29 X

Can you hear the night's deep song?
All the shadows say
Telling you when you're asleep,
Tears will fade away
Dream of morning's golden light
When you and I will leave the night...
And when the moon is high and bright,
Stars will shine on you
Dream of morning's golden light
When you and I will leave the night...
Make a wish and when you close your eyes
I will come to you...


Enya

Zapowiadany obiad w Marzeniu zaliczony, choć tak naprawdę gości było troje, a nie dwie, i nie na obiedzie, a na kolacji, ale właściwie kto by się tam czepiał szczegółów?

Ku mojemu zdziwieniu Vanny zjawiła się u mnie w towarzystwie długowłosego młodzieńca o przyjemnej powierzchowności, przenikliwym spojrzeniu i nieco niepokojącym uśmiechu...
- Nie spodziewałam się, że nie będziesz sama - powiedziałam, starając się nie przyglądać mu zbyt nachalnie.
- Wiesz, ja też nie, ale widać te perfumy od ciebie działają lepiej niż myślałaś, przysyłając mi je - westchnęła boleśnie. - A poważnie, tak się biedaczek nudził w domu, że nie mogłam go nie zabrać.
Musiałam mieć bardzo dziwną minę po tym jej oświadczeniu, bo śmiała się obłąkańczo przez parę minut, a jej towarzysz nadal tylko lekko się uśmiechał i nie wiedziałam, co sobie pomyślał... Dopiero po chwili udało mi się wycisnąć z kuzynki, że to nikt inny jak Blue, strażnik Rozdroża, jej domu (a przynajmniej jednego z jej domów). I tu mnie dopiero zatkało. Owszem, pisała mi latem, że miała tam niezłą zadymę, w wyniku której zostały złamane pieczęcie, którymi ponoć Blue było... Był obłożony, ale skojarzenie go z tym małym niebieskim czymś, co swego czasu latało na golasa na motylich skrzydełkach, przyszło mi dość trudno.
Vanny miała ze mnie ubaw, ale jeszcze się zemszczę.
Poza tym miałyśmy wreszcie okazję do rozmowy o sprawach egzystencjalnych.
- Obgadałaś mnie przed Yori! - wykrzyknęła kuzynka oskarżycielskim tonem.
- Nie obgadałam, tylko chwaliłam - sprostowałam. - A co, była?
- Była - mruknęła. - I pewnie uważa mnie za świruskę, chociaż twierdzi, że nie.
- Skoro twierdzi, że nie, to czym się martwisz?
- Bo skąd ja mogę wiedzieć, coś ty jej o mnie naprawdę naopowiadała? - prychnęła i zaraz ziewnęła szeroko.
- Co, za dużo Śnienia? - zapytałam domyślnie.
- Też - odpowiedziała oględnie. A potem skryła twarz w skrzydłach Tenariego, który skojarzył ją sobie z dostawami cheeseburgerów i podleciał z entuzjastycznym powitaniem. Natomiast od Blue trzymał się - i nadal się trzyma - raczej z daleka. Ciekawe dlaczego...

Wysłałam do Vaneshki depeszę z nieśmiałym pytaniem czy może przyjść jedna osoba więcej, a ona się z tego ucieszyła! No cóż, pomyślałam sobie, jeśli starczy jej krzeseł...
Krzeseł starczyło, a nawet było aż nadto, bo goście - czyli my - zostali posadzeni na honorowych miejscach - czyli na kanapie. Jedzenia było mnóstwo, w dodatku smakowało wyśmienicie, choć właściwie mniej jadłam, a więcej obserwowałam i zauważyłam, że to samo robił Blue. Przyglądał się tak samemu Marzeniu, jak i jego mieszkańcom, ale co o nich sądził, któż to może wiedzieć... Natomiast Vanny spożyła po trochę wszystkiego i nie mogła się nachwalić - a Leo odbierał pochwały ze skromnym uśmiechem. Zaproponowała, że w nagrodę nawróci go na metal, na co Milanee wtrąciła, że jeśli to się uda, ona spróbuje go nawrócić na muzykę relaksacyjną rozpowszechnianą przez Bractwo Błękitnego Lotosu z gór w którymś tam świecie na północy. Ten pomysł został wyśmiany i nieszczęsna Mil o mało nie rzuciła w Leo widelcem, ale powstrzymała ją Vaneshka, która właśnie zamierzała owym widelcem jeść.
Właściwie nie od poczatku byliśmy w komplecie, bo Egila coś zatrzymało. Co, gdzie i po co, tego nawet Vaneshka nie wiedziała, ale pojawił się po jakimś kwadransie od naszego przybycia. Z kolejnym gościem. Szarooka dziewczyna o złotorudych warkoczach i śnieżnobiałych skrzydłach została przedstawiona jako Alhea i przyjęta równie ciepło jak my, choć na pewno nikt się jej nie spodziewał. Leo od razu zaczął uśmiechać się wymownie i robić Egilowi przytyki, na co dziewczyna wzięła kronikarza w obronę (!).
- Egil i ja pracujemy razem - oświadczyła z godnością - i jest naprawdę obiecującym pracownikiem.
Sam zainteresowany ucieszył się z tej opinii jak dziecko i z dumy po prostu rósł w oczach. Żadne z nas nie zapytało, gdzież to zaczął pracować, bo Vaneshka uprzedzała, że nie trzeba mu przeszkadzać w konspiracji... Póki nie robi nic głupiego - a przynajmniej wierzy, że nie robi - jest dobrze. Nie trzeba go ciągle prowadzić za rękę, prawda? Dlatego cieszę się, że przeprowadził się do Marzenia...
Carnetia natomiast siedziała skulona i skwaszona, ledwo grzebiąc widelcem w talerzu. Najwyraźniej planowała coś innego na ten wieczór - kolejną imprezę w Ancie? - tymczasem została perfidnie zmuszona do siedzenia tutaj. A może po prostu była przyzwyczajona do tego, że obserwować to ona, a nie ją, tymczasem to właśnie na nią najczęściej padało spojrzenie Blue. Patrzył na nią marszcząc brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Potem obgadałyśmy to z Vanny przed snem i doszłyśmy do wniosku, że wyczuł w niej podobnie zagubioną duszyczkę... Według kuzynki, Blue na co dzień jest bezczelny i z lubością zajmuje się straszeniem (sic!) mieszkańców Rozdroża, których ostatnio przybyło. Tak mu się marzył wyjazd, a jednak będąc z wizytą zachowywał się jak po zwrocie o 180 stopni, jakby nie potrafił się odnaleźć w nowej sytuacji... A co to mówiła Vaneshka o swojej siostrze? Że nie zna życia, że trzeba jej pomóc się odnaleźć? W każdym razie po jakimś czasie badawczego przyglądania się, Blue coś sobie w końcu postanowił, przysiadł się do zaskoczonej Carnetii i zaczął jej coś opowiadać ściszonym głosem. Zaskoczona - tym, co mówił, czy tym, że w ogóle z nią rozmawiał? - pozostała tylko przez chwilę, po której posłała mu wyzywający uśmiech i pociągnęła dalej tę rozmowę. Nie przerwali gdy przeszliśmy do salonu i zaczęliśmy tworzyć małe kółeczka wzajemnej adoracji.
Vanny natychmiast została zagarnięta przez Vaneshkę, ja doczepiłam się jako eskorta.
- Promieniejesz - stwierdziła radośnie zielonooka. - Czyżby twoja pieśń nabrała słodszych tonów?
- Ty tutaj śpiewasz - uśmiechnęła się moja kuzynka. - Ty powinnaś więc wiedzieć.
- Następnym razem zaśpiewam specjalnie dla ciebie - obiecała, a potem zwróciła się do mnie: - Jak i dla ciebie. Wybiorę się do was i wam zaśpiewam.
- Dla mnie już ostatnio śpiewałaś - przypomniałam. - I co teraz, pewnie zechcesz tę pieśń odzyskać?
Spuściła oczy i zarumieniła się lekko.
- A czy powinnam chcieć? - zapytała.
- Co masz na myśli?
- To, że nie ma sensu gonić za cieniem - westchnęła. - Może należy zwrócić uczucia ku rzeczywistości? Wiem, że nigdy nie zapomnę tej pieśni, ale może pewnego dnia wyśpiewam sobie nową? Szczęśliwszą?
Ale wyglądała jakby sama w to nie wierzyła.
- Ach, nie pytaj - roześmiała się nagle. - Sama przecież wiesz, że każda pieśń jest tylko symbolem. Więc równie dobrze ty możesz ją mieć.
Wyraz twarzy Vanny mówił, że będę musiała się przygotować na pytania w stylu co to za pieśń i dlaczego się nią przejmuję.

Teraz przed nami wyprawa na ulubione tereny jeździeckie, bo kuzynka koniecznie chce zobaczyć jak galopuję. O, okrutny losie... A jeszcze potem... Nie wiem, co jeszcze potem, ale mam wrażenie, że Vanny coś sobie planuje, tylko chyba czeka żeby wyskoczyć z tym w najmniej oczekiwanym momencie i wbić mnie w podłogę. Lepiej się bać na zapas.
Ale i tak się cieszę, że przyjechała.
Jedyna materialna kelnerka w Blue Haven nie powinna sobie bimbać na robotę.

27 X

Aeiran pojawił się ponownie. Tym razem by zakomunikować, że wyjeżdża.
- Tylko nie mów, że chcesz pytać o pozwolenie - uśmiechnęłam się lekko. - Już przecież nie musisz mi się meldować przed każdym wyjazdem.
- Wiem, ale trudno mi się przyzwyczaić - odparł spokojnie.
- Ciągnie cię w światy ot tak, czy z jakiegoś konkretnego powodu?
- Właściwie... - chyba nie miał ochoty o tym mówić.
- Właściwie z konkretnego - dokończyłam.
- Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw - westchnął. - Chcę wyprawić się śladem bogów z Jasności.
- Zakończyć to... co tamten zaczął? - ze zdumienia aż usiadłam. - Po co?
Spuścił wzrok i usiadł obok mnie.
- Chyba chcę się przekonać, czy można ich jeszcze odnaleźć i co po nich pozostało - odpowiedział po namyśle. - Pamiętasz, że to ich Święte Słońce mnie nie znosiło? A tamta perła...
- Ta z Foltrenu? Ta, która skończyła w czarnej dziurze?
- Najchętniej bym ją wtedy zwyczajnie zniszczył, ale to też była metoda - wzruszył ramionami. - Ciekaw jestem, czy nadal będę reagował alergicznie na wszystko, co związane z Jasnością.
- Ale... Dlaczego? - nie rozumiałam. - Jeszcze niedawno się cieszyłeś, że jesteś wolny... Po co utrudniać sobie życie?
- Może lubię - zaśmiał się cicho. - Zresztą wyprawa w światy sama w sobie mi się przyda. Do przekonania się, czy mam się gdzie zatrzymać.
- Jakbyś do tej pory nie miał gdzie - prychnęłam, domyślając się o co mu chodzi. - Przecież masz dom i ulubioną restaurację, czego miałbyś chcieć więcej?
- Nie wiem - spojrzał na mne jakoś tak bezradnie. - Jakiś etap w życiu się dla mnie skończył... I czuję, że muszę szukać siebie od początku.
- Doprawdy, czy do poczucia przynależności konieczne jest związanie przysięgą?! - obruszyłam się.
Znowu na mnie spojrzał, ale tym razem nie umiałam nic odczytać z jego oczu.
- Zapytaj mnie o to, kiedy wrócę - odpowiedział powoli. - Jeśli jeszcze będziesz chciała wiedzieć.

Kiedy opuścił herbaciarnię, pogrążyłam się w rozmyślaniach. Jaki jego poszukiwanie - to pierwsze - ma sens i dlaczego nadal go ciągnie do tamtych bóstw... I co mógłby odnaleźć. Może Carnetia znałaby odpowiedź? Mogę ją spytać, gdy Vaneshka wyda tę zapowiadaną ucztę. I czy znów ma zamiar podróżować tym zmiennobarwnym korytarzem...
Masz ci los, zapomniałam go zapytać o tamtą drogę. A tymczasem chętnie bym się nią wyprawiła jeszcze raz i dowiedziała się, czym tak naprawdę jest. Bo kiedy Clayd jeszcze u mnie był, pytałam, jak zaklął barierę, która odgrodziła nas od Asy i Aeirana, i odpowiedział, że wcale. Że po prostu porozumiał się z tą przestrzenią i dał znać, że ktoś przeszkadza. A skoro mu się udało, mogłoby to znaczyć, że to miejsce ma duszę albo osobowość, nie wiem. A skoro tak, to chętnie wybrałabym się z kimś, kto do tej duszy dotrze. Może z Lilly, a może z kimś z Teevine? Jeszcze zobaczę.
A na razie chyba urządzę z Tenarim mały wypad konno na łąki, żeby mi się smutno nie zrobiło. Bo chyba mi to grozi.

26 X

- O! Patrzcie, kto wreszcie do nas zawitał! - Leo w różowym fartuszku zamachał do mnie łapami białymi od mąki.
- Cześć - roześmiałam się. - Herbatki wam przywiozłam, w podziękowaniu za opiekę nad Blue Haven.
- To fajnie, bo ja tu ciacho próbuję zrobić, będzie je czym popić - ucieszył się. Tenari podleciał do niego i został obdarowany dwiema białymi smugami na policzkach.
- Taaak, choć to właściwie ja powinnam się tym zająć - Milanee wpadła do kuchni z oskarżycielską miną. - Vaneshka powiedziała, że skoro już umiem gotować, to mogę! A ty to tak zignorowałeś!
- Ty nadal nie umiesz gotować - odpowiedział jej delikatnie Leo. - A już na pewno nie umiesz piec ciast.
- A skąd wiesz, skoro nie chcesz się przekonać?! - nabzdyczyła się. - Nie to nie, egoisto! Ja się za to nauczę szyć i zobaczysz!
- Jak niby się nauczysz?
- Na kursie korespondencyjnym - odparła z godnością i wymaszerowała do siebie, holując za sobą Tenariego.
- On to wyrośnie na duszę towarzystwa - Leo popatrzył za nim z uśmiechem. - Tylko poinstruuj go w porę, do jakiego towarzystwa nie powinien się zbliżać...
- Będę miała dylemat,
- No wiesz! - prychnął. - Dobra, powierz mi tę herbatę i idź sobie usiąść. Pewnie masz ochotę pogadać z Vaneshką.
Nie bardzo wiedziałam czy mam ochotę pogadać z Vaneshką, ale ona wiedziała lepiej. Przypłynęła do salonu - o dziwo przyodziana w biel - i po prostu rzuciła mi się na szyję.
- Całe szczęście... Całe szczęście - wyszlochała, a ja zastanawiałam się, czym ona się tak cieszy. Że wszystko w porządku ze światami? A może z Aeiranem?
- No, już - odgarnęłam jej z twarzy gęstwinę czarnych loków. - Bo zaraz Leo przybiegnie i się wydrze, że cię do łez doprowadzam.
- Zrobiłby tak? - uśmiechnęła się przez łzy.
- A pewnie! - parsknęłam śmiechem. - Przecież ten twój cały Dream Team cię uwielbia bezkrytycznie, nie zauważyłaś jeszcze?
- Nie, nie - pokręciła głową. - Carnetia mnie nie uwielbia.
- Bo jesteście zbyt podobne, więc może uwielbiać samą siebie.
- Pod jakim względem? - teraz i ona się roześmiała.
- No, obie macie zielone oczy. I lubujecie się w koronkach - wymieniłam. Przyszło mi do głowy coś jeszcze, ale tego nie wspomniałam... Zresztą Vaneshce może też, bo posmutniała na moment.
- A skoro już jesteśmy przy Carnetii - zmieniłam temat. - Gdzie ona się podziewa? I Egil?
- Nie mów, że za nią zatęskniłaś... Jest w Ancie. Często tam bywa, stroni od nas.
- Nie sądzę. Przecież wraca.
- No, tak - wzruszyła ramionami. - A Egil całe dnie spędza w Bibliotece na Pograniczu. I chyba nie tylko, ale nie mówi gdzie.
- A czy ja dobrze zauważyłam, że on nie chce ze mną rozmawiać?
- Nie, dlaczego? - zdziwiła się. - Jest po prostu pochłonięty planami twórczymi. Pisze coś, ale to chyba ma być niespodzianka, więc nie mów, że ci powiedziałam, dobrze?
- Dobrze, dobrze - pokiwałam głową. - A pytam, bo chcę wiedzieć, kiedy mogłabym was wszystkich złapać. Chętnie bym was zaprosiła na jakiś obiad, czy coś.
- O? Milanee, gdy wróciła od ciebie, mówiła, że nie tęsknisz za towarzystwem.
- Oj, ale teraz Vanny się zapowiada z wizytą, więc zaczynam.
- To świetnie! - klasnęła w dłonie. - W takim razie to raczej my was zaprosimy!
- A to dlaczego?
- Bo mamy duży stół, a nie takie małe nieporęczne stoliki - prychnęła. - Poza tym Leo będzie wniebowzięty, że sobie pogotuje.
- Ale psujecie mi plany - jęknęłam. - Chciałam wam porządnie podziękować, a tu...
- Podziękujesz przychodząc - przerwała mi pieśniarka. - Marzymy o gościach, a tak rzadko teraz u nas bywasz!
- Dobra, poddaję się! - uniosłam w górę obie ręce. - Nie pozostawiasz mi wyboru!
- Powiedz raczej, że czujesz ulgę, bo nie będziesz musiała gotować tego obiadu - przejrzała mnie Vaneshka.
- I tak bym nie musiała - sypnęłam się. - Zamówiłabym go w restauracji.

24 X

Otworzyłam oczy - było dziwnie jasno.
Wysunęłam się spod otaczającego mnie ramienia i wstałam. Za oknem księżyc świecił jakimś upiornym blaskiem - niecodzienne to zjawisko, gdy mieszka się w domu bez okien, prawda? Wyszłam z pokoju mechanicznie, ale nie przeszłam do herbaciarni, tylko do nieznanego mi pokoju. Utrzymany był w brązowo-czerwonej tonacji i wyglądał na czyjś gabinet... Wszystkie ściany zajmowały półki z książkami, poza jedną, którą skrywała zasłona. Może tam było okno, nie wiem. Podeszłam do ozdobnie wykonanego biurka - leżała na nim otwarta księga, na którą trudno nie było zwrócić uwagi. Duża, gruba... i pusta. Otwarta na pierwszej stronie, na której dotąd zostało nakreślone tylko kilka słów:
Caranilla Caloess Al'Deir
Tę księgę zaczynam dzisiaj. Przeczytacie ją gdy już mnie nie będzie.

Obok pióro i kałamarz, czekające aż właścicielka wróci i podejmie pisanie.
Czyżbym trafiła na bratnią duszę? O ile sam fakt pamiętnikowania może o tym przesądzać...
Nagle coś stanęło za mną, zawołało "Bu!" i rozproszyło moją uwagę. I zachichotało, kiedy podskoczyłam.
Spojrzałam na żartownisię z kwaśną miną. Była ode mnie nieco wyższa, miała brązowe włosy przetykane gdzieniegdzie czerwienią i śmiała się w najlepsze.
- Patrz! - okręciła się radośnie. - Może tak być?
- A czy ja casting prowadzę, czy jak? - zapytałam niekoniecznie mądrze. Roześmiała się jeszcze głośniej.
- Jesteś jedyną osobą, jaką tu spotkałam, więc tylko ciebie mogę spytać, nie?
- A kim właściwie jesteś? - brnęłam dalej z niewyraźną miną.
- Vanille Loire, do usług - wykonała kolejny obrót, a następnie idealne dygnięcie.
- O - powiedziałam głucho. - Jak tam perfumy, pasują?
- A muszę odpowiadać? - prychnęła. - Wiesz co, ja ci się przychodzę pochwalić postępami w Śnieniu i powiadomić, że zamierzam cię odwiedzić, a ty jakieś zwiechy łapiesz...
- Do pracy, a nie odwiedzić! - odzyskałam wreszcie zdolność normalnego wypowiadania się. - Tylko jeszcze powiedz kiedy!
Uśmiechnęła się promiennie... I zniknęła jak zdmuchnięty płomyk świecy.
A pode mną otworzyła się ziemia i spadłam w ciemność.

Obudziłam się, tym razem naprawdę.
Co to miało być, zwykły sen, jakich wiele, czy może pomysł na opowieść? Nie, pomysły przychodzą do mnie na jawie... I czy Vanny naprawdę nawiedziła mój sen, czy też była tylko wytworem tego snu? Cóż, nie zaszkodzi wypartywać jej przyjazdu. Byłoby mi naprawdę miło...
Zakopałam się z powrotem pod kołdrę i uścisnęłam mocno poduszkę - dawno tak dotkliwie nie odczuwałam faktu, że nie ma mnie kto utulić do snu.

22 X

- Jesteś teraz zadowolona?
- Każde zakończenie tej gonitwy by mnie zadowoliło, więc...
Aeiran rzucił mi przeciągłe spojrzenie spod przymkniętych powiek i wszedł dalej do herbaciarni. Wskazałam mu gestem, żeby usiadł.
Przybył szybciej niż się spodziewałam i musiałam przyznać, że choćbym czuła nie wiem jak wielką ulgę i beztroskę po ostatnich wydarzeniach, podświadomie bałam się tej wizyty. Zresztą kto powiedział, że ta wizyta powinna nastąpić? No? O czym ja miałam z nim rozmawiać?
Dopiero jego kolejne słowa uzmysłowiły mi, że uparcie się w niego wpatruję.
- Co widzisz? - zapytał z krzywym uśmiechem. - Obce i nieprzyjazne kłębowisko mocy?
- A czym jesteś? - rzuciłam ostrzej niż zamierzałam.
- Nie pytałaś o to, gdy atakowałaś mnie mieczem...
- To nie był atak, tylko obrona - zauważyłam. - Przed przeciwnikiem, nie przed przyjacielem, za którego cię wcześniej miałam... Więc teraz mam chyba prawo być ostrożna, nie sądzisz?
- Skoro stałem się twoim wrogiem - jego głos zaczął przechodzić w syk. - Trzeba było skończyć jak zaczęłaś, własną bronią. I zwyczajnie mnie zabić.
- Taaak, widziałam, że na to czekałeś - odpowiedziałam zjadliwie. - Nie wiem co zrobiłeś, spowolniłeś czy zatrzymałeś wtedy czas dokoła, ale jasne jest, że mi pozwoliłeś... I co, teraz żałujesz, że żyjesz?!
- Ja? Nie. Już nie. Bo nikt mnie już nie trzyma na smyczy i mogę mieć nadzieję, że nie będzie mnie więcej ścigać po czasoprzestrzeni. Wyrażam się jasno?
Mówił cicho, ale znałam go na tyle dobrze by wiedzieć, że ukrywa gniew. Sama miałam nadzieję, że przy następnych słowach nie podniosę głosu. Do diabła, co nas napadło żeby się kłócić? Jeszcze tylko talerzy brakuje, żebym sobie nimi mogła porzucać...
- Pewnie, że jasno - starałam się mówić spokojnie. - Możesz sobie śmiało aspirować do bycia bogiem wśród bogów i rozsnuwania mroku w światach, byle z dala ode mnie, wiesz?!
Oj, staranie moje szlag trafił.
- A ty powinnaś wiedzieć, że że nie zamierzam - odparował. - Że tego, co zepchnąłem w głąb siebie i do niedawna tam pozostawało, już nie ma - usłyszałam w jego głosie drwinę - Zniszczyłaś to, pamiętasz?
Przymknęłam oczy, próbując schwytać choć odrobinę spokoju.
- To co teraz? - zapytałam w końcu. - Stałeś się prawym rycerzem o kryształowo czystym sercu?
Aeiran jakby z miejsca zapomniał o gniewie i spojrzał na mnie z autentycznym zdziwieniem.
- A chciałabyś?
Zatkało mnie. A potem stanęła mi przed oczami taka wizja i wybuchnęłam śmiechem, w którym była odrobinka histerii i dużo ulgi.
- Zaczniemy tę rozmowę od nowa?
- Chętnie - zgodziłam się. - Usiądź wreszcie. Kawy oczywiście nie mam, ale zaparzę lapsanga.
Gdy wróciłam z kuchni, siedział na kanapie, pogrążony w zadumie. Postawiłam przed nim filiżankę i zajęłam miejsce obok. Wypił łyk i nadal patrzył gdzieś przed siebie, ale jego twarz nieco złagodniała.
- Dziękuję - powiedział cicho.
A ja po prostu oparłam policzek o jego ramię i tak siedzieliśmy bez słowa.
Doprawdy, rzadko mi się zdarza milczeć pospołu z drugą osobą tak by żadne z nas nie czuło się przy tym niezręcznie.

20 X

No dobrze, trochę odpocząć jednak musiałam, ale zdążyłam już pozbyć się z herbaciarni nadprogramowego towarzystwa (skądinąd całkiem miłego) i wyrwać się w światy, a konkretnie do DeNaNi. Najpierw do doliny Naith, żeby porwać Lilly, potem do lasów Południowego Kręgu, żeby pozachwycać się jesienią, a na koniec do Solen, żeby na wiecznie gwarnym melrińskim rynku dokonać tych obiecywanych zakupów. To, co stamtąd przywiozłam, dowodzi, że mnie nie należy puszczać samej na zakupy... Ani nawet z Lilly, bo zaraziłam ją wypatrywaniem najdziwniejszych rzeczy. Wybrała sobie spory, brzuchaty wazon ze śmieszną twarza, który jakoby ma robić miny do gości. Pożyjemy, zobaczymy... Ja natomiast nabyłam kapelusz. Tak, kapelusz. Pasujący do tej urodzinowej sukienki od Geddwyna, żeby nie musiał się już męczyć z układaniem mi fryzury w najdziwniejszy sposób. Zaś przy innym straganie poczęto mi wciskać perfumy o nader intrygującym zapachu, pomyślałam więc, że nadawałyby się idealnie na prezent... Spóźniony, ale ze szczerymi intencjami. Poprosiłam ze wstążeczką.
Ponadto poplotkowałyśmy sobie trochę - czyli nasłuchałam się wieści od Lilly. Z tych godnych odnotowania, Shee'Na jest najlepszą uczennicą w swojej klasie i ma zostać wysłana na jakąś praktykę w teren. Sama jeszcze nie wie dokąd, bo na to potrzebna jest zgoda opiekuna, czyli babci. A uprosić Ka'Shet o cokolwiek jest jednak trudno...
Dzisiaj natomiast wybrałam się z Tenarim pogalopować na Nindë. Pogalopować razem z nim, a nie tylko patrzeć jak się dzieciak cieszy. Zażyłam tym mojego konika kompletnie. Nie żebym przestała się bać galopu, ale spróbuję się z tym strachem uporać. Po ostatniej jeździe na No Doubcie powinnam być gotowa na wszystko, co przyszłość przyniesie...

18 X

Wstałam z radosną pewnością, że życie jest piękne... No, może pomijając świadomość, że było już południe, a ja nie lubię marnować dnia śpiąc do tak późna. Ktoś dobrze wiedział czego mi trzeba i przygotował Poranną Rosę (taka herbata, ja rosy z trawy nie spijam). Wypiłam więc ze smakiem, po czym ogarnęłam się trochę i przeszłam do Blue Haven. Widok przedstawiał się tam sielankowy - Tenari trwał w niekończącej się gonitwie z lotofenkiem dokoła stolika, przy którym siedzieli Clayd, Milanee i Geddwyn. Ten ostatni zawzięcie tasował karty.
- Hura! - wykrzyknęła na mój widok Mil. - Czwarta do brydża!
- Bez szans, nie umiem - roześmiałam się.
- Ja też nie, a w niczym mi to nie przeszkadza - wzruszyła ramionami. - W pokera mnie zdążyli już dzisiaj nauczyć, więc nic mi nie straszne!
- Też nie macie co robić, tylko hazard uprawiać...
- A co, mieliśmy ją zamknąć w kuchni, żeby nie patrzyła i nie zadawała pytań? - odezwał się Geddwyn żałośnie.
- Taa, ty byś jej na pewno nie zamknął - prychnął Clayd. - Zwłaszcza, że komentowała zaglądając akurat w moje karty i tym sposobem wszystko wiedziałeś...
- I bez tego jestem dość dobry żeby z tobą wygrać - odciął się duch wody wesoło, ale zerkał przy tym na mnie nieco niepewnie.
Usiadłam na wolnym krześle i potargałam jego włosy.
- No to możecie już mi nie robić kasyna z herbaciarni - powiedziałam. - Gospodyni wróciła i przejmuje rządy.
- Wydajesz się pełna energii - zauważył Geddwyn - Aż się dziwię, wiesz?
- Dlaczego?
Stropił się na chwilę i odwrócił wzrok.
- No, śmiało. Przecież cię nie zjem.
- To, co nam Clayd opowiedział, wyglądało dość... Dramatycznie - rzekł, nadal na mnie nie patrząc. - Ja bym po czymś takim nie wstawał przez tydzień, tylko bym leżał i patrzył w sufit.
- Dlaczego ja miałabym tak robić, skoro skończyło się dobrze i trzeba żyć?
- Xella-Medina cię powiadomiła? - gdy skinęłam głową, wytrzeszczył oczy. - I ty jej tak na słowo...?!
- Milcz i nie siej zamętu - zgasił go Clayd. - Akurat tym razem ma prawo wierzyć, a ty jej mącisz.
- Zaparzę sobie coś - wstałam od stolika. - A potem mi opowiesz, co się działo... Potem. Też coś chcecie?
Ponieważ chcieli, wniosłam drżącymi rękami tacę z filiżankami. Drżącymi tym bardziej, że Tenari i Strel zaczęli się ścigać dla odmiany dokoła mnie. Dopiero kiedy odstawiłam herbatę i spróbowałam uspokoić małego, jakby zauważył wreszcie moją obecność i z piskiem rzucił mi się na szyję. No proszę, aż tak stęskniony chyba jeszcze nigdy nie był... Kiedy usiadłam z powrotem, pozostał na moich kolanach.
- No to słucham - zwróciłam się do Clayda. - Coś się jeszcze dziać musiało, skoro go nie... zabiłam.
- Znienacka pojawiła się Xella-Medina, uśmiechnięta jak zawsze, ale z tonu jej głosu wynikało, że miała z kimś scysję chwilę przed... No i wygadywała na kogoś - zaczął z krzywym uśmieszkiem. - A potem zaczęła komenderować. Czy ja dobrze pamiętam, że ona jest królewną? W tym momencie chyba pierwszy raz w życiu na taką wyglądała.
- Co zrobiła? - nie mogłam powstrzymać chichotu.
- Najpierw odesłała do wszystkich diabłów tę całą Asę... Nie chcesz wiedzieć jak - on też parsknął śmiechem. - Następnie delikatnie powiedziała Haldisowi, że jak się będzie wtrącał, pogada sobie o nim z pewną bibliotekarką. A na koniec odstawiliśmy cię do domu i zajęliśmy się tym, co zostało.
- A co zostało? - zainteresowała się Milanee.
- Energia. Czysta, spokojna i nie rzucająca się na nikogo z mieczem... A tak by the way, wiedziałaś, że ten miecz to legendarne narzędzie równowagi i oczyszczenia, które spoczywało w ogniu nieugaszonym, zanim dostało się Aeiranowi?
- A jest taka legenda? - zdziwiłam się.
- W życiu nie słyszałem - mruknął. - Ale ta fioletowa pani tak mi kadziła.
Wzniosłam oczy do nieba z westchnieniem... Ale z drugiej strony, skoro miecz został stworzony przez boginię przeznaczenia (byłą, co prawda, ale zawsze), mogła chyba dorobić do niego legendę?
- W każdym razie, skoro Xella-Medina upierała się, że dam radę połączyć tę energię z ciałem - podjął Clayd. - Musiała to być... Jeśli nie dusza, to coś w tym rodzaju. I faktycznie, dałem radę - uśmiechnął się dumnie.
Tenari gwałtownie zwrócił mi uwagę, że zbyt mocno przyciskam jego skrzydło.
- I widziałeś go potem?
- Jak go widziałem, to spał. Tak mi się przynajmniej wydaje - pociągnął mnie za kosmyk włosów - Pewnie sama z nim jeszcze pogadasz... Jak już pogada z nim Xella-Medina, bo idę o zakład, że to zrobi.
- A niech gada na zdrowie - westchnęłam. - O cokolwiek jej w tym wszystkim chodziło, nie mam zamiaru być ciekawska.
- Co w takim razie zamierzasz? - zapytał Geddwyn.
- Dlaczego pyta o to ktoś, kto potrafi mnie wyczuć zanim sama to zrobię?
Nie odpowiedział, nadal unikając mojego wzroku.
- Dobra, powiem co zamierzam. Pić dużo herbaty, zrobić duże zakupy i odreagować całą tę nerwówkę... Przynajmniej jeden prezent urodzinowy wiszę, sklerotyczka.
- Na razie posiedzisz w domu i odpoczniesz - przystopował mnie Clayd. - Choćbym miał osobiście przypilnować żebyś nie omdlała w trakcie parzenia tej dużej ilości herbaty.
- Aż taka słaba to ja nie jestem! - zaprotestowałam.
- Poza tym spodziewałem się raczej, że będziesz się spieszył do swojej donny - Geddwyn się wreszcie roześmiał. - Ale jak nie, to nie, bardzo mi się tu z tobą miło... Gra.
- Ciebie wygonię stąd pierwszego, żebyś wiedział - brzmiała odpowiedź.

17 X

Tym razem nie było już tak przeraźliwie ciemno. Dokoła nas roztaczała się przestrzeń mieniąca się wieloma odcieniami niebieskiego. Nie mam pojęcia, czym to było uwarunkowane... Ani jak tę przestrzeń nazwać, bo że międzysfera to nie była, nie miałam wątpliwości. Pamiętam, że pokonywałam tę... aleję bardzo dawno temu, ale konkretnych wspomnień z tamtej podróży zostało mi jeszcze mniej niż z tej ostatniej, podczas nowiu. I nikt nigdy nie jest do końca pewien, jak tam trafił ani jak się stamtąd wydostał... Właściwie chętnie wybrałabym się tędy jeszcze kiedyś, choćby po to, by zobaczyć dokąd bym dotarła...
W każdych innych okolicznościach.
Dziwniejsze niż nasza trasa było to, że pozwoliłam No Doubtowi galopować. Trudno mi więc było podziwiać widoki - trzymałam się kurczowo, mając nadzieję, że nie spadnę. I że zdążymy. Koń gnał jak szalony i doskonale wiedział gdzie się kierować, ale i dwa pozostałe dotrzymywały mu kroku z zadziwiającą łatwością. Oczywiście Nindë była wniebowzięta, że może pobiegać - nawet i beze mnie na swoim grzbiecie i pewnie uśmiałabym się jak zwykle z jej nadpobudliwości...
W każdej innej sytuacji.
Przez myśl przemknęło mi, że Czasoprzestrzenny musi się nieźle tutaj orientować, skoro używa tej drogi zamiast czarnych dziur. I że panuje tu taki spokój, którego nie zmąciłyby nie tylko odgłosy końskich kopyt, ale i odgłosy walki...
Właściwie Wysłanniczka nie musiałaby tu przybywać. Nie miałam jednak wątpliwości, że zechce.
Teraz zabrałam ze sobą Grievance i znów zastanawiałam się, w jakim celu miałabym go użyć...

- A przecież cię uprzedzałem - powiedział - że zabiję cię, jeśli wrócisz.
Nie mogłam odpowiedzieć, bo złapał mnie za twarz i wisiałam w powietrzu. Przed oczami miałam ciemność, która powoli wlewała się do mojego wnętrza. Nawet myśleć mi było trudno. Grievance leżał gdzieś daleko - nawet nie zrobiłam z niego użytku, bo ten przeklęty Czasoprzestrzenny zaatakował mocą, gdy tylko mnie zauważył. Nie miałam czasu się obronić, zresztą czas był przecież jego sprzymierzeńcem...
Opadłam na ziemię dość niespodziewanie, czując przy tym powiew ciepła. Haldis?
- W dodatku przywiodłaś ze sobą Khai'rise Naena i Zrodzonego dla Ładu - usłyszałam dezaprobatę w jego głosie. - Ryzykując również ich istnienie. Po co?
Zgasił płonący dokoła ogień jednym gestem... Nie, nie zgasił. Cofnął. Nie było tam tego ognia. Nigdy.
- A jednak - zaczęłam, stając z trudem na nogi. - Gdybyś nie chciał zostać ponownie odnaleziony, nie pozwoliłbyś na to, czyż nie?
Nie odpowiedział, a jedynie obojętnym ruchem wyciągnął ku mnie rękę.
- Widać, że sam nie wiesz, czego chcesz - ciągnęłam, mając wrażenie, że się waha. - Nie wiesz, co dalej? Bo światami władać nie będziesz, to do ciebie niepodobne... Myślisz, że nie wiem?
- Nie przypisuj mi czegoś, co znałaś w tamtym! - powoli ogarniał go gniew.
- Dlaczego nie? Mimo wszystko byłeś nim... A on był tobą.
- Nie, kronikarko, nie. Było niedoskonałe ciało - i ja!
- Gdybyś pozostał w tym ciele, inaczej byś mówił - syknęłam.
- Gdybym pozostał w tym ciele... - urwał nagle, jakby zapomniał, co chciał powiedzieć. Albo jakby nie był pewien czy jego słowa byłyby właściwe. I stał tak, z wyciągniętą ręką, dopóki nie posłał potężnego uderzenia mocy... Nie we mnie. Przeleciała tuż obok, niemal dotykając moich włosów, ale byłam pewna, że zrobił to celowo... Mimo wszystko nie trafił. Gdy obejrzałam się do tyłu, osoba, w którą celował, była wysoko w górze, po uprzednim wyskoku. Po chwili znalazła się z powrotem na dole. Przy mnie.
- Nie oczekiwałam, że przyjdziesz - syknęła. - Miałaś się już nie wtrącać!
- Niczego nie obiecywałam - zaprotestowałam. - Zresztą sama sobie świetnie poradziłaś z odnalezieniem drogi..
Asa uśmiechnęła się ironicznie i zaraz przestała zwracać na mnie uwagę. Skierowała ją na Czasoprzestrzennego - z wzajemnością.
- Twój miecz przeciwko mojemu. Dobra, uczciwa walka. Bez mocy.
Bez słowa zmaterializował w dłoniach broń od Cirnelle.
Może zdążyłabym ich znów powstrzymać... Chociaż jak, skacząc między nich? Nawet nie zwróciliby uwagi. Ale i tak nie udało mi się nic zrobić, bo nagle pojawił się Haldis, bezceremonialnie wziął mnie na ręce i zabrał na sporą odległość, tam, gdzie stał Clayd i nasze wierzchowce...
- No i co ty wyprawiasz?!
- On mi kazał - wzruszył ramionami Oddany, gdy postawił mnie z powrotem na ziemi.
- Nie idź tam już - powiedział ostrzegawczo Clayd, ale ja oczywiście wyrwałam do przodu...
...I natrafiłam na przezroczystą, ale piekielnie mocną barierę
- Kto to, do diabła, postawił?! - wrzasnęłam. - I dlaczego mnie stamtąd wyciągnęliście?! Teraz mogę się tylko przyglądać!
- Może lepiej będzie, jeśli nie będziemy się wtrącać? - zasugerował Haldis.
- I tak nie mamy już większego wyboru! W dodatku mówisz to ty, który pierwszy paliłeś się do tej wyprawy!
- Może coś zrozumiałem - powiedział cicho.
- Nie jesteśmy sami w tej przestrzeni - dodał Clayd. - Może komuś chodziło o to, żebyś tam została...
- A może o to, żebym nie mogła się tam dostać!! Dlaczego, po co się bawią tą sytuacją?!
Nie miałam już siły więcej krzyczeć, zresztą na mało co miałam siłę. Wystarczyło mi emocji za wszystkie czasy i znów czułam potrzebę popłakania sobie trochę... Choćby ze złości. Ale ponownie nie uroniłam ani jednej łzy. Patrzyłam tylko na sceny rozgrywające się tam, za barierą. I coraz mocniej zaciskałam pięści. Bo Wysłanniczka wygrywała, na razie było to ledwo widoczne, ale jednak... O tak, pamiętałam, że Aeiran nigdy nie chciał używać broni, wolał ufać swojej mocy. A teraz...
- Do wszystkich diabłów, czemu on w nią nie ciśnie mocą?! - rozemocjonował się Haldis. - Przecież na pewno jest od niej potężniejszy!
- Kibicujesz komuś, kogo chciałeś przyskrzynić? - Clayd uśmiechnął się półgębkiem.
- Rzecz w tym, że Aeiran zawsze miał swój honor - szepnęłam na wpoły do niego, na wpoły do siebie. - I to w nim najwyraźniej pozostało.
- A może po prostu nie chce wygrać?
Na te słowa prychnęłam, ale nagle coś do mnie dotarło, coś, co powiedziała mi Xemedi-san... Spojrzałam na Clayda z przerażeniem, a on po prostu pogłaskał mnie po głowie, przyłożył dłonie do bariery i zaczął inkantować. Nie miałam pojęcia czy to coś da, w końcu miał do czynienia z nieznaną mocą na nieznanym terenie. Bariera twardo stała dalej, ale nie przestawał zaklinać - a może odklinać? - i pogrążał się w coraz głębszej koncentracji.
Akurat gdy Asa wytrąciła przeciwnikowi miecz, poczułam jak popycha mnie mocno do przodu. Nie wyczułam żadnego oporu - albo więc zdjął tę osłonę, albo osłabił na tyle, bym mogła... Ale nie było czasu na rozmyślanie.
- Uparta jesteś - powiedziała Wysłanniczka, widząc, że podnoszę z ziemi Grievance. - Mówiłaś, że walczyłaś z jednym z nas, prawda? Pokaż jak.
Musiała naprawdę dać się ponieść emocjom, skoro bez wahania stanęła do kolejnego pojedynku. Zresztą należała w końcu do Wysłanników, walka była jej żywiołem. Czego więc mogłam się innego spodziewać? Chyba tego, że będzie jednak silniejsza i mniej zmęczona niż ja. I że znienacka zaatakuje swoją mocą. Znowu, znowu straciłam miecz i wylądowałam między Asą a... Nim.
Od kiedy jego broń upadła na ziemię, nie uczynił najmniejszego ruchu. Czekał? Za to ja zaczęłam szukać obok siebie ręką i natrafiłam na miecz od Cirnelle. Rękojeść była lodowata w dotyku.
- Nie rezygnujesz - Asa stanęła tuż przede mną, ale nie uznała już za konieczne odbierać mi i tej broni. - Przeszkadzasz mi w wypełnieniu zadania. A przecież nie tak to się zaczęło.
- Racja - zgodziłam się. - Poprzednim razem ty przeszkodziłaś mnie. A ja nie chcę żeby zginął z twojej ręki.
Czy można zabić mrok? Lex się nad tym zastanawiał...
- Dlaczego? - zapytała.
A potem nie powiedziała już nic ani nawet się nie poruszyła. Tylko stała i patrzyła. I miałam wrażenie jakby wszystko rozgrywało się w zwolnionym tempie, jakby nawet powietrze zastygło wokół nas.
Jak kulminacyjna scena w pełnym napięcia filmie...
Wrażenie trwało nadal, gdy podniosłam miecz od Cirnelle, odwróciłam się i uderzyłam.
Gdy ciemność rozstąpiła się z głośnym szumem i otoczyła mnie całą.
Gdy upadłam na ziemię i zamknęłam oczy, zbyt słaba by wykonać choć jeden ruch. By się odezwać. A może było mi już wszystko jedno? Potem poczułam jeszcze, że ktoś mnie bierze na ręce...

Kiedy znów podniosłam powieki, panowała ciemność, ale ciemność znajoma, przyjazna. Leżałam we własnym łóżku, otulona porządnie kołdrą, ale przez kilka następnych minut nie mogłam się zorientować, co się właściwie dzieje. Głowę miałam ciężką, a myśli niepozbierane. Sięgnęłam do włącznika by zapalić małą lampkę. Zegar wskazywał trzecią nad ranem.
Powoli usiadłam na łóżku. Co takiego się wydarzyło?
Po chwili już pamiętałam. I zapatrzyłam się w jeden punkt z poczuciem bezradności.
Odrzuciłam kołdrę i wstałam z łóżka z dziwną myślą, że tak będzie co rano, przez resztę mojego życia - wstać, ubrać się, zrobić herbatę - i że to będzie długie życie pełne monotonii. Ale jeszcze ten jeden raz zamiast tego podeszłam do toaletki, nie odrywając oczu od obiektu, który przykuł moją uwagę...
Wzięłam zeszyt z wierszami i piosenkami - kto go tam położył? I kto znów zaznaczył coś bez pytania? Przebiegłam wzrokiem dwie podkreślone linijki piosenki, a potem dopisek nakreślony eleganckim pismem Xemedi-san, po czym otrząsnęłam się i przeczytałam uważniej....

The one in the Big Blue is what the world stole from me
This night will bring him home to me
(I pewnie mu będzie wstyd, że tego nie przewidział!)


Dopiero wtedy się rozpłakałam.

16 X

Z pojawienia się Yori w moim śnie ucieszyłam się jak jeszcze chyba nigdy przedtem.
- To jest aż podejrzane! - uznała. - Żadnego "przez ciebie się nie wyśpię", tylko radość, jakbyś wyszła z więzienia po dwudziestu latach... Albo i dłużej?
- Może to dziwnie zabrzmi, ale łączysz mnie w tej chwili z rzeczywistością - odpowiedziałam.
I była to prawda. Wreszcie mogłam sobie z kimś normalnie pogadać, w dodatku znajdując w końcu porządne odprężenie we śnie - i w rezultacie pochwaliłam się koleżance, że będę miała Śniącą w rodzinie.
- Kogo, kogo, kogo? - zainteresowała się od razu. - Powiedz a ją znajdę i sprawdzę!
- Już się spotkałyście u mnie w herbaciarni... Zrobiła ci oblewany poniedziałek.
- Aaa, to pamiętam - uśmiechnęła się lekko. - Czyli na pewno znajdę.
- Uczy się chyba w jednym z tych wymiarów, utworzonych przez największych specjalistów od czasoprzestrzeni - przypomniałam sobie rewelacje z listów Vanny. - Wiesz, tego typu co Biblioteka na Pograniczu.
- Albo twoja herbaciarnia.
- Oj, nie przesadzaj. Czasy wielkich już nie wrócą.
- W każdym razie, jeśli uczęszcza do tej szkoły, o której myślę, to jej współczuję - wzdrygnęła się. - Miałam kiedyś do czynienia z paroma indywidualnościami stamtąd... Już sobie wyobrażam jak twoja kuzynka z pasją rozkłada sny na cząsteczki i robi doświadczenia.
- Z tego co wiem, akurat w tym pasji nie ma - zaprotestowałam. I dobrze, sama panicznie uciekam gdy przychodzi do rozkładania magii na rify albo poezji na środki stylistyczne...
- A, czyli będzie z tych, którzy z nabożnym szacunkiem mówią o Śnie zamiast o snach - podsumowała Yori, a jej mina mówiła, że to niewiele lepsza alternatywa.
- A z których ty jesteś? - roześmiałam się.
- Z żadnych - prychnęła. - Odebrałam prywatne przeszkolenie.
Wyśniła nam ukwiecony ogród i huśtawkę wśród pnących róż. Sceneria jak z kiczowatego obrazka, ale jakoś mi to nie przeszkadzało.
- W sumie zawsze się zastanawiałam - mruknęła Yori pod nosem. - dlaczego w Starym Świecie nigdy nie było Patrona snów
- Fakt, nie było - przyznałam. - Tylko Patronka marzeń. I jeśli tamten świat jeszcze istnieje, to ona jest w nim zamknięta... A jednak nadal się do niej zwracam.
- Marzenia odizolowane od reszty światów? Tak się nie da - roześmiała się. - Widać musi być jakieś ich uniwersalne uosobienie. Tak jak i uosobienie snów, czy nazwiemy je Morfeuszem, Oneirosem, Sandmanem, Ta'khaet czy jakkolwiek inaczej... Czemu mi się tak dziwnie przyglądasz?
- Bo chyba pierwszy raz widzę jak wychodzi na jaw twoja refleksyjna natura. Nie znałam cię od tej strony.
- Taaak - zrobiła zabawny grymas. - Zwykle gdy się spotykamy, zajmuję się raczej wybawianiem cię z opresji.
- Najwyraźniej bycie moim aniołem stróżem to twoje powołanie. Ale daj znać gdy już będziesz miała dość.
- Też coś. To jest fajne! - prychnęła. - Przynajmniej mam z kim pogadać... Tam, w Agencji, jakoś o to trudno.
- Dziwisz się, skoro cały czas śpisz lub chodzisz niewyspana?
- Nie cały czas... Tylko prawie. Tak poza tym nie ma tam co robić ostatnio. Zastanawiam się czy nie powinnam zrezygnować...
- O ile u was za takie pomysły nie likwidują - wzruszyłam ramionami. - Jak w Omedze.
- Przestań nas porównywać z tymi świrami! - zaperzyła się Yori. - Do takich bym nie poszła, wiesz?!
- Przepraszam, przepraszam - uśmiechnęłam się słabo. - Po prostu mam ostatnio na ogonie kogoś z Omegi i jeszcze kogoś z END-u na dodatek, więc w taką lekką paranoję wpadam.
Zrobiło mi się dość niewyraźnie. Czy naprawdę powinnam tak właśnie o nich myśleć? Xemedi-san sama przyznała, że układa mi scenariusz dla przyjemności, zresztą i tak zawsze widzę w niej przede wszystkim córkę przyjaciółki, potem może Filar Chaosu i dopiero agentkę END-u. Natomiast Lex... Właśnie, w jaki sposób powinnam teraz myśleć o Lexie? Może już tylko i wyłącznie jako o jednym z tych indywiduów z Omegi?
Cóż, od kiedy straciliśmy kontakt, nie myślałam o nim wcale.
Tymczasem Yori oczywiście zainteresowała się moimi słowami i chciała żebym rozwinęła temat.
- A dlaczego chcesz wiedzieć? - zapytałam przekornie. - Czy nie dlatego, żeby przyłączyć się do tego wyścigu, w którym biorę udział?
- Nie, wyobraź sobie, że nie - pokazała mi język. - Może i bycie twoim aniołem stróżem faktycznie weszło mi w krew... A może po prostu lubię robić coś dla innych. Wiesz co, ja chyba nie powinnam z tobą rozmawiać, bo wtedy dochodzę do wniosku, że Agencja jest egoistyczna i już jej nie lubię - westchnęła.
- Wybacz, to się już więcej nie powtórzy - nie byłam do końca pewna czy mówię żartem, czy serio. - Ale tym razem raczej mi nie pomożesz, skoro nawet ja nie wiem, gdzie tak naprawdę jest meta tego wyścigu.
- A kto w nim uczestniczy poza tobą?
- Jedna zawzięta wojowniczka z zaświatów, gnająca po zagubioną duszę - skrzywiłam się. - Dotąd deptała po moich śladach, ale teraz mogła dojść do wniosku, że się wycofam... I wyjść na prowadzenie.
- No to jakby jej tak nasypać pinezek na trasie... - zadumała się Yori. - Albo jakiś klej rozpaćkać...
Nie mogłam nie parsknąć śmiechem. I naprawdę dobrze mi zrobiła ta pogawędka - mogłam sobie popatrzeć na sytuację z dystansu i nawet pośmiać się z niej. Jakoś trudno mi się ostatnio śmiać. Zbyt zmęczona jestem?
- Właściwie ta cała fizyka snu ma coś w rodzaju sensu - stwierdziła nagle Yori. - Bo wykazuje, że czas tutaj płynie inaczej. Nasza rozmowa tu trwa ułamki sekundy tam... Mogłabym ci śmiało poszukać celu twojej wyprawy. Jakikolwiek jest.
- I co by z tego wynikło?
- Mogłabym cię tam wysłać. Twoją projekcję, znaczy.
Zamyśliłam się, ale niemal od razu wiedziałam, co jej odpowiem. Jakieś dziwne przeczucie tłukło mi się po głowie w tę i z powrotem.
- Chyba nie mogę w ten sposób - powiedziałam niepewnie. - Czuję, że muszę przy tym być, ale osobiście.
- A co, jeśli się spóźnisz? - zapytała z troską.
- Wolę się spóźnić cieleśnie - odparłam już bardziej zdecydowanie - niż przyglądać się ze świadomością, że nie mogę nic zrobić...

14 X

Rozsiadłam się wygodnie, odchrząknęłam i przybrałam ton doświadczonej opowiadaczki. Egil byłby zachwycony.
- Dawno, dawno temu - zaczęłam - był sobie mały świat, którym władali bogowie utkani ze światła. Któregoś razu jeden z nich poróżnił się z pozostałymi i stoczyli nierówną walkę. Pokonany buntownik poległ, rozsnuwając wokół świata nieprzebytą ciemność, która miała być karą dla świetlistych istot...
- Nie bardzo wiem do czego zmierzasz - westchnął Haldis - ale brzmi nawet nawet.
- Z tej ciemności wyłoniła się dziewiątka nowych bogów, który stworzyli sobie następny świat - kontynuowałam. - I dla równowagi troje było wrednych i chaotycznych, troje było raczej za porządkiem i dobrem, natomiast pozostała trójka była idealnie neutralna. I to właśnie ci ostatni przyjęli ludzkie formy, gdy bogowie zaczęli tracić osobowość, bo byli coraz mniej potrzebni.
- Ha! A co zrobili z tą równowagą? - wtrącił się Clayd, który wiedział, do czego zmierzam. - Bo chyba nie podzielili się charakterami? W przypadku tych dwojga, których poznałem, raczej bym zauważył.
- Pewnie tak by się stało, gdyby zachowali dawną postać - odparłam. - A tak z upływem czasu stali się mniej lub bardziej ludzcy... W różnych odcieniach szarości.
- Dobra, to teraz mamy boga sztuk jeden, w formie nieludzkiej i w dodatku z dala od domu - podsumował - I co, teraz nie wie czy ma być dobry, zły czy neutralny?
- Nie da się ukryć, że wydaje się rozchwiany - przyznałam. - Nawet bardziej niż zanim opuścił ciało, choć udaje, że tak nie jest.
- Jeszcze bardziej? - mój przyjaciel z udanym przerażeniem złapał się za głowę. - Czyli światy mogą się bać!
- Skoro tak - zabrał głos Oddany - to nie możnaby go z powrotem w to ciało wpakować?
- Nie widzę sposobu, zwłaszcza, że sam zainteresowany zdecydowanie nie chce - westchnęłam.
- A kto ma widzieć, jeśli nie ty? - Clayd potargał mi włosy. - To z tobą był związany przez ostatni rok, powinnaś go znać najlepiej!
- Poważnie?! - oczy Haldisa zrobiły się wielkie jak talerze. - I nic nie mówiłaś?!
- Clayd, uduszę.
- No co? Nie mówi, że taka przysięga nie była mocną więzią! - głowę bym dała, że Oddanemu zrzedła mina.
- Nie dajecie mi dokończyć - powiedziałam przez zęby
- Czego, tego, że Aeiran teraz ugania się za bogami z tego pierwszego świata? - uśmiechnął się szeroko Clayd. - Ale dlatego, że ich nie lubi, czy wręcz przeciwnie?
- Raczej nie lubi, skoro zniszczyli to bóstewko, które go stworzyło... Chociaż może i chce im podziękować za rozwój wy... - urwałam i spojrzałam na niego osłupiała. - A skąd ty to wiesz?!
- A, spotkałem Rhodeina, gdy ciebie nie było i pogadaliśmy sobie uprzejmie.
No to świetnie. Zaczęłam odczuwać ulgę, że sama spotkałam akurat Xemedi-san.
- Słowo daję, myślał, że go nie poznam, bo nosił kolorowe ciuchy i wyglądał jak błazen - zaśmiał się Clayd. - Tylko mu dzwoneczków brakowało.
- I co ci jeszcze ciekawego powiedział?
- Że fajnie by było sprawdzić, czy da się zabić mrok - spoważniał i zmarszczył brwi. - Ale może tylko tak mówił, bo wiedział, że ci powtórzę.
- Jego uduszę zaraz po tobie - objęłam się ramionami, starając się powstrzymać zdenerwowanie.
- I co poza tym zamierzasz? - odezwał się Haldis. - Nadal ścigać tego Aeirana?
- Nie wiem, co to zmieni, ale tak - mruknęłam. - Dobrze by było zatem trafić na jakiś ślad bogów z Jasności, ale jak to zrobić...
- A nie możesz tak jak poprzednio?
- Raczej nie - spojrzałam na niego, próbując się uśmiechnąć. - Bo tym razem chciałabym, żebyście byli tam ze mną. Skoro już się w to wplątaliście, nie można wam odmówić widowiska... Jakie by nie było.

13 X

- Pewnie powinnam ci podziękować, że mnie stamtąd zabrałaś. Tyle że pewnie miałaś w tym swój cel?
- Jasne. Uratowanie mojego źródła herbaty. Dlaczego ty zawsze musisz mi przypisywać jakieś niecne pobudki? - Xemedi-san spojrzała na mnie z łagodnym wyrzutem.
- Zgadnij. Poza tym zostawiłam tam niedokończony wątek, więc mam prawo się o to irytować.
- Nie bój się, nie bój, dobra wróżko - poklepała mnie pocieszająco po ramieniu. - Wątek pozostał niedokończony, jeszcze będziesz miała okazję by się tym zająć.
- Jasne, a tobie byłoby to na rękę - prychnęłam. - Choć ciągle nie wiem, z jakiego powodu.
Podniosła się i zerwała najbliżej rosnący kwiat.
- Może po prostu mam ochotę poobserwować sobie zmagania bogów? Dawno mi się nic takiego nie trafiło.
- Jakich znowu bogów? - zaniepokoiłam się. - Ja widzę raptem jedną moc wcieloną, która już nie jest wcielona. Czy jeszcze o czymś nie wiem?
Przez chwilę rozkoszowała się zapachem kwiatu. Choć najbardziej lubię wiosnę, sama czułam się tu nie na miejscu - według mojego cyklu życiowego powinna być jesień i tyle.
Zaczynam robić się coraz bardziej przywiązana do jednego schematu. Z wiekiem mi to przychodzi? Jeszcze trochę i rzucę kronikarstwo, zaszywając się w Blue Haven na wieki...
- A pamiętasz tę perłę nazwaną Łzą Anioła?
Nie było sensu pytać jak to się stało, że była tak dobrze poinformowana.
- Co to ma do rzeczy?
- A gdyby tak przyjąć, że anioł, do którego należała, był bezskrzydły i towarzyszył bóstwu zrodzonemu ze światła?
Tym bardziej nie było sensu pytać. Zresztą już się przyzwyczaiłam do tych jej teorii.
- Sugerujesz, że Ae... Czasoprzestrzenny szuka śladów po bogach z Jasności?
- To miałoby sens, nie uważasz?
Może i miało, zwłaszcza, że mówił coś o Świętym Słońcu... Ale nie zgadzałoby się z tym wrzucenie perły w czarną dziurę. Chociaż dlaczego nie miałby odnaleźć jej tam z powrotem?
- Może powiedz od początku - zaproponowałam. - Chcesz żeby te ślady odnalazł, czy raczej przeciwnie?
- A ty mi powiedz - strzeliła - czy liczy się cel, czy dążenie do niego?
- W twoim przypadku powiedziałabym, że zadowolenie publiczności - oddałam strzał. Zachichotała. Tymczasem mnie było coraz mniej do śmiechu.
- Od jak dawna się spodziewałaś takiego rozwoju wydarzeń?
- Od dość dawna - odpowiedziała oględnie. - A co, zazdrosna?
- O co, o twoje podejrzane źródła? - prychnęłam. - Nie trzeba było trzymać przez to Geddwyna z dala ode mnie!
- Zrozum, Miya-san - Xella-Medina ponownie usiadła obok mnie. - Naprawdę nie chciałam żebyś się tym zadręczała na zapas.
- Wolałaś, żeby we mnie walnęło znienacka? Żebym nie była przygotowana?!
- A czy to by coś zmieniło?
Zaczęłam się nad tym zastanawiać, ale szybko przestałam. Wnioski by mi się chyba nie spodobały.
- W każdym razie rozumiem, że nie będziesz mnie powstrzymywać przed zobaczeniem zakończenia tej opowieści?
- Ciebie nie da się zatrzymać w jednym miejscu, ale może trzeba? - uśmiechnęła się miło. - Skoro miał nadzieję, że ktoś go szybko znajdzie i zabije, może niekoniecznie powinnaś to oglądać?
Od gwałtownego wstania zakręciło mi się w głowie.
- Miał co?!
Xemedi-san podtrzymała mnie zanim się przewróciłam.
- Od dawna przeczuwał, że tak to się skończy, gdy przysięga przestanie go trzymać w kupie - wyjaśniła. - I widać niespecjalnie mu się ta perspektywa podobała...
Odtrąciłam jej rękę i stanęłam już pewniej.
- Wracam do chłopaków - oznajmiłam i przypomniałam sobie coś jeszcze. - A jeśli to ty byłaś jedną z tych dwóch osób, które ponoć za nami podążały, proszę, przestań.
- Ja mogę przestać - roześmiała się. - Ale nie ręczę za tego drugiego... Kaneto-san też się stęsknił za ciekawym widowiskiem.
- Tyle razy ci mówiłam, nie nazywaj go... - zaczęłam i zdębiałam. Xella-Medina tylko patrzyła na mnie bez słowa.
- No tak - syknęłam. - END z jednej strony, więc i Omega z drugiej musi być?!
- A czy widziałaś kiedyś żebym się kierowała interesami END-u?
- Nie - przyznałam cierpko. - Pytanie czy Lexowi chodzi o interes Omegi... Ile on wie?
Xemedi-san posłała mi swój najładniejszy uśmiech.
- Ależ powiedziałam mu wszystko co sama wiem! - powiedziała jakby to było oczywiste. - Przecież musimy mieć równe szanse, prawda?

12 X

Dlaczego pora nowiu jest uważana za czas niedobrych czarów, czas nieszczęść? Ja lubię nów, a jeszcze bardziej lubię, gdy księżyc przybiera kształt sierpu. To znak, że Patronka magii spaceruje po niebie.
Choć może nie powinnam przykładać wagi do wierzeń świata, po którym ślad zaginął dawno temu.
Płynęłyśmy w powietrzu - a może nie w powietrzu? Może w jakiejś nieokreślonej przestrzeni? Nie widziałam ziemi, gdy spoglądałam w dół, a wzlecieć przecież bym się bała.
W niemal namacalnej mgle płynęłyśmy, a jednak nie spuszczałyśmy z siebie nawzajem oczu. Żadna z nas się nie zgubiła.
Skąd się tam wzięłyśmy? To dziwne, ale nie potrafię sobie teraz przypomnieć jak i gdzie zaczęła się nasza wędrówka. Widać po prostu rozumiała się sama przez się... Skoro postanowiłyśmy wyprawić się tam i wtedy gdy jest najciemniej, zwyczajnie nie było innego wyjścia jak tylko się tam znaleźć.

- Jak ich przekonałaś żeby z tobą nie szli? - w głosie Asy nie wychwyciłam specjalnego zainteresowania. A może je ukrywała?
- Nie jestem pewna, czy by tu dotarli - powiedziałam z roztargnieniem; myślami byłam przy czymś innym. - Ich wyprawa nie ma podłoża osobistego.
Pokręciła głową bez przekonania.
- Moja też nie - zauważyła.
- Ale ty nie dałabyś sobie wydrzeć celu za żadne skarby.
- Może i nie - uśmiechnęła się, ale nie był to zbyt miły uśmiech.

Jak tam dotarłyśmy? Taka sama tajemnica. To tak jak urwać akcję książki lub filmu w którymś momencie i podjąć z powrotem dopiero jakiś czas później. Zawsze się zastanawiałam gdzie się chowa ten dodatkowy czas i jakie miejsca zostały pominięte. Może odpowiedź znalazłaby się tam gdzie i ja dotarłam?
Właściwie nie miał konkretnej formy, ale na nasz widok przybrał bardziej humanoidalny kształt. Nie bez złośliwości pomyślałam, że wygląda jak większa wersja cieni produkcji Eskire'a. Ale zdradzał go miecz i szum potężnych skrzydeł ponad nami... I oczy - jeszcze ciemniejsze niż postać.
Mnie tylko omiótł spojrzeniem, skupiając uwagę na Wysłanniczce, która błyskawicznie wyciągnęła katanę. Sparował cios jeszcze szybciej.
- Mając taką broń jak twoja, łatwo jest być bogiem - powiedziała hardo, odrzucając włosy do tyłu.
- Mając broń łatwo jest tylko dowieść, że nie można się bez niej obyć - odpowiedział, a ja miałam wrażenie, że jego głos przenika do mojego umysłu bez pośrednictwa uszu. A może w ogóle nie mówił, a jedynie myślał?
I rzeczywiście, nie potrzebował broni. Uniósł tylko rękę i Asa została odrzucona daleko w tył. Ścisnęłam mocniej trzymany w dłoni łuk, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała go użyć. Przeciw żadnemu z nich.
- T'ha taemet vai - zwrócił się tym razem do mnie.
- Mów do mnie zrozumiale.
- A więc przybyłaś - powtórzył. - Czy i ty zamierzasz mnie zlikwidować?
- A nie sądzisz - odezwałam się cicho - że mogłam chcieć cię po prostu spotkać?
Długo patrzył na mnie bez słowa i zastanawiałam się jaki miałby wyraz twarzy... Gdyby posiadał prawdziwą twarz. Złapałam się na porównywaniu, ile w nim zostało z Aeirana.
- Długo czekałem - rzekł w końcu. - A od kiedy dotknęło mnie światło dawnych bogów, czekałem coraz bardziej niecierpliwie. Tymczasem ty nie dajesz mi spokoju.
Światło... Czy miał na myśli Święte Słońce z Jasności? A jeśli tak, to dlaczego?
- Czy ty nigdy nie czujesz tej potrzeby, demonie? - podleciał do mnie, a jego głos był tak obojętny jak to tylko było możliwe. - Potrzeby wyrwania się z ograniczającej cię powłoki i zjednoczenia się z czystym Chaosem?
- Nie - odpowiedziałam twardo. - Bo wtedy stałabym się czymś innym niż teraz jestem.
- I żałowałabyś tego? - zaniósł się dziwnym, suchym śmiechem. - Ja od zawsze wiedziałem, że gdy przeczekam i wzrosnę ponownie w siłę, stanę się znowu sobą! Zwłaszcza, że... tamten... robił się coraz bardziej ludzki.
Pięknie. Jeśli właśnie czymś takim był za czasów panowania w Ciemności dziewiątki bóstw, nie dziwota, że Aeiran nie lubił wracać do tego pamięcią. A teraz...
- A jednak mam dla niego odrobinę uznania - stwierdził. - Dlatego więcej mnie nie ścigaj.
- Co masz na myśli? - dziwnie mi się z nim rozmawiało i starałam się by mi się głos nie załamał. Albo bym nie zaczęła krzyczeć.
- Przy następnym spotkaniu cię zabiję - w jego głosie wreszcie zabrzmiała jakaś emocja... gniew. - Wiele obrazów zatrzymał w pamięci, ale twój po to, aby mnie dręczyć...
- Czy ja jestem od dręczenia?! - zaczęłam tracić opanowanie. - Potrafisz cofnąć czyjąś pamięć, wiem o tym! Może po prostu zrobisz to sobie i będziesz miał spokój?!
- Spokój - powtórzył powoli. - Nie ma czegoś takiego. Zejdź mi z oczu... Już nie pozwolę ci się odnaleźć.
- W takim razie nikt już nie będzie mi stał na drodze - uznała Wysłanniczka, która stanęła już na nogi i przysłuchiwała się naszej przemiłej konwersacji. - A moje zadanie zakończy się tu i teraz!
No tak, powinnam była przewidzieć, że nie zrezygnuje... I że stać ją na więcej niż przed chwilą. Chociaż niemal spodziewałam się fioletowych błyskawic, tymczasem energia, którą się posługiwała, przypominała raczej światło. Zmaganie światła z ciemnością? To aż śmieszne.
Ale wiedziałam, że powinnam ich rozdzielić... A może raczej czułam, a zdrowy rozsądek raczej mi odradzał? W każdym razie uniosłam łuk i posłałam strzałę między nich.
Nastąpiła eksplozja, a przecież aż takiego ładunku energii w strzałę nie włożyłam! Przecież...

Jak się to zakończyło? Tym bardziej nie wiem i nie pamiętam, co było dalej. Może to wszystko było tylko snem?
Przeciw temu przemawiały jednak dwa argumenty.
Po pierwsze, ja nie zwykłam za dobrze zapamiętywać snów.
Po drugie, nie ocknęłam się w gospodzie o poranku.
Poranek co prawda był, ale gdy otworzyłam oczy, leżałam na ukwieconej wiosennej polanie, pod samotnym drzewem. Poszukałam obok siebie ręką - Przekora Erlindrei spoczywała obok mnie. A gdy spojrzałam w górę, ujrzałam siedzącą na gałęzi Xellę-Medinę. Popijała harbatę i machała do mnie wesoło.
Ta to naprawdę ma wyczucie miejsca i czasu...

11 X

Przeskoczyliśmy dość daleko od tamtych gór... Gdzieś, gdzie byli ludzie i spokojniejsza pogoda.
A ona i tak nas znalazła. Nie wiem jak, ale w rezultacie narobiła niezłego zamieszania... Tam, gdzie byliśmy, niezależnie od tego, co to było za miejsce. W każdym miasteczku znajdzie się jakieś lokum, czy warto to zawsze odnotowywać? Zwłaszcza, że specjalizuję się raczej w dialogach niż w opisach, a w tym momencie najważniejsza była rozmowa. Mogłaby równie dobrze odbyć się w zupełnej próżni - czy przez to na czymś by straciła?

Siedzieliśmy sobie spokojnie, a Clayd referował mi ostatni list od Vanny. Zaintrygowało mnie, co się z nią dzieje - od dawna podziwiałam jej zdolność do odbierania i zapamiętywania snów, ale że postanowiła szkolić się na profesjonalną Śniącą? Z korespondencji wynikało, że nauka, jaką otrzymuje, nie wydaje się specjalnie przydatna i gdybym mogła mieć swoje zdanie w tej sprawie, taka Yori-chan mogłaby ją szybciej podszkolić w praktyce. Ale z opinią laiczki niekoniecznie trzeba się liczyć.
Wszystkiego dowiaduję się z drugiej ręki, a sama też bym chętnie przeczytała liścik do siebie. Inna rzecz, że mogłabym się wysilić i jakiś napisać, ale nie bardzo mam do tego głowę. Pewnie gdybym już się do tego zabrała, przestraszyłabym się efektu. Albo lepiej - przestraszyłabym się już po wysłaniu...
- Clayd, jedź do domu - zaproponowałam cicho. - Mogę cię tam przerzucić nawet stąd i teraz.
Spojrzał na mnie kompletnie zaskoczony.
- Co ci się stało, że mnie spławiasz tak znienacka?
- Tak jakoś... Ja mam nie do końca sprecyzowany cel, ale mam, Haldis też ma, a co ty robisz w tym towarzystwie?
- Złe wrażenie - prychnął. - Jak jestem piątym kołem u wozu, to powiedz prosto z mostu, OK?
- Nie, nie - pokręciłam głową. - Tylko, nie wiem jak to powiedzieć... Takie ryzyko bez powodu.
- Przygoda zawsze jest powodem - uśmiechnął się szeroko. - A poważnie, ktoś cię musi podnosić na duchu co jakiś czas, żebyś się nie rozsypała.
- A zdajesz sobie sprawę jak to wygląda - zapytałam trochę przekornie. - Kiedy jesteś tu i mnie utulasz na pocieszenie zamiast... Być tam?
- Vanny zrozumie - powiedział dziwnie twardym tonem i zmiął w dłoni kartkę z listem. Nie spodobał mi się wyraz jego oczu.
- Coś nieciekawego ci tam napisała, czy będziesz z tego robić tajemnice jak Geddwyn?
- Nie ma tajemnic, których nie możnaby było odkryć - usłyszałam za sobą.
Obejrzałam się. Wysłanniczka stała z wyciągniętym mieczem, a obok zmachany Haldis. Gonił ją, czy może próbował uciec?
- Powiedzcie jej, żeby przestała straszyć przechodniów tą zabawką!
- Taki już obowiązek Wysłanników - Clayd uśmiechnął się pod nosem. - Zaświatowi biurokraci nie ruszają dup zza biurek, tylko się wysługują takimi...
- Nikt się mną nie wysługuje - przerwała mu srebrnooka. - A ty aż się prosisz o powrót do jedności ze swoim pierwotnym ciałem, jak na flénn'atha przystało. Nie powinno cię tu być.
- Jesteś pewna, że w twojej mocy jest decydowanie gdzie powinienem być? - spojrzał na nią krzywo. - Zresztą ludzkie ciało jest w pewnych sytuacjach praktyczniejsze. I atrakcyjniejsze - puścił do niej oko, wywołując grymas rozdrażnienia. - Zresztą powinnaś to wiedzieć, skoro cię w takie wpakowano.
- Jeszcze słowo, a zapomnę, że przybyłam tu po informacje.
- Myślisz, że bardziej ci do twarzy z groźbą? - zapytałam. - I tak się nie boimy... Spotkałam... Walczyłam z jednym z was, pamiętaj.
Popatrzyła na mnie jak na coś, co się powinno rozdeptać.
- I wygrałam.
- Żaden z Wysłanników nie przegrał ani jednej walki - zaprotestowała.
- Skoro tak twierdzisz... Ale lepiej schowaj tę, skądinąd piękną, broń i przysiądź się do nas, dobrze?
Spełniła moje życzenie bez słowa.
- I może powiedz jak mamy się do ciebie zwracać... Na pewno masz jakieś ludzkie imię, a "Wysłanniczka z Oddali" brzmi za długo i za...
Skrzywiła się i uciekła spojrzeniem w bok. Nagle przestała być tak pewna siebie jak poprzednio.
- Możecie nazwyać mnie Asa - prychnęła.
Asa? Pasowało by raczej Higure. Ta pani nie miała w sobie nic z poranka... Chyba że zimowego.
- Od czego mam zacząć? - zamysliła się. - Pewnie od tego, że jedna zbuntowana dusza usiłowała wyrwać się ze swej powłoki. Rozgniewana i zdesperowana, poczyniła sporo zniszczeń... Ale jej właściciel jakimś cudem ją okiełznał z powrotem.
- I ciemność zapadła nad światami - mruknęłam. - Kiedy to było?
- W gorącym czasie, który materialni nazywają latem... Ale my jesteśmy cierpliwi i czekaliśmy, wiedząc, że spokój długo nie potrwa.
- Co zatem? - zapytał Clayd. - Zamierzasz znaleźć tę duszę i zagonić ją do wypełniania papierzysk?
- Nie jestem biurokratką, jak już słusznie zauważyłeś - odparła zimno. - Jestem wojowniczką i wykonuję swe zadania tak, jak potrafię. Choć dotąd nie spotkałam duszy, którą można zabić.
- Nie duszy - sprostowałam. - Pierwotnej formy. Czystej, pełnej mocy.
- Myślisz? - zainteresował się Haldis.
- Skoro bóstwa z Jasności wyglądały jak powstałe ze światła - mówiłam raczej do siebie niż do innych - to czemu bogowie Ciemności nie mogliby być stworzeni z mroku... Zanim przybrali ludzkie postacie?
- Sugerujesz, że Aeiran miał już dość ludzkiej postaci? - Clayd zmarszczył brwi. - I tylko czekał do końca przysięgi żeby się od niej uwolnić?
Nie odpowiedziałam, tylko oparłam łokcie na stoliku, a głowę na rękach.
- Słuchaj, kto jak kto, ale on by się tak nie ulotnił bez wyjaśnienia!
Rzuciłam przyjacielowi spojrzenie spod przymkniętych oczu. Jakim prawem utrzymywał, że go do tego stopnia zna? I wydawał się być tego święcie pewien!
- Chciał mi powiedzieć, wiesz? - odrzekłam powoli. - Próbował. A ja mu nie dałam dojść do słowa.
Zachichotałam histerycznie i ukryłam twarz w dłoniach, ale widziałam, że Haldis przypatruje mi się bez zrozumienia, Clayd ze zrozumieniem, a Asa z zadumą.
- Dlaczego za nim podążasz? - spytała.
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. A potem jeszcze raz. I jeszcze.
Mętlik w głowie.
- Bo nie lubię zostawiać niedokończonych spraw - westchnęłam wreszcie. - Takie sprawy odłożone na bok wracają po jakimś czasie z większą siłą. I trudniej je potem doprowadzić do końca... A ty dlaczego? Bo taka moc jest zbyt niebezpieczna dla światów?
- My nie jesteśmy jak twój towarzysz, Oddany - rzekła Asa zimno. - Nie wtrącamy się w porządek sfer materialnych, tylko ściągamy do naszej to, co powinno się tam znaleźć.
- Według was - powiedział Clayd w przestrzeń. Wysłanniczka zmroziła go wzrokiem, ale się tym nie przejął.
- Zrozumiem, jeśli mi powiesz - znów zwróciła się do mnie - że jesteśmy przeciwnikami. Że zamierzasz mi przeszkodzić. Ale jeśli tak, będziesz musiała przeszkodzić też jemu - wskazała na zdziwionego Haldisa.
- A ty nam obojgu - odparłam spokojnie. - Dlatego i ja zrozumiem, jeśli zechcesz nam dalej towarzyszyć.
- Cóż za wspaniałomyślność - pokiwała głową. - Dokąd zatem chcesz wyruszyć?
Zastanowiłam się.
- Równie dobrze można by spytać "kiedy" zamiast "dokąd" - stwierdziłam. - W tym przypadku jest to tak samo istotne.
- W takim razie może tam, gdzie jest najciemniej... Albo wtedy kiedy jest najciemniej?
Uznałam to za sensowny pomysł. Jutro nów.

10 X

By the dark of the moon I planted
But there came an early snow
There's been a hoot-owl howling by my window now
For six nights in a row
She's coming for me, I know
And on Wildfire we're both gonna go
We'll be ridin' Wildfire
Ridin' Wildfire
Ridin' Wildfire
On Wildfire we're gonna ride
Gonna leave sodbustin' behind
Get these hard times right on out of our minds
Ridin' Wildfire...

M. M. Murphey

- Brrr - skomentował Haldis.
- Tak to jest, kiedy Miya grzecznie udaje się tam, gdzie wiezie ją ten zwierzak - burknęła Nindë. - Choć ciągle twierdzi, że nie.
- Nadal nie mam dla ciebie kozaków, wybacz - odparowałam. - Ani szalika.
Mnie osobiście pogoda niespecjalnie przeszkadzała, choć była raczej zimowa niż jesienna. Już bardziej krajobraz... Nie żebym nie lubiła gór. Lubię, owszem, ale kiedy na nie patrzę, a wszystko wskazywało na to, że w nie wjedziemy.
- Tam na szczytach jest śnieg! Słyszysz, śnieg! - rozdygotany Haldis podjechał bliżej mnie. - A ten wiatr mnie zaraz zgasi!
- Jeśli chcesz zawracać, nie zamierzam cię zatrzymywać - odrzekłam spokojnie. - Jak i zresztą nikogo z was.
- I co, sama pojedziesz gdzieś, skąd cholera wie kiedy wrócisz albo czy w ogóle wrócisz - Clayd również się zbliżył, uśmiechając się szelmowsko. - A my będziemy na ciebie czekać w nieskończoność?
- Czekać również wam nie każę.
Spoważniał i chwycił mnie za rękę jakby chciał sprawdzić czy naprawdę tu jestem.
- Od kiedy opuściliśmy Foltren, gnasz przed siebie, nie zważając na nic, bo "cię woła" - zauważył. - Co się zmieniło?
- Najwyraźniej po całej tej zabawie z czarnymi dziurami przestałam w sobie tłumić co nieco.
- I co tu było tłumić? - zapytał. - Niepokoi cię, że odszedł i to jest jak najbardziej zrozumiałe.
- Nie to, że odszedł - pokręciłam głową. - Tylko to, w jaki sposób. Gdyby nie to, piłabym teraz herbatkę w Blue Haven, czując raczej...
Zamilkłam i zapatrzyłam się gdzieś przed siebie, ale nie widziałam drogi i gór.
- No?
- Ulgę...
Nie skomentował tego, choć chyba miał ochotę.

Coraz ciemniej się stawało, choć może tylko za sprawą zbliżającej się nocy? Może zrobiłam się dla odmiany przeczulona?
- Konno tędy nie przejedziemy - Haldis spojrzał sceptycznie na wąską ścieżkę pośród skał. - Jesteś pewna, że to tam?
- Jestem pewna - odparłam. - Ale blisko. Mogę iść piechotą.
- No to ja też mogę - zdecydował, zsiadając z konia. - Może w ruchu się ciut rozgrzeję.
Przejście było rzeczywiście ciasne i prowadziło do niewielkiej dolinki, która sprawiała wrażenie uśpionej. Tak tam było cicho i nawet najmniejsze źdźbło trawy się nie poruszało. Ale niebo było coraz ciemniejsze... Zwłaszcza nad górami, nad wzniesieniem otoczonym czubkami skał, które tworzyły jakby koronę.
- Tam ktoś jest - odezwał się Clayd. - I co teraz, pójdziesz tam na górę i mu nawrzucasz?
- Nadal nie wiemy... - Haldis nie dokończył zdania, bo spojrzał w niebo i oszołomił go widok... Z jednolitej ciemności zaczęły wyodrębniać się czarne skrzydlate kształty. Większe niż te, które widywałam... Wcześniej. Miałam wrażenie, że było to tak dawno temu, w innej epoce... Większe. Groźniejsze.
Zaszumiały i zniżyły lot, budząc uśpioną dolinę gwałtownym wiatrem.
- Haldis, padnij!! - wrzasnęłam.
Faktycznie, padł, ale dopiero gdy jeden z cieni przeleciał przez niego jak duch. Chłopak wylądował na ziemi, osłaniając się ramionami i dygocząc. Zajęcie się nim wolałam zostawić Claydowi... Uniosłam rękę i zdecydowanym ruchem sięgnęłam między wymiary. Wyciągnęłam łuk. Tym razem jedna strzała nie wystarczyła, ale nie poddałam się - cień zniknął. Kiedy strzeliłam w następny, inne odfrunęły, zbierając się nad koroną i dopiero wtedy zobaczyłam, że ktoś tam stoi. Z tej odległości wydawał się tylko czarnym kształtem, ale byłam pewna, że on również na nas patrzy...
Schowałam Przekorę Erlindrei i ruszyłam w tamtym kierunku. Pod górę prowadziła w miarę wygodna droga... Ale nie dane mi było przejść jej całej.
Osoba, która nagle stanęła przede mną, wyłoniła się znikąd. Wichura targała jej białym płaszczem, ale nie zważała na to, stała twardo jak skała. Miała czarne włosy z jednym białym pasmem opadającym na twarz.
Podeszłam bliżej i zobaczyłam błyszczące i wymierzone we mnie ostrze katany.
- Ani kroku dalej - usłyszałam spokojny głos.
- Dlaczego? - zapytałam lekkim tonem.
- To nie jest miejsce, w którym podróżni mogą cokolwiek znaleźć... Poza śmiercią.
- Grozisz nam?! - Haldis już się pozbierał i podszedł, podtrzymywany przez Clayda.
- Nie muszę. Ci, którzy mnie spotykają, zwykle wycofują się bez tego.
- Kim jesteś, że masz o sobie tak wysokie mniemanie?
Kobieta zerknęła na niego i znów wróciła spojrzeniem do mnie, jakby uznała, że nie jest wart jej uwagi.
- Nazwano mnie Wysłanniczką - powiedziała. - I przybyłam stamtąd, gdzie nikt nie chodzi.
Ciszę jaka po tych słowach nastała przerwało tylko Claydowe "A nie mówiłem?"
- Co tu robi przedstawicielka... Zaświatów? - spytałam wreszcie. - Przybyłaś by wyprawić kogoś do piekła?
- Skąd wiedziałam, że taka będzie reakcja... - odezwała się. - Wy, materialni, tylko z zabijaniem nas kojarzycie, czy tak?
- Może mam spaczony obraz sytuacji - przyznałam. - Spotkałam kiedyś jednego z was, więc nie dziwota.
Posłała mi nagle rozgniewane spojrzenie, ale wytrzymałam je. Zmrużyła lekko oczy. Srebrne, bez widocznych źrenic.
- Jak już przestaniecie zabijać się wzrokiem - wtrącił Clayd - może zerkniecie tam w górę, bo chyba ktoś właśnie idzie w...
Pierwsza zareagowała Wysłaniczka, odwracając się z syknięciem. Nie wiem, co zobaczyła, nie wiem dokąd odszedł, bo podążyłam za nią wzrokiem dopiero po chwili. Wtedy, gdy na koronie było już pusto. I jakby jaśniej.
- Jesteście teraz zadowoleni? - zapytała. - Przeszkodziliście mi w osiągnięciu celu!
- My tobie? - prychnął Haldis. - Jakbyś nie stanęła nam na drodze i nie zaczęła się chwalić, jaka to jesteś groźna, może chociaż któreś z nas by do tego celu dotarło, wiesz?!
- Cóż... - kobieta znów go zignorowała, uparcie zwracając się do mnie: - Będzie jeszcze inna okazja. Nie spocznę dopóki go nie dopadnę.
- Ani ja - odrzekłam i wiedziałam, że niestety mówię prawdę. - Więc chyba powinnaś nas pozabijać.
- Skoro spotkałaś już któregoś z nas i przeżyłaś, mogłoby to być trudne - niemal wypluła te słowa. - Nie myśl jednak, że tylko ja... I wy... Za wami podążają inni, którzy wiedzą, że znacie drogę.
- W takim razie możemy się spodziewać ponownego spotkania - podsumowałam lekko. - Może więc zdradzisz nam przyczynę swojej wyprawy, skoro zamierzasz iść po naszych śladach?
- Nie powiedziałam, że zamierzam - fuknęła. - Ale też nie rozumiem was... Może ewentualnie jego - wskazała ruchem głowy Haldisa. - Jeśli przystajecie na wymianę informacji, mogę się zgodzić.
- To świetnie, że dochodzimy do jakiegoś porozumienia - Clayd stanął przy niej i klepnął w ramię - ale mogłabyś już przestać straszyć Miyę tą kataną...
- Wcale się nie wystraszyłam, za pozwoleniem.
- ...Bo mamy ochotę zejść z tych gór i zatrzymać się gdzieś, gdzie nie jest tak cholernie zimno. Zamarznięci sobie z tobą nie pogadamy.
Już nie miałam ostrza przed oczami. Wysłanniczka zmieniła cel, ale po namyśle schowała miecz. Z westchnieniem rozczarowania.
- Dobrze, ale jutro znów się spotkamy.
Nie miałam co do tego wątpliwości.

8 X

Dlaczego ja nie mogę nigdy trafić na porządną, fascynującą baśń? Nieuchwytną i pełną magii, lecz nie takiej, której jest wszędzie na pęczki i której można użyć do wszystkiego, a urzekającej magii opowieści? Nie... Albo trafiam na coś do bólu zwyczajnego, albo na taką skrajność jak Foltren...
Może ja powinnam dać sobie spokój i faktycznie zostać antybajarką.

- A ty! - Sil triumfalnie wycelowała we mnie palec. - Ciebie się oduczy zachwytu niezwykłością i zostaniesz antybajarką po pani Morgan, o! Jesteś długowieczna, więc tym bardziej się nadajesz.
- To będziecie biedni - zawyrokował Clayd. - Miya ma w zanadrzu tylko opowieści z tych, jakich nie lubicie.
Gladdia przez chwilę zastanawiała się czy nie zalać się łzami rozpaczy, jednak zamiast tego zmieniła obiekt zainteresowania.
- A tobie się wymyśli coś perfidnego - oznajmiła Haldisowi ze złowieszczym uśmiechem.
To była dla niego kropla w przepełnionym pucharze. Stracił zimną krew (czy kiedykolwiek zresztą taką miał?) i cisnął w Sil ognistym pociskiem, którego jednak bez trudu uniknęła.
- Sfajczyłeś ścianę - zauważył Clayd. Oddany tylko jęknął cicho i złapał się za głowę.
- Że też musieliście zmarudzić i tak długo tu siedzieć - burknęła gladdia.
- Że też ktoś pozwolił nam się tu zatrzymać - odezwałam się cicho, ale słyszalnie. Choć ona udała, że nie słyszy.
- W każdym razie teraz jesteście przywiązani do Foltrenu na dobre i już nigdy z niego nie wyjdziecie. Będziecie na równych prawach z jego mieszkańcami, ha!
- Taaak?! - zaczął znowu Haldis. - To czemu latałyście sobie bez problemu po lesie?! A ta wasza królewna też wyjechała poza miasto!!
Sil zatkała sobie uszy, z obrażoną miną podleciała do Clayda i usadowiła mu się na ramieniu.
- Bo możemy wychodzić na krótko i niedaleko - prychnęła. - Ale tylko jeśli wylądujemy na silnie umagicznionym terenie. No, ale nie gadać więcej! Jak królewna mówi, żebyście przysłali delegację, to macie jej słuchać, tego się nauczcie!

Sama się wytypowałam z delegacją do jej wysokości. Skoro to ona miała zdecydować w jakim charakterze tu pozostaniemy, może udałoby mi się z nią pogadać o tej klątwie, która przywiązuje do miasta każdego, również z zewnątrz? Nawet moje portale nie działały... Zastanawiające, że to właśnie u królewny odbywały się audiencje, skoro rządzi tu podobno król. Od razu skojarzyło mi się z END-em, którym trzęsła bardziej córunia założyciela niż sam założyciel. Też mi do głowy alegorie przychodzą...
Zanim zdążyłam wejść do pałacu, usłyszałam stukot ciężkich butów i przyspieszony oddech.
- No proszę, chcesz się zamienić?
- Też coś! - obruszył się Haldis. - Ty tu szefujesz! Ja chcę być tylko pewien, że nie wymyśli mi się czegoś... Perfidnego.
- No to chyba nie powinieneś pokazywać się królewnie. Ona też cię nie lubi, pamiętasz?
Stropił się trochę, ale zaraz zrobił minę twardziela i nie wrócił do zajazdu. Bramę przekroczyliśmy razem....
...Ale gdy tylko znaleźliśmy się wewnątrz, przechwycili nas osobnicy w czerwonych liberiach i rozdzielili. Dlaczego, tego się miałam nadzieję dowiedzieć.

Spodziewałam się baśniowego przepychu, takiego jaki widziałam w sali tronowej, jednak ta komnata była niemal pozbawiona jakichkolwiek sprzętów. Pod ścianami stały tylko zbroje rycerskie, a naprzeciw mnie widniały ogromne żelazne drzwi. Nie było nikogo, panowała cisza... A jednak coś zakłócało spokój tego miejsca.
Trudno mi było w to uwierzyć, bo przecież nie można się było stąd teleportować. Próbowałam, ale bez skutku. Tymczasem tu wyraźnie wyczuwałam rozdarcie przestrzeni.
Gdzieś... Za tymi drzwiami?
Podeszłam do nich bez namysłu. Ku mojemu zdziwieniu nie były zamknięte, były nawet lekko uchylone. Zachęcająco, zapraszająco. Możnaby się zastanawiać czy to nie jakaś pułapka... Ale jeśli oczekiwano ode mnie, że przejdę przez te drzwi, to czemu nie, zobaczymy co będzie dalej...
W drugiej sali znajdował się skarbiec. Stosy złota, w których dało się po uszy zagrzebać. Drogie kamienie wielkości pięści, ciężka złota biżuteria... Za dużo tego złota jak dla mnie, za dużo. I złota korona wisząca na wystającym ze ściany haku.
A na środku sali ziała ku mnie otchłań czarnej dziury. Niewielkiej, ale człowiek mógłby w nią wejść, gdyby się uparł. A więc to właśnie wyczułam... No tak, gdzie nie skutkują moje portale, tam potrzebne są bardziej drastyczne metody.
Wyciągnęłam w jej stronę rękę, czując gwałtowny ruch powietrza.
- Zastanawialiśmy się czy tutaj wejdziesz.
Odwróciłam się szybko. Za mną stał człowiek... Nie, raczej strzęp człowieka. Posiwiały, blady, sprawiający wrażenie jakby zaraz miał się przewrócić i rozsypać. A jednak było w nim coś królewskiego i nie była to zasługa wspaniałych szat ani korony, większej nieco od tej z haka.
- Gladdie mówiły, że pociąga cię niezwykłość - odezwał się znowu. - Dlatego też pomyśleliśmy sobie, że pewnie będziesz chciała zobaczyć Łzę Anioła... Jak i inni, którzy trafili do Foltrenu przed tobą.
- Co mi po tej perle, wasza wysokość? - wzruszyłam ramionami. - Nawet gdybym jej zapragnęła, nie mogłabym nic wam za nią zaoferować... Zresztą i tak nic byście nie przyjęli, prawda?
Posłał mi wyniosły uśmiech.
- Tak jak myśleliśmy, poznaliście parę ploteczek na jej temat - rzekł. - Pewnie wiecie też, że to właśnie Łza Anioła stała się przyczyną naszej wędrówki. I naszym największym skarbem.
- I zastanawiam się, czy była tego warta - odpowiedziałam. - Zresztą widzę, że jej tu nie ma... Gdyby była, zostałaby umieszczona na honorowym miejscu, prawda?
- Nie ma jej! Nie ma! Wszyscy w Foltrenie myślą, że ten przeklęty przybysz, to... Coś, które chciało zabrać nasz skarb... Że tak po prostu odszedł - jego wysokość zaczął wpadać w gniew, ale po chwili się zreflektował. - Pamiętamy jednak dobrze. I poznasz końcówkę tej opowieści.
Stałam bez słowa, czekając.
- Kiedy tylko jej wysokość królewna mu rozsądnie odmówiła - podjął, przechadzając się po skarbcu - powiedział: "Zatem niech nie będzie ani twoja, ani moja". Następnie stworzył to - dramatycznym gestem wskazał czarną dziurę - i wrzucił w to Łzę. Bezpowrotnie.
Znowu spojrzałam na przejście, które kusiło swoją głębią.
- I zostawił to tak! - władca tego miejsca zaniósł się nagle śmiechem. - Jakbyśmy mieli tam wskoczyć by szukać Łzy!
A potem równie niespodziewanie przestał się śmiać, przybierając niezwykle żałosny wyraz twarzy.
- To prawda, że bezpowrotnie - powiedziałam cicho. - Perła przepadła, a kto ruszyłby jej szukać, prędzej rozstałby się z życiem... Choć nie, chyba nikt z Foltrenu. Ale nie znalazłby wyjścia, nigdy.
Król westchnął ciężko.
- Skoro Łza nie przejawiała żadnych magicznych właściwości, ale też nie pozwalała się oprawić - rzekł. - Nasza droga córka bardziej niż z niej cieszyła sie z wiecznego żywota.
- I z władania odciętym od rzeczywistości miejscem przeładowanym baśniowością?
- Tym... Może nie. I może kiedyś zechce pogrążyć się w tej mrocznej otchłani... Uciec.
- Mogłabym spróbować ją zamknąć.
- I odebrać nam nadzieję na odzyskanie Łzy? Ależ naprzód, śmiało! Nie zamierzamy boleć nad jej utratą... Piękna była, lecz szczęścia nie przyniosła...
Skoncentrowałam się na czarnej dziurze, wytężając siły by zamknąć i na nowo złączyć rozdartą przestrzeń. Okazało się to łatwiejsze niż się spodziewałam, nie pochłonęło tyle mojej energii co kiedyś, w DeNaNi... Ale też tamta dziura była dużo większa. I miałam wtedy przeciwnika.
Na królewskiej twarzy pojawił się szok. I ból. Do ostatniej chwili nie wierzył, że tego dokonam.
- Wyjdź stąd. Wyjdź! Natychmiast opuść nasz pałac!
Opuściłam go z pewnym pomysłem i z determinacją na granicy szaleństwa.

- Clayd, leć po rumaki. Wybywamy.
- W każdej chwili, malutka. Pytanie tylko, jak.
- W sposób, który ci się spodoba - wyszczerzyłam zęby szaleńczo i zwróciłam się do latającej w pobiżu Sil. - Haldis jeszcze nie wrócił?
- Skoro księżniczka jeszcze go nie wypuściła, to musiał sobie zasłużyć - gladdia uśmiechnęła się złośliwie.
- Więc możesz pofrunąć i przynajmniej sprawdzić, prawda?
- Nieprawda. Nie zamierzam się sprzeciwiać woli jej wysokości, a poza tym... Niech ten głupek dostanie, na co zasłużył!
- I będziesz go miała na głowie przez całe życie - oznajmiłam bezlitośnie. - A jeśli go tu przyprowadzisz, znikniemy i będziesz miała spokój.
Podumała chwilę i prędziutko wyfrunęła z zajazdu.
Haldis pojawił się po jakichś dziesięciu minutach i rzucił mi się na szyję jak dawno nie widzianej mamusi.
- Nigdy więcej... - wychrypiał mi w twarz - eterycznych, złotowłosych królewien!!!
- A to dlaczego? - Clayd odkleił go ode mnie i powiódł do krzesła.
- Bo ta... Ta...
- Królewna?
- Ta królewna!!! - w ustach Oddanego zabrzmiało to jak najgorsza obelga - Jej wysokość królewna życzyła sobie bym jej pomógł zerwać z baśniowością!
- To ze wszech miar chwalebne, jak dla mnie - stwierdził Clayd, uśmiechając się krzywo.
- To trzeba było tam iść zamiast mnie - odparował Haldis, zapominając, że sam chciał. - Ona się spodziewała, że prędzej czy później na pewno przybędzie jakiś piękny książę i ją poślubi. Jak w baśni.
- I ty miałeś być tym pięknym księciem?
- Właśnie że miałem nie być pięknym księciem i miałem jej nie poślubiać - wycedził. - Miałem być narzędziem jej przekory.
Jako osoba z natury przekorna nie mogłam nie parsknąć śmiechem.
- A wolałbyś poślubić? - wykrztusiłam.
- Śmiej się, śmiej - spojrzał na mnie spode łba. - Ale kiedy nie chciałem jej nawet pocałować, wydarła się, że nie po to mi co sił uciekała w tym lesie żebym na koniec zmienił zdanie.
- A te grzebieniowe chaszcze były niby po to, żebyś się jeszcze bardziej zawziął?
- Mnie nie pytaj, ja kobiet nie rozumiem - prychnął. - A na koniec musiała przylecieć ta pokręcona wróżka i przekonać królewnę żeby dała sobie ze mną spokój, bo zarażam.
Popatrzyłam na Clayda, on na mnie i razem wybuchnęliśmy śmiechem - i myślałam o tym, jak bardzo mi takiego śmiechu brakowało. Natomiast Haldis wyglądał jakby miał zaraz się rozpłakać.
- No, nie znęcajmy się już nad nim - postanowiłam w końcu. - Wybywamy, remember?
Wyszliśmy na zewnątrz, oczywiście. Gdzieś, gdzie nikt nas nie mógł w tej chwili zobaczyć.
- Jesteś pewna, że wiesz co robisz? - zaniepokoił się Clayd.
- Nie - uśmiechnęłam się tak jak poprzednio. - Ale chcę stąd wyjść, czyli mam motywację.
- Ja też chcę, a jakoś nie sądzę żebym miał z tego powodu umieć otwierać czarne dziury - zauważył Haldis, a Nindë ze zdenerwowaniem zarzuciła grzywą.
- Cóż... Wychodzę z założenia, że otwieranie jest odwrotne do zamykania... A zamykać potrafię.
- Rzeczywiście oszalałaś...
Naciąganie przestrzeni tak, żeby otworzyć przejście, nie jest trudne - przynajmniej dla mnie - ale rozerwanie jej... Nie chodzi nawet o to, że jest to niełatwy proces, ale o to, że wywołuje niemal fizyczny ból. Czułam się jakbym to ja była rozdzierana na połowę. Może gdybym była już wprawiona... Ale nigdy wcześniej nie miałam ochoty się tego uczyć. Właśnie przez lęk przed tym uczuciem.
Teraz nie miałam wyboru.
- Trzymajcie się, teraz będzie wiało.
Powiało, faktycznie, choć słabiej niż podczas moich wcześniejszych podróży. Czyżbym potrafiła uspokoić nawet czarną dziurę?
- Czy wasze konie tym pobiegną? - zapytał Haldis gdy przejście było już dostatecznie duże.
- Pobiegną - powiedziała Nindë tak brawurowo, że miałam ochotę jej przypomnieć wyprawę do Ciemności. - Lepiej powiedz, czy twój też.
- Niedocenianie Savage'a jest poważnym błędem - zaśmiał się. I faktycznie, pobiegł.
I jakimś cudem udało mi się nie spaść, a chłopakom się nie zgubić.
Na szczęście droga nie była długa - kiedy tylko byłam pewna, że wylądujemy bezpiecznie, otworzyłam wyjście. To było prostsze niż otwarcie wejścia, a zamknięcie jeszcze prostsze.
Ale i tak zemdlałam gdy tylko się zatrzymaliśmy.

7 X

Opowieść pani Morgan:
Siadać i nie przerywać, bowiem teraz przemawia przeze mnie głos dziejów.
No, może nie takich znowu dziejów, gdyż zdarzyło się to niedawno. Bardzo niedawno. Wiedzą o tym wszyscy, ale nikt wam nie zdradzi prawdy. Wiedzą o tym wszyscy, bo to jest opowieść, a opowieści chcą być znane.
Wiecie już i wy, że to miasto jest przeklęte. Wiecie o istnieniu klejnotu, od którego zaczęła się nasza męka. Wiecie też, że nie mamy żadnych szans by ją przerwać lub ukrócić.
Ale raz, gdy miasto nasze osiadło w tym miejscu, przybył do nas ktoś, kogo nie potrafiłby pokonać najwaleczniejszy rycerz i kogo nawet gladdie nie umiały przepędzić. Nie miał jednego kształtu, ale zdawał się być wszędzie naraz i gdy tylko się pojawił, w całym mieście zrobiło się ciemniej, gorzej i groźniej. Tak, stworzony był z mroku, a mrok latał dokoła niego na czarnych skrzydłach. Gdzie tylko przeszedł, ludzie chowali się do domów i ryglowali drzwi, ogarnięci nieprzebranym lękiem. Chociaż nikt nie powiedziałby, że była to zła moc. Była nieznana, a nieznanemu nie należy ufać. Była niebezpieczna, a niebezpieczeństw należy unikać. Była potężna, a potęgę należy zostawić w spokoju. Dlatego się bali.
Zjawił się w pałacu i sama królewna wyszła aby się z nim zobaczyć. Nieustraszona jest nasza księżniczka albo też bardzo niemądra. Przywitał ją głosem, jakim szumi wiatr w czasie burzy, a ona nakazała mu opuścić miasto i nie zakłócać jego spokoju. Ale on lepiej widział, jaki Foltren jest naprawdę.
- Spokoju, też coś - powiedział. - Nie ma tu spokoju, upiory przeszłości i dobrze o tym wiecie.
- Czy przyszedłeś by nas wyszydzać? - zapytała k
rólewna chłodno.
- Stwierdzenie faktu nie jest jeszcze szyderstwem - stwierdził. - Przyszedłem zaoferować wam wybawienie. Osadzić to miasto w jednym miejscu i złamać przekleństwo.
- Czym sobie zasłużyliśmy na twoją... łaskę?
- Macie w skarbcu klejnot nazywany Łzą Anioła - odpowiedział przybysz. - Jeśli zgodzicie się powierzyć ją mnie, przywrócę wam spokój.
K
rólewna to osóbka przebiegła i umiejąca wyczuć szansę. Wiedziała dobrze, co oznaczałby spokój, wiedziała, co stałoby się z miastem, gdyby klątwa została zdjęta. Postanowiła więc sprawdzić jego i przy okazji nas.
Wydała orędzie do wszystkich mieszczan i oznajmiła propozycję mrocznego przybysza. I okazało się, że każdy Foltreńczyk gotów jest poświęcić perłę, która stała się przyczyną odwiecznej wędrówki i każdy gotów jest rozsypać się w proch.
Jakże wytęsknionym marzeniem jest spokój...
K
rólewna usłyszała opinię mieszkańców miasta i udała się na ponowną rozmowę z przybyszem.
- Łza Anioła jest naszym największym skarbem - rzekła. - A twoja propozycja jest niewiarygodna. Jeśli jesteś władny przywrócić nam spokój, to czy nie potrafiłbyś... Zostawić nam życia?
- Umiesz się targować - brzmiała odpowiedź. - Ale to nie życie jest wam potrzebne, bo trwało aż za długo.
- W takim razie nie dostaniesz najpiękniejszej perły w naszym skarbcu.
Przybysz wyraźnie nie był tym zachwycony.
- Nie tylko ty tutaj mnie sprawdzałaś - zaśmiał się nieładnie. - Gdybyś zgodziła się oddać mi Łzę, mógłbym cofnąć wasz czas do momentu sprzed klątwy i przeżylibyście tyle, ile byłoby wam pisane.
- Dlaczego więc tego nie zrobisz?! - wykrzyknęła k
rólewna.
- Ponieważ, jak i ciebie, tak naprawdę inni mnie nie obchodzą. Żegnaj.
Powiedziawszy to zniknął, a k
rólewna natychmiast o nim zapomniała.
Nie zapomnieli jednak inni - ci, których pozbawiła nadziei na spokój. Ci, którzy za jej egoizm będą musieli cierpieć nadal. I nie wybaczą swej władczyni, ale nie znaczy to, że będzie miała przez to cięższe życie w Foltrenie. Nie będzie zwracać na nich uwagi, ponieważ - tak jak powiedział przybysz - inni jej nie obchodzą...


- Przede wszystkim się uspokój. To trzeba porządnie przemyśleć.
- Clayd, jak wiesz jestem wyznawczynią wiary w zbiegi okoliczności - odpowiedziałam. - Ale to... To mi się zwyczajnie nie podoba. I jestem spokojna.
- Ręce ci się trzęsą - zauważył Haldis bezlitośnie.
Zacisnęłam dłonie w pięści i usiadłam na nich.
- Doprawdy, im więcej się dowiaduję, tym mniej rozumiem! - wybuchnęłam. - Dlaczego tu, dlaczego teraz, dlaczego w taki sposób i przede wszystkim po co?
- Gdzieś na pewno jest rozwiązanie - Clayd usiadł obok i odgarnął mi włosy z twarzy.
- Owszem... U Xemedi-san - westchnęłam. - I ona teraz pewnie czeka, żebym przyszła ją wypytywać i żeby mogła ze słodkim uśmiechem odpowiedzieć, że tajemnice są po to, by ich nie zdradzać.
Haldis chodził w kółko po pokoju i prychał. Wyraźnie czuł się niewtajemniczony.
- Dajcież mi wgląd w sytuację - poprosił w końcu żałośnie. - Miya, czy ta opowieść mówi o kimś, kogo znasz?
Rozprostowałam palce i sięgnęłam po herbatę.
- Tak. Nie. Może - nie wiedziałam jak wyjaśnić. - Może myślałam, że znam.
- I wyruszyłaś w tę podróż żeby go odnaleźć?
- Wyruszyłam w tę przeklętą podróż, bo wszyscy tego ode mnie oczekiwali!!!
- Nie wszyscy - przypomniał Clayd. - Oficjalnie tylko Vaneshka.
- Vaneshce chodziło o dobro światów - fuknęłam. - Inny powód byłby zbyt subiektywny żebym uznała go za słuszny.
Nie przyznałam się, że oddała mi swoją pieśń. Choćby dlatego, że ciągle uważałam to za niedorzeczne.
- No to co my właściwie gonimy?! - zapytał Haldis ze zniecierpliwieniem.
Wstałam gwałtownie i spojrzałam mu w oczy.
- Słuchaj, ja naprawdę nie wiem, co ty go...
Nie dane mi było dokończyć, bo omal się nie przewróciłam gdy nagle coś nami zatrzęsło. Jakby budynek został wyrwany z posad i uniósł się w górę.
A może nie tylko budynek?
Kiedy wybiegliśmy z zajazdu, nie było ani śladu po tropikalnym lesie, który otaczał Foltren. Zamiast tego zobaczyliśmy wokół dziwną szaro-fioletową przestrzeń. Jakbyśmy byli w wielkiej chmurze burzowej...
Nie wiadomo skąd nadleciała chmara gladdii, śmiejąc się perliście.
- Aleście się wpakowali! - zawołała Sil. - Chciało się wam tu siedzieć, więc zostaniecie tu na zawsze!
- Chciałabyś - syknął Haldis.
- Nie, nie chciałabym, ale to nie ma znaczenia - pokazała mu język. - Miasto podjęło swoją wędrówkę!

6 X

Siedziałam z Haldisem w zajeździe, kończąc obiad, gdy przyszedł Clayd.
- Gdzie zostawiłeś Sil? - zapytał Oddany.
- Poradziłem jej żeby odpoczęła - Clayd uśmiechnął się szelmowsko i usiadł przy stole. - A co, tęsknisz?
- Jasne, tęskni melancholijnie do jej poetycznych docinków - roześmiałam się. - Po prostu uważa za niesprawiedliwe, że ty używasz życia, podczas gdy on musi zachowywać stałą czujność.
Haldis na potwierdzenie wygiął usta w podkówkę.
- Jasne, używam życia - Clayd pokiwał głową z politowaniem. - Następnym razem sam sobie poużywaj, a jak ci się to spodoba, to będziesz dobry. A ta czujność się przydała? Wyczuliście to co ja?
- A ty coś wyczułeś?! - półdemon aż poderwał sie z miejsca. - I dopiero teraz nam to mówisz?!
- A wy nie? No to może cholerstwo nie jest chaotyczne, już sam nie wiem...
- Może zacznij od początku - zaproponowałam.
- Dobra. Nie wątpię, że coś w tym mieście było... Coś nieokreślonego i zarazem przytłaczającego. Znaczy, chyba mógłbym to z czymś skojarzyć, gdyby nie było takie... Ezoteryczne. Nieuchwytne. Sama świadomość, bez postaci.
- Ty mówisz o nieuchwytnym? - zdziwiłam się. - Sam jesteś ze sfery pozamaterialnej a nie potrafisz tego określić?
- Może gdyby nadal tutaj było. Albo pozostawiło coś po sobie poza wrażeniem - westchnął. - Ale cóż, przyszło i poszło. Było potężne, a jednak nic tutaj nie zrobiło.
- Zaraz, jak to nic nie zrobiło? - nie zrozumiał Haldis. - Czyli nie ma zagrożenia? Ciemności nad światem? Może my w ogóle mówimy o zupełnie różnych...
Nie wytrzymałam, pomaszerowałam do pokoju i przyniosłam rysunek od Geddwyna.
- Jak ci się marzy rozróba, to może taka?
- Ooo... Taka! - zaświeciły mu się oczy, a ja zapytałam samą siebie czy faktycznie chodzi mu o tępienie Chaosu czy po prostu o akcję i efekty. - Coś takiego się zdarzyło parę miesięcy temu, wiesz?
Ha. Parę miesięcy temu to ja zupełnie nie zwracałam uwagi na to, co działo się w światach. Nic dziwnego, że nie wiedziałam.
- No to chyba rzeczywiście mówimy o dwóch różnych rzeczach - podsumowałam.
- Nie, zaczekaj! - zaoponował Haldis. - Kilmeny mówiła, że źródło tego... Tego - wskazał na rysunek - zasiało Chaos, ale samo nie było Chaosem. Może więc jednak jest jakiś punkt wspólny?
- Jeśli nie było Chaosem, to nie macie tam nic do roboty - mruknął Clayd. - Po co się wtrącacie?
- Bo to jest potęga mogąca zagrozić światom! - Haldis obruszył się na taką ignorancję. - Jeśli my jej nie powstrzymamy, ktoś może zechcieć po nią sięgnąć! Choćby taka Omega, END...
- Agencja? - pomyślałam na głos. - Chociaż... Chyba żeby to zamknąć w gablotce jako eksponat?
- Del'ath'ma - powiedział twardo Clayd. Zaskoczyły mnie te słowa.
- Skąd ten pomysł? Przecież oni nie są od tego.
- Skoro ta moc należy do pozamaterialnej, to jest rewir cholernej Del'ath'my - nie ustępował mój przyjaciel. - Jakieś tam organizacje mogłyby się nią najwyżej udławić i udusić.
- A ja nawet nie wiem, co to właściwie jest Del-coś-tam - wyznał Oddany. - Oprócz tego, że istnieje.
- To jest coś w rodzaju wydziału multiwersum do spraw duchowych - wyjaśnił Clayd nie bez pogardy w głosie. - Albo lepiej, ministerstwa.
- Że co?
- Lepiej na przykładach - zdecydowałam. - Ktoś umiera - jego dusza musi zostać gdzieś skierowana. Ktoś się rodzi - z kolei musi mieć duszę. Gdzieś tworzy się świat - trzeba na nim poinstalować duchy opiekuńcze. I za tym wszystkim stoi właśnie Del'ath'ma.
- I kto by się spodziewał, że tyle w tym pieprzonej biurokracji - skrzywił się Clayd. - Dzięki, Miya, dzięki. Zaczynam się czuć jak jakiś program w komputerze.
- A skąd ty wiesz, jak się czują programy?
Nie znalazł na to odpowiedzi i roześmiał sie rozluźniony.
- Wiecie co, to wszystko jest głupie - oświadczył nagle Haldis. - Dlaczego tak jest, że światy muszą być przez kogoś sterowane? Choćby nawet z ukrycia?
- No no, dzieciaku! - Clayd pogroził mu palcem. - Przyhamuj trochę, bo jeszcze zaczniesz narzekać na istnienie Stwórcy. I wasze.
- A skąd mam wiedzieć po co tak naprawdę istnieją Filary, Strażnicy i Oddani?
No nie. Nie miałam ochoty na rozważania egzystencjalne, a tym bardziej rozpoczęte przez kogoś, kto z własnej woli i entuzjastycznie poświęca się działalności na rzecz Ładu...
- Słuchajcie, jeśli mamy do czegoś dojść - zaczęłam - to należy komuś rozwiązać język. Nawet i takiej Sil. I nie ulega wątpliwości, że powinien się tym zająć ten "najbardziej w porządku" - stuknęłam Clayda palcem w czoło - co to się leni i martwi tym Haldisa. Przekonasz ją, mam rację?

- Nic nie powiem - oświadczyła gladdia zdecydowanie.
- No ale... Co ci stoi na przeszkodzie?
- O takich rzeczach tu się nie rozmawia! - ucięła. - A zwłaszcza z osobnikami z zewnątrz!
- A czym ci z zewnątrz są gorsi od was? - oburzył się Haldis. Dopiero wtedy Sil rozfukała się na dobre.
- Też pytanie! Przyłażą tu, dowiadują się i albo chcą nam świsnąć perłę, albo napisać o nas jakąś durnowatą ba... ba... historyjkę i tak czy siak nie mamy przez nich spokoju!
Clayd rzucił mi spojrzenie tak wymowne, że aż prychnęłam - czy ja zamierzam toto gdziekolwiek opisywać?! Pamiętnika nie licząc.
- Jaką perłę? - zainteresowałam się za to. Może niepotrzebnie. Po światach pęta się za dużo różnych klejnotów i za często się na nie natykam...
- Nie, nie, nie, o nic nie pytajcie! Ja wam nie odpowiem i nikogo w Foltrenie do tego nie przekonacie!
- A ci inni z zewnątrz jakoś tego jednak dokonali - zauważył Clayd. - Skoro zachciało im się... robić to, o czym mówiłaś, to znaczy, że prędzej czy później się dowiedzieli.
Sil połknęła haczyk.
- To chyba usta antybajarki nie są zamknięte gdy idzie o tę sprawę - burknęła.
Pozostało jeszcze jedno pytanie.
- A gdzie można ją znaleźć?

Ciemna plątanina korytarzy była chyba pomyślana raczej by odstraszać niż by zachęcać. A jednak nie odstraszyła tych dzieciaków, które przez nią przeszły i teraz siedziały w kółeczku na sfilcowanym dywanie.
Kobieta zwana przez Sil antybajarką była chyba jedyną w Foltrenie osobą ani młodą, ani piękną. Musiała mieć ponad osiemdziesiątkę, siedziała na krześle i opowiadała świszczącym głosem, a dzieci słuchały z wypiekami na twarzach. Do nas się nie odezwała, jedynie spojrzała takim wzrokiem, że nie mieliśmy wyboru poza cofnięciem się pod ścianę i zaczekanie aż skończy...
Jej opowieści pochodziły z miejsc, gdzie magia jest tylko baśnią... I zdecydowanie baśni nie przypominały. Opowiadała o głodujących dzieciach, którym nie ma kto pomóc. O zmożonych chorobami, przykutych do łóżek. O dzieciach ulicy, nie znających skrupułów i posuwających się do czynów jakich - co nie ulega wątpliwości - dziecko z Foltrenu nigdy by nie dokonało. Choćby dlatego, że nie miałoby okazji.
Im bardziej słuchaczom błyszczały oczy z ekscytacji, tym dziwniej się tam czułam.
W końcu staruszka umilkła i dzieci zrozumiały, że już dziś więcej nie usłyszą. Z ociąganiem podniosły się z dywanu i wyszły parami, przy okazji spoglądając na nas z niechęcią. Kobieta skinęła na nas palcem. Podeszliśmy.
Długo i badawczo nam się przyglądała, nie mówiąc ani słowa.
- Kiedyś mówiłam im o tym jak dzieci chodzą do szkoły i się biją o zabawki - odezwała się wreszcie. - Jak dostają trądziku i wkraczają w niewdzięczny wiek. Teraz już im nie wystarczy, widzicie czego chcą... Może to i lepiej, że na zawsze zostały dziećmi. Kto wie, co by z nich wyrosło z takimi zapędami.
Żadne z nas nie odpowiedziało. Czułam jakiś respekt w stosunku do tej staruszki i domyślałam się, że to samo się tyczy chłopaków. Poza tym wyraźnie jeszcze nie skończyła.
- Jak przychodzą dorośli, opowiadam im o bezrobociu i zdradach małżeńskich - ciągnęła. - Ponoć moja poprzedniczka opowiadała o dżumie... Ale chyba was zagadałam - zwróciła wreszcie na nas uwagę. - Powiedzcie, o czym chcecie posłuchać. Tylko nie mówcie do mnie "mateczko" ani "babuniu". Po prostu "pani Morgan".
- Chcielibyśmy posłuchać o Wędrującym Mieście - powiedziałam.
- Ach, ci przyjezdni - antybajarka uśmiechnęła się lekko - Gdybyście tak w zamian mogli opowiedzieć starej kobiecie parę zwykłych ploteczek... Ale wy nie jesteście zwykłymi przyjezdnymi, o nie.
- W czym to przeszkadza? - zapytał Haldis.
- W tym, chłopaczku, że oni mają dość każdego przejawu magii i baśniowości. Jeśliś jeszcze tego nie zauważył, toś głupi.
- No nie, ja dziękuję. Najpierw te pokręcone gladdie ostrzą sobie na mnie języki, a teraz... - nie dokończył, bo Clayd położył mu dłoń na ramieniu i ścisnął.
- A jednak zetknęliście się niedawno z czymś nie należącym to działającej tu magii, a jednak nie zwyczajnym - powiedział. - My pragniemy to odnaleźć... Szukamy śladów.
- Śladów, co, kawalerze? - zaśmiała się sucho. - To znaczyłoby, że szykuje mi się opowieść! A wy usiądziecie tu wkoło i będziecie słuchać, ot, jak te dzieci! Ale nie zrozumiecie opowieści, dopóki nie zrozumiecie Foltrenu...
- Proszę nam więc wyjaśnić, jaką tajemnicę skrywa to miasto.
- Nie wiecie o klątwie z powodu której to miasto nie może zatrzymać się nigdzie na zawsze? - posłała nam dziwny uśmiech. - Z powodu której wszyscy tutaj żyją długo i szczęśliwie, nawet się nie starzejąc? Nie wiecie o Łzie Anioła?
- Czym jest Łza Anioła? - wyrwał się Haldis.
- Perłą, chłopaczku, perłą. Piękną, wielką i jakoby magiczną - wyjaśniła staruszka. - Podobno prawdziwy anioł gościł tu kiedyś i ową perłę miał ze sobą. A królowa chciała ją posiadać. Pewnie do naszyjnika, bo nie sądzę żeby rozumiała sens i naturę magicznych mocy. A jednak, gdy nakazała wykraść aniołowi perłę - z powodzeniem - ta magiczna moc w taki właśnie sposób się przeciw niej obróciła....
- Od jak dawna Foltren tak wędruje? - zapytał Clayd cicho.
- Nie wiem. Nie było mnie tu wcześniej. Ja też byłam przyjezdna, a tę historię opowiedziała mi ówczesna antybajarka, po której przejęłam stołek - westchnęła pani Morgan. - Dlatego tylko ja się tu postarzałam, a kiedyś przyjdzie pewnie nowa, by mnie zastąpić.
- A nie można tej klątwy zdjąć? Złamać? - nie dowierzał Haldis.
- Gdybyśmy znali sposób, nie byłoby już Wędrującego Miasta Foltren - brzmiała odpowiedź. - Byłaby kupa gruzu i proch rozwiany przez wiatr.
Staruszka zamilkła na chwilę, z pewnym trudem chwytając oddech. Zmęczyła się, a może zdenerwowała?
- Znamy więc już historię miasta - rzekłam ostrożnie. - Czy teraz możemy usłyszeć...
- Nie. Dzisiaj już nie. Jestem zmęczona - wychrypiała. - Jutro mam dzień wolny, przyjdźcie wieczorem. Zdążę odpocząć do tego czasu.
- Przyjdziemy - obiecałam.
- Ale nie mówcie nikomu, że tu byliście i że wam opowiedziałam. Nie trzeba ich denerwować.
- Dlaczego nie? - zapytałam przekornie. - Przecież nie opowiada nam pani baśni. Tylko szczerą prawdę.
- Prawdę, o tak - roześmiała się. - Punkt dla ciebie, dziewczyneczko. Tyle że takich prawd się tutaj nie lubi...