28 VI

Here's a man whose voice speaks for everyone
And whose actions touch the lives of us all
He rose with energy and style
Touch my hand, kiss my child
Sway us all with his smile
He readily accepts acclaim
But soon forgets that he came
From the back streets like them
We pray to the east, we pray to the west
And we see the gods of the new church
As they undertake their vow
Tell me who can save us now?
Save us from the lords of the new church
Don't say no...
Here's a man some believe is a visionary
Here's a man who is driven by greed
He made a fortune overnight
In a deal that he knew
Was too good to be true
Now as he bends the rules of play
Becomes obsessed with the game
Has to go all the way...
They feast and they fly
While we pay the real price
But what price do we place on life?


Tasmin Archer

- Obudź się. Dojechaliśmy - mój towarzysz potrząsał mną gwałtownie. Uśmiechał się, oczy błyszczały mu gorączkowo.
- Wypad, bo zapomnę sen - pogoniłam go i poleżałam jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami. Sen rzeczywiście miałam godny zapamiętania, ponieważ był, co mi się rzadko zdarza, niemal baśniowy. Niestety jego sedno zdążyło mi umknąć, więc podniosłam się z westchnieniem, przy okazji przeglądając się w podłodze. Przez głowę przemknęło mi dziwne pytanie: czy Kaede też się w niej odbijał? Nie miałam pojęcia, skąd mi się wzięło, więc złożyłam to na karb zaspania. Zresztą nie miałam jak sprawdzić, bo sam zainteresowany opuścił już pojazd.
Ja także wyszłam, głowiąc się jeszcze nad czymś, na co powinnam zwrócić uwagę, ale oczywiście zapomniałam co to było.

Stolica Ha'O'Hany... Już bardziej Nowy Jork niż Las Vegas, choć tu też były neony. Tylko wyłączone, bo w dzień nie dawałyby takiego efektu.
Pojazd dowiózł nas przed wielką srebrzystą kopułę z ledwo widocznym wejściem. Otoczona była ekranami, przy których zgromadziły się spore gromadki ludzi. Teraz jednak się już rozchodzili, mamrocząc pod nosem, że "szkoda, że tak krótko".
- Co jest, już się skończyło?! - zawołał Kaede, nie wiem czy bardziej podekscytowany, czy zdenerwowany.
Kiedy zebrani go usłyszeli i zobaczyli, zaczęli się dla odmiany tłoczyć wokół nas. I klaskać. Odniosłam wrażenie, że ktoś ich zaprogramował na umiłowanie rozrywki, nieważne w jakiej postaci. Rudowłosy z wściekłością wyrwał się tłumowi i pobiegł do wejścia. Ruszyłam za nim przez wąski i ciemny korytarz, starając się nie stracić go z oczu, ale zupełnie przestał zwracać na mnie uwagę. Na szczęście wbiegliśmy w bardziej otwartą przestrzeń i tam się zatrzymał.
Pomieszczenie było wielkie i obwieszone kamerami. A poza tym całkiem puste... Jeśli nie liczyć dwóch postaci w centrum, no i nas - koneserów sztuki oglądających obraz w galerii. Pietę.
Powalony Sei'Hyô leżał z głową na kolanach ubranej na niebiesko kobiety o misternie upiętych jasnych włosach. Chyba zarejestrował nasze przybycie, bo coś do niej szepnął - natychmiast oderwała od niego zatroskane spojrzenie i chwyciła leżącą obok broń. Odruchowo zacisnęłam palce na rękojeści Grievance, ale miałam nadzieję, że obejdzie się bez walki.
- Dlaczego tak się przyglądasz mojej broni? - przemówiła kobieta mocnym, ale melodyjnym głosem. - Zastanawiasz się czy przetniesz ją jednym ciosem swojego miecza?
Przyłapałam się na tym, że rzeczywiście bezczelnie się gapię. Wizyty w galerii sztuki ciąg dalszy?
- Nie... Zastanawiam się jak ją opisać - pokręciłam głową. - Skrzydła motyla i żądło pszczoły...
Faktycznie, miało toto długie i cienkie ostrze, jak szpada, ale bardziej fantazyjną rękojeść. Niczym motyl właśnie.
- Czy ty jesteś Jasnooką z Krawędzi? - zapytała retorycznie.
- Przykro mi, jestem tylko zdesperowaną kronikarką z Blue Haven - prychnęłam. - Czy ty jesteś Tomine?
- Odsuń się od niego - usłyszałam zamiast odpowiedzi.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Głos jej stwardniał i choć ciągle klęczała przy Sei'Hyô, wydawała się być w pełnej gotowości do walki. Łatwo mi było zrozumieć dlaczego ci z kwatery głównej żywią do niej taki respekt... Potem spojrzałam na swojego towarzysza i bez wahania się odsunęłam. Zrobiłabym to nawet bez nakazu, bo uśmiechał się jak szaleniec.
- Ta niedoróbka zwyciężyła? - odezwał się nieswoim (a może właśnie swoim?) głosem. - To jakieś nieporozumienie... Ale tym lepiej. Przyślij go do mnie, Tomine, a szybko zrobię z nim porządek.
- Chcesz działaś wbrew planom naszego przywódcy - skomentowała tamta cierpko. - Nie pierwszy to raz... Ale ostatni.
- Jakim planom?! Czy ty w ogóle znasz te plany? Czy ktokolwiek je zna?
- Dość - kobieta wstała, a Hyô z pewną ulgą podniósł się do pozycji siedzącej. - Przybierz swoją wyjściową postać i skończ to przedstawienie albo będę zmuszona sama je zakończyć.
- Nie dasz mi rady - brzmiała odpowiedź i w jednej chwili zamiast Kaede stał przed nami ktoś zupełnie inny. Ktoś w szarym mundurze ze złoceniami, o zaczesanych do tyłu ciemnych włosach... Tylko uśmiech pozostał ten sam, równie szalony.
I nagle miałyśmy wątpliwą przyjemność oglądać ów uśmiech w wersji zwielokrotnionej.
- Twoje lustrzane sztuczki nie robią na mnie wrażenia - Tomine wycelowała w niego swoją szpadą. Losowo, w środkowego.
- Mówię ci, że nie dasz mi rady! - zawołało siedem głosów. W siedmiu dłoniach pojawiły się białe płomienie.
Przewróciłam oczami - moja nadzieja na uniknięcie walki legła w gruzach.
- A teraz? - zapytałam i wbiłam Grievance w podłogę. Natychmiast wytrysnął z niej strumień wody, który rozlał się w pięć identycznych ze mną postaci
- Który jest prawdziwy? - zapytałam cicho Tomine.
- Tak naprawdę? Żaden - stwierdziła i pomknęła jak strzała ku najbliższemu przeciwnikowi. Zupełnie jej nie przeszkadzało, że tamci walczą mocą, a ona tylko swoją szpadą. Unikała ognistych pocisków tak zwinnie, jakby trenowała to i tylko to przez całe życie.
Również rzuciłam się w wir walki, a moje wodne sobowtóry powtarzały każdy mój ruch. Coś takiego nie zawsze jest wygodne, niestety.
- Myślisz, że jeśli pokonamy tego właściwego, pozostali też padną? - spytałam, akurat mijając się z Tomine.
- Próbuj - usłyszałam. Ładna mi odpowiedź, nie ma co.
Cięcie, unik, znowu cięcie. Nie wiem czy to nasza broń tak głośno dźwięczała, czy raczej oni pod jej uderzeniami... Odłamki zwierciadła. Odbicie zawsze będzie tylko odbiciem... Czego dowodem był fakt, że nasi przeciwnicy nie byli tak doskonałymi wojownikami jak im się wydawało. To mogło znaczyć, że temu właściwemu powinno iść odrobinę lepiej niż sześciu pozostałym... Tylko jak znaleźć choć chwilę, by im się przyjrzeć?!
I w końcu ta chwila nadeszła. Nagle wszyscy znieruchomieli, jakby zbledli, zmatowieli... A jeden tkwił w bryle lodu, która przed chwilą pojawiła się znikąd.
- Ty to zrobiłaś? - Tomine spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Nie, nie ja - pokręciłam głową. - Chyba Hyô-kun... - obejrzałam się niepewnie, znajdując potwierdzenie swoich słów. Sei'Hyô stał dość chwiejnie, a powietrze wokół jego wyciągniętych rąk stawało się coraz bardziej mroźne.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła jasnowłosa. - Nie możesz się tak przemęczać, dopiero co...
- Nie trać czasu, tylko kończ!! - przerwał jej z niezwykłą stanowczością. Zawahała się, ale po chwili uniosła szpadę i z niewiarygodną siłą wbiła ją w lód. I to wystarczyło.Nie tylko bryła lodu rozpadła się na kawałki, ale i po naszym przeciwniku zostało tylko rozbite lustro. Zaś pozostała szóstka po prostu zniknęła.
- Na szczęście nie wyglądasz na przesądną - wymamrotałam i usiadłam na podłodze. Tomine podbiegła do Hyô i zmusiła go by się na niej oparł.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała.
- W końcu to on uczył mnie magii luster - uśmiechnął się lekko. - Kto miał go rozpoznać, jeśli nie ja?
- Czy ja dobrze słyszałam, że on sam nie był prawdziwy? - zmarszczyłam brwi. - To znaczy, że gdzieś jeszcze jest oryginał?
- Jest - skinął głową Hyô. - To prawa ręka przywódcy. Ale nie spotkaliśmy nigdy ani jednego, ani drugiego. Tomine jest najwyżej postawioną osobą jaką tutaj znam.
- Przestań - kobieta objęła go mocno. - Już i tak nie ma organizacji. Wszyscy albo uciekli, albo... Nie zdążyli uciec - wykrztusiła i nagle się załamała. Role się odwróciły; to Hyô zaczął się zachowywać jak ten silniejszy.
- Opowiedz - poprosił.
- Sam wiesz, że miałyśmy sprawdzić jak tamci dwoje poradzą sobie w terenie... I sam widzisz, że wróciłam sama - Tomine potrząsnęła głową i zwróciła się do mnie z wyjaśnieniem. - Dwa inne produkty. Dwoje przekształconych. Zabili moją przyjaciółkę, a sami uciekli nie wiadomo dokąd. Tylko ja zostałam... Okazali się za silni bym mogła ich ścigać w pojedynkę.
- A ty jesteś produktem, czy raczej producentką? - nie darowałam sobie.
- Niestety producentką - powiedziała gorzko. - I zbyt wiele z tego wszystkiego stało się właśnie przeze mnie.
- A co z Kaede?
- Rzeczywiście mnie pokonał - przyznał Hyô. - Właściwie dziwię się, że mnie przy tym nie zabił... Teraz jest na pokładzie statku, leci na spotkanie z przywódcą.
- Gdybym dotarła tu wcześniej, próbowałabym go powstrzymać, ale nie zdążyłam - mruknęła Tomine.
- Kolejny latający pojazd, co? - skrzywiłam się... I nagle do mnie dotarło.
- Szlag - syknęłam. - Szlag, szlag, szlag. Czyli teraz pewnie się bije z oryginałem.
- Dlaczego tak uważasz? - Tomine spojrzała na mnie jakbym była jasnowidzem, który właśnie przepowiedział jej dwanaścioro dzieci.
- Jasnooka zawsze wpada na takie pomysły - wzruszył ramionami duch lodu.
- Słuchajcie, macie jeszcze jakieś latające paskudztwo do dyspozycji? - poderwałam się z podłogi. - Muszę się tam dostać, to trzeba przerwać!
- Nie zdążysz.
- Niech to, gdybym mogła się teleportować...
- Właściwie to jest pomysł - powiedziała powoli Tomine. - Tylko bardzo ryzykowny dla kogoś postronnego. Ja muszę tu zostać i zająć się Hyô, ale jeśli chcesz...
- Ty musisz tu zostać i ewakuować ludzi z miasta - sprostowałam. - Jaki masz pomysł?
Kobieta skoncentrowała się, jednocześnie składając dłonie, nad którymi coś zamigotało i zatrzepotało. Mały motyl o skrzydłach z kolorowych paciorków.
- On cię zabierze do miejsca... Nie, nie do miejsca, bo nie wiesz, co to za miejsce. Wyobraź sobie Kaede i skup się mocno na tym wyobrażeniu. A kiedy już się do niego przeniesiesz, wtedy wyobraźcie sobie miejsce i skaczcie tam.
Byłam pewna, że ma na myśli tylko miejsca w obrębie tego świata, ale to mi dawało możliwość powrotu na Krawędź... Radość psuł mi fakt, że pierwszy raz do teleportacji potrzebna mi była magiczna zabawka.
Wzięłam motyla w ręce i pomknęłam myślami do Kaede, po czym coś wokół mnie załopotało, jakby kolorowe skrzydła...

...I znalazłam się na pokładzie czegoś bez wątpienia lecącego wyżej i wyżej. Pokład ten był dobijająco lustrzany.
Zwarci dotąd w walce przeciwnicy odskoczyli od siebie, pewnie po to by obrzucić się groźnymi spojrzeniami, gdy nagle zauważyli mnie. Kaede na mój widok westchnął z rezygnacją.
- No, ty już jesteś prawdziwy - ucieszyłam się.
- A jednak musiałaś mi przeszkodzić, co? - warknął.
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że nic ci nie przeszkodzi - przypomniał drugi mężczyzna. Był prawie nie do odróżnienia od swoich kopii, tylko jego mundur miał srebrne wykończenia, a nie złote. No i zamiast szalonego uśmiechu miał prawdziwie żołnierską postawę.
- Wybaczy pani, jeśli moje odbicie sprawiło kłopot - ukłonił mi się. - Okazało się zdradzieckie... Jak wszyscy ostatnio. Być może tylko ja pozostałem lojalny.
- Czasami o wiele lepiej jest się zbuntować - ucięłam i zwróciłam się do rudowłosego: - Lecisz niby na spotkanie z przywódcą, a marnujesz energię w taki sposób?!
- A ty co byś zrobiła na moim miejscu?!
- Zostałabym na ziemi - prychnęłam. - A tak robisz dokładnie to, o co im chodzi.
- Prawdziwy wojownik nie porzuci swego przeznaczenia - dobiegło mnie ze strony oryginału (jak to brzmi, do licha...). - Proszę się odsunąć, nie zwykłem atakować kobiet.
- Całe szczęście - uśmiechnęłam się i stanęłam między nimi. - Kaede, spadamy.
- Nie ma mowy!! - wrzasnął i podbiegł do mnie, tworząc w pośpiechu kulę ognia. Napotkał ostrze mojego miecza zanim zdążył jej użyć.
- Jaka szkoda, że i ty nie jesteś dżentelmenem - westchnęłam. - Widzisz, właśnie rzucamy się sobie do gardeł, co to ma znaczyć? Że jedno z nas stoi po stronie organizacji?
- ŻE CO?!
- Możecie już przestać skakać sobie do gardeł - przerwał nam tamten... szlag, nawet nie wiem, jak o nim pisać. - Dolecieliśmy na miejsce.
Rzeczywiście, pojazdem już nie trzęsło.
- No i co teraz? - Kaede odsunął się ode mnie i spojrzał przeciwnikowi w twarz. - Wypuścisz nas, czy mam przejść po twoich resztkach?
Ton jego głosu sugerował, że najmilej widziane byłoby to drugie.
- Nasza walka nie została rozstrzygnięta. Nie wiem, na ile cię stać, renegacie... Ale idźcie. Być może nie skończy się to... - jedyny lojalny odwrócił wzrok i odstąpił, robiąc nam przejście.
- A dlaczego "idźcie", a nie na przykład "chodźmy"? - spojrzałam na niego spode łba.
- Moim przeznaczeniem jest pozostać tutaj - odpowiedział głosem bez wyrazu i domyśliłam się, w czym rzecz.
Zacisnęłam zęby, żeby przypadkiem nie zacząć wymyślać na czym świat stoi, podeszłam i wepchnęłam mu w rękę motyla.
- Wyobraź sobie z łaski swojej jakieś miłe miejsce i przenieś się tam.
- Dlaczego? - zapytał.
- Bo ze wszystkich sił wtrącających się w ludzkie życie najbardziej nie lubię przeznaczenia - syknęłam. - Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi niepotrzebny dramatyzm. Idziemy, Kaede - posłałam rudowłosemu spojrzenie jakiego nie powstydziłaby się Tomine.
Jeszcze w drzwiach się obejrzałam; oryginał oderwał kamienny wzrok od motyla i zasalutował.
Po wyjściu z pojazdu, który natychmiast odleciał, po prostu nie mogłam się nie rozejrzeć w oszołomieniu. Znajdowaliśmy się przy wejściu do stacji kosmicznej... Kosmicznej? W oddali świecił księżyc, zbliżający się do trzeciej kwadry. A co było za tym księżycem, w tej nieznanej mi ciemnej przestrzeni? Zamiast gwiazd - portale do pozostałych światów?
Gdy tylko weszliśmy do środka, usłyszeliśmy odgłos eksplozji.
- Jak myślisz, skorzystał? - odezwał się Kaede, wreszcie bez nadmiernej wrogości. Tylko z taką jak zwykle.
- Lojalność to jedno, a instynkt samozachowawczy to drugie - mruknęłam.
- A perspektywa teleportacji pośród motylich skrzydeł, tak jak to robi Tomine, bije oba na głowę - stwierdził zjadliwie. - Nie skorzystał.
Na te słowa po prostu stanęłam jak wryta.
- Naprawdę tak sądzisz, czy jednak masz poczucie humoru? - wykrztusiłam.
Westchnął ciężko i popatrzył na mnie jak na wariatkę.

Pomieszczenie, do którego weszliśmy, nie nadawało się do kolejnej efektownej sceny walki. W ogóle nie wyglądało na wnętrze stacji kosmicznej. Była to komnata urządzona z przepychem godnym króla. Natomiast człowiek, który nas tam powitał, na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kogoś, kto dałby radę nas zgnieść jednym palcem. Na drugi rzut oka zaś wyglądał na kogoś, kogo uwielbiano by nawet gdyby rzeczywiście nie dał rady. Miał zdobny płaszcz i jasne włosy do ramion, a na jego gładkiej, bezwiekowej twarzy gościł wyraz skupienia i uduchowienia.
- A więc to jednak ty zaszczyciłeś ten przybytek swoją obecnością - powiedział; ku mojemu zaskoczeniu miał młodo brzmiący głos. - Nie docenialiśmy cię.
- Po prostu tylko on c h c i a ł tu przylecieć - wyrwało mi się.
Przywódca przyjrzał mi się badawczo.
- Ciebie w ogóle nie przewidziałem - rzekł. - Co więcej, zupełnie sobie ciebie nie przypominam.
- Nikt od ciebie nie wymaga bycia wszechwiedzącym - uznałam. - A ja jestem tu przypadkiem, w drodze z innego świata.
- Dobrze. Usiądźcie - wskazał nam miękkie z wyglądu fotele. Z ochotą zajęłam jeden z nich.
- Czegoś tu nie rozumiem - Kaede zdecydowanie wolał stać. - Jestem tu i co? Poczęstujesz mnie herbatą?!
- Białym winem - skorygował tamten spokojnie. - Siadaj, moje najbardziej nieprzewidywalne dzieło, siadaj.
- Ten świr, któremu zaaplikowaliście czarne płomienie, był bardziej nieprzewidywalny. Zamiast się zjawić i dać mi się skopać, wybył gdzieś.
- Wiem, co się stało z nim i Ćmą - pokręcił głową przywódca. - Nie to miałem na myśli. Po prostu... Uważaliśmy cię za najbardziej nieudany eksperyment. Połączenie przeciwnych mocy, zupełne rozchwianie... Nie powinieneś się nadawać do czegokolwiek.
- Po prostu stosowaliście za słabą tresurę - burknął rudowłosy.
- Jak powiedziałem, nie docenialiśmy cię. Ale teraz to właśnie ty będziesz świadkiem mojej dalszej misji.
- Dalszej misji? - znowu się wtrąciłam. - To nie chciałeś wziąć jego energii? Położyć ostatni szlif na swojej mocy i zostać bogiem?
Zauważył mnie ponownie; otworzył butelkę z winem i nalał nam.
- Nie wiem, skąd znasz moje początkowe plany - powiedział. - Ale porzuciłem je.
- Całe szczęście, bo to był ograny motyw.
- To prawda, że ludzie mają wiele ograniczeń - ciągnął przywódca. - Przez większość mojego życia próbowałem je złamać. Być ponad innymi ludźmi. Osiągnąć potęgę, o jakiej się nikomu nie śniło. Ale co potem?
- Podbić świat? - podsunęłam.
- Mieszkańcy tego świata byliby na każde moje skinienie nawet gdybym nie osiągnął takiej potęgi - stwierdził, a ja byłam skłonna przyznać mu rację. Kiedy przemawiał, po prostu chciało się go słuchać, choćby wygadywał bzdury. - Nie, w tym świecie zrobiłem już wszystko, co można, czas więc zająć się innymi.
- Innymi... Światami? - osłupiałam. - Co masz zamiar robić, nadal bawić się ludźmi i wysywać energię z innych światów? Równie dobrze możesz je zwyczajnie puścić z dymem, wiesz?
- Dlaczego?
- Bo zachwiejesz równowagę; padną, jeśli nic nie będzie ich podtrzymywać... - zamarłam, bo coś przyszło mi do głowy. A jeśli to już się zaczęło, jeśli właśnie dlatego rozpadła się aleja?
- Nie odcinałbym sobie jedynego wyjścia w międzysferę - powiedział pobłażliwym tonem.
- Za pozwoleniem, nie czytaj mi w myślach.
- Dajcie spokój z tymi uprzejmościami - nie wytrzymał Kaede. - Skończmy to wreszcie. Walcz ze mną albo oddaj mi pamięć i wyślij do domu... Albo nie, po prostu walczmy. Mam potąd tej farsy.
- Nie rozumiesz - zwrócił się do niego lider organizacji. - Nie potrzebuję zwycięstwa nad tobą by wiedzieć na co mnie stać.
- Sam nie rozumiesz... I możesz sobie wsadzić swoje zwycięstwo!
Postronna osoba pewnie miałaby trudności z odnalezieniem sedna tej rozmowy. Sama miałabym problemy gdybym nie znała wzoru, według którego szły wydarzenia. Ale za nic nie mogłam pojąć motywów tego człowieka - człowieka? - który najwyraźniej nie pragnął władzy. Czego więc, przetestowania swoich możliwości? Sprawdzenia co dłużej wytrzyma, jego wola, ciało i umysł - czy światy?
- Dobrze więc. Nie dajesz mi wyboru.
Na te słowa Kaede od razu się ożywił, a raczej ucieszył. Najwyraźniej wciąż uważał, że jest stworzony do walki i do odegrania roli bohatera, choć od dawna starałam się go przekonać, że wcale nie musi. Teraz obaj stanęli na okrągłej płycie, która powolutku zaczęła unosić się w górę... Zdążyłam na nią wskoczyć; nie zamierzałam siedzieć i czekać biernie przy alkoholu (bez herbaty!).
Znaleźliśmy się w miejscu, któremu z wyglądu najbliżej było do wnętrza domu maszyn w D'athúil. Ściany obłożone przyrządami, składającymi się na jeden wielki system magazynujący moc, a raczej wiele sprzecznych, kotłujących się razem mocy. Przewody, po których coraz to przebiegały iskry. Zdziwiona byłam, że to wszystko jeszcze nie eksplodowało.
- To jest moja potęga, niemądry dzieciaku. Mam ci naocznie udowodnić, że z nią nie wygrasz?
- Nie zdążysz - warknął Kaede i z okrzykiem rzucił się do ataku. Nie powiem, bił się ładnie (choć bez jakiegoś konkretnego stylu), a raczej biłby się ładnie, gdyby tamten nie blokował jego ciosów jednym wyciągnięciem ręki. Doszedłszy rychło w czas do wniosku, że w zwykły sposób niczego nie dokona, rudowłosy sięgnął po żywioły. Ku mojemu zaskoczeniu, oba. Widać był naprawdę zdeterminowany. Albo po prostu miał frajdę.
Tylko że wtedy przywódca też zaczerpnął trochę mocy. Naprawdę tylko trochę, w porównaniu z tym wszystkim, co siedziało w generatorach. Ale tyle wystarczyło żebym poczuła się nagle sparaliżowana, bezsilna i rozrywana na części we własnym umyśle. Nie mam pojęcia jak Kaede potrafił znieść coś takiego. I tak się cieszyłam, że nie jestem celem ataku. A raczej cieszyłabym się, gdybym była zdolna do myślenia.
Może powinnam była jednak zostać tam na dole, nawet z tym nieszczęsnym białym winem.
Ale gdyby tak się stało... Pewnie by się nie pojawił...
Nie usłyszałabym szumu skrzydeł odgradzających mnie - nas - od nich, nie zapadłaby ciemność i nie stałby się spokój. Choć jednocześnie również niepokój...
Wszyscy znamy ten motyw, kiedy to damie w tarapatach przybywa Ten Jedyny z odsieczą. Ale nie spodziewałam się. Nie sądziłam, że ów motyw się tu wpasuje.
- Jesteś - powiedziałam ledwie słyszalnie. - Dlaczego? Dlaczego właśnie tu i teraz?
Gdybym odezwała się głośniej, nie powtrzymałabym drżenia głosu i tym bardziej wyszłabym na damę w opresji. A już się wcale nie czułam w opresji. Dokoła mogły się walić z wielkim hukiem wszelkie możliwe światy, ale my byliśmy poza czasem i przestrzenią. Takie przynajmniej miałam wrażenie.
- Oni woleliby żebym był zupełnie gdzie indziej. Ale udało mi się przybyć tu i teraz.
- Jeśli "oni" są Siłami Wyższymi tego świata, to cieszę się, że nie pozostałeś z nimi - oświadczyłam z ulgą, choć przez ostatni miesiąc obiecywałam sobie, że przy najbliższym spotkaniu mu nawrzucam. Aeiran ujął mnie za rękę, ale nie patrzył w moją stronę, tylko poza barierę z cieni. Wyglądał jak ktoś, kto jest bardzo zmęczony i ma już wszystkiego dość. Czyli tak, jak ja się czułam.
Tymczasem tamci dwaj nie mieli zamiaru przestać walczyć. To znaczy, Kaede nie miał zamiaru. Niestety, mimo wyćwiczonego panowania nad mocą, coraz bardziej obrywał. Może to jednak nie miała być jego walka? Ale jeśli nie, to czyja? Czy w ogóle powinno było do niej dojść?
- Czy naprawdę muszę cię zabić z a n i m zrozumiesz, że z moją potęgą nic się nie równa? - dobiegł mnie głos przywódcy, przytłumiony przez skrzydła cieni.
Kaede podniósł się z podłogi, ciągle jeszcze nie zniechęcony. Ze wściekłą determinacją w oczach. I zrobił to, co powinien zrobić już na samym początku.
- A co zrobisz b e z tej potęgi? - syknął i cisnął ognisty pocisk. I kolejny, i jeszcze jeden. Ale nie w przeciwnika, tylko w generatory mocy. Gwałtownie zajęły się ogniem, strzeliły światłem, a tamten wrzasnął jakby sam płonął. Uniósł się w powietrze, gromadząc wokół siebie uwalniającą się energię, próbując ją wchłonąć. Otworzył stację na ciemne niebo. Wszystko dokoła się zatrzęsło...
Korzystając z okazji wybiegłam z naszego schronienia i wciągnęłam do niego Kaede. Oczywiście protestował.
- Kiedy w końcu mam się wykazać, skoro ciągle ktoś mi przeszkadza?!
- Jacy jesteście podobni, ty i on - spojrzałam w górę. - Obaj chcecie być najlepsi, nie zastanawiając się po co wam to ani co z tego wyniknie.
Chłopak już miał się na mnie obrazić za wygadywanie niedorzeczności, gdy usłyszeliśmy głos przywódcy, zwielokrotniony mocą:
- Bez potęgi?! Choćbym miał zniszczyć ten świat, nikt nie jest w stanie mi jej odebrać!!!
I urwał, gdy wokół niego zawirowało pięć świateł. Nie było za dobrze widać poprzez cienie i ogień, ale chyba kształtowały się w sylwetki... Był pośród nich jak ptak w klatce, który trzepie skrzydłami co sił, ale nie może się wydostać.
- A jednak się pojawili - powiedział Aeiran z pozoru spokojnie. Ale za dobrze już go znam.
- T e r a z się pojawili?! - zrozumiałam kim są. - A gdzie byli, kiedy zaczynał układać cały ten plan?!
- Ta kraina była na nich zamknięta... Więc i oni się na nią zamknęli - wyjaśnił nie bez ironii. - Ale lepiej późno niż wcale, nie uważasz?
Piątka postaci jaśniała jeszcze przez chwilę, aż nagle zgasła. Zniknął również ten o wygórowanych ambicjach, jakby nigdy nie istniał. Ale nie, na pewno istniał, bo została po nim ta ogromna kłębiąca się w powietrzu moc.
- Co z nim zrobili, jak myślicie? - Kaede patrzył w niebo jak zaczarowany.
- Na to pytanie pewnie nigdy nie poznamy odpowiedzi - Aeiran wzruszył ramionami.
- No to lepiej się stąd wynieść zanim to wszystko na nas spadnie... Chociaż jeszcze jedno pytanie: co jest tam w dole, pod nami?
Zdumiewające, że to właśnie on pierwszy zatroszczył się o ziemię...

Przenieśliśmy się do znanego mi już "wagonu" z lustrzaną podłogą. Kierowała nim Tomine, bynajmniej nie zdziwiona naszym przybyciem.
- Zaraz tu będzie piekło, prawda? - zapytała przez zaciśnięte zęby. - Miasto jest już puste... Tak mi się przynajmniej wydaje.
- No to po co tu jesteś zamiast też wiać? - wytknął jej Kaede.
- Dostałam komunikat od Hyô, że nie dopuści do zniszczenia stolicy - wyjaśniła szybko, gorączkowo. - Chciał się dostać do systemów bezpieczeństwa i postawić barierę, ale tam wszystko jest zahasłowane, nie zdąży!
- Jasna cholera - syknął rudowłosy, otworzył sobie drzwi i w te pędy wypadł z pojazdu.
- KAEDE!! - krzyknęła za nim, ale to się na nic nie zdało.
- Ile mamy sekund zanim ta cała kotłowanina tu spadnie? - spytałam z rezygnacją. - Ryzykujemy?
Moje słowa spotkały się z odzewem ze strony Aeirana. Choć nie takim w stylu pozytywnych bohaterów, obrońców ludzkości.
- Odleć stąd jak najdalej - powiedział do Tomine.
- Chyba oszalałeś! - zdenerwowała się jeszcze bardziej. - Znikajcie stąd tak jak przybyliście, ja ich nie zostawię!
- Oni chcieli, żebyś przeżyła - rzucił. - Te dzieciaki też, jeśli się uda.
- Jeśli się... - kobieta na chwilę straciła oddech. - De'haer di yl gla'edd!
- Vetem es
- Aeiran skinął poważnie głową i jednym gestem przerzucił cały pojazd daleko poza miasto.
- Podejrzanie dobrze ci to idzie - stwierdziłam. - Czy to znaczy, że...
Nie dokończyłam, bo posłał mi spojrzenie tak pełne goryczy, że zapragnęłam po prostu go przytulić i dać mu całe swoje wsparcie. Ale to musiało poczekać, bo sama nie miałam już sił. Patrzyłam więc tylko na jego kolejny ruch i oto wśród czarnej mgły pojawiły się dwie postacie. Sei'Hyô też niespecjalnie czuł się na siłach, a Kaede go podtrzymywał... Ale jednocześnie jakby przytrzymywał. Żeby się nie wyrwał przypadkiem.
- Już - powiedział Aeiran nieobecnym głosem, a wtedy eksplozja światła powiedziała nam, że już po mieście.
- ...I jak jeszcze raz spróbujesz takiego kretyńskiego wyskoku, to ci dla odmiany tak wpieprzę, że się przez tydzień nie podniesiesz!! - grzmiał rudowłosy na oszołomionego ducha lodu i chyba jeszcze nie zauważył, gdzie właściwie są.
- To się właśnie nazywa prawdziwa serdeczna przyjaźń - rozczuliła się Tomine. - Widzisz, Hyô, jak Kaede się o ciebie troszczy?
- Wcale się nie troszczę!!! - wrzasnął obiekt jej podziwu i wrócił do przerwanej czynności, natomiast Sei'Hyô rozejrzał się, uśmiechnął lekko i usiadł, kwitując każde kolejne warknięcie "przyjaciela" kiwnięciem głowy.
Oddalaliśmy się coraz bardziej od miasta, z którego pewnie zostały same gruzy.
- Nie mogę uwierzyć, że tak szybko się skończyło - szepnęłam. - Chociaż pewnie po prostu za późno się w to włączyłam.
- Dopiero się zaczęło - pokręciła głową Tomine. - Ha'O'Hana została bez swojej głównej siły napędowej. Teraz trzeba będzie pozbierać niedobitki organizacji i przekonać...
- Sama jesteś niedobitkiem organizacji - prychnął Kaede, który już się widać wykrzyczał. - Uważasz, że to miejsce nie może bez niej istnieć? I co, teraz będziecie działać ku chwale ojczyzny?
- Każdy może mieć wpływ na świat - rzekł cicho Hyô. - Ty też możesz, jeśli tylko chcesz.
- Jesteśmy tylko małą częścią świata - westchnęła Tomine. - A on z kolei jest małą częścią o wiele większego wzoru. I gdyby ten wzór nie zaczął się rozsypywać, może i my byśmy...
- Przestańcie wpadać w patos, dobrze? - jęknęłam. - I jeszcze jedno: czy ta rozsypka jest aż tak widoczna? Wyczuwalna?
- Zdajemy sobie z niej sprawę - przyznał Hyô. - Jest nieunikniona, skoro kolejne pokolenia bóstw walczą między sobą zamiast troszczyć się o światy.
- W każdym pokoleniu znajdą się jacyś buntownicy, burzący porządek rzeczy.
Kiedy Tomine to powiedziała, poczułam jak Aeiran zaciska palce na moim ramieniu. Wyczułam jego napięcie i niemal od razu domyśliłam się w czym rzecz. Cóż, nie miałam ochoty się wplątywać w te zagmatwane boskie sprawy, ale musiałam się pogodzić z tym, że prędzej czy później czeka nas długa rozmowa z tą panią, kimkolwiek naprawdę jest.
I że faktycznie wszystko dopiero się zaczęło...

27 VI

Kręci się po tym budynku jeszcze kilku ludzi i żaden z nich nie jest świadom, że tak właściwie to jestem wrogiem. Zresztą cechuje ich ogromna pewność, że i tak żaden wróg im nie zaszkodzi, bo pokonają go małym palcem. A tak naprawdę nic konkretnego nie wiedzą.
Ja też się kręcę gdzie tylko się da i jak dotąd nie napotkałam tu nic, co mogłoby wzbudzić moje podejrzenia. To znaczy, wnętrze kwatery głównej bardziej mi przypomina elegancki hotel niż siedzibę potężnej organizacji, która nawet nie ma nazwy, bo jest na tyle niepowtarzalna, że i tak każdy wie, o jaką chodzi. Aha, akurat...
Cisza i spokój panuje. Zdążyłam już dojść do wniosku, że ci ludzie, których widziałam podczas lotu, byli fatamorganą. Cóż, może powoli tracę zmysły. Nie zdziwiłoby mnie to.
Garstka płotek, bezczynność, a na dodatek nigdzie nie ma Kaede. I co dalej, pytam, co dalej?!

- Jesteś tutaj, Jasnooka? - dobiegł mnie zdziwiony i znajomy głos. - Dlaczego? Skąd się tu wzięłaś?
Masz ci los, a dopiero co narzekałam, że nic się nie dzieje...
- Nie nazywaj mnie tak - nie raczyłam się odwrócić do stojącego za mną lustra. - Wiem, że wolałbyś zamiast mnie zobaczyć tu Kaede, ale...
- Ale zobaczę go jutro, wiem o tym.
Zaskoczona odwróciłam się gwałtownie.
- Skąd wiesz?!
- Pozwolił się schwytać, by móc dotrzeć do miejsca, gdzie wszystko ma się rozstrzygnąć - wyjaśnił Sei'Hyô, patrząc na mnie smutno. - Czy teraz odpowiesz na moje pytanie?
- Dlaczego tu jestem? Bo uznali, że jestem od Tomine, kimkolwiek lub czymkolwiek jest.
- Ale przecież Tomine... - zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
- Ale gdzie wy jesteście? Mam tu się bez końca snuć i wypatrywać aż jakieś wyjaśnienie samo do mnie przyjdzie?
Hyô przygryzł wargi i spuścił wzrok.
- Jesteśmy w stolicy Ha'O'Hany - powiedział w końcu. - Organizacja postanowiła się ujawnić.
- Ujawnić? - syknęłam. - Ujawnić?! Innymi słowy, podbić świat?!
- Cały rząd w tym kraju jest na nasze rozkazy, więc z resztą świata to byłoby... - chłopak zmarszczył brwi jakby dopiero dotarło do niego, co przed chwilą powiedział. - Na  i c h rozkazy - poprawił przestraszonym tonem.
- I dlatego zostawiliście swoją siedzibę niemal pustą? - umyślnie zignorowałam to sprostowanie. - Jesteście tacy nierozważni czy tacy pewni swego?
- Nie wiem jaki jest prawdziwy cel organizacji! - Hyô już prawie krzyczał. - Wiem, że chcą skonfrontować Kaede ze mną żeby sprawdzić, kto z nas jest potężniejszy.
- Urządzają wielki turniej, pojedynek sił? - szepnęłam do siebie. - A potem zbiorą wytworzoną podczas walki energię i... To by się zgadzało...
- Znów nie nadążam za twoimi myślami - poskarżył się duch lodu. - W każdym razie miało nas być czworo, ale pozostała dwójka jeszcze nie dotarła.
- To lepiej uważaj, bo niedługo ja tam dotrę - rzuciłam na pożegnanie, po czym złapałam miecz i wybiegłam z pokoju.
Na korytarzu zatrzymałam się, bo nagle usłyszałam głosy, dużo głosów... Nie wydawały się wytworem skołowanego umysłu, a dochodziły przez otwarte okno. Wyjrzałam przez nie i ku swemu zdziwieniu zobaczyłam tłumy ludzi, ale byli to zupełnie zwyczajni ludzie w zupełnie zwyczajnym mieście. No, może nie do końca zwyczajnym, bo kojarzyło mi się z Las Vegas albo z Antą. To przez te mrugające neony... W oddali zachodziło słońce.
- To chyba jednak ten świat wariuje - pocieszyłam się i zbiegłam na dół. Znalazłam jednego ze strażników i ofukałam go z góry na dół za to, że renegata zabrano, a mnie nawet nie spytano czy też nie chciałabym jechać. W końcu jednak dałam mu dojść do głosu i oszołomiony wyjąkał, że wskaże mi pojazd, który dowiezie mnie do stolicy.
Gdy wyszliśmy z kwatery głównej, dokoła znów były tylko zimne i nieprzyjazne mury koszaropodobnych budynków.

Poprzedni pojazd przypominał kabriolet, ten zaś kojarzył się z luksusowym wagonem sypialnym. Z paroma przedziałami oraz, nie wiedzieć dlaczego, lustrzaną podłogą. I z automatycznie ustawionym celem podróży, co oznaczało, że mogę nie przejmować się kierowaniem go, tylko sobie poleniuchować. Z n o w u.
A, i oczywiście unosił się w powietrzu.
Miałam dwa wyjścia - albo nadal się niepokoić i wyrzucać sobie, że jeszcze mnie nie ma w D'athúil, albo wyłączyć tryb paniki i zastanawiać się tylko dlaczego nie zainstalowano tu czegoś do słuchania muzyki. Na razie znalazłam wyłącznik światła, położyłam się i zaczęłam nucić pod nosem.
- To z radości, że się stamtąd wynosisz? - usłyszałam niespodziewanie.
- To pojawianie się znienacka macie we krwi? - odparowałam. Powoli przyzwyczajałam oczy do mroku i zobaczyłam w drzwiach znajomą sylwetkę. - Skąd się tu wziąłeś?
- Cały czas się ukrywałem na pokładzie - Kaede wzruszył ramionami.
- Sei'Hyô mówił, że zabrali cię do stolicy...
- Kłamał. Tutaj wszyscy kłamią, powinnaś już to zauważyć. Tobie samej nieźle szło udawanie - w głosie chłopaka wyłapałam cień szyderstwa. Podszedł bliżej i usiadł przy mnie.
- W takim razie o co w tym wszystkim chodzi?
- Dojedźmy tam, nakopmy im, a może wtedy powiedzą - zaproponował. A potem zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego - roześmiał się triumfująco, wrednie i psychopatycznie. Jakby ktoś go nagle obsadził w kiepsko napisanej roli czarnego charakteru.
- No to dobranoc, Jasnooka - powiedział wstając. Gdy wyszedł do drugiego przedziału, miałam już zamknięte oczy. Zdusiłam w sobie ochotę by na dobranoc rzucić w niego butem, bo bałam się, że potłukę podłogę. Nie jestem przesądna, ale kolejne po rozbitym we własnym domu lustrze siedem lat nieszczęścia...?

25 VI

Kaede gdzieś mi zniknął kiedy spałam. Coś wczoraj wieczorem wspominał, że najlepiej przypuścić szturm na kwaterę główną organizacji, ale ja się tylko pukałam w czoło. Jaki, do licha, szturm - w dwie osoby?! Na to przewrócił oczami, pokiwał głową i poczekał ze zniknięciem aż zasnę.
Cóż, jego brak zrekompensowało mi pojawienie się paru tubylców. Aż westchnęłam z ulgą, bo już się bałam, że to miasto okaże się miastem duchów, a ci na szczęście byli żywi. Przylecieli czymś, co wyglądało jak powietrzny kabriolet i czego momentalnie im pozazdrościłam.
- Dlaczego nie przyszłaś złożyć raportu? - zapytał ten, który wcześniej prowadził ów kabriolet. Drugi stał za nim, trzymając w pogotowiu coś w rodzaju miniaturowej bazooki.
Pomyślałam, że równie dobrze mogę wczuć się w rolę, poza tym miałam ochotę na przejażdżkę.
- Na to pytanie odpowiem tylko przełożonym, a nie takim pionkom jak wy - odpowiedziałam olewczo.
Spojrzeli na siebie w zakłopotaniu, a potem mój rozmówca poprosił przynajmniej o kod identyfikacyjny.
- 00-87-N-E-S-T-S - spojrzałam mu w oczy z całą bezczelnością, na jaką było mnie stać. Facet zmarszczył brwi w zdziwieniu, a ja stałam spokojnie, coraz bardziej przyjmując postawę "chrzanić wszystko".
- Nie widzisz, że ona jest od Tomine? - szepnął towarzyszowi ten z bronią. - Może nas zaraz posiekać i jeszcze jej pogratulują.
Nawet się nie starał żebym tego nie słyszała. Ale nie dałam niczego po sobie poznać.
W końcu zdecydowali, że zabiorą mnie do kwatery głównej, bo przecież nie mogę tak komuś zajmować miejsca w tych koszarach. Ani słowa nie wspomnieli o tym, że wiedzą o obecności Kaede i o tym, że to ja go sprowadziłam... Może nie wiedzieli?
Gdy lecieliśmy wysoko nad miastem, na przekór mojemu lękowi wysokości patrzyłam ciągle w dół. I widziałam, słyszałam tam w dole uwijających się ludzi; takich żołnierzy jak moja eskorta, a także innych, całych w bieli... Tyle że zanim jeszcze wystartowaliśmy, nie było ani śladu nikogo! Co jest, iluzja, delirium czy maksymalna nieprzewidywalność opowieści?!
Odstawiono mnie do komnat, które wyglądały jakby urządziła je dama o wielkim smaku, i znów pozostawiono mnie samą sobie.

24 VI

- Mówiłam już, że z ciebie hipokryta. Ale że twoje pragnienie okazało się silniejsze niż moje?
- Nie pragnąłem tutaj wrócić! Uwierzyłaś tamtej... Kimkolwiek była. A może nasze pojawienie się tu nie ma nic wspólnego z tym, czego naprawdę chcemy, nie pomyślałaś o tym?

Krąży mi po głowie ten dialog i w stan zadumy wprowadza. Jeśli Kaede miał rację, to być może jesteśmy przez kogoś manipulowani, a to niespecjalnie by mi się podobało. Ale czy komuś by się chciało zawracać sobie głowę knuciem, gdy światy pogrążają się w bezładzie?
...No dobrze, komuś by się chciało. Ale na szczęście jej tu nie ma.
Jeśli zaś Kaede nie miał racji... Albo zadziałała jego podświadomość, albo po prostu nie chce się przyznać. Jest z tych, którzy wiecznie odgrywają twardych złych typków, ale gdyby mi ktoś wszczepił moc ognia wbrew mojej woli, nie darowałabym. Może by to nie poprawiło mojej sytuacji, ale humor na pewno.
Zostaje jeszcze trzecia możliwość, skądinąd zwykle najchętniej brana przeze mnie pod uwagę. Zbieg okoliczności. Cóż innego mogłoby sprowadzić nas nie dość, że do Ha'O'Hany, to jeszcze pod miasto, w którym mieści się ta ich przeklęta organizacja?! Śmieszne. Już mieliśmy zrobić w tył zwrot i wiać jak najdalej stamtąd, ale przyuważyli nas strażnicy pod bramą. Jeszcze śmieszniejsze, że mieli kombinezony kuloodporne i broń laserową, a ucieszyli się na widok kobiety z baśniowym mieczem i pogratulowali schwytania "renegata".
Że niby ja miałabym być jedną z...?!
Widać rozmaite fenomeny się tutaj plączą. Tylko jeszcze żadnego nie spotkałam. Nikt się nami nie zainteresował, nikt poza tymi przy bramie nie zwrócił na nas uwagi... A ściślej mówiąc, miasto wydaje się opuszczone. Nie, no to się robi monotonne - powtarza się motyw z D'athúil? Wszyscy pojechali podbijać świat, czy raczej pouciekali, bo poznali się na tym hipotetycznym osobniku, planującym zostać bogiem?
Kaede twierdzi, że to kiedyś było zupełnie normalne miasto, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić, patrząc na nie teraz.
Ulokowaliśmy się w jakichś koszarach... I nawet nie mamy herbaty. To znaczy, ja nie mam herbaty. Zostawiłam wszystko za sobą i pomknęłam jak na skrzydłach gdzieś, skąd nawet nie jestem pewna, czy wrócę.
Krąży mi po głowie bajeczna piosenka, która mogłaby zostać zaśpiewana przez Vaneshkę, tylko ma słowa i podkład muzyczny. Zupełnie odcina mnie od tej futurystycznej scenerii. Nie wiem czy powinnam się cieszyć z tego kontrastu, czy raczej przeciwnie. Ale teraz jest pora czarów, pora puszczania wianków, pora szukania kwiatu paproci, pora skoków nad ogniskiem, a nie...
Wczoraj chodziłam po mieście i na cały głos śpiewałam Happy Birthday to Me. Też nikt nie zauważył.

22 VI

Portale, portale i jeszcze więcej portali... Nawet mnie zakręciło się od tego w głowie. Droga pomiędzy portalami rozdrożańskimi, pomiędzy światami, pomiędzy międzysferą (?!), na skraju różnych sprzecznych rzeczywistości... A jednak byłam irracjonalnie zdziwiona, że wszystko dzieje się tak szybko i tak łatwo.
To dlatego, że przyszłam na gotowe, po prostu.
Blue wydawał się świetnie bawić, prowadząc nas przez ten labirynt. Kaede był jeszcze bardziej skołowany niż zwykle podczas takich podróży i kurczowo ściskał moją rękę, żeby się przypadkiem nie zgubić. A może to ja ściskałam mocniej? Poza tym zabrałam ze sobą miecz, tak na wszelki wypadek. Tym razem lepiej, bym miała ze sobą coś do obrony, bym choćby pod tym względem czuła się pewnie...
Swoją drogą, nie pamiętam, co też naopowiadałam Vanny o Kaede, że pałała taką niezdrową chęcią poznania go. Może lepiej sobie nie przypominać.
Przy okazji - wymogłam na kuzyneczce obietnicę wpadania do herbaciarni i rozpieszczania Pokrzywy ile wlezie. A potem przepraszałam, że znowu ją tak wykorzystuję, kiedy sama ma swoje problemy. Ale wtedy ona powiedziała mi coś takiego ładnego o przyjaciołach-aniołach i omal się nie rozbeczałam... A niech to, jak nie odrętwiała, to nadwrażliwa - jeszcze trochę tego wyczekiwania, a niewiele by ze mnie zostało.
Gdzieś w pustce dwa dziwne posągi rzucały cienie, które, nakładając się na siebie, tworzyły kształt przypominający mi cienie Aldriny. Nie wiem dlaczego to było pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy.
- A teraz będzie najlepsze - uśmiechnął się szeroko Blue, ale zamiast rozpocząć owo "najlepsze" rozkaszlał się jak suchotnik.
- Źle się czujesz? - zaniepokoiłam się.
- Chyba mam alergię na to miejsce - wyjaśnił z zachwytem - zachwytem! - nie przestając przy tym kaszleć. Ale w końcu uregulował oddech, zrobił kilka skomplikowanych gestów i otworzył przejście.
Miało nas zaprowadzić w wyznaczone miejsce, miało być według wspomnień Vanny, miało być bez zakłóceń...

- Miała być Krawędź!! - wrzasnęłam w popłochu, uskakując przed słupem ognia. Znajdowaliśmy się w takiej samej (tej samej?) przestrzeni jak ta z mojego snu. W samym środku piekła żywiołów, nie wiedząc jak się z niego wydostać. Tylko wiszących w górze postaci nie było, więc może tamto było tylko zwykłym snem? A może dali sobie spokój i zniknęli?
Nie, zaraz, ktoś biegł tam w oddali, zwinnie unikając wszelkich niebezpieczeństw. I kręcąc kolorową parasolką... Parasolką?!
Rzuciłam się w stronę tej osoby, nie wypuszczając dłoni Kaede ze swojej. Chcąc nie chcąc, musiał biec ze mną i klął pod nosem. A tamta nie zatrzymywała się, posuwała się naprzód tanecznym krokiem, śmiejąc się dźwięcznie. Miała na sobie płaszcz przeciwdeszczowy.
W pewnej chwili zatrzymała się jak wryta. My też stanęliśmy w pewnym oddaleniu.
- Dlaczego mnie gonicie? - zapytała, nie odwracając się. W jej głosie pobrzmiewało szczere zdziwienie.
- Bo pragniemy stąd wyjść - odpowiedziałam trochę jakby wbrew sobie. Jakby coś odezwało się we mnie - i za mnie.
- Skoro pragnęliście tu wejść i wam się udało, to posiadacie dość woli żeby wyjść - usłyszałam. Kobieta znowu zakręciła swoją parasolką. Nie widziałam jej twarzy, ale przysięgłabym, że zrobiła jakąś zabawną minę.
- A kim ty jesteś? - zapytał Kaede podejrzliwie.
- Tutaj jestem tylko zwykłym przechodniem. Nie nadaję się do okiełznania tego - powiodła ręką wkoło - Ale zbaczasz z tematu, tu się teraz mówi o was. Na czym to ja skończyłam?
- Na woli - odrzekł chłopak głosem bez wyrazu. Czy też miał to samo wrażenie, co ja?
- A, no tak. Zatem jeśli naprawdę pragniecie gdzieś dotrzeć, po prostu zróbcie to - wzruszyła ramionami. - Jeśli jesteście na tyle potężni, to my... - urwała, a potem roześmiała się i wbiegła w nicość.
- Dobra. Co to była za wariatka? - Kaede od razu odzyskał nad sobą kontrolę.
- Mnie pytasz? - prychnęłam. - W zasadzie co nam szkodzi spróbować... Lepiej trzymaj się mnie dalej, bo teraz będę gorąco pragnąć.

...Nagle staliśmy pod zachmurzonym niebem, z którego lada moment miał lunąć deszcz. Przed nami wyrastał wysoki mur, opleciony jakimiś kablami czy drutami, w każdym razie nie wyglądał jakby miał łatwo przepuścić nieproszonych gości. Za tym murem ledwo było widać budynki, dosyć ponure i... Powiedziałabym, futurystyczne.
- CO, DO...?!

21 VI

Słońca w światach zachodziły i wschodziły swoim stałym cyklem, a ja po prostu snułam się po Blue Haven i nawet czynność picia herbaty wykonywałam mechanicznie. Zapowiadało się, że pierwszy raz w tym życiu samotnie spędzę urodziny - bo ledwo o nich pamiętałam.
Do aktywności psychicznej, fizycznej zresztą też, wezwało mnie czyjeś pojawienie się na moim terenie. Przeszłam, a raczej przebiegłam na parking, z nadzieją, że może Nindë wróciła z dobrymi nowinami.
Wróciła, owszem, ale bez Ketrisa i Vaneshki. Na jej grzbiecie siedział Kaede, zły jak chrzan, ona także parskała ze zdenerwowaniem.
- Skoro już jesteśmy na miejscu, to zjazd ze mnie - przemówiła ponurym tonem. - Bo chcę wreszcie iść do stajni i odpocząć po tej całej bieganinie. Nigdy więcej...
- Nigdy więcej biegania po światach, czy biegania z nim na grzbiecie? - roześmiałam się, prowadząc ją do stajni. Nie pytałam jak trafiła na Kaede i jak nie trafiła na nasze zguby, bo to w tej chwili nie było ważne. Powiedziałam jej tylko to, co myślałam - że na nią nie zasługuję. Spodziewałam się, że mi przytaknie z pewną taką złośliwością, ale chyba była zbyt zmachana, więc powiedziała tylko "Oj, daj spokój".

Posadziłam Kaede przy stoliku i usiadłam naprzeciw niego. Nadal był najeżony, ale w jego przypadku to stan naturalny i trwały, więc nie przejęłam się tym.
- Miałeś już dość szwendania się z Geddwynem? - zagadnęłam z uśmiechem, podając mu herbatę.
- Zdecydowanie wolałbym się z nim dalej szwendać - burknął, odruchowo sięgając po filiżankę. Zauważyłam, że nie nosi już swoich starych rękawic, tylko inne, cieńsze i bez palców, choć w tych samych kolorach.
- No to co cię tak ponagliło? - zapytałam zanim zaczęłam się delektować poranną rosą na jeszcze większą poprawę aktywności.
- Sei'Hyô.
- CO?! - z wrażenia się zakrztusiłam. - Poważnie? Skontaktował się z tobą?
- Słabo go było widać. I słychać - odpowiedział z niechęcią. - Ale pokazywał się w każdej szybie wystawowej, w każdym lustrze każdego pokoju hotelowego... I nalegał żebym wrócił, bo coś niedobrego się dzieje.
- Mogłeś go chyba zignorować - nie darowałam sobie. - W końcu dałby spokój.
- Wolę powiedzieć mu osobiście, żeby zamknął twarz - warknął Kaede. - Wtedy będę miał pewność.
- Mhm. To trzymaj się, bo droga do twojego świata przestała istnieć - strzeliłam i poszłam odnieść swoją filiżankę do kuchni. Oczywiście pobiegł za mną.
- Coś ty powiedziała?!
- To, co słyszałeś - odparłam cicho. - Nie ma drogi. A ja nie znam żadnej innej.
- Jak to nie znasz, sam widziałem, że potrafisz otwierać przejścia do światów, no i masz to przeklęte zwierzę, które skacze jak oszalałe...
- Oszczędzaj oddech - przerwałam mu chłodno. - Troszkę z ciebie hipokryta, co, Kaede? Nie cieszyłbyś się, gdybyś musiał zostać tu na zawsze, już nigdy nie mogąc tam powrócić?
- Przestań się bawić moim kosztem!
- A ty zdecyduj się wreszcie, czego naprawdę chcesz.
Chłopak zacisnął pięści jakby chciał zdzielić cokolwiek znajdującego się w zasięgu, ale zamiast tego odwrócił się i wypadł z kuchni. A ja - pac! - oberwałam w czoło wiadomością. Naprawdę bardzo się ostatnio zrobiłam rozkojarzona, skoro nawet listów przychodzących do rąk własnych nie wyczuwam...
Wiadomość była od Vanny, a kiedy ją przeczytałam, zupełnie głupio i melodramatycznie zrobiło mi się słabo i poczułam jak podłoga ucieka mi spod nóg.

17 VI

- Coś zbyt dawno cię u nas nie było - wytknął mi Leo na przywitanie. - A co to za tajemniczy pakunek taszczysz?
- Musiałam wymienić lustro, bo stłukłam - wyjaśniłam. - Mogę zostać na obiedzie? Nie mam ochoty snuć się samotnie po domu.
- Pewnie - ucieszył się. - Bo już mi zaczął ciążyć brak jednej gęby do nakarmienia.
- Gęby, hę? Wstydziłbyś się, wiesz? - fuknęła Milanee, która właśnie przyszła zobaczyć, któż to zawitał do Marzenia. - Odezwała się najbardziej rozdziawiona g ę b a.
- No, a ja jej odpowiedziałem "cicho mi tu, bo nie dostaniesz obiadu".
Niebieskowłosa fuknęła raz i drugi, i pomaszerowała do kuchni.

- Powiem ci, że jakoś tu za spokojnie ostatnio - Leo naprawdę starał się mówić wyraźnie, mimo że się napchał tym pieczonym czymś (jakimś ptaszęciem, ale w życiu takiego nie jadłam).
- Nie mówi się z pełnymi ustami - objechała go Mil, przełknąwszy zawczasu.
- Ale serio - podjął po sporym łyku mineralnej. - Vaneshki nie ma, Carnetia od paru dni wyleguje się wgapiona w te swoje firanki, nawet ty się mniej entuzjastycznie kłócisz...
- Nie będę się kłócić z pasją tylko po to, żeby ci zrobić przyjemność, Teleorin! - dziewczyna odsunęła od siebie talerz i wymaszerowała z kuchni.
- I tak ty dzisiaj zmywasz! - krzyknął za nią Leo, a potem zwrócił się do mnie: - Ja nie wiem, co ona taka smętna, zakochała się nieszczęśliwie, czy co? Chociaż właściwie nie bardzo ma w kim.
- Słuchaj, nie masz przypadkiem pomysłu, gdzie mogła pojechać Vaneshka? - jakoś przerwałam jego potok słów.
- Nie mam - pokręcił głową. - A powinienem?
- Próbuję ją namierzyć od dwóch tygodni, a tu ani śladu. Nie niepokoisz się?
- Daj spokój - uśmiechnął się szeroko - Przecież Vaneshka nie da sobie w kaszę dmuchać!
- Dlaczego tak sądzisz?
- No jak to? Bo tak mi powiedziała przed wyjazdem. Czemu niby miałbym jej nie wierzyć?
- Zawsze to ty się o nią najbardziej troszczyłeś - zauważyłam. - A teraz?
Nie przestając się uśmiechać, Leo zebrał talerze, zapomniawszy już, że dziś kolej Milanee.
- A teraz nie jest sama, chciałbym ci przypomnieć.

Lustro zajęło już swoje miejsce na toaletce. Dawno nie wpatrywałam się w nie z taką desperacją, naprawdę. Wtedy, gdy denerwowała mnie ta kobieta po jego drugiej stronie, ta, którą pragnęłam sobie przypomnieć, dowiedzieć się, kim byłam dawno temu.
Teraz wydaje się to nie mieć już znaczenia.
- Sei'Hyô - szepnęłam. - Hyô-kun, jeśli możesz, odezwij się do mnie. Jeśli istnieje chociaż cień szansy na połączenie z twoim światem, odezwij się...
Lustro milczało, zresztą tak naprawdę niczego innego się nie spodziewałam. Z różnych powodów.
- A jeśli jesteś na mnie obrażony - westchnęłam - to odezwij się przynajmniej do Kaede...

15 VI

Leżę wśród rozrzuconej pościeli, wpatrując się w ciemność i wsłuchując we własny oddech. Mogłam sobie chociaż zostawić Strel - zanurzyłabym palce w jej futerku, przyszedłby do mnie spokój...
Chyba, że najpierw ugryzłaby mnie za głaskanie pod włos.
Przed chwilą spotkałam się we śnie z Yori. Tak jakoś przyszło mi do głowy, że dałaby radę dotrzeć tam, gdzie ja nie potrafię. Mogłabym też zwrócić się z tym do Vanny, ale jej i tak już trochę roboty zadałam, zresztą ona ma jeszcze własne problemy tam na Rozdrożu, więc dokucza mi sumienie, którego teoretycznie posiadać nie powinnam. A Yori... Ona zawsze się pojawia gdy jest najbardziej potrzebna i znalazła mnie już kiedyś w Jasności...
Ale dzisiaj oznajmiła mi, że lepiej by było, gdybym sama była w D'athúil, wtedy ona mogłaby dotrzeć do mnie, a nie do jakiegoś miejsca, którego nigdy nawet nie widziała. Co prawda ja widziałam, ale... Ale czy naprawdę znalazłybyśmy się tam, czy tylko w moim śnie, w mojej własnej iluzji?
Poprosiłam ją, żeby jednak spróbowała. I jeszcze bardziej mnie ruszyło sumienie. Kolejna zaprzyjaźniona osoba, którą wykorzystuję, ot co.
I nagle wszystkie możliwe katastrofy połączyły się w jedno - huragan, pożar, trzęsienie ziemi, burza - a my stałyśmy w samym środku tego wszystkiego. A wysoko nad nami wisiało kilka postaci, które próbowały te żywioły ujarzmić... A może raczej rozpętać jeszcze bardziej? Nie wiem, bo parę sekund później zapadła się pode mną ziemia i się obudziłam. Świetnie, najbardziej lubię budzić się ze snu, w którym spadam. To taaakie ekscytujące, doprawdy.
Równie dobrze mogłam sobie zwyczajnie pogadać z Yori, zapytać o Egila i w ogóle wrócić na chwilkę do normalności. We śnie do normalności, tak paradoksalnie.
A teraz już nie mogę zasnąć...

Przyszła odpowiedź od Lexa: Ty to się umiesz mścić... Mogłem się spodziewać, że mi tak łatwo nie darujesz. Świetnie. Tyle podziękowania za prezent urodzinowy. A ja do tej pory nie wiem, co takiego Lex zrobił, że miałabym się mścić.
Z kolei Vanny pisze, że Blue chyba znalazł sposób, ale potrzeba czasu. Czasu, na który nie mogę sobie pozwolić, bo za bardzo się boję...
A przecież nic nie robię! Nic, nic!

13 VI

- Ale tu piękną powieść znalazłam - szepnęła mi konfidencjonalnie Xella-Medina, zaraz po przyjściu do czytelni. - Prawie się na niej popłakałam.
- Akurat - mruknęłam. - Poza tym gdzie w bibliotece szkoły dla czarodziejek można znaleźć wzruszającą powieść?
- Została przekazana w darze przez Vylette-san, tak było na niej napisane różowym flamastrem - usłyszałam. - A ta książka to jest o miłości. O kobiecie, która od wielu żyć jest zakochana w tym samym mężczyźnie i nie mogą się odnaleźć.
- A, to chyba znam - kiwnęłam głową. - Kiedyś w chwili desperacji wypożyczyłam sobie... A czekaj, od kiedy ty czytasz romansidła? - parsknęłam śmiechem. - Przecież jesteś zupełnie...
Urwałam, bo Xemedi-san zapatrzyła się na mnie z uśmiechem tak promiennym, że musiałam zmrużyć oczy.
- No, powiedz - rzekła radośnie. - No, już. Bez-u-czu-cio-wa.
- Nie, no bez przesady - rozchichotałam się na dobre. - Zresztą nie będę ci bronić czytania...
- Zdziwiłabym się, gdybyś próbowała. A w ogóle, dobra wróżko, nie zastanawiałaś się nigdy, czy i ty przypadkiem nie masz takiego problemu?
- Znaczy, jakiego? - nie zrozumiałam. - Wybierania najdurniejszych romansideł do czytania? Zdarza mi się.
- Nie, nie, nie - uniosła palec do góry z mądrą miną. - Takiego, że może w swoim pierwszym wcieleniu też kogoś tak kochałaś, że był i jest dla ciebie jedynym, i do tej pory go szukasz?
Na takie domysły po prostu ręce mi opadły.
- Wyobraź sobie, że się zastanawiałam - skrzywiłam się. - I od razu skreśliłam taką ewentualność. Wiesz jaka jest moja opinia o przeznaczeniu, prawda?
- Prawda - Xemedi-san uśmiechnęła się szeroko. - Taka, jak moja.
- No właśnie. Dlatego gdybym była skazana na jakiegoś faceta przez przeznaczenie, wolałabym go nigdy nie spotkać. To by było nałożenie sobie kajdan.
- Jakąż miłość jest niewolą - westchnęła sentencjonalnie, jakby była od tego ekspertem. Pokręciłam głową i wróciłam do przeglądania półek z książkami, odganiając od siebie niewesołe myśli. Ktoś mógłby powiedzieć, że to raczej egzystencja bez tej "przeznaczonej" drugiej połówki jest niewolą, ale ja zawsze muszę być na odwrót. Bo takie narzucone z góry uczucie? A co, jeśli przez te liczne wcielenia oboje zmieniliśmy się tak, że w życiu byśmy się nie rozpoznali, a tym bardziej nie mieli racjonalnego powodu by się w sobie zakochać?
...No dobrze, jeśli chodzi o zakochanie, to nie ma czegoś takiego jak racjonalne powody. Ale gdyby faktycznie tak było, wychodziłoby, że ja nie kocham Aeirana, nie kochałam Artena, że w ogóle nie mam pojęcia co to prawdziwa miłość, bo dopiero muszę ją spotkać. A to jest, łagodnie mówiąc, niedorzeczne.
- No i mnie zagadałaś, i zapomniałam po co tu przyszłam! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Poszukiwaczki Tajemnic.
- Nie po to, żeby mi zrecenzować piękną książkę o miłości? - poddałam się.
- Bo właśnie ta książka przypomniała mi o tobie i o czymś, co chciałam ci pokazać!
- Mam się bać?
- A, to już jak chcesz...

Znajome kręte uliczki stolicy Solen, z przytulnie wyglądającymi budynkami w jesiennych kolorach... Ten, do którego przyprowadziła mnie Xemedi-san, przypominał domek z piernika. A okno wystawowe na pewno nie było ze szkła - choćby dlatego, że się wyginało przy dotknięciu.
- Nie mam pojęcia, dlaczego wcześniej tu nie trafiłam - odezwałam się, gdy weszłyśmy do środka. - A może to taki sklepik, w którym można kupić coś podejrzanego, a kiedy się chce to zwrócić, okazuje się nagle, że sklep już dawno zniknął?
Jednego się nie spodziewałam - że popatrzy na mnie jak na wariatkę.
- Być może, być może - powiedziała łagodnie. - Ale jak dotąd nie zniknął, więc możesz przebierać w towarze.
Faktycznie, wnętrze okazało się przyjemną rupieciarnią, która mogła śmiało konkurować ze strychem na Rozdrożu i moją Szafą. Niby większość sklepów w Solen jest taka, ale ten miał jakiś inny klimat... I nawet pachniał piernikami. Nigdzie nie widać było sprzedawcy, więc uznałam, że mogę sobie trochę pobuszować.
- Chciałaś mi tu pokazać coś konkretnego?
- Ale ci się oczy świecą - zachwyciła się Xemedi-san. - A zaraz się zaświecą jeszcze bardziej. Zobacz.
Podprowadziła mnie do ściany, na której wisiały dwa obrazy, mniejszy i większy.
- Były trzy, ale jeden kupiłam mamie na Dzień Matki, tylko chyba go nie widziałaś, bo wisi w buduarze - wyjaśniła moja towarzyszka, przypominając mi na moment, że też mam matkę i w ogóle liczną rodzinę, w której sama się nie orientuję... ale to długa historia. - No i co powiesz? Powiew historii, prawda?
Prawda. Na tym dużym obrazie przeplatała się ciemność z barwami tęczy, sen z pełnią życia, spokój z ekscytacją. Zatytułowany był Nocne Kyô'Shitei. Mały przedstawiał Patronkę Marzeń, łagodną dziewczynę w bladoniebieskim kimonie, z figlarnym uśmiechem. Powiew historii, rzeczywiście.
Bo to przecież były reprodukcje dzieł największej malarki Starego Świata. Mojej imienniczki, żeby było śmieszniej. Osoby, która nawiązywała dziwne znajomości, a niekiedy wplątywała się w przygody warte opisania przez pewną zupełnie anonimową kronikarkę światów.
Wyglądały jak oryginalne. Czy ktoś potrafiłby podrobić styl Wan'kai Miyi?
- Z dziką rozkoszą wzięłabym ten - wskazałam na portret Akai-sama. - Moja Patronka.
- Zawsze myślałam, że za swoją Patronkę uważasz raczej Linn-san - powiedziała Xella-Medina. - A te obrazy są tanie, możesz śmiało kupić. One są tym tańsze, im bardziej odpowiedni klient.
- Skąd wiesz? Zresztą kto powiedział, że miałabym kupić oba? - przyjrzałam się jej podejrzliwie i nagle złapałam się na tym, że zastanawiam się nad dzisiejszą datą. Hm, no tak. Trzynasty.
- A może ten drugi też bym wzięła - rzuciłam beztrosko, chwytając spojrzeniem jej triumfalny uśmiech.
- Jestem pewna, że Kaneto-san będzie zachwycony - rzekła równie lekko.
- Ile razy ci mówiłam, żebyś go tak nie nazywała?
- Jestem pewna, że Kaneto-san będzie zachwycony - powtórzyła cierpliwie. - Czy Sorilex-san będzie równie zachwycony, pewności już nie mam.
O, do licha. Wiem, zrozumiałam, co miała na myśli. To, co zawsze mi się przypominało, gdy zwykłam się użalać nad swoim losem - że niektórzy mają gorzej. W mojej głowie przynajmniej krążą moje własne wspomnienia. Nie tak, jak u Lexa...
Ale co mi szkodziło zaryzykować?
Xemedi-san zapewniła, że wystarczy zostawić zapłatę na ladzie, więc tak zrobiłam. Najwyżej będzie na nią. A obraz się ładnie zapakuje i wyśle razem z życzeniami.

11 VI

Tak się zastanawiam, gdzie podziali się Ketris i Vaneshka, skoro nawet Pokrzywa do tej pory nie może ich znaleźć. Właściwie nie wiem, dlaczego czuję, że to właśnie oni są mi teraz potrzebni, ale gdy jej to powiedziałam, natychmiast zaoferowała się, że ich poszuka. Doprawdy, nie zasługuję na takiego konia jak ona.
Siedzę w zajeździe w Arquillonie, samotnie, z zasłoniętymi oknami... Pióro mi przerywa, a dłoń drży, od kiedy próbuję coś tu napisać. Od jakichś dziesięciu dni, do licha.
Nie umiem tego opowiedzieć, nie umiem tego opowiedzieć, nie umiem...

...wyjaśnić wrażenia, jakie towarzyszyło nam podczas jazdy przez czarną dziurę. Nie było to poczucie zagrożenia; akurat wtedy uważałam, że jestem całkowicie bezpieczna - na tyle, na ile można być bezpiecznym, jadąc przez szalone zawirowania, na grzbiecie konia, który ciągle ma lekką awersję do takich podróży, ale to jest groza, którą już świetnie znam. Nie, to raczej było jakbym siedziała w pancernym pokoju wyłożonym poduszkami, podczas gdy cała reszta domu się wali. Jakie to milutkie.
Kiedy tylko zjawiliśmy się w D'athúil i zsiedliśmy z koni, Aeiran podbiegł do mnie zdenerwowany.
- Też to poczułaś, prawda? - zapytał, chwytając mnie za ramiona.
- Przecież nic się nie stało... - wyjąkałam niepewnie i pomyślałam sobie, że moje odczucia w porównaniu z jego były pewnie niczym.
- Wracasz natychmiast do domu - powiedział, przybierając na powrót kamienne oblicze.
- Dopiero co tu przyjechaliśmy - przypomniałam sucho - a już mnie wyganiasz?
- Choćbym miał cię siłą wsadzić na konia - rzekł ostrzej. - Nie wiem, ile z tego do ciebie dotarło, ale światy krążą w chaosie.
- Jeśli masz na myśli te światy tutaj, to one zawsze krążą w chaosie.
- Teraz to co innego. Przestraszyły się. Coś... Coś zniknęło.
- Skoro to czujesz, to przynależysz tu bardziej niż chcesz się do tego przed sobą przyznać - westchnęłam. - I dlatego mnie wysyłasz z powrotem, a sam...
- Nie należę tutaj bardziej niż gdziekolwiek indziej! - syknął, znowu tracąc opanowanie. - Teraz nie ma poważnego zagrożenia, ale jeśli będę musiał wybierać, udam się tam za tobą, słyszysz? Teraz muszę coś zrobić, żeby to - wskazał na ciągle otwartą czarną dziurę - było bardziej stabilne. Nie spiesz się, nie zmyl kroku.
- Ona na pewno nie zmyli kroku - powiedziała z przekąsem Nindë i skubnęła zębami moją bluzkę. - Wsiadaj, bo cokolwiek się dzieje, ja wolę być raczej po tamtej stronie.
Poddałam się. Może nie powinnam była, a może...
Nie spieszyłyśmy się, nie zmyliłyśmy kroku. I nic dokoła nas już się nie waliło.

- Wjedź w aleję - nakazałam po powrocie, tknięta dziwnym przeczuciem.

- Wjedź w aleję! - powtórzyłam po dziesięciu minutach krążenia po międzysferze
- A myślisz, że co ciągle próbuję zrobić?! - parsknęła Nindë. - Złapać własny cień? Wyobraź sobie, że nie mogę trafić na tę przeklętą drogę!
- Może ci zmysł orientacji szwankuje?
- Nie kpij. Już dawno powinno być ciemno, a przy odrobinie szczęścia powinny się pokazać cholerne portale. I co?! - klacz była równie podenerwowana jak ja. Może bardziej.
- Chcesz powiedzieć, że nie ma tam już wejścia - zaczęłam powoli - czy że w ogóle nie ma już żadnego "tam"?
Nindë tylko potrząsnęła grzywą i nie odezwała się.
Coś zniknęło, a światy krążą w chaosie...
- A niech to - syknęłam. - A niech to, a niech to. Wracamy do czarnej dziury, szybko!
Z powrotem pędziłyśmy jak wiatr. Przejście ziało ku nam mrokiem i wirowało niespokojnie, tak że nie mogłyśmy po prostu tam wbiec - odrzuciłoby nas. A nawet gdyby... To czy wybiegłybyśmy gdzie indziej? Gdzie?
- Szlag, jak on to zamierza utrzymać w kupie? - jęknęłam. - W ogóle robi cokolwiek tam z drugiej strony? Przecież to paskudztwo się zupełnie rozsypuje!
- A nie mogłabyś jakoś tego podtrzymać będąc tutaj?
- Jedyne, co naprawdę potrafię, to to zamknąć - odparłam, ale zsiadłam i spróbowałam podejść trochę bliżej. W zasadzie potrafię też otwierać, jak się przyłożę... A zdecydowanie lepiej by było utrzymać to przejście z obu stron, prawda? Wytężyłam siły...
I niespodziewanie zostałam wessana w ciemność, w środek obłędu. Nie, nie wpadłam do czarnej dziury, nie fizycznie, ale nagle myślami, duszą, byłam w chaosie, który ogarnął tamte światy, a chaos był we mnie...
...I nie potrafiłam go kontrolować.
Zresztą jak mogłam przypuszczać, że poradzę sobie z czymś tak potężnym?
Ocknęłam się, bo nieoceniona Pokrzywa dmuchała mi w twarz. Kręciło mi się w głowie i ledwo mogłam się podnieść, ale nie to było w tej chwili najważniejsze.
- Nie ma - powiedziałam słabym głosem. - Nie ma, zamknęło się. I nie ma alei.
- Tylko znowu nie mdlej! - ostrzegła moja klacz. - Bo cię tu zostawię!
- Ale... Ale jak to możliwe? - wstając, chwyciłam się jej grzywy.
- Przestań ciągnąć.
- To kara za gryzienie moich włosów - odpowiedziałam odruchowo i spojrzałam jej w oczy. - Do licha, jesteś Przenoszącą, czy nie?! Chyba możesz tam przeskoczyć?!
- Gdybym potrafiła, nie musiałabyś się męczyć z tym wszystkim - stwierdziła smutno Nindë i ponownie dmuchnęła mi w twarz.
- Teraz nie ma poważnego zagrożenia - powtórzyłam słowa Aeirana, przytulając twarz do jej głowy. - Powiedział, że uda się za mną... Powiedział, że... I uwierzyłam.

- No i tak objeżdżam wszystkich, którzy się znają na skakaniu po światach - zakończyłam z westchnieniem.
- A to rzeczywiście, ja się świetnie znam - skwitowała Vanny i pogłaskała w roztargnieniu włosy Ivy, śpiącej na jej kolanach. Zdaje się, że nauczyła to dziecko zasypiać w każdym miejscu i o każdej porze...
- Jesteś w końcu panią Rozdroża, tak? - spojrzałam na nią z ukosa. - Miejsca, w którym przecinają się światy z różnych rzeczywistości. Nie da się tam znaleźć jakiegoś kuchennego wejścia do D'athúil?
- To należałoby raczej skonsultować z Blue. Mogłabym poświecić do niego oczętami, kto wie, co by z tego wynikło... Ty nie znasz żadnego sposobu? - zapytała z pewnym niedowierzaniem.
- Nagadałam się już za wszystkie czasy z Renê i Vylette, ale wyniki tych rozmów nie nastroiły mnie optymistycznie.
- Trzeba było przy okazji pogadać jeszcze z kimś - uśmiechnął się krzywo Clayd. Dotąd siedział zamyślony, zupełnie nie dając znaku życia. Jak nie on.
- Z kimś, komu nie ufam? - prychnęłam. - Wyobraź sobie, że przyleciała za mną z Andromedy i teraz łazi gdzieś po Arquillonie... Taką mam przynajmniej nadzieję. Wiesz, że się sama przyznała do podsłuchania mojej rozmowy z Renê?
- W sumie szkoda, że zostawiłaś tam Tenariego - zmarkotniała Vanny. - Ale co wynikło z tych rozmów? Powiedz, może się przyda.
- Wszystko zależy od tego, czy te światy istniały zanim powstała aleja i oddzieliła je od międzysfery - odpowiedziałam - czy raczej powstała najpierw, a dopiero na jej końcu zaczęły się tworzyć światy. Jeśli to drugie...
- To innego wejścia nie ma? - domyśliła się. - Tylko jak się tego dowiedzieć?
- Ja bym zadał inne pytanie - powiedział cicho Clayd - Komu tak ta droga podpadła, że aż ją zabił.
- Czekaj, niech złapię sens tego, co mówisz - pokręciłam głową - To, że miała coś w rodzaju duszy, mówiłeś już nie raz, ale... Uważasz, że k t o ś ją zniszczył? Celowo?
- A czemu nie? - odparował. - Niektórzy mają dziwne ciągoty do niszczenia magii i baśniowości. Ileż przejść do czarownych krain zostało zawalonych w taki sposób?
- Ile legend zostało zakończonych jeszcze zanim się zaczęły? - spuściłam głowę. - Ale tam, po drugiej stronie, to nie była kraina Faerie, tylko normalne światy, takie jak tutaj!
- Jeśli takie jak tutaj - niespodziewanie uśmiechnął się krzywo - to dlaczego tak ci na nich zależy?
- Jak to dlaczego, bo tutaj na przykład został Kaede! - żachnęłam się. - A co jeśli w końcu zrozumie, że jednak chce uratować swój świat?
- I co jeszcze?
- I jeszcze tutaj zostało to maleństwo - wskazałam na śpiącą Ivy. - A ona powinna kiedyś chociaż odwiedzić swój dom ponownie.
Vanny przytuliła dziewczynkę jakby nie chciała jej nikomu oddać - a przecież kiedyś, zanim Ivy stała się dzieckiem, nie żywiły do siebie specjalnie ciepłych uczuć... Natomiast Clayd patrzył na mnie przenikliwie, czekał aż powiem coś jeszcze.
- A kto został t a m? - spytał w końcu, po długiej chwili ciszy.
A ja wbiłam wzrok w podłogę i lekko pokręciłam głową.
- Tutaj ja zostałam - szepnęłam.

I tyle. Do tej pory przesiaduję w bibliotece arquillońskiej szkoły magii albo lepiej, na Pograniczu, i czekam na jakieś wieści z Rozdroża czy skądkolwiek. Ale że nie potrafię sobie poradzić z przypadkiem podchodzącym, bądź co bądź, pod moje kwalifikacje... W każdych innych okolicznościach potraktowałabym to jako wyzwanie. A teraz?
Teraz mam tylko ochotę komuś nawrzucać.