Stałyśmy we czwórkę przed
leżącym na ziemi kręgiem, który emanował przygaszonym światłem. Za
chwilę ja i J miałyśmy w nim stanąć.
- Czasami prawidłowe odpowiedzi są ukryte w naszych duszach i umysłach -
powiedziała Caranilla. - Ale sami nie potrafimy ich odnaleźć. Po to
istnieją Wrota. Taką mam przynajmniej nadzieję.
- A czego chciał się dowiedzieć książę Aethelred? - wróciłam do tematu, który i tym razem przyprawił Calene o dreszcze.
- Chciał wiedzieć, jak wielkie stoją przed nim możliwości. Tymczasem
nawet nie zdążył przekroczyć Wrót. Kiedy się otwarły, trudno nam było
odróżnić prawdę od złudy...
- Nie mów! - poprosiła Calene wystraszonym głosem, więc przewodniczka porzuciła ten temat.
- Prawda i złuda? Czy tam, po drugiej stronie, jest jakaś kraina snów? - chciała wiedzieć J.
- Może snów... Może lęków, a może nadziei. Zdecydowanie nie dla każdego.
- A dla nas tak?
- Dla was być może tak - pół-smoczyca starała się mówić z niezachwianą
pewnością. - Jeśli wejdziecie tam razem, może tak. A ty powinnaś była
sprowadzić swoich trzech towarzyszy - dodała ni w pięć, ni w dziewięć,
już dla moich uszu.
- Sama chęć przejścia przez Thia'ess to szaleństwo - pokręciła
głową Calene. - Nie rozumiem więc, dlaczego cała nasza gromada jeszcze
nie ustawiła się w kolejce. Dlaczego sama reaguję takim lękiem.
Jej towarzyszka wzruszyła ramionami i uczyniła kilka gestów, bezgłośnie
poruszając ustami. Niemal się spodziewałam, że krąg rozbłyśnie, ale nie -
zupełnie zgasł. Teraz mogłyśmy już stanąć w nim bezpiecznie, co też
niezwłocznie uczyniłyśmy.
- Wiecie dlaczego ta gromada mnie zaakceptowała, pomimo mojej mieszanej
krwi? - dobiegł nas jeszcze głos Caranilli. - Bo przywiozłam ze sobą
Wrota. Bali się ich.
A potem poczułam, że coś wyciąga cały umysł z mojej głowy i wszystko dokoła się rozpadło.
Znalazłam się razem z J w pustej przestrzeni; całej szarej, tylko w oddali mrugały jakieś namiastki gwiazd.
- Ustalmy coś - odezwała się dziewczynka, rozglądając się po tym mało
urozmaiconym otoczeniu. - Tak wygląda twoja podświadomość, czy moja?
- Mam nadzieję, że jednak nie moja - prychnęłam.
- A ja nie obraziłabym się za taką. Przecież jestem dla siebie kompletnie przewidywalna.
- No, to chyba trochę się nudzisz w swoim własnym towarzystwie.
- Żebyś wiedziała! - przytaknęła radośnie. - Dlatego mnie tak ciągnie do innych istot!
W tej chwili niewielka część przestrzeni zaczęła się wyraźnie zagęszczać
i formować. Nie minęła nawet minuta, a stanął przed nami efekt owego
formowania - wykapany Xai. Tyle, że lekko przezroczysty, a zamiast
eleganckiego garnituru miał na sobie czarny frak. A może granatowy albo
ciemnofioletowy? Mienił się, czy też wzrok mnie zawodził?
- Dzień dobry - odezwał się, przywołując na twarz swój
charakterystyczny, uszczypliwy uśmiech. - Pozwólcie, że pozostanę przy
waszym boku jako ucieleśnienie tęsknot i lęków oraz przewodnik duchowy.
- To jednak był zły pomysł... - powiedziała cicho J. - I w ogóle, co za "ucieleśnienie tęsknot"? Ja za nikim nie tęsknię.
- A dopiero co mówiłaś, że ciągnie cię do towarzystwa - zauważył celnie,
na co tylko fuknęła. - Gdybyś przybyła tu sama, zaraz zaczęłabyś za mną
płakać.
- Przydałby ci się cylinder - oceniłam krytycznie.
- Nic mi po twoich zachciankach - odparował nonszalancko. - Jestem tu dla n i e j, a ty stanowisz dodatek, w dodatku gratis.
- To dlaczego nie mam własnego przewodnika? - rozżaliłam się.
- Bo ja jestem efektowny za wszystkich przewodników razem wziętych -
widmo Xaia błysnęło zębami i popchnęło nas lekko do przodu. - No
chodźcie, chodźcie, im dłużej tu zostaniecie, tym trudniej wam potem
będzie wrócić.
- Ale dokąd mamy iść? - obruszyła się J. - Tu wszędzie jest całkiem tak samo!
- To fakt - demon skrzywił się lekko. - Ale postarałaś się o monotonne
otoczenie i zafundowałaś mi kiczowaty frak, a teraz narzekasz? Zawsze
wiedziałem, że jesteś niekonsekwentna.
- To ja wiedziałam - poprawiła. - Jesteś fragmentem mojej podświadomości.
Ale zgadzam się, że Miya też mogłaby tu wnieść jakiś swój wkład.
- Nie ma mowy - brzmiała nieprzejednana odpowiedź. - Ona i tak już wnosi
swój wkład tam na zewnątrz. Przypałętała się nie wiadomo skąd, a odłamy
rzeczywistości już się gromadzą wokół niej na wyścigi.
- Wielkie dzięki - burknęłam. - Nigdy się o to nie prosiłam.
- Ależ ona o tym dobrze wie - widmo pogłaskało J po głowie. - Dlatego nie
zostałaś jeszcze stąd wykopana. No i obie posłuchacie bajeczki, którą
wam zaraz opowiem.
O, to mnie zaciekawiło, przyznam. Za to J zmarszczyła brewki i zrobiła minę małego sceptyka.
Natychmiast pojawiły się za nami wygodne fotele, a gdy w nich usiadłyśmy, okazało się, że żadna z nas nie może się podnieść.
- Dawno, dawno temu - zaczęło widmo - w małym domku na końcu światów,
dziadek wyjrzał przez okno i posłuchał, co mówią ptaki. Usłyszawszy
najnowsze wieści, zebrał tyle wnuków, ile zdołał, po czym przekazał im
te słowa...
Jeszcze kiedy Xai mówił, przestrzeń przed naszymi oczami ukształtowała
się w coś w rodzaju ekranu, na którym słowa przekładały się na wizje.
Zobaczyłyśmy mały pokoik z kominkiem; na środku siedział w bujanym
fotelu miły dziadziuś w okularach, a wokół niego, na puszystym dywanie,
zasiadło czworo dzieci.
- Ptaki ćwierkają, a drzewa szumią - przemówił staruszek - że pora, bym
rozdzielił między was moje włości. Wszyscy jesteście dostatecznie duzi,
by bawić się na nich grzecznie.
- Wszyscy albo i nie wszyscy - skomentowała dziewczynka o rudych, wijących się włosach, przytulając się do równie rudego psa.
- Nie przerywaj - uciszyła ją druga, o brązowych warkoczykach z wielkimi
różowymi kokardami, w równie różowej sukience. Z wysiłkiem
przytrzymywała białego kota, gotowego podrapać psa w nos.
- Ty, ... - zwrócił się do niej dziadek imieniem, które nie pozostało w
mojej pamięci - dostaniesz Domenę Zielonych Błysków. Wiem jak lubisz
odpoczywać na łonie natury, do tego twój kot będzie miał co ganiać i
gdzie łazić po drzewach.
- Może być - osądziła dziewczynka z warkoczykami.
- Ty, ... - staruszek przeszedł tymczasem do zaspanego chłopca w
czerwonej czapeczce z daszkiem, któremu coś łaziło pod koszulką. - Dla
ciebie najbardziej odpowiednia będzie Domena Śpiących Cieni. Tam
nareszcie wyśpisz się za wszystkie czasy.
- Nie chcę! - zaprotestował płaczliwie wywołany. - Nie będę już nigdy
spać, ani na chwilę nie zamknę oczu! Tyle razy już wam mówiłem, że jak
tylko próbuję, zaraz przychodzą, żeby mnie zjeść!
- Dziecko jesteś - prychnął czwarty z dzieciaków, czarnowłosy, o obojętnym wyrazie twarzy.
- No pewnie, że jestem! Jak i wy wszyscy! Nie chcę tej domeny, dopadną mnie tam jak i wszędzie indziej!
- Na pewno coś pomyliłeś - próbowała go uspokoić różowa. - Przecież klauny nie zjadają dzieci, tylko je rozśmieszają.
- Żebyś się kiedyś nie zdziwiła - szepnęła rudowłosa z pieskiem. Dziadek to usłyszał i to właśnie na niej spoczął jego wzrok.
- Tobie, moja żabko - zwrócił się do niej pieszczotliwie - na pewno
spodoba się domena, którą kiedyś nazwą Lustrzaną. Ma potencjał
odpowiedni do twoich możliwości.
- O, to wiem, która - zamiast dziewczynki odezwał się piesek. - Piekielnie wielka. Mała zgubi się tam jak nic.
- Raz byś mnie docenił, Rudy - fuknęła na taką zniewagę. - Ale
faktycznie, jest za wielka. Znajdę sobie mały kawałek z mrowiskiem i
będę patrzeć jak się mróweczki uwijają, to mi wystarczy. A może z
gniazdem os?
- To było do przewidzenia - westchnął chłopiec o czarnych włosach. -
Dawać jej dużo miejsca do zabawy to zwyczajne marnotrawstwo.
- W takim razie, ..., pewnie ucieszy cię mój prezent... - zaczął dziadek, ale mały mądrala go ubiegł:
- Wybacz, dziadku, ale nie musisz się trudzić. Sam sobie znajdę plac zabaw. Albo moje zwierzątko dla mnie znajdzie.
- A jak ci nie dadzą? - wytknął maluch w czapeczce, mrużąc podkrążone oczy.
- To nie ma znaczenia. W każdym miejscu potrafię znaleźć kogoś, kto
pomoże mi je zdobyć - powiedział chełpliwie czarnowłosy, a ja kątem oka
zauważyłam, że Xai przy tych słowach przewrócił oczami - A teraz
skończmy wreszcie tę farsę, dobra?
- Potem dzieci pożegnały się z dziadkiem i od razu pobiegły się bawić -
zakończył nie bez ulgi demon, a ekran rozwiał się jak dym.
Spojrzałam na J - na jej twarzy widniało skupienie, ale także lekki grymas.
- Nie było tak - skomentowała, wydymając wargi.
- To była bajka, głuptasku - prychnęło widmo. - Interpretację i
znalezienie morału zostawiam wam. Możecie już się zbierać, skoro wam się
nie podobało.
- Jeszcze nie! - zaprotestowałam. - Ja też chciałabym coś własnego do interpretacji!
Demon postał chwilę w miejscu, wodząc oczami na boki, aż wreszcie spuścił głowę.
- Nie mam władzy nad twoim umysłem - przyznał z nosem na kwintę. - On za często przebywa gdzieś, gdzie tylko ty miałaś dostęp.
- Hihihi! - zaśmiała się J. - Jak on uroczo wygląda z taką miną przegrańca! Szkoda, że oryginałowi się to nie zdarza.
- Ale czasem zakotwicza i w tej rzeczywistości! - nie ustępowałam. - Musi coś być, o czym powinnam wiedzieć!
- No dobrze już, dobrze - poddało się widmo. - Jedź do tego miasta, w którym rządzi dziwna sekta.
- Dlaczego tam?
- Jestem duchowym przewodnikiem, a nie wyrocznią! - zdenerwował się demon. - Więcej ci nie powiem, od tego masz te swoje rysunki.
Zniecierpliwiony tupnął nogą, zakręciło nam się w głowach... Może powinnam mówić tylko za siebie, ale to J padła pierwsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz