Ocknęłam się, słysząc
okrzyki i czując chłód. W pierwszej chwili niewiele widziałam z powodu
mgły, ale rozstąpiła się gdy tylko wstałam. Co za niespotykane
wyczucie...
- Słuchaj, pilnuj tego stworzenia, bo łazi po pokładzie i gryzie -
usłyszałam na dzień dobry. Jasnowłosy z pistoletami podszedł i wepchnął
mi w ręce zjeżoną Strel. Z tyłu dobiegł mnie grad słów w bliżej
nieznanym mi języku - ale po tonie głosu mogłam się domyślić ich
znaczenia - a następnie śmiech Vanny.
- Ty ze mnie nie drwij, dziewko - warknął ten z cygarem, bo to on przed chwilą klął.
- Ale ja wcale nie-e-e drwię - zaśmiewała się moja kuzynka. - Tylko mogłeś jej nie-nie-nie obmacywać skrzydełek, wiesz?
- Jeszcze słowo, a będziesz błagać żebym raczej wrócił do jej skrzydełek - uśmiechnął się nagle. - A może nie będziesz?
- Jak zaczniesz wyrażać się jaśniej, to pogadamy - prychnęła Vanny. -
Wiesz, jeśli zatęskniliście za towarzystwem kobiet, to trzeba było jakoś
z galanterią, a nie od razu zaczynać od magicznego usypiania.
- Lepiej by było dla ciebie, gdybyś dalej udawała, że śpisz, bo
teraz... - uniósł rękę, by wykonać jakiś gest (zadać cios? Trudno powiedzieć), ale naraz pojawił się przy nim jasnowłosy i chwycił go za
nadgarstek.
- Wstydź się - powiedział z wyrzutem. - Kapitanowi by się to nie podobało.
- Ale kapitana tu nie ma! A dlaczego? Bo coś mu się nie spodobało! Chcesz być następny, to mogę cię zaraz wywalić do morza!
Świetnie, Vanny powinna być wniebowzięta, biją się o nią! Nie żebym
czuła się ignorowana, przynajmniej mogę sobie w spokoju popatrzeć na
morze... Zaraz, morze?!
Rozejrzałam się - dokoła tylko woda i woda. I wiatr miał ten swój
specyficzny zapach, ten orzeźwiający chłód. Dobrze, wiem, że rzeka
Thanasis wpada do Morza Edrillin, ale... Jak to wyjaśnić? Morze Edrillin
było mi znane, nie miało przede mną tajemnic (poza Kezonią), tak samo
zresztą jak większość świata, w którym się znajdowało. Pierwszego
świata, jaki mogłabym nazwać moim. A tutaj... Tutaj czułam się
zupełnie obca. To by znaczyło, że w jakiś sposób statek przeskoczył do
innego świata, kiedy byłyśmy pogrążone w tym dziwnym śnie...
- Adagio, Beynevard! - moje rozmyślania przerwał głos elfiego chłopaka. - Uspokójcie się natychmiast!
Obaj panowie zdążyli się już wziąć za czuby, a Vanny stała obok i
trzepotała rzęsami jak zawodowa Dama w Opresji. Elf zbliżył się by ich
rozdzielić, w czym zupełnie mu nie przeszkadzało, że Vaneshka ujmowała
go pod rękę.
- Bo co?! - odezwał się gniewnie czarnowłosy, szukając po pokładzie
swojego paskudnego cygara. - Bo kapitanowi by się nie podobało?!
- Przypominam ci, że mamy damy na pokładzie - uśmiechnął się elf.
Tamten tylko wsadził cygaro w zęby i prychnął.
- Nie ma sensu mu mówić o damach - mruknął jego towarzysz... znaczy, właściwie to przeciwnik. - On kobiety dzieli na...
- Też byś dzielił, jakbyś jeszcze pamiętał, do czego służą - wszedł mu w
słowo czarnowłosy, a jego głos zaczął drżeć. - Taka jedna "dama" omal
nie wbiła ci kiedyś sztyletu w plecy, pamiętasz, Bey? Pamiętasz?!
- Tyle razy już ci mówiłem, przestań mnie zdrabniać - rzekł Beynevard znudzonym tonem i poszedł do kajuty.
Żeby nie było, że przez ten czas tylko stałam bez ruchu i słuchałam -
otóż próbowałam otworzyć portal. Nie sądziłam, że zaraz będziemy stąd
wiać, zwłaszcza, że Vanny wyraźnie podobała się ta sytuacja, ale tak na
wszelki wypadek... I co? I nic, nie otworzył się. Co jest, straciłam
formę, czy raczej magia tu nie działa? Ale to drugie by się nie
zgadzało, skoro przeskoczyliśmy tutaj z DeNaNi... Spróbowałam użyć
jakiejś małej wodnej sztuczki i też bez rezultatu. Nie straciłam więzi z
żywiołem wody, czułam ją, ale miałam wrażenie, że coś ją blokuje...
- ...bo ci się zachciało wypełnić durną przepowiednię. Nie ma
prawdziwych przepowiedni, rozumiesz, są tylko ludzie, którzy tworzą
własną przyszłość!
- Toteż chciałem znaleźć dla nas tę przyszłość - tłumaczył cierpliwie
elf. - Bezkresna rzeka i trzy nimfy przy źródle, tkające życie z plusku
wody, szumu wiatru w drzewach i swojego śpiewu... Wszystko pasowało.
- Jasne, tylko co mamy w rezultacie? - Adagio spojrzał z nienawiścią na
Vaneshkę, która tylko uśmiechnęła się współczująco. - Mamy na przykład
faileńskiego szpiega i nie powiem co jeszcze, żeby się przypadkiem nie
obraziła. Dama, jasne.
- Skoro je znaleźliśmy, to coś w tym musi być... Beynevard się ze mną
mimo wszystko zgadza, więc wygląda na to, że jesteś tutaj...
Buntownikiem.
Milczenie, napięcie wiszące w powietrzu i nagłe przeczucie, że zaraz zacznie się psucie kolejnej opowieści...
- Przepraszam - odezwałam się podchodząc do pogrążonych w dyskusji. -
Nawet ciekawie się was słucha, ale chciałabym wiedzieć, co właściwie
zamierzaliście z nami zrobić.
Obaj spojrzeli na mnie jak na dziwny okaz w zoo.
- A ty kim jesteś? - wycedził Adagio, znów z tym swoim nieładnym
uśmiechem. - Bo że nie panią, która sprawia, że w wodzie odbijają się
gwiazdy, tego jestem pewien...
- Jak na kogoś, kto nie wierzy w przepowiednie, całkiem nieźle zapamiętałeś - zauważył elf.
- No i masz, jak ci się miło słuchało, trzeba było słuchać dalej -
stwierdziła Vanny. - A tak stałaś się następnym obiektem zainteresowania
tego pana.
- Tak, ale przynajmniej mam tajną broń - zwróciłam się do niej, głaszcząc Strel po łebku... I znowu coś mi nie pasowało.
- Kiedy zdjęłaś iluzję? - zapytałam cicho.
- Jak to zdjęłam iluzję? - zdziwiła się i uniosła ręce by się o tym
przekonać. Były znów białe i pokryte czarnymi znakami. Także na jej
czole ukazał się ukrywany dotąd symbol.
- Coś tu jest nie tak, moje zaklęcie nie powinno tak bez powodu spaść! -
zdenerwowała się, zwracając tym na siebie uwagę załogi. Nie żebym
poczuła przez to ulgę, ale... Ale... No dobrze, to pomińmy.
Ale że właśnie elf, ten, który najbardziej argumentował za naszą
obecnością na statku (tylko po co, pytam, po co?!), zareagował właśnie w
taki sposób po przyjrzeniu się mojej kuzynce... Po prostu spanikował.
Oczywiście starał się udawać, że jest spokojny. Ale krótki okrzyk na
początku i schowanie się za towarzysza chwilę później raczej mu w tym
nie pomogło.
- Ty jesteś... Jesteś... - wykrztusił, a ona tylko stała
zdezorientowana. A ja i Vaneshka jeszcze bardziej - gdybyśmy zapytały,
czy chłopak ma coś do malachów, pewnie by nam nie odpowiedział...
- BEYNEVARD!! - wrzasnął co sił w płucach. I koniec udawania spokojnego.
Jasnowłosy natychmiast wybiegł z kajuty, czujny i gotowy na wszystko.
- Zabierz je stąd - polecił elf łamiącym się głosem.
- Zabrać je... I ty to mówisz? - zdumiał się tamten. - Zresztą gdzie niby mam je odstawić, skoro wszędzie dokoła tylko morze?
- Nawet jeśli, to pewnie i tak się nie utopią - chłopak starał się
mówić twardo i zdecydowanie. Może nawet by mu wyszło, gdyby nie zauważył
triumfalnego uśmiechu Adagio.
- Jak chcesz. Tylko żebyś potem nie żałował - westchnął Beynevard i
zaczął inkantować. Ciche słowa, które natychmiast po usłyszeniu uciekły
mi z pamięci, jakby rozpaczliwie pragnęły pozostać tajemnicą...
A chwilę potem byłyśmy już gdzie indziej.
Na szczęście nie w morskich odmętach, choć bezludna wyspa niekoniecznie jest lepszą alternatywą.
Zwłaszcza jeśli nie ma na niej nic poza piachem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz