I rzeczywiście, jedziemy
przed siebie. Inaczej nie da rady tego określić, skoro to właściwie nie
ode mnie zależy. Po prostu siedzę na No Doubcie, który zmierza tam gdzie
chce, a Nindë z Claydem za nami. I zupełnie nie mamy pojęcia dokąd, nie
mówiąc już o tym, gdzie jesteśmy. To znaczy, inaczej. Obecnie
przejeżdżamy przez las, w którym roślinność wygląda zdecydowanie na
tropikalną... Tyle że panuje tu piękna, złoto-czerwona jesień. Doprawdy,
jesień w tropikach? Palmy zrzucające liście na zimę? Czyżbyśmy trafili
na wymiar co najmniej tak pokręcony jak DeNaNi?
Między drzewami przelatują bajecznie upierzone ptaki, nawołując się
przeraźliwie. Spłoszona Nindë co chwilę staje dęba i prycha, że ma już
dość tych hałasów, Clayd mocno się trzyma i cieszy się jak dzieciak, za
to ja oddycham z ulgą, że No Doubt nic sobie z tego nie robi i nie
ryzykuję, że zostanę zrzucona... O ile go kiedyś nie najdzie by ruszyć z
kopyta. W każdym razie, może i takie wierzchowce z takimi jeźdźcami jak
my wyglądają nieco śmiesznie - pasowałoby raczej na odwrót - ale im to
pasuje i nam też.
Właśnie powiedziałam to na głos i Pokrzywa nieznośna prychnęła, że
raczej tacy jeźdźcy na takich koniach... Ale raczej z rozbawieniem niż z
drwiną, tym razem więc jej daruję.
- Przydałby się jakiś ludź - Clayd rozsiadł się wygodnie pod drzewem. - Masz coś do pisania, nie?
- Mam, mam - podałam mu wyjęte z torby kartkę i pióro. - A ludzie ci do
czego potrzebni? Dopiero co zachwycałeś się czystą i dziewiczą
puszczą...
- Ale dobrze by było wiedzieć czy mieszkańcy tego świata są przyjaźni,
czy też niszczą wszystko co się rusza. Czy mają magię, czy nie.
- Już przecież stwierdziliśmy jednogłośnie, że od magii tu aż buzuje.
- To, że czuć ją w otoczeniu, nie znaczy, że została okiełznana - skwitował. - Słuchaj, a nasze rumaki się tu nie pogubią?
- Nie ma szans - mruknęłam i usiadłam obok, kiedy zabrał się za odpisywanie Vanny.
- Nie podglądać mi tu! - burknął, ale uchwyciłam ciepło w jego
spojrzeniu gdy pisał i momentalnie pozazdrościłam obojgu. To tylko ja
jestem taki tchórz... Albo po prostu uprzedziłam się przez dotychczasowe życia. Teraz chyba nie czułabym się
na siłach wiązać i żyć raczej z kimś niż obok kogoś... Skąd mi takie
sformułowanie przyszło do głowy? Nieważne, w każdym razie czy
potrafiłabym się czegoś wyrzec, czy wytrzymałabym przy mojej częstej
potrzebie bycia samą? No tak, czyli oprócz tchórzostwa jeszcze egoizm.
Świetnie.
- Napisz, że uściski przesyłam - powiedziałam, ale wyszło mi to dość żałośnie. Clayd spojrzał na mnie zdziwiony.
- No, nie rób takiej miny - otoczył mnie ramieniem. - Bo powiem
Geddwynowi żeby cię taką narysował, oprawił w ramki i powiesił na
ścianie w Blue Haven.
Od razu przypomniał mi się tamten rysunek, który ostatnio dostałam.
Budził niepokój... Zabrałam go ze sobą, nie wiem dlaczego. I nie wiem
czy przedstawia przeszłość, czy raczej przyszłość... Co by było gorsze?
Ale potem wyobraziłam sobie jaką musiałam mieć w tej chwili minę i
zaniosłam się śmiechem. Niezła metoda na odegnanie żalu... Ciekawe, jaką
zastosowałby Geddwyn. Pewnie taką jak Satsuki i może jeszcze parę osób.
Nie martw się, znajdziesz go.
Akurat by mnie to pocieszyło.
Kiedy nagle rozległ się stukot kopyt, spodziewaliśmy się powrotu naszych
koni. Tymczasem, ku naszemu zdziwieniu, zwierzę, które przygalopowało,
okazało się jednorożcem. Pięknym, śnieżnobiałym... Wiozącym na grzbiecie
eteryczną blondynkę w strojnej sukni. Zatrzymał się, a dziewczyna
obejrzała się za siebie trwożliwie. My byliśmy schowani pod drzewem w
pewnej odległości, poza tym była tak zaaferowana, że i tak nie
zwróciłaby na nas uwagi. Rzuciła na trawę coś niewielkiego i odjechała w
te pędy.
- Czy tobie też to wyglądało na tradycyjny numer z grzebieniem? - Claydowi zaświeciły się oczy. - Chodź, zobaczymy!
Ledwo się podnieśliśmy, w tamtym miejscu wystrzelił z ziemi gąszcz kolczastych krzaków, praktycznie nie do przejechania.
- Niezła robota - ocenił Clayd. - Chociaż chyba możnaby sobie drogę przesiekać.
- A masz czym?
- Nie - uśmiechnął się promiennie. - Możemy więc zaczekać i sprawdzić, kto ściga tę nieszczęsną białogłowę.
Ale zamiast paskudnej starej czarownicy ujrzeliśmy rudowłosego
młodzieńca na siwej, wychudzonej szkapinie. Przystanął, obejrzał sobie
przeszkodę, po czym wystrzelił bardzo udaną ognistą kulę. Płomienie
buchnęły, podpalając przy okazji okoliczne palmy i wywołując pożar.
- O żeż do czorta!!! - wrzasnął chłopak, próbując uspokoić spłoszonego konia.
Westchnęłam gdy mój przyjaciel spojrzał na mnie znacząco. Wody pod ręką
nie miałam, ale zawsze mogłam sięgnąć po Grievance... Miecz szybko
znalazł się w moich rękach. Wbiłam go w ziemię i wystrzeliła z niej
spora fontanna, którą nakierowałam na ogień. Na szczęście nie zdążył się
specjalnie rozprzestrzenić.
- A więc jednak dziewczyna wiała przed napalonym adoratorem - podsumował Clayd.
- Czekaj, czekaj, bo jakby znajomy - przyjrzałam się bliżej chłopakowi,
który też nas zauważył. - I wydaje mi się, że powinien raczej gromić
Chaos niż uganiać się za królewnami.
- Cześć! - rudowłosy pomachał mi radośnie. - Ładna akcja! Jesteś jakiś żywiołak, czy coś?
- Tak z założenia to demon - mruknęłam. - Co, staż na Pograniczu był za nudny?
- Nie, fajny. Ale nie mogę siedzieć w bibliotece kiedy w światach zaczyna się robić niebezpiecznie!
- Znaczy, w jakim sensie? - Clayd podszedł z poważną miną. - Chaos zaczął szaleć?
- No, szaleć to na pewno - zgodził się Oddany. - Ale czy Chaos... Ciemność. Zniszczenie. Może zło. Ale nie przyciąga mnie.
- Zaraz, moment - wyszarpałam z torby teczkę z rysunkiem. - Coś takiego?
- A, chyba - wzruszył ramionami. - Jeszcze nie wiem, ale gdzieś za tym
diabelnym lasem ma być miejsce, z którego przyszło wezwanie. No to
zobaczyłem tę pannę galopującą na jednorożcu i chciałem spytać o drogę, a
ona jak nie zacznie uciekać...
- Trzeba było się połapać, że jest podejrzana - Clayd mówił śmiertelnie
poważnym tonem. - Widziałeś kiedyś żeby ktoś dosiadł jednorożca?
- W sumie nie... Ale nie zatrzymujcie mnie już, mam misję! - poderwał się nagle spłoszony.
- Czekaj... Haldis, dobrze pamiętam? - zmarszczyłam brwi. - A Kilmeny wie o tej misji?
- No, wie - stropił się.
- I zgodziła się?
- Nie wiem, jakoś nie odpisała na ten list, który jej zostawiłem... No ale muszę się przecież czymś wykazać, nie?!
- Jak dla mnie, powinieneś raczej wracać do domu - stwierdził Clayd. -
To może być cholernie niebezpieczne i nie dla niewprawionych
żółtodziobów, którzy nie do końca jeszcze umieją operować własną mocą.
Kłopoty mogą czyhać na każdym kroku!
Chłopak wydał westchnienie radości, a w jego oczach zatańczyły błyski ekscytacji.
- To ja się zabiorę z wami, mogę?
Popatrzyłam krzywo na przyjaciela, który bezczelnie szczerzył do mnie zęby i uniosłam ręce w geście rezygnacji.
- Dobra, więc będę mieć nie jednego a dwóch zakręconych rudzielców jako
obstawę - burknęłam, ale w gruncie rzeczy nie miałam nic przeciwko.
Przypomniałam sobie czasy podróżowania z Vylette albo z Enrith - były
kłopotliwe, a jednak teraz pamięć o nich wywoływała u mnie rozbawienie
połączone z nostalgią... Czemu nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz