Jeszcze rano gotowa była
wymyślać na czym światy stoją, że ociągałam się z wyruszeniem do dziś.
Mianowicie ledwo zjadłam śniadanie, pogrążona w nieokreślonych
refleksjach, przysłaniających mi całą rzeczywistość, przymaszerowała do
mnie Muirenn... Z nowym gościem.
- Mówiłaś, żeby nie robić awantury - oznajmiła sucho. - Ale ona wyraźnie chce.
Spojrzałam ostrożnie na stojącą za nią J, która wyglądała na uosobienie
niewinności. Albo dopiero teraz przybrała taką minkę, albo czarodziejka
od razu ją przejrzała.
- Cześć - powiedziałam spokojnie. - Jak się domyślam, wcale się o nas nie
martwiłaś, tylko u ciebie jest nudno i znów wybrałaś się na wycieczkę.
- Właśnie! - potwierdziła dziewczynka, zadowolona, że gram na jej zasadach.
Tymczasem Muirenn jęła się jej przyglądać okiem badacza, a po chwili
przeszła do mnie, niemal węsząc. Widocznie wyczuła, że mamy tymczasowo
podobne aury magiczne.
- Słuchaj - zwróciłam się cicho do J. - Nie zdjęłabyś z nas tych osłon,
skoro już tu jesteś? Od kiedy tu przybyliśmy, robimy dziwne wrażenie...
- Nie - pokręciła głową. - Wtedy nie moglibyście przejść przez ich barierę i musiałabym wam pomagać, a nie zasłużyliście.
- Bo tę barierę sforsują tylko Dzieci Chaosu? - zapytałam przeciągle, ale nie podjęła tematu.
- Ukradłaś m o j e g o Shyama i żyjesz sobie teraz po królewsku -
wytknęła mi za to, nie zmieniając wyrazu twarzy. - A do tego jeszcze
zostawiłaś m o j e g o Ellila i m o j e g o Taranisa Bogowie Chaosu
wiedzą gdzie!
- A nie dojechali? - zaniepokoiłam się.
- Nie, nie dojechali - prychnęła, dając wreszcie upust niezadowoleniu. - I
jeśli wmówisz mi, że tutaj robicie coś pożytecznego, tak, żebym
uwierzyła, to może ci się upiecze.
Zobaczyłam, że Muirenn od razu zesztywniała na te słowa. Sama jednak za
długo znałam J, żeby traktować ją jak ewentualnego przeciwnika. Niestety
nie mogłam też siedzieć z założonymi rękami.
- Dobra - skapitulowałam. - W ramach zadośćuczynienia zabiorę cię na Tajemniczą Wyprawę, chcesz?
- A gdzie? - zainteresowała się natychmiast.
- Jak ci powiem, to przestanie być tajemnicza - obruszyłam się. - Do srebrnych smoków Chaosu.
- A po co?
- To już pozostanie tajemnicą - ucięłam. - Tylko ruszajmy jak
najszybciej, żebyś się nie napatoczyła na chłopaków. Taką mi wczoraj
awanturę zrobili, że ich nie zabieram; bez wątpienia uznaliby to za
chodzącą niesprawiedliwość.
- Biedulki - dziewczynka zatrzepotała rzęsami. - No to jadę.
- Szkoda - zmartwiła się niespodziewanie Muirenn.
- Czemu? - zdziwiła się J. - Zostałam nagle ciekawostką przyrodniczą?
- Coś w tym rodzaju - przyznała czarodziejka z rezygnacją, ale już chyba
bez strachu. - No nic, nadrobimy co nieco kiedy wrócicie.
Pojechałyśmy powozem zaprzężonym w dwa białe konie, które, jak
powiedziała Muirenn, same dobrze znały drogę. Owa droga była zresztą tak
charakterystyczna, że trudno było z niej zboczyć. Usypana z lśniących
kamyczków i niezwykle kręta; podobno najłatwiejsza i najbezpieczniejsza.
Cóż, w trakcie jazdy nic na nas nie wyskoczyło zza skał, więc to chyba
prawda. Chociaż miałam po tej podróży lekkie zawroty głowy...
Wjechaliśmy w góry o ostrych, poszarpanych wierzchołkach. Świetnie, czyli shael'lethy
preferują górzyste otoczenie, podobnie jak ich odpowiedniki z Ładu...
Odpowiedniki? Na dobrą sprawę łączy je tylko srebrne umaszczenie i
umiejętność latania. Biorąc pod uwagę, że oba gatunki były wymyślone
osobno przez dwójkę bogów o skrajnie różnym punkcie widzenia, trudno się
temu dziwić. Otoczenie było zatem mroczne, z ziejącymi ku nam czarnymi
paszczami jaskiń - zupełne przeciwieństwo jasnych, kryształowych gór
rodem ze Srebrnej Domeny czy nawet DeNaNi.
- Przypominają mi się stare czasy - odezwała się z nostalgią J.
Przyznam, korciło mnie, żeby poprosić ją o rozwinięcie tematu. Niestety,
jak zwykle nie w porę, nasza obecność została zauważona. Srebrna postać
oderwała się od wysokiej skały i zleciała do nas z głośnym trzepotem
skrzydeł i rozwianymi włosami. Dziwne, że ludzka postać, choć przecież
na własnym terenie...
- Co za niespodzianka - długowłosy uśmiechnął się drapieżnie. - Jednak
dość prędko znudziło cię przebywanie wśród ludzkich istot... I w dodatku
przywiozłaś ze sobą ciekawe towarzystwo.
Zagrodził nam drogę, niepokojąc konie; rozpoznałam w nim przywódcę
grupy, którą spotkaliśmy zaraz po przybyciu do tego świata. Reszta tej
grupy przycupnęła na okolicznych skałach, spoglądając na nas z góry.
Może byli zwiadowcami albo wartownikami...
- I co teraz z wami zrobić? - kontynuował niespiesznie. - Już nie jesteście na ich terenie, tylko na naszej łasce.
- I mamy przepustkę - dodałam, ale puścił to mimo uszu.
- Poza tym nie radziłabym ci gwałtownych ruchów, skoro się domyśliłeś - uśmiechnęła się słodko J. - Bo domyśliłeś się, prawda?
- Nie powiedziałem jeszcze, że was rozszarpiemy na strzępy - żachnął się
skrzydlaty - Zresztą tacy jak ty nie stają w czyjejś obronie... Może
więc weźmiemy sobie twoją towarzyszkę, a ty będziesz mogła popatrzeć.
- Na co popatrzeć, Jaleel?! - dobiegł nas ostry głos, podobny do krzyku jakiegoś ptaka.
Nasz uroczy rozmówca prędko spojrzał w górę, a kiedy zobaczył nowo
przybyłą, jakby spuścił z tonu. I nie, nie była to Caranilla, a zupełnie
obca smoczyca - choć również w ludzkiej postaci - w jadowicie zielonej
sukni, opinającej bardzo kobiece kształty.
- Dlaczego tu jesteś, Ess'Calene? - wysyczał wywołany z rozdrażnieniem. -
Przyleciałaś nas kontrolować, czy wreszcie zatęskniłaś za moim
towarzystwem?
- To są goście oczekiwani przez Caranillę i na razie nie masz do nich
prawa - kobieta wylecowała w nas palcem zakończonym długim, czarnym
paznokciem. Wierzchy jej dłoni pokrywały osobliwe wzory, podobnie jak
lewą część twarzy.
- Nie musimy się jej przyznawać...
- Ależ musimy - ucięła stanowczo. - Przeznaczenie.
Jedno słowo, a tak mnnie zamurowało. To tacy jak oni wierzą w przeznaczenie?!
- Też coś - skrzywił się tamten. - Przeznaczenie przeznaczeniem, a ty jesteś tu sama przeciw nam ośmiorgu!
Kobieta zupełnie się tym nie przejęła. Wręcz przeciwnie, na jej
pociągłej twarzy o nieco gadzich rysach pojawił się bardzo ładny i miły
uśmiech.
- Ale ty tego nie wykorzystasz, prawda, Jaleel? - odezwała się łagodnie,
a zarazem pewnie. - Przecież to nie na mnie oszczędzasz siły... Do
walki.
On tylko warknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi i dał znak swoim towarzyszom, aby się wycofali. Sam też po chwili odleciał.
- Teraz możecie spokojnie jechać dalej - zwróciła się do nas smoczyca,
nie przestając się uśmiechać, a potem rozłożyła skrzydła i uniosła się w
górę - Z pewnością jeszcze się spotkamy.
Kiedy zniknęła nam z oczu, nie pozostało nic innego, tylko popędzić
konie. Dziwne, że nie spłoszyły się na tyle, by uciec galopem, ciągnąc
nas ze sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz