Jakoś zawsze tak jest, że
powrót wydaje się trwać krócej, nawet jeśli odległość pozostaje taka
sama. Tak było i tym razem, szczególnie, że w połowie drogi oczekiwali
nas Jeźdźcy Słońca w swoich lśniących zbrojach. Zostałyśmy powitane
radosnymi okrzykami, a potem jazda przebiegała już przy elfich
pieśniach, w których przeważały motywy pięknych dam, o które warto
walczyć, a także strudzonych podróżników, oczekiwanych przez ich
ukochane.
Zanim udaliśmy się do pałacu, wszyscy razem odstawiliśmy powóz i konie
do stajni. Dwóch elfów pomogło mi wysiąść, trzeci zaś wziął J na barana,
co przyjęła jako należny jej honor. Kiedy weszliśmy, oprócz Muirenn,
która zaraz mnie uściskała, czekał na nas wielebny Oswin, jak zawsze
niezadowolony.
- To szokujące, że kalacie swoje istnienie towarzystwem istot Chaosu - rzucił z niesmakiem w stronę Jeźdźców.
- Nie jesteśmy święci, kapłanie, ani one nie są diabłami wcielonymi - odparował błyskawicznie jeden z nich.
- Śmiem zauważyć, że elfy, tak jak i ludzie, potrafią być wrednymi
kanaliami - powiedziałam w przestrzeń. - Ale kto mi tu uwierzy?
- My, gwiezdna panno, my! - zawołali Jeźdźcy ze śmiechem, który całkiem
dobił Oswina, po czym ukłonili się dwornie i odeszli by robić to, co im
pisane, czyli bohatersko strzec pałacu. Doprawdy, okazali się nad podziw
mili, mimo że tak nieznośnie efektowni.
- Dobrze cię tu mieć z powrotem - rzekła mi Muirenn. - Bo widzisz, przez ten czas...
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ pojawiła się kolejna osoba, pragnąca
złożyć uszanowanie. Był to Diarmaid III we własnej osobie, a uszanowanie
polegało na wyładowaniu gniewu. Zupełnie nie w jego stylu.
- Jak mogłaś to zrobić?! - zapytał ostro. - Jak mogłaś, bez mojej wiedzy
na tak niebezpieczną wyprawę?! Czy wiesz, jak to się mogło skończyć?!
Przez chwilę go nie poznawałam, kiedy tak porzucił swój spokój,
przybierając groźne oblicze. Takie, jakie ukazał smokom, gdy zobaczyłam
go po raz pierwszy. Może bardziej. A już na pewno podobało mi się to
bardziej niż melancholia.
- Wiem, że wasza wysokość czuje się odpowiedzialny za wszystkich, którzy
przebywają na jego ziemi - powiedziałam spokojnie (ach, uwielbiam tak
kontrastować!). - Ale proszę się tak nie unosić. Za krótko się znamy.
- Co to ma do rzeczy?! - syknął, zdezorientowany.
- Ot, tyle, że jeśli to się przedłuży, będę gotowa się pokłócić, a
przecież nie wypada. Poza tym naprawdę nic się nie stało. Ani na mnie
nie wyskoczyło znienacka, ani nie zjadło.
- Taką krnąbrnością, moja pani, przypominasz mi mojego brata -
skomentował oschle, odwrócił się i odszedł, obrzuciwszy wcześniej J
badawczym, oceniającym spojrzeniem. Za nim podążył Oswin.
- On prawie nigdy tak się nie zachowuje - rzekła szybko Muirenn, ale nie
tonem usprawiedliwienia, a raczej satysfakcji. - Przyda mu się takie
uzewnętrznienie gniewu.
- Nie musiał jednak przyjmować mojego wyjazdu tak osobiście - przewróciłam oczami. - Coś ty mu naopowiadała?
- Nie ja, tylko on - ruchem głowy wskazała na oddalającego się kapłana. - Naprawdę sądzisz, że osobiście?
- Tak to wyglądało - westchnęłam, bo już nie raz nasłuchałam się
podobnych wyrzutów. Może to właśnie ja za bardzo wzięłam co nieco do
siebie?
- Interesujące - przemówiła J tonem widza, który zaopatrzył się już w
zapas popcornu. - Mam wrażenie, że otacza cię tłum wielbicieli.
- Mam nadzieję, że to mylne wrażenie - wzdrygnęłam się. - To po prostu
tłum przypadkowych facetów. Właśnie, Muirenn, gdzie chłopaki?
- Kylph snuje się po pałacu, twierdząc, że knuje zemstę - odpowiedziała
czarodziejka, prowadząc nas do mojej komnaty. - A Shyam jak zwykle siedzi
wśród książek.
- A Tarquin nie? - zdziwiłam się. - On mi się normalnie psuje...
- Nie, on nie... Chociaż, kto wie - rzekła z wahaniem Muirenn. - Widzisz, od wczoraj nie ma go w pałacu.
- Co?! - ryknęłam, stając jak wryta. - Też się wypuścił samopas na jakąś niebezpieczną wyprawę?!
- O, a reakcji jego wysokości się dziwisz - zauważyła złośliwie.
- To co innego - prychnęłam, bo miałam pewne prawo czuć się
odpowiedzialna. Tak jak dawniej czułam się odpowiedzialna za Kaede, za Vylette i do
pewnego stopnia za Artena, których wyrwałam z przynależnych im
opowieści. Mimo wszystko im łatwiej było znaleźć coś w zamian.
- Nie ma jaszczurki? - rozżaliła się J. - A tak chciałam sprawdzić czy w ludzkiej postaci też mu do twarzy z kokardką.
- Zabrał się z Thanderilem, kiedy ten zgłosił potrzebę wyjazdu -
wyjaśniła Muirenn. - Oczywiście wszyscy próbowaliśmy go powstrzymać, ale
bez skutku.
- Próbowaliście go powstrzymać - powtórzyłam tępo. - Demon, kłopotnik i arcymagini przeciw osobnikowi z resztkami mocy, tak?
- Thanderil był bardzo rad jego towarzystwu - westchnęła czarodziejka. - A
nie wypadało mi się z nim kłócić póki jego wysokość nie przyjechał.
- Jak to póki nie przyjechał? - nie zrozumiałam. - Przecież wyjechali razem, prawda?
- Tak, ale elf wrócił o dzień wcześniej, bo gnała go jakaś pilna sprawa.
- No to świetnie - warknęłam. Nie dość, że podpadłam wysokiej figurze,
to jeszcze wymknął mi się jaszczur z ko... Znaczy, jeden z towarzyszy. A
do tego nie miałam pojęcia, gdzie jest Lona z resztą załogi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz