Siedziałam za kulisami - a w
każdym razie za murkiem - i słuchałam śpiewu pierwszego uczestnika.
Musiałam przyznać, że ma świetny głos, a jego piosenka pasowała do
gwiazd, które niedawno pojawiły się na niebie. Organizatorzy zadbali o
atmosferę i urządzili scenę w pozostałości po sali tronowej. Trochę mi
ten konkurs trącił komercją, ale wykonawca starał się wznieść ponad nią.
I osobiście grał na lutni.
- Zamorduję! Zamorduję! - za kulisy wpadła Lilly zła niczym cały rój os. - Wiesz co ten drań skończony mi wcisnął?!?
- Aeiran tu jest? - Trudno było się nie domyślić, o kogo jej chodzi. A ciągle się łudziłam, że jednak nie przyjdzie.
- A owszem, owszem - pokiwała głową. - I jak sobie pomyślę, że się przed nim skompromituję, to... Ech, sama zobacz!!!
Wepchnęła mi do ręki kolczyk... Choć na pierwszy rzut oka trudno było
rozpoznać w tym kolczyk. Miał kształt kwiatu o rozmiarach niewielkiego
talerza.
- Co... to... jest? - wyjąkałam.
- Słonecznik - wycedziła przez zęby, machając takim samym kolczykiem,
który trzymała w dłoni. - Szanowny pan Aeiran dorwał mnie na widowni,
wręczył mi to z uroczystą miną i poradził, żebym założyła na występ, a
zakasuję z kretesem tę babkę od chryzantem!
Wyglądało na to, że czarnooki ma specyficzne poczucie humoru...
Zagryzłam wargi żeby nie parsknąć śmiechem i nie rozwścieczyć Lilly
jeszcze bardziej. Wreszcie udało mi się przywołać na twarz wyraz żalu -
faktycznie, żałowałam, że nie widziałam tej scenki.
- Idę gdzieś zostawić to paskudztwo - zdecydowała moja przyjaciółka. - Ale nie myśl, że nie obejrzę twojego występu!
- Jasne, jasne - westchnęłam. - A ja obejrzę twój.
Nie paliło mi się specjalnie do śpiewania przed publiką, tym bardziej,
że nadaję się tylko do cichutkich ballad, a gdy próbuję śpiewać
głośniej, zaraz zaczynam skrzeczeć. Na szczęście zaopatrzyłam się w coś
na ten konkurs - pogrzebałam w kieszeni i wyciągnęłam malutką broszkę w
kształcie koniczyny. Niby nic, a tak naprawdę magiczny przedmiot
regulujący natężenie głosu. Dzieło Dionê z Dekilonii - nota bene sporo
osób się zastanawia dlaczego mistrzyni szarej magii marnuje swe
umiejętności na tworzenie takich zabaweczek. Co zaśpiewam, wiedziałam
już od wczoraj i miałam nadzieję, że kapeli uda się akompaniament. Mój
ulubiony utwór w oryginale jest śpiewany przez mężczyznę i opowiada o
miłości do kobiety, ale nie podejrzewałam Nadernian o znajomość języka z innego świata.
Kilka piosenek później nadeszła moja kolej i pewnie znowu zaczęłabym się
zastanawiać czemu dałam się w to wrobić, gdyby nie to dziwne uczucie,
które pojawiło się znienacka niczym szarpnięcie. Zdusiłam je w sobie
razem z tremą i powoli weszłam na scenę, przy okazji szybko rozglądając
się po widowni. Z publiczności najbardziej wyróżniała rodzinka z
rozwrzeszczanymi dzieciakami, się para elfów w strojach jakby utkanych z
poświaty księżyca (co oni, u licha, robili w Naderne?) i piątka młodych
ludzi ubranych w stylu skrajnie gotyckim (rzekłabym, wpadającym w kicz)
i sprawiających wrażenie jakby chcieli stać się jednym z nocą, tylko
nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Za to żadnych problemów nie miał z
tym Aeiran, którego wypatrzyłam z pewnym trudem. Stał na uboczu, przy
bramie wejściowej, a na twarzy miał krzywy, szelmowski uśmiech (!!!).
I pierwszy zaczął klaskać.
Raz kozie śmierć. Podkręciłam swój "mikrofon", wzięłam głęboki wdech...
...i nagle z nieba spadła na nas chmara dziwnych skrzydlatych istot.
Były spore, choć mniejsze od człowieka, i wyglądały jak stworzone z...
mroku?
Z głośnym szumem zleciały na widownię i bez wyraźnego powodu rzuciły się
na ludzi. Opadały na nich z zawrotną prędkością i otulały skrzydłami, a
każdy zaatakowany w ten sposób osuwał się na ziemię jakby pogrążony we
śnie. A ja, zamiast zareagować w jakikolwiek sposób, obserwowałam to ze swoistą fascynacją - jak, na bogów, powstały takie stworzenia? I jakie były w dotyku? I
chyba nie kierowały się zwykłą żądzą zabijania, a wirowały niby
chaotycznie, ale jednak jakby w ustalonym układzie... W ich dzikim tańcu
było jakieś nieopisane piękno.
Ale trudno, w końcu przestałam się zastanawiać jak to potem opisać, a zaczęłam
myśleć nad ich powstrzymaniem. Za to tych pięcioro w czerni ciągle
patrzyło na zajście urzeczonym wzrokiem, nie zauważając nawet, że jedno z
mrocznych stworzeń przeleciało nad nimi, tnąc skrzydłem ścianę, przy
której stali. Krzyknęłam do nich ostrzegająco. Uciekli w ostatniej
chwili, a mnie przestraszyło natężenie mojego głosu. Chyba trochę za
bardzo podkręciłam koniczynkę i odetchnęłam z ulgą, że nie zdążyłam
zacząć śpiewać.
Rozejrzałam się - nigdzie nie widziałam Lilly i miałam nadzieję, że nic
jej nie jest. Ponieważ coraz więcej ludzi padało na ziemię, postanowiłam
wreszcie coś zrobić. Nie namyślając się długo, sięgnęłam do międzysfery
i w mojej ręce pojawiła się Przekora Erlindrei. Mój niezawodny łuk wygląda co prawda bardziej na dekorację, niż na broń, ale, jak uczy doświadczenie,
pozory mylą. Napięłam cięciwę; nowo powstała strzała na sekundę poraziła
mnie swym blaskiem, ale już do tego przywykłam. Wymierzyłam i
strzeliłam w najbliżej przelatującą istotę. Wystarczyło trafienie w
skrzydło, a cała stała się światłem i zniknęła.
Powtórzyłam to z trzema kolejnymi, ale nie byłam pewna czy dam radę
wszystkim. Gdyby tu była Lilly albo... Na moment znów pojawiło się to
dziwne uczucie.
Spojrzałam na widownię - wszyscy, którzy nie zdążyli uciec, leżeli
pokotem... I tylko Aeiran stał bez ruchu i uważnie obserwował skrzydlate
stwory. Jeden z nich obniżył lot i pomknął w jego kierunku. Aeiran
uniósł rękę... ale nie w geście obronnym, tylko jakbyczekając, aż
stworzenie na niej usiądzie. Ha, i proszę sobie wyobrazić, że tak się stało! Stopniowo
podlatywało do niego coraz więcej ciemnych kształtów, okrążając go z
szumem. Aż w końcu wokół czarnookiego zaczęły się wyładowania energii...
Takiej, jakiej użył wcześniej do utworzenia czarnej dziury. Wszystko
dokoła coraz bardziej ogarniał mrok i nie była to znajoma i przyjazna
ciemność nocy. Wiatr, który się zerwał, omal nie zmiótł mnie ze sceny -
cudem złapałam się jakiejś kolumny.
- AEIRAN!!! - wrzasnęłam, bo inaczej tego określić nie można.
Spojrzał w moją stronę swoimi czarnymi oczami - dopiero teraz zdałam
sobie sprawę jak bardzo czarnymi - a potem posłał mi lekki uśmiech...
...i urwał mi się film.
29 IX
Morskie powietrze zawsze
działało na mnie pobudzająco, toteż udało mi się wstać razem z dniem.
Wymknęłam się cicho na plażę by zobaczyć jak wschodzi słońce. Lato już
co prawda mija, ale wrażenia pozostają.
Z takim widokiem zawsze przychodzą do mnie oderwane strzępki myśli i wspomień, tak też się stało tym razem. Nie wiedzieć dlaczego ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że coś mi umyka. Czyżbym przeszła obok jakiejś opowieści i nie zwróciła na nią uwagi? A może to coś więcej?
Gdzieś z tyłu zatrzepotały skrzydła. Nie miałam wątpliwości, że często latają tu ptaki, ale te skrzydła były za głośne i chybe za duże, by mogły należeć do jakiejś mewy. Dziwne. Nagle tu, na pustej plaży, poczułam się jakby ktoś mnie obserwował. Obejrzałam się szybko, ale poza odgłosem wzbijania się do lotu nic nie usłyszałam ani nie zobaczyłam. Jednak c o ś te odgłosy wydawało, prawda? Pożałowałam, że nie ma przy mnie Lilly; gdyby zbliżało się zagrożenie, pewnie by je wyczuła.
Przeszła mi ochota na podziwianie widoków. Ochlapałam się szybko morską wodą i opuściłam plażę. Uczucie, że coś przeoczyłam, towarzyszyło mi nadal, ale postanowiłam na razie dać temu spokój, choć Lilly pewnie nazwałaby mnie lekkomyślną i nieostrożną. To nic. Jeśli jeszcze nie zaczęta opowieść będzie się mnie trzymać, zamiast odwrotnie, prędzej czy później odkryję przyczynę.
Gdy odchodziłam promenadą, nic już za mną nie leciało.
- Zapisałam cię! Zapisałam cię! - Mezz'Lil wpadła do naszego pensjonatu w podskokach.
- Hm? - podniosłam głowę znad filiżanki i zamrugałam.
- Nie mów, że nie wiesz o co mi chodzi - Lilly klapnęła na krzesło obok mnie. - Mówiłam ci dzisiaj przed obiadem o tym konkursie o bilet na Światowy Festiwal Teatru w Solen.
- Coś wspominałaś - wytężyłam umysł i jak w transie odłożyłam filiżankę na stolik; przed obiadem byłam jeszcze rozkojarzona i słuchałam jednym uchem. - Moment, jak to mnie zapisałaś? Na konkurs piosenki? MNIE?!
- A czemu nie? - uśmiechnęła się szeroko - Głosik masz jak dzwoneczki, publiczność cię zapamięta, gdy usłyszy...
- Zapamięta, gdy nie usłyszy - sprostowałam kwaśno. - Dobrze wiesz, że żeby mnie usłyszano jak śpiewam, musiałabym mieć głos jak dzwon, a nie dzwoneczki.
- O to się nie martw. Akustyka będzie dobra, skoro konkurs ma się odbyć w twoich ulubionych ruinach - zachichotała ze złośliwą satysfakcją. - Jutro wieczorem, więc lepiej myśl już co przygotujesz.
- Co takiego jest jutro wieczorem? - Aeiran akurat wyszedł ze swojego pokoju i musiał mieć wyjątkowo dobry humor, skoro sam się odezwał.
- Usłyszałam na mieście o konkursie piosenki i wrobiłam w niego Mad - wyjaśniła dumna z siebie Lilly.
- Fakt, ja też słyszałem - dał odpowiedź, jakiej się po nim nie spodziewałam. - Podobno faworytką jest pewna dama z głosem jak dzwon - tu zachichotałam histerycznie - i kolczykami w kształcie chryzantem.
- Też mi faworytka! - parsknęła moja szalona przyjaciółka. - Kto chciałby nosić chryzantemy zwisające z uszu?
Wróciłam do niedopitej herbaty i zadumałam się. Festiwal Teatru był niewątpliwie wielkim wydarzeniem, a skoro naszym celem było Solen, Lilly miała pewnie ochotę w tym wydarzeniu uczestniczyć. Ale chyba się nie łudziła, że wygram?!
- W zasadzie mogę raz zaryzykować - zdecydowałam - Ale jeśli zobaczę cię na widowni w pierwszym rzędzie i będziesz robić do mnie miny...
Gdy spojrzałam na Lilly, w jej oczach była sama niewinność.
- A ciebie pewnie nie zainteresuje coś takiego, prawda? - zwróciłam się z nadzieją do Aeirana.
- Skąd ten pomysł? Nie mógłbym cię rozczarować i tego przegapić - w jego oczach coś błysnęło i jak strzała wypadł z pensjonatu.
Przepadłam.
- Czy ja też mam nie przychodzić? - spytała Lilly słodko. Podniosłam się z krzesła.
- Akurat twoja obecność będzie obowiązkowa - stwierdziłam, ruszając w kierunku drzwi.
- Naprawdę?
- Absolutnie - powiedziałam wychodząc - Bo idę zapisać również ciebie.
Z takim widokiem zawsze przychodzą do mnie oderwane strzępki myśli i wspomień, tak też się stało tym razem. Nie wiedzieć dlaczego ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że coś mi umyka. Czyżbym przeszła obok jakiejś opowieści i nie zwróciła na nią uwagi? A może to coś więcej?
Gdzieś z tyłu zatrzepotały skrzydła. Nie miałam wątpliwości, że często latają tu ptaki, ale te skrzydła były za głośne i chybe za duże, by mogły należeć do jakiejś mewy. Dziwne. Nagle tu, na pustej plaży, poczułam się jakby ktoś mnie obserwował. Obejrzałam się szybko, ale poza odgłosem wzbijania się do lotu nic nie usłyszałam ani nie zobaczyłam. Jednak c o ś te odgłosy wydawało, prawda? Pożałowałam, że nie ma przy mnie Lilly; gdyby zbliżało się zagrożenie, pewnie by je wyczuła.
Przeszła mi ochota na podziwianie widoków. Ochlapałam się szybko morską wodą i opuściłam plażę. Uczucie, że coś przeoczyłam, towarzyszyło mi nadal, ale postanowiłam na razie dać temu spokój, choć Lilly pewnie nazwałaby mnie lekkomyślną i nieostrożną. To nic. Jeśli jeszcze nie zaczęta opowieść będzie się mnie trzymać, zamiast odwrotnie, prędzej czy później odkryję przyczynę.
Gdy odchodziłam promenadą, nic już za mną nie leciało.
- Zapisałam cię! Zapisałam cię! - Mezz'Lil wpadła do naszego pensjonatu w podskokach.
- Hm? - podniosłam głowę znad filiżanki i zamrugałam.
- Nie mów, że nie wiesz o co mi chodzi - Lilly klapnęła na krzesło obok mnie. - Mówiłam ci dzisiaj przed obiadem o tym konkursie o bilet na Światowy Festiwal Teatru w Solen.
- Coś wspominałaś - wytężyłam umysł i jak w transie odłożyłam filiżankę na stolik; przed obiadem byłam jeszcze rozkojarzona i słuchałam jednym uchem. - Moment, jak to mnie zapisałaś? Na konkurs piosenki? MNIE?!
- A czemu nie? - uśmiechnęła się szeroko - Głosik masz jak dzwoneczki, publiczność cię zapamięta, gdy usłyszy...
- Zapamięta, gdy nie usłyszy - sprostowałam kwaśno. - Dobrze wiesz, że żeby mnie usłyszano jak śpiewam, musiałabym mieć głos jak dzwon, a nie dzwoneczki.
- O to się nie martw. Akustyka będzie dobra, skoro konkurs ma się odbyć w twoich ulubionych ruinach - zachichotała ze złośliwą satysfakcją. - Jutro wieczorem, więc lepiej myśl już co przygotujesz.
- Co takiego jest jutro wieczorem? - Aeiran akurat wyszedł ze swojego pokoju i musiał mieć wyjątkowo dobry humor, skoro sam się odezwał.
- Usłyszałam na mieście o konkursie piosenki i wrobiłam w niego Mad - wyjaśniła dumna z siebie Lilly.
- Fakt, ja też słyszałem - dał odpowiedź, jakiej się po nim nie spodziewałam. - Podobno faworytką jest pewna dama z głosem jak dzwon - tu zachichotałam histerycznie - i kolczykami w kształcie chryzantem.
- Też mi faworytka! - parsknęła moja szalona przyjaciółka. - Kto chciałby nosić chryzantemy zwisające z uszu?
Wróciłam do niedopitej herbaty i zadumałam się. Festiwal Teatru był niewątpliwie wielkim wydarzeniem, a skoro naszym celem było Solen, Lilly miała pewnie ochotę w tym wydarzeniu uczestniczyć. Ale chyba się nie łudziła, że wygram?!
- W zasadzie mogę raz zaryzykować - zdecydowałam - Ale jeśli zobaczę cię na widowni w pierwszym rzędzie i będziesz robić do mnie miny...
Gdy spojrzałam na Lilly, w jej oczach była sama niewinność.
- A ciebie pewnie nie zainteresuje coś takiego, prawda? - zwróciłam się z nadzieją do Aeirana.
- Skąd ten pomysł? Nie mógłbym cię rozczarować i tego przegapić - w jego oczach coś błysnęło i jak strzała wypadł z pensjonatu.
Przepadłam.
- Czy ja też mam nie przychodzić? - spytała Lilly słodko. Podniosłam się z krzesła.
- Akurat twoja obecność będzie obowiązkowa - stwierdziłam, ruszając w kierunku drzwi.
- Naprawdę?
- Absolutnie - powiedziałam wychodząc - Bo idę zapisać również ciebie.
28 IX
Tak jak przewidywałam,
miasto Creyone zauroczyło Lilly doszczętnie i cały wczorajszy dzień
spędziła na podziwianiu, a my razem z nią. Nie przeczę, miejscowość jest
malownicza i ciągle coś się w niej dzieje... A poza tym są dwa zamki do
zwiedzania, jeszcze z czasów gdy Naderne było monarchią. Jeden
jest elegancko odrestaurowany i urządzony z przepychem - często gości
wycieczki i już stał się ulubionym obiektem mojej przyjaciółki. Zaś z
drugiego zamku pozostały stare, pełne tajemniczych zakamarków ruiny, jakie z kolei urzekają
mnie.
I mam pokój z widokiem na morze. Póki żyję będę wymagała pokoju z widokiem na morze.
- Wieża w Solen wydaje się coraz większa - stwierdziła Lilly gdy spacerowałyśmy promenadą. Słońce jeszcze dość mocno grzało, im dalej na południe, tym było cieplej. Aeiran z braku innych pomysłów wybrał się z nami.
- Bo jest coraz bliżej - roześmiałam się. - Nawet ja jestem ciekawa jak wysoko sięga. - Fenomen, z moim lękiem wysokości zwykle nawet nie wykazywałam takiego zainteresowania. I mimo ciekawości nigdy nie weszłabym na sam szczyt.
- A z drugiej strony jest Althenos, tak? - Lilly zawzięcie pochłaniała wiedzę o tym świecie. - Te dwa kraje są chyba największe, prawda?
- Owszem... I się w pewien sposób równoważą - uśmiechnęłam się krzywo. - Choćby tym, że Solen jest przyjazne Miyom, a Althenos nie.
Przy tych słowach odpłynęłam myślami w przeszłość. Mówiłam szczerą prawdę, ale nie dało się ukryć, że poznawanie tego świata zaczęłam swego czasu właśnie od Althenos... To było wtedy, gdy powodowana rozpaczliwym brakiem materiału powiedziałam do Xemedi-san: "Znajdź mi nową opowieść". Znalazła Glorię i Marcela, a ja opisując ich przygodę podążyłam za nimi do tego nieprzyjaznego kraju... I mimo wszystko warto było, skoro otrzymałam w pakiecie Taya, Kiraanę i oczywiście Clayda. A na końcu zawędrowałam do Solen i poczułam, że to jest to.
- Chyba dzisiaj znowu się wybiorę do zamku - oznajmiła Lilly, mając naturalnie na myśli ten odnowiony. W przeciwieństwie do ruin nie wpuszczano do niego za darmo, a moja przyjaciółka była dziś wyjątkowo rozrzutna.
- Widzę, że nie możesz żyć z dala od luksusów - podsumowałam.
- To nie tak! - oburzyła się. - Po prostu chcę obejrzeć biżuterię dawnych królowych. Jeśli naprawdę wydobywano składniki do jej produkcji z Rzeki Klejnotów, muszę dociec jak - zaświeciły jej się oczy.
- Ktoś w tym zamku kłamie - stwierdził Aeiran optymistycznie. - Kamienie z Rzeki Klejnotu nigdy nie opuściły jej dna.
- Klejnotów, kochasiu, Klejnotów... - poprawiła słodko Lilly.
- Nie, czekaj - przerwałam jej. - Ta rzeka nie zawsze się tak nazywała i nie zawsze tak wyglądała... Tylko że nie znam całej historii.
- Była taka dziewczyna - czarnooki zaczął mówić powoli, jakby sobie przypominając. - Chyba kapłanka. Nazywano ją Klejnotem tej ziemi, bo miała czyste serce i życzyła dobrze wszstkim żywym stworzeniom.
- Tym niedobrym też? - spytała Lilly sarkastycznie.
- Niedobrym... też. Choć dla niej "życzenie dobrze" znaczyło coś innego niż dla nich - spojrzał na nią jakoś dziwnie. - Klejnoty zaczęły pojawiać się w tej rzece, kiedy w niej utonęła. Bo tam spoczęło jej serce.
- Słyszałam kiedyś strzępki tej historii - powiedziałam - ale nigdy nie dowiedziałam sie dlaczego zginęła.
Aeiran zapatrzył się gdzieś w dal.
- Odkryła coś - rzekł. - I to doprowadziło ją do zguby.
Nie powiedział więcej. Staliśmy tak przez chwilę, a potem skierowaliśmy się w stronę plaży.
- O! Lody sprzedają! - zawołała Lilly. - Mad, chcesz czekoladowego czy truskawkowego?
- Pół na pół - zacichotałam, gdy oddaliła się w kierunku lodziarni.
- I jak? - zagadnęłam Aeirana. - Jeszcze cię nie nudzi nasze towarzystwo?
- Czy to pytanie wymaga natychmiastowej odpowiedzi, kronikarko? - uśmiechnął się kącikiem ust, a potem niespodziewanie zapytał: - Ty masz na imię Miya czy Mad?
- Madelyn to jedno z pierwszych imion, jakie kiedykolwiek nosiłam - westchnęłam. - Tylko kilka osób jeszcze mnie tak nazywa. I anonimowi czytelnicy, być może. Ale to długa historia, do opowiadania zimowym wieczorem. Opowieść tych, które były przede mną i którymi byłam.
- W takim razie poczekam na jakiś zimowy wieczór - skinął głową. - Twoja kolej na pytanie.
- Ta rozmowa zaczyna mi się podobać - posłałam mu szeroki uśmiech. - Co zrobiłeś?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Za którym razem? - spytał. To z kolei zdziwiło mnie.
- Uściślę - odruchowo zniżyłam głos. - Dlaczego Zachodni Krąg cię pojmał?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Ty mi mówisz czego ja nie chcę?
- Nie powinnaś.
- Jeśli nie zamierzasz złamać przysięgi, w końcu się dowiem.
Zamyślił się nad moją odpowiedzią. Nie skończyliśmy jednak rozmowy, bo triumfalnie przybyła Lilly z lodami.
- Truskawek zabrakło - oznajmiła, podając mi czekoladowego. - Masz, tobie też kupiłam. Miętowego. - Wyszczerzyła ząbki i wcisnęła Aeiranowi loda. - Wisisz mi za niego.
Nie raczył zareagować.
I mam pokój z widokiem na morze. Póki żyję będę wymagała pokoju z widokiem na morze.
- Wieża w Solen wydaje się coraz większa - stwierdziła Lilly gdy spacerowałyśmy promenadą. Słońce jeszcze dość mocno grzało, im dalej na południe, tym było cieplej. Aeiran z braku innych pomysłów wybrał się z nami.
- Bo jest coraz bliżej - roześmiałam się. - Nawet ja jestem ciekawa jak wysoko sięga. - Fenomen, z moim lękiem wysokości zwykle nawet nie wykazywałam takiego zainteresowania. I mimo ciekawości nigdy nie weszłabym na sam szczyt.
- A z drugiej strony jest Althenos, tak? - Lilly zawzięcie pochłaniała wiedzę o tym świecie. - Te dwa kraje są chyba największe, prawda?
- Owszem... I się w pewien sposób równoważą - uśmiechnęłam się krzywo. - Choćby tym, że Solen jest przyjazne Miyom, a Althenos nie.
Przy tych słowach odpłynęłam myślami w przeszłość. Mówiłam szczerą prawdę, ale nie dało się ukryć, że poznawanie tego świata zaczęłam swego czasu właśnie od Althenos... To było wtedy, gdy powodowana rozpaczliwym brakiem materiału powiedziałam do Xemedi-san: "Znajdź mi nową opowieść". Znalazła Glorię i Marcela, a ja opisując ich przygodę podążyłam za nimi do tego nieprzyjaznego kraju... I mimo wszystko warto było, skoro otrzymałam w pakiecie Taya, Kiraanę i oczywiście Clayda. A na końcu zawędrowałam do Solen i poczułam, że to jest to.
- Chyba dzisiaj znowu się wybiorę do zamku - oznajmiła Lilly, mając naturalnie na myśli ten odnowiony. W przeciwieństwie do ruin nie wpuszczano do niego za darmo, a moja przyjaciółka była dziś wyjątkowo rozrzutna.
- Widzę, że nie możesz żyć z dala od luksusów - podsumowałam.
- To nie tak! - oburzyła się. - Po prostu chcę obejrzeć biżuterię dawnych królowych. Jeśli naprawdę wydobywano składniki do jej produkcji z Rzeki Klejnotów, muszę dociec jak - zaświeciły jej się oczy.
- Ktoś w tym zamku kłamie - stwierdził Aeiran optymistycznie. - Kamienie z Rzeki Klejnotu nigdy nie opuściły jej dna.
- Klejnotów, kochasiu, Klejnotów... - poprawiła słodko Lilly.
- Nie, czekaj - przerwałam jej. - Ta rzeka nie zawsze się tak nazywała i nie zawsze tak wyglądała... Tylko że nie znam całej historii.
- Była taka dziewczyna - czarnooki zaczął mówić powoli, jakby sobie przypominając. - Chyba kapłanka. Nazywano ją Klejnotem tej ziemi, bo miała czyste serce i życzyła dobrze wszstkim żywym stworzeniom.
- Tym niedobrym też? - spytała Lilly sarkastycznie.
- Niedobrym... też. Choć dla niej "życzenie dobrze" znaczyło coś innego niż dla nich - spojrzał na nią jakoś dziwnie. - Klejnoty zaczęły pojawiać się w tej rzece, kiedy w niej utonęła. Bo tam spoczęło jej serce.
- Słyszałam kiedyś strzępki tej historii - powiedziałam - ale nigdy nie dowiedziałam sie dlaczego zginęła.
Aeiran zapatrzył się gdzieś w dal.
- Odkryła coś - rzekł. - I to doprowadziło ją do zguby.
Nie powiedział więcej. Staliśmy tak przez chwilę, a potem skierowaliśmy się w stronę plaży.
- O! Lody sprzedają! - zawołała Lilly. - Mad, chcesz czekoladowego czy truskawkowego?
- Pół na pół - zacichotałam, gdy oddaliła się w kierunku lodziarni.
- I jak? - zagadnęłam Aeirana. - Jeszcze cię nie nudzi nasze towarzystwo?
- Czy to pytanie wymaga natychmiastowej odpowiedzi, kronikarko? - uśmiechnął się kącikiem ust, a potem niespodziewanie zapytał: - Ty masz na imię Miya czy Mad?
- Madelyn to jedno z pierwszych imion, jakie kiedykolwiek nosiłam - westchnęłam. - Tylko kilka osób jeszcze mnie tak nazywa. I anonimowi czytelnicy, być może. Ale to długa historia, do opowiadania zimowym wieczorem. Opowieść tych, które były przede mną i którymi byłam.
- W takim razie poczekam na jakiś zimowy wieczór - skinął głową. - Twoja kolej na pytanie.
- Ta rozmowa zaczyna mi się podobać - posłałam mu szeroki uśmiech. - Co zrobiłeś?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Za którym razem? - spytał. To z kolei zdziwiło mnie.
- Uściślę - odruchowo zniżyłam głos. - Dlaczego Zachodni Krąg cię pojmał?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Ty mi mówisz czego ja nie chcę?
- Nie powinnaś.
- Jeśli nie zamierzasz złamać przysięgi, w końcu się dowiem.
Zamyślił się nad moją odpowiedzią. Nie skończyliśmy jednak rozmowy, bo triumfalnie przybyła Lilly z lodami.
- Truskawek zabrakło - oznajmiła, podając mi czekoladowego. - Masz, tobie też kupiłam. Miętowego. - Wyszczerzyła ząbki i wcisnęła Aeiranowi loda. - Wisisz mi za niego.
Nie raczył zareagować.
23 IX
Deszcz leje jakby nigdy nie
miał zamiaru przestać. Albo nie, raczej jakby miał zamiar przestać dopiero kiedy skończą się chmury. W całej domenie. Trudno, mamy w takim razie jeszcze jeden dzień na
zastanowienie się, dokąd teraz ruszyć, bo na razie żadne z nas nie ma
pomysłu. Właściwie to dziwne, że nagle zaczyna mi brakować konkretnego
celu wyprawy. Zwykle podróżowałam ot, tak przed siebie i przy okazji
wpadałam na jakiś dobry materiał do opisania, a teraz nagle nachodzi
mnie na takie rozmyślania?
Może to przez ten deszcz, a może przez to, że nigdy nie snułam swojej własnej opowieści, żerując na innych.
A może po prostu zastanawia mnie Aeiran... Zanim wyskoczył z tą dziwną propozycją przysięgi, sprawiał wrażenie, że się dokądś spieszy, a teraz jego zapał jakby ostygł. Czyżby towarzyszenie mi było ważniejsze niż jego własne sprawy? Jeśli ta przysięga jest aż tak wiążąca, to po co się na nią decydował? Dlaczego zaufaliśmy sobie nawzajem albo czy w ogóle sobie ufamy? Nie, może po prostu jego zaciekawienie (czym, do licha?!) dorównuje mojemu, przez co czuję się, jakbym musiała podjąć wyzwanie i sprostać mu. Też coś.
Oczywiście mogłabym go wypytać, ale po pierwsze, nie wydaje się rozmowny, a po drugie, jeszcze nie wrócił z plaży... Wybraliśmy się tam w południe - pogoda była jeszcze śliczna, więc spędziłyśmy z Lilly sporo czasu w wodzie, zwyczajowo próbując się nawzajem utopić. Tymczasem Aeiran stał na brzegu, patrząc przed siebie - na morze? na nas? - z takim wyrazem twarzy, jakby nie mógł się zdecydować czy ma się uśmiechnąć. Gdy niespodziewanie lunęło jak z cebra, pobiegłyśmy z piskiem do hotelu, podczas gdy on nawet nie ruszył się z miejsca. Było to jakąś godzinę temu. Zakład, że za następną godzinę do pokoju przyjdzie Lilly i zasugeruje, że pewnie już dawno gdzieś przeskoczył. Tylko nie mam się z kim założyć.
- Nie pomyślałaś o tym, że już dawno mógł się gdzieś przeteleportować? - ton głosu mojej przyjaciółki wskazywał, że uważa to za fakt dokonany.
- Pomyślałam - uśmiechnęłam się do swoich myśli. - Jeśli ruszyłby się stąd w taki sposób jak ostatnio, raczej bym to wyczuła.
- W takim razie coś jest z nim nie w porządku, skoro od dwóch godzin stoi na plaży w deszczu - Lilly ziewnęła i wyciągnęła się na łóżku. - Co za senna pogoda, pomyśleć że jeszcze niedawno było słoneczko - wymamrotała.
- Do jutra przestanie padać - pocieszyłam ją. Moja więź z żywiołem wody jest na tyle silna, że jestem w stanie to przewidzieć. Zazwyczaj.
- Swoją drogą nie spodziewałam się, że zaczniesz się niepokoić o Aeirana - starałam się, by w moim głosie nie pobrzmiewał śmiech.
- A ja się spodziewałam, że ty zaczniesz - odparowała Lilly. - To w końcu twój... ten... postać z potencjałem, nie? - Ajć, mam nadzieję, że nie nazwałam go tak na głos p r z y n i m. Chociaż diabli wiedzą, czy to by go obeszło.
- Sugerujesz, że skoro raz go wybawiłam z kłopotów, wejdzie mi to w nawyk?
- Ja nie sugeruję, ja to wiem - stwierdziła. Pomyślałam, że pewnie coś w tym jest - znamy się od dawna i czasem wie o mnie więcej niż ja sama.
- Aż w końcu kiedyś ci wypomnę, że pochopnie zawierzyłaś temu swojemu pisarskiemu przeczuciu, a ty mi przyznasz rację - powiedziała po chwili. - Zaczynasz się pakować w coś, o czym nie masz pojęcia, a ja oczywiście razem z tobą - usłyszałam echo moich niedawnych rozmyślań. Jeszcze trochę i zacznę podejrzewać, że czyta mi w myślach...
Westchnęłam, dałam jej prztyczka w nos i wyszłam. Może uważać, że się martwię o Aeirana, niech jej będzie.
Stał na piasku tak, jak go widziałam dwie godziny wcześniej. Nie padało już tak obficie, ale gdy doszłam na miejsce, byłam już nieźle przemoczona. Oczywiście mogłaybm sprawić, żeby deszcz mnie omijał, ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzał mi. Przystanęłam i popatrzyłam na morze, jakże inaczej wyglądające niż podczas słonecznej pogody. Zawsze mnie to fascynowało.
- Hej - odezwałam się.
Aeiran obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem, dając znak, że zauważył moją obecność.
- Nie ruszyłeś się stąd od kiedy poszłyśmy?
- Zdążyłem się przyzwyczaić do ciągłego stania w jednym miejscu.
- W takim razie będziesz musiał się odzwyczaić - rzuciłam - bo jutro ruszamy.
- Dokąd? - spytał trochę nieobecnym głosem; chyba wolałby powrócić do swoich własnych myśli.
- Na przykład... do Solen - podałam pierwszy pomysł, jaki mi przyszedł w tej chwili do głowy. I to całkiem niezły, bo prędzej czy później miałam zamiar pokazać Lilly moją ulubioną krainę.
- W porządku - skinął głową, a potem odwrócił się od morza i skierował do hotelu. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Co? Chyba się nie pomylę, uznając, że przyszłaś tu, żeby mnie zaciągnąć pod dach - odpowiedział na nie zadane pytanie, a w jego głosie dosłyszałam cień rozbawienia.
- Skoro tak uznałeś, nie mogę cię rozczarować - uśmiechnęłam się szeroko.
I znów trzeba będzie się suszyć.
Może to przez ten deszcz, a może przez to, że nigdy nie snułam swojej własnej opowieści, żerując na innych.
A może po prostu zastanawia mnie Aeiran... Zanim wyskoczył z tą dziwną propozycją przysięgi, sprawiał wrażenie, że się dokądś spieszy, a teraz jego zapał jakby ostygł. Czyżby towarzyszenie mi było ważniejsze niż jego własne sprawy? Jeśli ta przysięga jest aż tak wiążąca, to po co się na nią decydował? Dlaczego zaufaliśmy sobie nawzajem albo czy w ogóle sobie ufamy? Nie, może po prostu jego zaciekawienie (czym, do licha?!) dorównuje mojemu, przez co czuję się, jakbym musiała podjąć wyzwanie i sprostać mu. Też coś.
Oczywiście mogłabym go wypytać, ale po pierwsze, nie wydaje się rozmowny, a po drugie, jeszcze nie wrócił z plaży... Wybraliśmy się tam w południe - pogoda była jeszcze śliczna, więc spędziłyśmy z Lilly sporo czasu w wodzie, zwyczajowo próbując się nawzajem utopić. Tymczasem Aeiran stał na brzegu, patrząc przed siebie - na morze? na nas? - z takim wyrazem twarzy, jakby nie mógł się zdecydować czy ma się uśmiechnąć. Gdy niespodziewanie lunęło jak z cebra, pobiegłyśmy z piskiem do hotelu, podczas gdy on nawet nie ruszył się z miejsca. Było to jakąś godzinę temu. Zakład, że za następną godzinę do pokoju przyjdzie Lilly i zasugeruje, że pewnie już dawno gdzieś przeskoczył. Tylko nie mam się z kim założyć.
- Nie pomyślałaś o tym, że już dawno mógł się gdzieś przeteleportować? - ton głosu mojej przyjaciółki wskazywał, że uważa to za fakt dokonany.
- Pomyślałam - uśmiechnęłam się do swoich myśli. - Jeśli ruszyłby się stąd w taki sposób jak ostatnio, raczej bym to wyczuła.
- W takim razie coś jest z nim nie w porządku, skoro od dwóch godzin stoi na plaży w deszczu - Lilly ziewnęła i wyciągnęła się na łóżku. - Co za senna pogoda, pomyśleć że jeszcze niedawno było słoneczko - wymamrotała.
- Do jutra przestanie padać - pocieszyłam ją. Moja więź z żywiołem wody jest na tyle silna, że jestem w stanie to przewidzieć. Zazwyczaj.
- Swoją drogą nie spodziewałam się, że zaczniesz się niepokoić o Aeirana - starałam się, by w moim głosie nie pobrzmiewał śmiech.
- A ja się spodziewałam, że ty zaczniesz - odparowała Lilly. - To w końcu twój... ten... postać z potencjałem, nie? - Ajć, mam nadzieję, że nie nazwałam go tak na głos p r z y n i m. Chociaż diabli wiedzą, czy to by go obeszło.
- Sugerujesz, że skoro raz go wybawiłam z kłopotów, wejdzie mi to w nawyk?
- Ja nie sugeruję, ja to wiem - stwierdziła. Pomyślałam, że pewnie coś w tym jest - znamy się od dawna i czasem wie o mnie więcej niż ja sama.
- Aż w końcu kiedyś ci wypomnę, że pochopnie zawierzyłaś temu swojemu pisarskiemu przeczuciu, a ty mi przyznasz rację - powiedziała po chwili. - Zaczynasz się pakować w coś, o czym nie masz pojęcia, a ja oczywiście razem z tobą - usłyszałam echo moich niedawnych rozmyślań. Jeszcze trochę i zacznę podejrzewać, że czyta mi w myślach...
Westchnęłam, dałam jej prztyczka w nos i wyszłam. Może uważać, że się martwię o Aeirana, niech jej będzie.
Stał na piasku tak, jak go widziałam dwie godziny wcześniej. Nie padało już tak obficie, ale gdy doszłam na miejsce, byłam już nieźle przemoczona. Oczywiście mogłaybm sprawić, żeby deszcz mnie omijał, ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzał mi. Przystanęłam i popatrzyłam na morze, jakże inaczej wyglądające niż podczas słonecznej pogody. Zawsze mnie to fascynowało.
- Hej - odezwałam się.
Aeiran obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem, dając znak, że zauważył moją obecność.
- Nie ruszyłeś się stąd od kiedy poszłyśmy?
- Zdążyłem się przyzwyczaić do ciągłego stania w jednym miejscu.
- W takim razie będziesz musiał się odzwyczaić - rzuciłam - bo jutro ruszamy.
- Dokąd? - spytał trochę nieobecnym głosem; chyba wolałby powrócić do swoich własnych myśli.
- Na przykład... do Solen - podałam pierwszy pomysł, jaki mi przyszedł w tej chwili do głowy. I to całkiem niezły, bo prędzej czy później miałam zamiar pokazać Lilly moją ulubioną krainę.
- W porządku - skinął głową, a potem odwrócił się od morza i skierował do hotelu. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Co? Chyba się nie pomylę, uznając, że przyszłaś tu, żeby mnie zaciągnąć pod dach - odpowiedział na nie zadane pytanie, a w jego głosie dosłyszałam cień rozbawienia.
- Skoro tak uznałeś, nie mogę cię rozczarować - uśmiechnęłam się szeroko.
I znów trzeba będzie się suszyć.
21 IX
Głośne skrzypnięcie łóżka
odwróciło moją uwagę od widoku za oknem, więc obejrzałam się na moją nową postać z potencjałem. Zdaje się, że próbował zbyt gwałtownie wstać, ale
jeszcze brakowało mu sił.
- Najwyższy czas - podeszłam bliżej. - Już prawie południe.
Popatrzył na mnie spod ściągniętych brwi. Miał niesamowicie czarne oczy, pewnie pod kolor ubrania. A może odwrotnie?
- Więc te zawirowania przestrzenne mi się nie śniły - odezwał się cicho, ale wyraźnie; mówił z akcentem, który nie kojarzył mi się z żadnym językiem z tego świata. - Ty mnie tu przerzuciłaś?
Byłam pod wrażeniem. Musiał się znać na teleportacji. A nawet bardzo dobrze się znać, skoro przez sen wyczuł zmiany w przestrzeni.
- Jesteśmy po wschodniej stronie morza Edrillin - poinformowałam go.
- Za daleko. Muszę ruszać... - to powiedziawszy wstał, ale trochę niepewnie.
- Cholera - syknął, szukając ręką oparcia. - Gdyby nie mieli tych przeklętych roślin, nic takiego by się nie zdarzyło...
- To zielsko jest chyba jeszcze wredniejsze niż myślałam - mruknęłam. - Żadnych gwałtownych ruchów, bo mi tu omdlejesz.
- Czyżbym trafił z jednego więzienia do drugiego? - spytał kąśliwie.
- Dlatego cię przeniosłam nad morze - ciągnęłam, nie przejmując się jego słowami. - Żebyś się nawdychał i nabrał kolorków, bo blady jesteś jak trup. - Mówiąc to bezceremonialnie pchnęłam go z powrotem na łóżko.
- Przeszkadzam państwu? - Mezz'Lil właśnie weszła do pokoju, niosąc herbatę.
Czarnooki znowu wstał, chwytając mnie mocno za ramiona.
- Sam do siebie dojdę. Jakie niby masz prawo mówić mi, co mam robić? - Doprawdy, poczułam, że mam deja vu! Jeszcze trochę i zacznie gadać o Naturze...
- Au - brzmiała moja odpowiedź.
- Zero wdzięczności! - obruszyła się Lilly. - Mad przesiedziała przy tobie całą noc po tym, jak cię wyciągnęła od tych druidów!
Ze zdziwienia aż mnie puścił i usiadł.
- Po co? - spytał nieufnie.
- Cóż - westchnęłam, rozcierając ramiona. - Nie mogłam ryzykować, że wstaniesz i nas pozabijasz, gdy będziemy spały.
- Myślisz, że zrobiłbym coś takiego?
- A nie? - uśmiechnęłam się bezczelnie, biorąc filiżankę.
Przez jego oblicze również przemknął cień uśmiechu.
- W porządku - powiedział po chwili namysłu. - Ocaliłaś mi skórę. Mam u ciebie dług. Teraz pewnie powinienem złożyć ci przysięgę?
- Co?! - z zaskoczenia omal nie zakrztusiłam się herbatą.
- No, przysięgę - odparł nieco ironicznie. - Jak Eld Theirensen.
Człowiek, którego imię padło, był bohaterem legendy ze Starego Świata. Został ocalony od wyroku śmierci przez potężną czarodziejkę, a w zamian zgodził się jej towarzyszyć przez rok i dzień. Skoro facet zna tę legendę, zdecydowanie nie pochodzi stąd... I zagląda daleko w przeszłość.
- Nie wygaduj głupstw - mruknęłam. - Nic mi nie zawdzięczasz. Uwolniłam cię, bo jestem przekorna, a Arcydruid mnie wkurzył.
- Nie to nie - wzruszył ramionami. - W takim razie nic mnie tu nie trzyma.
Ledwo zauważalnym ruchem znalazł się przy oknie, zdjął z wieszaka swój czarny płaszcz i wyskoczył. Faktycznie, szybko do siebie dochodzi, ale dobrze, że to tylko pierwsze piętro...
- Mad, ty dokąd? - Lilly pogoniła za mną, widząc że opuszczam pokój. Akurat gdy wybiegłyśmy z hotelu, czarnooki stał na ulicy i tworzył pod swoimi nogami coś sporego i mrocznego. Zerwał się silny wiatr, a mi aż zaparło dech. Czy on w taki sposób ma zamiar się przenosić?! Owszem, to skuteczny sposób, ale rzadko używany, bo przy okazji pochłania wszystko dokoła, tworząc rozdarcie w przestrzeni A on tak na środku drogi...
- Całkiem oszalał!!! - wykrzyknęła Mezz'Lil. Podbiegła do tej czarnej dziury i zaczęła recytować modlitwę do Światłości. Gdy zobaczył blask pojawiający się w jej dłoniach, wypuścił w jej kierunku strumień czarnej energii. Odrzucona jego siłą Lilly wylądowałaby na ścianie najbliższego budynku, gdybym nie teleportowała się do niej w porę.
Nieczęsto miałam do czynienia z takimi karykaturami portali, ale nie miałam wyjścia, bo czułam się powoli wciągana, jak i inni ludzie na drodze. Wytężyłam wszystkie siły starając się zamknąć dziurę. Chyba się tego nie spodziewał. Tym lepiej, mogłam wykorzystać element zaskoczenia i rozłożyć osłonę oddzielającą go od jego tworu. Próbował zapobiec mojej interwencji i przyznam, że gdyby nie bariera, nie wiem jak by się to skończyło...
Jakimś cudem zdążyłam cofnąć czar zanim dziura kogoś pochłonęła. Czarnooki upadł na kolana wycieńczony - widać zmaganie ze mną nadwątliło jego siły jeszcze bardziej niż odurzająca roślinka - a i ja czułam się jak po biegu maratońskim. Podeszłam do niego, podtrzymywana przez Lilly.
- Ciebie nie można zostawiać samego - powiedziałam, gdy udało mi się wreszcie złapać oddech. - Chyba jednak zdecyduję się na tę przysięgę.
- Co? - teraz on dla odmiany był zaskoczony, ale przy tym również... zaciekawiony? Hmm. To coś nowego, zaciekawienie nowymi postaciami to zwykle mój przywilej.
- A czemu nie? - uśmiechnęłam się z trudem. - Nie pozwolę uciec komuś, z kim mogę pogadać o skakaniu po wymiarach choć nie jest Xemedi-san.
Nie mógł wiedzieć, o kim mówię, ale wolno skinął głową.
- Chciałbym wiedzieć, komu przysięgam - rzekł.
- Miyi... kronikarce. Wybacz, że nie dygam. A to jest Mezz'Lil, kapłanka Światłości.
- Aeiran - przedstawił się.
- I tylko tyle nam o sobie powiesz? - wyrwała się Lilly. - Koleżanka jest nastawiona na nową opowieść, bądź pewien, że cię dokładnie przesłucha.
Ze spojrzenia, jakie jej rzucił, wywnioskowałam, że będą mieć ze sobą na pieńku, ale trudno.
Następnie wstał, ujął moje dłonie w swoje i popatrzył mi w oczy. Musiałam do tego porządnie podnieść głowę, bo jest sporo wyższy nawet od Lilly na obcasach.
- Ślubując na pamięć o dawnych dniach, składam w twoje ręce zobowiązanie, że będę ci towarzyszył przez jeden rok i jeden dzień - powiedział uroczyście, choć doszukałam się w jego głosie kpiącej nuty. Pewnie jestem przewrażliwiona. Nie znałam dotąd tej formy przysięgi, ale wydawała się wiążąca.
- Tam by pasowało raczej "że cię nie opuszczę aż do..." - Lilly przerwała, gdy wyrwałam jedną rękę z dłoni Aeirana i musiała zrobić unik przed moim ciosem. Nota bene, była już za dobra w unikach. Odczułam to zwłaszcza gdy kiedyś zamiast w nią, trafiłam w lodówkę.
- A zatem, dokąd się udamy? - Aeiran spojrzał na mnie spod ciemnej czupryny.
- Ponieważ całą noc nie zmrużyłam oka... zarządzam udanie się spać - ziewnęłam przeciągle i pomaszerowałam do hotelu. Może mi się wydawało, ale usłyszałam za plecami cichy śmiech i raczej nie był to śmiech Lilly.
- Najwyższy czas - podeszłam bliżej. - Już prawie południe.
Popatrzył na mnie spod ściągniętych brwi. Miał niesamowicie czarne oczy, pewnie pod kolor ubrania. A może odwrotnie?
- Więc te zawirowania przestrzenne mi się nie śniły - odezwał się cicho, ale wyraźnie; mówił z akcentem, który nie kojarzył mi się z żadnym językiem z tego świata. - Ty mnie tu przerzuciłaś?
Byłam pod wrażeniem. Musiał się znać na teleportacji. A nawet bardzo dobrze się znać, skoro przez sen wyczuł zmiany w przestrzeni.
- Jesteśmy po wschodniej stronie morza Edrillin - poinformowałam go.
- Za daleko. Muszę ruszać... - to powiedziawszy wstał, ale trochę niepewnie.
- Cholera - syknął, szukając ręką oparcia. - Gdyby nie mieli tych przeklętych roślin, nic takiego by się nie zdarzyło...
- To zielsko jest chyba jeszcze wredniejsze niż myślałam - mruknęłam. - Żadnych gwałtownych ruchów, bo mi tu omdlejesz.
- Czyżbym trafił z jednego więzienia do drugiego? - spytał kąśliwie.
- Dlatego cię przeniosłam nad morze - ciągnęłam, nie przejmując się jego słowami. - Żebyś się nawdychał i nabrał kolorków, bo blady jesteś jak trup. - Mówiąc to bezceremonialnie pchnęłam go z powrotem na łóżko.
- Przeszkadzam państwu? - Mezz'Lil właśnie weszła do pokoju, niosąc herbatę.
Czarnooki znowu wstał, chwytając mnie mocno za ramiona.
- Sam do siebie dojdę. Jakie niby masz prawo mówić mi, co mam robić? - Doprawdy, poczułam, że mam deja vu! Jeszcze trochę i zacznie gadać o Naturze...
- Au - brzmiała moja odpowiedź.
- Zero wdzięczności! - obruszyła się Lilly. - Mad przesiedziała przy tobie całą noc po tym, jak cię wyciągnęła od tych druidów!
Ze zdziwienia aż mnie puścił i usiadł.
- Po co? - spytał nieufnie.
- Cóż - westchnęłam, rozcierając ramiona. - Nie mogłam ryzykować, że wstaniesz i nas pozabijasz, gdy będziemy spały.
- Myślisz, że zrobiłbym coś takiego?
- A nie? - uśmiechnęłam się bezczelnie, biorąc filiżankę.
Przez jego oblicze również przemknął cień uśmiechu.
- W porządku - powiedział po chwili namysłu. - Ocaliłaś mi skórę. Mam u ciebie dług. Teraz pewnie powinienem złożyć ci przysięgę?
- Co?! - z zaskoczenia omal nie zakrztusiłam się herbatą.
- No, przysięgę - odparł nieco ironicznie. - Jak Eld Theirensen.
Człowiek, którego imię padło, był bohaterem legendy ze Starego Świata. Został ocalony od wyroku śmierci przez potężną czarodziejkę, a w zamian zgodził się jej towarzyszyć przez rok i dzień. Skoro facet zna tę legendę, zdecydowanie nie pochodzi stąd... I zagląda daleko w przeszłość.
- Nie wygaduj głupstw - mruknęłam. - Nic mi nie zawdzięczasz. Uwolniłam cię, bo jestem przekorna, a Arcydruid mnie wkurzył.
- Nie to nie - wzruszył ramionami. - W takim razie nic mnie tu nie trzyma.
Ledwo zauważalnym ruchem znalazł się przy oknie, zdjął z wieszaka swój czarny płaszcz i wyskoczył. Faktycznie, szybko do siebie dochodzi, ale dobrze, że to tylko pierwsze piętro...
- Mad, ty dokąd? - Lilly pogoniła za mną, widząc że opuszczam pokój. Akurat gdy wybiegłyśmy z hotelu, czarnooki stał na ulicy i tworzył pod swoimi nogami coś sporego i mrocznego. Zerwał się silny wiatr, a mi aż zaparło dech. Czy on w taki sposób ma zamiar się przenosić?! Owszem, to skuteczny sposób, ale rzadko używany, bo przy okazji pochłania wszystko dokoła, tworząc rozdarcie w przestrzeni A on tak na środku drogi...
- Całkiem oszalał!!! - wykrzyknęła Mezz'Lil. Podbiegła do tej czarnej dziury i zaczęła recytować modlitwę do Światłości. Gdy zobaczył blask pojawiający się w jej dłoniach, wypuścił w jej kierunku strumień czarnej energii. Odrzucona jego siłą Lilly wylądowałaby na ścianie najbliższego budynku, gdybym nie teleportowała się do niej w porę.
Nieczęsto miałam do czynienia z takimi karykaturami portali, ale nie miałam wyjścia, bo czułam się powoli wciągana, jak i inni ludzie na drodze. Wytężyłam wszystkie siły starając się zamknąć dziurę. Chyba się tego nie spodziewał. Tym lepiej, mogłam wykorzystać element zaskoczenia i rozłożyć osłonę oddzielającą go od jego tworu. Próbował zapobiec mojej interwencji i przyznam, że gdyby nie bariera, nie wiem jak by się to skończyło...
Jakimś cudem zdążyłam cofnąć czar zanim dziura kogoś pochłonęła. Czarnooki upadł na kolana wycieńczony - widać zmaganie ze mną nadwątliło jego siły jeszcze bardziej niż odurzająca roślinka - a i ja czułam się jak po biegu maratońskim. Podeszłam do niego, podtrzymywana przez Lilly.
- Ciebie nie można zostawiać samego - powiedziałam, gdy udało mi się wreszcie złapać oddech. - Chyba jednak zdecyduję się na tę przysięgę.
- Co? - teraz on dla odmiany był zaskoczony, ale przy tym również... zaciekawiony? Hmm. To coś nowego, zaciekawienie nowymi postaciami to zwykle mój przywilej.
- A czemu nie? - uśmiechnęłam się z trudem. - Nie pozwolę uciec komuś, z kim mogę pogadać o skakaniu po wymiarach choć nie jest Xemedi-san.
Nie mógł wiedzieć, o kim mówię, ale wolno skinął głową.
- Chciałbym wiedzieć, komu przysięgam - rzekł.
- Miyi... kronikarce. Wybacz, że nie dygam. A to jest Mezz'Lil, kapłanka Światłości.
- Aeiran - przedstawił się.
- I tylko tyle nam o sobie powiesz? - wyrwała się Lilly. - Koleżanka jest nastawiona na nową opowieść, bądź pewien, że cię dokładnie przesłucha.
Ze spojrzenia, jakie jej rzucił, wywnioskowałam, że będą mieć ze sobą na pieńku, ale trudno.
Następnie wstał, ujął moje dłonie w swoje i popatrzył mi w oczy. Musiałam do tego porządnie podnieść głowę, bo jest sporo wyższy nawet od Lilly na obcasach.
- Ślubując na pamięć o dawnych dniach, składam w twoje ręce zobowiązanie, że będę ci towarzyszył przez jeden rok i jeden dzień - powiedział uroczyście, choć doszukałam się w jego głosie kpiącej nuty. Pewnie jestem przewrażliwiona. Nie znałam dotąd tej formy przysięgi, ale wydawała się wiążąca.
- Tam by pasowało raczej "że cię nie opuszczę aż do..." - Lilly przerwała, gdy wyrwałam jedną rękę z dłoni Aeirana i musiała zrobić unik przed moim ciosem. Nota bene, była już za dobra w unikach. Odczułam to zwłaszcza gdy kiedyś zamiast w nią, trafiłam w lodówkę.
- A zatem, dokąd się udamy? - Aeiran spojrzał na mnie spod ciemnej czupryny.
- Ponieważ całą noc nie zmrużyłam oka... zarządzam udanie się spać - ziewnęłam przeciągle i pomaszerowałam do hotelu. Może mi się wydawało, ale usłyszałam za plecami cichy śmiech i raczej nie był to śmiech Lilly.
20 IX
Pal sześć kompas, poszłyśmy w
kierunku wybranym losowo. I trafiłyśmy do siedziby Zachodniego Kręgu.
Nie mam nic przeciwko druidom, znam paru i cenię za pojmowanie istoty
równowagi, więc postanowiłam się tam rozejrzeć i może na chwilę
zatrzymać.
Pierwszy człowiek, jakiego spotkałyśmy był pomalowany w zielono-białe pasy przywodzące na myśl barwy wojenne. Brak mu było tylko hełmu z przyczepionymi liśćmi.
- Czego tu szukacie? - spytał niezwykle uprzejmie.
- Przechodzimy sobie tędy - Mezz"Lil uśmechnęła się miło - i przyrodę podziwiamy.
Druid przyjrzał się nam podejrzliwie zanim znów się odezwał.
- Na razie możecie zostać. Ale pamiętajcie, że jesteście obserwowane.
- Jest jakiś powód czy tylko na wszelki wypadek? - zdziwiła się Lilly.
- Mamy tu stan gotowości - powiedział druid tonem policjanta na służbie. - Schwytaliśmy niebezpieczną istotę.
- Niebezpieczną dla czego lub kogo? - uznałam za stosowne się wtrącić.
- Dla równowagi oczywiście - spojrzał na mnie jak na nieuświadomione dziecko. - Która już zresztą została zakłócona w stopniu najwyższym.
- Tak się składa, że dobrze znam się z Deshir Gliss i wiem co nieco o równowadze - odparłam chłodno, a potem nadszedł jeden z tych momentów, gdy budzi się moje niekoniecznie błogosławione przeczucie i dodałam: - Chciałabym zobaczyć więźnia.
- Po co chcesz go widzieć?! - mój rozmówca spojrzał na mnie jeszcze bardziej nieufnie.
- Żeby sprawdzić czy rzeczywiście jest tak niebezpieczny.
Wzruszył ramionami i polecił nam iść za sobą. Cieszyłam się w duchu, że podałam prawdziwe imię Arcydruidki Południowego Kręgu - widać uznał, że skoro mi je wyjawiła, naprawdę muszę być jej przyjaciółką, czyli zasługuję na zaufanie. Lilly chyba się trochę zdumiała, ale przyzwyczaiła się już do moich kaprysów (tak samo jak ja do jej).
Dotarliśmy w miejsce obrzędów. Znajdował się tam kamienny krąg (w końcu nazwa "Kręgi" od czegoś pochodzi), niewielkie jeziorko i olbrzymi dąb. Ten ostatni był spowity przez pędy dziwnej rośliny o czerwonych liściach i... tak, przy okazji oplatały też tajemniczą postać z poten... znaczy, dość bladego mężczyznę o granatowoczarnych włosach, które opadały mu na twarz. Oczy miał chyba zamknięte, głowa opadła bezwładnie. I nic dodać, nic ująć - sprawiał wrażenie martwego. Co prawda niektóre postacie utłuczone jeszcze przed rozpoczęciem właściwej historii też mają potencjał, ale miałam nadzieję, że to nie będzie ten przypadek. Podeszłam bliżej i szarpnęłam jeden z pędów. Był mocny jak diabli.
- Planujesz pomóc mu w ucieczce?
Ooo, od razu do rzeczy, a dzień dobry to nie łaska? Odwróciłam się i zobaczyłam obok siebie człowieka w sile wieku, noszącego długi płaszcz ze skór. Po medalionie i powyginanym kosturze, który wyglądał raczej jakby wyrósł, a nie został wyrzeźbiony, poznałam, że jest tu Arcydruidem.
- To nie ma sensu - powiedział. - Rośliny ardelis nie przetnie nawet najostrzejszy miecz.
Lilly omal nie gwizdnęła z podziwu, ale w porę sobie przypomniała, że w miejscach publicznych jest damą.
- Jak widać, ma też silne właściwości usypiające - kontynuował Arcydruid. - Winowajca obudzi się dopiero jutro, gdy nadejdzie moment kary. Zostanie na wieczność uwięziony w pniu dębu.
Coś mi to przypominało, ale nie przypuszczałam, żeby mieszkańcy tego świata (poza Claydem, oczywiście) zaczytywali się legendami made in England. Choć z drugiej strony, skoro mieli własne Stonehenge...
- Widzę, że już zostałam uznana za wspólniczkę zbrodniarza - odezwałam się z promiennym uśmiechem, który jednak trudno mi było utrzymać. - Czy mogę chociaż wiedzieć co takiego zrobił?
- Nikt, kto nie jest jednością z Naturą, nie zrozumie ogromu jego winy!
No nie, następny. Ta uwaga szybko zmiotła mi uśmiech z twarzy.
- Słyszałam, że wy z Zachodniego Kręgu działacie trochę na wyrost - zaczynałam tracić cierpliwość - ale decyzję o takiej egzekucji powinna podjąć rada przedstawicieli wszystkich pięciu Kręgów. Czy ten pan był sądzony?
- Nie wolno tracić czasu w obliczu najgorszej zbrodni przeciw Naturze!!! - podniósł głos strażnik lasu
- Taaak?! A jak w takim niewinnym drzewku zamkniecie człowieka, to nie będzie przeciw Naturze?! - wypaliłam i wreszcie mi ulżyło.
- To nie jest człowiek - powiedział twardo Arcydruid.
- I to załatwia sprawę? Na hamadriadę mi on raczej nie wygląda.
- Miałem na myśli, że on jest złem.
- A skąd wiesz, że to zło nie rozejdzie się wtedy po całej przyrodzie? - postanowiłam opanować swój mały wybuch i być zimna jak lód. - Będziecie dopiero mieli zaburzenia równowagi.
- Kimże jesteś, kobieto, że przychodzisz nie wiadomo skąd i mówisz mi co mam robić?! - wykrzyknął Arcydruid, a wokół niego zaczynała już się zbierać obstawa.
Kimże jestem? Dobre pytanie... Pewnie nie powinnam była się tak wygłupiać, ale kręcenie głową nad własną skłonnością do popisywania się (przed postacią z potencjałem, która nawet tego nie widzi, bo śpi?) zostawiłam sobie na potem. Ta skłonność i tak rzadko się we mnie odzywała, a miałam ochotę się pobawić...
- A może powinieneś się zastanowić, co naprawdę robisz dla Natury, a co dla samego siebie? - starałam się by mój głos był cichy i pełen godności. - Wiedz, że bogowie cię obserwują, a przyroda w każdej chwili może powstać przeciw tobie...
- Wiem, co naprawdę robię dla Natury... - zaczął Arcydruid, ale jego uwagę odwróciło dziwne zachowanie wody w jeziorku. Najpierw zaczęły się tworzyć fale, coraz większe, aż jeziorko przypominało mini wersję morza podczas sztormu. Zaskoczeni druidzi rzucili się by uspokoić je swoimi modlitwami, ale bez skutku. Dopiero gdy kilka strumieni wody uniosło się w górę, tworząc ciekawą fontannę, zdecydowali się skojarzyć zjawisko ze mną. Nie dziwię się, że tyle im to zabrało - nie wykonywałam żadnych gestów ani nic nie mówiłam - ktoś, kto miał aż taką władzę nad wodą, musiał wydać im się jeśli nie boginią, to przynajmniej żywiołakiem.
- Jeśli ty to robisz, przestań - rzucił Arcydruid przez zęby.
- Twoja próba nie powiodła się - trudno mi było utrzymać ton i zazdrościłam Lilly, mogącej chichotać w kułak. - Od tej pory Natura będzie baczniej strzec się przed tobą!
Jeden ze strumieni wody błyskawicznie wystrzelił w stronę drzewa, wyostrzając się na końcu. Mój przeciwnik uskoczył w porę i mogłam skierować wodę prosto na pędy ardelisu. Potem zamroziłam efekt, a Lilly jednym uderzeniem dłoni roztrzaskała lód.
- Najostrzejszy miecz, doprawdy - mruknęła.
Gdy uśpiony mężczyzna upadł twarzą do ziemi, nie traciłam czasu. Podbiegłam i otworzyłam pod nami portal, zostawiając druidów w lekkim oszołomieniu.
Wylądowaliśmy na piaszczystej plaży. Za nami widniało miasteczko, a przed nami piękny zachód słońca i nieprzebrane wody morza Edrillin. Odruchowo przerzuciłam nas na drugą stronę świata.
- Słuchaj, zdaję sobie sprawę, że może się wydawać przystojny pod pewnym kątem, ale czy trzeba było zaraz odgrywać księcia ratującego księżniczkę? - odezwała się Lilly, patrząc na leżącego.
Rozbawiło mnie zarówno jej porównanie, jak i to, że już zdążyła mu się przyjrzeć z różnych kątów.
- Czy ja się według ciebie w każdej sprawie kieruję własnym gustem? - wykrztusiłam w paroksyzmach śmiechu.
- A jak niby wyjaśnisz fakt, że zobaczyłaś faceta po raz pierwszy, nic o nim nie wiesz oprócz tego, że coś zrobił i nagle postanawiasz mu pomóc? - upierała się. Nic to, odbędzie ze mną podróż, zobaczy jak pracuję, przyzwyczai się...
- To chyba ta niezdrowa ciekawość cechująca paparazzich i kronikarki światów - odpowiedziałam, gdy już się uspokoiłam. - Po prostu czuję, że jego opowieść może być ciekawa.
- O ile ci ją wyjawi - mruknęła moja sceptyczna przyjaciółka. - Coś mnie w nim niepokoi, ale nie pojmuję co...
- Nie przejmuj się tym póki śpi - uśmiechnęłam się. - Skoro już jesteśmy przy miasteczku, znajdźmy jakąś kwaterę.
- No dobrze - westchnęła Lilly. - Ale to ty będziesz mu śpiewać kołysanki.
Pierwszy człowiek, jakiego spotkałyśmy był pomalowany w zielono-białe pasy przywodzące na myśl barwy wojenne. Brak mu było tylko hełmu z przyczepionymi liśćmi.
- Czego tu szukacie? - spytał niezwykle uprzejmie.
- Przechodzimy sobie tędy - Mezz"Lil uśmechnęła się miło - i przyrodę podziwiamy.
Druid przyjrzał się nam podejrzliwie zanim znów się odezwał.
- Na razie możecie zostać. Ale pamiętajcie, że jesteście obserwowane.
- Jest jakiś powód czy tylko na wszelki wypadek? - zdziwiła się Lilly.
- Mamy tu stan gotowości - powiedział druid tonem policjanta na służbie. - Schwytaliśmy niebezpieczną istotę.
- Niebezpieczną dla czego lub kogo? - uznałam za stosowne się wtrącić.
- Dla równowagi oczywiście - spojrzał na mnie jak na nieuświadomione dziecko. - Która już zresztą została zakłócona w stopniu najwyższym.
- Tak się składa, że dobrze znam się z Deshir Gliss i wiem co nieco o równowadze - odparłam chłodno, a potem nadszedł jeden z tych momentów, gdy budzi się moje niekoniecznie błogosławione przeczucie i dodałam: - Chciałabym zobaczyć więźnia.
- Po co chcesz go widzieć?! - mój rozmówca spojrzał na mnie jeszcze bardziej nieufnie.
- Żeby sprawdzić czy rzeczywiście jest tak niebezpieczny.
Wzruszył ramionami i polecił nam iść za sobą. Cieszyłam się w duchu, że podałam prawdziwe imię Arcydruidki Południowego Kręgu - widać uznał, że skoro mi je wyjawiła, naprawdę muszę być jej przyjaciółką, czyli zasługuję na zaufanie. Lilly chyba się trochę zdumiała, ale przyzwyczaiła się już do moich kaprysów (tak samo jak ja do jej).
Dotarliśmy w miejsce obrzędów. Znajdował się tam kamienny krąg (w końcu nazwa "Kręgi" od czegoś pochodzi), niewielkie jeziorko i olbrzymi dąb. Ten ostatni był spowity przez pędy dziwnej rośliny o czerwonych liściach i... tak, przy okazji oplatały też tajemniczą postać z poten... znaczy, dość bladego mężczyznę o granatowoczarnych włosach, które opadały mu na twarz. Oczy miał chyba zamknięte, głowa opadła bezwładnie. I nic dodać, nic ująć - sprawiał wrażenie martwego. Co prawda niektóre postacie utłuczone jeszcze przed rozpoczęciem właściwej historii też mają potencjał, ale miałam nadzieję, że to nie będzie ten przypadek. Podeszłam bliżej i szarpnęłam jeden z pędów. Był mocny jak diabli.
- Planujesz pomóc mu w ucieczce?
Ooo, od razu do rzeczy, a dzień dobry to nie łaska? Odwróciłam się i zobaczyłam obok siebie człowieka w sile wieku, noszącego długi płaszcz ze skór. Po medalionie i powyginanym kosturze, który wyglądał raczej jakby wyrósł, a nie został wyrzeźbiony, poznałam, że jest tu Arcydruidem.
- To nie ma sensu - powiedział. - Rośliny ardelis nie przetnie nawet najostrzejszy miecz.
Lilly omal nie gwizdnęła z podziwu, ale w porę sobie przypomniała, że w miejscach publicznych jest damą.
- Jak widać, ma też silne właściwości usypiające - kontynuował Arcydruid. - Winowajca obudzi się dopiero jutro, gdy nadejdzie moment kary. Zostanie na wieczność uwięziony w pniu dębu.
Coś mi to przypominało, ale nie przypuszczałam, żeby mieszkańcy tego świata (poza Claydem, oczywiście) zaczytywali się legendami made in England. Choć z drugiej strony, skoro mieli własne Stonehenge...
- Widzę, że już zostałam uznana za wspólniczkę zbrodniarza - odezwałam się z promiennym uśmiechem, który jednak trudno mi było utrzymać. - Czy mogę chociaż wiedzieć co takiego zrobił?
- Nikt, kto nie jest jednością z Naturą, nie zrozumie ogromu jego winy!
No nie, następny. Ta uwaga szybko zmiotła mi uśmiech z twarzy.
- Słyszałam, że wy z Zachodniego Kręgu działacie trochę na wyrost - zaczynałam tracić cierpliwość - ale decyzję o takiej egzekucji powinna podjąć rada przedstawicieli wszystkich pięciu Kręgów. Czy ten pan był sądzony?
- Nie wolno tracić czasu w obliczu najgorszej zbrodni przeciw Naturze!!! - podniósł głos strażnik lasu
- Taaak?! A jak w takim niewinnym drzewku zamkniecie człowieka, to nie będzie przeciw Naturze?! - wypaliłam i wreszcie mi ulżyło.
- To nie jest człowiek - powiedział twardo Arcydruid.
- I to załatwia sprawę? Na hamadriadę mi on raczej nie wygląda.
- Miałem na myśli, że on jest złem.
- A skąd wiesz, że to zło nie rozejdzie się wtedy po całej przyrodzie? - postanowiłam opanować swój mały wybuch i być zimna jak lód. - Będziecie dopiero mieli zaburzenia równowagi.
- Kimże jesteś, kobieto, że przychodzisz nie wiadomo skąd i mówisz mi co mam robić?! - wykrzyknął Arcydruid, a wokół niego zaczynała już się zbierać obstawa.
Kimże jestem? Dobre pytanie... Pewnie nie powinnam była się tak wygłupiać, ale kręcenie głową nad własną skłonnością do popisywania się (przed postacią z potencjałem, która nawet tego nie widzi, bo śpi?) zostawiłam sobie na potem. Ta skłonność i tak rzadko się we mnie odzywała, a miałam ochotę się pobawić...
- A może powinieneś się zastanowić, co naprawdę robisz dla Natury, a co dla samego siebie? - starałam się by mój głos był cichy i pełen godności. - Wiedz, że bogowie cię obserwują, a przyroda w każdej chwili może powstać przeciw tobie...
- Wiem, co naprawdę robię dla Natury... - zaczął Arcydruid, ale jego uwagę odwróciło dziwne zachowanie wody w jeziorku. Najpierw zaczęły się tworzyć fale, coraz większe, aż jeziorko przypominało mini wersję morza podczas sztormu. Zaskoczeni druidzi rzucili się by uspokoić je swoimi modlitwami, ale bez skutku. Dopiero gdy kilka strumieni wody uniosło się w górę, tworząc ciekawą fontannę, zdecydowali się skojarzyć zjawisko ze mną. Nie dziwię się, że tyle im to zabrało - nie wykonywałam żadnych gestów ani nic nie mówiłam - ktoś, kto miał aż taką władzę nad wodą, musiał wydać im się jeśli nie boginią, to przynajmniej żywiołakiem.
- Jeśli ty to robisz, przestań - rzucił Arcydruid przez zęby.
- Twoja próba nie powiodła się - trudno mi było utrzymać ton i zazdrościłam Lilly, mogącej chichotać w kułak. - Od tej pory Natura będzie baczniej strzec się przed tobą!
Jeden ze strumieni wody błyskawicznie wystrzelił w stronę drzewa, wyostrzając się na końcu. Mój przeciwnik uskoczył w porę i mogłam skierować wodę prosto na pędy ardelisu. Potem zamroziłam efekt, a Lilly jednym uderzeniem dłoni roztrzaskała lód.
- Najostrzejszy miecz, doprawdy - mruknęła.
Gdy uśpiony mężczyzna upadł twarzą do ziemi, nie traciłam czasu. Podbiegłam i otworzyłam pod nami portal, zostawiając druidów w lekkim oszołomieniu.
Wylądowaliśmy na piaszczystej plaży. Za nami widniało miasteczko, a przed nami piękny zachód słońca i nieprzebrane wody morza Edrillin. Odruchowo przerzuciłam nas na drugą stronę świata.
- Słuchaj, zdaję sobie sprawę, że może się wydawać przystojny pod pewnym kątem, ale czy trzeba było zaraz odgrywać księcia ratującego księżniczkę? - odezwała się Lilly, patrząc na leżącego.
Rozbawiło mnie zarówno jej porównanie, jak i to, że już zdążyła mu się przyjrzeć z różnych kątów.
- Czy ja się według ciebie w każdej sprawie kieruję własnym gustem? - wykrztusiłam w paroksyzmach śmiechu.
- A jak niby wyjaśnisz fakt, że zobaczyłaś faceta po raz pierwszy, nic o nim nie wiesz oprócz tego, że coś zrobił i nagle postanawiasz mu pomóc? - upierała się. Nic to, odbędzie ze mną podróż, zobaczy jak pracuję, przyzwyczai się...
- To chyba ta niezdrowa ciekawość cechująca paparazzich i kronikarki światów - odpowiedziałam, gdy już się uspokoiłam. - Po prostu czuję, że jego opowieść może być ciekawa.
- O ile ci ją wyjawi - mruknęła moja sceptyczna przyjaciółka. - Coś mnie w nim niepokoi, ale nie pojmuję co...
- Nie przejmuj się tym póki śpi - uśmiechnęłam się. - Skoro już jesteśmy przy miasteczku, znajdźmy jakąś kwaterę.
- No dobrze - westchnęła Lilly. - Ale to ty będziesz mu śpiewać kołysanki.
19 IX
- Spotkałam druidkę - oznajmiła Lilly, gdy po długich poszukiwaniach żródła powróciłam z wodą na herbatę.
- Jesteśmy w pobliżu siedziby Zachodniego Kręgu - wzruszyłam ramionami.
- No nie wiem - powiedziała. - Potrafię poznać nietutejszych, sama będąc jedną z nich. Ta pytała mnie o drogę. A ja, jako osoba o zdumiewającej orientacji w terenie, tę drogę wskazałam! - Posłała mi uśmiech dumy.
- A dokąd się wybierała? - zainteresowałam się.
- Chciała wiedzieć, w którą stronę do krainy z tą wieżą, o której mówiłaś - odrzekła Lilly. - Fakt, że wieży nie widać z lasu, ale chociaż kierunek pokazałam - machnęła ręką w prawo.
Chrząknęłam lekko skonsternowana.
- Nie chcę podważać twego zmysłu orientacyjnego - powiedziałam ostrożnie - ale południe jest raczej w drugą stronę.
- Co ty wygadujesz!? - oburzyła się. - Sprawdzałam, sama zobacz!
Wyjęła z plecaka kompas i wepchnęła mi go do ręki. Jego igła istotnie wskazywała północ, ale w zupełnie przeciwnym kierunku. Po chwili bezczelnie zmieniła położenie, a wreszcie zawirowała w szaleńczym pędzie.
- Aha! - wykrzyknęłam z triumfem. - Tu gdzieś musi być jakieś pole magnetyczne!
- Albo ktoś bawił się tu magią - moja przyjaciółka przyjrzała się kompasowi. - I co będzie z tą druidką nieszczęsną?
- Gdy sobie uświadomi, gdzie ją wysłałaś, wróci i przetrzepie ci skórę - odparłam uszczypliwie.
- Zgubi się, zanim wróci - stwierdziła Lilly beztrosko - Albo jej wilczek się zmęczy i będzie musiała wracać z buta.
- Wilczek? Czyli rzeczywiście nie była z Zachodniego Kręgu - przyznałam - Oni są podobno strasznie radykalni. Nie użyją żadnego zwierzęcia jako środka transportu, bo to byłoby poniżenie czy coś w tym stylu.
- Mniejsza o to - Lilly zdążyła już zabrać mi kompas i najwyraźniej miała zamiar iść w kierunku, który aktualnie wskazywał. Chcąc nie chcąc poszłam za nią, w końcu jeśli w coś się wpakuje, Ka'Shet mnie zabije...
- Jakby się ciemniej zrobiło - Lilly rozejrzała się z niepokojem.
- Dziwne, jeszcze nie jest późno - odruchowo zniżyłam głos. - Ale to nie jest naturalna ciemność... - Po tych słowach coś mnie tknęło. - Chyba nie powinnyśmy iść dalej - szepnęłam.
- Dlaczego nie?
- Bo jeśli mnie przeczucie nie myli, podążamy ku wejściu do Ciemności...
- Czym jest Ciemność?
- Nazwa chyba wskazuje, nie? A poważnie, nikt, kto tam wszedł by to sprawdzić, nie wrócił... Inaczej może i ja bym się wybrała.
- Mam rozumieć, że byłaś już tu i widziałaś? - Lilly wyglądała na zaintrygowaną.
- Nie tu. Wejście do Ciemności co jakiś czas sie zamyka i pojawia w innym miejscu - wyjaśniłam - Ale za każdym razem jego energia jest tak samo...
- Zła?
- Nie wiem, czy zła. Mroczna.
Lilly zatrzymała się. Dotychczas szła kilka kroków przede mną.
- Chyba wiem, co masz na myśli - odezwała się równie cicho jak ja - Już zaczynam ją odczuwać... I rzeczywiście j e s t mroczna.
Nie zdziwiły mnie jej słowa - jako kapłanka była wrażliwa na te sprawy.
- Czyli wracamy? - spytałam.
- Mhm - kiwnęła głową, ale chyba było jej trochę żal...
- Jesteśmy w pobliżu siedziby Zachodniego Kręgu - wzruszyłam ramionami.
- No nie wiem - powiedziała. - Potrafię poznać nietutejszych, sama będąc jedną z nich. Ta pytała mnie o drogę. A ja, jako osoba o zdumiewającej orientacji w terenie, tę drogę wskazałam! - Posłała mi uśmiech dumy.
- A dokąd się wybierała? - zainteresowałam się.
- Chciała wiedzieć, w którą stronę do krainy z tą wieżą, o której mówiłaś - odrzekła Lilly. - Fakt, że wieży nie widać z lasu, ale chociaż kierunek pokazałam - machnęła ręką w prawo.
Chrząknęłam lekko skonsternowana.
- Nie chcę podważać twego zmysłu orientacyjnego - powiedziałam ostrożnie - ale południe jest raczej w drugą stronę.
- Co ty wygadujesz!? - oburzyła się. - Sprawdzałam, sama zobacz!
Wyjęła z plecaka kompas i wepchnęła mi go do ręki. Jego igła istotnie wskazywała północ, ale w zupełnie przeciwnym kierunku. Po chwili bezczelnie zmieniła położenie, a wreszcie zawirowała w szaleńczym pędzie.
- Aha! - wykrzyknęłam z triumfem. - Tu gdzieś musi być jakieś pole magnetyczne!
- Albo ktoś bawił się tu magią - moja przyjaciółka przyjrzała się kompasowi. - I co będzie z tą druidką nieszczęsną?
- Gdy sobie uświadomi, gdzie ją wysłałaś, wróci i przetrzepie ci skórę - odparłam uszczypliwie.
- Zgubi się, zanim wróci - stwierdziła Lilly beztrosko - Albo jej wilczek się zmęczy i będzie musiała wracać z buta.
- Wilczek? Czyli rzeczywiście nie była z Zachodniego Kręgu - przyznałam - Oni są podobno strasznie radykalni. Nie użyją żadnego zwierzęcia jako środka transportu, bo to byłoby poniżenie czy coś w tym stylu.
- Mniejsza o to - Lilly zdążyła już zabrać mi kompas i najwyraźniej miała zamiar iść w kierunku, który aktualnie wskazywał. Chcąc nie chcąc poszłam za nią, w końcu jeśli w coś się wpakuje, Ka'Shet mnie zabije...
- Jakby się ciemniej zrobiło - Lilly rozejrzała się z niepokojem.
- Dziwne, jeszcze nie jest późno - odruchowo zniżyłam głos. - Ale to nie jest naturalna ciemność... - Po tych słowach coś mnie tknęło. - Chyba nie powinnyśmy iść dalej - szepnęłam.
- Dlaczego nie?
- Bo jeśli mnie przeczucie nie myli, podążamy ku wejściu do Ciemności...
- Czym jest Ciemność?
- Nazwa chyba wskazuje, nie? A poważnie, nikt, kto tam wszedł by to sprawdzić, nie wrócił... Inaczej może i ja bym się wybrała.
- Mam rozumieć, że byłaś już tu i widziałaś? - Lilly wyglądała na zaintrygowaną.
- Nie tu. Wejście do Ciemności co jakiś czas sie zamyka i pojawia w innym miejscu - wyjaśniłam - Ale za każdym razem jego energia jest tak samo...
- Zła?
- Nie wiem, czy zła. Mroczna.
Lilly zatrzymała się. Dotychczas szła kilka kroków przede mną.
- Chyba wiem, co masz na myśli - odezwała się równie cicho jak ja - Już zaczynam ją odczuwać... I rzeczywiście j e s t mroczna.
Nie zdziwiły mnie jej słowa - jako kapłanka była wrażliwa na te sprawy.
- Czyli wracamy? - spytałam.
- Mhm - kiwnęła głową, ale chyba było jej trochę żal...
18 IX
O, proszę, w jaki piękny sposób zapeszyłam. Spotkałyśmy jednorożce.
Wcale mnie nie dziwiło, że Lilly dopytywała się, dlaczego tak bardzo nie chcę mieć z nimi do czynienia. W końcu od dawna wiadomo, że jednorożce to nieskalane ciemnością łagodne stworzenia, łatwo płoszące się na widok innych istot, prawda?
A tu niespodzianka. Nie te.
Najpełniej to do niej dotarło, gdy pół godziny później wiałyśmy jak szalone przed szóstką szarżujących na nas jednorożców. Kto nigdy nie ujrzał rozzłoszczonego jednorożca, ten nie ma pojęcia, ile taki widok może dostarczyć stresu, zwłaszcza gdy się przed nim ucieka. Nie chcę być niesprawiedliwa, podobno nie reagują tak wściekle na wszystkich, których napotkają, ale jak już się im ktoś nie spodoba, dobitnie to ukazują. I nie wiadomo jakie są ich kryteria oceny, o ile jakieś mają. Spotkałam je już kilkakrotnie i za każdym razem nie lubiły mnie tak samo. Teoria o reakcji negatywnej na istoty Chaosu upadła, skoro równie zaciekle ścigały Mezz'Lil.
- Czy w tym świecie wszystko jest tak nienormalne? - zawołała do mnie w biegu.
- No wiesz! - odkrzyknęłam - Wystarczy że zmienisz na trochę otoczenie i zaraz uważasz je za nienormalne? Przyzwyczajaj się!
Nie odpowiedziała, starając się złapać oddech. Przebiegłyśmy już spory kawał drogi, a te wytrzymałe bestyjki ciągle nie miały dość.
Wreszcie Lilly rzuciła zbawcze słowa:
- Tak się zastanawiam... Dlaczego nie lecimy?
Olśniło mnie. Istotnie, dlaczego nie leciała?
- Bo ci plecak zawadza! - odpowiedziałam.
Od razu spojrzała w tył i zaczęła mocować się ze swoim bagażem, próbując jednocześnie się nie wywrócić. Wreszcie straciłam cierpliowść i sama rozwinęłam skrzydła. Bolało jak zwykle, ale nie dałam się po słabości i chwyciłam przyjaciółkę za rękę, ulatując jednorożcom dosłownie w ostatniej chwili.
- Tylko w dół nie patrz! - upomniała. Wielkie dzięki.
Wylądowałyśmy na jasnej polance, wolnej chyba od potencjalnych zagrożeń.
- I jak? - zwróciłam się do Lilly gdy poczułam wreszcie pod nogami bezpieczny grunt. - Żadnych więcej kłótni na temat "Plecak-Jest-Wygodniejszy-Od-Torby?"
- Nie dam ci tej satysfakcji - mruknęła, rozkładając się na trawie. - A teraz pora na leniuchowanie.
Westchnęłam i poszłam w jej ślady, w końcu polanka zachęcała do odpoczynku, a nigdzie się nam nie spieszyło. Już się dzisiaj nabiegałyśmy.
Wcale mnie nie dziwiło, że Lilly dopytywała się, dlaczego tak bardzo nie chcę mieć z nimi do czynienia. W końcu od dawna wiadomo, że jednorożce to nieskalane ciemnością łagodne stworzenia, łatwo płoszące się na widok innych istot, prawda?
A tu niespodzianka. Nie te.
Najpełniej to do niej dotarło, gdy pół godziny później wiałyśmy jak szalone przed szóstką szarżujących na nas jednorożców. Kto nigdy nie ujrzał rozzłoszczonego jednorożca, ten nie ma pojęcia, ile taki widok może dostarczyć stresu, zwłaszcza gdy się przed nim ucieka. Nie chcę być niesprawiedliwa, podobno nie reagują tak wściekle na wszystkich, których napotkają, ale jak już się im ktoś nie spodoba, dobitnie to ukazują. I nie wiadomo jakie są ich kryteria oceny, o ile jakieś mają. Spotkałam je już kilkakrotnie i za każdym razem nie lubiły mnie tak samo. Teoria o reakcji negatywnej na istoty Chaosu upadła, skoro równie zaciekle ścigały Mezz'Lil.
- Czy w tym świecie wszystko jest tak nienormalne? - zawołała do mnie w biegu.
- No wiesz! - odkrzyknęłam - Wystarczy że zmienisz na trochę otoczenie i zaraz uważasz je za nienormalne? Przyzwyczajaj się!
Nie odpowiedziała, starając się złapać oddech. Przebiegłyśmy już spory kawał drogi, a te wytrzymałe bestyjki ciągle nie miały dość.
Wreszcie Lilly rzuciła zbawcze słowa:
- Tak się zastanawiam... Dlaczego nie lecimy?
Olśniło mnie. Istotnie, dlaczego nie leciała?
- Bo ci plecak zawadza! - odpowiedziałam.
Od razu spojrzała w tył i zaczęła mocować się ze swoim bagażem, próbując jednocześnie się nie wywrócić. Wreszcie straciłam cierpliowść i sama rozwinęłam skrzydła. Bolało jak zwykle, ale nie dałam się po słabości i chwyciłam przyjaciółkę za rękę, ulatując jednorożcom dosłownie w ostatniej chwili.
- Tylko w dół nie patrz! - upomniała. Wielkie dzięki.
Wylądowałyśmy na jasnej polance, wolnej chyba od potencjalnych zagrożeń.
- I jak? - zwróciłam się do Lilly gdy poczułam wreszcie pod nogami bezpieczny grunt. - Żadnych więcej kłótni na temat "Plecak-Jest-Wygodniejszy-Od-Torby?"
- Nie dam ci tej satysfakcji - mruknęła, rozkładając się na trawie. - A teraz pora na leniuchowanie.
Westchnęłam i poszłam w jej ślady, w końcu polanka zachęcała do odpoczynku, a nigdzie się nam nie spieszyło. Już się dzisiaj nabiegałyśmy.
17 IX
Czy ja pisałam coś o
spędzaniu całej nocy na patrzeniu w gwiazdy? Powinno się zabronić
całonocnego patrzenia w gwiazdy. Zwłaszcza gdy osobie patrzącej zaczyna
zbierać się na wspominki.
Nie chcę zostać źle zrozumiana - kocham gwiazdy, są częścią każdego mojego życia. Niestety nawet ja czasem odczuwam na ich widok niepokój. Może niekoniecznie podziwiając je pod lasem zachęcającym do wejścia. Ale są widoczne też z okien samotni Elnore. Z więzienia na Ziemiach Nieprzystosowanych. I z wieży przeklętego zamku N'Yagolett, o ile tamte migające punkciki zawieszone w przestrzeni bez wyjścia były prawdziwymi gwiazdami.
Aj, zabolało. Dlaczego zawsze musi zaboleć gdy przywołuję tamto wspomienie, choć to było wiele żyć temu? Bo dowiedziałam się w jaki sposób umarłam po raz pierwszy? Bo z tej samej wieży, z której obserwowałam "gwiazdy" omal się nie rzuciłam będąc w sennym transie? Gdyby Lex mnie wtedy nie powstrzymał, pewnie już bym się nie odradzała i nie byłoby mnie tu teraz. Tyle by mnie ominęło.
Nie spotkałabym go więcej.
Życie za cenę wolności. Dlaczego właśnie on musi ograniczać moją wolność?
Kilkoro moich znajomych nazywa to "byciem stworzonymi dla siebie", na szczęście wiem, że jest wprost przeciwnie. Inaczej już dawno wpadłabym jak burza do Eskalotu, wyciągnęłabym stamtąd Lexa na dobre, a Sheril miałaby wreszcie powód do zazdrości.
Niedoczekanie.
Zresztą niech sobie mówią co chcą, ja i tak wiem w czym tkwi mój problem. Bądź co bądź to były trzy miesiące w zamku bez wyjścia, spędzone dekadencko na spożywaniu szampana, czekolady i truskawek (tu zapewne Lex dodałby "i mnie"). I żadnej herbaty.
Trzy miesiące bez herbaty mają prawo pozostawić traumatyczne wspomienia.
Powoli wchodzimy z Lilly do lasu. Coraz więcej liści opada i mamy ochotę powdychać ich zapach. Mam cichą nadzieję, że Siły Wyższe nie postawią na naszej drodze tych małych wróżek.
Ani jednorożców.
Nie chcę zostać źle zrozumiana - kocham gwiazdy, są częścią każdego mojego życia. Niestety nawet ja czasem odczuwam na ich widok niepokój. Może niekoniecznie podziwiając je pod lasem zachęcającym do wejścia. Ale są widoczne też z okien samotni Elnore. Z więzienia na Ziemiach Nieprzystosowanych. I z wieży przeklętego zamku N'Yagolett, o ile tamte migające punkciki zawieszone w przestrzeni bez wyjścia były prawdziwymi gwiazdami.
Aj, zabolało. Dlaczego zawsze musi zaboleć gdy przywołuję tamto wspomienie, choć to było wiele żyć temu? Bo dowiedziałam się w jaki sposób umarłam po raz pierwszy? Bo z tej samej wieży, z której obserwowałam "gwiazdy" omal się nie rzuciłam będąc w sennym transie? Gdyby Lex mnie wtedy nie powstrzymał, pewnie już bym się nie odradzała i nie byłoby mnie tu teraz. Tyle by mnie ominęło.
Nie spotkałabym go więcej.
Życie za cenę wolności. Dlaczego właśnie on musi ograniczać moją wolność?
Kilkoro moich znajomych nazywa to "byciem stworzonymi dla siebie", na szczęście wiem, że jest wprost przeciwnie. Inaczej już dawno wpadłabym jak burza do Eskalotu, wyciągnęłabym stamtąd Lexa na dobre, a Sheril miałaby wreszcie powód do zazdrości.
Niedoczekanie.
Zresztą niech sobie mówią co chcą, ja i tak wiem w czym tkwi mój problem. Bądź co bądź to były trzy miesiące w zamku bez wyjścia, spędzone dekadencko na spożywaniu szampana, czekolady i truskawek (tu zapewne Lex dodałby "i mnie"). I żadnej herbaty.
Trzy miesiące bez herbaty mają prawo pozostawić traumatyczne wspomienia.
Powoli wchodzimy z Lilly do lasu. Coraz więcej liści opada i mamy ochotę powdychać ich zapach. Mam cichą nadzieję, że Siły Wyższe nie postawią na naszej drodze tych małych wróżek.
Ani jednorożców.
15 IX
- Ale fe! Ale fe! Ale
fenomenalnie! - wołała Mezz'Lil, ze śmiechem wirując w kółko. - Dlaczego
nie wiedziałam, że są takie widoki w światach?
- Niech zgadnę... Bo siedziałaś ciągle w tym samym? - odparowałam nieco złośliwie. Zachwycała się tak od samego rana i miała rację. Z premedytacją wybrałam na zejście z gór miejsce, z którego wpada się od razu do Rzeki Klejnotów. Co prawda rzeka wyschła kilka wieków temu, ale jej dawne koryto ciągle jest wysadzane migoczącymi kamieniami. Na pytanie czemu nikt ich jeszcze stąd nie wydobył, odpowiedziałam, że nie ma takiej siły, która ruszyłaby je z miejsca.
- Szkoda - westchnęła Lilly. - Zrobiłabym sobie naszyjnik, w którym wyglądałabym jak kapłanka z Tysiąca Szmaragdów. - Zamiłowanie do tych klejnotów odziedziczyła chyba po matce, która sama była taką kapłanką.
- Lecz nie roń łez, na pewno jest gdzieś klejnot przeznaczony ci - zanuciłam jej fragment pieśni jednego ze sławniejszych bardów. Uśmiechnęła się szeroko.
- To możesz już zaczynać to oprowadzanie - zadecydowała. Parsknęłam śmiechem.
- Tam, proszę wycieczki, jest las - zaczęłam, ruszając przed siebie. - A w lesie jednorożce, wilki i druidzi.
- Druidzi zaliczają się do leśnej fauny? - droczyła się ze mną.
- Tego nie powiedziałam. Cicho mi tu, bo teraz jestem natchniona - burknęłam z udaną złością. - Druidzi należą do Zachodniego Kręgu, jednego z pięciu, opiekujących się przyrodą tego świata. A tam - wskazałam w dal, ku południu - jest słynna wieża w Solen, którą widać prawie z każdego miejsca.
- Wysoka musi być - oceniła Lilly. - A co w niej takiego słynnego?
- Szkoła magii, złotko - odpowiedziałam. - Wielu największych czarodziejów kształciło się właśnie w Solen, które jest siostrzanym krajem Althenos, leżącego dokładnie po drugiej stronie świata.
- Dlaczego siostrzanym?
- A, to już nie moja historia. Powinien ją opowiedzieć Clayd, bo narodził się razem z Althenos - mimowolnie się uśmiechnęłam. - Może pewnego dnia ją poznasz...
Wydawała się zaintrygowana. Kusił ją ten świat, tak jak niegdyś skusił mnie. I dotąd nie przestał.
- Głos tracę - oznajmiłam znacząco, gdy usiadłyśmy przy wieczornym ognisku.
- Bo powinnaś go trenować - odparła niewzruszona Mezz'Lil. - Śpiewaniem najlepiej. Takim głośnym i operowym. Albo hardrockowym, jak wolisz.
W odpowiedzi pokazałam jej język i zaczęłam parzyć herbatę.
Dość szybko zaczęło się ściemniać, bo jesień zbliżała się coraz bardziej. Tutaj czas płynął tak samo jak w poprzednim miejscu zamieszkania Lilly i cieszyła się, że w tym roku też będziemy mogły pożegnać go razem.
Oddaliłyśmy się już trochę od Rzeki Klejnotów, która kończyła się przepaścią - jedną z wielu jakie pozostawiło po sobie wielkie trzęsienie ziemi wywołane dawno temu niszczycielską magią. Ciągle widziałyśmy z daleka jej blask, niebo też powoli rozbłyskiwało, więc całkowita ciemność nam nie groziła. Pewnie znowu spędzę całą noc na patrzeniu w gwiazdy.
- Mad - odezwała się Lilly. - Co to za sylwetki tam w oddali?
Uśmiechnęłam się - jej głód wiedzy dorównywał mojemu, ale dotąd nie wiedziałam, że również pod względem poznawania opowieści. Łyknęłam herbatę, żeby całkiem nie zachrypnąć.
- Rozróżniasz sylwetki? - to jasne, gdy chciała dobrze widziała w ciemności. - To trójka bogów oddzielona przepaścią od reszty świata. Oni właśnie wywołali tu katastrofę. Zrobili to, bo... mieli odmienne zdania w pewnej sprawie i wszczęli kłótnię. Ale teraz stoją nieruchomo jako kamienne posągi i nawet gdyby ktoś wiedział jak przywrócić ich do życia, wątpię, żeby to zrobił - pokręciłam głową.
- Odmienne zdanie co do czego? - spytała moja przyjaciółka.
- Nikt już nie pamięta - wzruszyłam ramionami. - Ale legenda jest legendą.
- To dlaczego tam są tylko dwa posągi, co?
- Czy ja wiem... Może jednemu się znudziło i sobie poszedł?
- Wymyśliłaś to wszystko na poczekaniu! - zarzuciła mi Lilly.
- Opowieści się nie wymyśla - powiedziałam cicho, spoglądając w dal. - One same przychodzą.
- Niech zgadnę... Bo siedziałaś ciągle w tym samym? - odparowałam nieco złośliwie. Zachwycała się tak od samego rana i miała rację. Z premedytacją wybrałam na zejście z gór miejsce, z którego wpada się od razu do Rzeki Klejnotów. Co prawda rzeka wyschła kilka wieków temu, ale jej dawne koryto ciągle jest wysadzane migoczącymi kamieniami. Na pytanie czemu nikt ich jeszcze stąd nie wydobył, odpowiedziałam, że nie ma takiej siły, która ruszyłaby je z miejsca.
- Szkoda - westchnęła Lilly. - Zrobiłabym sobie naszyjnik, w którym wyglądałabym jak kapłanka z Tysiąca Szmaragdów. - Zamiłowanie do tych klejnotów odziedziczyła chyba po matce, która sama była taką kapłanką.
- Lecz nie roń łez, na pewno jest gdzieś klejnot przeznaczony ci - zanuciłam jej fragment pieśni jednego ze sławniejszych bardów. Uśmiechnęła się szeroko.
- To możesz już zaczynać to oprowadzanie - zadecydowała. Parsknęłam śmiechem.
- Tam, proszę wycieczki, jest las - zaczęłam, ruszając przed siebie. - A w lesie jednorożce, wilki i druidzi.
- Druidzi zaliczają się do leśnej fauny? - droczyła się ze mną.
- Tego nie powiedziałam. Cicho mi tu, bo teraz jestem natchniona - burknęłam z udaną złością. - Druidzi należą do Zachodniego Kręgu, jednego z pięciu, opiekujących się przyrodą tego świata. A tam - wskazałam w dal, ku południu - jest słynna wieża w Solen, którą widać prawie z każdego miejsca.
- Wysoka musi być - oceniła Lilly. - A co w niej takiego słynnego?
- Szkoła magii, złotko - odpowiedziałam. - Wielu największych czarodziejów kształciło się właśnie w Solen, które jest siostrzanym krajem Althenos, leżącego dokładnie po drugiej stronie świata.
- Dlaczego siostrzanym?
- A, to już nie moja historia. Powinien ją opowiedzieć Clayd, bo narodził się razem z Althenos - mimowolnie się uśmiechnęłam. - Może pewnego dnia ją poznasz...
Wydawała się zaintrygowana. Kusił ją ten świat, tak jak niegdyś skusił mnie. I dotąd nie przestał.
- Głos tracę - oznajmiłam znacząco, gdy usiadłyśmy przy wieczornym ognisku.
- Bo powinnaś go trenować - odparła niewzruszona Mezz'Lil. - Śpiewaniem najlepiej. Takim głośnym i operowym. Albo hardrockowym, jak wolisz.
W odpowiedzi pokazałam jej język i zaczęłam parzyć herbatę.
Dość szybko zaczęło się ściemniać, bo jesień zbliżała się coraz bardziej. Tutaj czas płynął tak samo jak w poprzednim miejscu zamieszkania Lilly i cieszyła się, że w tym roku też będziemy mogły pożegnać go razem.
Oddaliłyśmy się już trochę od Rzeki Klejnotów, która kończyła się przepaścią - jedną z wielu jakie pozostawiło po sobie wielkie trzęsienie ziemi wywołane dawno temu niszczycielską magią. Ciągle widziałyśmy z daleka jej blask, niebo też powoli rozbłyskiwało, więc całkowita ciemność nam nie groziła. Pewnie znowu spędzę całą noc na patrzeniu w gwiazdy.
- Mad - odezwała się Lilly. - Co to za sylwetki tam w oddali?
Uśmiechnęłam się - jej głód wiedzy dorównywał mojemu, ale dotąd nie wiedziałam, że również pod względem poznawania opowieści. Łyknęłam herbatę, żeby całkiem nie zachrypnąć.
- Rozróżniasz sylwetki? - to jasne, gdy chciała dobrze widziała w ciemności. - To trójka bogów oddzielona przepaścią od reszty świata. Oni właśnie wywołali tu katastrofę. Zrobili to, bo... mieli odmienne zdania w pewnej sprawie i wszczęli kłótnię. Ale teraz stoją nieruchomo jako kamienne posągi i nawet gdyby ktoś wiedział jak przywrócić ich do życia, wątpię, żeby to zrobił - pokręciłam głową.
- Odmienne zdanie co do czego? - spytała moja przyjaciółka.
- Nikt już nie pamięta - wzruszyłam ramionami. - Ale legenda jest legendą.
- To dlaczego tam są tylko dwa posągi, co?
- Czy ja wiem... Może jednemu się znudziło i sobie poszedł?
- Wymyśliłaś to wszystko na poczekaniu! - zarzuciła mi Lilly.
- Opowieści się nie wymyśla - powiedziałam cicho, spoglądając w dal. - One same przychodzą.
14 IX
Tego akurat nie planowałam,
ale cały wczorajszy dzień przesiedziałam w Naith, jednej z wielu dolin
gór Fe'Xil. Jak zwykle nic, co sobie porządnie zaplanowałam, nie mogło
pójść całkowicie jak trzeba, ale przynajmniej wiem, gdzie zacznę
podróż... Tam, gdzie słońce odradza się najdoskonalej - dla miejscowych po prostu "nasz świat", dla przyjezdnych i Soleńczyków "DeNaNi". Dla mnie poniekąd również m ó j świat; chyba najbardziej mój ze wszystkich w obecnym życiu, nie licząc tego, w którym się odrodziłam.
Gdy pojawiłam się rano w Alkhai Golt, myślałam, że niechcący trafiłam na pole bitwy albo do domu w trakcie rozbiórki. Bardzo dużego domu. Być może jedno z drugim nie ma nic wspólnego, ale mniej więcej taki widok przedstawia ta część Srebrnej Domeny, gdy uaktywnia się klątwa Shet'Hera, a tym razem było jeszcze gorzej. Lilly ostatnio wspominała, że utrzymywanie przeciwzaklęcia stanowi dla srebrnych smoków coraz większą trudność, ale nikt się nie spodziewał, że osłona padnie tak szybko.
Kiedy przybyłam na miejsce, od razu złapała mnie Shee'Na - niby trudno odróżnić jednego sera'fiela od drugiego, ale tych miniaturowych skrzydełek nie sposób pomylić z czym innym - i zaciągnęła do babki. Ka'Shet była w ludzkiej postaci i nawet w obliczu trzęsienia ziemi i wyładowań mocy prezentowała się dostojnie, jak na przywódczynię gromady przystało. Oczywiście pomijając fakt, że wymyślała na czym świat stoi. Ale nie ma się co dziwić, że jest wściekła na swojego młodszego syna, który kiedyś próbował odebrać jej władzę i nawet mu się to udało. Na cały tydzień wprawdzie, ale zanim odleciał na wygnanie, zostawił tę, jak się wyraził, małą i wredną pamiątkę. Ka'Shet nigdy sobie nie wybaczyła, że pozwoliła mu na magiczne szkolenie na Gwiezdnym Uniwersytecie. Rzeczywiście, patrząc na to, co się działo w jaskiniach, nie miałam wątpliwości, że ludzka magia użyta przez smoka potrafi przynosić nieoczekiwane efekty.
W każdym razie nawet nie zdążyłam się przywitać, a już zostałam zapędzona do roboty. Chodziło przede wszystkim o Kryształ Światłości, który został w swojej świątyni, a wejście do niej było już zasypane. Użycie czarów z Błękitnym Ogniem na czele było niewskazane, bo wtedy komnata mogłaby się zupełnie zawalić, ale skoro Miya potrafi się bez problemu teleportować, może wydostać Kryształ, prawda? Proste jak drut. Osobiście nie mogłam go dotykać, więc zabrałam ze sobą Mezz'Lil i po kilku minutach byłyśmy z powrotem. Zdążyłyśmy w ostatniej chwili, bo strop był już bliski zerwania. Ka'Shet była przez chwilę miłą babcią i pogłaskała Lilly po głowie jak małe dziecko, a mnie zaangażowała do dalszego pomagania. Może i jest surowa, ale niejednokrotnie czułam wzruszenie, że ufała mi, należącej co prawda również do srebrnych smoków, ale niejako z konkurencji... Taki Shet'Her na przykład, podczas swego tygodniowego rządzenia Alkhai Golt zdążył przykładnie ukarać obie bratanice za zadawanie się z istotą Chaosu. Mezz'Lil straciła dar Błękitnego Ognia, a Shee'Na latania i do tej pory ich nie odzyskały.
- A teraz przerzucisz nas w nowe, bezpieczne miejsce - nakazała smocza dama.
- Jak to?! - zawołała Shee'Na. - Mamy opuścić Alkhai Golt? Na zawsze?
- Nie prostestuj, dziewczyno, tylko zbierz całą gromadę!
Cudownie. Nawet dla mnie przerzucenie trzydziestki smoków z bagażami gdzieś gdzie im się spodoba mogło okazać się trudne. Przynajmniej okazali tyle zrozumienia, żeby zmienić postać... A gdy wszyscy już zebrali się w jednym razem, przerzuciłam ich w miejsce, do którego akurat było najbliżej i najwygodniej. I które okazało się akurat doliną Naith.
- Właśnie znalazłam w kącie skarb - poinformowała Shee'Na podczas urządzania się w nowych jaskiniach. - Dam głowę, że minutę temu jeszcze go tu nie było! To normalne?
- Akurat w górach Fe'Xil tak - westchnęłam. - W tych jaskiniach jest tyle skarbów, aż krążą plotki, że wyrastają z ziemi jak rośliny...
- Cóż, nie jesteśmy z tych smoków, co to pilnują złota i kosztowności - mruknęła Ka'Shet, która właśnie przyszła sprawdzić jak nam idzie.
- Sęk w tym... - zawahałam się, nie wiedząc jak to ująć - że przybywa tu sporo poszukiwaczy przygód, chcących popróbować swoich sił...
- Coś jeszcze? - spytała sucho przywódczyni.
- Poza tym, że wszystko co żyje w Fe'Xil ma po dwie głowy, to nic.
- Już jestem! - rozmowę przerwało wejście Mezz'Lil. - Znalazłam dobre miejsce na nowe sanktuarium, Kryształ powinien być tam bezpieczny!
- Dobre i to - stwierdziła jej babka. - Wszystko ma być pod kontrolą póki będziemy tu mieszkać.
- Ale stąd jest tak daleko do Tysiąca Szmaragdów - chlipnęła Shee'Na, a mnie zrobiło się jej żal. Obie dziewczyny często się tam wyprawiały by odwiedzić swoją matkę, choć zostały jej jeszcze dwa lata do przebudzenia.
- Nie martw się - pocieszyła ją Lilly. - Zanim mama się zbudzi, babcia zdąży natrzeć uszu stryjowi Shet'Herowi i odbudujemy Alkhai Golt.
Wprowadzanie się zajęło smokom resztę dnia, a nazajutrz miał nastąpić ciąg dalszy, ale nocą, gdy leżałyśmy w trójkę, chichocząc zamiast spać, dziewczyny czuły się już prawie jak w domu. Ciekawe, że Lilly zawsze powtarza, że przy mnie ma ochotę znów zachowywać się jak dziecko, a ja zastanawiam się wtedy czy to miał być komplement. W każdym razie zewnętrznie dziecka już dawno nie przypomina - jest wysoka i nosi się jak dama - ale z drugiej strony ten różowy warkoczyk... W ludzkiej postaci ma proste jasne włosy przetykane srebrem, ale warkoczyk sama sobie ufarbowała i ciągle kłóci się o niego z babką. Shee'Na jest niższa i uroczo pyzata, co podkreśla jej krótka srebrno-kasztanowa fryzurka. Obie znam już od bardzo dawna i należą do tych kilku osób, które nie nazywają mnie Miyą, tylko Madelyn. Albo lepiej - Mad.
Wstałyśmy dzisiaj w południe i mogłyśmy wreszcie poruszyć kwestię wyprawy. O dziwo, babka nie protestowała, za to wyraziła nadzieję, że Mezz'Lil dużo się nauczy o świecie, w którym obecnie muszą mieszkać. Shee'Na postanowiła zostać. Niedługo rozpoczyna nauki średniego stopnia i bardzo się cieszy, bo to dla niej spory krok w dorosłość.
Cóż, może nie wszystko poszło tak jak zaplanowałam, ale podróż w poszukiwaniu opowieści mogę już uznać za rozpoczętą.
Gdy pojawiłam się rano w Alkhai Golt, myślałam, że niechcący trafiłam na pole bitwy albo do domu w trakcie rozbiórki. Bardzo dużego domu. Być może jedno z drugim nie ma nic wspólnego, ale mniej więcej taki widok przedstawia ta część Srebrnej Domeny, gdy uaktywnia się klątwa Shet'Hera, a tym razem było jeszcze gorzej. Lilly ostatnio wspominała, że utrzymywanie przeciwzaklęcia stanowi dla srebrnych smoków coraz większą trudność, ale nikt się nie spodziewał, że osłona padnie tak szybko.
Kiedy przybyłam na miejsce, od razu złapała mnie Shee'Na - niby trudno odróżnić jednego sera'fiela od drugiego, ale tych miniaturowych skrzydełek nie sposób pomylić z czym innym - i zaciągnęła do babki. Ka'Shet była w ludzkiej postaci i nawet w obliczu trzęsienia ziemi i wyładowań mocy prezentowała się dostojnie, jak na przywódczynię gromady przystało. Oczywiście pomijając fakt, że wymyślała na czym świat stoi. Ale nie ma się co dziwić, że jest wściekła na swojego młodszego syna, który kiedyś próbował odebrać jej władzę i nawet mu się to udało. Na cały tydzień wprawdzie, ale zanim odleciał na wygnanie, zostawił tę, jak się wyraził, małą i wredną pamiątkę. Ka'Shet nigdy sobie nie wybaczyła, że pozwoliła mu na magiczne szkolenie na Gwiezdnym Uniwersytecie. Rzeczywiście, patrząc na to, co się działo w jaskiniach, nie miałam wątpliwości, że ludzka magia użyta przez smoka potrafi przynosić nieoczekiwane efekty.
W każdym razie nawet nie zdążyłam się przywitać, a już zostałam zapędzona do roboty. Chodziło przede wszystkim o Kryształ Światłości, który został w swojej świątyni, a wejście do niej było już zasypane. Użycie czarów z Błękitnym Ogniem na czele było niewskazane, bo wtedy komnata mogłaby się zupełnie zawalić, ale skoro Miya potrafi się bez problemu teleportować, może wydostać Kryształ, prawda? Proste jak drut. Osobiście nie mogłam go dotykać, więc zabrałam ze sobą Mezz'Lil i po kilku minutach byłyśmy z powrotem. Zdążyłyśmy w ostatniej chwili, bo strop był już bliski zerwania. Ka'Shet była przez chwilę miłą babcią i pogłaskała Lilly po głowie jak małe dziecko, a mnie zaangażowała do dalszego pomagania. Może i jest surowa, ale niejednokrotnie czułam wzruszenie, że ufała mi, należącej co prawda również do srebrnych smoków, ale niejako z konkurencji... Taki Shet'Her na przykład, podczas swego tygodniowego rządzenia Alkhai Golt zdążył przykładnie ukarać obie bratanice za zadawanie się z istotą Chaosu. Mezz'Lil straciła dar Błękitnego Ognia, a Shee'Na latania i do tej pory ich nie odzyskały.
- A teraz przerzucisz nas w nowe, bezpieczne miejsce - nakazała smocza dama.
- Jak to?! - zawołała Shee'Na. - Mamy opuścić Alkhai Golt? Na zawsze?
- Nie prostestuj, dziewczyno, tylko zbierz całą gromadę!
Cudownie. Nawet dla mnie przerzucenie trzydziestki smoków z bagażami gdzieś gdzie im się spodoba mogło okazać się trudne. Przynajmniej okazali tyle zrozumienia, żeby zmienić postać... A gdy wszyscy już zebrali się w jednym razem, przerzuciłam ich w miejsce, do którego akurat było najbliżej i najwygodniej. I które okazało się akurat doliną Naith.
- Właśnie znalazłam w kącie skarb - poinformowała Shee'Na podczas urządzania się w nowych jaskiniach. - Dam głowę, że minutę temu jeszcze go tu nie było! To normalne?
- Akurat w górach Fe'Xil tak - westchnęłam. - W tych jaskiniach jest tyle skarbów, aż krążą plotki, że wyrastają z ziemi jak rośliny...
- Cóż, nie jesteśmy z tych smoków, co to pilnują złota i kosztowności - mruknęła Ka'Shet, która właśnie przyszła sprawdzić jak nam idzie.
- Sęk w tym... - zawahałam się, nie wiedząc jak to ująć - że przybywa tu sporo poszukiwaczy przygód, chcących popróbować swoich sił...
- Coś jeszcze? - spytała sucho przywódczyni.
- Poza tym, że wszystko co żyje w Fe'Xil ma po dwie głowy, to nic.
- Już jestem! - rozmowę przerwało wejście Mezz'Lil. - Znalazłam dobre miejsce na nowe sanktuarium, Kryształ powinien być tam bezpieczny!
- Dobre i to - stwierdziła jej babka. - Wszystko ma być pod kontrolą póki będziemy tu mieszkać.
- Ale stąd jest tak daleko do Tysiąca Szmaragdów - chlipnęła Shee'Na, a mnie zrobiło się jej żal. Obie dziewczyny często się tam wyprawiały by odwiedzić swoją matkę, choć zostały jej jeszcze dwa lata do przebudzenia.
- Nie martw się - pocieszyła ją Lilly. - Zanim mama się zbudzi, babcia zdąży natrzeć uszu stryjowi Shet'Herowi i odbudujemy Alkhai Golt.
Wprowadzanie się zajęło smokom resztę dnia, a nazajutrz miał nastąpić ciąg dalszy, ale nocą, gdy leżałyśmy w trójkę, chichocząc zamiast spać, dziewczyny czuły się już prawie jak w domu. Ciekawe, że Lilly zawsze powtarza, że przy mnie ma ochotę znów zachowywać się jak dziecko, a ja zastanawiam się wtedy czy to miał być komplement. W każdym razie zewnętrznie dziecka już dawno nie przypomina - jest wysoka i nosi się jak dama - ale z drugiej strony ten różowy warkoczyk... W ludzkiej postaci ma proste jasne włosy przetykane srebrem, ale warkoczyk sama sobie ufarbowała i ciągle kłóci się o niego z babką. Shee'Na jest niższa i uroczo pyzata, co podkreśla jej krótka srebrno-kasztanowa fryzurka. Obie znam już od bardzo dawna i należą do tych kilku osób, które nie nazywają mnie Miyą, tylko Madelyn. Albo lepiej - Mad.
Wstałyśmy dzisiaj w południe i mogłyśmy wreszcie poruszyć kwestię wyprawy. O dziwo, babka nie protestowała, za to wyraziła nadzieję, że Mezz'Lil dużo się nauczy o świecie, w którym obecnie muszą mieszkać. Shee'Na postanowiła zostać. Niedługo rozpoczyna nauki średniego stopnia i bardzo się cieszy, bo to dla niej spory krok w dorosłość.
Cóż, może nie wszystko poszło tak jak zaplanowałam, ale podróż w poszukiwaniu opowieści mogę już uznać za rozpoczętą.
12 IX
Nie było problemów z
dostaniem się do środka. Aż mnie to zdziwiło - żadnnej porządnej ochrony, żadnych
alarmów? Czyżby był taki pewien, że nikt nie będzie próbował złożyć mu
niezapowiedzianej wizyty? Fakt, to miejsce było otoczone osłonami, do
których powstania przyczyniła się zarówno magia jak i technologia.
Ciężko byłoby je uszkodzić podczas ataku frontalnego, ale ciche przeniknięcie przez nie nie
wymagało wysiłku. No dobrze, nie wymagało wysiłku dla kogoś
doświadczonego w podróżowaniu między wymiarami.
Rozejrzałam się. Na środku placu stała wieża zbudowana - stworzona? - na planie koła. Miała wiele kondygnacji i jeśli przeczucie mnie nie myliło, ściany ich raczej nie ograniczały. Wieża mogła być tylko zewnętrzną powłoką dla czegoś większego, zwłaszcza że w ogóle nie było jej widać zza osłon.
Jej właściciel nazywał się Tôi Hidoji - tożsamość niekoniecznie prawdziwa - i był jedną z tych niesamowitych i potężnych osobistości, o które zabijają się END i Omega. Dosłownie.
Rzecz jasna dowiedziałam się o nim od Xemedi-san, ale na tyle mnie zaciekawił, że uległam pokusie złożenia mu wizyty. Wątpię, że udzieliła mi informacji bezinteresownie, jednak skoro już coś knuła, miałam ochotę sama tego dociec zamiast dowiadywać się wszystkiego po fakcie. Jeśli Xemedi-san chodziło o sprawy END-u, nie zamierzałam się włączać. Jeśli tylko o zabawę - cóż, może...
Coś zafurkotało i rzuciło niewielki cień. Nawet nie zdążyłam spojrzeć w górę, gdy na ziemi lądowała już deskolotka ze stojącym na niej chłopakiem. Zeskoczył zwinnie, stając tuż przede mną. Złote oczy o zwężonych źrenicach wyraźnie wskazywały na to, że jest demonem. Poza tym dość wysoki, szczupły, o ciemnofioletowych włosach... a kpiarskim spojrzeniem i zuchwałym uśmiechem nieco przypominał mi Lexa. Na szczęście tylko tym.
- Ładna dziś pogoda na szpiegowanie - rzucił wesoło. - Od których?
- Od żadnych - stwierdziłam, mając nadzieję, że mówię prawdę. - Składam wizytę z czystej ciekawości.
Odpowiedział rekordowo ujmującym uśmiechem, do jakiego są zdolne tylko demony. Przynajmniej tak mawiają ci, do których się uśmiecham, na przykład Ka'Shet albo mój przyjaciel Geddwyn.
- Skoro tak twierdzisz - powiedział - to pewnie nie będziesz się starała rozgryźć naszych systemów obronnych, które robią proszek z niepożądanych gości. Cóż, od zaspokajania ciekawości nie ja tu jestem, więc może pogadasz z szefem?
Po tych słowach wsadził dwa palce do ust i przeszywająco gwizdnął. Zaiste, oryginalny sposób zawiadamiania szefa o gościu... Chwilę później podleciał do nas na śnieżnobiałych skrzydełkach ekranik wielkości mojej głowy. Zatrzeszczał, zaszumiał i pojawiła się na nim bezwiekowa twarz o czarnych oczach. Oczywiście musiał to być Tôi, a przynajmniej tak się pokazywał innym - obraz był stworzony komputerowo. Ale nosił granatowy płaszcz z kapturem i to przeważyło u mnie na plus.
- Przepraszam, że nie osobiście - zwrócił się do mnie głębokim acz trochę metalicznym głosem - ale jestem trochę zajęty... tam gdzie jestem.
- Tajemnica służbowa? - spytałam, zaczynając marzyć o herbacie. - Ulepszanie fortecy?
- Dlaczego zaraz fortecy? - odpowiedział pytaniem.
- Dla walki może?
- Prędzej dla obrony... Nie zamierzamy robić żadnej hecy typu podbijanie świata. Jesteśmy neutralni.
- Sporo widziałam neutralnych - przyznałam. - Zazwyczaj zło budzi ich awersję i wtedy zaczynają likwidować złych.
- A co z równowagą między dobrem a złem? - zapytał i przysięgłabym, że usłyszałam w jego sztucznym głosie drwiącą nutę.
- A gdy już wybiją złych - ciągnęłam z niewinną miną - wtedy zabierają się za dobrych, żeby dokoła pozostali sami neutralni.
Nie odpowiedział. Za to usłyszałam klaskanie. To stojący za mną demon ciągle nam się przysłuchiwał. Tôi spojrzał na niego, przewrócił oczami i westchnął.
- A ty wiesz co masz robić - odezwał się wreszcie. Chłopak wyszczerzył się szeroko, wskoczył na deskolotkę i tyle go widziałam.
- Teraz powinienem ci zaproponować zwiedzanie - usłyszałam. - Bo zapewne masz ochotę opisać kiedyś moją... fortecę, panno Al'Wedd?
Ostatnie słowa wypowiedział niemal z triumfem. Dobra, zna mnie, ale nie czułam się zaskoczona. Dobrze zdaję sobie sprawę, że sporo osób wie, że ten imponujący zestaw imion na okładkach kronik różnych światów należy właśnie do mnie (choć często przedstawiam się po prostu skrótem). I z reguły nic poza tym.
Podeszliśmy do wrót prowadzących do środka, ale nie otwarły się. Zamiast tego ekranik podleciał do szerokich schodów, owijających całą wieżę.
- Może zobaczysz więcej jeśli odbędziemy wycieczkę w mniej tradycyjny sposób - powiedział, a ja od razu zaczęłam się zastanawiać jaki jest ten bardziej tradycyjny.
- Rozumiem że nie chcesz zdradzać wszystkich tajemnic osobie... hm, z mediów?
- Raczej osobie zaprzyjaźnionej z jedną z najlepszych agentów END-u.
O, tu już punkt dla niego, choć ujęłabym to trochę inaczej. Ale dobrze, jeśli nieustanne podkradanie sobie herbaty, potyczki słowne i nasyłanie na siebie kłopotów można nazwać przyjaźnią, to lepszych przyjaciółek niż ja i Xemedi-san i ze świecą by się nie znalazło.
Ruszyliśmy zatem pod górkę na piechotkę (mówię za siebie oczywiście). Przy okazji minęliśmy malutkiego smoka błyszczącego w słońcu jak lustro, który przeleciał obok nas z radosnym piskiem. Po chwili nadbiegł jasnowłosy młodzieniec, wykrzykujący coś w języku clakh i najwyraźniej próbujący dogonić stworzonko. Uśmiechnęłam się z rozbawieniem, ale zaskoczył mnie fakt, że nieznajomy sam był smokiem - nie dość że złotym, to jeszcze z elity - świadczył o tym dobrze mi znany symbol na jego wdzianku.
- Tak, podwładny bogów koegzystujący z demonem jest tu na porządku dziennym - Tôi jakby czytał mi w myślach. - Ci, którzy tu trafiają pragną zerwać ze stereotypami.
- A! Więc nie twierdza, tylko przytułek? Dla nieprzystosowanych? - zareagowałam. - A co zrobisz jeśli kiedyś twoi podopieczni postanowią do stereotypów wrócić i pożreć się ze sobą?
- Nie postanowią - odpowiedział z niezwykłą pewnością siebie. Po tych słowach zatrzymał się i zauważyłam, że dotarliśmy już na drugie piętro. A nawet się nie zorientowałam kiedy minęliśmy pierwsze... Cóż, jeśli gospodarz nie chce zacząć oprowadzania od początku, nie będę mu w tym przeszkadzać.
Tôi podleciał do drzwi wysadzanych szmaragdami. Otwarły się bezszelestnie i ujrzałam ogród - nie, raczej połączenie mnóstwa ogrodów, wydające się nie mieć granic, choć zdecydowanie nie była to międzysfera. Rośliny, jakie się tam znajdowały, pochodziły z różnych wymiarów i klimatów, a jednak wszystkie rosły bez problemu. I były niezaprzeczalnie piękne.
- Podoba ci się? - Tôi zauważył zachwyt na mojej twarzy. - Wiedziałem od czego zacząć wycieczkę...
Powiedziałabym, że chciał mi zaimponować na początek, ale intuicja mi podszepnęła, że lepiej się z nim na razie nie drażnić. Skoro już się skusiłam na przybycie tutaj wbrew moim planom, to czemu nie pozachwycać się kwiatami?
- Czy możesz mi wybaczyć? - usłyszałam nagle. - Zdaje się, że są problemy na niższym piętrze, mam nadzieję, że miło tu spędzisz czas - i nie czekając na moją odpowiedź ekran wyleciał z ogrodu a drzwi się zamknęły. Cudownie, zostałam sama w tym ogrodzie! Gdyby przynajmniej podał jakąś herbatę... Ofuknęłam się w duchu, że dałam się skusić Xemedi-san - która bezpośrednio wcale nie kusiła, o nie! - w innym wypadku byłabym już dawno w Alkhai Golt u srebrnych smoków. Oczywiście mogłam spróbować wydostać się stąd w swój zwykły sposób, ale wolałam nie ryzykować że uruchomię jakieś zabezpieczenie. Swoją drogą ciekawe, co takiego się stało, że Tôi nie dał rady mi towarzyszyć ani osobiście, ani na ekranie. Czyżby mieli kolejne włamanko? Kto wie, co kryje przede mną ta wieża...
Niespodziewanie moje rozmyślania przerwał dziwny dźwięk, wydawany chyba przez jakieś urządzenie. Dobiegał ze środka ogrodu - o ile ten ogród miał środek i koniec. Gdy tam podeszłam, zobaczyłam w trawie metalowy krąg, który mógł być teleportem - widywałam już kiedyś podobne. Stanęłam na nim, co mi tam. Wtedy przede mną pojawiło się coś w rodzaju dysku z przezroczystą taflą pośrodku i licznymi kolorowymi strzałkami dokoła i miałam wrażenie, że gdzieś już się z takim spotkałam... Na tafli uformowały się słowa - zapisane meriganą używaną w języku ten'pei, ale zupełnie nie mogłam odczytać znaczenia. Połączenie znaków było tak dziwne, jakiego nie wyobraziliby sobie nawet sankatsu, celujący przecież w neologizmach. Domyśliłam się tylko, że słowa układają się w pytanie. Na chybił trafił dotknęłam strzałki - niech będzie niebieska, lubię ten kolor. Otoczyła mnie świetlna bariera i poczułam zawirowanie przestrzeni. Po chwili stałam w niewielkiej komnacie, w której wszystko miało srebrny kolor i zrozumiałam, że to jest ten tradycyjny sposób przemieszczania się w wieży.
Napis na dysku dumnie ogłosił przystanek: Wnętrzkryta Świętostrefa. Aż odezwała się we mnie dusza lingwistki i zirytowało mnie takie zlepianie znaków. Zresztą samo Tôi Hidoji też powinno brzmieć raczej Tôi-na Hido no Yuji, jeśli "wyrwany z dalekiej drogi" ma coś znaczyć... No dobra, albo lubi stosować szyfry, albo nie zna się za dobrze na języku ten'pei.
Rozejrzałam się po komnatce. Moją uwagę przykuło pęknięte lustro i stłuczona w drobny mak gablota, w której, sądząc po rozmiarach, znajdowało się przedtem coś niewielkiego. Przedtem, bo teraz była zupełnie pusta, nie licząc tabliczki z napisem - tym razem na szczęście nie w ten'pei, za to Drugimi Runami. Na wszelki wypadek go zapamiętałam. W wolnej chwili zajrzę do Biblioteki na Pograniczu i rozszyfruję jego znaczenie, ot, z czystej ciekawości.
Ale dość, nie uśmiechało mi się samej błądzić po wieży nie wiadomo jak długo, skoro miałam w planie wyprawę po opowieści. Spróbowałam znaleźć szczelinę w granicy międzywymiarowej, ale chyba wieża czymś ją wzmacniała, bo była gruba jak mur. Trzeba było zaryzykować i otworzyć portal... Tak jak myślałam, towarzyszył temu głośny alarm. Jednak nie spieszyło mi się specjalnie - podeszłam do dysku i pod wpływem intuicji (A może wspomnień? Gdzie, u licha, się już z tym zetknęłam?) położyłam dłoń na tafli. Ukazała się cała seria znaków meriganicznych, a wtedy wybrałam takie, które uformowały się w napis: Drogi Tôi-san, wybacz, że tak niegrzecznie opuściłam Twoją kwaterę, ale skoro nie podano herbaty, musiałam wrócić do domu i sobie zaparzyć. Jeszcze wrócę i wtedy dokończymy wycieczkę. Kłaniam się - M.I.Y.A.
Wskoczyłam w portal, gdy dźwięk alarmu stał się już irytująco głośny.
Dziwne, ale rzeczywiście mam wrażenie, że pewnego dnia coś znów mnie zagna do tej wieży. Nie wiem kiedy i po co, ale nauczyłam się już ufać przeczuciom.
Na razie jednak mniejsza o to, trzeba dopić zieloną i zacząć się pakować. Jutro ruszam po Lilly i Shee'Nę, i tym razem nic mi w tym nie przeszkodzi.
Rozejrzałam się. Na środku placu stała wieża zbudowana - stworzona? - na planie koła. Miała wiele kondygnacji i jeśli przeczucie mnie nie myliło, ściany ich raczej nie ograniczały. Wieża mogła być tylko zewnętrzną powłoką dla czegoś większego, zwłaszcza że w ogóle nie było jej widać zza osłon.
Jej właściciel nazywał się Tôi Hidoji - tożsamość niekoniecznie prawdziwa - i był jedną z tych niesamowitych i potężnych osobistości, o które zabijają się END i Omega. Dosłownie.
Rzecz jasna dowiedziałam się o nim od Xemedi-san, ale na tyle mnie zaciekawił, że uległam pokusie złożenia mu wizyty. Wątpię, że udzieliła mi informacji bezinteresownie, jednak skoro już coś knuła, miałam ochotę sama tego dociec zamiast dowiadywać się wszystkiego po fakcie. Jeśli Xemedi-san chodziło o sprawy END-u, nie zamierzałam się włączać. Jeśli tylko o zabawę - cóż, może...
Coś zafurkotało i rzuciło niewielki cień. Nawet nie zdążyłam spojrzeć w górę, gdy na ziemi lądowała już deskolotka ze stojącym na niej chłopakiem. Zeskoczył zwinnie, stając tuż przede mną. Złote oczy o zwężonych źrenicach wyraźnie wskazywały na to, że jest demonem. Poza tym dość wysoki, szczupły, o ciemnofioletowych włosach... a kpiarskim spojrzeniem i zuchwałym uśmiechem nieco przypominał mi Lexa. Na szczęście tylko tym.
- Ładna dziś pogoda na szpiegowanie - rzucił wesoło. - Od których?
- Od żadnych - stwierdziłam, mając nadzieję, że mówię prawdę. - Składam wizytę z czystej ciekawości.
Odpowiedział rekordowo ujmującym uśmiechem, do jakiego są zdolne tylko demony. Przynajmniej tak mawiają ci, do których się uśmiecham, na przykład Ka'Shet albo mój przyjaciel Geddwyn.
- Skoro tak twierdzisz - powiedział - to pewnie nie będziesz się starała rozgryźć naszych systemów obronnych, które robią proszek z niepożądanych gości. Cóż, od zaspokajania ciekawości nie ja tu jestem, więc może pogadasz z szefem?
Po tych słowach wsadził dwa palce do ust i przeszywająco gwizdnął. Zaiste, oryginalny sposób zawiadamiania szefa o gościu... Chwilę później podleciał do nas na śnieżnobiałych skrzydełkach ekranik wielkości mojej głowy. Zatrzeszczał, zaszumiał i pojawiła się na nim bezwiekowa twarz o czarnych oczach. Oczywiście musiał to być Tôi, a przynajmniej tak się pokazywał innym - obraz był stworzony komputerowo. Ale nosił granatowy płaszcz z kapturem i to przeważyło u mnie na plus.
- Przepraszam, że nie osobiście - zwrócił się do mnie głębokim acz trochę metalicznym głosem - ale jestem trochę zajęty... tam gdzie jestem.
- Tajemnica służbowa? - spytałam, zaczynając marzyć o herbacie. - Ulepszanie fortecy?
- Dlaczego zaraz fortecy? - odpowiedział pytaniem.
- Dla walki może?
- Prędzej dla obrony... Nie zamierzamy robić żadnej hecy typu podbijanie świata. Jesteśmy neutralni.
- Sporo widziałam neutralnych - przyznałam. - Zazwyczaj zło budzi ich awersję i wtedy zaczynają likwidować złych.
- A co z równowagą między dobrem a złem? - zapytał i przysięgłabym, że usłyszałam w jego sztucznym głosie drwiącą nutę.
- A gdy już wybiją złych - ciągnęłam z niewinną miną - wtedy zabierają się za dobrych, żeby dokoła pozostali sami neutralni.
Nie odpowiedział. Za to usłyszałam klaskanie. To stojący za mną demon ciągle nam się przysłuchiwał. Tôi spojrzał na niego, przewrócił oczami i westchnął.
- A ty wiesz co masz robić - odezwał się wreszcie. Chłopak wyszczerzył się szeroko, wskoczył na deskolotkę i tyle go widziałam.
- Teraz powinienem ci zaproponować zwiedzanie - usłyszałam. - Bo zapewne masz ochotę opisać kiedyś moją... fortecę, panno Al'Wedd?
Ostatnie słowa wypowiedział niemal z triumfem. Dobra, zna mnie, ale nie czułam się zaskoczona. Dobrze zdaję sobie sprawę, że sporo osób wie, że ten imponujący zestaw imion na okładkach kronik różnych światów należy właśnie do mnie (choć często przedstawiam się po prostu skrótem). I z reguły nic poza tym.
Podeszliśmy do wrót prowadzących do środka, ale nie otwarły się. Zamiast tego ekranik podleciał do szerokich schodów, owijających całą wieżę.
- Może zobaczysz więcej jeśli odbędziemy wycieczkę w mniej tradycyjny sposób - powiedział, a ja od razu zaczęłam się zastanawiać jaki jest ten bardziej tradycyjny.
- Rozumiem że nie chcesz zdradzać wszystkich tajemnic osobie... hm, z mediów?
- Raczej osobie zaprzyjaźnionej z jedną z najlepszych agentów END-u.
O, tu już punkt dla niego, choć ujęłabym to trochę inaczej. Ale dobrze, jeśli nieustanne podkradanie sobie herbaty, potyczki słowne i nasyłanie na siebie kłopotów można nazwać przyjaźnią, to lepszych przyjaciółek niż ja i Xemedi-san i ze świecą by się nie znalazło.
Ruszyliśmy zatem pod górkę na piechotkę (mówię za siebie oczywiście). Przy okazji minęliśmy malutkiego smoka błyszczącego w słońcu jak lustro, który przeleciał obok nas z radosnym piskiem. Po chwili nadbiegł jasnowłosy młodzieniec, wykrzykujący coś w języku clakh i najwyraźniej próbujący dogonić stworzonko. Uśmiechnęłam się z rozbawieniem, ale zaskoczył mnie fakt, że nieznajomy sam był smokiem - nie dość że złotym, to jeszcze z elity - świadczył o tym dobrze mi znany symbol na jego wdzianku.
- Tak, podwładny bogów koegzystujący z demonem jest tu na porządku dziennym - Tôi jakby czytał mi w myślach. - Ci, którzy tu trafiają pragną zerwać ze stereotypami.
- A! Więc nie twierdza, tylko przytułek? Dla nieprzystosowanych? - zareagowałam. - A co zrobisz jeśli kiedyś twoi podopieczni postanowią do stereotypów wrócić i pożreć się ze sobą?
- Nie postanowią - odpowiedział z niezwykłą pewnością siebie. Po tych słowach zatrzymał się i zauważyłam, że dotarliśmy już na drugie piętro. A nawet się nie zorientowałam kiedy minęliśmy pierwsze... Cóż, jeśli gospodarz nie chce zacząć oprowadzania od początku, nie będę mu w tym przeszkadzać.
Tôi podleciał do drzwi wysadzanych szmaragdami. Otwarły się bezszelestnie i ujrzałam ogród - nie, raczej połączenie mnóstwa ogrodów, wydające się nie mieć granic, choć zdecydowanie nie była to międzysfera. Rośliny, jakie się tam znajdowały, pochodziły z różnych wymiarów i klimatów, a jednak wszystkie rosły bez problemu. I były niezaprzeczalnie piękne.
- Podoba ci się? - Tôi zauważył zachwyt na mojej twarzy. - Wiedziałem od czego zacząć wycieczkę...
Powiedziałabym, że chciał mi zaimponować na początek, ale intuicja mi podszepnęła, że lepiej się z nim na razie nie drażnić. Skoro już się skusiłam na przybycie tutaj wbrew moim planom, to czemu nie pozachwycać się kwiatami?
- Czy możesz mi wybaczyć? - usłyszałam nagle. - Zdaje się, że są problemy na niższym piętrze, mam nadzieję, że miło tu spędzisz czas - i nie czekając na moją odpowiedź ekran wyleciał z ogrodu a drzwi się zamknęły. Cudownie, zostałam sama w tym ogrodzie! Gdyby przynajmniej podał jakąś herbatę... Ofuknęłam się w duchu, że dałam się skusić Xemedi-san - która bezpośrednio wcale nie kusiła, o nie! - w innym wypadku byłabym już dawno w Alkhai Golt u srebrnych smoków. Oczywiście mogłam spróbować wydostać się stąd w swój zwykły sposób, ale wolałam nie ryzykować że uruchomię jakieś zabezpieczenie. Swoją drogą ciekawe, co takiego się stało, że Tôi nie dał rady mi towarzyszyć ani osobiście, ani na ekranie. Czyżby mieli kolejne włamanko? Kto wie, co kryje przede mną ta wieża...
Niespodziewanie moje rozmyślania przerwał dziwny dźwięk, wydawany chyba przez jakieś urządzenie. Dobiegał ze środka ogrodu - o ile ten ogród miał środek i koniec. Gdy tam podeszłam, zobaczyłam w trawie metalowy krąg, który mógł być teleportem - widywałam już kiedyś podobne. Stanęłam na nim, co mi tam. Wtedy przede mną pojawiło się coś w rodzaju dysku z przezroczystą taflą pośrodku i licznymi kolorowymi strzałkami dokoła i miałam wrażenie, że gdzieś już się z takim spotkałam... Na tafli uformowały się słowa - zapisane meriganą używaną w języku ten'pei, ale zupełnie nie mogłam odczytać znaczenia. Połączenie znaków było tak dziwne, jakiego nie wyobraziliby sobie nawet sankatsu, celujący przecież w neologizmach. Domyśliłam się tylko, że słowa układają się w pytanie. Na chybił trafił dotknęłam strzałki - niech będzie niebieska, lubię ten kolor. Otoczyła mnie świetlna bariera i poczułam zawirowanie przestrzeni. Po chwili stałam w niewielkiej komnacie, w której wszystko miało srebrny kolor i zrozumiałam, że to jest ten tradycyjny sposób przemieszczania się w wieży.
Napis na dysku dumnie ogłosił przystanek: Wnętrzkryta Świętostrefa. Aż odezwała się we mnie dusza lingwistki i zirytowało mnie takie zlepianie znaków. Zresztą samo Tôi Hidoji też powinno brzmieć raczej Tôi-na Hido no Yuji, jeśli "wyrwany z dalekiej drogi" ma coś znaczyć... No dobra, albo lubi stosować szyfry, albo nie zna się za dobrze na języku ten'pei.
Rozejrzałam się po komnatce. Moją uwagę przykuło pęknięte lustro i stłuczona w drobny mak gablota, w której, sądząc po rozmiarach, znajdowało się przedtem coś niewielkiego. Przedtem, bo teraz była zupełnie pusta, nie licząc tabliczki z napisem - tym razem na szczęście nie w ten'pei, za to Drugimi Runami. Na wszelki wypadek go zapamiętałam. W wolnej chwili zajrzę do Biblioteki na Pograniczu i rozszyfruję jego znaczenie, ot, z czystej ciekawości.
Ale dość, nie uśmiechało mi się samej błądzić po wieży nie wiadomo jak długo, skoro miałam w planie wyprawę po opowieści. Spróbowałam znaleźć szczelinę w granicy międzywymiarowej, ale chyba wieża czymś ją wzmacniała, bo była gruba jak mur. Trzeba było zaryzykować i otworzyć portal... Tak jak myślałam, towarzyszył temu głośny alarm. Jednak nie spieszyło mi się specjalnie - podeszłam do dysku i pod wpływem intuicji (A może wspomnień? Gdzie, u licha, się już z tym zetknęłam?) położyłam dłoń na tafli. Ukazała się cała seria znaków meriganicznych, a wtedy wybrałam takie, które uformowały się w napis: Drogi Tôi-san, wybacz, że tak niegrzecznie opuściłam Twoją kwaterę, ale skoro nie podano herbaty, musiałam wrócić do domu i sobie zaparzyć. Jeszcze wrócę i wtedy dokończymy wycieczkę. Kłaniam się - M.I.Y.A.
Wskoczyłam w portal, gdy dźwięk alarmu stał się już irytująco głośny.
Dziwne, ale rzeczywiście mam wrażenie, że pewnego dnia coś znów mnie zagna do tej wieży. Nie wiem kiedy i po co, ale nauczyłam się już ufać przeczuciom.
Na razie jednak mniejsza o to, trzeba dopić zieloną i zacząć się pakować. Jutro ruszam po Lilly i Shee'Nę, i tym razem nic mi w tym nie przeszkodzi.
10 IX
Właściwie nic się nie
dzieje. Siedzę sobie w moim przytulnym mieszkanku w międzysferze i rozkoszuję się zapachem konwalii,
które zebrałam przedwczoraj w Dolinie Kwiatów (tak, nie wszędzie jest
teraz jesień). Korzystam jak mogę, bo kiedyś w końcu zwiędną... Zaczynam
się zastanawiać nad konwaliami w doniczce, ale moja znajomość opieki
nad roślinami pozostawia trochę do życzenia.
Cóż, nie można żyć samą herbatą i wąchaniem kwiatków. Bycie kronikarką światów zobowiązuje, więc chyba wybiorę się w podróż na poszukiwanie nowych opowieści. Nie własnych zapewne, bo moje źródła, jak ostatnio stwierdziłam, za łatwo się wyczerpują. Moje przywiązanie do wspomnień sprawia, że zajmuję się głównie historią, za mało uwagi poświęcając teraźniejszości. I ludziom, którzy tu (choć może raczej nie dosłownie tu) i teraz istnieją - a jestem pewna, że mogliby mi co nieco opowiedzieć. Bezczynność nie ma prawa zmóc głodu wiedzy. Ileż mogłam przegapić przez ostatni rok? O nie, Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd, nie ma się co dłużej lenić, światy wzywają!
Kto wie, może odkryję jakąś nową, ciekawą opowieść?
Może odkryję prawdę o sobie?
Bo ileż razy można patrzeć w lustro i zamiast własnej, obecnej, widzieć twarz, której się nie pamięta?
Próżne złudzenia, prawdę mogłabym poznać jedynie w Starym Świecie, do którego droga została zamknięta kilka wieków temu. Nie wiadomo nawet czy jeszcze istnieje... Bywałam tam w poprzednich życiach i niczego nie odkryłam, oprócz tego, że stamtąd pochodzę. I tego, co powiedział mi Lex wtedy, gdy... W każdym razie czegoś się dowiedziałam.
Samotnie może być nudno... Co oznacza, że trzeba będzie przed wyjazdem odwiedzić Mezz'Lil i Shee'Nę, i namówić je żeby ruszyły ze mną. I tak na pewno nie robią nic co przepełniałoby je entuzjazmem, zwłaszcza Lilly. Co z tego, że srebrne smoki Sera'fiel rzadko opuszczają miejsce zamieszkania? Nie takie, które przyjaźnią się ze mną. Nie dam im przyrosnąć do ziemi.
Poza tym przecież będę mogła w każdej chwili wpaść do domu. Nic się tu nie stanie gdy mnie nie będzie, a herbaciarnię zostawię na gło... pod opieką mojej kuzynki Vanille, która ostatnio czuje się tam jak u siebie. Zresztą nie spodziewam się w najbliższym czasie żadnych wizyt, chyba że Satsuki postanowi zrealizować swoje wygłaszane od miesiąca groźby i zrobić tu remont (choć w tej sytuacji nie wiem, czy lepiej zostać i mieć na nią oko, czy właśnie zwiać). I może Xemedi-san również wpadnie żerować na mojej herbacie... Co ja piszę, na pewno wpadnie. W końcu dawno jej u mnie nie było... Podejrzanie dawno. Jeśli się zobaczymy, na pewno podrzuci mi jakąś nową tajemnicę...
Ach, już się cieszę na tę wyprawę!
Pozostaje tylko kwestia dokąd się wybrać... Zdać się na wyliczankę czy ciągnąć losy?
Cóż, nie można żyć samą herbatą i wąchaniem kwiatków. Bycie kronikarką światów zobowiązuje, więc chyba wybiorę się w podróż na poszukiwanie nowych opowieści. Nie własnych zapewne, bo moje źródła, jak ostatnio stwierdziłam, za łatwo się wyczerpują. Moje przywiązanie do wspomnień sprawia, że zajmuję się głównie historią, za mało uwagi poświęcając teraźniejszości. I ludziom, którzy tu (choć może raczej nie dosłownie tu) i teraz istnieją - a jestem pewna, że mogliby mi co nieco opowiedzieć. Bezczynność nie ma prawa zmóc głodu wiedzy. Ileż mogłam przegapić przez ostatni rok? O nie, Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd, nie ma się co dłużej lenić, światy wzywają!
Kto wie, może odkryję jakąś nową, ciekawą opowieść?
Może odkryję prawdę o sobie?
Bo ileż razy można patrzeć w lustro i zamiast własnej, obecnej, widzieć twarz, której się nie pamięta?
Próżne złudzenia, prawdę mogłabym poznać jedynie w Starym Świecie, do którego droga została zamknięta kilka wieków temu. Nie wiadomo nawet czy jeszcze istnieje... Bywałam tam w poprzednich życiach i niczego nie odkryłam, oprócz tego, że stamtąd pochodzę. I tego, co powiedział mi Lex wtedy, gdy... W każdym razie czegoś się dowiedziałam.
Samotnie może być nudno... Co oznacza, że trzeba będzie przed wyjazdem odwiedzić Mezz'Lil i Shee'Nę, i namówić je żeby ruszyły ze mną. I tak na pewno nie robią nic co przepełniałoby je entuzjazmem, zwłaszcza Lilly. Co z tego, że srebrne smoki Sera'fiel rzadko opuszczają miejsce zamieszkania? Nie takie, które przyjaźnią się ze mną. Nie dam im przyrosnąć do ziemi.
Poza tym przecież będę mogła w każdej chwili wpaść do domu. Nic się tu nie stanie gdy mnie nie będzie, a herbaciarnię zostawię na gło... pod opieką mojej kuzynki Vanille, która ostatnio czuje się tam jak u siebie. Zresztą nie spodziewam się w najbliższym czasie żadnych wizyt, chyba że Satsuki postanowi zrealizować swoje wygłaszane od miesiąca groźby i zrobić tu remont (choć w tej sytuacji nie wiem, czy lepiej zostać i mieć na nią oko, czy właśnie zwiać). I może Xemedi-san również wpadnie żerować na mojej herbacie... Co ja piszę, na pewno wpadnie. W końcu dawno jej u mnie nie było... Podejrzanie dawno. Jeśli się zobaczymy, na pewno podrzuci mi jakąś nową tajemnicę...
Ach, już się cieszę na tę wyprawę!
Pozostaje tylko kwestia dokąd się wybrać... Zdać się na wyliczankę czy ciągnąć losy?
Subskrybuj:
Posty (Atom)