Gdy wpadliśmy do Marzenia,
cała trójka mieszkańców znajdowała się w jasnej i przestronnej kuchni.
Przy czym Leo i Milanee kłócili się ile wlezie.
- Fajnie, że wpadliście! - zawołał do nas ten pierwszy. - Bądźcie tak miłe i uświadomcie jej, że nie umie gotować!
- Jak mamy jej uświadomić coś, czego jeszcze nie wiemy? - zapytałam.
- No i się nie dowiecie. Nie to nie - burknęła niebieskowłosa, która
tym razem miała na sobie mieniący się błękitem kostium, w niektórych
miejscach składający się z samej siateczki, oraz fartuszek, który zwykle
nosił Leo.
Moja kuzynka dołączyła do Vaneshki, która siedziała na stole i śmiała się aż jej brakło tchu.
- Widzę, że humorek dopisuje - zagadnęła ją Vanny. - A ja z takimi
hałaśliwymi lokatorami chyba bym nie wytrzymała... Oto dlaczego tak
często wybywam z własnego domu.
- Ja w swoim chyba jeszcze trochę zostanę - zachichotała pieśniarka. -
Przygarnięcie tych duszyczek było całkiem niezłym pomysłem.
Mówiła tak wesołym i beztroskim tonem, jakiego jeszcze u niej nie
słyszałam. Wyglądało na to, że moment kryzysowy ma już za sobą. Na widok
popisów Tenariego, który właśnie zaatakował Leo skrzydłami, zaśmiała
się jeszcze serdeczniej.
- No, ale w herbaciarni jest spokojnie - kontynuowała Vany. - A niedługo
być może wybiorę się jeszcze gdzieś indziej - zakończyła z błyskiem w
oku.
- Więc i ty zostawisz Blue Haven na pastwę losu, tak?! - udałam oburzenie. - Jak wrócę i zastanę bałagan, tooo...
- No tak, twoja podróż! - przypomniała sobie Vaneshka. - Przecież miałam
ci pożyczyć tę szkatułkę nabytą w Solen, a oczywiście zostawiłam ją w
swoim pokoju...
- To ja pójdę i przyniosę! - wyrwała się Milanee, a ja postanowiłam iść
z nią, bo nigdy nie miałam dość przechadzania się po Marzeniu i
wykręcania szyi przy podziwianiu bibelotów.
- Jest w którejś szufladzie komódki! - zawołała jeszcze pieśniarka, gdy
jej lokatorka chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła z kuchni.
Pokój Vaneshki był oczywiście zielony i pełen najróżniejszych poduszek,
których jej wręcz zazdrościłam. Tylko jakoś nie przyszło mi do głowy, że
wspomniana komódka ma tak potworną ilość szuflad...
- No to szukamy! - Milanee radośnie otworzyła pierwszą lepszą. - Co to ma być za szkatułka?
- Taka, którą da się otworzyć tylko sposobem - zachichotałam. - Lepsza
niż najlepszy sejf. Taka mała, czarna, ze srebrnymi zdobieniami.
- Jak mała, to co do niej schować? - zadumała się dziewczyna,
otwierając wszystkie szuflady po kolei... Aż się zaniepokoiłam, tak
bezczelnie przetrząsać czyjeś rzeczy...
- To to? - spytała po chwili, wyciągając z ostatniej do sprawdzenia
szuflady szkatułkę, a przy okazji dość dużą kartkę. - Oj, oj, chyba coś
pogniotłam...
Spojrzałam na kartkę - jedna strona, prócz podpisu Lullaby była czysta, ale rozpoznałam wymyślny styl pisania Geddwyna.
- Wiesz, może to schowaj - zasugerowałam. - Skoro Vaneshka trzyma to na dnie szuflady, to chyba nie...
- Nie przesadzasz aby? - roześmiała się Milanee. - No przecież nic się
nie stanie jeśli na moment rzucę o... O ja cię kręcę, ależ to kapitalne!
Słysząc ten okrzyk odruchowo spojrzałam na rysunek, który - co było u
Geddwyna rzadkością - był całkowicie kolorowy. Chociaż kolorki były dość
mroczne... Coś jakby wirująca przestrzeń, galaktyka może? A na pośrodku
tej przestrzeni skulona postać kobieca o pięknych jasnych lokach. Nie
widać było jej twarzy, ale wyglądała jakby spała. Miała czarną suknię, a
na lewej ręce bransoletę z dzwoneczkami. Natomiast w tle dostrzegłam
jeszcze kogoś, kogoś dobrze mi znanego. Twarz kobiety o jasnych włosach i
błękitnych oczach - a jednak mimo tak chłodnego połączenia obdarzona
była dziką, nieco groźną urodą.
- No i sama się zapatrzyłaś - zachichotała Milanee. - Widziałaś już kiedyś ten obraz?
- Tak się składa, że ta pani w tle jest moją matką - odpowiedziałam z
pewnym wahaniem. - I chyba zsyła właśnie jakiś koszmarek na tę śpiącą.
Ale sensu rysunku nie łapię...
- Tak czy inaczej jest niesamowity i na miejscu Vaneshki bym go na
ścianie zaraz powiesiła - stwierdziła dziewczyna, ale grzecznie schowała
rysunek z powrotem do szuflady.
- No dobra, dobra - powiedziała Vanny. - Już mi chyba z dziesiąty raz
powtarzasz, żebym opiekowała się Tenarim. Jakbym nie zamierzała tego
robić, no wiesz co?
- Czyżbym była nadopiekuńcza? - roześmiałam się. - W każdym razie herbaciarnią też się opiekuj.
Kuzynka spojrzała na mnie z pewnym politowaniem. No cóż, zawsze się tak z
nią żegnam gdy wyjeżdżam na dłużej... Powinna się już przyzwyczaić.
- A jakby wpadł Lex albo Xemedi-san, to nie waż się im mówić gdzie mnie
wyniosło! - nakazałam. - Niby nie dostaliby się tam, ale kto ich wie...
Jak im coś do głowy strzeli...
W odpowiedzi Vanny tylko pokręciła głową, a potem mocno mnie uścisnęła. Odpowiedziałam podobnym uściskiem.
A potem chwyciłam torbę, poszłam po Nindë i przeniosłam się do DeNaNi, gdzie miał na mnie czekać Aeiran.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz