- Mówiłam już, że z ciebie hipokryta. Ale że twoje pragnienie okazało się silniejsze niż moje?
- Nie pragnąłem tutaj wrócić! Uwierzyłaś tamtej... Kimkolwiek była. A
może nasze pojawienie się tu nie ma nic wspólnego z tym, czego naprawdę
chcemy, nie pomyślałaś o tym?
Krąży mi po głowie ten dialog i w stan zadumy wprowadza. Jeśli Kaede
miał rację, to być może jesteśmy przez kogoś manipulowani, a to
niespecjalnie by mi się podobało. Ale czy komuś by się chciało zawracać
sobie głowę knuciem, gdy światy pogrążają się w bezładzie?
...No dobrze, komuś by się chciało. Ale na szczęście jej tu nie ma.
Jeśli zaś Kaede nie miał racji... Albo zadziałała jego podświadomość,
albo po prostu nie chce się przyznać. Jest z tych, którzy wiecznie
odgrywają twardych złych typków, ale gdyby mi ktoś wszczepił moc ognia
wbrew mojej woli, nie darowałabym. Może by to nie poprawiło mojej
sytuacji, ale humor na pewno.
Zostaje jeszcze trzecia możliwość, skądinąd zwykle najchętniej brana
przeze mnie pod uwagę. Zbieg okoliczności. Cóż innego mogłoby sprowadzić
nas nie dość, że do Ha'O'Hany, to jeszcze pod miasto, w którym mieści
się ta ich przeklęta organizacja?! Śmieszne. Już mieliśmy zrobić w tył
zwrot i wiać jak najdalej stamtąd, ale przyuważyli nas strażnicy pod
bramą. Jeszcze śmieszniejsze, że mieli kombinezony kuloodporne i broń
laserową, a ucieszyli się na widok kobiety z baśniowym mieczem i
pogratulowali schwytania "renegata".
Że niby ja miałabym być jedną z...?!
Widać rozmaite fenomeny się tutaj plączą. Tylko jeszcze żadnego nie
spotkałam. Nikt się nami nie zainteresował, nikt poza tymi przy bramie
nie zwrócił na nas uwagi... A ściślej mówiąc, miasto wydaje się
opuszczone. Nie, no to się robi monotonne - powtarza się motyw z
D'athúil? Wszyscy pojechali podbijać świat, czy raczej pouciekali, bo
poznali się na tym hipotetycznym osobniku, planującym zostać bogiem?
Kaede twierdzi, że to kiedyś było zupełnie normalne miasto, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić, patrząc na nie teraz.
Ulokowaliśmy się w jakichś koszarach... I nawet nie mamy herbaty. To
znaczy, ja nie mam herbaty. Zostawiłam wszystko za sobą i pomknęłam jak
na skrzydłach gdzieś, skąd nawet nie jestem pewna, czy wrócę.
Krąży mi po głowie bajeczna piosenka, która mogłaby zostać zaśpiewana
przez Vaneshkę, tylko ma słowa i podkład muzyczny. Zupełnie odcina mnie
od tej futurystycznej scenerii. Nie wiem czy powinnam się cieszyć z tego
kontrastu, czy raczej przeciwnie. Ale teraz jest pora czarów, pora
puszczania wianków, pora szukania kwiatu paproci, pora skoków nad
ogniskiem, a nie...
Wczoraj chodziłam po mieście i na cały głos śpiewałam Happy Birthday to Me. Też nikt nie zauważył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz