1 VI

Przez pierwsze parę dni po ponownym wyruszeniu w światy byłam jak pijana. Chociaż, czy mogę używać tego określenia, skoro nigdy się dotąd nie upiłam i nie mam porównania? Odurzona, tak lepiej. Odurzona innym powietrzem, innym klimatem, całą innością, jaką tylko mogłam poczuć. Nie, nie uznałam na koniec, że w pałacu Diarmaida czułam się jednak źle. To po prostu takie wrażenie, jak wtedy, gdy wyrywam się z domu po długim okresie nicnierobienia. W dodatku po raz pierwszy od bardzo dawna jestem zupełnie sama...
Pustą książkę zabrałam ze sobą. J obiecała, że będzie grzeczną dziewczynką i załatwi mi przedłużenie.
Przypomniało mi się to, bo na początek skierowałam się właśnie do biblioteki, tej międzyświatowej, w której przesiadywałam zimą. Chciałam znaleźć tę książkę, w której czytałam o Dzieciach Chaosu, ale jak na złość nigdzie jej nie było. Ktoś ją wypożyczył, a była jedyna w swoim rodzaju, tak przynajmniej powiedzieli mi obaj bibliotekarze. Ponieważ miałam zbyt dobry humor, nie rzucałam ciężkimi przedmiotami, lecz zaczęłam przetrząsać atlasy różnych światów, aby znaleźć miasto Chinedu. Zlokalizowałam je w szóstym z kolei, na samym koniuszku półwyspu, przypominającego ogon jakiegoś egzotycznego zwierzęcia. Tak układały się linie graniczne kraju, do którego należał ów półwysep: jak zwierzę przyczajone do skoku...
Znalezienie świata na mojej miniaturze było już łatwiejszym zadaniem, a tym bardziej dostanie się tam. Tyle że miasto, do którego trafiłam, w ogóle nie przypominało Chinedu - położone było w głębi innego kontynentu, po drugiej stronie oceanu. A ja, zamiast zrobić to, czego sama bym po sobie oczekiwała (gdybym tylko była rozsądna), i prędko się tam przenieść, zostałam. Bo co mogłam zrobić, mając wybór między "dziwną sektą" a bujną zielenią, pyszną herbatą, arcyuprzejmymi ludźmi i ogólnie wschodnimi klimatami? No, co? W dodatku następnego dnia miał się zacząć festiwal. Czy było coś pilniejszego dla istoty, która właśnie wyrwała się na wolność i tym razem nikt jej nie pilnuje?
Zostałam na festiwal. A potem na obchód okolicznych herbaciarni, w wieczory rozświetlane lampionami i blaskiem księżyca w pełni. I wreszcie na wystawę zagranicznych dzieł sztuki, które przypłynęły statkiem zza morza. Dlaczego zagranicznych, kiedy mogłam podziwiać twórczość krajową? Czy dlatego, że podświadomie spodziewałam się tam znaleźć któryś z wiadomych rysunków?
Bo znalazłam, tego się nie wyprę. Był to jedyny rysunek ołówkiem wśród natłoku malarstwa, rzeźb i gobelinów, trudno więc go było nie znaleźć. W takich chwilach powinnam zacząć akceptować przeznaczenie - więcej, dziekować przeznaczeniu! - ale ciągle pozostaje wprost przeciwnie... W każdym razie na pierwszym planie rysunku znajdował się Aethelred. Poznałam od razu i zdecydowanie będę musiała porządnie się z Geddwynem rozmówić. Stał w ciemnej pustce, odcinając się od niej bardzo wyraźnie - z twarzą wykrzywioną wściekłością wyciągał przed siebie miecz, mierząc nim w kogoś lub w coś. Ubrany z przepychem, na głowie nosił czarną koronę wysadzaną jarzącymi się klejnotami. Nieco za nim kobieta z klejnotami we włosach z niepokojem patrzyła w bok, osłaniając się małą tarczą. Doprawdy, lepiej już nie mógł dać mi do zrozumienia, z czyim życiem może być związane moje... Ale tylko może być. W końcu moja własna korona, delikatny i srebrzysty podarunek od Cirnelle, ciągle spoczywała w Szafie w herbaciarni, w równoległej rzeczywistości.
Tytuł obrazu brzmiał, nie wiadomo dlaczego, Karma. Wbijając w niego wzrok, z trudem powstrzymywałam pisk - a może właśnie nie powstrzymałam? Niektórzy z oglądających wystawę dziwnie na mnie patrzyli... Wyszłam stamtąd z dorodnym rumieńcem na twarzy. Przynajmniej zdusiłam w sobie chęć wyciągnięcia łapek i wyniesienia dzieła sztuki w rękawie.

Kiedy obudziłam się następnego dnia, znajdowałam się nie w ryokanie, w którym się zatrzymałam, lecz w całkiem obcym pokoju z zamkniętymi okiennicami. W miękkim łóżku zamiast futonu. Z masą kwiatów w wazonach. Nie mając pojęcia, kto i dlaczego postanowił mnie tak niespodziewanie ugościć. Dostałam smaczny posiłek przez otwór w drzwiach, ale nikt po tamtej stronie się do mnie nie odezwał.
Siedzę tu już drugi dzień i oczywiście mogłabym otworzyć portal i przeskoczyć gdziekolwiek indziej, a jednak ciekawość przeważa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz