Kręci się po tym budynku
jeszcze kilku ludzi i żaden z nich nie jest świadom, że tak właściwie to
jestem wrogiem. Zresztą cechuje ich ogromna pewność, że i tak żaden
wróg im nie zaszkodzi, bo pokonają go małym palcem. A tak naprawdę nic
konkretnego nie wiedzą.
Ja też się kręcę gdzie tylko się da i jak dotąd nie napotkałam tu nic,
co mogłoby wzbudzić moje podejrzenia. To znaczy, wnętrze kwatery głównej
bardziej mi przypomina elegancki hotel niż siedzibę potężnej
organizacji, która nawet nie ma nazwy, bo jest na tyle niepowtarzalna,
że i tak każdy wie, o jaką chodzi. Aha, akurat...
Cisza i spokój panuje. Zdążyłam już dojść do wniosku, że ci ludzie,
których widziałam podczas lotu, byli fatamorganą. Cóż, może powoli tracę
zmysły. Nie zdziwiłoby mnie to.
Garstka płotek, bezczynność, a na dodatek nigdzie nie ma Kaede. I co dalej, pytam, co dalej?!
- Jesteś tutaj, Jasnooka? - dobiegł mnie zdziwiony i znajomy głos. - Dlaczego? Skąd się tu wzięłaś?
Masz ci los, a dopiero co narzekałam, że nic się nie dzieje...
- Nie nazywaj mnie tak - nie raczyłam się odwrócić do stojącego za mną
lustra. - Wiem, że wolałbyś zamiast mnie zobaczyć tu Kaede, ale...
- Ale zobaczę go jutro, wiem o tym.
Zaskoczona odwróciłam się gwałtownie.
- Skąd wiesz?!
- Pozwolił się schwytać, by móc dotrzeć do miejsca, gdzie wszystko ma
się rozstrzygnąć - wyjaśnił Sei'Hyô, patrząc na mnie smutno. - Czy teraz
odpowiesz na moje pytanie?
- Dlaczego tu jestem? Bo uznali, że jestem od Tomine, kimkolwiek lub czymkolwiek jest.
- Ale przecież Tomine... - zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
- Ale gdzie wy jesteście? Mam tu się bez końca snuć i wypatrywać aż jakieś wyjaśnienie samo do mnie przyjdzie?
Hyô przygryzł wargi i spuścił wzrok.
- Jesteśmy w stolicy Ha'O'Hany - powiedział w końcu. - Organizacja postanowiła się ujawnić.
- Ujawnić? - syknęłam. - Ujawnić?! Innymi słowy, podbić świat?!
- Cały rząd w tym kraju jest na nasze rozkazy, więc z resztą świata to
byłoby... - chłopak zmarszczył brwi jakby dopiero dotarło do niego, co
przed chwilą powiedział. - Na i c h rozkazy - poprawił przestraszonym tonem.
- I dlatego zostawiliście swoją siedzibę niemal pustą? - umyślnie
zignorowałam to sprostowanie. - Jesteście tacy nierozważni czy tacy pewni
swego?
- Nie wiem jaki jest prawdziwy cel organizacji! - Hyô już prawie
krzyczał. - Wiem, że chcą skonfrontować Kaede ze mną żeby sprawdzić, kto z
nas jest potężniejszy.
- Urządzają wielki turniej, pojedynek sił? - szepnęłam do siebie. - A
potem zbiorą wytworzoną podczas walki energię i... To by się zgadzało...
- Znów nie nadążam za twoimi myślami - poskarżył się duch lodu. - W
każdym razie miało nas być czworo, ale pozostała dwójka jeszcze nie
dotarła.
- To lepiej uważaj, bo niedługo ja tam dotrę - rzuciłam na pożegnanie, po czym złapałam miecz i wybiegłam z pokoju.
Na korytarzu zatrzymałam się, bo nagle usłyszałam głosy, dużo głosów...
Nie wydawały się wytworem skołowanego umysłu, a dochodziły przez otwarte
okno. Wyjrzałam przez nie i ku swemu zdziwieniu zobaczyłam tłumy ludzi,
ale byli to zupełnie zwyczajni ludzie w zupełnie zwyczajnym mieście.
No, może nie do końca zwyczajnym, bo kojarzyło mi się z Las Vegas albo z
Antą. To przez te mrugające neony... W oddali zachodziło słońce.
- To chyba jednak ten świat wariuje - pocieszyłam się i zbiegłam na
dół. Znalazłam jednego ze strażników i ofukałam go z góry na dół za to,
że renegata zabrano, a mnie nawet nie spytano czy też nie chciałabym
jechać. W końcu jednak dałam mu dojść do głosu i oszołomiony wyjąkał, że
wskaże mi pojazd, który dowiezie mnie do stolicy.
Gdy wyszliśmy z kwatery głównej, dokoła znów były tylko zimne i nieprzyjazne mury koszaropodobnych budynków.
Poprzedni pojazd przypominał kabriolet, ten zaś kojarzył się z
luksusowym wagonem sypialnym. Z paroma przedziałami oraz, nie wiedzieć
dlaczego, lustrzaną podłogą. I z automatycznie ustawionym celem podróży,
co oznaczało, że mogę nie przejmować się kierowaniem go, tylko sobie
poleniuchować. Z n o w u.
A, i oczywiście unosił się w powietrzu.
Miałam dwa wyjścia - albo nadal się niepokoić i wyrzucać sobie, że
jeszcze mnie nie ma w D'athúil, albo wyłączyć tryb paniki i zastanawiać
się tylko dlaczego nie zainstalowano tu czegoś do słuchania muzyki. Na
razie znalazłam wyłącznik światła, położyłam się i zaczęłam nucić pod
nosem.
- To z radości, że się stamtąd wynosisz? - usłyszałam niespodziewanie.
- To pojawianie się znienacka macie we krwi? - odparowałam. Powoli
przyzwyczajałam oczy do mroku i zobaczyłam w drzwiach znajomą sylwetkę. -
Skąd się tu wziąłeś?
- Cały czas się ukrywałem na pokładzie - Kaede wzruszył ramionami.
- Sei'Hyô mówił, że zabrali cię do stolicy...
- Kłamał. Tutaj wszyscy kłamią, powinnaś już to zauważyć. Tobie samej
nieźle szło udawanie - w głosie chłopaka wyłapałam cień szyderstwa.
Podszedł bliżej i usiadł przy mnie.
- W takim razie o co w tym wszystkim chodzi?
- Dojedźmy tam, nakopmy im, a może wtedy powiedzą - zaproponował. A
potem zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego - roześmiał się triumfująco,
wrednie i psychopatycznie. Jakby ktoś go nagle obsadził w kiepsko
napisanej roli czarnego charakteru.
- No to dobranoc, Jasnooka - powiedział wstając. Gdy wyszedł do
drugiego przedziału, miałam już zamknięte oczy. Zdusiłam w sobie ochotę
by na dobranoc rzucić w niego butem, bo bałam się, że potłukę podłogę.
Nie jestem przesądna, ale kolejne po rozbitym we własnym domu lustrze
siedem lat nieszczęścia...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz