- Już wiem! - zawołałam z piskiem radości, na który Muirenn aż podskoczyła.
- Co wiesz? - wykrzyknęła równie głośno, ale dość ponurym tonem, dla kontrastu.
- Przypomniałam sobie, jakie pytanie mnie dręczyło - uśmiechnęłam się szeroko. - Skąd Thanderil wziął tych Jeźdźców Słońca?
- O ile pamiętam, mówił coś o miejscu, które nazywał Wenden...
- No to świetnie - skomentowałam. - Czyli już wiem, skąd tego drania znam.
- Czy to znaczy, że mamy ich wykopać? - zapytała czarodziejka z nadzieją. - Całą szóstkę?
- Nie, ich nie! - zainterweniowała J, podbiegając do nas w te pędy. - Oni są mili!
- Z twojego punktu widzenia? - Muirenn spojrzała na nią z ukosa.
- W ogóle!
- Daj im na razie spokój, ale obserwuj - poradziłam. - Następnym razem cię podpytam.
- Jasne. Cieszę się, że jeszcze do nas wrócisz.
- Ale najpierw wróci do m o j e g o świata! - zaznaczyła J. - I odbierze
sobie tego pana bez brwi. Jak już przeszukasz to swoje miasto z sektą.
Ciekawe, dlaczego właśnie ono.
- Czy ja wiem... - westchnęłam. - Może zjawa po prostu rzuciła losowym miejscem, które zapadło mi w pamięć?
Podeszli do nas Kylph i Shyam, bardziej chętni do wyjazdu, niż się spodziewałam.
- Czuję się jakbym szedł w zastaw - stwierdził kłopotnik. - I to całkiem fajne uczucie, przyznam.
- Może Lona w końcu tam dojedzie i cię odbierze - pocieszyłam (?) go.
Mieliśmy się jeszcze na chwilę zatrzymać poza tym światem, zanim nasze
drogi się rozejdą - J obiecała, że zdejmie ze mnie swoją barierę. Jednak
już w tej chwili byłam w tym "pożegnalnym" nastroju roztkliwienia. Może
dlatego ten dzisiejszy zapisek wyszedł taki ni w pięć, ni w dziewięć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz