Przez pierwsze parę dni po
ponownym wyruszeniu w światy byłam jak pijana. Chociaż, czy mogę używać
tego określenia, skoro nigdy się dotąd nie upiłam i nie mam porównania?
Odurzona, tak lepiej. Odurzona innym powietrzem, innym klimatem, całą
innością, jaką tylko mogłam poczuć. Nie, nie uznałam na koniec, że w
pałacu Diarmaida czułam się jednak źle. To po prostu takie wrażenie, jak
wtedy, gdy wyrywam się z domu po długim okresie nicnierobienia. W
dodatku po raz pierwszy od bardzo dawna jestem zupełnie sama...
Pustą książkę zabrałam ze sobą. J obiecała, że będzie grzeczną dziewczynką i załatwi mi przedłużenie.
Przypomniało mi się to, bo na początek skierowałam się właśnie do
biblioteki, tej międzyświatowej, w której przesiadywałam zimą. Chciałam
znaleźć tę książkę, w której czytałam o Dzieciach Chaosu, ale jak na
złość nigdzie jej nie było. Ktoś ją wypożyczył, a była jedyna w swoim
rodzaju, tak przynajmniej powiedzieli mi obaj bibliotekarze. Ponieważ
miałam zbyt dobry humor, nie rzucałam ciężkimi przedmiotami, lecz
zaczęłam przetrząsać atlasy różnych światów, aby znaleźć miasto Chinedu.
Zlokalizowałam je w szóstym z kolei, na samym koniuszku półwyspu,
przypominającego ogon jakiegoś egzotycznego zwierzęcia. Tak układały się
linie graniczne kraju, do którego należał ów półwysep: jak zwierzę
przyczajone do skoku...
Znalezienie świata na mojej miniaturze było już łatwiejszym zadaniem, a
tym bardziej dostanie się tam. Tyle że miasto, do którego trafiłam, w
ogóle nie przypominało Chinedu - położone było w głębi innego
kontynentu, po drugiej stronie oceanu. A ja, zamiast zrobić to, czego
sama bym po sobie oczekiwała (gdybym tylko była rozsądna), i prędko się
tam przenieść, zostałam. Bo co mogłam zrobić, mając wybór między "dziwną
sektą" a bujną zielenią, pyszną herbatą, arcyuprzejmymi ludźmi i
ogólnie wschodnimi klimatami? No, co? W dodatku następnego dnia miał się
zacząć festiwal. Czy było coś pilniejszego dla istoty, która właśnie
wyrwała się na wolność i tym razem nikt jej nie pilnuje?
Zostałam na festiwal. A potem na obchód okolicznych herbaciarni, w
wieczory rozświetlane lampionami i blaskiem księżyca w pełni. I wreszcie
na wystawę zagranicznych dzieł sztuki, które przypłynęły statkiem zza
morza. Dlaczego zagranicznych, kiedy mogłam podziwiać twórczość krajową?
Czy dlatego, że podświadomie spodziewałam się tam znaleźć któryś z
wiadomych rysunków?
Bo znalazłam, tego się nie wyprę. Był to jedyny rysunek ołówkiem wśród
natłoku malarstwa, rzeźb i gobelinów, trudno więc go było nie znaleźć. W
takich chwilach powinnam zacząć akceptować przeznaczenie - więcej,
dziekować przeznaczeniu! - ale ciągle pozostaje wprost przeciwnie... W
każdym razie na pierwszym planie rysunku znajdował się Aethelred.
Poznałam od razu i zdecydowanie będę musiała porządnie się z Geddwynem
rozmówić. Stał w ciemnej pustce, odcinając się od niej bardzo wyraźnie -
z twarzą wykrzywioną wściekłością wyciągał przed siebie miecz, mierząc
nim w kogoś lub w coś. Ubrany z przepychem, na głowie nosił czarną
koronę wysadzaną jarzącymi się klejnotami. Nieco za nim kobieta z
klejnotami we włosach z niepokojem patrzyła w bok, osłaniając się małą
tarczą. Doprawdy, lepiej już nie mógł dać mi do zrozumienia, z czyim
życiem może być związane moje... Ale tylko może być. W końcu moja własna
korona, delikatny i srebrzysty podarunek od Cirnelle, ciągle spoczywała
w Szafie w herbaciarni, w równoległej rzeczywistości.
Tytuł obrazu brzmiał, nie wiadomo dlaczego, Karma. Wbijając w
niego wzrok, z trudem powstrzymywałam pisk - a może właśnie nie
powstrzymałam? Niektórzy z oglądających wystawę dziwnie na mnie
patrzyli... Wyszłam stamtąd z dorodnym rumieńcem na twarzy. Przynajmniej
zdusiłam w sobie chęć wyciągnięcia łapek i wyniesienia dzieła sztuki w
rękawie.
Kiedy obudziłam się następnego dnia, znajdowałam się nie w ryokanie, w którym się zatrzymałam, lecz w całkiem obcym pokoju z zamkniętymi okiennicami. W miękkim łóżku zamiast futonu.
Z masą kwiatów w wazonach. Nie mając pojęcia, kto i dlaczego postanowił
mnie tak niespodziewanie ugościć. Dostałam smaczny posiłek przez otwór w
drzwiach, ale nikt po tamtej stronie się do mnie nie odezwał.
Siedzę tu już drugi dzień i oczywiście mogłabym otworzyć portal i
przeskoczyć gdziekolwiek indziej, a jednak ciekawość przeważa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz