Ja tobie nie wytykam, gdy piszczysz za herbatą - obraziła się Vanny z rękami pełnymi piachu. - Jak niby mamy przetrwać na tym pustym skrawku ziemi bez żadnych zapasów?
- Poczekamy aż przypłynie statek - wzruszyłam ramionami. - Zawsze jakiś przypływa.
- Zawsze jest też choć jedna palma kokosowa. I butelka, w której można wysłać list. A statek może przypłynąć za dziesięć lat, pomyślałaś o tym?
Tu trafiła w sedno. Ale kto powiedział, że na pewno trafiłyśmy na awanturniczą opowieść o piratach? Równie dobrze może okazać się bliższa baśni... Konwencja może być różna.
- W razie czego możemy spędzić czas jak ci trzej bracia z legendy - powiedziałam w nagłym olśnieniu. - Ci, którzy przesiedzieli wiele lat na wyspie, aż zgłębili tajemnicę sensu i w nagrodę otrzymali władzę nad ziemią, niebem i wodą. Widzisz jak nam się opłaca?
- A co oni robili na tej wyspie? - zainteresowała się Vaneshka.
- Jak to co? Medytowali - uśmiechnęłam się sadystycznie. - Bez przerwy siedzieli i medytowali. Ptaki im wiły gniazda we włosach, pająki rozpinały sieci na ich twarzach, a oni nawet nie reagowali.
- Co za kusząca perspektywa - mruknęła Vanny i powróciła do zabawy w piasku. Strel się do niej przyłączyła, co chwilę kichając i prychając.
Nasza moc nadal nie działa, w przeciwnym razie już dawno wskoczyłybyśmy w portal i wróciły w bardziej znane rejony. Tymczasem Vaneshka umila nam czas swoim śpiewem, który roznosi się po wodzie. A ja martwię się o Tenariego - bo szanse, że grzecznie pokłusował do domu, gdy nas nie znalazł przy źródełku, są raczej niewielkie, nie oszukujmy się...
- Ja tobie nie wytykam, gdy piszczysz za herbatą - obraziła się Vanny z rękami pełnymi piachu. - Jak niby mamy przetrwać na tym pustym skrawku ziemi bez żadnych zapasów?
- Poczekamy aż przypłynie statek - wzruszyłam ramionami. - Zawsze jakiś przypływa.
- Zawsze jest też choć jedna palma kokosowa. I butelka, w której można wysłać list. A statek może przypłynąć za dziesięć lat, pomyślałaś o tym?
Tu trafiła w sedno. Ale kto powiedział, że na pewno trafiłyśmy na awanturniczą opowieść o piratach? Równie dobrze może okazać się bliższa baśni... Konwencja może być różna.
- W razie czego możemy spędzić czas jak ci trzej bracia z legendy - powiedziałam w nagłym olśnieniu. - Ci, którzy przesiedzieli wiele lat na wyspie, aż zgłębili tajemnicę sensu i w nagrodę otrzymali władzę nad ziemią, niebem i wodą. Widzisz jak nam się opłaca?
- A co oni robili na tej wyspie? - zainteresowała się Vaneshka.
- Jak to co? Medytowali - uśmiechnęłam się sadystycznie. - Bez przerwy siedzieli i medytowali. Ptaki im wiły gniazda we włosach, pająki rozpinały sieci na ich twarzach, a oni nawet nie reagowali.
- Co za kusząca perspektywa - mruknęła Vanny i powróciła do zabawy w piasku. Strel się do niej przyłączyła, co chwilę kichając i prychając.
Nasza moc nadal nie działa, w przeciwnym razie już dawno wskoczyłybyśmy w portal i wróciły w bardziej znane rejony. Tymczasem Vaneshka umila nam czas swoim śpiewem, który roznosi się po wodzie. A ja martwię się o Tenariego - bo szanse, że grzecznie pokłusował do domu, gdy nas nie znalazł przy źródełku, są raczej niewielkie, nie oszukujmy się...
21 VII
Ocknęłam się, słysząc
okrzyki i czując chłód. W pierwszej chwili niewiele widziałam z powodu
mgły, ale rozstąpiła się gdy tylko wstałam. Co za niespotykane
wyczucie...
- Słuchaj, pilnuj tego stworzenia, bo łazi po pokładzie i gryzie - usłyszałam na dzień dobry. Jasnowłosy z pistoletami podszedł i wepchnął mi w ręce zjeżoną Strel. Z tyłu dobiegł mnie grad słów w bliżej nieznanym mi języku - ale po tonie głosu mogłam się domyślić ich znaczenia - a następnie śmiech Vanny.
- Ty ze mnie nie drwij, dziewko - warknął ten z cygarem, bo to on przed chwilą klął.
- Ale ja wcale nie-e-e drwię - zaśmiewała się moja kuzynka. - Tylko mogłeś jej nie-nie-nie obmacywać skrzydełek, wiesz?
- Jeszcze słowo, a będziesz błagać żebym raczej wrócił do jej skrzydełek - uśmiechnął się nagle. - A może nie będziesz?
- Jak zaczniesz wyrażać się jaśniej, to pogadamy - prychnęła Vanny. - Wiesz, jeśli zatęskniliście za towarzystwem kobiet, to trzeba było jakoś z galanterią, a nie od razu zaczynać od magicznego usypiania.
- Lepiej by było dla ciebie, gdybyś dalej udawała, że śpisz, bo teraz... - uniósł rękę, by wykonać jakiś gest (zadać cios? Trudno powiedzieć), ale naraz pojawił się przy nim jasnowłosy i chwycił go za nadgarstek.
- Wstydź się - powiedział z wyrzutem. - Kapitanowi by się to nie podobało.
- Ale kapitana tu nie ma! A dlaczego? Bo coś mu się nie spodobało! Chcesz być następny, to mogę cię zaraz wywalić do morza!
Świetnie, Vanny powinna być wniebowzięta, biją się o nią! Nie żebym czuła się ignorowana, przynajmniej mogę sobie w spokoju popatrzeć na morze... Zaraz, morze?!
Rozejrzałam się - dokoła tylko woda i woda. I wiatr miał ten swój specyficzny zapach, ten orzeźwiający chłód. Dobrze, wiem, że rzeka Thanasis wpada do Morza Edrillin, ale... Jak to wyjaśnić? Morze Edrillin było mi znane, nie miało przede mną tajemnic (poza Kezonią), tak samo zresztą jak większość świata, w którym się znajdowało. Pierwszego świata, jaki mogłabym nazwać moim. A tutaj... Tutaj czułam się zupełnie obca. To by znaczyło, że w jakiś sposób statek przeskoczył do innego świata, kiedy byłyśmy pogrążone w tym dziwnym śnie...
- Adagio, Beynevard! - moje rozmyślania przerwał głos elfiego chłopaka. - Uspokójcie się natychmiast!
Obaj panowie zdążyli się już wziąć za czuby, a Vanny stała obok i trzepotała rzęsami jak zawodowa Dama w Opresji. Elf zbliżył się by ich rozdzielić, w czym zupełnie mu nie przeszkadzało, że Vaneshka ujmowała go pod rękę.
- Bo co?! - odezwał się gniewnie czarnowłosy, szukając po pokładzie swojego paskudnego cygara. - Bo kapitanowi by się nie podobało?!
- Przypominam ci, że mamy damy na pokładzie - uśmiechnął się elf.
Tamten tylko wsadził cygaro w zęby i prychnął.
- Nie ma sensu mu mówić o damach - mruknął jego towarzysz... znaczy, właściwie to przeciwnik. - On kobiety dzieli na...
- Też byś dzielił, jakbyś jeszcze pamiętał, do czego służą - wszedł mu w słowo czarnowłosy, a jego głos zaczął drżeć. - Taka jedna "dama" omal nie wbiła ci kiedyś sztyletu w plecy, pamiętasz, Bey? Pamiętasz?!
- Tyle razy już ci mówiłem, przestań mnie zdrabniać - rzekł Beynevard znudzonym tonem i poszedł do kajuty.
Żeby nie było, że przez ten czas tylko stałam bez ruchu i słuchałam - otóż próbowałam otworzyć portal. Nie sądziłam, że zaraz będziemy stąd wiać, zwłaszcza, że Vanny wyraźnie podobała się ta sytuacja, ale tak na wszelki wypadek... I co? I nic, nie otworzył się. Co jest, straciłam formę, czy raczej magia tu nie działa? Ale to drugie by się nie zgadzało, skoro przeskoczyliśmy tutaj z DeNaNi... Spróbowałam użyć jakiejś małej wodnej sztuczki i też bez rezultatu. Nie straciłam więzi z żywiołem wody, czułam ją, ale miałam wrażenie, że coś ją blokuje...
- ...bo ci się zachciało wypełnić durną przepowiednię. Nie ma prawdziwych przepowiedni, rozumiesz, są tylko ludzie, którzy tworzą własną przyszłość!
- Toteż chciałem znaleźć dla nas tę przyszłość - tłumaczył cierpliwie elf. - Bezkresna rzeka i trzy nimfy przy źródle, tkające życie z plusku wody, szumu wiatru w drzewach i swojego śpiewu... Wszystko pasowało.
- Jasne, tylko co mamy w rezultacie? - Adagio spojrzał z nienawiścią na Vaneshkę, która tylko uśmiechnęła się współczująco. - Mamy na przykład faileńskiego szpiega i nie powiem co jeszcze, żeby się przypadkiem nie obraziła. Dama, jasne.
- Skoro je znaleźliśmy, to coś w tym musi być... Beynevard się ze mną mimo wszystko zgadza, więc wygląda na to, że jesteś tutaj... Buntownikiem.
Milczenie, napięcie wiszące w powietrzu i nagłe przeczucie, że zaraz zacznie się psucie kolejnej opowieści...
- Przepraszam - odezwałam się podchodząc do pogrążonych w dyskusji. - Nawet ciekawie się was słucha, ale chciałabym wiedzieć, co właściwie zamierzaliście z nami zrobić.
Obaj spojrzeli na mnie jak na dziwny okaz w zoo.
- A ty kim jesteś? - wycedził Adagio, znów z tym swoim nieładnym uśmiechem. - Bo że nie panią, która sprawia, że w wodzie odbijają się gwiazdy, tego jestem pewien...
- Jak na kogoś, kto nie wierzy w przepowiednie, całkiem nieźle zapamiętałeś - zauważył elf.
- No i masz, jak ci się miło słuchało, trzeba było słuchać dalej - stwierdziła Vanny. - A tak stałaś się następnym obiektem zainteresowania tego pana.
- Tak, ale przynajmniej mam tajną broń - zwróciłam się do niej, głaszcząc Strel po łebku... I znowu coś mi nie pasowało.
- Kiedy zdjęłaś iluzję? - zapytałam cicho.
- Jak to zdjęłam iluzję? - zdziwiła się i uniosła ręce by się o tym przekonać. Były znów białe i pokryte czarnymi znakami. Także na jej czole ukazał się ukrywany dotąd symbol.
- Coś tu jest nie tak, moje zaklęcie nie powinno tak bez powodu spaść! - zdenerwowała się, zwracając tym na siebie uwagę załogi. Nie żebym poczuła przez to ulgę, ale... Ale... No dobrze, to pomińmy.
Ale że właśnie elf, ten, który najbardziej argumentował za naszą obecnością na statku (tylko po co, pytam, po co?!), zareagował właśnie w taki sposób po przyjrzeniu się mojej kuzynce... Po prostu spanikował. Oczywiście starał się udawać, że jest spokojny. Ale krótki okrzyk na początku i schowanie się za towarzysza chwilę później raczej mu w tym nie pomogło.
- Ty jesteś... Jesteś... - wykrztusił, a ona tylko stała zdezorientowana. A ja i Vaneshka jeszcze bardziej - gdybyśmy zapytały, czy chłopak ma coś do malachów, pewnie by nam nie odpowiedział...
- BEYNEVARD!! - wrzasnął co sił w płucach. I koniec udawania spokojnego.
Jasnowłosy natychmiast wybiegł z kajuty, czujny i gotowy na wszystko.
- Zabierz je stąd - polecił elf łamiącym się głosem.
- Zabrać je... I ty to mówisz? - zdumiał się tamten. - Zresztą gdzie niby mam je odstawić, skoro wszędzie dokoła tylko morze?
- Nawet jeśli, to pewnie i tak się nie utopią - chłopak starał się mówić twardo i zdecydowanie. Może nawet by mu wyszło, gdyby nie zauważył triumfalnego uśmiechu Adagio.
- Jak chcesz. Tylko żebyś potem nie żałował - westchnął Beynevard i zaczął inkantować. Ciche słowa, które natychmiast po usłyszeniu uciekły mi z pamięci, jakby rozpaczliwie pragnęły pozostać tajemnicą...
A chwilę potem byłyśmy już gdzie indziej.
Na szczęście nie w morskich odmętach, choć bezludna wyspa niekoniecznie jest lepszą alternatywą.
Zwłaszcza jeśli nie ma na niej nic poza piachem.
- Słuchaj, pilnuj tego stworzenia, bo łazi po pokładzie i gryzie - usłyszałam na dzień dobry. Jasnowłosy z pistoletami podszedł i wepchnął mi w ręce zjeżoną Strel. Z tyłu dobiegł mnie grad słów w bliżej nieznanym mi języku - ale po tonie głosu mogłam się domyślić ich znaczenia - a następnie śmiech Vanny.
- Ty ze mnie nie drwij, dziewko - warknął ten z cygarem, bo to on przed chwilą klął.
- Ale ja wcale nie-e-e drwię - zaśmiewała się moja kuzynka. - Tylko mogłeś jej nie-nie-nie obmacywać skrzydełek, wiesz?
- Jeszcze słowo, a będziesz błagać żebym raczej wrócił do jej skrzydełek - uśmiechnął się nagle. - A może nie będziesz?
- Jak zaczniesz wyrażać się jaśniej, to pogadamy - prychnęła Vanny. - Wiesz, jeśli zatęskniliście za towarzystwem kobiet, to trzeba było jakoś z galanterią, a nie od razu zaczynać od magicznego usypiania.
- Lepiej by było dla ciebie, gdybyś dalej udawała, że śpisz, bo teraz... - uniósł rękę, by wykonać jakiś gest (zadać cios? Trudno powiedzieć), ale naraz pojawił się przy nim jasnowłosy i chwycił go za nadgarstek.
- Wstydź się - powiedział z wyrzutem. - Kapitanowi by się to nie podobało.
- Ale kapitana tu nie ma! A dlaczego? Bo coś mu się nie spodobało! Chcesz być następny, to mogę cię zaraz wywalić do morza!
Świetnie, Vanny powinna być wniebowzięta, biją się o nią! Nie żebym czuła się ignorowana, przynajmniej mogę sobie w spokoju popatrzeć na morze... Zaraz, morze?!
Rozejrzałam się - dokoła tylko woda i woda. I wiatr miał ten swój specyficzny zapach, ten orzeźwiający chłód. Dobrze, wiem, że rzeka Thanasis wpada do Morza Edrillin, ale... Jak to wyjaśnić? Morze Edrillin było mi znane, nie miało przede mną tajemnic (poza Kezonią), tak samo zresztą jak większość świata, w którym się znajdowało. Pierwszego świata, jaki mogłabym nazwać moim. A tutaj... Tutaj czułam się zupełnie obca. To by znaczyło, że w jakiś sposób statek przeskoczył do innego świata, kiedy byłyśmy pogrążone w tym dziwnym śnie...
- Adagio, Beynevard! - moje rozmyślania przerwał głos elfiego chłopaka. - Uspokójcie się natychmiast!
Obaj panowie zdążyli się już wziąć za czuby, a Vanny stała obok i trzepotała rzęsami jak zawodowa Dama w Opresji. Elf zbliżył się by ich rozdzielić, w czym zupełnie mu nie przeszkadzało, że Vaneshka ujmowała go pod rękę.
- Bo co?! - odezwał się gniewnie czarnowłosy, szukając po pokładzie swojego paskudnego cygara. - Bo kapitanowi by się nie podobało?!
- Przypominam ci, że mamy damy na pokładzie - uśmiechnął się elf.
Tamten tylko wsadził cygaro w zęby i prychnął.
- Nie ma sensu mu mówić o damach - mruknął jego towarzysz... znaczy, właściwie to przeciwnik. - On kobiety dzieli na...
- Też byś dzielił, jakbyś jeszcze pamiętał, do czego służą - wszedł mu w słowo czarnowłosy, a jego głos zaczął drżeć. - Taka jedna "dama" omal nie wbiła ci kiedyś sztyletu w plecy, pamiętasz, Bey? Pamiętasz?!
- Tyle razy już ci mówiłem, przestań mnie zdrabniać - rzekł Beynevard znudzonym tonem i poszedł do kajuty.
Żeby nie było, że przez ten czas tylko stałam bez ruchu i słuchałam - otóż próbowałam otworzyć portal. Nie sądziłam, że zaraz będziemy stąd wiać, zwłaszcza, że Vanny wyraźnie podobała się ta sytuacja, ale tak na wszelki wypadek... I co? I nic, nie otworzył się. Co jest, straciłam formę, czy raczej magia tu nie działa? Ale to drugie by się nie zgadzało, skoro przeskoczyliśmy tutaj z DeNaNi... Spróbowałam użyć jakiejś małej wodnej sztuczki i też bez rezultatu. Nie straciłam więzi z żywiołem wody, czułam ją, ale miałam wrażenie, że coś ją blokuje...
- ...bo ci się zachciało wypełnić durną przepowiednię. Nie ma prawdziwych przepowiedni, rozumiesz, są tylko ludzie, którzy tworzą własną przyszłość!
- Toteż chciałem znaleźć dla nas tę przyszłość - tłumaczył cierpliwie elf. - Bezkresna rzeka i trzy nimfy przy źródle, tkające życie z plusku wody, szumu wiatru w drzewach i swojego śpiewu... Wszystko pasowało.
- Jasne, tylko co mamy w rezultacie? - Adagio spojrzał z nienawiścią na Vaneshkę, która tylko uśmiechnęła się współczująco. - Mamy na przykład faileńskiego szpiega i nie powiem co jeszcze, żeby się przypadkiem nie obraziła. Dama, jasne.
- Skoro je znaleźliśmy, to coś w tym musi być... Beynevard się ze mną mimo wszystko zgadza, więc wygląda na to, że jesteś tutaj... Buntownikiem.
Milczenie, napięcie wiszące w powietrzu i nagłe przeczucie, że zaraz zacznie się psucie kolejnej opowieści...
- Przepraszam - odezwałam się podchodząc do pogrążonych w dyskusji. - Nawet ciekawie się was słucha, ale chciałabym wiedzieć, co właściwie zamierzaliście z nami zrobić.
Obaj spojrzeli na mnie jak na dziwny okaz w zoo.
- A ty kim jesteś? - wycedził Adagio, znów z tym swoim nieładnym uśmiechem. - Bo że nie panią, która sprawia, że w wodzie odbijają się gwiazdy, tego jestem pewien...
- Jak na kogoś, kto nie wierzy w przepowiednie, całkiem nieźle zapamiętałeś - zauważył elf.
- No i masz, jak ci się miło słuchało, trzeba było słuchać dalej - stwierdziła Vanny. - A tak stałaś się następnym obiektem zainteresowania tego pana.
- Tak, ale przynajmniej mam tajną broń - zwróciłam się do niej, głaszcząc Strel po łebku... I znowu coś mi nie pasowało.
- Kiedy zdjęłaś iluzję? - zapytałam cicho.
- Jak to zdjęłam iluzję? - zdziwiła się i uniosła ręce by się o tym przekonać. Były znów białe i pokryte czarnymi znakami. Także na jej czole ukazał się ukrywany dotąd symbol.
- Coś tu jest nie tak, moje zaklęcie nie powinno tak bez powodu spaść! - zdenerwowała się, zwracając tym na siebie uwagę załogi. Nie żebym poczuła przez to ulgę, ale... Ale... No dobrze, to pomińmy.
Ale że właśnie elf, ten, który najbardziej argumentował za naszą obecnością na statku (tylko po co, pytam, po co?!), zareagował właśnie w taki sposób po przyjrzeniu się mojej kuzynce... Po prostu spanikował. Oczywiście starał się udawać, że jest spokojny. Ale krótki okrzyk na początku i schowanie się za towarzysza chwilę później raczej mu w tym nie pomogło.
- Ty jesteś... Jesteś... - wykrztusił, a ona tylko stała zdezorientowana. A ja i Vaneshka jeszcze bardziej - gdybyśmy zapytały, czy chłopak ma coś do malachów, pewnie by nam nie odpowiedział...
- BEYNEVARD!! - wrzasnął co sił w płucach. I koniec udawania spokojnego.
Jasnowłosy natychmiast wybiegł z kajuty, czujny i gotowy na wszystko.
- Zabierz je stąd - polecił elf łamiącym się głosem.
- Zabrać je... I ty to mówisz? - zdumiał się tamten. - Zresztą gdzie niby mam je odstawić, skoro wszędzie dokoła tylko morze?
- Nawet jeśli, to pewnie i tak się nie utopią - chłopak starał się mówić twardo i zdecydowanie. Może nawet by mu wyszło, gdyby nie zauważył triumfalnego uśmiechu Adagio.
- Jak chcesz. Tylko żebyś potem nie żałował - westchnął Beynevard i zaczął inkantować. Ciche słowa, które natychmiast po usłyszeniu uciekły mi z pamięci, jakby rozpaczliwie pragnęły pozostać tajemnicą...
A chwilę potem byłyśmy już gdzie indziej.
Na szczęście nie w morskich odmętach, choć bezludna wyspa niekoniecznie jest lepszą alternatywą.
Zwłaszcza jeśli nie ma na niej nic poza piachem.
20 VII
- Zaśpiewaj coś - poprosiła Vanny, wpatrując się w taflę wody, jakby miała nadzieję ujrzeć tam odpowiedź na dręczące ją pytania.
Pieśniarka roześmiała się dźwięcznie i założyła jej na głowę wianek, który przed chwilą zrobiła.
- A co chciałabyś usłyszeć?
- Coś, co da radę odgonić ponure myśli - odpowiedziała Vanny i dodała jednym tchem: - Nawet mi pasuje do koloru włosów...
Siedziałyśmy pod skałą, z której tryskało krystaliczne źródełko. Rzeka w tym miejscu wcinała się w ląd, tworząc jakby miniaturową zatoczkę, do której wpadała źródlana woda. Rosnące gdzieniegdzie żółtozielone kwiaty chyba były pod ochroną, ale nie mam absolutnej pewności, bo botanikiem nie jestem. Tak czy inaczej, Vaneshka zaczęła z nich robić następny wianek. Tenari zaś pojechał gdzieś na Rob Royu, a za nimi pogalopowała zazdrosna Nindë.
- Nawet jeśli zaśpiewam coś wesołego, i tak może ci się skojarzyć ze spychanymi w głąb umysłu wspomnieniami - zauważyła pieśniarka.
- Fakt - przyznała Vanny, wdzięcząc się do swojego odbicia w wodzie. - Dobra jesteś, skoro zdajesz sobie z tego sprawę.
Uniosłam rękę i posłałam kilka kropel wody prosto na jej twarz. Zaczęła prychać i uderzyła dłonią o taflę zatoczki, chlapiąc na mnie. Na moich kolanach Strel fuknęła cicho przez sen.
- Ten drugi wianek to dla kogo? - zapytałam Vaneshkę. - Nam się na włosach bez spinek nie utrzyma.
- Więc zrobię większy i założymy go Vanille na szyję. Będzie miała komplet.
- Tak, a potem dorobimy jej spódniczkę z trawy i będzie mogła zatańczyć do twojej pieśni.
Obie zachichotałyśmy, a moja kuzynka oderwała wreszcie wzrok od wody.
- Mam kiepskie poczucie rytmu - ostrzegła nas. - Mogę najwyżej zatańczyć posuwiste i porywiste tango... When I was a child running in the night... - zaśpiewała cicho i omal nie padłam przez nią ze śmiechu na trawę.
Ale w końcu pieśniarka zgodziła się coś zaimprowizować. Coś pasującego do plusku źródlanej wody i do szumu wiatru, który raz na jakiś czas bawił się naszymi włosami. Sprawiłam, że krople wody zaczęły wirować w powietrzu w rytm pieśni. Odbijały promienie zachodzącego słońca.
Pochłonięte słuchaniem - i śpiewaniem - nie byłyśmy w stanie określić, w którym momencie powiększyło się audytorium. Dopiero gdy nieznany nam głos przedarł się z trudem przez śpiew, Vaneshka poderwała się z zaskoczeniem.
Żaglowiec, który wpłynął do zatoczki, był niewielki i smukły, a na burcie miał napis "Poszukująca Imienia". Na pokładzie stało trzech mężczyzn, którzy przyglądali się nam uważnie. Najwyższy z nich, o ostrych rysach i prawie białych włosach, związanych z tyłu, zeskoczył zwinnie na ziemię. Nosił pocerowaną tunikę i ze trzy pistolety przy pasie. Sądząc z wyglądu - laserowe.
- Nie musiałaś przerywać - powiedział zachrypniętym głosem. - Mówiłem tylko, że twój śpiew jest balsamem dla duszy.
Jeden z jego towarzyszy również zszedł na ląd i podszedł bliżej. Właściwie był jeszcze chłopcem, a do tego elfim chłopcem. Właściwie nie wzbudzał podejrzeń swoim wyglądem, ale nie mogłam zapominać, że elfy z DeNaNi to wyjątkowo wredne indywidua.
- Coś tu jest nie tak - ocenił, patrząc na nas jak na eksponaty na wystawie. - Powinnyście mieć gwiazdy we włosach. A nad głowami słowiki, które wtórowałyby waszemu śpiewowi.
- Póki co, słońce jeszcze nie zaszło, więc gwiazd nie uświadczysz - zaśmiał się trzeci mężczyzna, który został na stateczku. - A słowiki... Ty byś się nie czuł niepewnie, jakby ci jakieś ptaki latały nad głową?
- Czułbym się - powiedział spokojnie elf. - Ale między nimi a nami jest pewna różnica.
Miałam ochotę spytać jaka, poza różnicą płci, ale uświadomiłam sobie, że głos mi uwiązł w gardle. Dziewczyny też się nie odzywały - Vanny patrzyła na przybyłych z ciekawością, a Vaneshka uśmiechnęła się ufnie.
- Skoro już was odnaleźliśmy - odezwał się jasnowłosy - to nie mamy czasu do stracenia. Niech przemówi wiatr i niech przemówi woda, niech przemówią drzewa i wystrzelą pod niebo.
Wyglądało mi to na jakieś zaklęcie i gdy przebrzmiało, poczułam, że zagnieżdża się w moim umyśle i że mam ochotę zatańczyć przy księżycu, nota bene zbliżającym się do pełni, która jakoś mnie zwykle niepokoi. Ale księżyca nie było widać, a ja siedziałam bez ruchu z lotofenkiem na rękach.
Jasnowłosy wyciągnął rękę do siedzącej najbliżej - akurat trafiło na Vanny. Podniosła się i bez słowa ruszyła za nim na statek. Za nią poszła Vaneshka, a potem ja, czując na sobie spojrzenie elfa. W tej chwili nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak tylko wejść na pokład, a czy z moimi towarzyszkami było tak samo? I czy one też czuły się obserwowane, przenikane wzrokiem?
Wciąz milcząc, stanęłyśmy przed ostatnim z załogi - czarnowłosym, o gładkiej, wręcz delikatnej twarzy, do której nie pasował ten wredny, triumfalny uśmiech i trzymane w ustach cygaro. Na szczęście niezapalone. Jego strój wyglądał jakby został zdarty z jakiegoś arystokraty... Zanim się zeszmacił.
- No i dobra - powiedział mężczyzna przez zęby. - To już was mamy. I co dalej?
Pieśniarka roześmiała się dźwięcznie i założyła jej na głowę wianek, który przed chwilą zrobiła.
- A co chciałabyś usłyszeć?
- Coś, co da radę odgonić ponure myśli - odpowiedziała Vanny i dodała jednym tchem: - Nawet mi pasuje do koloru włosów...
Siedziałyśmy pod skałą, z której tryskało krystaliczne źródełko. Rzeka w tym miejscu wcinała się w ląd, tworząc jakby miniaturową zatoczkę, do której wpadała źródlana woda. Rosnące gdzieniegdzie żółtozielone kwiaty chyba były pod ochroną, ale nie mam absolutnej pewności, bo botanikiem nie jestem. Tak czy inaczej, Vaneshka zaczęła z nich robić następny wianek. Tenari zaś pojechał gdzieś na Rob Royu, a za nimi pogalopowała zazdrosna Nindë.
- Nawet jeśli zaśpiewam coś wesołego, i tak może ci się skojarzyć ze spychanymi w głąb umysłu wspomnieniami - zauważyła pieśniarka.
- Fakt - przyznała Vanny, wdzięcząc się do swojego odbicia w wodzie. - Dobra jesteś, skoro zdajesz sobie z tego sprawę.
Uniosłam rękę i posłałam kilka kropel wody prosto na jej twarz. Zaczęła prychać i uderzyła dłonią o taflę zatoczki, chlapiąc na mnie. Na moich kolanach Strel fuknęła cicho przez sen.
- Ten drugi wianek to dla kogo? - zapytałam Vaneshkę. - Nam się na włosach bez spinek nie utrzyma.
- Więc zrobię większy i założymy go Vanille na szyję. Będzie miała komplet.
- Tak, a potem dorobimy jej spódniczkę z trawy i będzie mogła zatańczyć do twojej pieśni.
Obie zachichotałyśmy, a moja kuzynka oderwała wreszcie wzrok od wody.
- Mam kiepskie poczucie rytmu - ostrzegła nas. - Mogę najwyżej zatańczyć posuwiste i porywiste tango... When I was a child running in the night... - zaśpiewała cicho i omal nie padłam przez nią ze śmiechu na trawę.
Ale w końcu pieśniarka zgodziła się coś zaimprowizować. Coś pasującego do plusku źródlanej wody i do szumu wiatru, który raz na jakiś czas bawił się naszymi włosami. Sprawiłam, że krople wody zaczęły wirować w powietrzu w rytm pieśni. Odbijały promienie zachodzącego słońca.
Pochłonięte słuchaniem - i śpiewaniem - nie byłyśmy w stanie określić, w którym momencie powiększyło się audytorium. Dopiero gdy nieznany nam głos przedarł się z trudem przez śpiew, Vaneshka poderwała się z zaskoczeniem.
Żaglowiec, który wpłynął do zatoczki, był niewielki i smukły, a na burcie miał napis "Poszukująca Imienia". Na pokładzie stało trzech mężczyzn, którzy przyglądali się nam uważnie. Najwyższy z nich, o ostrych rysach i prawie białych włosach, związanych z tyłu, zeskoczył zwinnie na ziemię. Nosił pocerowaną tunikę i ze trzy pistolety przy pasie. Sądząc z wyglądu - laserowe.
- Nie musiałaś przerywać - powiedział zachrypniętym głosem. - Mówiłem tylko, że twój śpiew jest balsamem dla duszy.
Jeden z jego towarzyszy również zszedł na ląd i podszedł bliżej. Właściwie był jeszcze chłopcem, a do tego elfim chłopcem. Właściwie nie wzbudzał podejrzeń swoim wyglądem, ale nie mogłam zapominać, że elfy z DeNaNi to wyjątkowo wredne indywidua.
- Coś tu jest nie tak - ocenił, patrząc na nas jak na eksponaty na wystawie. - Powinnyście mieć gwiazdy we włosach. A nad głowami słowiki, które wtórowałyby waszemu śpiewowi.
- Póki co, słońce jeszcze nie zaszło, więc gwiazd nie uświadczysz - zaśmiał się trzeci mężczyzna, który został na stateczku. - A słowiki... Ty byś się nie czuł niepewnie, jakby ci jakieś ptaki latały nad głową?
- Czułbym się - powiedział spokojnie elf. - Ale między nimi a nami jest pewna różnica.
Miałam ochotę spytać jaka, poza różnicą płci, ale uświadomiłam sobie, że głos mi uwiązł w gardle. Dziewczyny też się nie odzywały - Vanny patrzyła na przybyłych z ciekawością, a Vaneshka uśmiechnęła się ufnie.
- Skoro już was odnaleźliśmy - odezwał się jasnowłosy - to nie mamy czasu do stracenia. Niech przemówi wiatr i niech przemówi woda, niech przemówią drzewa i wystrzelą pod niebo.
Wyglądało mi to na jakieś zaklęcie i gdy przebrzmiało, poczułam, że zagnieżdża się w moim umyśle i że mam ochotę zatańczyć przy księżycu, nota bene zbliżającym się do pełni, która jakoś mnie zwykle niepokoi. Ale księżyca nie było widać, a ja siedziałam bez ruchu z lotofenkiem na rękach.
Jasnowłosy wyciągnął rękę do siedzącej najbliżej - akurat trafiło na Vanny. Podniosła się i bez słowa ruszyła za nim na statek. Za nią poszła Vaneshka, a potem ja, czując na sobie spojrzenie elfa. W tej chwili nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak tylko wejść na pokład, a czy z moimi towarzyszkami było tak samo? I czy one też czuły się obserwowane, przenikane wzrokiem?
Wciąz milcząc, stanęłyśmy przed ostatnim z załogi - czarnowłosym, o gładkiej, wręcz delikatnej twarzy, do której nie pasował ten wredny, triumfalny uśmiech i trzymane w ustach cygaro. Na szczęście niezapalone. Jego strój wyglądał jakby został zdarty z jakiegoś arystokraty... Zanim się zeszmacił.
- No i dobra - powiedział mężczyzna przez zęby. - To już was mamy. I co dalej?
18 VII
Dwa widoki najbardziej
rzucają się w oczy. Oślepiająco błyszcząca w słońcu piramida Hakano-Sakh
oraz Ten-chan w uroczym żywym kołnierzu z lotofenka. Tak się upierał,
że ją zabierze i będzie fajnie, a teraz fuka, że mu za gorąco. Jej też. I
skrzydła im się plączą.
Jak to się stało, że jedziemy wzdłuż rzeki Thanasis, nie mając pojęcia dokąd i po co? A czy to naprawdę takie istotne?
Bardziej zaskakuje, że zapragnęła nam towarzyszyć Vaneshka. Choć może właściwie nie powinnam się dziwić, bo trzeba pamiętać, że ostatnio zasmakowała w podróżach, a lokatorzy Marzenia chyba nie mają innego wyjścia, tylko przyzwyczaić się do tego... Zazwyczaj pieśniarka jedzie ze mną na Nindë, podczas gdy Tenarim zajmuje się Vanny.
Wokół nas lato eksploduje soczystymi barwami. Jak kiedyś napisał mi Geddwyn, "Wiosna jest kusząco niewinna, za to Lato jest kuszące świadomie". W taki dzień jak dzisiejszy, trudno mi się z nim nie zgodzić, nawet jeśli żar słońca zawzięcie próbuje mi przeszkodzić w zachwycaniu się.
Jak to się stało, że jedziemy wzdłuż rzeki Thanasis, nie mając pojęcia dokąd i po co? A czy to naprawdę takie istotne?
Bardziej zaskakuje, że zapragnęła nam towarzyszyć Vaneshka. Choć może właściwie nie powinnam się dziwić, bo trzeba pamiętać, że ostatnio zasmakowała w podróżach, a lokatorzy Marzenia chyba nie mają innego wyjścia, tylko przyzwyczaić się do tego... Zazwyczaj pieśniarka jedzie ze mną na Nindë, podczas gdy Tenarim zajmuje się Vanny.
Wokół nas lato eksploduje soczystymi barwami. Jak kiedyś napisał mi Geddwyn, "Wiosna jest kusząco niewinna, za to Lato jest kuszące świadomie". W taki dzień jak dzisiejszy, trudno mi się z nim nie zgodzić, nawet jeśli żar słońca zawzięcie próbuje mi przeszkodzić w zachwycaniu się.
15 VII
- Chciałaś, żebym
przyjechała pokelnerować, a teraz mnie wyciągasz z herbaciarni gdzie
tylko popadnie? - zapytała Vanny z lekkim uśmiechem.
- Nie gdzie popadnie, na Carne nas jeszcze nie ma - prychnęłam.
To prawda, sosnowemu lasowi, po którym spacerowałyśmy, daleko było do Carne... Na szczęście. Za to spoglądając w górę, odnosiło się wrażenie, że drzewa sięgają nieba. Tenari próbował dofrunąć do ich szczytów, ale się zmęczył.
- To nawet lepiej, że nas tam nie ma - stwierdziła moja kuzyneczka. - Tutaj jest spokojniej.
Wciągnęła głęboko powietrze i odetchnęła. Nie było już po niej widać niepokoju i jeszcze czegoś, co towarzyszyło jej wczoraj, a co z kolei mnie niepokoiło. Pokazałam jej rysunek od Geddwyna i... Cóż, przez resztę dnia chodziła podminowana. Zresztą co się dziwić, skoro scena z rysunku i to, co zdążyłam już usłyszeć na temat zniknięcia siostry Ricka, układało się w deliryczną i niejednoznaczną opowieść.
- Mam ochotę się gdzieś wyrwać i złapać wiatr w żagle - szepnęłam bardziej do siebie, niż do niej. Ale usłyszała.
- Na przykład gdzie?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Marzy mi się nowa opowieść, do której czułabym, że pasuję.
- No patrz - zakręciła się na palcach i omal nie upadła. - Tobie się marzy opowieść, ale żadnej nie masz, a ja mam, ale nic z niej nie wynika... No to pomyślmy - zadumała się. - Gdzież to byś mogła pasować?
- Gdzieś, gdzie jest mnóstwo wody - parsknęłam śmiechem. - Bo ta pogoda mnie powoli wykańcza... Ale to raczej niemożliwe.
- Że cię wykańcza?
- Że mnóstwo wody - pokręciłam głową. - Bo mogłabym już nie wypłynąć.
- Oj, przed zimą na pewno byś zdążyła - roześmiała się Vanny. - Zanim by ta woda zamarzła.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, podleciał do mnie Tenari, przytłoczony wysokością drzew, i uczepił się mojej ręki.
- Wiesz, nawet nie w tym rzecz - odezwałam się po chwili. - Po prostu dawno temu mi się śniło, że niechcący dałam się wydać za jakiegoś Księcia Mórz, czy kogoś takiego... I teraz się trochę boję.
- Serio, czy mnie tylko zbywasz? - kuzynka spojrzała na mnie podejrzliwie.
- To był jeden z niewielu snów, jakie w miarę dobrze zapamiętałam - dałam jej prztyczka w nos. - Z bardzo ładną sceną miłosną.
- Tak? - od razu się uśmiechnęła. - To ja zatkam małemu uszy, a ty mi opowiedz, dobra?
- Zatkasz mu uszy? Znaczy, że niby jeszcze się od ciebie nie nasłuchał?
- Wiesz co, żeby tak podważać moją niepodważalną niewinność...
- No to ja lecę się zgubić - przekazał nam Tenari ze zrezygnowaną miną i poleciał głębiej w las zanim zdążyłyśmy zareagować. Vanny - bo zaczęła się dziko śmiać, a ja - bo chyba mi umknęło, kiedy dzieciak się nauczył przekazywania swoich myśli więcej niż jednej osobie naraz.
Czy tylko ja mam wrażenie, że nastroje nam się zmieniają z prędkością dźwięku? Chyba będzie burza.
Ale wtedy będziemy z powrotem w herbaciarni, poza wszelkimi zmianami pogody.
- Nie gdzie popadnie, na Carne nas jeszcze nie ma - prychnęłam.
To prawda, sosnowemu lasowi, po którym spacerowałyśmy, daleko było do Carne... Na szczęście. Za to spoglądając w górę, odnosiło się wrażenie, że drzewa sięgają nieba. Tenari próbował dofrunąć do ich szczytów, ale się zmęczył.
- To nawet lepiej, że nas tam nie ma - stwierdziła moja kuzyneczka. - Tutaj jest spokojniej.
Wciągnęła głęboko powietrze i odetchnęła. Nie było już po niej widać niepokoju i jeszcze czegoś, co towarzyszyło jej wczoraj, a co z kolei mnie niepokoiło. Pokazałam jej rysunek od Geddwyna i... Cóż, przez resztę dnia chodziła podminowana. Zresztą co się dziwić, skoro scena z rysunku i to, co zdążyłam już usłyszeć na temat zniknięcia siostry Ricka, układało się w deliryczną i niejednoznaczną opowieść.
- Mam ochotę się gdzieś wyrwać i złapać wiatr w żagle - szepnęłam bardziej do siebie, niż do niej. Ale usłyszała.
- Na przykład gdzie?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Marzy mi się nowa opowieść, do której czułabym, że pasuję.
- No patrz - zakręciła się na palcach i omal nie upadła. - Tobie się marzy opowieść, ale żadnej nie masz, a ja mam, ale nic z niej nie wynika... No to pomyślmy - zadumała się. - Gdzież to byś mogła pasować?
- Gdzieś, gdzie jest mnóstwo wody - parsknęłam śmiechem. - Bo ta pogoda mnie powoli wykańcza... Ale to raczej niemożliwe.
- Że cię wykańcza?
- Że mnóstwo wody - pokręciłam głową. - Bo mogłabym już nie wypłynąć.
- Oj, przed zimą na pewno byś zdążyła - roześmiała się Vanny. - Zanim by ta woda zamarzła.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, podleciał do mnie Tenari, przytłoczony wysokością drzew, i uczepił się mojej ręki.
- Wiesz, nawet nie w tym rzecz - odezwałam się po chwili. - Po prostu dawno temu mi się śniło, że niechcący dałam się wydać za jakiegoś Księcia Mórz, czy kogoś takiego... I teraz się trochę boję.
- Serio, czy mnie tylko zbywasz? - kuzynka spojrzała na mnie podejrzliwie.
- To był jeden z niewielu snów, jakie w miarę dobrze zapamiętałam - dałam jej prztyczka w nos. - Z bardzo ładną sceną miłosną.
- Tak? - od razu się uśmiechnęła. - To ja zatkam małemu uszy, a ty mi opowiedz, dobra?
- Zatkasz mu uszy? Znaczy, że niby jeszcze się od ciebie nie nasłuchał?
- Wiesz co, żeby tak podważać moją niepodważalną niewinność...
- No to ja lecę się zgubić - przekazał nam Tenari ze zrezygnowaną miną i poleciał głębiej w las zanim zdążyłyśmy zareagować. Vanny - bo zaczęła się dziko śmiać, a ja - bo chyba mi umknęło, kiedy dzieciak się nauczył przekazywania swoich myśli więcej niż jednej osobie naraz.
Czy tylko ja mam wrażenie, że nastroje nam się zmieniają z prędkością dźwięku? Chyba będzie burza.
Ale wtedy będziemy z powrotem w herbaciarni, poza wszelkimi zmianami pogody.
10 VII
Rysunek, który przysłał mi
Geddwyn, był dość... Osobliwy. Aż się przestraszyłam czy on ma takie
psychodeliczne wizje, czy raczej wplątał się w coś podczas tych swoich
wojaży z Kaede. Nie wiem, która opcja byłaby gorsza...
Całość była narysowana oczywiście ołówkiem, ale jak zwykle zdumiało mnie bogactwo odcieni. Na mrocznym tle, przetykanym białymi nićmi, znajdowała się dziewczyna z wyrysowanymi na twarzy dziwnymi znakami i wielkimi, skórzastymi skrzydłami wyrastającymi z głowy (?!). Miała długie ciemne włosy i mieniące się oczy... Podtrzymywała w powietrzu chłopaka, który miał na twarzy wyraz ekstatycznego cierpienia, i chyba przymierzała się do pocałunku. Tytuł tego czegoś brzmiał: The Chosen One takes back the Legacy...
Brrr. Aż mnie ciarki przeszły. Z powyższego opisu to może nie wynika, ale klimat rysunku był dość makabryczny. Już miałam napisać do przyjaciela z pytaniem co mu, u licha ciężkiego, odbiło, ale znalazłam w teczce kartkę z dopiskiem:
Przekaż to mojej największej rywalce, bo ja się boję. T. N. I. Geddwyn.
To już zmieniało postać rzeczy. Co prawda teraz z kolei nie miałam pojęcia, po co mojej kuzynce coś takiego, ale przynajmniej było bardziej w jej klimatach niż w moich. I kto wie, może by coś z tego zrozumiała?
Schowałam rysunek do szuflady, oddam go Vanny do rąk własnych, gdy przyjedzie trochę pokelnerować.
Całość była narysowana oczywiście ołówkiem, ale jak zwykle zdumiało mnie bogactwo odcieni. Na mrocznym tle, przetykanym białymi nićmi, znajdowała się dziewczyna z wyrysowanymi na twarzy dziwnymi znakami i wielkimi, skórzastymi skrzydłami wyrastającymi z głowy (?!). Miała długie ciemne włosy i mieniące się oczy... Podtrzymywała w powietrzu chłopaka, który miał na twarzy wyraz ekstatycznego cierpienia, i chyba przymierzała się do pocałunku. Tytuł tego czegoś brzmiał: The Chosen One takes back the Legacy...
Brrr. Aż mnie ciarki przeszły. Z powyższego opisu to może nie wynika, ale klimat rysunku był dość makabryczny. Już miałam napisać do przyjaciela z pytaniem co mu, u licha ciężkiego, odbiło, ale znalazłam w teczce kartkę z dopiskiem:
Przekaż to mojej największej rywalce, bo ja się boję. T. N. I. Geddwyn.
To już zmieniało postać rzeczy. Co prawda teraz z kolei nie miałam pojęcia, po co mojej kuzynce coś takiego, ale przynajmniej było bardziej w jej klimatach niż w moich. I kto wie, może by coś z tego zrozumiała?
Schowałam rysunek do szuflady, oddam go Vanny do rąk własnych, gdy przyjedzie trochę pokelnerować.
9 VII
Czy ja kiedyś marzyłam o domu, z którego w i d a ć przemijanie pór roku?
Doprawdy, lato jest bardzo denerwującą porą. Przez ten upał, znaczy, bo bez niego byłoby całkiem miłe... Ale w tym palącym słońcu rozpływam się, paruję i się gotuję. Dobrze, że czasem zdarzał się powiew wiatru, chociaż na przykład Lilly uznała, że jest zdecydowanie za zimny i dostała gęsiej skórki. A do wody niemal siłą musiałam ją ciągnąć.
Tymczasem Tenariego musiałam siłą z wody wyciągać... O ile dobrze pamiętam, zeszłego lata wolał raczej przebywać na lądzie, czy może raczej w powietrzu. Za to dzisiaj skrzydła mu nasiąknęły morską wodą. Iskrzyły się w słońcu i skrzypiały od soli.
Natomiast dla mnie pływanie było samą rozkoszą. Gdy poczułam chłodny dotyk fal, miałam ochotę popłynąć daleko, zanurzyć się głęboko, jak najgłębiej... Tyle że tam na dnie Morza Edrillin jest Kezonia; gdybym tam dotarła, pewnie długo bym nie wypływała, spędzając czas na zgłębianiu tajemnic tej krainy, którą widziałam tylko z daleka. Zostawiłam ją sobie na nieokreślone "potem", tak jak parę innych miejsc w DeNaNi. Spotkałam kiedyś paru podmorskich na stałym lądzie i nie czuli się tu najlepiej. Bardzo tęsknili za domem. Na swój sposób podzielam ich tęsknotę...
Wysłałam do Vanny wiadomość, że ma schować swoje troski głęboko do szuflady i przyjechać żeby posłuchać o Ha'O'Hanie... Chyba, że chce zaznać luksusu bycia pocieszaną i głaskaną po główce, wtedy może tych trosk nie chować. Tak czy inaczej, dawno jej nie było... W pracy.
Pora zasiąść do biurka, przygotować kartki i rozpocząć pisanie opowieści. Mam cichą nadzieję, że nie skończy się to patrzeniem przed siebie pustym wzrokiem, z piórem w zębach, dopóki nie przypomnę sobie, że jest już po północy i chce mi się spać.
Doprawdy, lato jest bardzo denerwującą porą. Przez ten upał, znaczy, bo bez niego byłoby całkiem miłe... Ale w tym palącym słońcu rozpływam się, paruję i się gotuję. Dobrze, że czasem zdarzał się powiew wiatru, chociaż na przykład Lilly uznała, że jest zdecydowanie za zimny i dostała gęsiej skórki. A do wody niemal siłą musiałam ją ciągnąć.
Tymczasem Tenariego musiałam siłą z wody wyciągać... O ile dobrze pamiętam, zeszłego lata wolał raczej przebywać na lądzie, czy może raczej w powietrzu. Za to dzisiaj skrzydła mu nasiąknęły morską wodą. Iskrzyły się w słońcu i skrzypiały od soli.
Natomiast dla mnie pływanie było samą rozkoszą. Gdy poczułam chłodny dotyk fal, miałam ochotę popłynąć daleko, zanurzyć się głęboko, jak najgłębiej... Tyle że tam na dnie Morza Edrillin jest Kezonia; gdybym tam dotarła, pewnie długo bym nie wypływała, spędzając czas na zgłębianiu tajemnic tej krainy, którą widziałam tylko z daleka. Zostawiłam ją sobie na nieokreślone "potem", tak jak parę innych miejsc w DeNaNi. Spotkałam kiedyś paru podmorskich na stałym lądzie i nie czuli się tu najlepiej. Bardzo tęsknili za domem. Na swój sposób podzielam ich tęsknotę...
Wysłałam do Vanny wiadomość, że ma schować swoje troski głęboko do szuflady i przyjechać żeby posłuchać o Ha'O'Hanie... Chyba, że chce zaznać luksusu bycia pocieszaną i głaskaną po główce, wtedy może tych trosk nie chować. Tak czy inaczej, dawno jej nie było... W pracy.
Pora zasiąść do biurka, przygotować kartki i rozpocząć pisanie opowieści. Mam cichą nadzieję, że nie skończy się to patrzeniem przed siebie pustym wzrokiem, z piórem w zębach, dopóki nie przypomnę sobie, że jest już po północy i chce mi się spać.
6 VII
Dziś księżyc jest prawie
niewidoczny, za to gwiazd nieprzebraną ilość. Nawet te
najdalsze starają się jak mogą, by zostać dostrzeżone. Inna sprawa, że w aktualnym miejscu mojego pobytu księżyca i tak nie ma, a gwiazd pełno jest zawsze.
Siedzę z Tenarim przy oknie w jednej z gościnnych komnat pałacu na Andromedzie i patrzymy w niebo aż do znudzenia. Inna rzecz, że to znudzenie nieprędko nadejdzie, o ile w ogóle.
A przecież jeszcze przed chwilą tak samo wpatrywałam się w niebo, stojąc na balkonie z Renê...
- Jutro będziecie mieć świetny widok na Drogę Mleczną - zauważyła. - Tutaj chmury nie docierają, deszczu nie uświadczysz... Pasterz i Tkaczka będą mogli się spotkać bez problemów.
- Już myślałam, że powiesz "Altair i Wega" - uśmiechnęłam się. - Albo przynajmniej "Hyo'kei i Gedaien".
- Uważasz mnie za aż taką chłodną realistkę? - prychnęła. - No sama powiedz, nie sądzisz, że świat byłby piękniejszy gdyby oni rzeczywiście gdzieś byli i się spotykali?
- Nie bierz mnie na opowieści - wzruszyłam ramionami. - Oczywiście, że gdzieś są. Tam, gdzie gwiazdy są gwiazdami, a chmury są gęste i miękkie, i można po nich skakać. Gdzie jedyną granicą jest nasz umysł - uśmiechnęłam się do wspomnień. Rzadko się uśmiecham do tych właśnie wspomnień; takie właśnie "gdzieś" próbowałam opisać w nieszczęsnym poprzednim życiu... I tam już pozostało.
- Mówisz jakbyś nie potrafiła tej granicy przekroczyć - Renê stuknęła mnie palcem w czoło. - Jeśli nie ty, to kto?
Pokręciłam głową, będąc ciągle pod wpływem ostatnich wydarzeń i tego, czym się zaczytywałam po powrocie do domu.
- Myślisz, że ktoś taki jak ja, powinien? - zapytałam. - W takim razie po co sobie wyobrażać baśniowe światy, jeśli można zrobić krok i się w nich znaleźć? Po co się bawić w bohaterów, skoro jak dobrze pójdzie, można się nimi po prostu stać?
Renê patrzyła na mnie spod ściągniętych brwi, bez zrozumienia. A ja nie mogłam znaleźć właściwych słów i tyle.
- Coś jednak powinno pozostać w sferze marzeń - spróbowałam jeszcze raz. - Nie wolno sobie spowszednić baśni. Już i tak odzieram z baśniowości każdą opowieść, jakiej się tknę.
- Dlaczego mówisz to właśnie mnie?
Pewnie powiedziałabym, że po prostu była akurat w pobliżu, ale przyszło mi do głowy lepsze wyjaśnienie.
- Bo kiedyś wtargnęłaś w baśń i uczyniłaś ją częścią swojego życia - przypomniałam. - A potrafisz sobie wyobrazić jak wyglądałoby to życie bez Ciarána, a w rezultacie bez Kaya i Xemedi-san?
- Nie sądzę - stwierdziła Renê po namyśle. - I co z tego wynika?
Teraz ja się zamyśliłam i zapatrzyłam w niebo.
- Czy ja wiem - westchnęłam. - Chyba straciłam wątek.
Teraz, jak już wspominałam, siedzę z Tenarim, który pozwala się zarażać Piotrusiem Panem. O, radości! Wreszcie czuję, że czytam mu coś odpowiedniego...
- Czego tam wypatrujesz? Drogi do Nibylandii? - uśmiecham się do niego. Kiwa głową radośnie.
- Ona jest w twojej wyobraźni. Jeśli spróbujesz jej szukać na żywo, zawsze będzie ryzyko, że znajdziesz, a wtedy już przestanie być "niby".
- Na razie są światy - płynie ku mnie jego myśl.
- Tak, są światy - przytakuję z zadumą. - Ten-chan, a gdybym miała napisać opowieść dla tych dzieci, które nie mają okazji do wyruszenia w światy? Co powinno się w niej znaleźć?
Oj, chyba będzie się miał nad czym zastanawiać przez dłuuugi czas. Od dawna marzy mi się napisanie czegoś dla dzieci, ale też zawsze się boję, że do nich nie trafię, tylko przepłynę gdzieś obok. Chyba każdy ma swoją Nibylandię i powinien się jej trzymać, ale...
Dziś wieczorem zabieram Tenariego do domu. Po raz pierwszy wybrałam się tu konno i absolutnie nie żałuję. Taka podróż zbliża do baśni.
Siedzę z Tenarim przy oknie w jednej z gościnnych komnat pałacu na Andromedzie i patrzymy w niebo aż do znudzenia. Inna rzecz, że to znudzenie nieprędko nadejdzie, o ile w ogóle.
A przecież jeszcze przed chwilą tak samo wpatrywałam się w niebo, stojąc na balkonie z Renê...
- Jutro będziecie mieć świetny widok na Drogę Mleczną - zauważyła. - Tutaj chmury nie docierają, deszczu nie uświadczysz... Pasterz i Tkaczka będą mogli się spotkać bez problemów.
- Już myślałam, że powiesz "Altair i Wega" - uśmiechnęłam się. - Albo przynajmniej "Hyo'kei i Gedaien".
- Uważasz mnie za aż taką chłodną realistkę? - prychnęła. - No sama powiedz, nie sądzisz, że świat byłby piękniejszy gdyby oni rzeczywiście gdzieś byli i się spotykali?
- Nie bierz mnie na opowieści - wzruszyłam ramionami. - Oczywiście, że gdzieś są. Tam, gdzie gwiazdy są gwiazdami, a chmury są gęste i miękkie, i można po nich skakać. Gdzie jedyną granicą jest nasz umysł - uśmiechnęłam się do wspomnień. Rzadko się uśmiecham do tych właśnie wspomnień; takie właśnie "gdzieś" próbowałam opisać w nieszczęsnym poprzednim życiu... I tam już pozostało.
- Mówisz jakbyś nie potrafiła tej granicy przekroczyć - Renê stuknęła mnie palcem w czoło. - Jeśli nie ty, to kto?
Pokręciłam głową, będąc ciągle pod wpływem ostatnich wydarzeń i tego, czym się zaczytywałam po powrocie do domu.
- Myślisz, że ktoś taki jak ja, powinien? - zapytałam. - W takim razie po co sobie wyobrażać baśniowe światy, jeśli można zrobić krok i się w nich znaleźć? Po co się bawić w bohaterów, skoro jak dobrze pójdzie, można się nimi po prostu stać?
Renê patrzyła na mnie spod ściągniętych brwi, bez zrozumienia. A ja nie mogłam znaleźć właściwych słów i tyle.
- Coś jednak powinno pozostać w sferze marzeń - spróbowałam jeszcze raz. - Nie wolno sobie spowszednić baśni. Już i tak odzieram z baśniowości każdą opowieść, jakiej się tknę.
- Dlaczego mówisz to właśnie mnie?
Pewnie powiedziałabym, że po prostu była akurat w pobliżu, ale przyszło mi do głowy lepsze wyjaśnienie.
- Bo kiedyś wtargnęłaś w baśń i uczyniłaś ją częścią swojego życia - przypomniałam. - A potrafisz sobie wyobrazić jak wyglądałoby to życie bez Ciarána, a w rezultacie bez Kaya i Xemedi-san?
- Nie sądzę - stwierdziła Renê po namyśle. - I co z tego wynika?
Teraz ja się zamyśliłam i zapatrzyłam w niebo.
- Czy ja wiem - westchnęłam. - Chyba straciłam wątek.
Teraz, jak już wspominałam, siedzę z Tenarim, który pozwala się zarażać Piotrusiem Panem. O, radości! Wreszcie czuję, że czytam mu coś odpowiedniego...
- Czego tam wypatrujesz? Drogi do Nibylandii? - uśmiecham się do niego. Kiwa głową radośnie.
- Ona jest w twojej wyobraźni. Jeśli spróbujesz jej szukać na żywo, zawsze będzie ryzyko, że znajdziesz, a wtedy już przestanie być "niby".
- Na razie są światy - płynie ku mnie jego myśl.
- Tak, są światy - przytakuję z zadumą. - Ten-chan, a gdybym miała napisać opowieść dla tych dzieci, które nie mają okazji do wyruszenia w światy? Co powinno się w niej znaleźć?
Oj, chyba będzie się miał nad czym zastanawiać przez dłuuugi czas. Od dawna marzy mi się napisanie czegoś dla dzieci, ale też zawsze się boję, że do nich nie trafię, tylko przepłynę gdzieś obok. Chyba każdy ma swoją Nibylandię i powinien się jej trzymać, ale...
Dziś wieczorem zabieram Tenariego do domu. Po raz pierwszy wybrałam się tu konno i absolutnie nie żałuję. Taka podróż zbliża do baśni.
4 VII
Spodziewałam się raczej
Tomine, tymczasem przybył nieco skwaszony Sei'Hyô w towarzystwie jeszcze
bardziej skwaszonego Kaede. Przypłynęli jakąś wydziwaczoną amfibią,
która na szczęście nie miała lustrzanego pokładu.
- Znów to samo mnie czeka - stwierdził Kaede, gdy tylko stanął na lądzie. - Czarne przejście otwarte przez ponurego typa w czerni... O równie podejrzliwym spojrzeniu, co poprzednio.
- Sam jesteś w czerni, że już o ponuractwie nie wspomnę - zwrócił mu uwagę towarzysz.
Miałam ochotę powiedzieć im coś do słuchu, ale niestety ubiegł mnie Aeiran.
- Więc to z jego powodu zwlekałaś z powrotem do domu...
- Więc to z jego powodu tak się tutaj rwałaś? - wtrącił rudowłosy podobnym tonem. - A tymczasem twoje pragnienie okazało się dziwnie słabe.
- A nasza przewodniczka pewnie z nas zakpiła - starałam się mówić spokojnie. - Rozumiem, że postanowiłeś wracać w światy?
- Nie dał się przekonać, że powinien zostać - mruknął Hyô. - A przecież przyczyny jego udręki przestały już istnieć...
- Zdrajca i buntownik na zawsze pozostaje zdrajcą i buntownikiem - wzruszył ramionami Kaede. - Może zawsze już będę uciekać, a może wreszcie stoczę swoją walkę. Bo tamto była kompletna porażka.
Ponury typ w czerni z brakiem poczucia przynależności... Doprawdy, musi mi zniknąć z zasięgu wzroku zanim zacznę rzucać talerzami! Na początek wykopię go do Teevine, absolutnie sobie zasłużył.
- Tomine prosiła, byś się z tym zapoznała - Hyô wsunął mi do ręki kopertę. - Sama jest zbyt zajęta przywracaniem porządku i nie mogła przyjechać.
- Będzie rządzić w Ha'O'Hanie? - uśmiechnęłam się lekko.
- Ona nie lubi rządzić - odpowiedział uśmiechem. - Mówi, że woli stać blisko tronu i służyć pomocą. I starać się, by ta pomoc tym razem wyszła wszystkim na dobre.
Skinęłam głową ze zrozumieniem i przyjrzałam się kopercie, adresowanej do "Jasnookiej". A niech to. I tak dobrze, że przysłała list - mogła być taśma albo dysk pamięci, może jeszcze z psychoprzekaźnikiem do kompletu. Tak czy siak list pójdzie do szuflady bez czytania, przynajmniej na razie. Za dobrze się domyślam jego treści.
- Dlaczego chciała mi to przekazać? - zapytałam, ważąc kopertę w dłoni (była dość gruba). - O nic jej osobiście nie prosiłam, mogła mi dać spokój... Jestem przecież z zewnątrz.
- Tomine jest mądra - odparł Hyô. - Uważa, że skoro tu przybyłaś, tak właśnie powinno być.
- I dlatego mnie tak uparcie nawiedzałeś? Bo tak powinno być?
Nie odezwał się, tylko posłał mi krzywy uśmiech, dziwnie nie pasujący do jego delikatnych rysów.
Po chwili dojechała Vaneshka na Cloverze i Aeiran mógł rozpocząć otwieranie przejścia. Zastanawiałam się czy można rozerwać muzykę tak samo jak przestrzeń i czy ona na tym nie ucierpi, ale pieśniarka nie wyglądała na zaniepokojoną, a czarna dziura powstała z niezwykłą łatwością.
- Tak nie powinno być - pokręcił głową Hyô. - Te światy powinny pozostać zamknięte; póki można się do nich włamać, istnieje niebezpieczeństwo...
- Zawsze istnieje niebezpieczeństwo - przerwał Aeiran zimno. - A już zwłaszcza jeśli zmusisz pewne osoby do pozostania tu na zawsze.
- Czy ja się zaliczam do tych osób? - roześmiałam się. On też się lekko uśmiechnął i przyciągnął mnie do siebie na moment. A potem już mogłam wsiąść na No Doubta (Kaede jechał z Vaneshką na Cloverze) i popędzić w mrok. Ku perspektywie zatonięcia w powodzi kartek urodzinowych i napicia się zielonej z miętą. Litrami.
- Znów to samo mnie czeka - stwierdził Kaede, gdy tylko stanął na lądzie. - Czarne przejście otwarte przez ponurego typa w czerni... O równie podejrzliwym spojrzeniu, co poprzednio.
- Sam jesteś w czerni, że już o ponuractwie nie wspomnę - zwrócił mu uwagę towarzysz.
Miałam ochotę powiedzieć im coś do słuchu, ale niestety ubiegł mnie Aeiran.
- Więc to z jego powodu zwlekałaś z powrotem do domu...
- Więc to z jego powodu tak się tutaj rwałaś? - wtrącił rudowłosy podobnym tonem. - A tymczasem twoje pragnienie okazało się dziwnie słabe.
- A nasza przewodniczka pewnie z nas zakpiła - starałam się mówić spokojnie. - Rozumiem, że postanowiłeś wracać w światy?
- Nie dał się przekonać, że powinien zostać - mruknął Hyô. - A przecież przyczyny jego udręki przestały już istnieć...
- Zdrajca i buntownik na zawsze pozostaje zdrajcą i buntownikiem - wzruszył ramionami Kaede. - Może zawsze już będę uciekać, a może wreszcie stoczę swoją walkę. Bo tamto była kompletna porażka.
Ponury typ w czerni z brakiem poczucia przynależności... Doprawdy, musi mi zniknąć z zasięgu wzroku zanim zacznę rzucać talerzami! Na początek wykopię go do Teevine, absolutnie sobie zasłużył.
- Tomine prosiła, byś się z tym zapoznała - Hyô wsunął mi do ręki kopertę. - Sama jest zbyt zajęta przywracaniem porządku i nie mogła przyjechać.
- Będzie rządzić w Ha'O'Hanie? - uśmiechnęłam się lekko.
- Ona nie lubi rządzić - odpowiedział uśmiechem. - Mówi, że woli stać blisko tronu i służyć pomocą. I starać się, by ta pomoc tym razem wyszła wszystkim na dobre.
Skinęłam głową ze zrozumieniem i przyjrzałam się kopercie, adresowanej do "Jasnookiej". A niech to. I tak dobrze, że przysłała list - mogła być taśma albo dysk pamięci, może jeszcze z psychoprzekaźnikiem do kompletu. Tak czy siak list pójdzie do szuflady bez czytania, przynajmniej na razie. Za dobrze się domyślam jego treści.
- Dlaczego chciała mi to przekazać? - zapytałam, ważąc kopertę w dłoni (była dość gruba). - O nic jej osobiście nie prosiłam, mogła mi dać spokój... Jestem przecież z zewnątrz.
- Tomine jest mądra - odparł Hyô. - Uważa, że skoro tu przybyłaś, tak właśnie powinno być.
- I dlatego mnie tak uparcie nawiedzałeś? Bo tak powinno być?
Nie odezwał się, tylko posłał mi krzywy uśmiech, dziwnie nie pasujący do jego delikatnych rysów.
Po chwili dojechała Vaneshka na Cloverze i Aeiran mógł rozpocząć otwieranie przejścia. Zastanawiałam się czy można rozerwać muzykę tak samo jak przestrzeń i czy ona na tym nie ucierpi, ale pieśniarka nie wyglądała na zaniepokojoną, a czarna dziura powstała z niezwykłą łatwością.
- Tak nie powinno być - pokręcił głową Hyô. - Te światy powinny pozostać zamknięte; póki można się do nich włamać, istnieje niebezpieczeństwo...
- Zawsze istnieje niebezpieczeństwo - przerwał Aeiran zimno. - A już zwłaszcza jeśli zmusisz pewne osoby do pozostania tu na zawsze.
- Czy ja się zaliczam do tych osób? - roześmiałam się. On też się lekko uśmiechnął i przyciągnął mnie do siebie na moment. A potem już mogłam wsiąść na No Doubta (Kaede jechał z Vaneshką na Cloverze) i popędzić w mrok. Ku perspektywie zatonięcia w powodzi kartek urodzinowych i napicia się zielonej z miętą. Litrami.
3 VII
A niech ich po raz drugi.
Przyjechali na nakrapianym koniu, który mi się osobiście przedstawił... Dlaczego wredna Nindë nie przyznała się, że ostatnim miejscem, gdzie ich zostawiła, było to, z którego sama pochodzi? Nieważne, pewnie miała przerost ambicji i chciała ich sama znaleźć. Ale na nic się to nie zdało, skoro prawie od początku byli tutaj.
- Bardzo mi miło, nazywam się No Leaf Clover, ale wystarczy Clover - powiedział koń i wyszczerzył zęby. - Mama miała poetyczny nastrój. A moją siostrę nazwała Devil's Dance i nie bardzo jest to jak skrócić...
- Czemu? - starałam się nie wybuchnąć śmiechem. - Na upartego by się dało.
- Ale ona się upiera, żeby nie.
- Fajny, prawda? - cieszył się Ketris.
- Wiesz, ja o Pokrzywie też tak na początku myślałam - puściłam do niego oko i poszliśmy do domu. Vaneshka też wyglądała na szczęśliwą, choć wyraz jej twarzy był trochę nieobecny.
- I kiedy już otrzymałem konia, postanowiliśmy się przejechać aleją - spowiadał mi się bard, próbując mówić skruszonym tonem. - Obskoczyliśmy parę światów i nagle się okazało, że nie mamy jak wyjechać... Skakaliśmy więc dalej.
- Przez tę burzę żywiołów? - zdumiałam się.
- Pewnie, że nie było tam tak spokojnie jak w zwykłej międzysferze, ale nic nie trwa wiecznie, nawet takie burze.
- Nie mogę się nadziwić - zwróciłam się do Ketrisa. - Najpierw nam zarzucasz, że się zjawiamy i mieszamy w tych światach, a potem osobiście robisz rzeczy, które być może nawet bogowie będą ci wytykać.
- Dlaczego mieliby? - Vaneshka otworzyła szeroko oczy.
- Bo będą zazdrośni - wyjaśnił Aeiran, który do tej pory siedział w milczeniu i patrzył przez okno z podejrzanie złośliwą miną.
- Ale spotkaliśmy jedną z nich - wyznał niepewnie Ketris. - Pogratulowała nam w imieniu całego panteonu. Czyli chyba nie uznali naszego działania za obrazę?
- Nie zdążyli - brzmiała odpowiedź. - Powiedziałem im, że jesteś moim heroldem.
Chwilę trwało, zanim bard podniósł się z podłogi i postawił przewrócone krzesło.
- CZYM?!
- Inaczej powstrzymaliby was już na początku - ciągnął Aeiran spokojnie. - Nie chcesz wiedzieć jak. Oni naprawdę są niezwykle zazdrośni.
- Ale twoją opiekę nad tym światem uznali? - upewniłam się, nie bacząc na to jak się zjeżył. - Jako rekompensatę za to, że wcześniej zniszczyłeś inny?
- Zniszczyłem coś, co dawało mu życie, więc na jedno wychodzi... Tak, również dlatego.
- I może jeszcze mam zacząć oddawać ci cześć?! - fuknął Ketris, ku mojej cichej radości.
- Tylko byś spróbował...
- To już lepiej... No dobra, to jestem twoim heroldem - bard wziął głęboki wdech i klapnął z powrotem na krzesło. - Czyli jeśli coś spapram, to będzie na ciebie?
Moja radość natychmiast przestała być cicha. Kiedy ten chłopak się tak wyrobił?
- Naprawdę nie trzeba robić z tego takiej afery - w głosie Vaneshki brzmiała zarówno tkliwość, jak i politowanie, gdy przejechała dłonią po włosach barda (zaraziła się tym ode mnie?) i nie dała mu długo posiedzieć. - Pora jechać porządnie odpocząć.
- Nie opłaca się tłuc o tej porze - Ketris ziewnął i wyjrzał przez okno. - Możemy tu sobie zająć na dziś pokój, skoro jeszcze parę stoi pustych...
Poszli na górę, a ja odniosłam wrażenie, że coś przegapiłam.
No dobrze, nie będę już owijać w bawełnę. Nie od dziś wiadomo, że więź między światami - mam na myśli oczywiście światy po tej stronie - została zerwana. To prawda, że przedtem też krążyły sobie dość losowo, ale nie było między nimi żadnych burz i chaosu... Nie jesteśmy pewni czy zniszczenie alei było przyczyną zerwania więzi, czy tylko kroplą w przepełnionym pucharze. Faktem natomiast jest, że Ketris i Vaneshka spróbowali ową więź przywrócić, najlepiej jak potrafili - i najpiękniej jak to tylko możliwe - swoją muzyką.
Co za bezinteresowność z ich strony... Choć pewnie też chęć sprawdzenia się. Ostatnio wszyscy chcą się sprawdzać na wszelkie możliwe sposoby, to jakaś moda? Przynajmniej w tym przypadku sukces został osiągnięty.
Do tej pory nie wyobrażałam sobie jak by to było, gdyby zamiast międzysfery była pośród światów muzyka. Pewnego dnia się w nią zanurzę, niech się tylko nauczę. Teraz te światy stanowią jedną długą pieśń... Powiedziałabym, że są jej zwrotkami, a refrenem ich strefa nadprzyrodzona, ta niewdzięczna bosko-duchowa, bo mają wspólną.
No cóż, przybyliśmy i wywarliśmy na nie wpływ, trzeba się z tym pogodzić. Nawet chętnie bym poobserwowała czy i w jaki sposób będą się przez to zmieniać. Choć właściwie co jeszcze, poza strukturą, może się w nich zmienić? Przeznaczenie?
Przyjechali na nakrapianym koniu, który mi się osobiście przedstawił... Dlaczego wredna Nindë nie przyznała się, że ostatnim miejscem, gdzie ich zostawiła, było to, z którego sama pochodzi? Nieważne, pewnie miała przerost ambicji i chciała ich sama znaleźć. Ale na nic się to nie zdało, skoro prawie od początku byli tutaj.
- Bardzo mi miło, nazywam się No Leaf Clover, ale wystarczy Clover - powiedział koń i wyszczerzył zęby. - Mama miała poetyczny nastrój. A moją siostrę nazwała Devil's Dance i nie bardzo jest to jak skrócić...
- Czemu? - starałam się nie wybuchnąć śmiechem. - Na upartego by się dało.
- Ale ona się upiera, żeby nie.
- Fajny, prawda? - cieszył się Ketris.
- Wiesz, ja o Pokrzywie też tak na początku myślałam - puściłam do niego oko i poszliśmy do domu. Vaneshka też wyglądała na szczęśliwą, choć wyraz jej twarzy był trochę nieobecny.
- I kiedy już otrzymałem konia, postanowiliśmy się przejechać aleją - spowiadał mi się bard, próbując mówić skruszonym tonem. - Obskoczyliśmy parę światów i nagle się okazało, że nie mamy jak wyjechać... Skakaliśmy więc dalej.
- Przez tę burzę żywiołów? - zdumiałam się.
- Pewnie, że nie było tam tak spokojnie jak w zwykłej międzysferze, ale nic nie trwa wiecznie, nawet takie burze.
- Nie mogę się nadziwić - zwróciłam się do Ketrisa. - Najpierw nam zarzucasz, że się zjawiamy i mieszamy w tych światach, a potem osobiście robisz rzeczy, które być może nawet bogowie będą ci wytykać.
- Dlaczego mieliby? - Vaneshka otworzyła szeroko oczy.
- Bo będą zazdrośni - wyjaśnił Aeiran, który do tej pory siedział w milczeniu i patrzył przez okno z podejrzanie złośliwą miną.
- Ale spotkaliśmy jedną z nich - wyznał niepewnie Ketris. - Pogratulowała nam w imieniu całego panteonu. Czyli chyba nie uznali naszego działania za obrazę?
- Nie zdążyli - brzmiała odpowiedź. - Powiedziałem im, że jesteś moim heroldem.
Chwilę trwało, zanim bard podniósł się z podłogi i postawił przewrócone krzesło.
- CZYM?!
- Inaczej powstrzymaliby was już na początku - ciągnął Aeiran spokojnie. - Nie chcesz wiedzieć jak. Oni naprawdę są niezwykle zazdrośni.
- Ale twoją opiekę nad tym światem uznali? - upewniłam się, nie bacząc na to jak się zjeżył. - Jako rekompensatę za to, że wcześniej zniszczyłeś inny?
- Zniszczyłem coś, co dawało mu życie, więc na jedno wychodzi... Tak, również dlatego.
- I może jeszcze mam zacząć oddawać ci cześć?! - fuknął Ketris, ku mojej cichej radości.
- Tylko byś spróbował...
- To już lepiej... No dobra, to jestem twoim heroldem - bard wziął głęboki wdech i klapnął z powrotem na krzesło. - Czyli jeśli coś spapram, to będzie na ciebie?
Moja radość natychmiast przestała być cicha. Kiedy ten chłopak się tak wyrobił?
- Naprawdę nie trzeba robić z tego takiej afery - w głosie Vaneshki brzmiała zarówno tkliwość, jak i politowanie, gdy przejechała dłonią po włosach barda (zaraziła się tym ode mnie?) i nie dała mu długo posiedzieć. - Pora jechać porządnie odpocząć.
- Nie opłaca się tłuc o tej porze - Ketris ziewnął i wyjrzał przez okno. - Możemy tu sobie zająć na dziś pokój, skoro jeszcze parę stoi pustych...
Poszli na górę, a ja odniosłam wrażenie, że coś przegapiłam.
No dobrze, nie będę już owijać w bawełnę. Nie od dziś wiadomo, że więź między światami - mam na myśli oczywiście światy po tej stronie - została zerwana. To prawda, że przedtem też krążyły sobie dość losowo, ale nie było między nimi żadnych burz i chaosu... Nie jesteśmy pewni czy zniszczenie alei było przyczyną zerwania więzi, czy tylko kroplą w przepełnionym pucharze. Faktem natomiast jest, że Ketris i Vaneshka spróbowali ową więź przywrócić, najlepiej jak potrafili - i najpiękniej jak to tylko możliwe - swoją muzyką.
Co za bezinteresowność z ich strony... Choć pewnie też chęć sprawdzenia się. Ostatnio wszyscy chcą się sprawdzać na wszelkie możliwe sposoby, to jakaś moda? Przynajmniej w tym przypadku sukces został osiągnięty.
Do tej pory nie wyobrażałam sobie jak by to było, gdyby zamiast międzysfery była pośród światów muzyka. Pewnego dnia się w nią zanurzę, niech się tylko nauczę. Teraz te światy stanowią jedną długą pieśń... Powiedziałabym, że są jej zwrotkami, a refrenem ich strefa nadprzyrodzona, ta niewdzięczna bosko-duchowa, bo mają wspólną.
No cóż, przybyliśmy i wywarliśmy na nie wpływ, trzeba się z tym pogodzić. Nawet chętnie bym poobserwowała czy i w jaki sposób będą się przez to zmieniać. Choć właściwie co jeszcze, poza strukturą, może się w nich zmienić? Przeznaczenie?
1 VII
- Żeby było jasne, nie zamierzam rozmawiać o sprawach związanych z tymi cholernymi bóstwami.
- No to dobrze - uśmiechnęłam się. - Bo ja się do tych spraw nawet nie chcę wtrącać. Cholerne bóstwa powinny być odległe i tajemnicze, gdyby spowszedniały, przestałyby być bóstwami.
- To wbrew pozorom nie byłby najgorszy pomysł.
- A poza tym są z reguły nie do wytrzymania, więc wolę nie mieć z nimi do czynienia - zakończyłam swój wywód i zabrałam się do kończenia zapisków z ostatnich, najbardziej niespokojnych dni.
- Zapamiętam - oświadczył Aeiran uroczyście i opuścił pokój, który pewnie sobie zaklepię na stałe, bo jest przytulny i ma widok na morze.
Podumałam nad swoimi słowami i po chwili wybiegłam za nim.
- Zdarzają się niechlubne wyjątki nawet od tej reguły - powiedziałam, dopadając go na schodach i przytulając się przymilnie. - A tej rozmowy i tak pewnie nie unikniemy, ale na razie chyba możemy trochę odpocząć od spraw nadprzyrodzonych...
- Chyba tak - przyznał. - Przynajmniej dopóki pieśniarka i dźwiękmistrz nie wrócą.
- Bardzo bym chciała, żeby wrócili. Rozmowa rozmową, ale przegonię ich do Arbeli i z powrotem za to, że nie dali znaku życia...
Tak, pamiętam, że podobne zamiary jeszcze niedawno miałam w stosunku do Aeirana, tyle że najwyraźniej umiem się na niego gniewać tylko kiedy go nie ma w pobliżu. Już to parę razy zaobserwowałam. Przy nim natychmiast mięknę... Inna rzecz, że on przy mnie też. Problemy tego świata - i nie tylko tego - musiały go naprawdę przytłoczyć, skoro nawet przestał się oganiać od mojego współczucia. I szuka u mnie wsparcia; może nie pomocy, ale takiej duchowej podpory... Trochę mnie to zaskakuje, bo albo czegoś nie pamiętam, albo zwykle było odwrotnie. I nawet mi się to podoba, choć nigdy się za silną nie uważałam.
Zupełnie zniknęło to poczucie oddalenia, które sobie swego czasu wymyśliłam, a dom nad morzem jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak wytęsknioną przystanią. Co nie zmienia faktu, że chętnie bym zajrzała do swojej własnej, błękitnej. Ale to dopiero gdy Ketris i Vaneshka skończą, cokolwiek mają do skończenia. A niech ich.
- No to dobrze - uśmiechnęłam się. - Bo ja się do tych spraw nawet nie chcę wtrącać. Cholerne bóstwa powinny być odległe i tajemnicze, gdyby spowszedniały, przestałyby być bóstwami.
- To wbrew pozorom nie byłby najgorszy pomysł.
- A poza tym są z reguły nie do wytrzymania, więc wolę nie mieć z nimi do czynienia - zakończyłam swój wywód i zabrałam się do kończenia zapisków z ostatnich, najbardziej niespokojnych dni.
- Zapamiętam - oświadczył Aeiran uroczyście i opuścił pokój, który pewnie sobie zaklepię na stałe, bo jest przytulny i ma widok na morze.
Podumałam nad swoimi słowami i po chwili wybiegłam za nim.
- Zdarzają się niechlubne wyjątki nawet od tej reguły - powiedziałam, dopadając go na schodach i przytulając się przymilnie. - A tej rozmowy i tak pewnie nie unikniemy, ale na razie chyba możemy trochę odpocząć od spraw nadprzyrodzonych...
- Chyba tak - przyznał. - Przynajmniej dopóki pieśniarka i dźwiękmistrz nie wrócą.
- Bardzo bym chciała, żeby wrócili. Rozmowa rozmową, ale przegonię ich do Arbeli i z powrotem za to, że nie dali znaku życia...
Tak, pamiętam, że podobne zamiary jeszcze niedawno miałam w stosunku do Aeirana, tyle że najwyraźniej umiem się na niego gniewać tylko kiedy go nie ma w pobliżu. Już to parę razy zaobserwowałam. Przy nim natychmiast mięknę... Inna rzecz, że on przy mnie też. Problemy tego świata - i nie tylko tego - musiały go naprawdę przytłoczyć, skoro nawet przestał się oganiać od mojego współczucia. I szuka u mnie wsparcia; może nie pomocy, ale takiej duchowej podpory... Trochę mnie to zaskakuje, bo albo czegoś nie pamiętam, albo zwykle było odwrotnie. I nawet mi się to podoba, choć nigdy się za silną nie uważałam.
Zupełnie zniknęło to poczucie oddalenia, które sobie swego czasu wymyśliłam, a dom nad morzem jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak wytęsknioną przystanią. Co nie zmienia faktu, że chętnie bym zajrzała do swojej własnej, błękitnej. Ale to dopiero gdy Ketris i Vaneshka skończą, cokolwiek mają do skończenia. A niech ich.
Subskrybuj:
Posty (Atom)