10 X

By the dark of the moon I planted
But there came an early snow
There's been a hoot-owl howling by my window now
For six nights in a row
She's coming for me, I know
And on Wildfire we're both gonna go
We'll be ridin' Wildfire
Ridin' Wildfire
Ridin' Wildfire
On Wildfire we're gonna ride
Gonna leave sodbustin' behind
Get these hard times right on out of our minds
Ridin' Wildfire...

M. M. Murphey

- Brrr - skomentował Haldis.
- Tak to jest, kiedy Miya grzecznie udaje się tam, gdzie wiezie ją ten zwierzak - burknęła Nindë. - Choć ciągle twierdzi, że nie.
- Nadal nie mam dla ciebie kozaków, wybacz - odparowałam. - Ani szalika.
Mnie osobiście pogoda niespecjalnie przeszkadzała, choć była raczej zimowa niż jesienna. Już bardziej krajobraz... Nie żebym nie lubiła gór. Lubię, owszem, ale kiedy na nie patrzę, a wszystko wskazywało na to, że w nie wjedziemy.
- Tam na szczytach jest śnieg! Słyszysz, śnieg! - rozdygotany Haldis podjechał bliżej mnie. - A ten wiatr mnie zaraz zgasi!
- Jeśli chcesz zawracać, nie zamierzam cię zatrzymywać - odrzekłam spokojnie. - Jak i zresztą nikogo z was.
- I co, sama pojedziesz gdzieś, skąd cholera wie kiedy wrócisz albo czy w ogóle wrócisz - Clayd również się zbliżył, uśmiechając się szelmowsko. - A my będziemy na ciebie czekać w nieskończoność?
- Czekać również wam nie każę.
Spoważniał i chwycił mnie za rękę jakby chciał sprawdzić czy naprawdę tu jestem.
- Od kiedy opuściliśmy Foltren, gnasz przed siebie, nie zważając na nic, bo "cię woła" - zauważył. - Co się zmieniło?
- Najwyraźniej po całej tej zabawie z czarnymi dziurami przestałam w sobie tłumić co nieco.
- I co tu było tłumić? - zapytał. - Niepokoi cię, że odszedł i to jest jak najbardziej zrozumiałe.
- Nie to, że odszedł - pokręciłam głową. - Tylko to, w jaki sposób. Gdyby nie to, piłabym teraz herbatkę w Blue Haven, czując raczej...
Zamilkłam i zapatrzyłam się gdzieś przed siebie, ale nie widziałam drogi i gór.
- No?
- Ulgę...
Nie skomentował tego, choć chyba miał ochotę.

Coraz ciemniej się stawało, choć może tylko za sprawą zbliżającej się nocy? Może zrobiłam się dla odmiany przeczulona?
- Konno tędy nie przejedziemy - Haldis spojrzał sceptycznie na wąską ścieżkę pośród skał. - Jesteś pewna, że to tam?
- Jestem pewna - odparłam. - Ale blisko. Mogę iść piechotą.
- No to ja też mogę - zdecydował, zsiadając z konia. - Może w ruchu się ciut rozgrzeję.
Przejście było rzeczywiście ciasne i prowadziło do niewielkiej dolinki, która sprawiała wrażenie uśpionej. Tak tam było cicho i nawet najmniejsze źdźbło trawy się nie poruszało. Ale niebo było coraz ciemniejsze... Zwłaszcza nad górami, nad wzniesieniem otoczonym czubkami skał, które tworzyły jakby koronę.
- Tam ktoś jest - odezwał się Clayd. - I co teraz, pójdziesz tam na górę i mu nawrzucasz?
- Nadal nie wiemy... - Haldis nie dokończył zdania, bo spojrzał w niebo i oszołomił go widok... Z jednolitej ciemności zaczęły wyodrębniać się czarne skrzydlate kształty. Większe niż te, które widywałam... Wcześniej. Miałam wrażenie, że było to tak dawno temu, w innej epoce... Większe. Groźniejsze.
Zaszumiały i zniżyły lot, budząc uśpioną dolinę gwałtownym wiatrem.
- Haldis, padnij!! - wrzasnęłam.
Faktycznie, padł, ale dopiero gdy jeden z cieni przeleciał przez niego jak duch. Chłopak wylądował na ziemi, osłaniając się ramionami i dygocząc. Zajęcie się nim wolałam zostawić Claydowi... Uniosłam rękę i zdecydowanym ruchem sięgnęłam między wymiary. Wyciągnęłam łuk. Tym razem jedna strzała nie wystarczyła, ale nie poddałam się - cień zniknął. Kiedy strzeliłam w następny, inne odfrunęły, zbierając się nad koroną i dopiero wtedy zobaczyłam, że ktoś tam stoi. Z tej odległości wydawał się tylko czarnym kształtem, ale byłam pewna, że on również na nas patrzy...
Schowałam Przekorę Erlindrei i ruszyłam w tamtym kierunku. Pod górę prowadziła w miarę wygodna droga... Ale nie dane mi było przejść jej całej.
Osoba, która nagle stanęła przede mną, wyłoniła się znikąd. Wichura targała jej białym płaszczem, ale nie zważała na to, stała twardo jak skała. Miała czarne włosy z jednym białym pasmem opadającym na twarz.
Podeszłam bliżej i zobaczyłam błyszczące i wymierzone we mnie ostrze katany.
- Ani kroku dalej - usłyszałam spokojny głos.
- Dlaczego? - zapytałam lekkim tonem.
- To nie jest miejsce, w którym podróżni mogą cokolwiek znaleźć... Poza śmiercią.
- Grozisz nam?! - Haldis już się pozbierał i podszedł, podtrzymywany przez Clayda.
- Nie muszę. Ci, którzy mnie spotykają, zwykle wycofują się bez tego.
- Kim jesteś, że masz o sobie tak wysokie mniemanie?
Kobieta zerknęła na niego i znów wróciła spojrzeniem do mnie, jakby uznała, że nie jest wart jej uwagi.
- Nazwano mnie Wysłanniczką - powiedziała. - I przybyłam stamtąd, gdzie nikt nie chodzi.
Ciszę jaka po tych słowach nastała przerwało tylko Claydowe "A nie mówiłem?"
- Co tu robi przedstawicielka... Zaświatów? - spytałam wreszcie. - Przybyłaś by wyprawić kogoś do piekła?
- Skąd wiedziałam, że taka będzie reakcja... - odezwała się. - Wy, materialni, tylko z zabijaniem nas kojarzycie, czy tak?
- Może mam spaczony obraz sytuacji - przyznałam. - Spotkałam kiedyś jednego z was, więc nie dziwota.
Posłała mi nagle rozgniewane spojrzenie, ale wytrzymałam je. Zmrużyła lekko oczy. Srebrne, bez widocznych źrenic.
- Jak już przestaniecie zabijać się wzrokiem - wtrącił Clayd - może zerkniecie tam w górę, bo chyba ktoś właśnie idzie w...
Pierwsza zareagowała Wysłaniczka, odwracając się z syknięciem. Nie wiem, co zobaczyła, nie wiem dokąd odszedł, bo podążyłam za nią wzrokiem dopiero po chwili. Wtedy, gdy na koronie było już pusto. I jakby jaśniej.
- Jesteście teraz zadowoleni? - zapytała. - Przeszkodziliście mi w osiągnięciu celu!
- My tobie? - prychnął Haldis. - Jakbyś nie stanęła nam na drodze i nie zaczęła się chwalić, jaka to jesteś groźna, może chociaż któreś z nas by do tego celu dotarło, wiesz?!
- Cóż... - kobieta znów go zignorowała, uparcie zwracając się do mnie: - Będzie jeszcze inna okazja. Nie spocznę dopóki go nie dopadnę.
- Ani ja - odrzekłam i wiedziałam, że niestety mówię prawdę. - Więc chyba powinnaś nas pozabijać.
- Skoro spotkałaś już któregoś z nas i przeżyłaś, mogłoby to być trudne - niemal wypluła te słowa. - Nie myśl jednak, że tylko ja... I wy... Za wami podążają inni, którzy wiedzą, że znacie drogę.
- W takim razie możemy się spodziewać ponownego spotkania - podsumowałam lekko. - Może więc zdradzisz nam przyczynę swojej wyprawy, skoro zamierzasz iść po naszych śladach?
- Nie powiedziałam, że zamierzam - fuknęła. - Ale też nie rozumiem was... Może ewentualnie jego - wskazała ruchem głowy Haldisa. - Jeśli przystajecie na wymianę informacji, mogę się zgodzić.
- To świetnie, że dochodzimy do jakiegoś porozumienia - Clayd stanął przy niej i klepnął w ramię - ale mogłabyś już przestać straszyć Miyę tą kataną...
- Wcale się nie wystraszyłam, za pozwoleniem.
- ...Bo mamy ochotę zejść z tych gór i zatrzymać się gdzieś, gdzie nie jest tak cholernie zimno. Zamarznięci sobie z tobą nie pogadamy.
Już nie miałam ostrza przed oczami. Wysłanniczka zmieniła cel, ale po namyśle schowała miecz. Z westchnieniem rozczarowania.
- Dobrze, ale jutro znów się spotkamy.
Nie miałam co do tego wątpliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz