26 VI

Burza minęła dopiero dziś po południu. Wtedy Drusilla i Suzuran podjęli przerwane zmagania, ale tym razem nie mieli już widowni. Laderic siedział obok mnie, z piórem i papierem, aby notować wszystko, czego ja nie zdążę. Deuce za to stał oparty o sąsiednie drzewo i udawał, że wcale nas nie słucha.
- Podczas kiedy ty obijałaś się na królewskim dworze - zaczął Ellil, nie zwracając uwagi na moje prychnięcie - my przeszukiwaliśmy różne źródła, aby dotrzeć do tych rozpraszaczy magii. J byłaby ze mnie dumna, tak się udzielałem.
- No dobra, czyli poszukiwania Deuce'a nie były aż tak koniecznie - przyznałam z ociąganiem. - Teraz wyjaśnij mi, dlaczego twoja opowieść ma być dopełnieniem mojej.
- A choćby dlatego, że są w nią zamieszane elfy.
- O? - zamieniłam się cała w słuch. Zadowolony z wrażenia, jakie zrobił, ciągnął:
- W historię są zaplątane cztery osoby. Dwóch elfów, niegdyś serdeczni przyjaciele. Jeden z nich starał się o względy siostry drugiego, ale ona poślubiła ludzkiego czarodzieja...
- No, śmiało - powiedziałam z przekąsem, kiedy przeciągał pauzę.
- Spadkobiercę wynalazcy naszych lilijek! - dokończył z triumfem. - Wszyscy czworo pracowali później nad ich udoskonalaniem.
Kątem oka spojrzałam na członków "wesołej kompanii". Deuce nie reagował, Amrit zaś uśmiechał się pobłażliwie.
- Niby wspólpraca szła gładko, aż tu nagle czarodziej został zabity przez dawnego rywala, który zdołał uśpić jego czujność - kontynuował Ellil. - a którego coraz bardziej zaślepiała ambicja. Żądza potęgi.
Wzniosłam oczy do nieba i pokręciłam głową z rezygnacją. Jakie to beznadziejnie l u d z k i e.
- Potem zwrócił się przeciwko niedawnemu przyjacielowi. A może odwrotnie, nie wiem. W każdym razie jakimś cudem się nie pozabijali, tylko pozgarniali, co im wpadło w ręce i każdy poszedł swoją drogą.
- A co się stało z wdową po czarodzieju? - zapytał zaciekawiony Amrit.
- Tego historia nie podaje - mruknął bóg wiatru. - A co, może wy wiecie?
- Właśnie, że nie wiemy - zaprzeczył mag. - A intryguje nas jej rola w tym wszystkim.
- O ile miała jakąś istotną rolę - wtrąciłam. - Mogła być tylko biernym obiektem westchnień. Bardziej mnie teraz interesują tamci dwaj.
- No, dobra - uśmiechnął się Ellil. - Podziel się z nami jakąś światłą teorią.
- To raczej ty się podziel - odparowałam. - Skoro historia zawiodła was do Chinedu, to znaczy, że któryś z elfów sprzymierzył się z Wędrującą Ciemnością?
- Właśnie tego nie byliśmy pewni. Może wprost przeciwnie - wojował z nią.
- Ale który? - zamyśliłam się. - Nie zdziwiłabym się, gdyby ten cały Thanderil miał z tym coś wspólnego, może nawet był jednym z tych dwóch...
- Ten blady patafian, który bał się mojego wiatru? Taki co najwyżej może podlegać komuś silniejszemu.
- Sprowadził do Sativoli Jeźdźców Słońca - ciągnęłam. - Portalem, mimo bariery.
- Bariery, którą przełamie tylko moc Dzieci Chaosu - przypomniał sobie Laderic, który dotąd dzielnie notował. - Zakładamy, że jest w zmowie z Edlinem, Velxą i tym zblazowanym smarkaczem?
- Niekoniecznie - skrzywiłam się. - Przecież Muirenn zlokalizowałaby tę moc, skoro wyczuła ją u mnie. Thanderil miał jakiś rozpraszacz... Zaraz, czy waszemu księciu nie towarzyszył jeszcze jakiś elf?
- Faktycznie - przytaknął kronikarz. - Ale zupełnie nie odpowiadał waszym opisom. Choćby dlatego, że miał krótkie czarne włosy i takie bardzo skośne oczy...
- Jeszcze lepiej. Deuce! - zawołałam w stronę złodziejaszka. - Przyznaj się, którego obrobiłeś!
- Daevela - rzucił obojętnie. Nie miałam nadziei, że mi to coś wyjaśni w najbliższym czasie. Mogłabym oczywiście wziąć na spytki Drusillę, ale jeśli będzie tak zajęta, jak do tej pory...
- Zapisałeś wszystko? - zwróciłam się do Laderica. - Później trochę na tobie popasożytuję.
- Dalej kryzys twórczy? - zapytał ze współczuciem.
- Niestety - westchnęłam. - Trudno mi zebrać myśli i wziąć się w garść... Chyba już od kiedy opuściłam Sativolę.
- Może aż tak się przywiązałaś do naszego świata, że poza nim nie umiesz pisać - zasugerował żartobliwie.
- A może ktoś ci zafundował zmącenie umysłu - dodał Amrit, marszcząc brwi. - Takie rzeczy się zdarzają.
- Niemożliwe - zaprotestowałam. - Nie da się oddziaływać na mój umysł na dłuższą metę. Mogę to robić wyłącznie sama sobie.
- Jesteś pewna? - podchwycił Ellil. - Nikt cię przecież nie zahipnotyzował ani tobą nie manipuluje. Tylko przeszkadza.
- Nawet o tym nie wspominajcie - przychnęłam. - Bo jeszcze zacznę mieć na to nadzieję.
Obaj popatrzyli na mnie jak na wariatkę, tylko Laderic posłał mi porozumiewawczy uśmiech. Dobrze wiedział, co mam na myśli - zagrożenie z zewnątrz łatwiej wyeliminować...
PAC! - spadła mi na kolana zapieczętowana koperta. Z moim imieniem, zapisanym meriganą, czyli zapewne bliźniaki się stęskniły (za swoją mistrzynią). Nie mogłam się przecież spodziewać listu od samej Hikari, prawda? A jednak... Otworzyłam kopertę, a moje oczy stawały się coraz większe, kiedy czytałam wiadomość:
Śniła mi się Yori, niespodziewanie szczęśliwa, że znów mnie widzi. Odesłałam ją do ciebie - nawet jeśli jej nie nasłałaś, pewnie jesteście w dobrej komitywie.
Powoli odłożyłam kartkę i pogrążyłam się w pełnym dezorientacji milczeniu.

25 VI

Właściwie miałam coś tu napisać już wczoraj, ale moje pokrętne i potłuczone opowiadanie się przeciągnęło - nie dosć, że długie, to jeszcze okazjonalnie dopadała mnie chrypa. Niestety pora, by przemówił Ellil, jeszcze nie nadeszła, bo zaczęły nam skutecznie przeszkadzać grzmoty...
Burza z pewnością dotarłaby do nas wcześniej, ale mój dawno nie widziany towarzysz powstrzymywał chmury jeszcze przez jakiś czas. Kiedy wyraziłam zdziwienie, dlaczego zupełnie ich nie odpędzi, zaniósł się ostrym, niepohamowanym śmiechem:
- O nie, niech parę piorunów strzeli w to miasto, zanim do niego wejdziemy. Zresztą w przeciwnym razie ten głupek Taranis by mi nie darował.
- Taranis? - wyjąkałam. - To on jest w mieście? Nie w komputerze pokładowym "Nefele"?
- Po tamtym kryzysie osobowości? W życiu - żachnął się Ellil. - Kiedy ty i Kylph dobijaliście Shyama, my toczyliśmy długie i zażarte dyskusje na temat, czy lepiej być zbitką impulsów elektrycznych, czy jednak b o g i e m. Zanim statek został pochłonięty przez Wędrującą Ciemność, zdążyłem wyłuskać go z komputera.
- I co, teraz będzie sprawdzał czy woli ciskać gromy?
- Ciskanie gromów nieźle mu wychodzi - wtrącił Amrit, który właśnie się do nas dosiadł. Odłączył się od Deuce'a i Laderica, którzy przyglądali się jak Drusilla i Suzuran pojedynkują się na miecze, jakby chodziło o życie. I obstawiali, które z nich wygra. Oboje byli znakomitymi fechmistrzami, nawet jeśli ich broń była duża i nieporęczna. Podziwiałam ich wytrzymałość, za to dobijała mnie brawura. Podobną widziałam jeszcze kiedy Kaede bił się z Tileyem. Może właśnie dlatego...? Tak czy inaczej, jeśli Drusilla w ten sposób chciała wyeliminować całą bandę Deuce'a po kolei, mogło jej to zająć miesiące, zważywszy, że z Suzuranem pojedynkowała się od... Nie, nie liczyłam godzin.
- A popisywał się? - zapytałam obu rozmówców.
- Trochę... Marudził, że gdyby miał do dyspozycji porządną burzową chmurę, mógłby się naprawdę wyszaleć - Ellil puścił do mnie oko. - Może jednak znowu będą z niego ludzie...

Burza przyszła w nocy i trwa nadal. Amrit - z pewną pomocą swojego przywódcy - roztoczył nad nami klosz ochronny o wdzięcznej seledynowej barwie, siedzimy więc pod nim, wsłuchując się w grzmoty. Ellil uśmiecha się pod nosem, Laderic wyraźnie ma natchnienie... Suzuran i Drusilla siedzą z ponurymi minami, bo musieli przerwać swój pełen pasji pojedynek. Natomiast na twarzy Deuce'a widać... Pełne niepokoju oczekiwanie? Na co? Że jutro podejmiemy opowiadanie i być może wyda się coś, czego ujawniać nie należy?
Pioruny trzaskają nad Chinedu. Jeśli to rzeczywiście ma nam ułatwić wejście, tym lepiej.

23 VI

Gdyby nie to, że skończył nam się półwysep i Chinedu zaczęło majaczyć w nie tak specjalnej oddali, wyjęłabym z torby moją miniaturkę światów i przesiedziałabym cały dzień pod jakimś drzewem, wpatrując się w nią. Niestety, urodziny urodzinami, a fabuła fabułą - już nawet Deuce'owi bardziej się spieszyło niż mnie, więc nie miałam wyboru.
Miasto okazało się być otoczone wysokim murem, zza którego wystawały jeszcze wyższe budynki o absurdalnie spiczastych wieżach. Bramę miało tylko jedną, dokładnie po drugiej stronie, zapowiadało się więc obejście go wąziutkim paseczkiem półwyspu. W dodatku nagle zerwał się silny wiatr, tak niespodziewany, że aż nienaturalny.
- No to świetnie - Laderic spojrzał w niebo. - Wieje od wschodu, szybko nam sprowadzi te ciemne chmury, które inaczej dotarłyby dopiero rano.
- Tym bardziej powinniśmy wejść do miasta - skrzywił się Deuce. - Moi już pewnie tam są, skoro nie spotkaliśmy ich po drodze. Niemożliwe, byśmy się rozminęli.
- To nie jest zwykły wiatr - Drusilla wypowiedziała na głos moje myśli. Zdjęła z szyi swój wisior, który pulsował delikatnym światłem; nie wyczułam jednak od niego żadnej magii. Zresztą to chyba normalne w przypadku artefaktów z t y m symbolem...
- Pokaż no mi wreszcie to cacko! - złodziejaszek wyciągnął rękę, jakby rzeczywiście wierzył, że jego życzenie zostanie spełnione. - Niemożliwe, żebyś dostała je od tego typa! Byłem pewien, że gwizdnąłem mu wszystkie!
Łowczyni nagród odgoniła go jak natrętną muchę, po czym z całej siły rzuciła medalion w górę. Wypadałoby pogratulować jej intuicji (i celności) - usłyszeliśmy odgłos uderzenia i stłumiony przez świst wiatru okrzyk irytacji. Amulet Drusilli zawisł w powietrzu, po czym powoli zaczął zlatywać w dół, jakby leżąc na niewidzialnej dłoni. Jednocześnie wicher stawał się coraz słabszy...
- To na pewno nie była właściwa reakcja - pouczył Drusillę Ellil, materializując się tuż nad ziemią. - Chciałem was efektownie przywitać i co dostaję w zamian?
- To, na co zasłużyłeś, złośliwy duchu - odparła niezmieszana. - Chciałeś na nas sprowadzić burzę!
- Lepiej oddaj pani ten wisiorek, zanim ci zrobi krzywdę - wtrąciłam, tłumiąc śmiech.
- Faktycznie, jakoś znajomo mi wygląda - zamiast okazać ostrożność, bóg wiatru zaczął z ciekawością przyglądać się zdobyczy. - Ale wcale nie czuję, by coś ze mnie wysy... Miya!? - zorientował się poniewczasie i podbiegł ku mnie radośnie. Medalion upadł na ziemię i Drusilla zdążyła go podnieść zanim zrobił to Deuce.
- Jak to się stało, że nie siedzisz już w moim świecie? Odkryliście coś ciekawego? - Ellil bombardował mnie pytaniami. - A gdzie zgubiłaś Kylpha i tego jaszczura?
- Tarquin szwenda się obecnie z tym elfem, z którym się biłeś w Wenden - kiedy to mówiłam, dostrzegłam, że pozostała trójka nadstawia uszu. - Kiedy ostatni raz widziałam Kylpha, był w towarzystwie J. Nie odebraliście go od niej?
- Szczerze mówiąc, nie - od razu zmarkotniał. - Zanim dotarliśmy do mojego świata, porwał nas wir dziwnych wydarzeń i w końcu doprowadził nas tutaj.
- A co dokładnie? - w Ladericu obudziła się kronikarska dusza. Ellil zobaczył błysk ekscytacji w jego oczach i uśmiechnął się z sympatią.
- Najpierw jeden taki nas wynajął, potem ścigały nas cienie... Ech, tego się nie da opowiedzieć tak od razu. Potem w każdym razie połączyłem siły z dwójką kumpli tego tu - wskazał ruchem głowy na Deuce'a, któremu się to niespecjalnie spodobało. - Amrit i Suzuran, czekają tu niedaleko.
- No dobrze - westchnął złodziejaszek. - Prowadź nas do nich.
- Tylko nie próbujcie niczego głupiego! - ostrzegła Drusilla.
- O to się nie martw - uspokoił ją. - Kto jak kto, ale oni nie są głupi. No, może Suzuran czasem bywa, ale przy Amricie się pilnuje.

Dwie piąte wesołej kompanii zauważyły najpierw Ellila, co tylko wzmogło irytację Deuce'a. Jednak serdeczne powitanie w wykonaniu Amrita szybko przywróciło mu pogodę ducha. W każdym razie już po tym, jak ów potężny mężczyzna o śniadej skórze i szerokim uśmiechu omal nie zgniótł go w uścisku. Za kimś takim można by się schować przed każdym wrogiem, ale granatowa opończa i brak uzbrojenia zdradzały, że nie jest wojownikiem.
- Dobrze, żeś już do nas dotarł - huknął wesoło do swojego przywódcy. - Inaczej Suzuran odgryzłby sobie w końcu język, zgrzytając bez przerwy zębami.
- Nie zwykłem zgrzytać zębami - zaprotestował jego towarzysz niskim, ostrym głosem, patrząc gdzieś w bok. Właściwie dziwna sprawa: imię mogło sugerować zwiewną i pełną wdzięku niewiastę, tymczasem jego właściciel okazał się postawnym młodzieńcem o zwichrzonych ciemnych włosach i chmurnym pbliczu. Nosił wypłowiały brązowy płaszcz, a do tego wielki miecz na plecach.
- Widzę twoje myśli - szepnął do mnie Deuce. - On się nie zna na ten'pei i pochodnych, więc mu nie współczuj tak otwarcie.
- Nie będę - zapewniłam, robiąc minę urażonej niewinności. - Za bardzo lubię konwalie.
- Ten drugi wariat jeszcze nie wrócił - mówił tymczasem Amrit. - Jesteś pewien, że nie narobi kłopotów?
- Nie jestem - przyznał Ellil, wydając się jednak tym nie martwić. - Ale może narobić kłopotów im albo sobie, tak czy inaczej wyjdzie na plus.
- Zostawiliście kogoś w mieście, a sami siedzicie tutaj? - złodziejaszek zmarszczył brwi. - A Selvie i Lynton? Gdzie się podziewają?
Obaj jego towarzysze od razu spochmurnieli, przy czym Suzuran nie musiał się wysilać.
- Czekaliśmy z tym na ciebie - bóg wiatru ubiegł ich z odpowiedzią. - Według Lony znasz się na rozwiązywaniu tego typu problemów. A skoro jest z tobą Miya, tym bardziej nie ma co się martwić.
- Co z nimi? - niestety Deuce tym bardziej się zmartwił. - Hedin ich zgarnęła? Siedzą w więzieniu?!
- Gorzej - warknął Suzuran. - Siedzą w Wędrującej Ciemności, oto, co z nimi!
Na te słowa rudowłosy wciągnął powietrze ze świstem, podobnie zareagował Laderic. Pewnie i ja bym tak zrobiła, gdyby nie zakręciło mi się w głowie. Uwagę mam za mało podzielną.
- No właśnie - dodał Ellil, zwiesiwszy smętnie głowę. - Obawiam się, że "Nefele" też tam trafiła. Z dziewczynami na pokładzie.
Zdążyłam usiąść, a nie po prostu się przewrócić.
- Zdaje się, że ktoś tu ma wiele do opowiedzenia - powiedziałam słabo.
- I to nie jeden ktoś - potwierdził bóg wiatru, siadając obok mnie. - Może ty zacznij, bo bez twojej opowieści nasza może być niezrozumiała.
- Jeszcze czego! - obruszyłam się, kiedy jego słowa wreszcie wbiły się w mój umysł. - Dziś są moje cholerne urodziny, a jeszcze mam sobie zdzierać gardło?!
- Tak - brzmiała kategoryczna odpowiedź.

21 VI

- Laderic - zaczęłam ostrożnie. - Co albo kto jest czczony w Chinedu?
- A nie wiesz?! - zapytany wytrzeszczył na mnie oczy.
- Nie, nie wiem - przyznałam z miną niewiniątka. - Dalej, dobij mnie i powiedz.
- Tak, to zdecydowanie powinnaś wiedzieć - mruknął kronikarz. - Bo sekta wymaga od wiernych absolutnego posłuszeństwa, więc i my będziemy musieli trochę sobie poudawać.
- A co robią, jeśli ktoś jest nieposłuszny? - zaniepokoiłam się.
- Bogowie obdarowali siostrę Hedin cząstką swojej mocy. Bardzo niedobrej, niszczącej. Potężnej.
- I co, za każde małe przewinienie tak od razu niszczy?
- Niekoniecznie - zamyślił się. - Może na przykład poprosić bogów, żeby przemienili winowajcę w stuletniego starca. Albo w niemowlę, żeby się od nowa i lepiej nauczył przestrzegania boskich praw. Czy raczej imitacji praw.
- To władzę nad czasem też mają? - wykrztusiłam. - Dlaczego więc nie nagną wszystkich światów do własnej woli?
- Może jeszcze nie chcą. A może nie jest to aż tak wielka władza. Co nie zmienia faktu, że wiele światów źle skończyło, zetknąwszy się z nimi...
No to mnie pocieszył, nie ma co.

20 VI

- Otuli się marzeniami, obudzi bogów i coś poświęci - zamyślił się kronikarz, wbijając spojrzenie w tekst. - Bez wątpienia Bohater z Wyższą Ideą.
- Skąd wiesz, o czym może marzyć? - prychnęłam. - Marzenia nie muszą być piękne i wzniosłe, a jedynie nie do zatrzymania.
- To nie jest "jedynie" - pokręcił głową. - I, zanim zapomnę: dlaczego ciągle porównujesz ten tekst do jakiegoś innego?
- Bo tamten też znalazłam w pustej książce - wyjaśniłam. - Bo też mówił o budzeniu bogów.
- I o czym jeszcze?
- O tym, że daleka droga, że ktoś ma przywrócić światło, a jednocześnie światłu nie ufać. Może udałoby mi się to jakoś sparafrazować?
- Po co parafrazować? - na otwartą książkę padł cień. - To przecież jasne, że światłu nie należy ufać. Jest zdradzieckie i wyciąga na jaw wszystko, co powinno pozostać ukryte.
- To tylko twój punkt widzenia - podniosłam głowę, patrząc Deuce'owi w ciemnoróżowe oczy. - Na pewno nie pasuje do Bohaterów z Wyższymi Ideami.
- Tym lepiej - wzruszył ramionami. - Możecie się oderwać od tej książki i powstrzymać tę przemiłą panią, zanim się zabije o swój własny łuk?
- Nie myśl sobie, że dam ci tę satysfakcję! - Drusilla wyrosła za nami jak spod ziemi. - Zdążę cię przedtem odstawić do zleceniodawcy!
- Ale póki co nie musisz mnie tak pilnować, prawda? Skoro ci dwoje już się wygadali, że zmierzamy do Chinedu, doścignęłabyś mnie tam i tak. Możesz sobie pozwolić na chwilę relaksu.
- Po tym jak dzisiejszej nocy nastawałeś na moją cześć?! Nie ma mowy!
- Nie nastawałem na twoją cześć - powtórzył ze znużeniem, po raz trzeci dzisiaj. - Chciałem się przyjrzeć tej błyskotce, którą nosisz na szyi. Trzeba było nie udawać snu, tylko faktycznie zasnąć, nic byś wtedy nie poczuła.
Drusilla fuknęła głośno, z jakiegoś powodu jeszcze bardziej obrażona.
- Macie dwie pary oczu, więc baczcie na niego, a może daruję wam ten współudział - przykazała nam. - Ja w tym czasie ugotuję obiad.
- Jak myślicie, dzisiaj uda się nam wywalić ten obiad tak, żeby nie widziała? - szepnął Laderic, kiedy się oddaliła. Było to pytanie zasadnicze; jeśli dopuściło się Drusillę do gotowania, używała czegokolwiek, niezależnie od proporcji i stopnia jadalności, i wydawało jej się, że jedt królową sztuki kulinarnej. Nie mieliśmy pojęcia, dlaczego tak się przy tym upiera, zwłaszcza, że zmarnowała w ten sposób część naszych zapasów na podróż. Trzeba będzie oszczędzać...
Swoją drogą, chętnie zapytałabym Drusillę, kto właściwie jest jej zleceniodawcą, niestety jako podejrzana o współudział raczej nie mam szans na odpowiedź. Deuce wydaje się wiedzieć, ale jako wyjętego spod prawa, nie imają się do również prawa opowieści (może poza moim ulubionym). Zresztą jest bezczelnym łotrzykiem, który przywłaszczył sobie rysunek Geddwyna, więc nie mam ochoty przyznawać się, że chcę od niego czegoś jeszcze. A szkoda, bo w ten sposób któreś z nich mogłoby mnie doprowadzić do tych przeklętych lilijek. W r e s z c i e.

19 VI

Smutna prawda jest taka, że w pisaniu nie przeszkadza mi brak okazji czy nawet brak akcji. Wspominałam przecież, że porządna fabuła dopiero przede mną, prawda? Nie, mój problem znany jest we wszystkich światach jako niemoc twórcza. Hipotetyczny czytelnik postukałby się pewnie w czoło i spytał: jak można doznać niemocy twórczej, pisząc tylko głupi pamiętnik? A ja sparafrazuję: jak można doznać niemocy twórczej pisząc t y l k o głupi pamiętnik? Ot, właśnie tak. Najwyraźniej pamiętnik mogę pisać zawsze, a do opowieści potrzebuję niestety mojej maszyny na moim biurku w moim domu, w ciszy i spokoju, serwowanym obficie przez Tenariego i Strel. To już ten etap, kiedy sam zeszyt nie wystarczy.
Nigdy dotąd nie spędziłam prawie roku bez zajrzenia do domu choćby na chwilę. Przynajmniej od kiedy stworzyłam sobie dom.
W każdym razie dementuję pogłoski (jakby było przed kim), jakoby nic się nie działo. Zmarudziliśmy, bo Deuce trafił na kilka dni do więzienia w pewnym mieście otoczonym wysokim murem i obstawionym strażnikami. Ku radości Drusilli... A jednocześnie zgryzocie, bo przecież miała odstawić łotrzyka do zleceniodawcy i zainkasować małą fortunę! Zdążyłam się już zorientować, że tym całym gadaniem o przewinach i sprawiedliwości łowczyni nagród maskuje zachłanność na wszystko, co świeci i ma wysoką wartość. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest złym człowiekiem, ma jednak swój własny system wartości.
Żeby było jasne - Deuce nie dał się zamknąć przez nieostrożność. Wręcz przeciwnie, chciał zmylić organy śledcze, udając, że taki z niego kiepski złodziej; zeszłej nocy zaś wrócił cichutko do zajazdu, w którym się zatrzymaliśmy. Z łupem. Wielką perłą, oprawioną w srebro, które tworzyło dokoła niej płatki kwiatu. Teraz, kiedy już opuściliśmy pole rażenia, paskud jeden chełpi się zdobyczą przede mną i Drusillą, i zastanawia się czy lepszy byłby z niej wisior, czy raczej pierścień.
Zazdroszczę Ladericowi, który wyraźnie stoi ponad takimi drobnostkami jak niemoc twórcza. Wbiwszy sobie do głowy, że spisze przygody Deuce'a, co chwilę przystaje i robi notatki. Chyba wezmę się za tę nieszczęsną piosenkę, bo do Chinedu tak czy inaczej jeszcze kawał drogi.

13 VI

- Ciekawe, w jakim stanie jest teraz ten nieszczęsny statek - zadumał się Laderic, wyciągnięty pod drzewem z zadowoleniem.
Ach, nie ma jak rozpoczęcie od dialogu, przejście od razu do rzeczy, prawda? A przecież pobyt na stałym lądzie, daleko od wszelkich sztormów, nastrajał raczej do zwolnienia tempa. Dzika plaża, zapach sosnowych igieł i morze szumiące spokojnie w ten słoneczny - ale nie za gorący - poranek, wszystko to dodawało otuchy. Przepędzało z głowy niepokojące sny i refleksje na temat: "kto dziś złoży Lexowi jakieś perfidne życzenia, skoro ani mnie, ani Xelli-Mediny nie ma na miejscu".
- W zasadzie mogliśmy jeszcze chwilę tam zostać i się przekonać - mruknęłam leniwie. - I gdzie ten dramatyzm, którego tak domagał się Deuce?
- Jeszcze będą do niego okazje, Panno Nadgorliwa - ku mojemu zaskoczeniu wywołany sam się do nas przysiadł, uśmiechając się pobłażliwie.
- O! Miło, że zaczynasz być trochę bardziej towarzyski - odwzajemniłam uśmiech, nie bacząc na jego wymowę. - Przyznam, że trochę jesteś inny niż się spodziewałam.
- Bo wobec kobiet, które mnie ścigają, zawsze jestem ostrożny - westchnął. - No ale przyznaj się wreszcie, czym ci zaszkodziłem.
- Niczym. W pewnym sensie wręcz pomogłeś - obserwowanie osłupiałej miny złodziejaszka było czystą frajdą. - Przecież nie rzuciłam ci się na szyję w celu uduszenia, prawda?
- Szczerze mówiąc, nie jestem do tego przyzwyczajony - chłopakowi zebrało się dla odmiany na zwierzenia. - Jest jedna taka, która ściga mnie po całej Multigildii w związku z jakąś obrzydliwą biurokracją. Druga, którą sama znasz, warczy na sam mój widok...
- A trzecia? - podchwycił Laderic, kiedy tamten nagle urwał.
- Zaraz się dowiecie - rzekł chłopak cicho i niespiesznie podniósł się z piasku.
- Możesz się pokazać - powiedział już głośniej w nieokreśloną przestrzeń.
Nie jestem do końca pewna, co i jak się stało potem. Tajemnicza postać wyłoniła się nie wiadomo skąd, wyjątkowo szybko i niewątpliwie z zamiarem skoczenia ku nam. Tyle, że zanim jej się to udało, wyłożyła się jak długa na ziemi. Może ten wielki miecz, zawieszony u pasa, przeszkodził jej w biegu?
- Tak myślałem, że to ty - mruknął Deuce. - Wyczułem twoją obecność już nocą.
- Obrażasz mnie, twierdząc, że kiepsko się skradam!! - warknęła nieznajoma, gramoląc się na nogi. Mówiła dość niskim, mocnym głosem; zauważyłam, że na plecach nosi jeszcze łuk. I mimo to poruszała się z taką gracją?... No, powiedzmy, że do czasu.
- Wcale nie twierdzę, że kiepsko się skradasz - zaczął pojednawczo rudowłosy. - Rzecz w tym, że ja zbyt łatwo to odkrywam. Drzewa mi często mówią, jeśli dzieje się coś podejrzanego. Więc w zasadzie to ja jestem winny.
- J e s t e ś winny - potwierdziła kobieta, celując w niego palcem. Zauważyłam wcześniej, że Laderic na jej widok ustawił się w gotowości do walki, ale gdy się jej lepiej przyjrzał, zrezygnował. Faktycznie, miała wijące się kasztanowe włosy do ramion, ale poza tym za żadne skarby nie przypominała Velxy. Jej rysy były bardzo wyraziste, a czarno-zielone ubranie wyglądało jak przerobiony strój do aerobiku. Wysoka, szczupła, zwinna... I wyszczekana.
- Deuce Gersham - zaczęła. - W imieniu prawa obowiązującego w trzech tysiącach i dwóch setkach światów, zostajesz ujęty za niejednokrotną kradzież, znieważenie na różne sposoby, podawanie się za przedstawiciela Komisji do Spraw... - najwyraźniej była gotowa mówić jeszcze długo, spostrzegła jednak, że Deuce porusza ustami, jakby powtarzając bezgłośnie jej słowa.
- Przestań wreszcie się ze mnie nabijać!! - wrzasnęła. - To wszystko zostanie wykorzystane przeciwko tobie!
- Ależ Drusillo, ja się nie nabijam - uśmiechnął się. - To jest komplement: zobacz, nauczyłem się już całej twojej mowy na pamięć. Chociaż nie spodziewałem się, że wieści o tej hecy z komisją tak prędko się rozniosą.
- Jesteś łowczynią nagród, mam rację? - wtrącił się Laderic. - Gdybyś była agentką, wiedziałabyś, że ściganie członka Multigildii nie ma zbyt wiele sensu.
- Osoba, która mnie wynajęła, stoi wyżej niż wszystkie możliwe gildie - oznajmiła kobieta z dumą.
- Słuchaj, podążasz za mną już od paru miesięcy - podjął Deuce. - Jeszcze ci się nie zudziło?
- Będę za tobą podążać, dopóki nie zaczniesz traktować mnie poważnie. Zobaczysz, że przyskrzynię całą waszą piątkę!
- Czy ona sugeruje, że pokona cały gang, z którego przynajmniej jeden zna się na czarach? - szepnął do mnie Laderic o wiele za głośno.
- Dziwi cię to? Opowieści bywają nieprzewidywalne - parsknęłam śmiechem.
Drusilla zwróciła na nas uwagę i przestała wreszcie wbijać spojrzenie w znużonego już złodziejaszka.
- Nie spuszczę Deuce'a Gershama z oczu, dopóki mam przy sobie TO! - pochwaliła się, wyciągając zza dekoltu coś, co przypominało spodeczek na łańcuszku. Okrągły, przezroczysty wisior pokażnych rozmiarów, z jakimś niewyraźnym wzorem.
- To jakiś wykrywacz? - zainteresował się obiekt jej poszukiwań. - I ty im go pokazujesz? A co, jeśli są moimi pomocnikami w zbrodni?
- A co, jeśli on ci to ukradnie, kiedy będziesz spała? - Laderic wydawał się świetnie bawić. Ja natomiast podeszłam trochę bliżej, chcąc się lepiej przyjrzeć medalionowi. Może to pozostałość po czytaniu tamtej książki Djellii o amuletach, a może jeszcze wcześniej, po tajemnicy Shyama... Grunt, że na przejrzystej powierzchni zamajaczył mi znajomy symbol.
A może tylko mi się wydawało; nie zdążyłam się bliżej przyjrzeć, bo Drusilla przyznała słuszność przeciwnikowi i grzecznie schowała medalion z powrotem.

12 VI

You're a million miles away,
Your voice, it speaks so painfully,
The path is never easy,
You've gotta do what you've gotta do, I know
In life we have to compromise,
The chaos of our choices,
And through every endevour,
I think of us forever,
So remember:
If I forget to say I love you,
It doesn't mean that I don't
If I forget to say I miss you,
It doesn't mean that I,
It doesn't mean that I don't...
So much pressure haunts you now,
Tell me we can climb this too
And don't give up on what we have,
Cos I dont wanna live my life,
Without you,
Without you...
If I forget to say I love you,
It doesn't mean that I don't
If I forget to say I miss you,
It doesn't mean that I,
It doesn't mean that I don't
...

Delta Goodrem

- Co cię dzisiaj ugryzło? - zapytał bez zbędnych wstępów Laderic.
Zdołałam na chwilę oderwać się od swoich myśli, ale potrzebowałam czasu żeby zrozumieć.
- W jakim sensie? - bąknęłam.
- Masz wszystkie emocje wypisane na twarzy - przewrócił oczami. - Rano co chwilę starałaś się nie roześmiać, potem byłaś obrażona na cały świat, a teraz tylko wzdychasz. Ja wiem, że kobiety mają te swoje wahania nastrojów, ale bez przesady...
Nie udało mi się powstrzymać kolejnego westchnienia. Tak łatwo we mnie czytać? Wobec tego współczuję każdemu, kto ma ze mną do czynienia...
- A jak ty byś zareagował, gdyby we śnie Muirenn długo robiła ci wyrzuty na zmianę z rozpaczliwym wyznawaniem swoich uczuć? - wymamrotałam tak niewyraźnie, że Laderic musiał się przysunąć.
- Wyrzuty są na porządku dziennym, ale usłyszawszy jakiekolwiek wyznanie miłości z jej strony, od razu zorientowałbym się, że to sen - odpowiedział po chwili namysłu.
- Też coś - zachichotałam. - Może i znam ją krótko, ale nie uwierzę, że jest wobec ciebie tak nieczuła.
- Dziękuję uprzejmie. Oczywiście, że nie jest; po prostu należy raczej do ludzi czynu.
W to już łatwiej było mi uwierzyć, kiwnęłam więc głową. Sama nie potrafiłam dzisiejszej nocy uświadomić sobie, że śnię, inaczej od razu bym się obudziła. I może żałowałabym tego, a może nie. Sama nie wiem, jak jest teraz.
- Dlaczego sądzisz, że chciałaby zrobić ze mnie królową Sativoli? - przypomniało mi się nagle, jakbym miała jeszcze mało problemów.
- Kto, Muirenn? - od razu się domyślił. - A czy kiedykolwiek coś takiego powiedziałem?
- Nie zdążyłeś - prychnęłam.
- Fakt - kronikarz wzruszył ramionami. - Cóż, jesteś miła, ładnie się uśmiechasz i do twarzy ci w srebrnym. Znam Muirenn na tyle, by domyślać się, że to jej wystarczy.
- Nie ma to jak wysokie wymagania - mruknęłam, spuszczając głowę i patrząc w dół, na wodę. - Całe szczęście, że nie zostałam tam dłużej.
- Dlaczego? - zdziwił się. - Ostatnio mówiłaś przecież, że czułaś się tam jak w domu.
- No właśnie - potwierdziłam. - Może stałabym się wtedy częścią jakiegoś dziwnego przeznaczenia, co wcale by mi się nie podobało.
Byłam pewna, że nie podobałoby mi się, niezależnie jak miło mogłoby się zapowiadać. W pewnym sensie czułam, że czekało na mnie więcej takich możliwości - że równie dobrze mogłabym w pełni przynależeć do załogi "Nefele", a może i do innych opowieści, których nie odkryję i nie poznam, bo nie mam na to ani czasu, ani nerwów.
Laderic rozejrzał się po pokładzie i dostrzegł wycofującego się dyskretnie Deuce'a, o czym nie omieszkał mnie poinformować. Kiedy spojrzałam w tamtą stronę, złodziejaszek prędko wskoczył pod pokład.
- Co on, podsłuchiwał? - zdziwiłam się. - Nie mógłby choć raz podejść i porozmawiać jak normalny człowiek?
- Może boi się, że i on zostanie wciągnięty w jakieś twoje dziwne przeznaczenie? - zasugerował pół-żartem kronikarz.

Pod wpływem mojego obecnego nastroju powinnam dalej napisać tak: Później rozpętał się straszliwy sztorm, więc Deuce wykorzystał okazję żeby się popisać i przeniósł nas na ląd, i na tym zakończyć. Rzecz w tym, że nie powinnam pozwalać, by moje nastroje wpływały na pisanie ani tym bardziej na opowieść. Mogę zatem dodać jeszcze, że otworzył nam portal, rozcinając przestrzeń tak jakby rozsuwał zamek błyskawiczny, i że podróż nim przypominała jazdę bardzo długą i bardzo krętą zjeżdżalnią. Może więc to nie dzisiejszy sen tak mi przeszkadza w zbieraniu myśli i ujmowaniu ich w słowa, a po prostu zawroty głowy?
Ale to chyba nieważne. Mam wrażenie, że prawdziwa fabuła zacznie się dopiero teraz, gdy już jesteśmy na stałym lądzie.

11 VI

I już płyniemy, choć mimo wszystko wolałabym po prostu użyć portalu. Zwłaszcza, że ta łajba, którą wybrał nam Deuce jest... Nawet nie to, że podejrzana (właśnie zmieniono banderę), ale po prostu paskudna. Odrapana i z pewnością nie przystosowana do przewozu pasażerów - sypia się na byle czym, je się, co jest pod ręką, a większość załogi łypie groźnie spode łba. Mniejszość na początku łypała równie groźnie, choć pod innym względem; jednak Laderic stanął nieproszony w obronie mojej czci. Musiałam mu wytłumaczyć, że jeśli jestem na pełnym morzu, potrafię sobie sama poradzić, traktując bezczelnych typów morską falą. Oczywiście ze stosowną demonstracją. Laderic miło mnie zaskoczył - nie oburzał się, że kruche dziewczę nie stoi grzecznie z tyłu, dając mu się wykazać, tylko zaczął bić brawo i wypytywać, co jeszcze potrafię. Właściwie nie powinnam być zaskoczona - skoro jest związany z Muirenn, pewnie już dawno się przyzwyczaił... W każdym razie wspomniana mniejszość omija nas teraz z daleka, mamrocząc coś o zabieraniu czarownic na pokład.

Staram się nie pamiętać o koszmarnych warunkach, a mam na to trzy sposoby. Jeden to po prostu patrzenie na morze. Mogłabym tak stać godzinami, oparta o reling, odpływając we własne myśli, czasem kojące, a czasem podniosłe i prowadzące do bohaterskich opowieści. Dlaczego morze kojarzy mi się z bohaterskimi opowieściami? A czy to trudno zrozumieć, słuchając jego szumu i patrząc jak się burzy?
O, właśnie. Drugi to wspominanie dawnych przygód na rozmaitych spienionych wodach. Przed laty, w DeNaNi, a konkretnie w Kezonii, krainie położonej na dnie Morza Edrillin. I później, kiedy pływałam na "Poszukującej Imienia" z piratami i czarownicami. Doprawdy, gdy zdarzy mi się na chwilę wrócić do rzeczywistości, zdejmuje mnie zdziwienie, że nie towarzyszą mi Vanny i Vaneshka, tylko dwóch panów jakby specjalnie podstawionych na tę okazję.
Zmienia się wciąż to towarzystwo wokół mnie, niczym wzory w kalejdoskopie. Stężenie towarzystwa również się zmienia, zupełnie nieproporcjonalnie. Aż się boję zastanawiać, ile osób liczy sobie "wesoła kompania" Deuce'a.
A, zapomniałam. Trzeci sposób to powinno być zagłębienie się w braku treści pewnej nieszczęsnej książki i próby dokończenia tamtego niekompletnego tekstu. Powinno być, bo tak naprawdę jeszcze nie miałam okazji. Kiedy tylko wyjęłam książkę, przyczepił się do mnie Laderic i po wzięciu mnie w krzyżowy ogień pytań poradził, żebym nie traciła czasu na czekanie, tylko sama spróbowała. Ot, nadepnął mi na ambicję. Dawno, dawno temu zdarzało mi się pisać również teksty do melodii, które wydawały mi się wyjątkowe, ale czy jeszcze pamiętam jak to się robi, to już inna sprawa... Potem przyłączył się jeszcze Deuce, zaciekawiony czy przypadkiem nie kolekcjonuję dziwnych rzeczy związanych z proroctwami i przeznaczeniem. Ciekawe, skąd ten pomysł... Gdybym była u siebie, gdzie istnieje END, mogłabym wysłać chłopaka do kogoś, kto faktycznie interesuje się takimi strasznymi rzeczami, a tak poprzestałam na pokazaniu mu pozostałych rysunków Geddwyna. Niestety to go tylko przekonało, że wszedł w posiadanie unikatowego skarbu i będzie musiał ustalić wysoką cenę. Brrr... Na razie jeszcze o niej nie myśli, bo chce się na rysunek dostatecznie napatrzeć i zapamiętać widniejące na nim postacie. Jak wyznał strapiony, ma słabą pamięć do twarzy, natomiast świetną do imion. Może dlatego tak uparcie twierdzi, że już mnie gdzieś widział?

10 VI

No i miałam rację - nieobecnością złodziejaszka nie należało się przejmować. Wręcz przeciwnie.
Akurat gościłam Laderica w swoim pokoju w zajeździe i siedzieliśmy przed rozłożoną mapą świata, planując trasę. Jak dotąd dowiedziałam się, że do samego Chinedu za żadne skarby nie wolno się wteleportowywać, pozostało więc przeskoczyć na pewną odległość od miasta i udać się tam jak na pokornych grzeszników przystało - piechotką. A skoro o teleportacji mowa: dokładnie nad mapą otworzył się portal i wypadł z niego Deuce. Uśmiechnięty triumfalnie, z długą, walcowatą torbą na ramieniu.
- Nie depcz po mapie - Laderic szybko starł mu ten triumf z liczka.
- Nie przejmujcie się takimi szczegółami, bo i tak najpierw pojedziemy tam, gdzie mam nadzieję spotkać moją wesołą kompanię - pokręcił głową rudowłosy, ale przestał deptać i usiadł obok nas.
- Dobrze, że raczyłeś nam to powiedzieć - burknął kronikarz.
- Tak czy inaczej musielibyście na to przystać, inaczej pozbylibyście się mojego zacnego towarzystwa - odparował Deuce tonem natchnionego poety. - Lepiej spojrzyj na to.
Otworzył swoją dziwną torbę i wyjął z niej kartkę zwiniętą w rulon. A po rozwinięciu ukazał nam się...
- No? To o ten duecik chodzi? - dopytywał się złodziejaszek z radosnym uśmiechem.
- O ten - potwierdził słabo Laderic. - A żeby cię piorun trzasnął, ukradłeś z wystawy?!
- Spokojnie, dokonałem tego wielkiego czynu już po tym jak wystawa została spakowana - chłopak machnął ręką niefrasobliwie. - Nie zorientują się póki jej nie przewiozą do sąsiedniego miasta.
Sąsiednie miasto, gwoli wyjaśnienia, było pół dnia drogi powozem stąd.
- Nie sądziłam, że to powiem, ale jesteś wielki - westchnęłam i już miałam porwać dzieło Geddwyna w swoje łapki, ale zdążył go chwycić i unieść do góry.
- Wolne żarty - prychnął. - Mogłaś sobie sama ukraść, teraz możesz ewentualnie czekać aż ustalę cenę.
- Ale... - zaczęłam błagalnie, ale Laderic nie dał mi dokończyć.
- Teraz to przede wszystkim powinniśmy się stąd zwijać - stwierdził. - Zawsze jest ryzyko, że będą cią ścigać za tę kradzież szybciej niż myślisz.
- Mnie nikt nie doścignie - pochwalił się Deuce. - No, może oprócz jednej... Dwóch osób, ale żadna mnie na długo nie złapała. Bez obaw, już znalazłem statek, którym przeprawimy się przez spienione morskie wody.
- Jak to statek? - zaprotestowałam, choć przecież uwielbiam morze. - Mogłabym nas w tej chwili przenieść na ten drugi kontynent!
- Ja też bym mógł, panno nadgorliwa, ale statkiem jest ciekawiej - wysunął argument nie do odparcia. - I bardziej dramatycznie.

9 VI

Wygląda jakby całe moje życie polegało na rozmowach. Na przysłuchiwaniu się im albo, co gorsza, uczestniczeniu w nich. Kiedy się toczą, są prędkie i bezładne, jakby rozmówcy chcieli w nich zmieścić wszystkie swoje myśli, a kiedy jest cicho i spokojnie, wtedy piszę niewiele. Może powinnam przerzucić się na dramatopisarstwo? Albo na jakże urokliwą sztukę komiksową? Miałabym z głowy problemy z narracją.
Tak, znów zachowuję się jakby różne rzeczy się działy p o n i e w a ż je opisuję. Ale kiedy pamiętnik jest jedynym dowodem na te wydarzenia, pewnie może to tak wyglądać.

Częściowo problemem jest Laderic, a przecież z takiego "problemu" powinnam się raczej cieszyć. Idzie o to, że mam wrażenie, jakbym znała go od dawna. Pewnie dlatego, że jest częścią tamtego świata, tamtego królestwa, w którym niebezpiecznie było (przynajmniej dla mnie) dłużej zagrzać miejsce... No i jest kronikarzem. To już jest plus i nie będę go wpisywać na listę problemów.
Inna sprawa to niekomunikatywność bliźniaków. Jeśli chodzi o zaginięcie pani Yae, wydobyłam z nich zaskakująco niewiele. Otóż pewnego dnia do świątyni Natsutori przybyła Velxa Ranonkel - ach, będę miała co Lonie opowiedzieć, kiedy tylko ją spotkam - niczym powracająca do pałacu królowa. Zażądała widzenia z kapłanką, a kiedy Yae ją przyjęła, rozmawiały chyba przez trzy godziny... W każdym razie połowę tego czasu spędziły na rozmowie - drugą na ostrej kłótni. Dotyczyła ona czegoś, czego Yae nie chciała zrobić, czy też zgodzić się, by to się stało; jednak co dokładnie, tego żadne z bliźniaków nie zrozumiało, bo kobiety nie mówiły w ten'pei. W końcu Velxa wyszła, ciężko obrażona... A następnego dnia ziemia pod świątynią się zatrzęsła. Mogłabym pomyśleć, że był to taki czarodziejski budynek jak siedziba Arkii, ale nie - legł w gruzach, a Yae zniknęła bez śladu. Tak samo wszystko, co do niej należało.
Dziwne, że ani Yazuki, ani Yachiyo nie potrafili sprecyzować, jak dawno temu się to wydarzyło - przecież przynajmniej jedno z nich n i e jest rozkojarzone i nierozważne. Czy powinnam zakładać, że miały miejsce jakieś machinacje z czasem? Czy po prostu z ich umysłami? To pierwsze pasowałoby do całej tej teorii spisku...
Obejrzałam sobie dzisiaj ruiny Natsutori, ale nie znalazłam tam nic podejrzanego.

Na pytanie, dlaczego właściwie mamy szukać w Chinedu, Laderic odpowiedział: "Bo Chaos ciągnie do Chaosu". Takim tonem, jakby zakładał, że ja doskonale wiem, co się dzieje w tym mieście!... No dobrze, ma pełne prawo tak myśleć, bo to w końcu ja pierwsza wymieniłam tę nazwę w rozmowie. Niestety nie zdążyłam mu jeszcze wyjaśnić, że się myli, bo za dużo czasu spędza na szukaniu Deuce'a, który zapadł się jak kamień w wodę. Może powinnam podejrzewać, że nas wystawił, nie sądzę jednak, żeby to było tak oczywiste.

7 VI

Dochodziło południe, kiedy odwiedziłam herbaciarnię Hikari. Właścicielki, o dziwo, nie zastałam, a bliźniaki siedziały ze swoim gościem nad tacką pełną słodkich ciasteczek i cukierków o smaku wodorostów.
- Zapraszamy, zapraszamy - przywitał mnie Yazuki. - Siedzimy tu już od pół godziny i pilnujemy.
- Bo Hikari-san wyszła po zakupy - wyjaśniła Yachiyo.
- Bo w każdej chwili może przyjść drugi gość, który wyprowadza ją z równowagi równie skutecznie jak ty - dodał jej brat, biorąc do ust ciasteczko.
Siedzący obok nich mężczyzna o falujących jasnych włosach przysłuchiwał się tej wymianie zdań, ale nie włączył się do niej, tylko przeżuwał coś ze skupieniem. Wreszcie połknął to i skrzywił się na chwilę.
- Przypuszczam, że jesteś moją nową towarzyszką podróży - zagaił, robiąc mi miejsce obok siebie. Kiedy usiadłam, przyjrzał mi się z nieskrywaną uwagą.
- A co, też do Chinedu? - uśmiechnęłam się, wpatrując się w niego równie bezczelnie. Wysportowany, opalony, pewnie o wesołym usposobieniu, bo oczy mu się śmiały.
- Też, też - pokiwał głową. - Te dwa urwisy już mnie poinformowały, że szukamy tych samych osób. Jakkolwiek rozumiem, że kobieta z klejnotami we włosach jest ci znana - przesunął dłonią po włosach z lekką konsternacją - jednak nie mam pomysłu, czego możesz chcieć od księcia z Sativoli.
- Chcę mu się przede wszystkim przyjrzeć - odpowiedziałam. - Opuściłam Sativolę jakieś dwa tygodnie temu, a sporo się tam o nim nasłuchałam.
- Jak mogłaś opuścić Sativolę? - wyraźnie mi nie uwierzył. - Przecież tam jest bariera.
- Nawet czary tamtejszej arcymagini nie są wszechmocne - wzruszyłam ramionami z niewinną miną.
Nie było to najwłaściwsze posunięcie, bo mężczyzna cały się spiął i spojrzał na mnie jeśli nie wrogo, to w każdym razie podejrzliwie. To sprawiło, że bliźniakom zaświeciły się oczy i oboje zaczęli nas czujnie obserwować. Rzeczywiście, mieli rację, że tak pilnowali...
- Co zrobiłaś? - zapytał jasnowłosy, zniżając głos. - Kim jesteś, następną z tej świty Aethelreda? Czy może nieudolną agentką srebrnych?
- Więcej mam wspólnego z Caranillą niż z księciem - przyznałam. - Ale Muirenn tak ładnie prosiła o pomoc, że trudno było jej odmówić. Poza tym lubię śledzić nowe opowieści.
- Jasne, pewnie nie dała ci wyboru - westchnął, momentalnie się rozluźniając, kiedy wspomniałam o opowieściach. - Co u niej słychać?
- Czujnie wszystko obserwuje i pofukuje na co i kogo się da - parsknęłam śmiechem. - Między innymi na ciebie. Bo ty jesteś Laderic, prawda?
Skinął głową z dość smętnym uśmiechem, a kiedy wyciągnęłam do niego rękę - na przywitanie i pojednanie - przyjął ją chętnie, ku uldze bliźniaków.
- Z pewnością sobie zasłużyłem - stwierdził. - Wybyłem stamtąd już... Ech, wstyd mówić. Dużo czasu spędziłaś w pałacu?
- Dość dużo, by wczuć się w tamtejszą niepowtarzalną atmosferę i przymierzyć chyba wszystkie kreacje królowej matki...
- O, biedactwo - mruknął Laderic. - Pewnie poddała cię dokładnym oględzinom?
- Kto? - zdziwiłam się, bo przecież nie królowa matka. Zresztą jej suknie były za ładne, żeby mi współczuć.
- No, wydajesz się miła, ładnie się uśmiechasz, do twarzy ci w srebrnym... - zaczął, jednak, ku mojej uldze, nie dane mu było dokończyć. Drzwi rozsunęły się, a bliźniaki zgięły się w ukłonie, kiedy do pawilonu weszła Hikari w towarzystwie długowłosego młodzieńca w skórzanej kurtce i czarnym kapeluszu, przesłaniającym połowę twarzy. Prychnęła cicho, bo ten stanął jak wryty na widok Laderica i zdecydowanie nie chciał iść dalej.
- No nie, mogłem podejrzewać, że to zmowa! - wykrzyknął dramatycznym tonem. - Zbyt wielu walczy o moją skromną osobę!
- Jaką tam skromną - Laderic wyszczerzył do niego zęby. - Dobrze wiesz, że jesteś sławny.
- Ale ja wolę być n i e s ł a w n y! - nadąsał się młodzieniec. - A nie żeby pismaki za mną biegały!
- Sława też ma swoje dobre strony - zapewnił go rozmówca. - Możesz na przykład przyciągać dziewczyny. No powiedz, nie rzuciłabyś się takiemu na szyję? - zwrócił się do mnie, mrugając porozumiewawczo.
- Jesteście w ostatnim miejscu, które powinno nastrajać do wygłupów - zmitygowała ich Hikari, a bliźniaki jak na komendę pokiwały głowami. - Wiele bym dała, gdybyście na chwilę oddali się kontemplacji w oczekiwaniu na herbatę.
- O właśnie, ja też - uradował się przybysz, wcale jej tym nie pocieszając. - A z tą panią to się chętnie zaznajomię na osobności. Jestem pewien, że już gdzieś widziałem to urocze oblicze, więc nie spuszczę go już z oka.
Usiadł między mną a Yazukim i zdjął kapelusz, odsłaniając bardzo ładną chłopięcą twarz i włosy barwy jesiennych liści. Wziął głęboki wdech i rozluźnił się, starannie unikając wzroku Laderica.
- Będziesz miał okazję sie zaznajomić - przyznał ten z zadowoleniem. - Widzisz, Miya wybiera się z nami do Chinedu.
- Ooo, nie - chłopak pokręcił głową tak zamaszyście, że nie zdziwiłabym się, gdyby odpadła. - Który już raz ci mówię, że m y się nie wybieramy do Chinedu? Jadę tam sam. To nie jest miejsce nawet dla pismaków-ryzykantów.
- A dla ciebie niby tak? Przecież sam się wzdrygasz na sam dźwięk tej nazwy - zauważył Laderic.
- Niestety czcigodna siostra Hedin ma coś, co ja powinienem mieć - zmarkotniał rudowłosy. - Zresztą moja wesoła kompania jest już pewnie w połowie drogi. Wyśmialiby mnie, gdybym zrezygnował.
- Kto to jest siostra Hedin? - zainteresowałam się.
- Przełożona tych fanatyków, którzy tam mieszkają - wyjaśnił uprzejmie Laderic. - Nie wiem, co takiego Deuce mógłby jej zwinąć, ale z pewnością jest to prawdziwe wyzwanie...
- Nie chcę jej nic zwinąć, tylko odzyskać - syknął chłopak, zanim faktycznie rzuciłam mu się na szyję. Z piskiem.
- O, widzisz? - skomentował to blondyn. - Mówiłem, że sława popłaca.
- Jesteś pierwszą kobietą spoza rodziny, która tak na mnie reaguje - powiedział niepewnie obiekt mojej nagłej sympatii. - To na pewno nie jest jakaś pomyłka?
- Jak dotąd nic na to nie wskazuje - opamiętałam się i odsunęłam, ale nie skrywałam radości. - Szukam cię od paru miesięcy.
- Interesujące... Mam rozumieć, że jesteś moją fanką?
- Jestem kronikarką - odpowiedziałam, załamując go tym lekko, ale tylko na chwilę. - Oraz towarzyszka podróży Lony ev Liron i jej załogi. To oni mi o tobie powiedzieli.
- Jasne, a na pewno przodowała w tym Lee - bezczelny złodziej, członek Multigildii i krewny potężnych czarodziejek zaśmiał się nad wyraz radośnie. - Prawda, że wyrażała się o mnie w samych superlatywach?
- Jeśli powiem, że tak, wtedy uznasz, że kłamię - prychnęłam.
- Racja - przyznał, nadal z wesołą miną, która jednak zniknęła jak zdmuchnięta, kiedy przypomniał sobie o obecności Hikari i bliźniaków. Ja też spojrzałam na nich kątem oka - cała trójka pochłonięta była piciem herbaty z popisowo zadumanymi obliczami, wydając się zupełnie nie zwracać na nas uwagi.
- Nie przejmujcie się nami - odezwał się Yazuki, wcale na nas nie patrząc. - Między nami nie ma żadnych tajemnic.
- Ale między n a m i są - odparował Deuce.
- Więc stąd wyjdźcie - wzruszyła ramionami Hikari. - Widzę, że i tak nie zamierzacie tracić czasu na picie.
- A to ziółka - roześmiał się Laderic. - Mamy między innymi badać sprawę zaginięcia ich opiekunki, a tymczasem...
- No, to w Chinedu nie macie czego szukać - skwitował złodziejaszek. - Ciotka Yae zawsze miewała dziwne pomysły, ale tam by się w życiu nie wybrała.
- Nie byłbym tego taki pewien...
Zarówno ja jak i Deuce - poznałam po jego minie - chętnie dowiedzielibyśmy się, dlaczego Laderic tak uważa, ale nabrał wody w usta, pewien, że wyruszymy w drogę we trójkę. Cóż, będzie czas, żeby się dowiedzieć...

6 VI

- Czym tak zniechęciłaś do siebie Hikari-san? - zaciekawił się Yazuki, kiedy już wypiłam swoją herbatę i pożegnałam się bardzo oficjalnie z właścicielką. Czy raczej ona ze mną. - Rzadko tak ostentacyjnie okazuje, że kogoś nie lubi.
- Rzadko? - zmrużyłam oczy. - Kiedy tu przyszłam, biegała za twoją siostrą z miotłą i omal nie...
- No właśnie - przytaknęła Yachiyo, stając po mojej drugiej stronie, tak, że byłam otoczona i osaczona. - Ona jest wbrew pozorom pełna życia. Tylko kiedy ty się pojawiasz, pozuje na bezuczuciową.
- Cóż, nigdy za mną nie przepadała ani ja za nią - wzruszyłam ramionami. - Ale jeśli mnie rozpoznała, to pewnie nigdy się otwarcie do tego nie przyzna.
- Nie, jasne, że nie - potwierdziła dziewczyna z mądrą minką. - Ciocia Futagawa wpoiła jej taką postawę. Jej opiekunka. A po tym jak zmarła, w Hikari-san jeszcze bardziej się to umocniło.
- Ale nigdy tak naprawdę nie spełniłaby żadnej z tych gróźb, którymi w nas ciska - zapewnił jej brat. - Gdyby nas wygoniła, nie miałaby już nikogo podobnego do siebie.
- W jakim sensie? - podchwyciłam, sadowiąc się na ławce w ogrodzie. Skoro już przestali się przede mną chować, miałam zamiar wypytać ich o co tylko się dało.
- No... Też nie mamy rodziny - zaczął, siadając tuż obok. Yachiyo wolała stać. - Mamy podobną moc, chociaż ona opiera się przed używaniem swojej...
- Podobną moc - powtórzyłam z namysłem. - Coś wspominaliście, że potraficie się teleportować, ale nie zastanawiałam się nad tym dłużej...
- Potrafimy też lewitować! - pochwaliła się Yachiyo. - I walczyć mocą! To jest Gwiezdny Dar, wiesz?
- Gwiezdny Dar! Więc rzeczywiście jesteście sankatsu, tak jak ona! - wykrzyknęłam ze zdumieniem. - Z którego rodu?
- E... A ile ich jest? - bliźniaki spojrzały po sobie, zbijając mnie z tropu.
- Osiem - powiedziałam wolno. - Chyba każdy z waszego gatunku to wie. Również Hikari.
- Ona nigdy o tym z nami nie rozmawiała - Yazuki zmarszczył brwi. - Nigdy nie znaliśmy naszej rodziny ani nie słyszeliśmy o tych ośmiu rodach.
- A jednak znacie pojęcie Gwiezdnego Daru!
- Yae-sama wymyśliła tę nazwę, kiedy zauważyła, że nasza moc zależy od gwiazd. To ona nas wychowywała, od kiedy pamiętamy.
Skonsternowana podniosłam się z ławki i zaczęłam chodzić dokoła niej. Pamiętałam, że to inna rzeczywistość, w której mogło nawet nie być mowy o czymś takim jak Stary Świat. Z drugiej strony, nie pierwszy raz spotkałam się w niej z czystym ten'pei, nawet nie z którymś z pochodnych języków; to by znaczyło, że jakieś echa jednak docierały... Pokręcona sprawa i z pewnością warta głębszej analizy. Przez chwilę poczułam się jak w dawnych latach, kiedy jeszcze desperacko poszukiwałam śladów swojego pochodzenia; szybko jednak moje myśli wróciły na właściwe tory.
- Opowiedzcie mi o pani Yae - zażądałam, przystając nagle i omal nie wpadając na Yachiyo. - Kiedy tylko tu przychodzę, ukrywacie się przede mną, zamiast pogadać. Nawet bez korony mogłabym spróbować wam pomóc.
Oboje równocześnie zagryźli wargi w zamyśleniu, po czym zaczęli mówić jedno przez drugie:
- Była bardzo potężna, ale wcale się z tym nie obnosiła...
- Wielu ludzi przybywało prosić ją o pomoc i nikomu nie odmawiała...
- Nawet jeśli to oznaczało kompletny brak czasu...
- Chociaż jej pomagaliśmy w miarę możliwości...
- Tak, bo kiedyś to miała asystenta, ale go wykopała...
- Poza tym była bardzo wesołą osobą...
- I lubiła sake...
- A my się wcale nie ukrywaliśmy, tylko szukaliśmy jeszcze kogoś, kto mógłby pomóc ją odnaleźć! - zakończyła z irytacją Yachiyo. - I znaleźliśmy zainteresowanego.
- Nawet dwóch - dodał Yazuki.
- Myślisz, że naprawdę dwóch? Rudzielec się wykręcał ile wlezie...
- Przecież znasz go na tyle, by wiedzieć, że na koniec nie odmówi - zauważył.
- Ale tylko jeśli mu będzie po drodze - zmarkotniała Yachiyo.
- Temu się akurat nie dziwię, bo mi też musi być po drodze - westchnęłam. - Ale jeśli będzie, chętnie się przyłączę. Przedstawicie mi ich?
- Jasne! - ucieszyli się. - Jutro znów mają przyjść na herbatę, więc i ty wpadnij!

5 VI

Prawdę mówiąc, sama nie bardzo rozumiem, skąd u mnie to przekonanie, że sprawa zaginionej siostry Arkii jest taka ważna. To znaczy, jeśli miała z tym coś wspólnego Velxa Ranonkel - i być może Aethelred - to oczywiście może być jakiś trop, ale nie wokół nich kręcą się moje myśli. Może chodzi o to, co mówił kiedyś Kylph, o czterech siostrach, które były kiedyś porami roku? A nawet jeśli trochę ubarwił, zdążyłam zauważyć, że są to osoby znane w światach. A może o to, że potomek jednej z nich wie coś o artefaktach z liliowymi symbolami? Skoro nazywają go Jesiennym Chłopcem, to widocznie jego matką jest ta z sióstr, o której jak dotąd nic nie słyszałam. To tak w ramach pocieszenia.
Dziwne... Kiedy gościłam u Diarmaida, miałam wrażenie, że zaczynam wszystko rozumieć i układać w całość; po przybyciu tutaj rozsypało się jednak na kawałki. Wiem, nadal wiem, że jestem blisko powrotu do domu, ale co jeśli stoję na rozstajach, a tylko jedna z wielu dróg jest tą właściwą? Nie wiem, która. A gdybym ją znalazła i podążyła do celu, zignorowałabym drogę do złodziei magii, drogę do czterech sióstr, drogę do Taenena i Vissyi, drogę do odnalezienia Ellila i załogi "Nefele"...?!
Zastanawiam się, czy cały mój niepokój nie wziął się z tego, że nażłopałam się zielonej i dała mi kopa.
Albo może z tego, że miewam dziwne, abstrakcyjne sny, których sensu nie pamiętam... Nie, żeby było to coś nowego. Co prawda w dzisiejszym mignęła mi Vanny, ale to jednak był tylko sen - nawet Śniących nie podejrzewam o stanie ponad rzeczywistościami. Zdaje się, że ona i Clayd to jedyne spośród najbliższych mi osób, które śniły mi się więcej niż dwa razy w życiu. Ależ doprawdy, inni też mogliby się trochę postarać (ja to jestem, obwiniam ich o własną niezdolność do śnienia)...

4 VI

- Tam, skąd przybyłam, to ja zwykłam parzyć innym herbatę - uśmiechnęłam się smutno. - Zatęskniłam za tym.
Uosobienie gracji i dostojeństwa nie odpowiedziało, tylko podało mi chasen i naczynie z gęstą cieczą. Zacisnęłam zęby, żeby powstrzymać pisk przerażenia - dopiero co wywijała tym mieszadłem z prędkością skrzydeł kolibra, a teraz ja mam się przed nią kompromitować i pokazać jak wyszłam z wprawy?
Oczywiście można przyjąć inny punkt widzenia. Gdyby w tej chwili nie przerwała, może ubiłaby pianę. Niestety jednak sentymentalny nastrój nie sprzyja uszczypliwym komentarzom.
- Słyszałam, że opowiedziałaś Yazukiemu i Yachiyo o tamtej kobiecie - rzekła nagle Hikari, sprawiając, że chasen omal nie wypadł mi z ręki. - Szkoda, że ta opowieść nie wyjaśniła wiele.
- Oni mi dla odmiany nic nie wyjaśnili - prychnęłam, próbując się skoncentrować na mieszaniu. - A tymczasem rozmaite tajemnice nie dają mi spokoju.
- A kim ty jesteś, że pragniesz tej wiedzy? - chyba usłyszałam w jej głosie złośliwą nutę. A może tylko mi się zdawało?
- Zbieram opowieści - odpowiedziałam tak, jak wcześniej bliźniakom. - A tę traktuję dość osobiście.
- Czy z powodu mężczyzny w czarnej koronie z czerwonymi klejnotami?
- Chciałabym, żeby nie, ale... Zaraz, skąd wiesz, że są czerwone? - zorientowałam się w porę. - Przecież rysunek jest wykonany ołówkiem.
- Legenda o takiej koronie krąży po świecie - Hikari wzruszyła ramionami. - O ile wiem, po wielu światach.
A zatem wiedziała o istnieniu innych światów... Może więc była tą samą Hikari, a może tutaj po prostu nie jest to tutaj tajemnicą. Nie mogłam jej tak bezczelnie zapytać czy przypadkiem nie odziedziczyła mocy będącej darem gwiazd. Ale nie o to tym razem chodziło, lepiej było się skupić na bardziej istotnej sprawie.
- Czy ten, kto ją nosi, zyska kontrolę nad rzeczywistością? - zapytałam. - O tym mówi legenda?
- Tak - skinęła głową - Tak sądziłam, że i ty ją znasz. Ale mimo wszystko... To tylko legenda.
- Przed laty miałam nieszczęście wejść w posiadanie podobnej korony - przyznałam się. - To znaczy, podobnej jeśli chodzi o funkcję, bo z wyglądu jest całkiem inna. Wybitnie damska.
Niby "tylko legenda", a jednak Hikari nie podała w wątpliwość moich słów.
- Nie wiedziałam, że są dwie... - zaczęła zaintrygowana, ale jej mina zmieniła się na kwaśną, kiedy odsunęły się drzwi, ogłaszając inwazję bliźniaków.
- Druga korona?! - wykrzyknęli, dopadając mnie w mgnieniu oka. - Istnieje druga korona?! Daj nam ją, chociaż pożycz na chwilkę!
- Moment! - przerwałam im, opędzając się jak od much. - Sądzicie, że ma prawo ją nosić ktokolwiek?
- Jedna z wersji legendy tak podaje - palnęła Yachiyo.
- A jeśli nie, sama jej użyj i pomóż nam - dorzucił błagalnie Yazuki. - Będziemy twoimi dłużnikami do końca życia!
- Nawet jeśli dostałam tę koronę w prezencie, nigdzie nie jest powiedziane, że to ja nadaję się do jej noszenia - skrzywiłam się. - Poza tym nie mam jej przy sobie. Jest ukryta daleko stąd... W miejscu, którego sama nie mogę dosięgnąć.
Te słowa wyraźnie zrobiły na nich wrażenie. Gdybym powiedziała, że korona jest schowana w pudełku pod stertą gratów w Szafie, pewnie by mnie zmieszali z błotem.
- A mogło być tak pięknie - jęknęła Yachiyo, huśtając się na piętach, co było nie lada wyczynem w tych strasznych sandałach.
- Mogło, mogło - przytaknęła Hikari ze złowróżbnym spojrzeniem. - Dopóki nie zebrało wam się na podsłuchiwanie. Więcej takich wygłupów, a ktoś zostanie wykopany z powrotem do ruin świątyni.
- A ktoś inny będzie wtedy musiał szukać nowej kucharki - odcięła się dziewczyna już od progu. Yazuki uśmiechnął się przepraszająco i czym prędzej zamknął za nią drzwi.
- Teraz przez ciebie nie będą mogli spać - westchnęła Hikari. - Jutro będą się obijać o ściany i powodować dwa razy więcej wybuchów w kuchni.
- Jeśli tak będzie, wynagrodzę ci to po stokroć - uśmiechnęłam się, bo mimo wszystko widać było, że nie mówiła (całkiem) poważnie. - Ale dlaczego tak im nagle zależało na koronie?
- Myślą, że dzięki niej odmieniliby bieg wydarzeń. Przeszłość.
- Och... A co takiego się stało, co chcieliby zmienić? - zmartwiłam się.
- Ich mistrzyni zniknęła, a jej siedziba legła w gruzach - wyjaśniła Hikari. - Pani Yae ze świątyni Natsutori. To ona opowiedziała mi tę legendę, jak i wiele innych.
Zapaliła mi się zielona lampka w głowie, ale nie wyrwałam się z niczym głupim. Wolałam wrócić do zajazdu, przetrząsnąć pamiętnik i się upewnić.Ale jeśli Arkia była zimą, a Jyoti wiosną, to Yae ze świątyni Ptaka Lata...?
- Przykro mi - powiedziałam. - Jak myślisz, zechcą o tym porozmawiać?
- Pewnie będą się wykręcać, ale z tobą powinni chcieć - Hikari zmarszczyła brwi. - Twierdzą, że za zaginięcie ich mistrzyni odpowiada tamta kobieta z rysunku.
Dopiero po chwili wymownego milczenia przypomniałyśmy sobie o herbacie.

3 VI

Nie po raz pierwszy zastanawiam się czy przypadkiem nie znalazłam się w rzeczywistości, do której trafiają stare, porzucone i zapomniane opowieści. A to dopada mnie coś, co starałam się jak najdalej od siebie odsunąć, a to coś innego, z czym miałam do czynienia jeszcze przed obecnym życiem. Ciekawe ile jeszcze pamiętanych jak przez mgłę twarzy napotkałabym, gdybym zdecydowała się tu zostać i poznawać światy bardziej dogłębnie. W takich chwilach upewniam się, że nigdy nie wydam swoich pamiętników. Jeśli jakiś ewentualny czytelnik kronik chciałby przeczytać biografię ich autorki, nawet się nie dowie, jakie ma szczęście, że jednak nie przeczyta.
Na razie zaś, delektując się jaśminową herbatą, napiszę bajeczkę. Bajeczka będzie pewnie chaotyczna, bo szczegółów, jak to zwykle bywa, nie znam albo nie pamiętam.
Był sobie mianowicie podlotek o kasztanowych włosach i zamiłowaniu do błyszczących ubrań, który zawzięcie próbował zwrócić na siebie uwagę wszystkich dokoła. Jakiż to zatem smutny zbieg okoliczności, że akurat wtedy o uwagę było trudno. Rodzice od dawna nie żyli, starsza siostra poświęcała się całkowicie bronieniu rodowych włości przed rozmaitymi zagrożeniami, pomaganiu uciśnionym i ogólnie byciu dzielną bohaterką, natomiast cała reszta świata była pod wrażeniem charyzmy wyżej wymienionej siostry.
Rozżalona dziewczyna o kasztanowych włosach miała już dość stania w cieniu. Pewności siebie miała wszak sporo, na magii znała się całkiem nieźle, więc wszystko jeszcze było przed nią. Przywołała sobie jednego z na pół mitycznych kłopotników, który z chęcią stanął przy jej boku, z podziwu dla jej uroku i gotowości na wszystko. Razem zaczęli sprawiać mnóstwo kłopotów, krzyżując plany siostrze i nabijając się z reszty świata. Im bardziej jednak dorastała dziewczyna, tym bardziej niebezpieczne stawały się jej figle. Zawsze znajdowała nowe granice do przekraczania, nowe zasady do łamania, zyskiwała złą sławę, a przepaść między nią a siostrą ciągle rosła.
Kiedy kasztanowowłosa nudziła się w swoim świecie, razem z wiernym towarzyszem rozglądała się po innych; wyglądało na to, że ma coraz bardziej niepokojące plany. Może nie władzy, ale na pewno potęgi i bycia najlepszą - nieważne, w jaki sposób miałaby to osiągnąć. Przez jakiś czas widywano ją z dwiema tajemniczymi kobietami, budzącymi lęk w światach; z kolei tak do niej przywiązany kłopotnik w końcu zaczął mieć jej dość. Nie podobał mu się ten uśmiech, jaki coraz częściej pojawiał się na jej obliczu, są bowiem pewne granice, których nawet takie istoty jak on nie pragną przekraczać. Trudno jednak powiedzieć, które pierwsze powiedziało drugiemu "żegnaj".
W czasie swoich podróży dwukrotnie zahaczyła o siedzibę bogini przeznaczenia, która za drugim razem obdarowała ją tarczą. Zapewne po drodze spotkała zbuntowanego księcia, będącego w posiadaniu korony, mogącej dać mu więcej niż tylko zwykłą władzę. I tu bajeczka się urywa, bo niektóre tajemnice, przyczyny i skutki muszą dopiero zostać odkryte.
Słowo daję, że n i e opowiedziałam tego bliźniakom tak spójnie, płynnie i bez zacinania, ale chyba oboje zrozumieli. Teraz zastanawiają się nad jedną ze wspomnianych tajemnic, której jednak mi nie wyjawili. Może jeszcze nie pora.
Pytanie tylko, czy zwróciłabym uwagę na tę opowieść gdyby jej bohaterka nie była siostrą Lony. Gdyby nie przysporzyła Lonie, a nawet Kylphowi, zmartwień, jakby i tak nie mieli już ich pod dostatkiem. Gdybym nie odkryła, że jedną z jej towarzyszek nazywano Xellą, i nie zaczęła się zastanawiać nad tą dziwną zbieżnością imion. Przejmowałabym się zupełnie czym innym i kim innym...
A tak naprawdę przepełnia mnie uczucie, że jestem coraz bliżej domu. Zawsze tak jest, kiedy spotykam znajomą twarz, ale teraz to już pewność, a nie tylko wiara.

Z drugiej strony, może powinnam się bać, że wprost przeciwnie. Kiedy poprzednim razem spotkałam Hikari, jej opowieść omal nie wchłonęła mnie bez reszty... A teraz nikt nie przyleci, by ustawić mnie do pionu.

(Gdzie jesteś?...)

2 VI

Dokładnie pod moim pokojem ktoś się z kimś kłócił. Słowa były niewyraźne, ale ton głosów nie pozostawiał wątpliwości. Przekonało mnie to, że na razie nie mam co liczyć na śniadanie, więc równie dobrze mogę... Mogę co? Przenieść się na dół i rozejrzeć? A może przypadkiem coś usłyszeć?
A co mi tam...
Tak jak się spodziewałam, problemów z samą teleportacją nie było. To dla odmiany nie jest jedna z tych opowieści, w których nieszczęsna narratorka zostaje odcięta od międzysfery. Żałowałam tylko, że nie mogłam wyjrzeć przez okno i sprawdzić, na którym piętrze mnie ulokowano. Przez to pojawiłam się trochę za wysoko... Na szczęście wylądowałam na miękkiej trawie, a nie w pobliskiej sadzawce.
Stanęłam przed piętrowym budyneczkiem w stylu odbiegającym od typowej architektury w takich krainach, przylegającym do herbaciarni, w której jeszcze nie byłam. W tej chwili zamkniętej, ot, pech. Westchnęłam i postanowiłam wejść z powrotem do domku i poznać moich tajemniczych gospodarzy. Nic prostszego - wystarczyło iść na palcach w tę stronę, z której dochodziły zagniewane głosy.
- ...Bo tyle razy ci mówiłem, że powinniśmy spokojnie i bez podchodów - to były pierwsze słowa, które usłyszałam wyraźnie. - Zachowujesz się jak bohaterowie tych cudzoziemskich sztuk.
- Ty naprawdę myślisz, że da się tak spokojnie?! - odwarknął głos zdecydowanie dziewczęcy.
- T e r a z to już nie sądzę...
- Ha! No widzisz! Więc równie dobrze możemy kontynuować tak, jak ja chcę!
- Dzień dobry - powiedziałam z uśmiechem, uchylając drzwi do kuchni. Dwa nastoletnie stworzenia w niebieskich hakamach odwróciły się w moją stronę z osłupieniem.
- No widzisz, Yazuki - odezwało się to o dłuższych włosach. - Mówiłam, że się nie da.
- Nie zadzieraj nosa, sama słyszysz, że zaczęła uprzejmie - odparował brat, bo bez wątpienia byli rodzeństwem. Właściwie na pierwszy rzut oka różnili się tylko długością rozwichrzonych włosów, opadających na oczy.
- Ale ostrożność nie zawadzi! - uparła się dziewczyna, po czym palnęła w moją stronę. - My też potrafimy się teleportować, nie myśl sobie!
- Zdradzanie własnych sekretów to nie jest ostrożność - westchnął Yazuki z rezygnacją. Następnie przestał się nią przejmować i ukłonił mi się. - Zaparzylibyśmy ci herbaty, ale zwykle wychodzi nam paskudnie, więc wybacz.
- Sama mogę zaparzyć - zaproponowałam, powstrzymując śmiech - Widzę, że trafiłam w odpowiednie do tego miejsce.
- Tak, ale właścicielki nie ma - wtrąciła obrażona dziewczyna. - Nie byłaby zadowolona, gdybyśmy pozwolili jakiejś obcej osobie rządzić się w jej lokalu.
- Yachiyo... - rzucił jej brat ostrzegawczo. Prychnęła tylko i odwróciła wzrok.
- W takim razie jakoś wytrzymam - zapewniłam. - Przede wszystkim chciałabym się dowiedzieć, czemu zawdzięczam tę niespodziewaną gościnę.
Tym razem oboje spojrzeli na siebie jakby zastanawiali się czy mają jednak utworzyć wspólny front przeciwko mnie, czy raczej zwyczajnie wyjaśnić, co jest grane. W końcu Yazuki podsunął mi stołek, a sam usiadł na drugim.
- Wybacz, że tak w kuchni, ale boję się zostawić siostrę samą podczas gotowania - zaczął.
- Arogant - burknęła wyżej wymieniona. - Moje potrawy przynajmniej są smaczne.
- O ile przedtem nie wysadzisz ich w powietrze.
- Bez przerwy się tak kłócicie? - zapytałam ze szczerym zainteresowaniem.
- Szczerze mówiąc, tak - przyznał Yazuki z nerwowym uśmiechem. - Hikari-san nie może z nami dojść do ładu i powiada, że przyjmowanie lokatorów to samobójstwo.
Kiedy mówił, Yachiyo zajęła się przyrządzaniem czegoś o bardzo apetycznym zapachu. Niby to nie zwracała na nas uwagi, ale ostentacyjnie pobrzękiwała naczyniami. Postanowiłam podziękować jej za pyszne posiłki, kiedy tylko przestanie się boczyć.
- Co do twojej bytności tutaj - podjął chłopak z pewnymi oporami. - Widzieliśmy cię na wystawie.
Powiedziawszy to umilkł i popatrzył na mnie wyczekująco, jakby te słowa miały wszystko wyjaśnić. Tak się oczywiście nie stało, dlatego też odwzajemniłam mu się podobnym spojrzeniem.
- No i?
- No i siostra przeniosła cię do nas bez naradzenia się ze mną - podjął z westchnieniem.
- Ale dlaczego?...
- Chciała ci urządzić sekretne przesłuchanie, a potem wypuścić w stanie kompletnej dezorientacji. Żeby nikt ci nie uwierzył.
- Ale, na bogów, dlaczego?!
- Z powodu twojej reakcji na pewien obraz!! - nie wytrzymała Yachiyo.
Przez chwilę oboje baliśmy się, że garnek, który trzyma w rękach, zaraz wyląduje na głowie jednego z nas. Odłożyła go jednak i wzięła głęboki wdech.
- Jeśli jeszcze raz spytasz "dlaczego?", po prostu oberwiesz - wycedziła. A sekundę później spiekła raka, bo okazało się, że została usłyszana przez niepowołaną osobę...
- Po pierwsze, gościowi się nie grozi - powiedziała zimno owa osoba, stając w drzwiach. - Po drugie, nie podejmuje się gościa w kuchni.
- Oj, Hikari-san - próbował załagodzić Yazuki. - Przecież wiesz, że Yachiyo ciągle wygaduje takie rzeczy.
- Wcale nie ciągle - zaprzeczyła jego siostra. - A poza tym miałaś wrócić jutro!
- Przykro mi, że was zawiodłam, ale cieszę się, że przyjechałam w porę.
Słuchałam ich jednym uchem, wpatrując się w nowo przybyłą jak ta przysłowiowa sroka. Była to młoda kobieta w niebiesko-złotym kimonie, skądinąd bardzo twarzowym. Ciemne włosy miała skromnie upięte, z opadającymi pasmami po obu stronach twarzy. Patrzyła na nas chłodno, ale bez niechęci.
Na pierwszy rzut oka nie wydała mi się nikim znajomym. Na drugi spadło na mnie wrażenie, że widzę ducha.
- To dla mnie żaden dyshonor - odezwałam się, próbując brzmieć pewnie. - Odwiedzam okoliczne herbaciarnie, ale okazało się, że ta jest zamknięta, więc...
- Za pół godziny zostanie otwarta - przerwała mi właścicielka. - Z moimi lokatorami porozmawiam później.
Zmierzyła ich groźnym spojrzeniem i wyszła, a raczej wypłynęła jak liść na wietrze.
- No, to poznałaś Hikari-san - podsumował Yazuki. - Mam nadzieję, że nie zmroziła cię w środku.
- Hikari-san - powtórzyłam. - Kusanagi Hikari?
- Futagawa - sprostował. - Choć nie wiem jakie nosiła nazwisko zanim poprzednia właścicielka herbaciarni jej nie przyjęła do siebie. Hikari-san odziedziczyła po niej interes.
- Kiedy to było? - zapytałam szybko. - Znaczy, kiedy ta poprzednia właścicielka ją przyjęła?
- Jakieś dwa lata temu - zamyślił się. - A co, znasz ją?
- W każdym razie kogoś mi przypomina - mruknęłam, próbując pozbierać myśli. Oto stanęła przede mną główna bohaterka opowieści, którą potraktowałam po macoszemu, chociaż sama grałam w niej niebagatelną rolę. Oczywiście, miałam swoje powody... Ale teraz, po trzech latach... Jak wyrzut sumienia...
W porządku, w tej rzeczywistości mogła chyba istnieć jakaś alternatywna Hikari. Przecież nie dała ani znaku, że mnie rozpoznała (chociaż wcale bym się jej nie dziwiła). Poza tym nie była już ani roześmianą nastolatką, którą kiedyś pokazała mi Yori we śnie, ani bojową dziewczyną, której kilka razy stawiałam czoło. Życie zmienia ludzi, a jednak...
- Nie zmieniaj tematu - burknęła Yachiyo. - Mówiliśmy o twojej podejrzanej radości na widok obrazu!
- Oczywiście, że się ucieszyłam na jego widok - nie było sensu zaprzeczać. - To rysunek autorstwa mojego przyjaciela; szukam takich, gdziekolwiek się znajdę.
- Taaak? - zrzedła jej mina (jak na taką sceptyczkę, prędko mi uwierzyła, ale wolałam tego nie mówić). - I nie miało to nic wspólnego z tym, kto widniał na rysunku?
- Też coś - żachnęłam się. - Nie mam powodu, żeby się cieszyć na jego widok.
- Jego? - wtrącił Yazuki. - No to klops. Kompletnie fałszywy trop.
Jego siostra smętnie pokiwała głową, ale kipienie w garnku prędko przywróciło ją sprawom bardziej przyziemnym.
- Może od początku - podsunęłam. - Skoro nie chodziło wam o tego typa w koronie, to o co?
- O niego nie, chociaż... - chłopak urwał na moment, gdy siostra kopnęła go w kostkę. - Ee, w każdym razie mieliśmy na myśli tę kobietę przy nim.
- Znacie ją? - miałam nadzieję, że nie uznali tego pytania za zbyt pospieszne. I podejrzane.
- Spotkaliśmy ją kiedyś i to nie było miłe spotkanie - przyznała Yachiyo, zawzięcie krojąc dorodny żółty owoc, zbliżony kształtem do melona. - A ty?
- A ja... Znam o niej opowieść - odrzekłam. - Kolekcjonuję opowieści. Mogę się z wami podzielić.
- Rozsądna zapłata za naszą miłą gościnę - stwierdziła dziewczyna pojednawczo. W miarę swoich możliwości.

1 VI

Przez pierwsze parę dni po ponownym wyruszeniu w światy byłam jak pijana. Chociaż, czy mogę używać tego określenia, skoro nigdy się dotąd nie upiłam i nie mam porównania? Odurzona, tak lepiej. Odurzona innym powietrzem, innym klimatem, całą innością, jaką tylko mogłam poczuć. Nie, nie uznałam na koniec, że w pałacu Diarmaida czułam się jednak źle. To po prostu takie wrażenie, jak wtedy, gdy wyrywam się z domu po długim okresie nicnierobienia. W dodatku po raz pierwszy od bardzo dawna jestem zupełnie sama...
Pustą książkę zabrałam ze sobą. J obiecała, że będzie grzeczną dziewczynką i załatwi mi przedłużenie.
Przypomniało mi się to, bo na początek skierowałam się właśnie do biblioteki, tej międzyświatowej, w której przesiadywałam zimą. Chciałam znaleźć tę książkę, w której czytałam o Dzieciach Chaosu, ale jak na złość nigdzie jej nie było. Ktoś ją wypożyczył, a była jedyna w swoim rodzaju, tak przynajmniej powiedzieli mi obaj bibliotekarze. Ponieważ miałam zbyt dobry humor, nie rzucałam ciężkimi przedmiotami, lecz zaczęłam przetrząsać atlasy różnych światów, aby znaleźć miasto Chinedu. Zlokalizowałam je w szóstym z kolei, na samym koniuszku półwyspu, przypominającego ogon jakiegoś egzotycznego zwierzęcia. Tak układały się linie graniczne kraju, do którego należał ów półwysep: jak zwierzę przyczajone do skoku...
Znalezienie świata na mojej miniaturze było już łatwiejszym zadaniem, a tym bardziej dostanie się tam. Tyle że miasto, do którego trafiłam, w ogóle nie przypominało Chinedu - położone było w głębi innego kontynentu, po drugiej stronie oceanu. A ja, zamiast zrobić to, czego sama bym po sobie oczekiwała (gdybym tylko była rozsądna), i prędko się tam przenieść, zostałam. Bo co mogłam zrobić, mając wybór między "dziwną sektą" a bujną zielenią, pyszną herbatą, arcyuprzejmymi ludźmi i ogólnie wschodnimi klimatami? No, co? W dodatku następnego dnia miał się zacząć festiwal. Czy było coś pilniejszego dla istoty, która właśnie wyrwała się na wolność i tym razem nikt jej nie pilnuje?
Zostałam na festiwal. A potem na obchód okolicznych herbaciarni, w wieczory rozświetlane lampionami i blaskiem księżyca w pełni. I wreszcie na wystawę zagranicznych dzieł sztuki, które przypłynęły statkiem zza morza. Dlaczego zagranicznych, kiedy mogłam podziwiać twórczość krajową? Czy dlatego, że podświadomie spodziewałam się tam znaleźć któryś z wiadomych rysunków?
Bo znalazłam, tego się nie wyprę. Był to jedyny rysunek ołówkiem wśród natłoku malarstwa, rzeźb i gobelinów, trudno więc go było nie znaleźć. W takich chwilach powinnam zacząć akceptować przeznaczenie - więcej, dziekować przeznaczeniu! - ale ciągle pozostaje wprost przeciwnie... W każdym razie na pierwszym planie rysunku znajdował się Aethelred. Poznałam od razu i zdecydowanie będę musiała porządnie się z Geddwynem rozmówić. Stał w ciemnej pustce, odcinając się od niej bardzo wyraźnie - z twarzą wykrzywioną wściekłością wyciągał przed siebie miecz, mierząc nim w kogoś lub w coś. Ubrany z przepychem, na głowie nosił czarną koronę wysadzaną jarzącymi się klejnotami. Nieco za nim kobieta z klejnotami we włosach z niepokojem patrzyła w bok, osłaniając się małą tarczą. Doprawdy, lepiej już nie mógł dać mi do zrozumienia, z czyim życiem może być związane moje... Ale tylko może być. W końcu moja własna korona, delikatny i srebrzysty podarunek od Cirnelle, ciągle spoczywała w Szafie w herbaciarni, w równoległej rzeczywistości.
Tytuł obrazu brzmiał, nie wiadomo dlaczego, Karma. Wbijając w niego wzrok, z trudem powstrzymywałam pisk - a może właśnie nie powstrzymałam? Niektórzy z oglądających wystawę dziwnie na mnie patrzyli... Wyszłam stamtąd z dorodnym rumieńcem na twarzy. Przynajmniej zdusiłam w sobie chęć wyciągnięcia łapek i wyniesienia dzieła sztuki w rękawie.

Kiedy obudziłam się następnego dnia, znajdowałam się nie w ryokanie, w którym się zatrzymałam, lecz w całkiem obcym pokoju z zamkniętymi okiennicami. W miękkim łóżku zamiast futonu. Z masą kwiatów w wazonach. Nie mając pojęcia, kto i dlaczego postanowił mnie tak niespodziewanie ugościć. Dostałam smaczny posiłek przez otwór w drzwiach, ale nikt po tamtej stronie się do mnie nie odezwał.
Siedzę tu już drugi dzień i oczywiście mogłabym otworzyć portal i przeskoczyć gdziekolwiek indziej, a jednak ciekawość przeważa...