Pal sześć kompas, poszłyśmy w
kierunku wybranym losowo. I trafiłyśmy do siedziby Zachodniego Kręgu.
Nie mam nic przeciwko druidom, znam paru i cenię za pojmowanie istoty
równowagi, więc postanowiłam się tam rozejrzeć i może na chwilę
zatrzymać.
Pierwszy człowiek, jakiego spotkałyśmy był pomalowany w zielono-białe
pasy przywodzące na myśl barwy wojenne. Brak mu było tylko hełmu z
przyczepionymi liśćmi.
- Czego tu szukacie? - spytał niezwykle uprzejmie.
- Przechodzimy sobie tędy - Mezz"Lil uśmechnęła się miło - i przyrodę podziwiamy.
Druid przyjrzał się nam podejrzliwie zanim znów się odezwał.
- Na razie możecie zostać. Ale pamiętajcie, że jesteście obserwowane.
- Jest jakiś powód czy tylko na wszelki wypadek? - zdziwiła się Lilly.
- Mamy tu stan gotowości - powiedział druid tonem policjanta na służbie. - Schwytaliśmy niebezpieczną istotę.
- Niebezpieczną dla czego lub kogo? - uznałam za stosowne się wtrącić.
- Dla równowagi oczywiście - spojrzał na mnie jak na nieuświadomione
dziecko. - Która już zresztą została zakłócona w stopniu najwyższym.
- Tak się składa, że dobrze znam się z Deshir Gliss i wiem co nieco o
równowadze - odparłam chłodno, a potem nadszedł jeden z tych momentów,
gdy budzi się moje niekoniecznie błogosławione przeczucie i dodałam: -
Chciałabym zobaczyć więźnia.
- Po co chcesz go widzieć?! - mój rozmówca spojrzał na mnie jeszcze bardziej nieufnie.
- Żeby sprawdzić czy rzeczywiście jest tak niebezpieczny.
Wzruszył ramionami i polecił nam iść za sobą. Cieszyłam się w duchu, że
podałam prawdziwe imię Arcydruidki Południowego Kręgu - widać uznał, że
skoro mi je wyjawiła, naprawdę muszę być jej przyjaciółką, czyli
zasługuję na zaufanie. Lilly chyba się trochę zdumiała, ale
przyzwyczaiła się już do moich kaprysów (tak samo jak ja do jej).
Dotarliśmy w miejsce obrzędów. Znajdował się tam kamienny krąg (w końcu
nazwa "Kręgi" od czegoś pochodzi), niewielkie jeziorko i olbrzymi dąb.
Ten ostatni był spowity przez pędy dziwnej rośliny o czerwonych liściach
i... tak, przy okazji oplatały też tajemniczą postać z poten... znaczy, dość bladego mężczyznę o granatowoczarnych włosach, które opadały mu na twarz. Oczy miał chyba zamknięte, głowa
opadła bezwładnie. I nic dodać, nic ująć - sprawiał wrażenie martwego. Co prawda niektóre postacie utłuczone jeszcze przed rozpoczęciem właściwej historii też mają potencjał, ale miałam nadzieję, że to nie będzie ten przypadek. Podeszłam bliżej i
szarpnęłam jeden z pędów. Był mocny jak diabli.
- Planujesz pomóc mu w ucieczce?
Ooo, od razu do rzeczy, a dzień dobry to nie łaska? Odwróciłam się i zobaczyłam obok siebie człowieka w sile wieku,
noszącego długi płaszcz ze skór. Po medalionie i powyginanym kosturze,
który wyglądał raczej jakby wyrósł, a nie został wyrzeźbiony, poznałam,
że jest tu Arcydruidem.
- To nie ma sensu - powiedział. - Rośliny ardelis nie przetnie nawet najostrzejszy miecz.
Lilly omal nie gwizdnęła z podziwu, ale w porę sobie przypomniała, że w miejscach publicznych jest damą.
- Jak widać, ma też silne właściwości usypiające - kontynuował
Arcydruid. - Winowajca obudzi się dopiero jutro, gdy nadejdzie moment
kary. Zostanie na wieczność uwięziony w pniu dębu.
Coś mi to przypominało, ale nie przypuszczałam, żeby mieszkańcy tego
świata (poza Claydem, oczywiście) zaczytywali się legendami made in England. Choć z drugiej strony, skoro mieli własne Stonehenge...
- Widzę, że już zostałam uznana za wspólniczkę zbrodniarza - odezwałam
się z promiennym uśmiechem, który jednak trudno mi było utrzymać. - Czy
mogę chociaż wiedzieć co takiego zrobił?
- Nikt, kto nie jest jednością z Naturą, nie zrozumie ogromu jego winy!
No nie, następny. Ta uwaga szybko zmiotła mi uśmiech z twarzy.
- Słyszałam, że wy z Zachodniego Kręgu działacie trochę na wyrost -
zaczynałam tracić cierpliwość - ale decyzję o takiej egzekucji powinna
podjąć rada przedstawicieli wszystkich pięciu Kręgów. Czy ten pan był
sądzony?
- Nie wolno tracić czasu w obliczu najgorszej zbrodni przeciw Naturze!!! - podniósł głos strażnik lasu
- Taaak?! A jak w takim niewinnym drzewku zamkniecie człowieka, to nie
będzie przeciw Naturze?! - wypaliłam i wreszcie mi ulżyło.
- To nie jest człowiek - powiedział twardo Arcydruid.
- I to załatwia sprawę? Na hamadriadę mi on raczej nie wygląda.
- Miałem na myśli, że on jest złem.
- A skąd wiesz, że to zło nie rozejdzie się wtedy po całej przyrodzie? -
postanowiłam opanować swój mały wybuch i być zimna jak lód. - Będziecie
dopiero mieli zaburzenia równowagi.
- Kimże jesteś, kobieto, że przychodzisz nie wiadomo skąd i mówisz mi
co mam robić?! - wykrzyknął Arcydruid, a wokół niego zaczynała już się
zbierać obstawa.
Kimże jestem? Dobre pytanie... Pewnie nie powinnam była się tak
wygłupiać, ale kręcenie głową nad własną skłonnością do popisywania się (przed postacią z potencjałem, która nawet tego nie widzi, bo śpi?)
zostawiłam sobie na potem. Ta skłonność i tak rzadko się we mnie
odzywała, a miałam ochotę się pobawić...
- A może powinieneś się zastanowić, co naprawdę robisz dla Natury, a co
dla samego siebie? - starałam się by mój głos był cichy i pełen
godności. - Wiedz, że bogowie cię obserwują, a przyroda w każdej chwili
może powstać przeciw tobie...
- Wiem, co naprawdę robię dla Natury... - zaczął Arcydruid, ale jego
uwagę odwróciło dziwne zachowanie wody w jeziorku. Najpierw zaczęły się
tworzyć fale, coraz większe, aż jeziorko przypominało mini wersję morza
podczas sztormu. Zaskoczeni druidzi rzucili się by uspokoić je swoimi
modlitwami, ale bez skutku. Dopiero gdy kilka strumieni wody uniosło się
w górę, tworząc ciekawą fontannę, zdecydowali się skojarzyć zjawisko ze
mną. Nie dziwię się, że tyle im to zabrało - nie wykonywałam żadnych
gestów ani nic nie mówiłam - ktoś, kto miał aż taką władzę nad wodą,
musiał wydać im się jeśli nie boginią, to przynajmniej żywiołakiem.
- Jeśli ty to robisz, przestań - rzucił Arcydruid przez zęby.
- Twoja próba nie powiodła się - trudno mi było utrzymać ton i
zazdrościłam Lilly, mogącej chichotać w kułak. - Od tej pory Natura
będzie baczniej strzec się przed tobą!
Jeden ze strumieni wody błyskawicznie wystrzelił w stronę drzewa,
wyostrzając się na końcu. Mój przeciwnik uskoczył w porę i mogłam
skierować wodę prosto na pędy ardelisu. Potem zamroziłam efekt, a Lilly jednym uderzeniem dłoni roztrzaskała lód.
- Najostrzejszy miecz, doprawdy - mruknęła.
Gdy uśpiony mężczyzna upadł twarzą do ziemi, nie traciłam czasu.
Podbiegłam i otworzyłam pod nami portal, zostawiając druidów w lekkim
oszołomieniu.
Wylądowaliśmy na piaszczystej plaży. Za nami widniało miasteczko, a
przed nami piękny zachód słońca i nieprzebrane wody morza Edrillin.
Odruchowo przerzuciłam nas na drugą stronę świata.
- Słuchaj, zdaję sobie sprawę, że może się wydawać przystojny pod pewnym kątem, ale czy trzeba było
zaraz odgrywać księcia ratującego księżniczkę? - odezwała się Lilly,
patrząc na leżącego.
Rozbawiło mnie zarówno jej porównanie, jak i to, że już zdążyła mu się przyjrzeć z różnych kątów.
- Czy ja się według ciebie w każdej sprawie kieruję własnym gustem? - wykrztusiłam w paroksyzmach śmiechu.
- A jak niby wyjaśnisz fakt, że zobaczyłaś faceta po raz pierwszy, nic o
nim nie wiesz oprócz tego, że coś zrobił i nagle postanawiasz mu pomóc? - upierała się. Nic to, odbędzie ze mną podróż, zobaczy jak pracuję, przyzwyczai się...
- To chyba ta niezdrowa ciekawość cechująca paparazzich i kronikarki
światów - odpowiedziałam, gdy już się uspokoiłam. - Po prostu czuję, że
jego opowieść może być ciekawa.
- O ile ci ją wyjawi - mruknęła moja sceptyczna przyjaciółka. - Coś mnie w nim niepokoi, ale nie pojmuję co...
- Nie przejmuj się tym póki śpi - uśmiechnęłam się. - Skoro już jesteśmy przy miasteczku, znajdźmy jakąś kwaterę.
- No dobrze - westchnęła Lilly. - Ale to ty będziesz mu śpiewać kołysanki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz