Dlaczego pora nowiu jest
uważana za czas niedobrych czarów, czas nieszczęść? Ja lubię nów, a
jeszcze bardziej lubię, gdy księżyc przybiera kształt sierpu. To znak,
że Patronka magii spaceruje po niebie.
Choć może nie powinnam przykładać wagi do wierzeń świata, po którym ślad zaginął dawno temu.
Płynęłyśmy w powietrzu - a może nie w powietrzu? Może w jakiejś
nieokreślonej przestrzeni? Nie widziałam ziemi, gdy spoglądałam w dół, a
wzlecieć przecież bym się bała.
W niemal namacalnej mgle płynęłyśmy, a jednak nie spuszczałyśmy z siebie nawzajem oczu. Żadna z nas się nie zgubiła.
Skąd się tam wzięłyśmy? To dziwne, ale nie potrafię sobie teraz
przypomnieć jak i gdzie zaczęła się nasza wędrówka. Widać po prostu
rozumiała się sama przez się... Skoro postanowiłyśmy wyprawić się tam i
wtedy gdy jest najciemniej, zwyczajnie nie było innego wyjścia jak tylko
się tam znaleźć.
- Jak ich przekonałaś żeby z tobą nie szli? - w głosie Asy nie wychwyciłam specjalnego zainteresowania. A może je ukrywała?
- Nie jestem pewna, czy by tu dotarli - powiedziałam z roztargnieniem;
myślami byłam przy czymś innym. - Ich wyprawa nie ma podłoża osobistego.
Pokręciła głową bez przekonania.
- Moja też nie - zauważyła.
- Ale ty nie dałabyś sobie wydrzeć celu za żadne skarby.
- Może i nie - uśmiechnęła się, ale nie był to zbyt miły uśmiech.
Jak tam dotarłyśmy? Taka sama tajemnica. To tak jak urwać akcję książki
lub filmu w którymś momencie i podjąć z powrotem dopiero jakiś czas
później. Zawsze się zastanawiałam gdzie się chowa ten dodatkowy czas i
jakie miejsca zostały pominięte. Może odpowiedź znalazłaby się tam gdzie
i ja dotarłam?
Właściwie nie miał konkretnej formy, ale na nasz widok przybrał bardziej
humanoidalny kształt. Nie bez złośliwości pomyślałam, że wygląda jak
większa wersja cieni produkcji Eskire'a. Ale zdradzał go miecz i szum
potężnych skrzydeł ponad nami... I oczy - jeszcze ciemniejsze niż
postać.
Mnie tylko omiótł spojrzeniem, skupiając uwagę na Wysłanniczce, która
błyskawicznie wyciągnęła katanę. Sparował cios jeszcze szybciej.
- Mając taką broń jak twoja, łatwo jest być bogiem - powiedziała hardo, odrzucając włosy do tyłu.
- Mając broń łatwo jest tylko dowieść, że nie można się bez niej obyć
- odpowiedział, a ja miałam wrażenie, że jego głos przenika do mojego
umysłu bez pośrednictwa uszu. A może w ogóle nie mówił, a jedynie
myślał?
I rzeczywiście, nie potrzebował broni. Uniósł tylko rękę i Asa
została odrzucona daleko w tył. Ścisnęłam mocniej trzymany w dłoni łuk,
ale miałam nadzieję, że nie będę musiała go użyć. Przeciw żadnemu z
nich.
- T'ha taemet vai - zwrócił się tym razem do mnie.
- Mów do mnie zrozumiale.
- A więc przybyłaś - powtórzył. - Czy i ty zamierzasz mnie zlikwidować?
- A nie sądzisz - odezwałam się cicho - że mogłam chcieć cię po prostu spotkać?
Długo patrzył na mnie bez słowa i zastanawiałam się jaki miałby wyraz
twarzy... Gdyby posiadał prawdziwą twarz. Złapałam się na porównywaniu,
ile w nim zostało z Aeirana.
- Długo czekałem - rzekł w końcu. - A od kiedy dotknęło mnie światło dawnych bogów, czekałem coraz bardziej niecierpliwie. Tymczasem ty nie dajesz mi spokoju.
Światło... Czy miał na myśli Święte Słońce z Jasności? A jeśli tak, to dlaczego?
- Czy ty nigdy nie czujesz tej potrzeby, demonie? - podleciał do mnie, a jego głos był tak obojętny jak to tylko było możliwe. - Potrzeby wyrwania się z ograniczającej cię powłoki i zjednoczenia się z czystym Chaosem?
- Nie - odpowiedziałam twardo. - Bo wtedy stałabym się czymś innym niż teraz jestem.
- I żałowałabyś tego? - zaniósł się dziwnym, suchym śmiechem. - Ja
od zawsze wiedziałem, że gdy przeczekam i wzrosnę ponownie w siłę,
stanę się znowu sobą! Zwłaszcza, że... tamten... robił się coraz
bardziej ludzki.
Pięknie. Jeśli właśnie czymś takim był za czasów panowania w Ciemności
dziewiątki bóstw, nie dziwota, że Aeiran nie lubił wracać do tego
pamięcią. A teraz...
- A jednak mam dla niego odrobinę uznania - stwierdził. - Dlatego więcej mnie nie ścigaj.
- Co masz na myśli? - dziwnie mi się z nim rozmawiało i starałam się by mi się głos nie załamał. Albo bym nie zaczęła krzyczeć.
- Przy następnym spotkaniu cię zabiję - w jego głosie wreszcie zabrzmiała jakaś emocja... gniew. - Wiele obrazów zatrzymał w pamięci, ale twój po to, aby mnie dręczyć...
- Czy ja jestem od dręczenia?! - zaczęłam tracić opanowanie. - Potrafisz
cofnąć czyjąś pamięć, wiem o tym! Może po prostu zrobisz to sobie i
będziesz miał spokój?!
- Spokój - powtórzył powoli. - Nie ma czegoś takiego. Zejdź mi z oczu... Już nie pozwolę ci się odnaleźć.
- W takim razie nikt już nie będzie mi stał na drodze - uznała
Wysłanniczka, która stanęła już na nogi i przysłuchiwała się naszej
przemiłej konwersacji. - A moje zadanie zakończy się tu i teraz!
No tak, powinnam była przewidzieć, że nie zrezygnuje... I że stać ją na
więcej niż przed chwilą. Chociaż niemal spodziewałam się fioletowych
błyskawic, tymczasem energia, którą się posługiwała, przypominała raczej
światło. Zmaganie światła z ciemnością? To aż śmieszne.
Ale wiedziałam, że powinnam ich rozdzielić... A może raczej czułam, a
zdrowy rozsądek raczej mi odradzał? W każdym razie uniosłam łuk i
posłałam strzałę między nich.
Nastąpiła eksplozja, a przecież aż takiego ładunku energii w strzałę nie włożyłam! Przecież...
Jak się to zakończyło? Tym bardziej nie wiem i nie pamiętam, co było dalej. Może to wszystko było tylko snem?
Przeciw temu przemawiały jednak dwa argumenty.
Po pierwsze, ja nie zwykłam za dobrze zapamiętywać snów.
Po drugie, nie ocknęłam się w gospodzie o poranku.
Poranek co prawda był, ale gdy otworzyłam oczy, leżałam na ukwieconej
wiosennej polanie, pod samotnym drzewem. Poszukałam obok siebie ręką -
Przekora Erlindrei spoczywała obok mnie. A gdy spojrzałam w górę,
ujrzałam siedzącą na gałęzi Xellę-Medinę. Popijała harbatę i machała do
mnie wesoło.
Ta to naprawdę ma wyczucie miejsca i czasu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz