24 IV

- Co sobie układasz? - pytanie Aeirana przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Skąd wiesz, że sobie coś układam? - uśmiechnęłam się i skierowałam wzrok na biegnącą po łace Nindë. Widziałam, że lepiej się czuje poza miastem.
- Zawsze w takich chwilach masz specyficzne spojrzenie - brzmiała odpowiedź. - Rozmarzone i sięgające gdzieś, gdzie inni nie dadzą rady.
Miałam ochotę trzepnąć się po głowie za tę skłonność do wyłączania się w każdej sytuacji i w czyjejkolwiek obecności. Ale tego nie zrobiłam, jak zwykle.
- Mam wreszcie możliwość skończenia opowieści o Klejnocie - wyjaśniłam - więc korzystam póki mam okazję.
- To, co wczoraj przez pół dnia pisałaś, nie wystarczy?
- Nie, tamto były notatki tworzące radosny chaos. A co? - zaniepokoiłam się. - Nie chcesz, żebym to napisała?
- Nie w tym rzecz, chętnie zobaczę tę historię twoimi oczami - teraz on zapatrzył się gdzieś przed siebie. - Ale na razie dziwnie się czuję, wracając do niej pamięcią.
- Gdyby tak... czas się cofnął - zadumałam się - i jeszcze raz stanąłbyś przed możliwością wyjścia z Ciemności, zrobiłbyś to?
Chwilę musiałam czekać na odpowiedź.
- Dlaczego nie dokończysz? - usłyszałam wreszcie. - Wiedząc, że ona wtedy zginie, to chciałaś powiedzieć, prawda? Odpowiem ci, że nie wiem.
Nie odezwałam się. Czekałam.
- Żałuję, że nie zdążyłem z nią porozmawiać bez dzielących nas luster - Aeiran właściwie zinterpretował moje milczenie. - Ale nie żałuję, że poznałem inne światy.
- Ale przez to nie czujesz się tu już jak w domu.
Oj, trafiłam w czuły punkt. Skrzywił się jakby połknął cytrynę.
- Pierwszy chciałeś wrócić do Ciemności, ale też pierwszy znów z niej uciekłeś - ciągnęłam niezrażona. - Jak to jest?
- Zauważ, że w przypadku Aldriny i Eskire'a było odwrotnie. Tak się zdarza - powiedział cicho. - Po powrocie zastaliśmy inny świat. Innych ludzi, którzy nas nie znali i sobie bez nas radzili. Pewnie radziliby sobie tak czy inaczej i dlatego właśnie bogowie przestali być potrzebni i zaczęli tracić osobowość.
- Aldrina mówiła, że było was dziewięcioro... Ale tylko wy, Czasoprzestrzenni, weszliście w ludzkie grono.
- Tamci chyba nie chcieli się do tego zniżać. Wiesz, że nawet ich za bardzo nie pamiętam? Nawet tego jacy byliśmy przed naszym odrodzeniem. Tamten czas jest dla mnie taki...
- Obcy? - podpowiedziałam. - Masz wrażenie, że teraz jesteś inną osobą?
- Ty się chyba na tym znasz - Aeiran uśmiechnął się lekko. - Nie raz już się odradzałaś.
- Ale za każdym razem się zastanawiam czy "ja" to tylko ta obecna, czy te poprzednie też. Ale mów dalej.
- Co tu mówić? Tylko tyle, że najwyraźniej czuliśmy się potrzebni. I tamci dwoje teraz również tak uważają.
- A ty już nie?
- Tutaj nie.
- A gdzie indziej tak?
Uśmiechnął się powoli, szeroko i złośliwie.
- Na to pytanie sama powinnaś sobie odpowiedzieć.
- Dlaczego... ja? - zapytałam gdy wróciła mi zdolność myślenia.
- Cóż, gdzie indziej mam co robić, póki jestem związany przysięgą - nie przestał się uśmiechać. - Potem się zobaczy.
No tak. Jak inaczej mógłby odpowiedzieć?
- Im szybciej skończy się czas tej diabelnej przysięgi, tym lepiej - wyrwało mi się.
Aeiran długo na mnie patrzył, gdy to powiedziałam. Czułam się nieswojo, zwłaszcza że nie mogłam nic wyczytać z jego oczu. Dopiero gdy przybiegła Nindë, a za nią - o dziwo grzecznie - No Doubt, oderwał ode mnie wzrok i odszedł w stronę swojego wierzchowca.
- To dlatego... - zaczęłam, choć trudno mi było wydobyć głos. - Że ciężko mi z myślą... Że towarzyszysz mi z musu.
Zareagował dopiero gdy wsiedliśmy na konie, a kolejne spojrzenie, jakie mi rzucił, nie było już aż tak kamienne.
- A czy ja się kiedykolwiek skarżyłem?

23 IV

- Dzisiaj już możesz iść sama - zezwolił po namyśle Aeiran, a ja poczułam się jak małe dziecko, którego trzeba ciągle pilnować. Co mi szkodzi, najwyżej się zgubię!
I tak nie czułam się zbyt niezależna, bo od wyjścia ze świątyni czułam na plecach wzrok Ner'linda, tego człowieka, który od przybycia tu był czymś w rodzaju mojego kamerdynera. Wygląda na to, że i ochroniarza... I może wydawało mu się, że go nie widzę?
- Moim obowiązkiem jest dbać o twoje bezpieczeństwo, pani - odpowiedział z lekkim uśmiechem, gdy go o to wreszcie zapytałam. - Co by powiedział Denethari, gdyby coś złego ci się przydarzyło?
- Robiłby mi wymówki przez resztę dnia i jeszcze trochę - prychnęłam. - Czy jeśli ci grzecznie powiem "możesz odejść", przestaniesz się wreszcie zachowywać jak przyzwoitka?
- Przyzwoitki towarzyszą raczej parom - usłyszałam znajomy głos. - Ale jeśli ja mu to powiem, posłucha. Chcesz?
Na widok Aldriny Ner'lind skłonił się głęboko i zmył się niemal z ulgą. Bogini podeszła do mnie z melancholijnym wyrazem twarzy. Widać jeszcze nie do końca przetrawiła to, co się stało z Ketrisem. Kiedy jej o tym opowiedziałam, długo nie mogła przestać płakać...
- Nie obejrzałaś jeszcze całego miasta? - zwróciła się do mnie. - Wiem, że wczoraj odbyłaś z Aeiranem długi spacer.
- Cóż, po zejściu z wieży nogi miałam tak miękkie, że więcej już chodzić nie mogłam - westchnęłam. Rzeczywiście, pod koniec tego spaceru mój towarzysz zaproponował mi obejrzenie całej stolicy za jednym zamachem, a najlepszy punkt widokowy jest na wieży, z której energia rozchodzi się na całą Ciemność. Ha! A ja już wiem, że ta energia napędzająca sprzęty techniczne jest przetwarzana z tego samego blasku, który odrobinę rozświetla Ciemność! W miejscu, w którym ustawiono wieżę, jest on najintensywniejszy... Zaś sama wieża dziwnym zbiegiem okoliczności przypomina nieco Tokyo Tower i też jest wysoka jak diabli. Widok z niej jest przepiękny, zwłaszcza wieczorem. To, że kurczowo wczepiłam się Aeiranowi w płaszcz, trochę mi utrudniało oglądanie, ale to jest właśnie radość posiadania lęku wysokości... Trzeba się przyzwyczaić.
- A w Gmachu Pamięci byłaś? - zapytała Aldrina.
- Tam, gdzie stała świątynia, zanim rozbiliście ją w pył, przenosząc się do DeNaNi? Jeszcze nie.
- W takim razie pora i na to - wyraźnie się ożywiła i pociągnęła mnie za sobą. Chyba nie dane mi było samotne zwiedzanie... W drodze bogini wypytywała o wieści z zewnątrz, wykazywała szczere zainteresowanie, na widok któego nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- Gdzie jest teraz Ketris, jak myślisz? - zapytała w pewnym momencie, tak jak kiedyś Lilly.
- Mnie o to pytasz? - wyjąkałam. - To twój Symbol go wchłonął, sam przy tym znikając.
- Ale ja niczego nie wyczułam, żadnej zmiany - zamyśliła się. - Czy to dlatego, że Symbol był w innym świecie? Nie wiem... Może Ketris gdzieś jest...?
Przyznam, że dawniej nie przepadałam za tą panią. Ale widząc, jak jej brakowało jedynego przyjaciela, spojrzałam na nią z sympatią...

Budynek zwany szumnie Gmachem Pamięci nie był specjalnie wielki, widać mieszkańcy Ciemności zachowują niewiele wspomnień. Ale przynajmniej na parterze pamięć o sztuce (zadziwiająco jak na ten wymiar kolorowej), a na pierwszym piętrze...
- To jest historia - Aldrina z nostalgią pokazała mi wiszące na ścianach gobeliny pokryte tekstami. - Jeszcze z czasów zanim odrodziliśmy się jako ludzie.
Spoglądałam na te uwiecznione wspomnienia, żałując, że nie potrafię ich przeczytać...
- A tu - podeszłyśmy do gobelinu zawieszonego samotnie, jakby na honorowym miejscu - przedstawiono całą dziewiątkę bóstw naszego świata.
- Zaraz, czekaj - przerwałam oszołomiona. - To są tu jeszcze jakieś bóstwa poza wami?
- Tak było - poprawiła Aldrina. - Nie tylko Denethari istnieli, ale również Khelisai i Ach'renn, dzierżący pieczę nad... Nad... - skrzywiła się. - Nie wiem... Już nie pamiętam.
- A nie napisano tu tego? - wskazałam na gobelin.
- Nie w tym rzecz - westchnęła. - Nie potrafię w sobie odnaleźć wspomnień o tamtych. My przetrwaliśmy, oni nie... I się bez nich, jak widać, obywamy. A przecież wtedy tak nie było...
Gdy wychodziłyśmy z budynku, w drzwiach minął nas Eskire. Na mój widok uśmiechnął się z ironią.
- Potrzeba było gościa z zewnątrz, żeby Aldrina zechciała tu przyjść - skomentował.
- Za to ty bywasz tu trochę za często - odpowiedziała bogini. - Tak ci tęskno do przeszłości? Nie możesz patrzeć w przyszłość?
- Ależ patrzę, patrzę - rzekł ujmującym tonem. - Jeśli nie ja, to kto miałby...? Może powinienem zajrzeć w twoją przyszłość? - nagle przeszył mnie wzrokiem. - Jak ci się podoba perspektywa zostania tu na zawsze?
- Najpierw musiałaby być taka perspektywa - odparłam chłodno.
- A nie? Widać, że Aeiran uczy się na błędach - Eskire zaśmiał się krótko. - Za tamtą pognał na zewnątrz, ciebie przyprowadził tutaj... Czy gdyby zamierzał tam wrócić, zabrałby swój Symbol?
Słuchając jego wywodu nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać.
- Za pozwoleniem, jego Symbol ja zabrałam - oświadczyłam w końcu. - Aeiran pewnie o tym wie, ale dotąd mi nie wypomniał...
- I to cię nie dziwi? Nie uważasz, że tym lepiej dla niego, że nic już was nie łączy z tamtym światem?
- Mnie też by nie dziwiło - Aldrina niespodziewanie uśmiechnęła się z rozbawieniem. - Bo pamiętam, że tam na zewnątrz ciągle jest t w ó j Symbol, Eskire. Więc nie musisz się tak o nich martwić.

21 IV

Trochę czasu zabrało mi znalezienie słów. I pozbieranie wszystkiego, czemu mogłam się przypatrzyć, a co mi tylko mignęło na chwilę przed oczami, ale nie zniknęło z mojej pamięci.
Ale wreszcie ten czas znalazłam.

Co zatem mogę napisać o Ciemności? Na pewno jest nieduża, wielkości może ziemskiego księżyca, jeśli nie mniejsza. Na pewno, jak z nazwy wynika, jest raczej mroczna, bo nie świeci tam żadne słońce. Niemniej jakiś delikatny i piękny blask wydobywa się z głębi... Nie z głębi ziemi, bo już dawno dokopanoby się do jego źródła. To coś innego, ale... Lubię tajemnice. W każdym razie za dnia Ciemność wygląda jakby panował w niej wieczór. Nocą blask znika...
Nie ma gwiazd. Taka jest cena bycia wymiarem wewnątrz wymiaru...
Konsekwentnie, nie ma również dostępu do międzysfery. Bez możliwości otwierania portali czuję się trochę bezradna, ale ciągle mam Nindë... Przyszła już do siebie po dość kłopotliwej podróży czarną dziurą, którą Aeiran otworzył tam gdzie zwykle, przy Rzece Klejnotów. W krytycznym momencie po prostu zamieniła się w mysz i schowała do mojej torby. Nota bene, nigdy wcześniej nie widziałam czarnej myszy. Takiej smoliście czarnej. Pasowała do scenerii.
Ale zanim doszła do siebie, miałam okazję skorzystać z tutejszych środków transportu! Nie wiem jakiej energii używają mieszkańcy Ciemności, ale mają czym napędzać długie pojazdy podobne do pociągów, ale sunące nieco nad ziemią, oraz podobnie poruszające się skutery. Są tam również takie śmieszne zwierzęta, mogące służyć za wierzchowce - mają gadzie pyszczki i zredukowane skrzydła, a biegają jak szalone - ale są pod ochroną, niewiele już ich zostało. Nindë na ich widok prychała i prychała.
Aeiran mówi, że zanim jeszcze Czasoprzestrzenni opuścili Ciemność, tych i innych zwierząt było więcej, podobnie jak niektórych drzew (drzew! Bez słońca rosnących drzew! Chemosynteza?) i kwiatów, choć na ich miejsce przyszły inne... W ogóle często porównuje przeszłość z teraźniejszością. Nie żeby obecnie mu się tu nie podobało, ale jakoś trudno mu się przyzwyczaić. Za dużo światów widział, być może?
Przez te dni objechaliśmy całkiem spory kawałek Ciemności - Aeiran tak jakoś manipulował przestrzenią, że po przejściu z DeNaNi zamiast od razu w świątyni głównego miasta znaleźliśmy się bardziej na łonie natury. I, do licha, tam roślinki błyszczą! Niemal tak mocno jak nocna łza, której, nota bene, nadal nie widziałam w pełni rozkwitu...
Żeby nie było, że tułaliśmy się tylko po polach i lasach, ludzi też mi się zdarzało spotkać... Aeiran wolał im się nie pokazywać. Raz tak zrobił i potem nie mieliśmy spokojnego dnia w miejscowości, do której akurat zajechaliśmy. Sama nie wzbudzałam takiej sensacji, hihi... Wystarczyło ubrać się w ciemne kolory i założyć naszyjnik wielomowy, żeby się całkiem nieźle zaklimatyzować. Ludzie tutaj są raczej wyciszeni i opanowani, ale po przełamaniu lodów naprawdę serdeczni. Spokój tu panuje. Relaksująca atmosfera.
Chociaż w stolicy jest już trochę gwarniej. Przywitała nas wreszcie stolica, do której dotarliśmy tej nocy. I przyznam się, że po zakwaterowaniu Aeiran tonem nie znoszącym sprzeciwu zagonił mnie spać, ale ja oczywiście siedzę i opisuję, bo chcę utrwalić swoje pierwsze wrażenie... Stolica jest chyba typowym miastem, w którym panuje nocne życie; chętnie obejrzę ją w dzień i porównam. Dalsza część pierwszego wrażenia to wysokie budynki w ciekawym - starym, zdaje się - stylu, oświetlone... Nie neonami raczej, bo nie są kolorowe a jedynie białe, i nie tak przytłaczająco jak na przykład w Las Vegas czy w La Ryon, ale elegancko i z umiarem. Bądź co bądź, mój krytyczny towarzysz również na nie patrzy chłodnym okiem, "za jego czasów" preferowano świece.
Zacumowaliśmy w świątyni - w świątyni! - nie mam pojęcia, co Aeiran nagadał o mnie tym, którzy się nią zajmują, ale dostałam przytulny pokoik z mięciutkim łóżeczkiem (z którego zaraz w końcu zrobię użytek, strasznie kusi), a człowiek, który mnie do niego zaprowadził, kłaniał mi się z szacunkiem i zaintrygowaniem jednocześnie...

Tak się przyglądam temu zapiskowi i chichoczę. Napisany jak przewodnik turystyczny, chyba rzeczywiście powinnam się wyspać, może wtedy będę bardziej produktywna. Rano czeka mnie dalsze poznawanie Ciemności i ciekawa jestem, czy Aldrina i Eskire się pokażą, czy raczej zaszyją się gdzieś za zatrzaśniętymi drzwiami...

18 IV

One day, one night, one moment
My dreams could be, tomorrow
One step, one fall, one falter,
East or west, over earth or by ocean
One way to be my journey,
This way could be my Book of Days
No day, no night, no moment,
Can hold me back from trying
I'll flag, I'll fall, I'll falter,
I'll find my day may be, far and away
Far and away...


Enya

- Czekaj, zatrzymajmy się na moment! - zawołałam i nie czekając na odpowiedź zeskoczyłam z Nindë.
- Co, zgubiłaś coś? - popatrzyła na mnie spode łba. Ja jednak podbiegłam do najbliższej kępki roślin.
- Zobaczcie, fiołki! - rozanieliłam się. - Nie, no to jest właśnie największa przyjemność podróżowania wiosną!
- Szukanie fiołków nocą po lasach? - parsknęła moja klacz. - I w ogóle ciemność panuje, po północy jest, a my nie dość że nie śpimy, to jeszcze się szwendamy po odludziach...
- To chyba nie jest tak niezwykłe jak się wydaje - Aeiran również zdecydował się zejść z No Doubta. - Skoro zamiast wreszcie udać się do Ciemności, rozjeżdżamy się po DeNaNi, to dlaczego Miya nie miałaby przy okazji szukać fiołków? - mówiąc to posłał mi krzywy uśmiech.
- Chyba nie jestem przekonana...
- Słuchaj no, zwierzaczku drogi - podeszłam do niej, patrząc jej uważnie w oczy. - Ociągamy się bo boisz się takiej podróży, tak? Więc nie marudź.
- To tobie się wydaje, że ja się... - Nindë nie dokończyła, widząc, że wierzchowiec Aeirana ruszył z kopyta bez jeźdźca. - A!!! Teraz się zdecydowałeś, bestio jedna?!
- Zaraz zostaniemy bez koni - Aeiran popatrzył na nasz odbiegający inwentarz bez większego żalu. - Zrobimy im na złość i przeniesiemy się portalem?
- Wredny jesteś. Co poradzę, że Pokrzywa tak chciała jechać, a teraz się miga? - mruknęłam. - Rozumiem, że i ty się nie do końca przyzwyczaiłeś do takiego środka transportu? Cóż, miecz od Cirnelle wisi w twoim domu na ścianie, rumaka też mogłeś tam zostawić...
- Na ścianie?
- Nie łap mnie za słówka, za pozwoleniem! - burknęłam i nagle złapał mnie atak śmiechu. - W roli trofeum, czyżby?
- Nie da rady, cuda się nie zdarzają - omal się nie roześmiał. - Ale póki co, powinnaś zdążyć...
Zanim dokończył, gdzieś z lasu rozległ się wrzask: "NO STÓJŻEEEEEEEEEE!!!"
- Może Nindë uda się go upolować - zasugerowałam. - Ona najwyraźniej uwielbia rywalizację... Ale co mówiłeś?
- Że może zdążysz zerwać sobie parę fiołków - usłyszałam w odpowiedzi.
- Coś ty, zwiędną i nic z nich nie będzie... Niech sobie żyją - zaprotestowałam. - Ale teraz czuję taką różnicę... Podczas naszej wędrówki jesienią, w lasach pachniały tylko suche liście, a teraz...
- Mówisz o tym z takim przejęciem, jakby to była twoja pierwsza podróż - zauważył Aeiran.
- Bo wiesz, wtedy pokazywałam Lilly DeNaNi - przypomniałam. - I podczas tego pokazywania... Jakbym odkrywała ten świat na nowo. A jednocześnie czułam się jego częścią.
Przymknęłam na chwilę oczy. Przyszły wspomnienia.
- Jak ty to robisz?
- Co takiego? - spojrzałam na swojego towarzysza ze zdziwieniem.
- Zawsze potrafisz znaleźć coś, z czego cieszysz się jak dziecko - odpowiedział z namysłem. - W każdej sytuacji.
- Tak jakoś samo przychodzi - wzruszyłam ramionami. - Może wszyscy by tak potrafili, gdyby tylko pamiętali jak się to robi?
Spojrzałam w górę, na jasno świecące gwiazdy i ksieżyc.
- To jest dopiero widok! - stwierdziłam, siadając na trawie i ciągnąc Aeirana za rękaw. - Siadaj i... - Urwałam na chwilę, słysząc odgłos kopyt, który po paru sekundach znów umilkł. - Słuchaj gwiazd.
- Myślisz, że pokażą ci przyszłość?
- Nie, one w ten sposób nie działają. A ja już niespecjalnie czuję się Szarą Czarodziejką, specjalistką od gwiazd. Życie nie to. Trzeba patrzeć przed siebie, nie za siebie.
- I to mówisz ty, która pewnie zapiszesz to wszystko w swoim pamiętniku i kiedyś będziesz to czytała, uśmiechając się do wspomnień?
- Tak. Chciałam sprawdzić, co na to powiesz.
- To teraz posiedź przez chwilę w ciszy i posłuchaj gwiazd.
- Mądrala się znalazł - prychnęłam. Jak miałam słuchać gwiazd, skoro te dwa zwariowane zwierzaki co chwilę przebiegały obok, tupiąc na pełny regulator i psując atmosferę?
A jednak po chwili przestałam zwracać na to uwagę...
- Tak mogłoby być już zawsze - szepnęłam do siebie.
I uchwyciłam, a raczej poczułam pytający wzrok Aeirana. No tak, zapomniałam, że nie jestem tu sama...
- Moglibyśmy tak sobie po prostu wędrować - powiedziałam z rozmarzeniem. - Bez konkretnego celu. Poznawać świat.
- Akurat ten świat już chyba znasz.
- No to jakiś inny. Jeszcze niepoznany.
- Przypominam ci, że wkrótce przeniesiemy się do Ciemności. - rzekł na to. - I będziesz ją mogła poznawać aż ci się znudzi.
- To chyba jeszcze nie to - pokręciłam głową. - Taki świat, który oboje moglibyśmy poznawać od podstaw. Czegoś takiego mi brak... Dlatego tak się zaczytywałam twoimi listami.
- Poważnie?
- Mhm... Wiesz, mam takie wrażenie, że już dziś nie zasnę. Masz jakiś pomysł na spędzenie reszty nocy?
- Jak dla ciebie? - zamyślił się. - Przetańczenie jej w Tarahieny czy gdziekolwiek, gdzie o tej porze gra muzyka?
Zachichotałam jak mała dziewczynka.
- Właściwie po co się pchać gdzieś o setki kilometrów stąd, skoro muzyka wcale nie musi być grana przez ludzi na instrumentach? - podniosłam się i zakręciłam na palcach. - Świat wygrywa własną melodię również i tutaj, co ty na to?
Zakręciło mi się w głowie i upadłabym, gdyby Aeiran mnie nie podtrzymał.
- A jak z twoim wyczuciem rytmu? - usłyszałam.
- No wiesz? Jeszcze nigdy ci na nogę nie nadepnęłam!
W odpowiedzi zakręcił mną i jeszcze raz zawirowałam bez obawy, że zaliczę spotkanie z trawą.
I może to nic niezwykłego w świecie do tego stopnia magicznym, ale przez te kilka minut naszego tańca miałam wrażenie, że rzeczywiście coś w powietrzu słychać...
- O, jest i ten twój rytm - w pewnym momencie nastawiłam ucha. - I to coraz głośniejszy.
Przyspieszyliśmy kroku gdy nasze konie wreszcie się pokazały. Zatrzymały się nieco zdziwione, przynajmniej Nindë. Która spojrzała na nas jak na wariatów i chrząknęła.
- No i czemu już nie tupiecie? - rozżalona wyplątałam się z objęć swojego partnera. - Taki fajny rytm był! Nie zdążyliśmy się porządnie rozkręcić!
- Miya... - głos klaczy brzmiał niezwykle łagodnie. - Zjadłaś jakąś jagódkę może? Albo jakieś ziółko?
- Pokrzywunia, złotko - odpowiedziałam tym samym tonem. - Naprawdę nie trzeba mnie zawijać w kaftanik i uspokajać młoteczkiem. Jestem po prostu... Chyba szczęśliwa.
Po tych słowach poczułam, że faktycznie tak jest i roześmiałam się w głos.
- Chociaż może Vanny powiedziałaby, że to zgubny wpływ księżyca - zadumałam się. - Ale co tam, obchodzę urodzinki na dzień przed nocą świętojańską, księżyc mi ponoć patronuje, więc ma prawo mieć na mnie wpływ. Zgubny też.
Uśmiechnęłam się do swoich myśli i popatrzyłam na jaśniejący na niebie sierp.
- W Starym Świecie mawiano - zaczęłam - że gdy ksieżyc jest w nowiu, to znaczy, że zasłoniła go Patronka magii, która patrzy z góry na ziemię... A przybieranie to znak, że owa Patronka powoli udaje się z powrotem do swojej siedziby. A przy okazji zabiera ze sobą ludzkie życzenia. Jeśli jej się spodobają, spełnia je gdy wraca, czyli gdy księżyca ubywa. Dlatego dobrze byłoby wypowiedzieć jakieś życzenie zanim nadejdzie pełnia...
- Ja mam jedno - Nindë zarzuciła grzywą. - Żebyś okazała odrobinkę zdrowego rozsądku.
- I kto to mówi? - odcięłam się. - To nie ja się wariacko ganiałam z No Doubtem po lesie, drąc się wniebogłosy!
- A czego ty sobie zażyczysz? - Aeiran stanął obok mnie, również patrząc na ksieżyc.
- Mogłabym wyrazić życzenie żeby Nindë nie bała się wejść do Ciemności - moim słowom towarzyszyło parsknięcie rozdrażnienia. - Ale skoro miałoby się spełnić dopiero po pełni, to się nie opłaca... Więc chyba nie mam życzeń.
- Chyba ci nie wierzę.
- A akurat powinieneś - odparłam rozmarzonym głosem. - Bo w tej chwili nie potrzebuję życzeń. Jestem szczęśliwa, pamiętasz?

16 IV

Gdy wpadliśmy do Marzenia, cała trójka mieszkańców znajdowała się w jasnej i przestronnej kuchni. Przy czym Leo i Milanee kłócili się ile wlezie.
- Fajnie, że wpadliście! - zawołał do nas ten pierwszy. - Bądźcie tak miłe i uświadomcie jej, że nie umie gotować!
- Jak mamy jej uświadomić coś, czego jeszcze nie wiemy? - zapytałam.
- No i się nie dowiecie. Nie to nie - burknęła niebieskowłosa, która tym razem miała na sobie mieniący się błękitem kostium, w niektórych miejscach składający się z samej siateczki, oraz fartuszek, który zwykle nosił Leo.
Moja kuzynka dołączyła do Vaneshki, która siedziała na stole i śmiała się aż jej brakło tchu.
- Widzę, że humorek dopisuje - zagadnęła ją Vanny. - A ja z takimi hałaśliwymi lokatorami chyba bym nie wytrzymała... Oto dlaczego tak często wybywam z własnego domu.
- Ja w swoim chyba jeszcze trochę zostanę - zachichotała pieśniarka. - Przygarnięcie tych duszyczek było całkiem niezłym pomysłem.
Mówiła tak wesołym i beztroskim tonem, jakiego jeszcze u niej nie słyszałam. Wyglądało na to, że moment kryzysowy ma już za sobą. Na widok popisów Tenariego, który właśnie zaatakował Leo skrzydłami, zaśmiała się jeszcze serdeczniej.
- No, ale w herbaciarni jest spokojnie - kontynuowała Vany. - A niedługo być może wybiorę się jeszcze gdzieś indziej - zakończyła z błyskiem w oku.
- Więc i ty zostawisz Blue Haven na pastwę losu, tak?! - udałam oburzenie. - Jak wrócę i zastanę bałagan, tooo...
- No tak, twoja podróż! - przypomniała sobie Vaneshka. - Przecież miałam ci pożyczyć tę szkatułkę nabytą w Solen, a oczywiście zostawiłam ją w swoim pokoju...
- To ja pójdę i przyniosę! - wyrwała się Milanee, a ja postanowiłam iść z nią, bo nigdy nie miałam dość przechadzania się po Marzeniu i wykręcania szyi przy podziwianiu bibelotów.
- Jest w którejś szufladzie komódki! - zawołała jeszcze pieśniarka, gdy jej lokatorka chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła z kuchni.
Pokój Vaneshki był oczywiście zielony i pełen najróżniejszych poduszek, których jej wręcz zazdrościłam. Tylko jakoś nie przyszło mi do głowy, że wspomniana komódka ma tak potworną ilość szuflad...
- No to szukamy! - Milanee radośnie otworzyła pierwszą lepszą. - Co to ma być za szkatułka?
- Taka, którą da się otworzyć tylko sposobem - zachichotałam. - Lepsza niż najlepszy sejf. Taka mała, czarna, ze srebrnymi zdobieniami.
- Jak mała, to co do niej schować? - zadumała się dziewczyna, otwierając wszystkie szuflady po kolei... Aż się zaniepokoiłam, tak bezczelnie przetrząsać czyjeś rzeczy...
- To to? - spytała po chwili, wyciągając z ostatniej do sprawdzenia szuflady szkatułkę, a przy okazji dość dużą kartkę. - Oj, oj, chyba coś pogniotłam...
Spojrzałam na kartkę - jedna strona, prócz podpisu Lullaby była czysta, ale rozpoznałam wymyślny styl pisania Geddwyna.
- Wiesz, może to schowaj - zasugerowałam. - Skoro Vaneshka trzyma to na dnie szuflady, to chyba nie...
- Nie przesadzasz aby? - roześmiała się Milanee. - No przecież nic się nie stanie jeśli na moment rzucę o... O ja cię kręcę, ależ to kapitalne!
Słysząc ten okrzyk odruchowo spojrzałam na rysunek, który - co było u Geddwyna rzadkością - był całkowicie kolorowy. Chociaż kolorki były dość mroczne... Coś jakby wirująca przestrzeń, galaktyka może? A na pośrodku tej przestrzeni skulona postać kobieca o pięknych jasnych lokach. Nie widać było jej twarzy, ale wyglądała jakby spała. Miała czarną suknię, a na lewej ręce bransoletę z dzwoneczkami. Natomiast w tle dostrzegłam jeszcze kogoś, kogoś dobrze mi znanego. Twarz kobiety o jasnych włosach i błękitnych oczach - a jednak mimo tak chłodnego połączenia obdarzona była dziką, nieco groźną urodą.
- No i sama się zapatrzyłaś - zachichotała Milanee. - Widziałaś już kiedyś ten obraz?
- Tak się składa, że ta pani w tle jest moją matką - odpowiedziałam z pewnym wahaniem. - I chyba zsyła właśnie jakiś koszmarek na tę śpiącą. Ale sensu rysunku nie łapię...
- Tak czy inaczej jest niesamowity i na miejscu Vaneshki bym go na ścianie zaraz powiesiła - stwierdziła dziewczyna, ale grzecznie schowała rysunek z powrotem do szuflady.

- No dobra, dobra - powiedziała Vanny. - Już mi chyba z dziesiąty raz powtarzasz, żebym opiekowała się Tenarim. Jakbym nie zamierzała tego robić, no wiesz co?
- Czyżbym była nadopiekuńcza? - roześmiałam się. - W każdym razie herbaciarnią też się opiekuj.
Kuzynka spojrzała na mnie z pewnym politowaniem. No cóż, zawsze się tak z nią żegnam gdy wyjeżdżam na dłużej... Powinna się już przyzwyczaić.
- A jakby wpadł Lex albo Xemedi-san, to nie waż się im mówić gdzie mnie wyniosło! - nakazałam. - Niby nie dostaliby się tam, ale kto ich wie... Jak im coś do głowy strzeli...
W odpowiedzi Vanny tylko pokręciła głową, a potem mocno mnie uścisnęła. Odpowiedziałam podobnym uściskiem.
A potem chwyciłam torbę, poszłam po Nindë i przeniosłam się do DeNaNi, gdzie miał na mnie czekać Aeiran.

14 IV

- No, z Rob Roya to jest jakiś pożytek - stwierdziła Nindë. - Wreszcie jest się z kim pościgać!
- A ścigaj się na zdrowie, póki na tobie nie siedzę - powiedziałam.
- Wypraszam sobie takie traktowanie mnie przedmiotowo - parsknął wierzchowiec Vanny, która zaniosła się złośliwym śmiechem. - Jeszcze mogę zmienić zdanie, zauważ!
- Oj, ja przecież nie miałam nic takiego na myśli - moja klacz zmieniła ton na błagalny. - No coś ty, chyba się nie obrazisz, prawda? Prawda?
- Coś ci powiem - Vanny usiadła na trawie obok mnie. - Ona albo jest do ciebie podobna z charakteru, albo się taka przy tobie stała.
- No proszę. Pokrzywa, słyszysz? - tym razem ja się roześmiałam.
- Słyszę i taktownie nie skomentuję - zawołana podeszła do Rob Roya i trąciła go łbem. - Berek!
- Co berek, jaki berek - burknął, patrząc za oddalającą się już Nindë - Jak mam wyzwolić swoją maksymalną prędkość i ją zakasować z tym pędrakiem na grzbiecie?
- Biegnij, biegnij - odpowiedziałam - Najwyżej się puści i odfrunie gdy będzie miał dość.
- A nie będzie - dodała moja kuzynka z diabelskim błyskiem w oczach.
- W takim razie mógłby  j u ż  puścić. Naprawdę nie musi tak kurczowo ściskać mojej grzywy...
- Biegnij, nie gadaj. Bo kopnę.
Rob Roy spojrzał na Vanny z miażdżącą ironią i wreszcie ruszył.
- No a my sobie teraz poleniuchujemy - rzekłam z zadowoleniem, rozkładając się na trawce.
- Mówisz jakbyśmy nie robiły tego przez najbliższy tydzień - zachichotała Vanny. - Ale możemy się też... O! Porozanielać!
- Skoro wiosna cię dopadła, nie żałuj sobie - szturchnęłam ją lekko. - I przyznaj się co też ci chodzi po głowie! - a widząc, jak usilnie stara się nie zarumienić, dorzuciłam: - Albo kto...
- A czy ja coś mówię?! - chyba chciała to powiedzieć z wyrzutem, ale jej nie wyszło.
- No właśnie nic nie mówisz i czuję się tak trochę wstecz!
- Wiesz, tak się zastanawiam - zadumała się. - Ty też nic nie mówisz... A innych na zwierzenia naciągasz.
- Nie ma o czym mówić - skwitowałam to. - Nietrudno zauważyć, że w moim życiu uczuciowym nic się nie dzieje.
- W tym życiu nie - westchnęła Vanny. - Nie będę ci uświadamiać, że wreszcie powinno zacząć, ale...
- Ale co?
- Przypomniało mi się co mówiłaś, gdy parę dni temu byłyśmy w Marzeniu z okazji wspierania duchowo Vaneshki. Że umarłaś kiedyś z miłości, a teraz nie uważasz, że było warto.
- Poniekąd - potwierdziłam. - Rzuciłam się w walkę z przeświadczeniem, że śmierć przyjmę z radością... I figa.
- Czy to jest na tyle bolesne wspomnienie, że nie zechcesz się nim podzielić?
- Aleś ty dzisiaj dociekliwa - wyszczerzyłam zęby. - Chcesz wiedzieć? Zatem ci powiem, że to było dawno temu, kiedy pierwszy raz byłam do szaleństwa zakochana... Przynajmniej pierwszy zapamiętany raz.
- Nie wiem w kim, ale go nie lubię - zdecydowała. - I co, wystawił cię?
- A najśmieszniejsze, że wtedy też byłam demonem - ciągnęłam. - Miałam nadzieję, że kocha mnie na tyle, by to zaakceptować... Więc mu wyznałam.
Nie odpowiedziała, ale po wyrazie jej twarzy poznałam, że domyśliła się, co było dalej.
- I chyba byłam beznadziejną romantyczką lubiącą wzniosłe sceny - uśmiechnęłam się gorzko. - Może to i lepiej, bo mogłam się odrodzić jako ktoś inny... I żyć od nowa.
- Skoro byłaś zakochana, to nie tak trudno zrozumieć - stwierdziła Vanny.
- Chyba jednak trudno... Bo wiesz, ja już go prawie nie pamiętam. Szybko zapomniałam - przyznałam. - W każdym razie to była moja jedyna udana śmierć z rozpaczy... Bo za drugim razem, kiedy doszła do mnie wieść, że Arten nie żyje, już mi się nie udało.
- Bo przebudziła się w tobie smoczyca.
- O tak. Straszna, chaotyczna potwora.
- I dzięki temu poznałaś Geddwyna, narysował mi obrazek i mam prawo się rozanielać.
- Ha! A jednak!
- Yyyy... - Vanny już miała coś powiedzieć, ale w tym momencie przygalopowały do nas nasze rumaki. Tenari ciągle trzymał się grzywy Rob Roya i miał w oczach radość świata.
- No, troszkę się wyżyłam - oznajmiła Nindë. - Może starczy przez okres szwendania się z tym dobijającym No Doubtem...
- Ruszamy dopiero pojutrze - przypomniałam. - Jeszcze się zdążysz wyżyć.
- Tak, dokoła parkingu...

Gdy znaleźliśmy się z powrotem w Blue Haven, od razu klapnęliśmy na kanapę... To znaczy, klapnęłyśmy.
- Jak on to robi, że nie ma dosyć? - westchnęłam, patrząc na Tenariego, który właśnie zaczął latać po herbaciarni.
- Chyba przydałoby się wziąć z niego przykład, a nie... - Vanny podniosła się z kanapy i w urwała, zauważywszy coś na stoliku.
- Poczta, szefowo - podała mi kopertę z nieznanym charakterem pisma.
Otworzyłam ją dość nieufnie. Znajdująca się w niej kartka była ozdobiona wizerunkiem bluszczu i pachniała jak... No, jak męskie perfumy, nic dodać, nic ująć. Wiadomość brzmiała następująco:

Abyś nie myślała, że zapomniałem - wręcz przeciwnie, liczę, że wkrótce znów podejmiemy nasze zmagania. Czekam na to niemal tak niecierpliwie jak Ty.

Ern Fáel ev Saedd

- I ty twierdzisz, że w twoim życiu uczuciowym nic się nie dzieje? - Vanny spojrzała na mnie z ukosa.
- Za dziwne wybryki rozmaitych agentów END-u nie odpowiadam - oznajmiłam kategorycznie i schowałam list na dno szafy zanim dorwał go Tenari.
- To jak, Vanny? - zwróciłam się do kuzyneczki. - Pokażesz mi kiedyś ten rysunek?

12 IV

- Parz herbatkę, będziemy za chwilę miały gościa. Prosto z Agencji - oznajmiłam Vanny z samego ranka.
- I dopiero teraz mi to mówisz? - spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Sama wiem od paru minut...
- Chyba nie powiesz, że jesteś jasnowidzem - prychnęła.
- Nie, wyśniłam sobie. Już do kuchni. Kopciuszku - pogoniłam ją poduszką.
Zdążyłam jeszcze trochę poprawić włosy - co zwykle jest trudnym zadaniem - gdy mój faktycznie wyśniony gość, pojawił się w Blue Haven.
- Ojamashimaaaaaaasu! - powitała mnie radośnie Yori-chan. - Jak widzisz, dotarłam!
- Widzę też, że nie sama - zauważyłam za jej plecami fioletową czuprynę, której właściciel starał się pokazać wszem i wobec, że go tu nie ma.
- A, bo się przyczepił - mruknęła Śniąca. - Wykopać?
- W myśl zasady "gość w dom, to mu kopa"? - roześmiałam się. - Rozgośćcie się oboje, kopać będę gdy zajdzie potrzeba.
Demon udał że oddycha z ulgą i rozsadł się na kanapie, ja i Yori do niego dołączyliśmy...
I wtedy z kuchni wypadła Vanny, z pokaźną szklanką wody i wołając "Śmigus-dyngus!!!" chlusnęła nią prosto na nas.
- Ups... - zaczerwieniła się, kiedy uświadomiła sobie, że nie siedzę na kanapie sama. - Przepraszam...
- Nie no, to nawet fajne przywitanie było - wyszczerzył zęby złotooki. - To jakiś rytuał poranny, czy coś?
- To taka tradycja w jednym ze światów - wyjaśniłam, po czym z grobową miną przeniosłam nieco (?) wody z basenu i z pluskiem spuściłam ją na kuzynkę. Po tym prysznicu prychała jak kociczka.
- Skoro już mamy za sobą chrzest bojowy - powiedziała po chwili - to może się poznamy? Vanille Loire, kuzynka Miyi.
- Cześć! Ja jestem Yumeno Yori, a to... kolega - wskazała na demona, wzruszając ramionami.
- Właśnie - spojrzałam na niego z wyrzutem. - Mógłbyś podawać światu jakiekolwiek imię, wyobraź sobie. Wiesz jak mi się trudno o tobie pisało w pamiętniku?
- To piszesz o mnie w swoim pamiętniku? - chłopakowi rozbłysły oczęta. - Ze wszystkimi szczegółami?
- Gdybym była tobą, nie chciałabym wiedzieć, jak mogą cię obsmarować rozmaite kronikarki - zachichotała Yori.
- Boś zazdrosna, ot co.
- Życzycie sobie herbatki? - Vanny weszła w swoją rolę kelnerki.
- Ja sobie życzę. Lapsanga - demon wstał i zajrzał jej w oczy wzrokiem niczym szczeniaczek, na co Yori zmarszczyła nos.
- A mi brzoskwiniowej - ona widać nie przepadała za przypaloną herbatą.
Vanny udała się do kuchni, mijając wylatującego z niej Tenariego. Był zaspany i co chwilę ziewał... Podfrunął do gości, przyglądając im się mętnym wzrokiem.
- Svart - zdziwił się złotooki. - Zostałas opiekunką do dzieci?
- A co, nie wolno? A ty, urwisie - zwróciłam się do małego - przyznaj się lepiej co już zdążyłeś nabroić w kuchni!
Demoniątko spojrzało na mnie niewinnie, po czym ułożyło mi się na kolanach i zasnęło z powrotem.
- Czyż on nie jest rozkoszny? - Vanny ostrożnie wyszła z kuchni, trzymając tacę z herbatą. - Proszę bardzo. Ciasteczek na zagrychę chcecie?
- Ja dziękuję - Yori zamachała rękami i wzięła swoją filiżankę. - Nie mogę niestety tu długo siedzieć, więc poprzestanę na herbatce...
- Sprawy służbowe? - zainteresowałam się.
- Nie, jadę do brata. Bez ciebie - zmiażdżyła demona spojrzeniem nim ten zdążył cokolwiek pisnąć. - Chcę mu powiedzieć... o Hikari-chan.
- Pewnie będzie mu przykro, że nawet nie dała wam znaku życia - westchnęła wtajemniczona Vanny.
- Pewnie tak... - Yori na chwilę posmutniała, ale zaraz parsknęła śmiechem. - Jednak może to i lepiej, że nie wróciła? Kiedy ze sobą chodzili w liceum, bezustannie ją ciągał na treningi kendo albo na gry wideo... A przez te trzy lata nic się nie zmienił, więc dalej by ją ciągał.
- Pozdrów - moja kuzynka powiedziała to w tej samej chwili co ja.
- Wy tak zawsze chórem? - zachichotał demon.
- A skąd! - żachnęłyśmy się równocześnie.
- Dobra, pozdrowię - Yori ze śmiechu o mało nie zakrztusiła się herbatą. - Będzie zachwycony, słowo daję.
- Na ziemię się wybierasz?
- Nie, chociaż chętnie odwiedziłabym dobre stare Tokio - odpowiedziała. - Ale mój braciszek siedzi w pewnym małym wymiarze... W robocie. A pracuje z samymi świrami.
- Śmiem twierdzić, że to u was rodzinne - jej towarzysz uśmiechnął się lekko. Zignorowała go ostentacyjnie.
- Chyba jeszcze wpadnę, fajnie tu u was - odłożyła pustą filiżankę i ziewnęła. - Gomen, skrzywienie zawodowe. - Przeciągając się, wstała z kanapy.
Pożegnaliśmy się i goście opuścili herbaciarnię. Ciekawa jestem, czy Yori zgubiła swojego koleżkę, czy jej się to nie udało...
- To co? - rzuciła Vanny. - Budzimy dziubdziusia i ruszamy na przejażdżkę?
- Niezły pomysł - stwierdziłam. - Przecież gdyby przespał jazdę konno, nigdy by nam nie wybaczył...
Uśmiechnęła się perfidnie i poszła do kuchni po następną szklankę wody.

8 IV

Wzięło nas na wiosenne porządki. Nawet taka bałaganiara jak ja ma czasem ochotę posprzątać... Zwłaszcza że wiosna dodała nam sporo energii. Wczoraj wybrałyśmy się pojeździć konno i przy okazji przywiozłyśmy sobie naręcze kwiatów. Po pół godziny upajania się ich zapachem uznałyśmy, że chyba jesteśmy na haju, więc możemy robić różne dziwne rzeczy, bo zostaną nam wybaczone (wiwat niepoczytalność!). Cóż, jeśli największym szaleństwem jest sprzątanie, to kwalifikujemy się na oddział zamknięty.
Przywołałyśmy sobie Chmurkę i Mgiełkę do pomocy (Obłoczek jest jednak zbyt nieśmiały) i teraz oprócz nas po Blue Haven snują się dwa równie pełne energii żywiołaki powietrza, na które co krok wpadamy. I przez które przelatujemy.

- Leo, wskakuj na stół, zanim dosięgnie cię karząca froterka sprawiedliwości! - zawołała w biegu Vanny na widok gościa. Chłopak zrobił wielkie oczy i przycupnął na krześle, z nogami w górze.
- Chyba nie powiesz, że znów sam zostałeś w Marzeniu? - usiadłam obok, trochę już zmęczona tymi porządkami.
- A żebyś wiedziała - mruknął. - Vaneshka wybrała się na zakupy. Z naszą nową lokatorką.
Powiedziawszy to prychnął, a wraz z nim Vanny, której jakoś nie przypadła do gustu Milanee.
- Rozumiem, że to już ustalone - powiedziałam, dając znak Chmurce żeby przyniosła więcej herbaty. - Martwię się tylko, że Vaneshka tak szybko wstała. Nie powinna jeszcze poleżeć?
- Jej to powiedz - westchnął Leo. - Niespecjalnie ją rozumiem... Dzisiaj jest taka pełna energii, że nie mogła usiedzieć w domu. A czasem zamyka się w swoim smutku i wtedy całkiem jakby jej nie było. Nie wspominając o tych wypadach na pomoc zagubionym duszyczkom takim jak ja.
- To ostatnie akurat pojmuję - odparłam. - Chce w ten sposób spłacić dług... Za własne ocalone życie. Ale te inne sprawy...
Leo spojrzał na mnie pytająco.
- Gdybym powiedziała, że ją rozumiem, mogłoby to zabrzmieć dwuznacznie.
Teraz dopiero wyglądał na skołowanego. Vanny oderwała się wreszcie od froterki i zajęła krzesło przy naszym stoliku.
- Byłeś kiedyś nieszczęśliwie zakichany, Leo? - zapytała.
- ...Jaki?! - popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- No wiesz, ty ją tak, ona ciebie nie.
- Chyba... Nie byłem - elf pokręcił głową, próbując pozbierać myśli.
- Bo widzisz - zaczęła tłumaczyć moja kuzynka. - Z miłością jest zwykle tak, że dodaje skrzydeł. Energii do życia. Ale jeśli jest nieodwzajemniona, wtedy nie ma się dokąd polecieć i co z tą energią zrobić... I wtedy popełnia się różne nierozważne czyny. Wierz mi, wiem co mówię!
Niewątpliwie wiedziała co mówi, ale zaskoczyło mnie, że mówi to tak lekko. Pamiętam jak trudno było ją pocieszyć przez te jej sercowe problemy, a z drugiej strony nie wyglądała na specjalnie załamaną, referując mi, jak to Rick i Andrea dają się ponieść panującej na Rozdrożu wiośnie i gruchają do siebie jak te dwa gołąbki... Może i bym ją podpytała, ale nie wiem czy to byłby najlepszy pomysł. Ostrożności nigdy za wiele.
- No dobra - przerwał moje rozważania Leo. - Czy w takim razie mogę znaleźć kolesia, który zawrócił Vaneshce w głowie i dać mu w baniak?
- Nie - powiedziałam zanim pomyślałam.
- Czemu nie? - wyglądał na zawiedzionego, a Vanny, nie wiedzieć czemu, zaczęła chichotać.
- Bo byście jej nastrój popsuli! - wykrztusiła.
Zanim zdążyłam cokolwiek biedakowi wytłumaczyć, obiekt jego żądzy zemsty nieoczekiwanie pojawił się w herbaciarni. Z namysłem powiódł wzrokiem po zebranych, aż wreszcie podszedł.
- Pozwól na chwilę - rzucił i chwycił mnie za rękę. Zdążyłam tylko posłać Vanny i Leo przepraszające spojrzenie i już mnie nie było...
- Czy ja naprawdę muszę się czuć tak pomiatana?! - syknęłam.
- Twoje uczucia tylko od ciebie zależą - odpowiedział Aeiran, gdy znaleźliśmy się w jego wymiarze. - Tutaj nikt nam nie będzie przeszkadzać.
Prychnęłam i rozsiadłam się w fotelu.
- Można pomyśleć, że porywanie niczemu nie winnych kobiet prosto z domu to twoja specjalność.
- Zależy od okoliczności - wzruszył ramionami. - Specjalnego oporu jakoś nie napotykam.
- A zdajesz sobie sprawę, jak to zabrzmiało? - wbrew sobie miałam ochotę się roześmiać. Zwłaszcza gdy jego pytające spojrzenie powiedziało mi, że nie wiedział.
- Czy ja też wrócę do domu z płaczem? - zapytałam.
Wyglądał na zdziwionego, gdy zajął drugi fotel.
- Dlaczego?
- A dlaczego nie?
Gdyby to było możliwe, oczy by mu pewnie pociemniały.
- Chyba właśnie to wykurzyło mnie przed chwilą z herbaciarni - mruknął. - Czy gdybym tam pozostał, usłyszałbym podobny wyrzut razy trzy?
- Bardzo możliwe - rzekłam cicho. - Skoro ciągle nie wiesz jak obchodzić się z Vaneshką, to może daj jej spokój raz a dobrze?
- Ofukałaś mnie kiedyś, że nie staram się jej zrozumieć - przypomniał. - Dlatego też ostatnio się właśnie starałem.
- I jak rezultaty?
- Może trudno ci będzie w to uwierzyć, ale próbowałem z nią rozmawiać - odpowiedział. - A ona w rewanżu próbowała śpiewać. I potem już jej humor nie wrócił.
Nie wiem skąd to wrażenie, że nie powinnam go pytać, co takiego zaśpiewała, więc powściągnęłam ciekawość.
- Teraz za to pcha się tam, gdzie niebezpieczeństwo, by móc uratować czyjeś życie - powiedziałam zamiast tego. - W taki sposób spłaca wobec ciebie dług, wiesz?
- To jest lepsza z dwóch opcji - odparł Aeiran niewzruszenie.
- Jaka zatem jest ta gorsza?
- Powiedziała mi kiedyś, że mogę rozporządzać jej życiem, jak tylko mam ochotę - rzekł takim tonem, jakby opowiadał o czymś niesamowicie niedorzecznym.
- Czyżby to ci nie odpowiadało? - zapytałam uszczypliwie.
- Spójrz na to tak - niespodziewanie przeszył mnie wzrokiem. - Ja mógłbym coś takiego oznajmić tobie.
- Oszalałeś? - zawołałam. - Nie chciałabym, wyobraź sobie! I wprost nie mogę się doczekać kiedy minie czas tej przeklętej przysiegi!
- O, widzisz - posłał mi ten swój powściągliwy uśmiech. - Zatem nie masz co mi się dziwić...
Tu mnie miał. Uciekłam wzrokiem, wygładziłam bluzkę i odchrząknęłam.
- Dobra - odezwałam się po chwili. - Powiesz mi wreszcie, o czym chciałeś ze mną porozmawiać?

- O, jesteś! - ucieszyła się na mój widok kuzyneczka. - Powiedz Leo żeby się tak nie miotał!
Ze zdziwieniem spojrzałam na elfa, który jeździł froterką po herbaciarni, dopingowany przez Tenariego.
- Drugi raz - mruknęła Vanny. - I nie obchodzi go, że ja w to tyle pracy włożyłam, że podłoga lśniła zanim on się za nią zabrał! Niewyżyty!
Ledwo zahamował gdy zastąpiłam mu drogę.
- Opanujże się - powiedziałam ze śmiechem. - Chcesz herbatki? Z melisy najlepiej?
- Wróciłaś? - omal się nie wyłożył jak długi na podłodze. - I wszystko w porządku?
- Słuchaj, nie wiem co sobie o nim myślisz, ale pewnie byłabym w szoku, gdybyś mi te myśli zdradził - parsknęłam. - Siadaj i się uspokój.
- Skoro nie wróciłaś z płaczem - zachichotała Vanny - to jaką sprawę do ciebie miał?
- Przypomniał mi, że miałam w planie wycieczkę do Ciemności - wyjaśniłam. - I był nieco zdegustowany, że musi mi przypominać o czymś, na co się jeszcze niedawno tak napalałam.
- A musi?
- I tu jest problem - westchnęłam. - W postaci tej małej zmory - wskazałam na Tenariego - u której będę miała przechlapane jeśli znowu wybędę na dłużej.
Vanny rzuciła mi niewinne spojrzenie i zaczęła pogwizdywać.
- Co? - nie zrozumiałam zanim nie wskazała z triumfem na siebie. - Nie mów, że chcesz się nim zająć?
- A co, myślisz, że nie potrafię? - zaperzyła się. - Że mogę go tylko karmić fastfoodami i nauczyć rzucania kubkami?!
- Nie, ale on jest taki... Nieprzewidywalny.
- Dobra. Słuchaj, Tenari! - moja kuzynka wzięła demoniątko na ręce. - Wybaczysz tej tam, że znowu ją niesie na poszukiwanie przygód, jeśli ciocia Vanny weźmie cię na spotkanie z twoją własną przygodą?
Mały popatrzył na nią, na mnie, znowu na nią... Wreszcie kiwnął głową.
- No widzisz! - zawołała dziarsko Vanny. - Nie masz się o co martwić!
- Wierzysz mu? - Leo uśmiechnął się sceptycznie. W odpowiedzi spojrzała na niego z wyrzutem.
- Widać o nim też będziesz musiał zrewidować swoje poglądy.

6 IV

Sen mnie powoli wzywa, ale pamiętnika nie odłożę. Warto spisać to, co się dzisiaj, a raczej wczoraj działo... Jest po północy, a my ciągle siedzimy w Marzeniu i trochę mam sobie za złe, że tak odpływam gdy oni się zamartwiają. To znaczy, zamartwiali się, teraz z niezłym skutkiem postarali się zasnąć. Oprócz Leo, który ciągle siedzi przy Vaneshce i chyba go zmienię jak skończę pisać. Nie żebym i ja się nie martwiła, ale kronikarskie przyzwyczajenia dają o sobie znać... Vanny chichotała histerycznie, gdy zobaczyła, że wzięłam ze sobą pamiętnik, i prawdę mówiąc wcale jej się nie dziwię.
Pora zatem opisać miniony dzień...

Po południu wpadł do nas Leo - jak uznałam, w rewanżu za nasze odwiedziny dnia poprzedniego. Tyle że jak na zwykłą wizytę wyglądał na zbyt przejętego. Zaraz posadziłam go na kanapie i biedak musiał się odganiać od Tenariego, który jak ta sroka dorwał się do jego świecącej bransolety.
- Zostaw mój ciężko zdobyty łup, wariacie! - wołał. - Bo nie będę się mógł teleportować i zostanę tu na zawsze, tak chcesz?
Tenari spojrzał na niego z wyraźnym politowaniem i pozwolił mi wziąć się na ręce.
- Co jest, czyżby tym razem Vaneshka postanowiła posprzątać i wygoniła cię z domu? - zapytałam, chcąc ukryć nagły niepokój.
- Wcale bym się nie zdziwiła - mruknęła Vanny, wnosząc herbatę. - Ja, gdybym chciała coś odreagować, chwyciłabym się nawet najdziwniejszego zajęcia...
- W zasadzie to pół dnia przesiedziała cicho w swoim pokoju - elf zmarszczył nos i zajrzał do wszystkich filiżanek po kolei, po czym odsunął się jakby był w nich arszenik. - No i dopiero co wyszła i oznajmiła, że wybiera się... w pewne miejsce. I tyle ją widziałem.
- To jakaś tajemnica? - moja kuzynka zaczęła z pewnym zdziwieniem przyglądać się swojej herbacie.
- Nie, tylko... - zawahał się. - Nie bardzo lubię mówić o tym miejscu.
- Czemu? - Vanny wypiła łyczek. - I co ci się nie podoba? Ja do swojej herbatki zastrzeżeń nie mam!
- Bo stamtąd... Z Saedd Ménn... - tym słowom towarzyszył grymas - mnie zabrała.
Pierwszy raz słyszałam tę nazwę, ale starałam się stłumić ciekawość.
- To co ma tam jeszcze do roboty? - wyrwała się Vanny. No i diabli wzięli moje staranie.
- Nie mam pojęcia - pokręcił głową Leo. - Nawet nie pytałem co tam robiła poprzednim razem... Za bardzo się cieszyłem, że już nie muszę tam tkwić.
- Ale widać nie masz najlepszych przeczuć - stwierdziłam. - Skoro przyszedłeś z tym do nas.
Leo spuścił głowę, a gdy po chwili ją uniósł, w oczach miał determinację.
- Konflikt, który tam trwa, może i jej nie dotyczy, ale jeśli będzie się tam dalej wyprawiać, w końcu zacznie...
- Nie czaj się, tylko powiedz, gdzie jest to Saedd Ménn - przerwałam. - Może jej wyperswadujemy.
- Mógłbym was zaprowadzić - mruknął niechętnie. - Chyba nie mam wyjścia.
- Masz wyjście - rzuciła Vanny. - Możesz zostać w domu i zająć się Tenarim.
- Nie mam wyjścia, boję się o Vaneshkę.
- No to wszystko jasne - Vanny wcisnęła mu demoniątko w ramiona. - Czyli będziesz się nim zajmował w drodze. Sam tu w końcu nie zostanie!

W dziwne miejsce nas Leo zaprowadził. Dużo powykręcanych kolumn, tu i ówdzie gruzy... Cisza i spokój, jakby życie zapomniało o tym pałacu. A jednak nasz przewodnik jakimś sposobem wyczuwał, że jeszcze niedawno nie było tu tak cicho.
- Może to i lepiej, że dopiero teraz się pojawiliśmy - podsumowałam. - Zawsze mam problemy z opisywaniem scen akcji.
Leo spojrzał na mnie dziwnie i w tej chwili coś usłyszeliśmy. Jakiś głos...?
- Tędy - zdecydował elf, prowadząc nas jednym z korytarzy. Dość zrujnowanym, nawiasem mówiąc. I rzeczywiście wyglądało na to, że ktoś się bawił w robienie demolki całkiem niedawno.
Głos, który stawał się coraz lepiej słyszalny, był wyraźnie dziewczęcy i brzmiała w nim odrobina paniki.
- Nie, no to by była jakaś farsa, gdybyś mi tu teraz umarła! - usłyszeliśmy. - Nie strzeliłam przecież aż tak mocno! Nie żartuj sobie, ocknij się!
Zaintrygowani weszliśmy do komnaty, a pierwsze, co nam się rzuciło w oczy, było leżące nieruchomo ciało Vaneshki. Klęczała nad nim nieźle przejęta dziewczyna w obcisłym srebrnym uniformie. Wyglądała na jakieś siedemnaście lat, miała lekko skośne oczy i krótkie niebieskie włosy... Tak ufryzowane, że wyglądały jak odłamki jakiegoś kryształu (albo też mania prześladowcza jeszcze mnie nie opuściła).
- O! Dobrze, że ktoś zdesperowany się tu pofatygował! - na nasz widok poderwała się z nadzieją. - Powiedzcie, że nic jej nie będzie! Ja wcale nie chciałam jej zastrzelić, myślałam, że to znowu nadchodzi jeden z tych zero-zero-cośtam!
Powiedziała to na jednym wdechu, z szybkością karabinu maszynowego. Pewnie by mówiła dalej, gdyby nie wciął się Leo.
- Zawsze cię podziwiałem, wiesz, Mil? - odezwał sie uszczypliwie. - Odróżnić golema bojowego od delikatnej i pięknej kobiety faktycznie nie sposób.
- Cicho bądź, Teleorin!! - zawołała. - Nikt cię tu nie zapraszał! I masz się do mnie zwracać 'Lady Selton', jasne?!
- A ty do mnie... - zaczął, urwał i po namyśle dokończył: - ...Nie 'Teleorin'!
Zaciekawiła mnie ta rozmowa, a i Vanny próbowała podzielić uwagę między nich a próbę uzdrowienia Vaneshki.
- No tak. Rozumiem, że nie przyznajesz się już do swojego rodu? - zapytała słodko dziewczyna. - Już pamiętam, to ona cię od nas zabrała... I co, nie wystarczało jej?
- A ty dalczego nie jesteś ze swoimi tylko na tym pobojowisku? - odparował Leo. - Czyżby nie przestali podejrzewać cię o zdradę?
Niebieskowłosa straciła rezon i przygryzła wargi.
- A jak miałam im udowodnić, że jest inaczej? - mruknęła. - Skoro ślepo ufają temu cholernemu... Twojemu krewniakowi! - zakończyła ze złośliwym uśmieszkiem.
- Nie przyznaję się do niego - burknął.
- Tak czy inaczej, zostawili mnie tutaj na próbę lojalności. I proszę, co z tego wynikło!
- Jakaś dziwna energia się w niej skumulowała - skrzywiła się Vanny. - Czym ty do niej strzelałaś?
- Tym! - dziewczyna z dumą pokazała swoją zabaweczkę i zarówno ja jak i moja kuzynka wytrzeszczyłyśmy oczy na widok lufy o metrowej długości, wyposażonej w mnóstwo przycisków i pewnie ciężkiej. - Ale nie dałam pełnej mocy... Nie rozumiem, dlaczego nie opuściła jej ciała...
- Masz pomysł jak ją usunąć?
- Poniekąd - mruknęła. - Ale nie ma na to czasu, w każdej chwili mogą wrócić!
- W takiem razie trzeba ją stąd zabrać - zdecydowałam. - Słuchaj... Jak się do ciebie zwracać?
- Wystarczy Milanee - odpowiedziała cicho, a Leo uśmiechnął sie triumfalnie.
- Dobra. Zabieramy cię do nas i przeprowadzimy konsultację na spokojnie.
- Chyba nie do Marzenia? - zaniepokoił się elf. - A zresztą, jak Vaneshka wyzdrowieje to najwyżej ją wygoni.
- Dziwne, że nie wygoniła kogoś, kto nosi obciachową fioletową bluzę z pomarańczowymi rękawami - odparowała Milanee.
- A co ma piernik do wiatraka? - zdziwił się szczerze.
Jako ktoś, dla kogo jest to zupełnie oczywiste, tylko prychnęła.

- Dobra... - odezwała się Vanny zmęczonym głosem. - Pomiałaby to w sobie dłużej a byłoby źle...
- Ale co z tym teraz zrobimy? - spytałam, patrząc na unoszącą się nad łóżkiem Vaneshki kulę energii.
- Spytaj wytwórczynię - uśmiechnął się krzywo Leo. Nie miałam ochoty na takie dyskusje, więc po prostu otworzyłam portal dokądkolwiek i wepchnęłam w niego tę kulę.
- No i ktoś będzie miał przechlapane - podsumowała Vanny. - A my co robimy? Zostajemy w Marzeniu i czekamy aż Vaneshka się obudzi?
- Ja mogę zostać - stwierdziłam, a Leo chyba się ucieszył z naszej decyzji.
- Nie wiem czy ją spytam, po co się tam pchała - powiedział. - Ale wolałbym, żeby schowała trochę swojej determinacji do szuflady...
Wymknęłam się cicho z pokoju żeby zrobić herbatę, a przy okazji znaleźć Milanee, która gdzieś się zaszyła, gdy Vanny zajęła się uzdrawianiem. Siedziała w kuchni, skulona na krześle w zupełnej ciemności.
- Hej - odezwałam się, włączając światło. - Nie przeszkadzam?
Pokręciła głową. Miała minę dziecka, które nie dostało wymarzonego prezentu.
- Powiedz, że nic jej nie będzie - poprosiła któryś raz z kolei.
- Vanny mówi, że nie - odpowiedziałam. - Ale potrzebny jej odpoczynek.
- Całe szczęście - szepnęła Milanee. - Wiesz, jeszcze nikogo nie zabiłam, więc to mogłoby mi się odbić na psychice - no, przytłaczające poczucie winy, koszmary, zwidy, te sprawy...
- Słysząc cię wnioskuję, że jesteś w niezłej formie - uśmiechnęłam się. - No, chyba że na co dzień nie jesteś taka rozgadana...
- Nie, taka nie - uśmiechnęła się z dumą. - Bardziej.

4 IV

Vanny przyjechała wczoraj i cały dzień spędziłyśmy przegadałyśmy przy tradycyjnej ceremonii parzenia herbatki. Tak klimatycznie, z kimonami i dźwiękami koto, płynącymi prosto z wieży... OK, ta wieża w kącie trochę psuła klimat. Na dodatek Tenari latał nad naszymi głowami niczym jakiś karasu-tengu... W każdym razie zdołałyśmy jakoś sobie opowiedzieć o naszych ostatnich perypetiach. Dzisiaj zaś Vanny szalała mi z demoniątkiem po herbaciarni. Dziwna rzecz, że obserwowałam nie stadia rozwoju mojego wychowanka, tylko raczej mojej kuzynki, ale nie mogłam nie zauważyć, że od ściskania i szczebiotania przeszła do udawania, że strzela ogniem - ogniem! - ale przynajmniej odwiodła małego od prób toczenia piany z ust.
- Że niby chcesz być opętany, tak, Tenari?
Na jej pytanie odpowiedział entuzjastycznym kiwnięciem głowy.
- No bo widzisz, opętani tracą własną wolę, bezmyślnie wykonują rozkazy - kontynuowała z powagą Vanny - i przestają być sobą. Jesteś pewien, że chcesz taki być?
A Ten-chan zadumał się na chwilę i wreszcie zawzięcie pokręcił łepetyną.

Po południu, gdy jeszcze nie mieli ochoty przestać biegać z wrzaskiem po Blue Haven, zgarnęłam oboje i zabrałam do Teevine. Jako pierwszy przywitał nas Tiley i bezczelnie przejął Tenariego. Nie miał z tym żadnych problemów.
- Zobaczymy co można podkraść Maeve z kuchni? - wystarczyło zapytać żeby demoniątko zapomniało o naszym istnieniu. Obaj popędzili do zameczku jak wariaci.
- Powietrze w głowie, nic dodać, nic ująć - usłyszałyśmy za sobą rozbawiony głos. - Od razu widać co jest jego żywiołem...
- Za pozwoleniem, Geddwyn - powiedziałam uszczypliwie, odwracając się. - Zauważ, że żywiołem Vanny też jest... - mówiąc to spojrzałam na moją kuzyneczkę. No tak, ja tu bronię jej honoru, a ona się rozaniela! Spojrzała na Geddwyna rozgwieżdżonym wzrokiem, a z jej ust wydobył się nieartykułowany pisk.
- Nie, no nie musiałaś - roześmiał się. - Ale dzięki wielkie za uznanie.
- Ej, to ja powinnam ci podziękować! - zaprotestowała Vanny. - Ten rysunek od ciebie jest taki... Taki... - długo szukała słów, aż wreszcie po prostu westchnęła.
- No i taki miał być - duch wody uśmiechnął się rozbrajająco. - Wiecie co, może posiedzimy w wiosennej zanim ten mały potworek za wami zatęskni?

Strefa wiosenna zawsze odpowiadała swojej nazwie, ale tym razem była po prostu kwintesencją wiosenności. Wdychając pełną piersią zapach kwiatów kompletnie straciłyśmy rachubę czasu - a może to sprawka Geddwyna, że tak szybko zrobiło się ciemno? Nasz towarzysz siedział na pobliskim kamieniu i coś szkicował. Zauważyłam, że przestał roztrzepywać włosy i teraz gładko przylegają mu do głowy. Kto inny pewnie wyglądałby z taką fryzurą jak zmokła kura, ale jemu przecież we wszystkim do twarzy...
- No to kiedy się wreszcie zakichasz, Vanille? - rzucił w pewnej chwili ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Co? Jak? - Vanny, nie wiedzieć czemu, natychmiast ukryła twarz w kwiatach, przez co rzeczywiście kichnęła.
- Też sobie obiekt przesłuchania znalazłeś - prychnęłam. - Ciebie nikt o sprawy sercowe nie pyta, a szkoda!
- Nie martw się - Geddwyn ani na moment nie odrywał oczu od rysunku. - Ty miałaś być następna, która odpowie.
- Akurat odpowie.
- A, przepraszam. Nie odpowie, bo z niej tchórz.
Zabił mi klina, głównie dlatego, że jak zwykle miał rację. Ani myślałam tego komentować, jedynie padłam na trawę obok kuzynki i zapatrzyłyśmy się w niebo.
- O, ksieżyc już wschodzi - zauważyła Vanny. - I gwiazdy świecą... Ale śliczne, zupełnie jak małe...
- Kryształki - dokończyłam odruchowo.
- Ej, ja to miałam powiedzieć! - roześmiała się, a ja jej zawtórowałam:
- My już mamy jakąś manię prześladowczą, nie? Wszędzie widzimy kryształy!
- Ale swoją drogą, że też tyle tego się po światach wala... A my potem musimy szukać.
- O dziękuję, ja już mam szukania potąd - mruknęłam. - Ale racja, sporo kryształów jest w opowieściach. Trzy Kryształy Niebios, siedem Kryształów Potęgi...
Urwałam i spojrzałyśmy na siebie.
- Siedem Tęczowych i jeden Srebrny! - wykrzyknęłyśmy jak na komendę, wybuchając szaleńczym śmiechem.
Całe szczęście, że Geddwyn nie jest z tych, którzy mogliby sobie o nas coś dziwnego pomyśleć... Dlatego tylko się do nas szelmowsko uśmiechnął i kontynuował rysowanie.
- Ty, wiesz co? - zwróciłam się do niego w pewnym momencie. - Zawsze miałam wrażenie, że te strefy pór roku jakieś sztuczne są...
- Ano. To w czym rzecz?
- A w tym, że mam wreszcie na to dowód! - zawołałam triumfalnie. - Nie dość, że nienaturalnie szybko zrobiło się ciemno, to jeszcze ten ksieżyc...!
- Coś z nim nie tak? - zainteresowała się Vanny.
- No pewnie, jest cienkim rogalikiem - wyjaśniłam. - Podczas gdy w światach jest raczej w okolicach pełni.
- Czepiasz się szczegółów - westchnął Geddwyn. - Natura chce dogodzić artyście, a ty jej wyrzucasz małą nieprawidłowość?
- Co ma piernik do wiatraka?
- Sama wiesz, że wpływ księżyca jest przemożny - odpowiedział. - Kiedy jest kulą, pojawiają się wilkołaki... Natomiast kiedy jest sierpem, ja mam wenę i cię rysuję.
- To mnie tam tak zawzięcie rysujesz? - zdziwiłam się. - Przecież zawsze mówiłeś, że należę do tych osób, które się rysuje tylko i wyłącznie przy gwiazdach...
- I właśnie dlatego nie pokażę ci rezultatu - odciął się. Rysunku nie pokazał, ale język tak.

Na odchodnym Geddwyn przekazał nam pozdrowienia dla Tenki.
- O - odezwała się Vanny z zaskoczeniem. - Czyżbyś i jej jakieś swoje dzieło wysłał?
- Owszem - uśmiechnął się lekko. - A przy okazji również Sat.
- To dlaczego jej nie pozdrawiasz?
- Bo kto wie, może wpadnie do nas na próby - odpowiedział wesoło. - Wtedy ją osobiście pozdrowię.

Kolację postanowiłyśmy spożyć w Marzeniu, ponieważ Vanny nasłuchała się ode mnie jak to nowy lokator Vaneshki świetnie gotuje. Po przekonaniu kuzynki, że nie będzie tam nieproszonym gościem, a wręcz przeciwnie, wybrałyśmy się tam - z Tenarim, oczywiście.
Tym razem po wymiarze rozchodziły się donośne dźwięki latino.
- Z nieba mi spadacie! - zawołał radośnie Leo, zdejmując swój fartuszek w pawie oczka. - Taką zrobiłem pycha kolację i martwiłem się, że nikt nie pomoże mi jej zjeść... Ale jednak!
- Nikt? - rozejrzałam się. - A Vaneshka?
- Ona właśnie spożywa kolacyjkę gdzie indziej i z kim innym - udał, że ociera łzę. - Niewierna!
- Znaczy, jest na randce? - pisnęła zaintrygowana Vanny. - A to dopiero! Miyuś, czemu nie mówiłaś, że się z kimś umawia?
- A skąd miała wiedzieć, skoro nawet ja nie wiedziałem?
- O, nie wiedziałam, że stałeś się najbliższym powiernikiem sekretów Vaneshki - puściłam do niego oko.
- Poważnie, raptem kwadrans temu wpadł taki przytłaczający swoją osobą jegomość w czerni i oznajmił Vaneshce, że zabiera ją na kolację - wyjasnił elf. - Nie stawiała oporu, więc nie interweniowałem...
Vanny spojrzała na mnie pytająco, a ja mogłam tylko wzruszyć ramionami.
Kolację zjedliśmy ze smakiem. Leo nawijał za czworo, ale wcale nam to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że i ja, i moja kuzyneczka byłyśmy zbyt zajęte konsumpcją żeby się odzywać. Ale i tak najwięcej zjadł Tenari.
- Coś mi mówi, koleżko - stwierdził elf - że kiedyś razem założymy restauracyjkę! Ja będę gotować, a ty będziesz naganiać klientów.
- Nie da rady - zaoponowała Vanny. - Wszamie wszystko zanim ci klienci przyjdą!
Już mieliśmy się żegnać, gdy w Marzeniu pojawiła się wreszcie Vaneshka. Obdarzyła nas spłoszonym spojrzeniem, próbując ukryć łzy i pobiegła do swojej sypialni.
- Co jest, doprowadził ją do płaczu? - zaniepokoiła się Vanny. - Jeśli tak, to...
- Ciiiiiiiii - uciszył ją Leo. - Lepiej zostawić ją samą. Będzie chciała, to powie.
Nie mogłam mu nie przyznać racji, więc opuściliśmy wymiar z zadumą.

2 IV

Jestem w domu. W domu.
Rany, jeszcze niedawno to słowo wydawało mi się takie odległe i nierealne... Ale jestem w domu.

Wczoraj wróciłam z Shiroaki, dokąd się wyprawiłam ponad tydzień temu (nasz tydzień, bo w Srebrnej Domenie minęło ciut więcej czasu), by dać się pożreć opowieści... Wbrew temu, przed czym ostrzegał mnie Geddwyn. W rezultacie zostałam obwołana nowo odkrytym talentem muzycznym (choć takiego talentu nie posiadam), sama sobie narzuciłam rolę zaciekłej rywalki głównej bohaterki i w dodatku zdążyłam również stoczyć decydującą walkę z pewnym demonem. Ale teraz już jestem w domu i przywiozłam ze sobą jeden z Kryształów Niebios.

A jednak nie będzie szczegółowej relacji w tym pamiętniku. Próbowałam, słowo daję, że próbowałam. Ale gdy przeglądam te szczątkowe zapiski, które popełniłam gdy miałam okazję, tylko kręcę głową i zastanawiam się, czy to naprawdę byłam ja, Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd.
No nic, chowam je do szuflady, będzie mała luka w czasie.

A skoro mowa o czasie, Aeiran też już wrócił do naszej domeny. Ale przedtem przygnał za mną do Shiroaki i wyciągnął mnie niemal siłą z tego błędnego koła, w którym zatraciłam się niemal do reszty. Po tym, co mi wtedy powiedział, co przede mną odkrył, przez pewien czas czułam, że chce mi się krzyczeć, że nigdy mu tego nie wybaczę... A teraz myślę, że nie starczyłoby mi słów, by mu podziękować. Ale myślę, że on wie.
Mam nadzieję, że wie.
Sama się sobie dziwię, że tak łatwo dałam się wciągnąć w opowieść. Nie moją przecież, nawet nie taką, w której byłoby dla mnie miejsce. Czyżbym tak dawno niczego sobie nie układała, że nie wiedziałam, jak zachować dystans? Owszem, często zdarzało mi się wczuwać w opisywanych przez siebie bohaterów, układać historię z ich punktu widzenia, ale teraz... Teraz nie wyobrażałam sobie, bym potrafiła obserwować rozwój akcji oczami Hikari Kusanagi. Dlatego wymyśliłam inną bohaterkę - a raczej antybohaterkę - inną siebie, taką, jaka nie jestem, ale gdybym bawiła się w to dłużej, może w końcu bym się nią stała...

Zabawne, naprawdę. Ledwo dwa tygodnie, a czuję się jakby raczej kilka lat... Wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale dziwną satysfakcję sprawia mi fakt, że jest jedna osoba bardziej niepozbierana w tej chwili niż ja - Hikari właśnie. Odzyskała pamięć, ale jej dawny świat stał się przeszłością, a niedawny runął w gruzach, zbudowany na kłamstwie. Cóż, wyruszyła poznawać siebie na nowo. I swoją świeżo odkrytą moc, przy okazji. Nie można w końcu wiecznie polegać jedynie na Krysztale...
Nie lubiłyśmy się zbytnio podczas tej "wspaniałej przygody", niemniej wzniosę za nią toast zaparzonym przed chwilą lapsangiem.

A właśnie, Kryształ. Nie spodziewałam się, że klejnot dający posiadaczowi ognistą moc polubi tak wybitnie wodną istotę jak ja, a jednak... Teraz już wiem jak to jest posługiwać się żywiołem przeciwnym mojemu, ale nie sądzę, bym się przez to przekonała do innego ognia niż w kominku. Może dlatego, że mój płomień był jednak taki... Nienaturalny. Biało-fioletowo-błękitny. Taki nieognisty. W każdym razie teraz Kenji Hôdemei może sobie szukać Kryształów Niebios, END też może szukać, ale ich nie skompletują, bo jeden znalazł się w mojej Szafie. Czyli tam, gdzie nawet ja niekoniecznie go z powrotem odnajdę.
O ile w ogóle zechcę go kiedyś odnaleźć.
W co szczerze wątpię.

Jestem w domu, popijam herbatkę i bawię się z Tenarim, który o mało mnie nie zjadł żywcem za to, że moją uwagę znów przykuwało coś innego niż on. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie będzie pamiętliwy i da w końcu spokój moim włosom.
Chyba go dzisiaj zabiorę do DeNaNi, nacieszyć się w końcu wiosną i przy okazji podzielić się radością z Lilly i Shee'Ną. A potem będę czekała na Vanny, bo zaapelowałam do niej pisemnie o pojawienie się w pracy. W końcu posady w Blue Haven nie należy lekce sobie ważyć! Spróbowałaby nie przyjechać...