No dobrze, trochę odpocząć
jednak musiałam, ale zdążyłam już pozbyć się z herbaciarni
nadprogramowego towarzystwa (skądinąd całkiem miłego) i wyrwać się w
światy, a konkretnie do DeNaNi. Najpierw do doliny Naith, żeby porwać
Lilly, potem do lasów Południowego Kręgu, żeby pozachwycać się jesienią,
a na koniec do Solen, żeby na wiecznie gwarnym melrińskim rynku dokonać
tych obiecywanych zakupów. To, co stamtąd przywiozłam, dowodzi, że mnie
nie należy puszczać samej na zakupy... Ani nawet z Lilly, bo zaraziłam
ją wypatrywaniem najdziwniejszych rzeczy. Wybrała sobie spory, brzuchaty
wazon ze śmieszną twarza, który jakoby ma robić miny do gości.
Pożyjemy, zobaczymy... Ja natomiast nabyłam kapelusz. Tak, kapelusz.
Pasujący do tej urodzinowej sukienki od Geddwyna, żeby nie musiał się
już męczyć z układaniem mi fryzury w najdziwniejszy sposób. Zaś przy
innym straganie poczęto mi wciskać perfumy o nader intrygującym zapachu,
pomyślałam więc, że nadawałyby się idealnie na prezent... Spóźniony,
ale ze szczerymi intencjami. Poprosiłam ze wstążeczką.
Ponadto poplotkowałyśmy sobie trochę - czyli nasłuchałam się wieści od
Lilly. Z tych godnych odnotowania, Shee'Na jest najlepszą uczennicą w
swojej klasie i ma zostać wysłana na jakąś praktykę w teren. Sama
jeszcze nie wie dokąd, bo na to potrzebna jest zgoda opiekuna, czyli
babci. A uprosić Ka'Shet o cokolwiek jest jednak trudno...
Dzisiaj natomiast wybrałam się z Tenarim pogalopować na Nindë.
Pogalopować razem z nim, a nie tylko patrzeć jak się dzieciak cieszy.
Zażyłam tym mojego konika kompletnie. Nie żebym przestała się bać
galopu, ale spróbuję się z tym strachem uporać. Po ostatniej jeździe na
No Doubcie powinnam być gotowa na wszystko, co przyszłość przyniesie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz