...Disneylandem. I naprawdę nie ma w tym przesady.
Miasto Foltren jest kolorowe, czyściutkie i radosne. W każdym oknie
wiszą barwne firanki, każde drzwi zapraszają do wejścia, każda
fontanna tryska krystalicznie czystą wodą, mieszkańcy uśmiechają się
szeroko, a zamiast normalnie rozmawiać, śpiewają na ulicach (konkretnie
co dzień od południa przez godzinę). Jest też prawdziwy gwarny targ oraz
gospoda, w której można się upić na tyle by rozśpiewać się wesoło, ale
nie na tyle by zacząć się bić z kim popadnie (Clayd sprawdzał). Zresztą i
tak wszyscy żyją ze sobą w zgodzie. I wszyscy są młodzi i piękni.
Foltren to takie miejsce, w którym możesz się spodziewać, że zwierzę
przemówi ludzkim głosem, a rozmaite dziewczęta gubią pantofelki w
późnych godzinach nocnych. Zaś po niebie latają dwa pierzasto-futrzaste
smoki o skrzydłach w kolorach tęczy.
Na środku miasta stoi piękny pałac, w którym mieszka dobry król ze swą
jedyną córką - tą złotowłosą pięknością, która uciekała przed Haldisem
na jednorożcu. To właśnie ona powitała nas w mieście i z dość sceptyczną
miną wyraziła nadzieję, że miło spędzimy tu czas, a następnie z góry na
dół ochrzaniła gladdie za to, że nas tu sprowadziły. Haldis próbował
podpytać ją o ten nie do końca konkretny cel swojej misji, ale zbyła go
jakimiś wykrętami i odeszła, spoglądając na niego jak na coś oślizgłego z
mnóstwem brodawek. Wystawił język gdy tylko zniknęła nam z oczu.
Teraz zwiedzamy miasto i wyłapujemy wrażenia. Naszą przewodniczką jest
różowa i pyskata gladdia o imieniu Sil i obrzucając nas miażdżącymi
spojrzeniami przeklina swój los.
- Dlaczego właściwie nazywają to miasto "wędrującym"? - zainteresował się Haldis. - Nie zauważyłem żeby miało nóżki i szło.
- Niebiosa, dlaczego muszę przebywać z takim czymś?! - burknęła Sil,
wznosząc czarne oczka ku sufitowi stajni. - My nie chodzimy. My się
przemieszczamy między światami.
- Nieźle! - uznałam. - Jeszcze nie spotkałam całego miasta mogącego przeskakiwać w taki sposób! Na jakiej zasadzie to działa?
Różowa osóbka wyglądała jakby miała zamiar rzucić we mnie czymś ciężkim.
- Nie próbuj tego rozgryzać - syknęła. - Nie próbuj tego podciągać pod
swoje baśniowo-fantastyczne teorie! Nie lubimy tu takich, pojmijże to!
- Pojmęże... Znaczy, w porządku. Już o nic nie zapytam.
- Akurat ci wierzę - burknęła gladdia. - Niech to, jedna baśniofilka,
jeden głupek - Oddany prychnął z rozdrażnieniem. - I jeden z gadającym
koniem - westchnęła z rozczarowaniem.
- Tak właściwie to ja jestem jej - Nindë zwróciła ku mnie spojrzenie, szczerząc zęby.
- Ojej. Czyli jeden głupek, jedna baśniofilka z gadającym koniem i jeden w porządku. Na szczęście.
- Clayd, w jaki sposób się jej podlizałeś? - zdziwił się Haldis. Clayd wzruszył tylko ramionami, ale jego oczy błysnęły wesoło.
Kiedy opuściliśmy zajazd, Sil ciągle jeszcze narzekała.
- Że też śmiertelnicy muszą być tacy uparci - usłyszeliśmy. - Nie po to
jej wysokość omal nie zajeździła swego wierzchowca podczas ucieczki,
żebyście tu za nią dotarli.
- Sama zauważyłaś, że wśród nas nie ma zwykłych śmiertelników - przypomniał jej nie bez złośliwości Haldis.
- Zwykli, niezwykli, z każdymi są kłopoty - odpowiedziała, nie racząc już tracić czasu na rzucanie jadowitych spojrzeń.
Zastanowiło mnie podejście Foltreńczyków do przybyszów z zewnątrz.
Według słów Sil - i królewny - zwykli ludzie byli uciążliwi, ponieważ
na każdym kroku zachwycali się magicznością tego miejsca i wypytywali o
rzeczy, o których mieszkańcy miasta mówić nie chcieli. Z kolei ci
niezwykli sami są magiczni i to również denerwuje miejscowych...
- No to gdzie was teraz zaprowadzić? - zapytała Sil z rezygnacją.
- A macie tu jeszcze jakieś ciekawe rozrywki? - wyrwał się Clayd.
- To znaczy jakie? - wyglądała na zaskoczoną. Uśmiechnął się szeroko.
- Jak najbardziej ryzykowne i jak najmniej legalne.
Skąd wiedziałam, że to powie... Gladdia myślała przez chwilę, a gdy się wreszcie odezwała, jej głosik był bardzo niepewny.
- Karty...?
- OK... Ale wy chyba nie chcecie iść? - spojrzał na nas z ukosa. - Poradzicie sobie sami, prawda?
- Ale ja... - zaczął Haldis, ale Sil mu przerwała.
- Jesteś pewien, że nie muszę ich niańczyć?
- Najzupełniej.
- Zatem ruszajmy! - wyraźnie była wniebowzięta i zaczęła krążyć wokół
Clayda w jakimś obłąkańczym tańcu. Potem pożegnali się z nami i tyleśmy
ich widzieli.
- Jesteś pewna, że powinien tak z nią iść? - Haldis miał wątpliwości.
- Trochę już go znam - uśmiechnęłam się. - Specjalnie ją od nas
odciągnął żebyśmy mogli tu sobie poszperać bez jej opiekuńczych
skrzydeł. Których i tak prawie nie widać.
- Hehe! A myślałem, że chciał pograć w karty! - parsknął śmiechem. - I jesteś pewna, że nie będziesz zazdrosna?
- O co, o wróż... O małe różowe stworzonko? - zawtórowałam. - Zresztą dlaczego niby miałabym być zazdrosna?
- A nie? - zdziwił się szczerze i jakby lekko zaczerwienił. - Wyglądacie na bardzo... zżytych.
Omal nie zaryłam nosem o bruk.
- Daj spokój - żachnęłam się. - Nie masz co się tu doszukiwać żadnych
sercowych historii i nie mówię tego tylko dlatego, że jest zajęty.
- Przepraszam - zmieszał się.
- Nie szkodzi - odpowiedziałam - Chyba że jesteś z tych sceptyków, którzy nie wierzą w przyjaźń damsko-męską.
- Nie w tym rzecz - posmutniał nagle. - Ja też kiedyś... Ale nieważne,
nie będę cię zanudzał. Dobra, Clayd spełnia się grając w karty, a co
jest naszym powołaniem?
- Myślałam, że wiesz, co jest twoim - odrzekłam uszczypliwie. - Twoja szczytna misja przecież!
Nie dowiedzieliśmy się niczego, co by się nam przydało, za to uznaliśmy
Foltren za tak wielkie skupisko baśniowości, że aż przeładowane i
miejscami kiczowate. Zaczynam rozumieć mieszkańców, którzy mają już tego
po dziurki w uszach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz