6 X

Siedziałam z Haldisem w zajeździe, kończąc obiad, gdy przyszedł Clayd.
- Gdzie zostawiłeś Sil? - zapytał Oddany.
- Poradziłem jej żeby odpoczęła - Clayd uśmiechnął się szelmowsko i usiadł przy stole. - A co, tęsknisz?
- Jasne, tęskni melancholijnie do jej poetycznych docinków - roześmiałam się. - Po prostu uważa za niesprawiedliwe, że ty używasz życia, podczas gdy on musi zachowywać stałą czujność.
Haldis na potwierdzenie wygiął usta w podkówkę.
- Jasne, używam życia - Clayd pokiwał głową z politowaniem. - Następnym razem sam sobie poużywaj, a jak ci się to spodoba, to będziesz dobry. A ta czujność się przydała? Wyczuliście to co ja?
- A ty coś wyczułeś?! - półdemon aż poderwał sie z miejsca. - I dopiero teraz nam to mówisz?!
- A wy nie? No to może cholerstwo nie jest chaotyczne, już sam nie wiem...
- Może zacznij od początku - zaproponowałam.
- Dobra. Nie wątpię, że coś w tym mieście było... Coś nieokreślonego i zarazem przytłaczającego. Znaczy, chyba mógłbym to z czymś skojarzyć, gdyby nie było takie... Ezoteryczne. Nieuchwytne. Sama świadomość, bez postaci.
- Ty mówisz o nieuchwytnym? - zdziwiłam się. - Sam jesteś ze sfery pozamaterialnej a nie potrafisz tego określić?
- Może gdyby nadal tutaj było. Albo pozostawiło coś po sobie poza wrażeniem - westchnął. - Ale cóż, przyszło i poszło. Było potężne, a jednak nic tutaj nie zrobiło.
- Zaraz, jak to nic nie zrobiło? - nie zrozumiał Haldis. - Czyli nie ma zagrożenia? Ciemności nad światem? Może my w ogóle mówimy o zupełnie różnych...
Nie wytrzymałam, pomaszerowałam do pokoju i przyniosłam rysunek od Geddwyna.
- Jak ci się marzy rozróba, to może taka?
- Ooo... Taka! - zaświeciły mu się oczy, a ja zapytałam samą siebie czy faktycznie chodzi mu o tępienie Chaosu czy po prostu o akcję i efekty. - Coś takiego się zdarzyło parę miesięcy temu, wiesz?
Ha. Parę miesięcy temu to ja zupełnie nie zwracałam uwagi na to, co działo się w światach. Nic dziwnego, że nie wiedziałam.
- No to chyba rzeczywiście mówimy o dwóch różnych rzeczach - podsumowałam.
- Nie, zaczekaj! - zaoponował Haldis. - Kilmeny mówiła, że źródło tego... Tego - wskazał na rysunek - zasiało Chaos, ale samo nie było Chaosem. Może więc jednak jest jakiś punkt wspólny?
- Jeśli nie było Chaosem, to nie macie tam nic do roboty - mruknął Clayd. - Po co się wtrącacie?
- Bo to jest potęga mogąca zagrozić światom! - Haldis obruszył się na taką ignorancję. - Jeśli my jej nie powstrzymamy, ktoś może zechcieć po nią sięgnąć! Choćby taka Omega, END...
- Agencja? - pomyślałam na głos. - Chociaż... Chyba żeby to zamknąć w gablotce jako eksponat?
- Del'ath'ma - powiedział twardo Clayd. Zaskoczyły mnie te słowa.
- Skąd ten pomysł? Przecież oni nie są od tego.
- Skoro ta moc należy do pozamaterialnej, to jest rewir cholernej Del'ath'my - nie ustępował mój przyjaciel. - Jakieś tam organizacje mogłyby się nią najwyżej udławić i udusić.
- A ja nawet nie wiem, co to właściwie jest Del-coś-tam - wyznał Oddany. - Oprócz tego, że istnieje.
- To jest coś w rodzaju wydziału multiwersum do spraw duchowych - wyjaśnił Clayd nie bez pogardy w głosie. - Albo lepiej, ministerstwa.
- Że co?
- Lepiej na przykładach - zdecydowałam. - Ktoś umiera - jego dusza musi zostać gdzieś skierowana. Ktoś się rodzi - z kolei musi mieć duszę. Gdzieś tworzy się świat - trzeba na nim poinstalować duchy opiekuńcze. I za tym wszystkim stoi właśnie Del'ath'ma.
- I kto by się spodziewał, że tyle w tym pieprzonej biurokracji - skrzywił się Clayd. - Dzięki, Miya, dzięki. Zaczynam się czuć jak jakiś program w komputerze.
- A skąd ty wiesz, jak się czują programy?
Nie znalazł na to odpowiedzi i roześmiał sie rozluźniony.
- Wiecie co, to wszystko jest głupie - oświadczył nagle Haldis. - Dlaczego tak jest, że światy muszą być przez kogoś sterowane? Choćby nawet z ukrycia?
- No no, dzieciaku! - Clayd pogroził mu palcem. - Przyhamuj trochę, bo jeszcze zaczniesz narzekać na istnienie Stwórcy. I wasze.
- A skąd mam wiedzieć po co tak naprawdę istnieją Filary, Strażnicy i Oddani?
No nie. Nie miałam ochoty na rozważania egzystencjalne, a tym bardziej rozpoczęte przez kogoś, kto z własnej woli i entuzjastycznie poświęca się działalności na rzecz Ładu...
- Słuchajcie, jeśli mamy do czegoś dojść - zaczęłam - to należy komuś rozwiązać język. Nawet i takiej Sil. I nie ulega wątpliwości, że powinien się tym zająć ten "najbardziej w porządku" - stuknęłam Clayda palcem w czoło - co to się leni i martwi tym Haldisa. Przekonasz ją, mam rację?

- Nic nie powiem - oświadczyła gladdia zdecydowanie.
- No ale... Co ci stoi na przeszkodzie?
- O takich rzeczach tu się nie rozmawia! - ucięła. - A zwłaszcza z osobnikami z zewnątrz!
- A czym ci z zewnątrz są gorsi od was? - oburzył się Haldis. Dopiero wtedy Sil rozfukała się na dobre.
- Też pytanie! Przyłażą tu, dowiadują się i albo chcą nam świsnąć perłę, albo napisać o nas jakąś durnowatą ba... ba... historyjkę i tak czy siak nie mamy przez nich spokoju!
Clayd rzucił mi spojrzenie tak wymowne, że aż prychnęłam - czy ja zamierzam toto gdziekolwiek opisywać?! Pamiętnika nie licząc.
- Jaką perłę? - zainteresowałam się za to. Może niepotrzebnie. Po światach pęta się za dużo różnych klejnotów i za często się na nie natykam...
- Nie, nie, nie, o nic nie pytajcie! Ja wam nie odpowiem i nikogo w Foltrenie do tego nie przekonacie!
- A ci inni z zewnątrz jakoś tego jednak dokonali - zauważył Clayd. - Skoro zachciało im się... robić to, o czym mówiłaś, to znaczy, że prędzej czy później się dowiedzieli.
Sil połknęła haczyk.
- To chyba usta antybajarki nie są zamknięte gdy idzie o tę sprawę - burknęła.
Pozostało jeszcze jedno pytanie.
- A gdzie można ją znaleźć?

Ciemna plątanina korytarzy była chyba pomyślana raczej by odstraszać niż by zachęcać. A jednak nie odstraszyła tych dzieciaków, które przez nią przeszły i teraz siedziały w kółeczku na sfilcowanym dywanie.
Kobieta zwana przez Sil antybajarką była chyba jedyną w Foltrenie osobą ani młodą, ani piękną. Musiała mieć ponad osiemdziesiątkę, siedziała na krześle i opowiadała świszczącym głosem, a dzieci słuchały z wypiekami na twarzach. Do nas się nie odezwała, jedynie spojrzała takim wzrokiem, że nie mieliśmy wyboru poza cofnięciem się pod ścianę i zaczekanie aż skończy...
Jej opowieści pochodziły z miejsc, gdzie magia jest tylko baśnią... I zdecydowanie baśni nie przypominały. Opowiadała o głodujących dzieciach, którym nie ma kto pomóc. O zmożonych chorobami, przykutych do łóżek. O dzieciach ulicy, nie znających skrupułów i posuwających się do czynów jakich - co nie ulega wątpliwości - dziecko z Foltrenu nigdy by nie dokonało. Choćby dlatego, że nie miałoby okazji.
Im bardziej słuchaczom błyszczały oczy z ekscytacji, tym dziwniej się tam czułam.
W końcu staruszka umilkła i dzieci zrozumiały, że już dziś więcej nie usłyszą. Z ociąganiem podniosły się z dywanu i wyszły parami, przy okazji spoglądając na nas z niechęcią. Kobieta skinęła na nas palcem. Podeszliśmy.
Długo i badawczo nam się przyglądała, nie mówiąc ani słowa.
- Kiedyś mówiłam im o tym jak dzieci chodzą do szkoły i się biją o zabawki - odezwała się wreszcie. - Jak dostają trądziku i wkraczają w niewdzięczny wiek. Teraz już im nie wystarczy, widzicie czego chcą... Może to i lepiej, że na zawsze zostały dziećmi. Kto wie, co by z nich wyrosło z takimi zapędami.
Żadne z nas nie odpowiedziało. Czułam jakiś respekt w stosunku do tej staruszki i domyślałam się, że to samo się tyczy chłopaków. Poza tym wyraźnie jeszcze nie skończyła.
- Jak przychodzą dorośli, opowiadam im o bezrobociu i zdradach małżeńskich - ciągnęła. - Ponoć moja poprzedniczka opowiadała o dżumie... Ale chyba was zagadałam - zwróciła wreszcie na nas uwagę. - Powiedzcie, o czym chcecie posłuchać. Tylko nie mówcie do mnie "mateczko" ani "babuniu". Po prostu "pani Morgan".
- Chcielibyśmy posłuchać o Wędrującym Mieście - powiedziałam.
- Ach, ci przyjezdni - antybajarka uśmiechnęła się lekko - Gdybyście tak w zamian mogli opowiedzieć starej kobiecie parę zwykłych ploteczek... Ale wy nie jesteście zwykłymi przyjezdnymi, o nie.
- W czym to przeszkadza? - zapytał Haldis.
- W tym, chłopaczku, że oni mają dość każdego przejawu magii i baśniowości. Jeśliś jeszcze tego nie zauważył, toś głupi.
- No nie, ja dziękuję. Najpierw te pokręcone gladdie ostrzą sobie na mnie języki, a teraz... - nie dokończył, bo Clayd położył mu dłoń na ramieniu i ścisnął.
- A jednak zetknęliście się niedawno z czymś nie należącym to działającej tu magii, a jednak nie zwyczajnym - powiedział. - My pragniemy to odnaleźć... Szukamy śladów.
- Śladów, co, kawalerze? - zaśmiała się sucho. - To znaczyłoby, że szykuje mi się opowieść! A wy usiądziecie tu wkoło i będziecie słuchać, ot, jak te dzieci! Ale nie zrozumiecie opowieści, dopóki nie zrozumiecie Foltrenu...
- Proszę nam więc wyjaśnić, jaką tajemnicę skrywa to miasto.
- Nie wiecie o klątwie z powodu której to miasto nie może zatrzymać się nigdzie na zawsze? - posłała nam dziwny uśmiech. - Z powodu której wszyscy tutaj żyją długo i szczęśliwie, nawet się nie starzejąc? Nie wiecie o Łzie Anioła?
- Czym jest Łza Anioła? - wyrwał się Haldis.
- Perłą, chłopaczku, perłą. Piękną, wielką i jakoby magiczną - wyjaśniła staruszka. - Podobno prawdziwy anioł gościł tu kiedyś i ową perłę miał ze sobą. A królowa chciała ją posiadać. Pewnie do naszyjnika, bo nie sądzę żeby rozumiała sens i naturę magicznych mocy. A jednak, gdy nakazała wykraść aniołowi perłę - z powodzeniem - ta magiczna moc w taki właśnie sposób się przeciw niej obróciła....
- Od jak dawna Foltren tak wędruje? - zapytał Clayd cicho.
- Nie wiem. Nie było mnie tu wcześniej. Ja też byłam przyjezdna, a tę historię opowiedziała mi ówczesna antybajarka, po której przejęłam stołek - westchnęła pani Morgan. - Dlatego tylko ja się tu postarzałam, a kiedyś przyjdzie pewnie nowa, by mnie zastąpić.
- A nie można tej klątwy zdjąć? Złamać? - nie dowierzał Haldis.
- Gdybyśmy znali sposób, nie byłoby już Wędrującego Miasta Foltren - brzmiała odpowiedź. - Byłaby kupa gruzu i proch rozwiany przez wiatr.
Staruszka zamilkła na chwilę, z pewnym trudem chwytając oddech. Zmęczyła się, a może zdenerwowała?
- Znamy więc już historię miasta - rzekłam ostrożnie. - Czy teraz możemy usłyszeć...
- Nie. Dzisiaj już nie. Jestem zmęczona - wychrypiała. - Jutro mam dzień wolny, przyjdźcie wieczorem. Zdążę odpocząć do tego czasu.
- Przyjdziemy - obiecałam.
- Ale nie mówcie nikomu, że tu byliście i że wam opowiedziałam. Nie trzeba ich denerwować.
- Dlaczego nie? - zapytałam przekornie. - Przecież nie opowiada nam pani baśni. Tylko szczerą prawdę.
- Prawdę, o tak - roześmiała się. - Punkt dla ciebie, dziewczyneczko. Tyle że takich prawd się tutaj nie lubi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz