30 XII

Dlaczego kiedy przychodzi do jakiegoś balu, ze wszystkich stron słyszę wyłącznie o jedzeniu? Jakby jedzenie było najważniejszym elementem przyjęć, zwłaszcza noworocznych! Aby choć trochę od tego odpocząć, wybrałam się do Althenos, gdzie miała na mnie czekać Vanny z gotową już suknią od Andrei.
Tymczasem, ku mojemu zdziwieniu, kuzyneczki nie było w domu. A ściślej mówiąc, Clayd to ujął słowami "jaśnie pani nie ma w domu".
- Jak mam to rozumieć? - roześmiałam się. - Ty czekasz w domu z obiadem, a ona jeździ po Melgrade?
- Ta, jasne. Jeszcze nie wróciła z Rozdroża po prostu. Widać nie może pohamować zachwytów nad swoją kreacją, jakkolwiek ona wygląda - wyjaśnił, też się śmiejąc. - Herbaty? Czy czegoś mocniejszego, bo mi się blada wydajesz.
Na szczęście nie zdążyłam jak zwykle pozielenieć i zaprotestować z obrzydzeniem, ponieważ jaśnie pani wpadła do domu z dwiema wielkimi torbami. Przesłała Claydowi całusa i chichocząc jak mała dziewczynka pociągnęła mnie na górę.

Rozczuliłam się maksymalnie, gdy zobaczyłam, co też zaprojektowała mi Andrea.
Bo było dokładnie w moim stylu.
A potem dostałam równie wielkiego ataku śmiechu.
Ponieważ się toto iskrzyło i mieniło.
- Wiesz, spodziewałam się raczej, że omdlejesz z zachwytu - skomentowała Vanny, patrząc jak padam na łóżko, tuż obok owej sukni, wstrząsana śmiechem - Ciekawe co będzie, gdy zobaczysz, w co ja się ubiorę.
- Nie mogę się doczekać - powiedziałam, łapiąc swój strój i ściskając go z radości.
- TA-DA!!! - wyjęła triumfalnie z drugiej torby... Coś.
- ...Czemu tego jest tylko prawe pół? - wyjąkałam, gdy już odzyskałam mowę.
- To jest c a ł e - poprawiła, miażdżąc mnie wzrokiem.
- Uwierzę gdy zobaczę jak to się trzyma. I, jak widzę, w tym roku również... Również... Będziesz na czerwono! - znowu zaniosłam się śmiechem.
- Na  b o r d o w o - usłyszałam i wcale się przez to nie uspokoiłam, wręcz przeciwnie. Dopiero później zastanawiałam się ile w tym było histerii, a ile radości.
Chichotałam jeszcze, gdy zeszłyśmy na dół i Vanny udała się do kuchni zrobić herbatę "żeby było jak w Blue Haven".
- No to teraz ty będziesz chwilkę jaśnie panią - Clayd wskazał mi miejsce obok siebie na kanapie. - Cóż ona przywiozła, że taką radość wzbudziło?
- Zobaczysz - wykrztusiłam. - Kiedy będziecie wywijać rock and rolla, a toto będzie latało na wszystkie strony...
Uśmiechnęłam się nagle szeroko - za szeroko - i spuściłam głowę.
- A ja sobie postoję i popatrzę...
Clayd chwycił moją kreację zanim wypadła mi z rąk na podłogę - dopiero wtedy sobie uświadomiłam, że do tej pory ją trzymałam - i spojrzał na mnie zaskoczony. A ja czułam, że wszystko się we mnie przelewa, że nie potrafię dłużej się trzymać i kryć wesołym tonem tego, co siedzi gdzieś w głębi mnie i kłuje jak szpilka...
- Wiesz... - nie, nie rozbeczałam się. Tylko się roztrzęsłam. - Jestem beznadziejnie głupia, wiesz?
- Coś mi to przypomina - usłyszałam z oddali, a przecież z tak bliska. - Kiedyś siedziała tutaj Vanny i się wypłakiwała...
- I pomogło?
- No pewnie - uśmiechnął się, przysunął bliżej i objął mnie opiekuńczo. - Chyba że oczekujesz... Nie wiem, porady?
- Gdybym chciała czegoś poza wygadaniem się, może pogadałabym raczej z Geddwynem - prychnęłam. - W końcu on mnie wyczuwa zanim jeszcze się odezwę. Ale nie. Ja po prostu jestem głupia. I chciałam to komuś powiedzieć.
- Skoro tak twierdzisz - pogłaskał mnie po głowie - to co ci stoi na przeszkodzie żeby zmądrzeć?
- Obawiam się, że na zmądrzenie jest już za późno. I już zawsze będę... Uciekać.
- Zawsze twierdziłaś, że wystarczy by znalazł się ktoś, kto potrafiłby cię zatrzymać - przypomniał Clayd, a ja byłam mu wdzięczna, że nie zadaje pytań. - Czyli chyba twój lęk powinien uciec bez ciebie.
- Myślę, że by potrafił - szepnęłam. - I chyba już od dawna tak myślę... Ale im lepiej to sobie uświadamiałam, tym bardziej się bałam. Nie rozumiem tego - mówiłam coraz bardziej żałosnym tonem. - Już sama siebie nie rozumiem.
- A może jednak coś ci powiem - rzekł z namysłem. - O ile mogę sobie pochlebić uważaniem, że cię rozumiem.
- Jak to jest, że wątpi w to pierwsza osoba w światach, której mogę się zwierzyć bez krygowania się?
Vanny cichutko weszła z herbatą, postawiła ją na stole i bez słowa usiadła w fotelu.
- Jak ci to powiedzieć, nie używając fachowej dla ciebie terminologii?
- Zrozumiem - odparłam cicho. - Wal, najwyżej omdleję i będzie usta-usta.
- Na moje oko - zaczął - najbardziej się boisz, że usłyszysz gromkie i chóralne "nareszcie!" albo inne "to było do przewidzenia".

Przymierzyłam swoją suknię - pasuje idealnie - i wiruję w niej przed lustrem. Mieni się różnymi odcieniami niebieskiego i genialnie strzępi się na dole. Pasowałaby do sylwestra w herbaciarni.
Ciekawe, czy będzie pasowała do t a m t e j scenerii.
I czy rzeczywiście jestem tak zimną i wyrachowaną istotą, która bardziej niż o swoje szczęście troszczy się o brak przewidywalności w fabule... Ech, w jakiej fabule, do diabła, to jest moja egzystencja, a nie kolejna opowieść! Przecież nie wyślę tego pamiętnika, by ukazał się drukiem w światach! Przecież...
Przecież...
Znowu utwierdzam się w przekonaniu, że osobą, która zna mnie najgorzej, jestem ja sama.
I że gdybym znała siebie tak dobrze jak moi przyjaciele, uciekłabym od siebie z wrzaskiem przerażenia.
Podziwiam ich, że dotąd tego nie zrobili.

28 XII

- Twoja siostra już mnie zaprosiła na bal - powiadomił mnie Geddwyn. - Czyżby bała się, że ktoś mnie jej sprzątnie sprzed nosa?
- Próżny się zrobiłeś, nie ma co - zdmuchnęłam kosmyk włosów z twarzy. - Słuchaj, pomożesz mi zabrać te wszystkie zapasy od was? Trochę tego narobiliście, chyba mnie z lokalu jednak wyrzucą jak to zobaczą.
- Co poradzisz - wzruszył ramionami. - Widać tam, gdzie udała się moja droga siostra, nie będzie jej potrzebne tyle prowiantu... Swoją drogą włóczy się gdzieś, nawet nie powie gdzie, a jak się w coś podejrzanego wplącze?
- Maeve?! - rozchichotałam się. - To z tobą dzieje się coś podejrzanego, nie dość, że odgrywasz opiekuńczego braciszka, to jeszcze względem ostatniej osoby, która by tego potrzebowała!
- Ja bym się na twoim miejscu tak nie cieszył - Geddwyn zrobił groźną minę. - Zabrała ze sobą twoje dziecię i nawet nie wiesz gdzie go szukać w razie czego!
- Ech, zamilknij już, co? Za dużo tych swoich kadziedełek palisz chyba.
- Przyjemności nigdy za... - urwał i spojrzał na siebie zdziwiony, kiedy nagle zaczął się rozmywać. Ale zamiast przyjąć to z niepokojem - jak zareagowałaby pewnie każda postronna osoba - wpadł w euforię.
- Zaklęcie przywołania!!! - wrzasnął. - Nie miałem do czynienia z zaklęciami przywołania od...
Nie dokończył, bo zwyczajnie się rozpuścił. Na szczęście szybko wrócił, gdziekolwiek był, w dodatku z gościem. Z pewnym dumnym z siebie kronikarzem.
- Wiesz co, ale z ciebie aparat - roześmiał się, gdy wchodzili do zielonego salonu. Egil uśmiechnął się i jakby trochę urósł.
- Zaraz, moment, Egil i zaklęcie przywoływania? - wyjąkałam. - Od kiedy się bawisz w maga?
- To mój pierwszy udany czar - wyjaśnił, promieniejąc szczęściem. - Chciałem się sprawdzić i proszę!
- Słyszałeś, Geddwyn, czuj się zaszczycony! - klasnęłam w dłonie. - Wyszperane w księgach w Agencji czy w bibliotece?
- W bibliotece nie ma pozwolenie na prakty... Zaraz, a skąd wiesz, że bywam właśnie w Agencji?
- Znam tam parę osób... Nie wiem dlaczego się w to wpakowałeś, ale kiedyś mi ze szczegółami opowiesz.
- Jak już odtańczysz z Miyą przynajmniej jeden taniec na balu sylwestrowym - dodał Geddwyn.
- Na balu? Wyprawiasz jakiś bal? - speszył się kronikarz. - Ale musiałbym być zaproszony!
- Jakbyś wpadał na dłużej do Marzenia, wiedziałbyś, że jesteś - mruknęłam. - Więc szukaj sobie partnerki albo ja to zrobię!
- O do... Ale czy ja dobrze wypadnę w tańcu? - przez chwilę Egil zachowywał się jak kobieta, która nie ma co na siebie włożyć... W końcu spojrzał na nas rozgwieżdżonym wzrokiem. - Jak myślicie, czy Vaneshka zechce mi towarzyszyć?
- Ona już komuś towarzyszy - ostudziłam jego zapał. Trochę mi go było żal, kiedy momentalnie zmarkotniał, ale potem pomyślałam sobie, że może to jednak lepiej...
- Zresztą nie jesteś jedyną osobą z Agencji, która się u mnie pojawi. Zgadajcie się i idźcie razem - podsunęłam.
- Ktoś jeszcze od nas? - kronikarz z wrażenia aż złapał jasiek i zaczął nim podrzucać.
- A owszem, zaprosiłam Yori-chan. Yori Yumeno.
- Ona?! - podrzucił poduszkę wysoko i zapomniał jej złapać, wskutek czego spadła mu na głowę. - Przecież ona ci zaśnie na parkiecie!
- Obiecała, że nie zaśnie. I nawet ładnie byście razem wyglądali.
- No, ale... Ale to jest Yori - brzmiało to jak "tylko Yori". - Taka... Taka mała siostrzyczka.
- Ciekawie to ująłeś - zainteresował się Geddwyn. - Nie spotkałem jeszcze tej pani, ale o ile pamiętam, nie posiadasz rodzeństwa, więc skąd się tak znasz na małych siostrzyczkach?
- Egil, ty się naucz patrzeć na dziewczyny - westchnęłam.
- Nie rozumiem...
- Dla ciebie istnieją albo nieosiągalne zjawiska, albo małe siostrzyczki, dobrze widzę? A jakbyś tak spojrzał na którąś jak na k o b i e t ę? Może byś się zdziwił...
Kronikarz spojrzał na mnie jak cielę na malowane wrota i widać zaczął rozpatrywać tę kwestię poważnie, bo kiedy wybywaliśmy z Teevine - z rozmaitymi potrawami od Maeve - był milczący i zamyślony.
- Może się wreszcie nauczy - powiedziałam do Geddwyna gdy zjawiliśmy się w herbaciarni.
- No - odparł i spojrzał na mnie z dziwnym zachwytem. - A z ciebie jest taka hipokrytka, że aż podziwiam.
Teraz ja musiałam mieć głupią minę.
- Egilowi strzelasz kazania - wyjaśnił - a sama dzielisz facetów na kumpli i wrogów. A jakbyś tak zastosowała się choć raz do własnej rady?
- Wybacz, Geddwyn - odpowiedziałam kpiąco - ale patrzenie na facetów jak na kobiety raczej mi nie wychodzi.
Tak ucięłam rozmowę. A kiedy się pożegnaliśmy, poszłam do pokoju i cierpiałam.

27 XII

Na szczęście nie ma przeszkód, żeby przywieźć na bal coś własnego do jedzenia, a nie tylko zdawać się na obsługę. Parę osób już zaoferowało się z pomocą, więc znowu będę się mogła objeść ciastem marchewkowym... Choć będzie go pewnie mniej niż rok temu, bo tym razem raczej nie mam co się spodziewać Tenki. Szkoda, ale rozumiem, że chce pobyć dla odmiany w swoim gronie. Chociaż kto wie... Za to udało mi się wreszcie złapać Alath i wysłać jej zaproszenie - choć jeśli i tym razem przyjedzie ze swoim znajomym Shinigami, gości mi wystraszy... Nie, nie wystraszy. Udało mi się ją namierzyć, gdy otrzymałam od niej przesyłkę - piękny bukiet "róż pustyni", kwiatów przypominających kryształy. Jak mi minie mania prześladowcza, będę się nimi zachwycać ekstatycznie. Swoją drogą chyba długo krążyły zanim do mnie dotarły...
Ach, i mogę załatwić własną muzykę. O ile mam płyty gramofonowe. A nie mam. To znaczy, w Szafie zalegają jakieś baśnie i piosenki dla dzieci i zdziecinniałych demonich kronikarek, ale nic, co nadawałoby się na bal. Trzeba będzie popytać w Teevine. I może w Marzeniu, bo chyba słuchają tam czegoś poza wieżą...

Gdy wróciłam z obchodu dworku, czekała na mnie niespodzianka w postaci Vaneshki. Siedziała przy stoliku i uśmiechała się nieśmiało, a mnie na jej widok ogarnęło nieoczekiwane rozczulenie. Po prostu podbiegłam i ją uścisnęłam.
- Jak ci się udały święta? - zapytałam.
- Bardzo - roześmiała się. - Wiesz, zastanawiam się, czy gdzieś jeszcze spotkała się taka mieszanka kultur i ras żeby obejść jedno święto... Przynajmniej teoretycznie jedno.
- Tak, na Rozdrożu - zachichotałam, bo niemal słowo w słowo powtórzyła moją myśl sprzed kilku dni.
- A tobie jak?
- Ech, zależy kiedy... Ale się trzymam. I jak, wiadomo już, kogo mam się od was spodziewać?
- Leo się ciągle wymawia, że on się do takiej pompy nie nadaje - westchnęła pieśniarka. - A Carnetia mu dokucza, że chciałby pójść z Milanee, podczas gdy ona pojechała spędzić koniec roku w domu... Nie jestem pewna czy to dobry pomysł.
- Na pewno wróci cała i zdrowa - pocieszyłam ją. - A Egil?
- Prawie go nie ma w domu, ciągle się rozbija między biblioteką a tym swoim miejscem pracy. Nawet nie miałam kiedy spytać - mruknęła.
Usiadłam i zawołałam na Chmurkę, żeby przyniosła herbatę.
- Najwyżej go ominie coś, czego będzie potem żałował - oparłam głowę na dłoniach. - Ale powiedz mi, złotko, w co ty się właściwie ubierzesz? Skoro w swoich codziennych strojach wyglądasz jak na bal...
- W coś, co będzie się iskrzyć i mienić - uśmiechnęła się szeroko.
- Zupełnie jakbym Xemedi-san słyszała. Aż tak zgubny wpływ na ciebie ma?
- Nieee... Ale gdybyśmy się obie pojawiły w takich iskrzących sukniach... Właściwie nie mogę jej sobie tak wyobrazić.
- No to będziesz musiała poczekać do następnego razu - przystopowałam ją. - Bo na balu sylwestrowym się nie pojawi.
- Nie? - zmartwiła się - Dlaczego?
- Bo mnie małpa zwyczajnie zrobiła w jajo! - musiałam się wyżalić. - Domagała się balu, zamówiła mi lokal i dopiero wczoraj oznajmiła mi radośnie, że sama przecież spędza tegoroczny sylwester z rodziną... Tak samo jej brat, który zabiera ze sobą moją przyjaciółkę - spuściłam głowę z rozczarowaniem. Tak, niestety nie mogłam się spodziewać San-Q, co znaczyło, że nasza szóstka skurczy się o połowę. Bo zabraknie również Pai Pai i Shee'Ny, które nie mogą opuścić wykopalisk przez ten bałagan, który ostatnio zrobiliśmy. Będę im to musiała jakoś zadośćuczynić.
- No to muszę skutecznie urabiać Leo - stwierdziła Vaneshka. - Żeby przynajmniej jego móc zobaczyć w garniturze.
Uznałam, że to niezły pomysł, bo mojej wyobraźni by chyba na to nie starczyło...
Odwróciłam się gwałtownie, wyczuwając przybycie jeszcze jednej osoby i omal przy tym nie spadając z krzesła. Zdziwiłam się niezmiernie gdy zobaczyłam Haldisa, Oddanego Ładowi.
- Herbaciarnia Blue Haven! - zakrzyknął weosło. - Dobrze trafiłem!
- Miło cię tu widzieć - podniosłam się z krzesła, otrząsając się z zaskoczenia. - Wpadłeś na herbatę?
- A, chętnie. Choć przede wszystkim wpadłem z wiadomością od Kilmeny - odpowiedział. - Sama nie da rady się pojawić, ale pyta, czy w tym roku też chcesz łabędzia z galaretki... Niezły pomysł, swoją drogą... I czy ja bym się nie nadawał w zastępstwie. W ramach pokuty.
- Coś ty narobił, że dostałeś taką straszliwą pokutę? - załamałam ręce w udanej rozpaczy. - Jeśli masz garnitur i umiesz tańczyć, pomogę ci ją wypełnić.
- Garnitur się w każdym razie znajdzie - rudowłosy wyszczerzył zęby. - Poza tym wszystko zależy od muzyki.
- Właśnie, a propos muzyki - przypomniałam sobie. - Zaśpiewasz nam coś na początek roku? - zwróciłam się do Vaneshki.
- Będę zaszczycona, mogąc to zrobić - uśmiechnęła się i Haldis aż oczy wytrzeszczył, spoglądając w jej stronę. A gdy poszłam zrobić więcej herbaty, podreptał za mną do kuchni.
- Słuchaj, kto to jest? - zapytał ze szczerym podziwem w głosie.
- Dlaczego mnie o to pytasz, zamiast osobiście się z nią zapoznać? - prychnęłam, nastawiając wodę. - Siedzi tam teraz samiutka, a ty mi się tu kręcisz zamiast dotrzymać jej towarzystwa i grzecznie czekać na herbatę.
- ...Faktycznie - przyznał mi rację i wybiegł z kuchni jak strzała, a ja natychmiast pozbyłam się myśli, że powinnam była zachować się jak na gospodynię przystało i ich sobie przedstawić. I kiedy przyniosłam Haldisowi herbatę, oświadczył mi triumfalnie, że Vaneshka właśnie zgodziła się dotrzymać mu towarzystwa na balu. A sama pieśniarka tylko uśmiechała się z rozbawieniem...

25 XII

Give me time to reason,
Give me time to think it through
Passing through the season,
Where I cheated you
I will always have a cross to wear,
But the bolt reminds me I was there
So give me strength to face this test tonight
If only I could turn back time
If only I had said what I still hide
If only I could turn back time
I would stay for the night. For the night...
Claim your right to science
Claim your right to see the truth
Though my pangs of conscience,
Will drill a hole in you
I've seen it coming like a thief in the night,
I've seen it coming from the flash of your light
So give me strength to face this test tonight
If only I could turn back time
If only I had said what I still hide
If only I could turn back time..
I would stay
...

Aqua

Otworzyłam jedno oko i zaraz je zamknęłam.
Mój gość siedział przy stoliku, popijając coś aromatycznego, a dokoła krążyła czujnie Chmurka. Tenariego już gdzieś poniosło.
- Dzień dobry - usłyszałam.
Miałam ochotę na rzut poduszką z całej siły.
- Aeiran - powiedziałam sennym głosem. - Zdajesz sobie sprawę jaka to zniewaga dla kobiety, widzieć ją niepozbieraną, rozczochraną, nieumalowaną i z podkrążonymi oczami?
- Ty się nie malujesz - zauważył. - A ja nie patrzę.
Faktycznie, nie patrzył.
Walcząc z upartą kołdrą zwlokłam się z kanapy i narzuciłam na siebie szlafrok. Nadal z zamkniętymi oczami.
- Wiesz, że pod twoim łóżkiem leży skrzyżowanie miecza z pistoletem?
- Wyobraź sobie, że wiem - ziewnęłam. - To prezent gwiazdkowy od Vanny.
- W porządku - Aeiran wzruszył ramionami. - Po prostu mały próbował to wyciągnąć i się tym bawić, więc uznałem za stosowne cię poinformować.
- O szlag! - rozbudziłam się już prawie zupełnie, dałam parę znaków Chmurce i wypadłam z herbaciarni jakby mnie ktoś gonił. Po nocy głowa nie przestała mnie boleć, a wręcz przeciwnie.

Potraktowanie twarzy zimnym prysznicem jest pod pewnymi względami skuteczniejsze niż tabletka przeciwbólowa, ale na wszelki wypadek skorzystałam z jednego i drugiego. Kiedy wróciłam i usiadłam przy stoliku, kanapa była już złożona, a zielona gotowa do wypicia.
- Wesołych świąt - Aeiran położył przede mną starannie opakowany prezent. Rozpakowałam go równie starannie.
- Nie musiałeś - pokręciłam głową. - I, przepraszam, antologia poezji miłosnej?! Chyba poczeka sobie na półce do wiosny.
- Tak, wiem, nie mam gustu - powiedział głosem bez wyrazu. - Dziękuję za pamięć... I do tej pory nie miałem planów na koniec roku.
- Czuję pewną ulgę, słysząc to.
- Ja też. Bo gnałem tu jak szalony przez czas i przestrzeń.
- I myślisz, że w to uwierzę? - roześmiałam się
- A ty myślisz, że komuś innemu bym się do tego przyznał? - zapytał poważnie.
Potem nastąpił długi czas dmuchania na herbatę i krótka chwila jej picia. Żadne z nas się nie odzywało, aż wreszcie Aeiran odstawił swoją filiżankę, przyglądając mi się uważnie.
- Dlaczego jesteś tak daleko?
- Jestem tu - prychnęłam. - I póki co nie zamierzam się nigdzie oddalać.
Skrzywił się. Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
- Nie odzywasz się, nie pytasz o światy. Takie milczenie jak teraz nie jest u ciebie normalne.
- Nie pytam, bo ciągle wyglądasz mi na zmęczonego - westchnęłam. - Powinieneś był raczej zajrzeć do domu i wyspać się wygodnie.
- Posłuchaj, gdyby chodziło mi o... siedzenie w domu, tylko w towarzystwie tego cholernego kwiatu, nie wahałbym się - jakby się trochę zdenerwował.
- Skoro ci się to nie podoba, to nie namawiam - ponownie zanurzyłam usta w herbacie. - Zresztą wyruszyłeś w światy aby szukać własnego miejsca, prawda? I znalazłeś?
- Tak mi się wydawało - uśmiechnął się kwaśno. - Ale w tej chwili nie jestem już taki pewien. Może w ogóle nie powinienem był wracać?
- Mnie o to pytasz? - mnie też zaczęło ogarniać rozdrażnienie. - Kto ma to wiedzieć, jeśli nie ty sam?!
- Może właśnie ty powinnaś - rzucił. - Skoro uważam, że moje miejsce jest wszędzie tam, gdzie... - znowu się skrzywił i odwrócił wzrok. - A zresztą, widzę, że nie chcesz tego słyszeć.
Nie wiedziałam czy mam się popłakać, czy śmiać histerycznie. Ale zdolna byłam tylko do podniesienia się z krzesła.
- Czekaj, czekaj - zaczęłam bębnić palcami o blat. - Próbujesz we mnie znaleźć swoje "niewzruszone centrum"? Czy ja ci już kiedyś nie mówiłam, że nie potrafię nim być?
- Dotąd tego nie zauważyłem - mruknął. - Zresztą jak myślisz, dlaczego po roku przebywania z tobą nie chcę... nie chcę się z tobą rozstawać?
- Nie ma przyzwyczajeń, których nie można się pozbyć - strzeliłam. Wyglądało to jakbym już nie panowała nad słowami, ale dobrze zdawałam sobie sprawę, że jestem bardziej okrutna niż bym chciała.
Aeiran odsunął gwałtownie krzesło i także wstał.
- Więc tak stawiasz sprawę - rzekł twardo. - Jeśli nie chcesz mnie więcej widzieć, może mi to po prostu powiesz?!
A ja tylko stałam jak posąg, wpatrzona w podłogę, nie mogąc nic wykrztusić. Za dużo emocji się we mnie kotłowało, choć niekoniecznie było to widać z zewnątrz. Może to i lepiej... A może nie?
- W porządku - usłyszałam i poczułam niewielkie zawirowanie przestrzeni. Szybko odwróciłam wzrok, ale w herbaciarni nie było już nikogo poza mną. Usiadłam powoli, patrząc w miejsce, gdzie zniknął i zaciskając pięści tak żeby bolało. Niezdolna by powiedzieć cokolwiek poza dwoma słowami:
- Jestem tu...

24 XII

I nadszedł ten niecierpliwie oczekiwany wieczór, kiedy stanęliśmy na progu domu na Rozdrożu.
Trójka zapowiedzianych gości i jeden nie do końca zapowiedziany - mianowicie, z Satsuki przybył Sapphire, który, jak mówiła, nie mógł się od niej odczepić. Fakt, u mnie też był dwa dni temu i na czas pieczenia ciast zostawiłyśmy go na łaskę i niełaskę Tenariego, więc teraz był już pewnie gotowy na wszystko. W każdym razie nasza czarująca gospodyni Vanille powitała nas serdecznie. Zwłaszcza demoniątko.
Miałam nadzieję, że na wieczerzy nie będzie nic przypominającego cheeseburgery.
Oprócz nas był też Rick, jego siostra Noelle, Andrea i oczywiście Blue. A także Clayd, dla którego było to pierwsze Przesilenie poza Althenos. Poza tym był śnieg, zamarznięte jezioro (chciałabym je zobaczyć iskrzące w słońcu!) i wspaniała atmosfera. Tak po ziemsku świąteczna.
Czy muszę mówić, że zanim podano do stołu, spędziliśmy parę miłych chwil na dworze, obrzucając się śniegiem? Chyba nie.

- A!!! Szafir! Co ty kombinujesz?! - Satsuki gwałtownie odwróciła głowę, wskutek czego została pocałowana w ucho.
- Oj, nie bądź taka - chłopak spojrzał na nią żałośnie.
- No, co? - burknęła, otrzepując się ze śniegu. Świetnie, cały przedpokój w śniegu.
- No, jemioła!
Obie spojrzałyśmy w górę. Faktycznie, potężna kula jemioły zwieszała się z sufitu.
- Taaak - podeszła do nas Vanny, holując za sobą Clayda i Tenariego na przyczepkę. - Blue to ostatnio przytargał, nie mam pojęcia skąd i po co. Przecież nie wyobrażam sobie, by miał z kimś pod tym stanąć!... - nagle urwała i zadumała się nad czymś, wywołując tym śmiech u Clayda.
- A po co się wiesza w domu jemiołę? - uśmiechnął się szeroko Sapphire. - Saaat...
Ale ona tylko się roześmiała i pobiegła na górę. Dopędziliśmy ją szybko i zamiast grzecznie zasiąść do stołu, zaczęliśmy biegać po domu. Aż dziwne, że nikt nas nie złapał za fraki i nie usadził na miejscach. Nie obyło się bez zaliczenia mojego ulubionego miejsca na Rozdrożu, czyli strychu, a także bez włączenia wieży na cały regulator. Oczywiście popłynęły świąteczne piosenki, z Last Christmas na czele. No proszę, nawet tu to można usłyszeć...
W końcu, trochę zadyszani, zajęliśmy miejsce przy stole. Zimowe szaleństwa zaostrzają apetyt. Tenariego.
- Co jest, dwójka niezapowiedzianych gości? - głowił się Rick, patrząc na puste krzesła i nie mogąc się nas doliczyć.
- Nie, dwójka, która utknęła pod tą nieszczęsną jemiołą - prychnęła Andrea, wnosząca właśnie kolejne danie. - A pal ich licho.
- No, przecież wisi jeszcze druga na górze - uśmiechnął się złośliwie Blue. - Starczy dla wszystkich!

Dzięki umiejętnościom kulinarnym Andrei wieczerza wigilijna była godna zapamiętania i opowiedzenia następnym pokoleniom, aczkolwiek przysmaki przyrządzone przeze mnie i moją siostrę wyglądały na stole jak obrazy kubistyczne zabłąkane na wystawie impresjonizmu. Na szczęście były jadalne. Keks nie wzbudzał specjalnych obaw, a placki z jabłkami, mimo że z wierzchu trochę czarne, wewnątrz miały jednak jabłka, a nie węgiel.
I wszyscy próbowali nie mówić z pełnymi ustami. A było o czym rozmawiać! Andrea projektowała mi suknię na bal i zastanawiałam się jak to pogodzi z kreacją dla Vanny... Sat wypytywała mnie o aleję i chciała się tam kiedyś wybrać... A Blue niespodziewanie często wymyka się do Marzenia, jak mi wyznała na ucho Vanny, gdy już oderwała się od... Jemioły.
Były także prezenty pod prześliczną choinką w doniczce, co odnotowałam z pewną paniką. Bo się tak z pustymi rękami wepchałam... Ale nie, o prezentach więcej napiszę, gdy będę na to psychicznie przygotowana. Teraz nie ma szans.
Później, gdy już się najedliśmy, zaczęło się przypominanie sobie rozmaitych okolicznościowych pieśni i piosenek, bo większość z nas tylko na śpiewanie miała siłę. Tylko Ten-chan się wyłamał i znalazł siłę na fruwanie dokoła stołu i wsadzanie nam w usta różnych pozostałości po kolacji. Krytyk naszych zdolności wokalnych się znalazł, też coś. Mógłby sam spróbować.
I zastanawiałam się czy jeszcze gdzieś zebrała się dziś taka mieszanina różnych ras z różnych światów żeby obejść Przesilenie, a raczej Gwiazdkę. Pewnie w Marzeniu - będą mi musieli opowiedzieć co robili tego dnia. Egil nigdy przedtem nie spotkał się z takim świętem...
W każdym razie, mimo tego zróżnicowania, czułam, że prawdziwa z nas wspólnota. Bo o to przecież w tym dniu chodzi, prawda?

Jak zwykle straciłam poczucie czasu, dlatego gdy pojawiłam się z powrotem w Blue Haven, było już przed północą. Oczywiście Vanny mnie zatrzymywała, ale bolała mnie trochę głowa i chciałam się wyspać, a gdybym została na Rozdrożu, chyba by mi się to nie udało.
Tenari był akurat zajęty książeczką z baśniami, którą dostał ode mnie pod choinkę, więc szybko przeszłam do domu, aby schować prezent od Vanny pod łóżko, inaczej by się do niego dorwał i byłaby katastrofa... Ale nie spodziewałam się, że zastanę kogoś śpiącego w moim fotelu.
Podeszłam cicho, zastanawiając się jak długo musiał tu siedzieć, że w końcu nie wytrzymał i odpłynął. I dlaczego był właśnie tutaj, zamiast wrócić do siebie, pozapalać te swoje lampy i podlać nocną łzę. Oczywiście spał jak kamień, a na jego kolanach zwinęła się w kłębek Strel i udawała, że śpi.
- No już, nie musisz pilnować. Wróciliśmy - szepnęłam, głaszcząc ją po łebku. Natychmiast otworzyła oczy i miękko zeskoczyła na podłogę.
Miałam trzy wyjścia: pozwolić Aeiranowi odespać, obudzić okrutnie i wykopać albo wykopać bez budzenia, ale z okazji czasu dobroci dla innych zdecydowałam się na to pierwsze. Zgarnęłam lotofenka i wróciłam do Blue Haven.
- Ten-chan, dzisiaj piżama party w herbaciarni! - zawołałam, zabierając się do rozkładania kanapy. - Może nam Strel przemówi ludzkim głosem?

22 XII

Dziś faktyczne zimowe przesilenie, o ile się orientuję. Przyciemnione światła i coś w rodzaju choinki, stojące już w herbaciarni. Poważnie zamyślałam rozstawić wokół niej jakąś barierę, ale cud się stał i Tenari jeszcze nic z niej nie strącił.
Dzień pisania kartek świątecznych do kogo tylko się da, odpoczynku od roboty... No, prawie. I nie tylko pisania się to tyczy.

Postanowiłam sprawdzić czy w Szafie znajdzie się coś ciekawego, co ewentualnie można będzie umieścić pod choinką. W rezultacie znalazłam masę bibelotów, których nigdy przedtem nie widziałam, kasetkę na biżuterię i - co mnie naprawdę zdziwiło - książkę z baśniami. Do licha, przecież takie rzeczy powinny stać u mnie na półce, a nie zalegać w Szafie! Na wewnętrznej stronie okładki ktoś napisał: Zilustruj osobiście! Pismo było odręczne i dziwnie znajome, choć nie pamiętałam skąd. I rzeczywiście, w miejscach, gdzie powinny być ilustracje, była tylko czysta biel. Uśmiechnęłam się do siebie...
- No nie, Ten-chan! - zawołałam, chowając książkę w ramionach, kiedy mały skoczył mi znienacka na plecy. - Ja ci tu szukam prezentu pod choinkę, a ty przeszkadzasz! Sio, nie podglądaj!
Odfrunął zaintrygowany, a ja zaczęłam przeglądać wnętrze kasetki. Oprócz rozmaitych naszyjników z gwiazdkami było tam całe mnóstwo dawno nie noszonych pierścionków, śliczne szklane koraliki, naszyjnik od Artena, medalik z miejscem na fotografię - obecnie pustym - srebrny wisiorek przedstawiający wygiętego w pałąk kotka i małą czarną kuleczkę na łańcuszku tak cienkim, że ledwo widocznym, a jednak mieniącym się srebrzyście w świetle lampy. Spróbowałam sobie przypomnieć, z której wyprawy na Yin'gian go przywiozłam, ale to chyba było jednak zbyt dawno temu. Dziwne, zaczynam dochodzić do wniosku, że lepiej pamiętam swoje opowieści niż swoje życie, a przecież wiele osób pytało jak udaje mi się nie zwariować, pamiętając poprzednie wcielenia... Cóż, wydaje mi się, że te wspomnienia coraz bardziej bledną.
Kuleczka emanowała czystą, dobrą energią. Wzięłam ją w dłonie i przytrzymałam chwilę, aż zrobiła się ciepła i powolutku zaczęła zmieniać barwę. Zaczynał się ten proces głęboko wewnątrz niej, by po pewnym czasie ogarnąć ją całą. Jak to powiedziała Pani Chin, rzadko kto potrafi wydobyć moc z przedmiotów wytwarzanych na Yin'gian, ale może się przynajmniej nacieszyć ich urodą...
Zabrałam ten wisiorek razem z kotkiem i koralami. Książkę wsadziłam konspiracyjnie pod sweter, a po przejściu do domu upchnęłam ją w pustej szufladzie toaletki - zawsze się uskarżałam, na za dużą ilość owych szuflad, ale tym razem musiałam zmienić zdanie. Bo inaczej gdzie bym to schowała? Pod łóżkiem? Wywęszyłby. Naszyjniki powiesiłam przy lustrze, z zamiarem założenia któregoś z nich pojutrze.
Usiadłam przy biurku żeby skończyć pisanie kartek, bo jeszcze parę zostało. Ostatnia przedstawiała bałwana śniegowego z szalonym wyszczerzem z węgielków. Oto skutki nie mycia zębów - nie dość, że czarne, to jeszcze szczerbaty. Zachichotałam cicho. W zasadzie nie wiedziałam dokąd tę kartkę wysłać, ale miałam pomysł do kogo. Po zastanowieniu dołączyłam do niej wisiorek z kuleczką i napisałam:
W ramach rewanżu za to, że ukradłam Ci Symbol, z życzeniami świątecznymi (w Ciemności chyba nie było czegoś takiego jak Przesilenie?) ze szczególnym uwzględnieniem spełnienia marzeń - Miya.
Tenari znowu do mnie podleciał, a ja - wiedziona jakimś radosnym impulsem - złapałam go za ręce i zakręciliśmy się parę razy. Przyjął to z wesołym śmiechem.
- Jakbyś się w końcu zaczął odzywać, mogłabym cię jakiejś kolędy nauczyć - powiedziałam, dając mu prztyczka w nos.
- Może dlatego jeszcze nie zaczął? - usłyszałam roześmiany głos.
Xella-Medina pojawiła się jak zwykle znienacka, okutana w lawendowe poncho. Na głowie miała czapkę w szlaczki, z olbrzymim pomponem, a na twarzy rumieńce.
- Naniosłaś mi śniegu - wytknęłam jej z rezygnacją.
- Stopnieje - wzruszyła ramionami. - Masz teraz czas? Bo mam ochotę cię gdzieś zabrać.
Ona się troszczy o to czy ja mam czas? Coś podobnego!
- A na długo? - zapytałam ostrożnie. - Bo po południu ma wpaść Sat, będziemy piec ciasto na wigilię.
- O, pozdrów zatem - roześmiała się. - I zostawcie mi kawałek, co? W zamian dostaniecie coś pysznego ode mnie. No ale chodź, bo nie mogę się doczekać żeby ci się pochwalić!
Zaklaskała w dłonie i na chwilę zobaczyłam w niej małą dziewczynkę, jaką pewnie ciągle była w oczach Renê. Jakoś udzieliła mi się jej ekscytacja, więc zgarnęłam Tenariego, ubrałam nas oboje ciepło i poddałam się jej.

Krajobraz był zaśnieżony i górzysty... Choć może raczej pagórkowaty. Żadnych stromych skał, za to dobre warunki do zjeżdżania na sankach. Zaś na w miarę równym terenie stał dom.
Nie, to za słabe słowo. Dworek może?
Jasne ściany, mnóstwo okien, kolumny przy wejściu. Prawdziwa elegancja, na szczęście na tyle dyskretna bym nie uciekła stamtąd z wrzaskiem. Ciekawa byłam, co też można pomieścić w tak dużym budynku. Ile pokojów. Ze dwadzieścia na samym piętrze?
Xemedi-san pociągnęła nas do wejścia, ukłoniła się jakiemuś dobrodusznie wyglądającemu panu, mówiąc "To właśnie ta pani" i znaleźliśmy się w wielkiej sali o odpowiednio wielkich oknach. Na moment skojarzyła mi się niebezpiecznie z "pracownią" Dárce'a, ale na szczęście nie było tu żadnych kamiennych kobiet, za to pod ścianami stały stoły, czekające tylko na nakrycie.
- Wiesz co to jest? - spytała radośnie Xemedi-san.
- Wiem - odpowiedziałam ze straszliwą pewnością. - Zaszalałaś w tym roku. Nie wystarczy ci już mała, kameralna herbaciarnia, tylko królewski wystrój?
- Mnie nie wystarczy? To ty nie chciałaś urządzać u siebie.
- Ale ta sala jest jakieś trzy razy za duża, biorąc pod uwagę ile gości mogłybyśmy zaprosić!
- O to się akurat nie martw - klepnęła mnie w ramię. - Poza tym będziesz miała obsługę na miejscu... I zobaczysz, co się tu będzie działo, gdy zapadnie wieczór!
- Co się będzie działo? - zapytałam z niepokojem.
- Niespodzianka! Powiem ci tylko, że całe to miejsce jest magiczne, więc możesz się spodziewać nie lada atrakcji.
- Magiczne - powtórzyłam. - I służące za miejsce balów? Skoro magiczne, to może czarownice tu się zbierają, co?
- Właściciel zwykle podróżuje po światach - wyjaśniła Xemedi-san. - A że nie mógł sprzedać tego miejsca, wynajmuje je każdemu, kto zapragnie... Nie martw się, ja funduję. Kiedyś mi się najwyżej odwdzięczysz.
- Tego się właśnie obawiam - pokiwałam głową ponuro.
- To co, obejrzymy pokoje i wracasz czekać na Satsuki-san?
Niespodziewanie dla siebie roześmiałam się.
- Wiesz, to już chyba przyzwyczajenie - powiedziałam, widząc pytające spojrzenie Poszukiwaczki Tajemnic - że kiedy tylko ktoś się u mnie pojawia aby mnie dokądś zabrać, zaraz nastawiam się na baśniową wędrówkę po przygodę. A tu już zaraz do domu, więc poczułam się... Dziwnie.
Wytrzeszczyła oczy w autentycznym zaskoczeniu.
- Wędrówkę - powtórzyła powoli. - ...Ze mną?!
- No fakt - roześmiałam się. - W tym punkcie wyobraźnia troszkę mnie zawodzi.

Pierwsze, co zrobiłam, gdy wróciłam do domu, było złapanie pierwszej z brzegu... Nie, pierwsze było zapalenie lampek na choince, bo coraz bardziej ulegam świątecznemu nastrojowi. Ale zaraz potem chwyciłam kartkę świąteczną - akurat się trafiła ta do Vanny, z rysunkiem by Ten-chan - i wyżaliłam się w dopisku, że urządzam sylwestra a nie będę miała czego na siebie włożyć. Bo przecież w takiej scenerii trzeba odpowiednio wyglądać!
A potem jeszcze coś mnie tknęło, wzięłam przesyłkę do Aeirana i dopisałam pytanie czy ma jakieś plany na ostatni dzień roku. Bo czemu nie?

20 XII

...A jednak nie odzyskałam tak do końca spokoju.
Mówię sobie, że już się skończyło, że więcej nie dam się nikomu wrobić w coś, co będzie trwało bez końca, wysysając ze mnie wszystkie siły. Taaak... Tylko że mówić jest łatwo, zrobić trudniej. A co jeśli kiedyś historia się powtórzy? Szczerze mówiąc, wolałabym raczej siedzieć przy maszynie i wystukiwać opowieść - nie pamiętnik. Nawet o tych przeklętych Kryształach Niebios, byle ze świadomością, że jest to wyobrażone, nawet zasłyszane, ale nie pamiętane... Nie do końca umiem to wyrazić słowami, ale chyba nie muszę, bo przecież kto to przeczyta i coś mi doradzi? Ja chyba powinnam albo przestać pisać pamiętnik, albo przestać się mieszać w cokolwiek, a za to odgrodzić się od światów i błogo robić nic.
...Tak, znowu wypisuję głupoty.
Czytam sobie ten pokręcony pamietnik od początku i zastanawiam się, w którym miejscu coś zaczęło być ze mną nie tak. A może zawsze było? Gdzie, do licha, gdzie popełniłam błąd? Zadaję sobie to pytanie, ale mam wrażenie, że niekoniecznie chcę znać odpowiedź. Że być może wcale nie jest tak głęboko ukryta, ale poznanie jej nie sprawiłoby mi przyjemności. Łagodnie mówiąc.
Już się nie mogę doczekać świąt... U Vanny nie będę miała czasu rozmyślać nad pseudoegzystencjalnymi bzdurami...
Dostałam list od Satsuki. Też została zaproszona.

- Jak tam samopoczucie? - Xella-Medina stanęła przede mną, uśmiechając się promiennie.
- A co, przyszłaś podzielić się ze mną swoim, jak zawsze maksymalnie dobrym?
- No pewnie. A co to? - sięgnęła po leżący na stoliku zeszyt.
- Zeszły rok. A kysz! - odgoniłam ją ręką jak muchę.
- No tak, zima, wieczór, doskonała pora do podsumowań, mam rację? - zamiast tego błyskawicznie zabrała drugi, leżący na moich kolanach i otworzyła. - Ja chyba powinnam albo przestać pisać pamiętnik, albo przestać się mieszać w cokolwiek... Co to za pesymizm aż paruje z tych kartek? Ach, to twój pamiętnik. No no, tego się jednak po tobie nie spodziewałam.
Zabrałam jej zeszyt stanowczo, i odłożyłam, a raczej uderzyłam nim o stolik.
- Ale to chyba mogę zobaczyć? - nie dawała się spławić. - Ooo, książka grubaśna, katalog mody... Co ty, naraz dwie rzeczy czytasz? - zaczęła z zaciekawieniem kartkować tę drugą pozycję. - O, taką suknię chyba sobie zamówię na bal!
- Pomyślałabyś trochę o świętach zanim przyjdzie żegnać stary rok - prychnęłam.
- Już pomyślałam. Nakupowałam prezentów gwiazdkowych i zjawię się w domu odpowiednio na czas by pomóc mamie przygotować coś mniam mniam, pysznego! - westchnęła błogo. - I bulwersować nadworne kucharki, które nie dają się przekonać, że koronowanej głowie też czasem wolno.
- Życz ode mnie wszystkim wesołych świąt - uśmiechnęłam się mimo woli.
- Ależ naturalnie! Nie rozumiem jednak, dlaczego jesteś taka cięta na tego sylwestra. W zeszłym roku przecież świetnie się bawiłaś, nie mam racji?
- Masz - skinęłam głową. - Ale potem miałam na głowie sprzątanie, a przedtem twoją zamkniętą na cztery spusty spiżarenkę. Naprawdę wolałabym nie musieć się o nic troszczyć.
- Bo jesteś leń - oceniła i zamyśliła się.
- A gdybyś tak wynajęła lokal - podjęła po chwili głosem natchnionym. - Odpowiednio elegancki, przestronny i z obsługą?
- Jasne. Jeszcze tego mi tylko trzeba, szukania lokalu, bo księżniczce zachciało się potańczyć.
- A kto mówi, że ty masz go szukać? - zdziwiła się. - Ja ci znajdę!
Odłożyłam wszystkie książki i wstałam gwałtownie jakby mnie ktoś ukłuł szpilką.
- Jak znajdziesz i mi się spodoba - uśmiechnęłam się krzywo. - Urządzę taki bal, że nawet tobie oko zbieleje.
- Stoi! - zawołała radośnie Xemedi-san, potrząsnęła moją ręką i wyparowała bez pożegnania.
Czy ja coś mówiłam o tym, że już nie dam się w nic wrobić?

19 XII

Let’s dance in style, lets dance for a while
Heaven can wait, we’re only watching the skies
Hoping for the best, but expecting the worst
Are you going to drop the bomb or not?
Let us die young or let us live forever
We don’t have the power but we never say never
Sitting in a sandpit, life is a short trip
The music’s for the sad men
Can you imagine when this race is won?
Turn our golden faces into the sun
Praising our leaders we’re getting in tune
The music’s played by the madmen
Forever young, I want to be forever young
Do you really want to live forever,
Forever and ever?


Alphaville

Teraz, kiedy już siedzę przy własnym biurku i przeszkadza mi tylko Tenari, ciągnący za pasek od mojego szlafroka, jakoś trudno mi się cofnąć pamięcią do ostatnich wydarzeń. A przecież miały miejsce tak niedawno... Tylko że ostatnie dni zlały mi się w jedno i chwilę trwało zanim odzyskałam poczucie czasu.
Chociaż właściwie... Czy ja kiedykolwiek miałam poczucie czasu?

- Myślicie, że już wrócili z Kryształem do tej swojej bazy? - zapytałam Quedę.
- Jeśli miejsce jego ukrycia było łatwo dostępne... - mruknęła, mierząc spojrzeniem Carnetię. Nie odwiodłam jej od pozostania w Marzeniu, uparła się, że będzie mnie pilnować.
- Zawsze możemy na nich poczekać - zauważył Tas.
- Jasne - prychnęła Queda. - Z tobą - naukowcem bez żadnej woli walki i z telepatą-rekonwalescentem na pewno rozbijemy ich w pył!
- I z nami - przypomniała Carnetia. - I z Éveardem.
- Który może być teraz gdziekolwiek - dodałam. - Do tego, o ile pamiętam, nie wiemy nawet, w której z Trzech Dolin rezyduje Kenji.
- Dowiemy się - Rigel ciągle wyglądał ciut niewyraźnie i "odzywał się" rzadko, ale w przeciwieństwie do Quedy nie tracił optymizmu.
- Dobra - podjęłam decyzję. - Mam pomysł, od czego możemy zacząć poszukiwanie.

Na obszarze wykopalisk w Drugiej Dolinie praca trwała w najlepsze... I tak, zdaję sobie sprawę, że można było jakoś ciekawiej nazwać te doliny. Ale podobno to właśnie one zostały jako pierwsze stworzone przez bóstwa Srebrnej Domeny i tak już zostało.
- A ciebie co tu przywiało? - Pai Pai na mój widok wytrzeszczyła oczy.
- Szukam kogoś zorientowanego w terenie i padło na ciebie - uśmiechnęłam się, dając znaki towarzyszom że jak się odezwą, będze po nich. - Nie pomogłabyś mi w znalezieniu pewnych osób, które się tu skryły?
- Skryły? W Trzech Dolinach? - parsknęła śmiechem. - Toż tu wszystko widać jak na dłoni!
- No to może gdzieś w jaskiniach... Albo pod ziemią?
- Kochanie ty moje, coś źle trafiłaś. Co to ja, górnik jestem?
- A tam co niby robicie? - wskazałam ręką na potężną górę, poddawaną właśnie próbom wiercenia.
- Przeszukujemy - pokazała mi język. - Chodź, zobaczysz, kogo nam tu zesłali!
To dopiero była niespodzianka, gdy na szyję rzuciła mi się Shee'Na.
- Maddy, jak dobrze, że przynajmniej ty o nas pamiętasz! - pisnęła. - Głupia Lilly nic a nic nie pisała, dopiero jej musiałam sama wysłać list żeby ją obudzić!
- A nie pomyślałaś, że ona czekała na wiadomość od ciebie? - roześmiałam się. Wtedy podeszła moja szanowna świta, rozglądając się z zainteresowaniem.
- No no - nie wytrzymał Tas. - Piękny okaz srebrnego smoka Sera'fiel. To jedno z waszych odkryć?
- Nie, stażystka - odpowiedziała zimno Pai Pai, a Shee'Na zwęziła źrenice i syknęła po gadziemu.
- W zasadzie nie zgadłabym, że najlepszym miejscem praktyki dla początkującej czarodziejki będą wkopaliska - stwierdziłam.
- Ja też nie - Shee'Na od razu przestała zwracać uwagę na agentów. - Może się coś komuś pomyliło... Ale tu jest fajnie, bo mogę ćwiczyć wyszukiwanie przedmiotów i raz odkryłam taką świetną koronę, która po oczyszczeniu okazała się zło... - rozkaszlała się, bo zabrakło jej tchu. Powietrze było naprawdę mroźne.
- Albo obrazowanie myśli - dodała Pai Pai, uśmiechając się krzywo.
- Właśnie! - podjęła Shee'Na. - Bo widzisz, jakbym na przykład odebrała czyjeś myśli, potrafiłabym stworzyć projekcję osoby, która je emituje - oświadczyła dumnie. - Nawet nie wiedząc jak wygląda!
Ładne rzeczy. Oto jak bardzo nasze myśli mogą świadczyć o nas... Dobry przykład tej dziwnej magii arquillońskiej.
Shee'Nie nie wystarczały słowa, postanowiła poprzeć je demonstracją. Skoncentrowała się na chwilę i nagle obok pojawiło się jej idealne odbicie. Tylko trochę prześwitujące. Uśmiechnęło się do wszystkich i zniknęło.
- No dobrze - odezwała się Queda. - Ale spróbuj w ten sposób zobrazować czyjeś myśli, a nie tylko własne. Potrafiłabyś?
- Oczywiście, że nie - obruszyła się Shee'Na. - Musiałabym być jakąś telepatką czy czymś takim! Gdzieś ty się uchowała, że takich oczywistych rzeczy nie wiesz?
Nie mogłam nie parsknąć śmiechem, a Rigel, który też wyglądał na rozbawionego, przymknął oczy i wykonał ruch głową w stronę Shee'Ny, jakby dając jej jakieś znaki. Na moment jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, ale skoncentrowała się znowu... I nagle stała przy niej postać Quedy. A przynajmniej z założenia Quedy, bo wyglądała jak narysowana ręką przedszkolaka.
- No tak. Jak widać, w czyichś myślach nie jestem wprawiona - machnęła ręką, rozwiewając projekcję i uśmiechnęła się do telepaty z uznaniem.  A Queda się obraziła.
- Czy po to tu przybyliśmy by marnować czas? - wysyczała. O dziwo, poparła ją Carnetia.
- Żaden czas się nie marnuje - odparowałam. - O pośpiechu mówilibyśmy dopiero gdyby Kenji zdobył wszystkie trzy Kryształy... Połączył w jedno trzy rzadkie rodzaje kamieni...
- Tego dokonał Tas - przyznała agentka. - Ale znalezienie Kryształu Ognia będzie dla tamtych kwestią czasu, jeśli dalej będziemy się tylko... Bawić!
Zamrugałam i rzuciłam Rigelowi porozumiewawcze spojrzenie. Uśmiechnął się.
A niech go, nic im nie wyjawił!
Napadła mnie ochota na podroczenie się trochę z END-em. Zdjęłam z szyi wisiorek i, nie bacząc na ich zdziwienie, zaczęłam uderzać nim o najbliższą skałę. Metal, którym został pokryty, potrafi zagłuszyć działanie każdej mocy, ale łatwo się kruszy...
- Teraz może i go znajdą - powiedziałam w końcu, pokazując im Kryształ Ognia i czując przepływającą przeze mnie jego energię, tak jak kiedyś, dawno temu. - Chyba że pierwsi znajdziemy ich.

- Nie mam tak niemożliwego zasięgu - powtórzył Rigel któryś raz z kolei.
- Wierzę w ciebie - klepnęłam go w ramię. - Jeśli tutaj nie wychwycisz żadnej obcej myśli, przeniesiemy się do innej doliny.
- Jak miło byłoby mieć jakiś lepszy pomysł - powiedziała z zadumą Queda. Tas nie wyraził żadnej opinii.
- Tu wszędzie czuję obecność tych teggitów z wykopalisk - poinformował Rigel z rezygnacją. - Mogę im wejść do umysłów, ale nie czuję nic poza nimi. I nami.
- Zakładacie, że mogą być gdzieś pod ziemią - zamyśliła się Pai Pai. - Więc może spróbujcie tam? - wskazała na wspomnianą już górę.
- Wiesz, co robisz? - spytałam przekornie. - Pomagasz szemranym.
- Ty też - odcięła się. - A zawsze się odgrażałaś, że w życiu tego nie zrobisz, choć też jesteś istotą Chaosu.
- Chaos może mieć różne oblicza - wzruszyłam ramionami. - Tak jak różni są ci, których mienimy jego Filarami...
Udaliśmy się w kierunku góry. Akurat trwała przerwa obiadowa i dokoła było pusto.
- Myślicie, że tam w środku może być coś poza litą skałą? - zapytała sceptyczka Queda.
- Tam jest podobno skarb! - zawołała Shee'Na z entuzjazmem. - Najstarsze i najświętsze sekrety Srebrnej Domeny są ponoć pochowane gdzieś w tej górze albo pod nią! Tak zawsze mówił tata, ale babcia w to nigdy nie wierzyła.
- I będziecie profanować świętość tego miejsca?
- Nie będziemy - mruknęła Pai Pai. - Ta góra jest otoczona jakąś barierą. Od miesiąca próbujemy ją sforsować i nijak się nie udaje.
- Czary? - zainteresował się Tas.
- Nie wiem... Żadna magia też na toto nie działa - nachmurzyła się teggitka. - Podejrzewamy, że ma to gdzieś swoje źródło i należy je zlikwidować... Tylko najpierw musimy je znaleźć.
- A jeśli nie jest magiczne tylko techniczne? - podchwycił agent. - Ten dzieciak - gdy faktycznie był jeszcze dzieciakiem - wychowywał się u dalekiego krewnego, wynalazcy. A jeden z jego ludzi jest świetnym technikiem.
- Fakt, ten wariat Ronald, który przenicował własną siostrę na metalową puszkę - przytaknęła Queda i nagle odezwał się w niej długo tłumiony optymizm. - Rigel, sięgnij tam myślami! Jeśli nic dotąd nie przekroczyło tej bariery, to może one tak?
Westchnął, ale kiwnął głową i zabrał się do dzieła. Dość długo to trwało i widziałam, że wkłada w to sporo wysiłku... Ale nagle coś wychwycił i przerzucił do zaskoczonej Shee'Ny. Wykazała się refleksem i stworzyła projekcję osobnika równie malowniczego jak przedtem wizja Quedy. Żadne z nas by go nie rozpoznało, gdyby nie cztery czerwone krechy na jego - z założenia - twarzy.
- Hehehe! - zarechotała Carnetia. - Ładnie urządziłam sukinsyna!
- Są tam gdzieś, są! - pisnęła Queda jak mała dziewczynka. - Miya nas tam teleportuje, prawda?
- Jasne, i skończymy jako odciski w skale - ostudziłam jej zapał. - Będą mieli archeolodzy co odkrywać. Słuchaj, skąd ja mam wiedzieć gdzie dokładnie się teleportować?!
- Podążaj za myślą - przekazał mi Rigel i rzeczywiście, rzucił mi jakąś niewyraźną myśl. Czepiając się jej, otworzyłam portal, bo czy miałam jakiś wybór?
- Widzisz, teraz ty też pomogłaś szemranym - Pai Pai zwróciła uwagę Shee'Nie.
- Pomogłam Mad - odcięła się i były to ostatnie słowa jakie usłyszałam zanim weszliśmy w portal...

...i trafiliśmy w zawirowanie...

Znalazłam się w jakimś małym pomieszczeniu, oświetlonym tylko w jednym punkcie. Światło z wielobarwnej kuli padało na leżącą pod nią dziewczynkę o jasnych włosach...
...Znajome wspomienie. Lex mnie przyprowadził w to miejsce rok temu... I dotąd nic się tu nie zmieniło?
Może gdybym wtedy nie stawiała głupich pytań, ominęłoby mnie to wszystko?
- Nie podchodź bliżej - ostrzegł mnie chłopięcy głos.
- Nie podejdę - powiedziałam cicho. - Wiem, że to wymiar w wymiarze... I nie płynie w nim czas, prawda?
Rudowłosy chłopiec podszedł, patrząc na mnie z uwagą.
- Skąd ja cię znam? - zapytał. - Choć nie, źle zadałem pytanie. To ty próbowałaś nam odebrać kiedyś te posążki... Powinienem raczej się zastanawiać. d l a c z e g o cię znam. Co takiego nas ciągle styka?
- Zbiegi okoliczności - westchnęłam. - Czy to ta dziewczynka jest powodem, dla którego tak gorączkowo chcesz kontrolować czas?
Uśmiechnął się lekko, niemal przyjaźnie.
- Oni, ci z Omegi, nie potrafią zrozumieć. Ale ty... Tobie mogę opowiedzieć, zanim oddasz mi Kryształ Ognia, prawda?
Nie miałam nic przeciwko opowieści, o oddaniu Kryształu mogłabym podyskutować.
- Jak rodzice zginęli, mieszkałem u takiego jednego - zaczął markotnym tonem i w tym momencie naprawdę był dzieckiem, zagubionym dzieckiem. - Był konstruktorem i pewnego razu wyszedł ze swojej pracowni, oznajmając, że stworzył mi siostrę. Zajrzałem, a tam była ona, Ami. Całkiem jak żywa... Nie, nie jak żywa. Po prostu żywa.
Jeszcze raz spojrzałam na dziewczynkę. Nigdy nie powiedziałabym, że jest czymś innym niż zwykłym ludzkim dzieckiem...
- Przedtem nie miałem nikogo takiego jak ona... Nieważne ile razy mówił, że ona jest tylko androidem i nie potrafi czuć - ciągnął. - Aż raz zdradził mi, że zamontował w niej... Materiał wybuchowy, wiesz?
Jego uśmiech stał się teraz szalony.
- Powiedział, że od początku była nieudanym eksperymentem, więc gdy przyjdzie pora, wyśle ją w jakieś miejsce... Nie pamiętam gdzie, ale nie cierpiał tego miejsca... I całe wysadzi. Włączył ten ładunek i następnego dnia zginął.
- Zabiłeś go?
Kenji Hôdemei pokręcił głową ze śmiechem.
- Ona to zrobiła! - zawołał. - Pytała "czemu płaczesz, Kenji-nii?" a potem poszła i to zrobiła. Była bardziej udanym eksperymentem niż przypuszczał.
- Nie udałoby się rozbroić tego ładunku?
- Za bardzo był z nią połączony. To by ją zabiło... Zepsuło - zaśmiał się znowu. - Tak mówili wszyscy, do których ją zabierałem. Zostało jej jeszcze dwadzieścia minut istnienia.
- I dlatego to wszystko? Dlatego szukałeś sposobu na kontrolę nad czasem, przestałeś rosnąć i ukryłeś ją tam? Żeby nadal istniała?
- Tak. I nic nie stanie mi na drodze, ty też nie.
- A nie kierowała tobą po prostu żądza potęgi, pragnienie zyskania mocy zmieniania światów? - byłam w tym momencie okrutna, ale nic na to nie mogłam poradzić. - Łatwo się zasłaniać szczytnymi celami, Kenji-kun. Czy naprawdę cel uświęca środki?
Przerwałam, gdy strumień gwiezdnej energii omal mnie nie trafił.
- A jednak nie rozumiesz! - krzyknął Kenji, a wyraz jego oczu wzbudził we mnie lęk. - Nic nie rozumiesz, nikt nie rozumie!!
Ale zamiast zaatakować ponownie, upadł na kolana i zaczął uderzać pięściami o podłogę.
I nagle - nie bez zdziwienia - zdałam sobie sprawę, że klękam przy nim, chwytam jego dłoń i kładę na niej Kryształ Ognia.
- Dobrze - powiedział. - Za chwilę zobaczycie.
Podniósł się i wykonał gest ręką - dziewczynka zniknęła ze swojego posłania i stanęła przed Kenjim. Oczy miała otwarte, uśmiechnęła się i zawisła mu na szyi.
...Nawet mi nie podziękował.

Patrzyli na mnie to ze zdziwieniem, to z wyrzutem. Wszyscy stali dokoła podwyższenia, na którym leżał dziwny kamienny dysk. Moi towarzysze. Świta Kenjiego - Kan Yun, Rally, Ronald i ten podrapany przez Carnetię.
I Dárce - trzymał się z dala, wciśnięty w kąt, a na twarzy miał wypisaną nienawiść.
- Jaka powinna być kolejność tych kryształów? - chłopiec już je ułożył na dysku, ale nic się nie stało.
- Sam nie wiesz, jak się do tego zabrać, chłopcze - zaśmiał się sucho Dárce. - Więc może lepiej daj sobie spokój?
- Nie. Nie dam - syknął Kenji. - Już tak niewiele czasu zostało... To się musi stać teraz!
Ami stała obok niego i patrzyła na kryształy z uśmiechem. Chyba wydawały jej się ciekawą łamigłówką i zastanawiała się dlaczego jej "brat" tak łamie sobie nad nimi głowę.
- Może po prostu przyjmiesz naszą pomoc zamiast uparcie trzymać się swojej dumy? - Ronald doskoczył do niego, gotowy wziąć sprawę w swoje ręce.
- A wtedy ty zabierzesz to wszystko dla Omegi, tak? Mowy nie ma!
- I tak mógłbym to zrobić. Zauważ, że my wszyscy, którzy ci pomagamy, należymy do Omegi. Mamy przewagę liczebną.
Uśmiechnął się szyderczo, słysząc syk rozdrażnienia chłopca. Ale nie spodziewał się, że znajdzie godnego przeciwnika...
- Nie groź mu - androidka postąpiła krok do przodu; minę miała błagalną. - Proszę, nie bądź dla niego niedobry - powiedziała, chwytając Ronalda za ręce. Musiała mieć silny uścisk, bo agent Omegi wytrzeszczył oczy i odebrało mu mowę. Próbował uwolnić ręce, ale mu się nie udało.
- Sam widzisz, że nie ma co ze mną zadzierać - rzekł Kenji. - Ami jest moją najgroźniejszą bronią, a jeśli będziemy tracić czas, wysadzi nas wszystkich w powietrze. Chcesz tak?
Agent pokręcił głową i dziewczynka go puściła.
- Ale proszę - powiedział niedbale Kenji i cofnął się. - Sprawdź, na ile cię stać.
Ronald stanął przy Kryształach, ale również nie wiedział w jakiej kolejności je ułożyć.
- Każdemu odpowiada jedno słowo - usłyszeliśmy znów cichy, lecz świetnie słyszalny głos Dárce'a. - Trzeba odgadnąć te słowa i odczytać ułożone z nich zdanie.
- Ależ Szlachetny! - krzyknęła w jego stronę Queda. - Dlaczego im pan pomaga?!
Nie odpowiedział. Czyżby Kenji zapewnił mu skorzystanie z Kryształów, gdy sam już to zrobi? Dárce mi nigdy nie wyglądał na takiego, co to idzie na ustępstwa, więc trudno mi było w to uwierzyć...
Ronald jeszcze nie ułożył klejnotów, ale wymawiał pod nosem ewentualne kombinacje słów.
- Ogień, wiedza, światło... - mówił. - Wiedza... Światło wiedzy... Światło wiedzy?
Przebiegł wzrokiem po zebranych. Ani słowa z ich strony... Tylko jedno skinięcie głową. Na zachętę.
- Światło wiedzy... - agent gorączkowo ułożył na dysku Kryształy i dokończył. - ...Pali!
I spaliło.
W mgnieniu oka agent Omegi stał się żywym słupem ognia. Zdenerwowany Kenji zabrał Ami i odbiegli na bok. Wszyscy cofnęli się pod ściany.
- Ronaaaaaaaaaald!!! - krzyczała Rally piskliwie, ale i ją odciągnięto. Od płomienia buchało przeraźliwe gorąco i nikt nie śmiał się do niego zbliżyć dopóki sam się nie rozwiał, odsłaniając pustkę.
- O jednego mniej - mruknęła Queda, nie bez triumfu w głosie.
Kenji rzucił się do podwyższenia z Kryształami, ale Dárce okazał się szybszy. Zastąpił mu drogę.
- Wybacz, chłopcze - powiedział bez skruchy w głosie. - Ale głupcom nie należy dawać takich zabawek do rąk.
- Płonie - wycedził Kenji. - Nie "pali", ale "płonie", prawda? Tak to powinno brzmieć?
- Mógł się jeszcze do końca zastanowić - skinął głową arystokrata. - Ale teraz już za późno. Zabieram Kryształy.
- Nie zrobisz tego!!! - chłopiec cisnął w niego kulą energii, ale już i inni zaczęli się zbierać wokół podwyższenia. Tylko ja ciągle stałam z boku.
I Carnetia.
Czułam na sobie jej wzrok, niemal słyszałam słowa "pomóż Éveardowi". Do diabła.
Zaczęła się już regularna bitwa między END-em a Omegą, między Dárcem a Kenjim. Żaden nie miał zamiaru przegrać. I mogłam zrobić tylko jedno - przenieść siebie i Carnetię tuż obok Kryształów, dotknąć ich i powiedzieć:
- Światło wiedzy płonie.
I faktycznie, pojaśniało, zapłonęło i Kryształy wniknęły w dysk, tworząc coś w rodzaju... Zegara? No dobrze. Teraz to dopiero by się Kenji głowił nad obsługą. Już wszyscy zobaczyli, co zrobiłam, przestali atakować siebie nawzajem i spoglądali na mnie z oczekiwaniem. A dwóch z nich - z największym.
Patrzyłam na mieniącą się tarczę w moich dłoniach i zastanawiałam sie nad naturą czasu. Czego mogłabym dokonać mając coś takiego do dyspozycji? Czy potrafiłabym manipulować czasem?
I czy w ogóle mi to potrzebne, skoro...
Uderzyła mnie nagła myśl, że gdybym zechciała... Gdyby...
Przerwało ją niespodziewane szarpnięcie. To Carnetia wyrwała mi dysk z rąk. Otoczyła ją poświata, zaczęła emanować mocą podobną jaką widziałam u Vaneshki gdy broniła Leo przed Ernem. Anielska moc?
- Carnetio, oddaj mi to - Dárce wyciągnął do niej rękę. - Proszę...
A ona posłała mu złośliwy uśmiech.
- Jak myślisz, Éveard? - odezwała się słodko. - Czy to da się połamać?
Trzy kamienie, z których został zrobiony dysk, są twarde, każdy z osobna. Ale połączone są nietrwałe, jak nietrwała jest teraźniejszość...
Dysk rozprysnął się w rękach Carnetii na tysiące kawałków. I nie było już Kryształów Niebios. Było tylko głośne wyładowanie, które zatrzęsło pomieszczeniem. Strop zaczął się obsuwać. Agenci Omegi zebrali się razem i zniknęli. Tak jak zniknął Dárce.
- No dobra - powiedziałam. - Wszyscy do mnie, wynosimy się stąd zanim wszystko zawali się nam na głowy!
Błyskawicznie znaleźli się przy mnie. Agenci END-u i Carnetia.
- Kenji-kun! Nie masz po co tam siedzieć! - zawołałam w stronę chłopca, który istotnie siedział na ziemi ze spuszczoną głową. Nie zwrócił na mnie uwagi.
I wtedy podeszła do niego Ami - ta dobra, kochająca siostra, anielsko uśmiechnięta Ami. Najgroźniejsza broń, powiedział. Czy bardziej widział w niej towarzyszkę w samotności, czy właśnie broń?
- No już, Kenji-nii - pogłaskała go po głowie. - Wstań i uciekaj.
Wstał, owszem. Ale zamiast zniknąć, mocno objął dziewczynkę.
- Zatańczmy w kole na dwie osoby - rzekł zachrypniętym głosem. - Tak jak dawniej. Zanim wszystko się skończy.
Roześmiała się i klasnęła w dłonie. Chwycili się za ręce i zaczęli tańczyć w kółko, coś przy tym śpiewając. A wszystko trzęsło się coraz mocniej.
- Nic tu po nas - zrozumiałam i teleportowałam nas na zewnątrz.
Wylądowaliśmy tuż obok zaskoczonej Pai Pai.
- Szybko wracacie - stwierdziła. - Mam rozumieć, że naprawdę byliście w tej górze?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale z wnętrza góry dochodziło dudnienie... I coś sobie przypomniałam.
- Pai Pai - rzuciłam. - Biegnij i powiedz wszystkim, żeby wiali jak najdalej stąd... I my też wiejmy!
Przeniosłam się poza teran wykopalisk, a moja wierna świta za mną. Z daleka patrzyliśmy jak potężna eksplozja rozrywa górę na kawałki.
- Taka mała dziewczynka, a taka wybuchowa - podsumowała lekko Queda, otworzyła przejście i cała trójka agentów opuściła Drugą Dolinę. Tylko Rigel obejrzał się i posłał mi jakąś miłą myśl, która dotknęła lekko mojego umysłu i zniknęła zanim zdążyłam ją uchwycić.
- Cóż, nie znaleźliśmy tam świętych tajemnic Srebrnej Domeny - westchnęłam. - Ale i tak Pai Pai jeszcze mi nawrzuca za ten bałagan.
Usłyszeliśmy czyjeś kroki. Za nami stanął Dárce - zaskoczyło nas, że nie wyniósł się na dobre.
- Nie ma już Kryształów Niebios - powiedział. - Ale są inne sposoby... Zawsze będą jakieś sposoby. Ten dzieciak nie potrafił już dłużej czekać, ale ja nie zamierzam się poddać. Zatem... - spojrzał na mnie przeszywająco. - Może się jeszcze kiedyś spotkamy.
- Może się jeszcze kiedyś spotkacie?! - prychnęła Carnetia.
Przyjrzał jej się uważnie, podszedł i położył jej ręce na ramionach.
- A co do ciebie, Carnetio... - chwycił lekko jej podbródek, uniósł jej twarz i pocałował. Bez żadnych emocji, za to ona gwałtownie wpiła się ustami w jego usta i wyglądało na to, że nigdy się od niego nie oderwie.
A jednak to zrobiła - i zdzieliła go w twarz otwartą dłonią.
- Pewnie zasłużyłem - powiedział głosem bez wyrazu. - Żegnaj, Carnetio.
I tyle go widziałyśmy.

Uff, dobrnęłam do końca. Nie tylko do końca tego zapisku, ale również, jak się wydaje, do końca afery z Kryształami.
I tylko jedno będzie mi przypominało przeszłość. W dodatku tę najbardziej spychaną w niepamięć. To, że dotknęłam Kryształu Ognia i trochę jego mocy znów we mnie wniknęło. Powinnam pozwolić, aby moja krew zawrzała i zużyć tę odrobinę mocy. Nigdy nie poczuję się istotą ognistą, nie ma mowy. A jednak...

17 XII

- Nie - zaprotestowała Kilmeny. - Nie i jeszcze raz nie.
- Daj spokój - przymilałam się. - Zawsze mówiłaś, że to najbardziej neutralne miejsce z możliwych!
- Miałam na myśli bibliotekę - uśmiechnęła się, jak na nią bardzo wrednie.
- Ale do ciebie można się dostać tylko przez bibliotekę - zauważyłam. - To niemal tak jakbyś w niej mieszkała.
- Czy ty naprawdę uważasz, że będę wspierać Chaos?!
- Tak - teraz odwzajemniłam uśmiech. - Bo tutaj jesteś przede wszystkim bibliotekarką. Możesz więc jeszcze dla odmiany chwilkę pobyć kapłanką.
Skrzywiła się i westchnęła, ale pokazała nam przejście do swojego domu. Mniej więcej na zasadzie przechodzenia do mnie z herbaciarni - przez ścianę. Ale przedtem przeszliśmy przez bibliotekę, a Kilmeny maszerowała tak szybko, że ledwo mogliśmy za nią nadążyć.
Jej mieszkanie nie było puste - siedział tam niebieskoskóry mężczyzna w szatach maga, wysoki i wymizerowany. Gdy weszliśmy, wstał i obrzucił nas - a zwłaszcza zdziwioną Quedę - nieprzychylnym spojrzeniem i wyszedł bez słowa, choć Kilmeny chciała mu coś powiedzieć.
- Co tutaj robi Quass? - zapytała agentka. Kilmeny długo się wahała z odpowiedzią.
- Przychodzi często i szuka zapomnienia - rzekła w końcu enigmatycznie. - I jak widzę, nie jest zbyt zadowolony, że ktoś z jego rasy poświęcił się Chaosowi. Znowu.
- To Quass? - zdumiałam się. - Nie poznałabym go... Trochę się zmienił od kiedy w nowy rok trzymał cię zaborczo przy sobie.
- Trochę? - prychnęła. - Od śmierci brata nie jest już tą samą osobą co kiedyś. I nie zanosi się na polepszenie... Niestety nie umiem uzdrawiać dusz.
Podeszła do położonego na kanapie Rigela, uczyniła jakiś gest i głośno klasnęła w dłonie.
- Obudź się - powiedziała, unosząc mu powieki. Nie zamknęły się z powrotem, ale z drugiej strony Rigel nie wyglądał na przebudzonego. Raczej na zahipnotyzowanego.
- Nie używam konwencjonalnych metod leczenia - zwróciła się Kilmeny do pozostałej dwójki - więc może lepiej stąd wyjdźcie, kiedy będę z niego wyciągać to świństwo, którym został nafaszerowany.
- Do kogo pani to mówi? - uśmiechnął się cierpko już nie anonimowy (twierdził, że ma na imię Tas), ale wciąż działający mi na nerwy agent. Bibliotekarka odwzajemniła uśmiech, po czym zdecydowanie wypchnęła nas z mieszkania. Mocą.

- Jak długo już tu siedzimy? - zapytała Queda głosem bez wyrazu, wgapiając się w jedną i tę samą stronę jakiejś grubej księgi.
- Krótko - mruknęłam. - Dopiero jedną książkę przeczytałam.
Spojrzała na mnie ze zgrozą, ale zanim powiedziała co o tym myśli, w czytelni pokazała się Kilmeny.
- Wreszcie się pani udało? - odezwała się słodko agentka.
- Już dawno - stwierdziła sucho Oddana. - Ale kazałam mu spać, bo inaczej zaraz by chciał się zrywać i dopiec Omedze. Coś sobie zwaliła tym razem na głowę? - zwróciła się do mnie.
- Coś, co powinno zostać zakończone zanim się jeszcze zaczęło - westchnęłam. - Przez tę nerwówkę jeszcze stanę się przesądna.
- Dlaczego? - zainteeresowała się Queda.
- Dlatego, że ponoć należy wszystkie sprawy pozałatwiać w starym roku, bo inaczej będą się ciągnęły przez nowy - wyjaśniłam. - Afera z Kryształami Niebios zaczęła się dla mnie rok temu i proszę...
Kilmeny pokręciła głową i usiadła, nie spuszczając oka z agentów END-u. A na moje kolana upadła wiadomość, którą przeczytałam z niepokojem. 
Przyjedź do Marzenia! Twoja obecność pilnie potrzebna - Vaneshka.

Pieśniarka przyjęła mnie cała rozdygotana.
- Carnetia właśnie wróciła - powiedziała. - I bardzo chciała, byś się pojawiła. Czy wplątałyście się w jakąś przygodę?
- Można to i tak nazwać - odrzekłam kwaśno.
- Tak myślałam, dlatego wysłałam Leo żeby zajął się herbaciarnią. Chodź.
Carnetia leżała w łóżku, w swoim pokoju pełnym czerwonych koronek. Wyglądała jakby spała, ale gdy podeszłam, okazało się, że tylko oczy ma zamknięte i trzęsie się jak w gorączce.
- Uciekłaś Omedze? - spytałam cicho, a wtedy podniosła powieki i zwyczajnie zalała się łzami. Przyznaję, widok tej kobiety zapłakanej poważnie zachwiał moim systemem wartości i poglądów na światy...
- Proszę - wykrztusiła, a gdy zbliżyłam się jeszcze bardziej, usiadła i wczepiła się paznokciami w moją bluzkę. - Pomóż Éveardowi... Pomóż Éveardowi!
Mimo wszystko brzmiało to bardziej jak rozkaz niż jak prośba, ale zaczynałam się domyślać dlaczego Vaneshka przekonywała mnie, że rozumie siostrę. Do licha, czy fascynacja nieodpowiednimi facetami jest u nich rodzinna, jak zamiłowanie do koronek?!
- Czekaj, czekaj - próbowałam się uwolnić od jej rąk. - Powiedz wszystko po kolei.
- Podarowałam im moje ukryte wspomnienie - łkała - o tym przeklętym Krysztale. Ale Éveard przyleciał i puścił się za nimi w pogoń. Ja uciekłam...
- Zdradziłaś Omedze to, czego nie chciałaś zdradzić jemu?! - nie mogłam wyjść ze zdumienia.
- Jemu nie wolno... Wracać do przeszłości. Ta przeszłość go kiedyś zniszczy, rozumiesz?! - wyszlochała. - Nie obchodzi mnie, co zrobi Omega, ale Évearda trzeba powstrzymać! Za wszelką cenę!
Krzyczała coraz głośniej, aż w końcu zamilkła i przywarła do mnie, popłakując jak dziecko. I co ja miałam z tym zrobić?

16 XII

Dopiero co zjadłam śniadanie, a tu już gość! W dodatku taki, którego pojawienie się nie wróży zbyt dobrze.
- Rigel, lubię cię - oznajmiłam szczerze. - Ale jeśli choć spróbujesz pomyśleć o tych przeklętych Kryształach, wywalę cię w międzysferę na dziób.
- Nawet nie śmiem - odebrałam. - Zostaw wszystko tak jak jest, żeby nie pomyśleli, że uciekłaś. Kieruj się do Trzech Dolin w Srebrnej Domenie.
Ukłonił się i tyle go było. Mogłabym mu pogratulować, wyniósł się niemal w stylu Xelli-Mediny. Co mi humoru nie poprawiło.
Skoro radził bym zostawiła wszystko jak jest, musiał mieć nadzieję, że szybko wrócę. Ja też miałam taką nadzieję. Tenari jeszcze spał i wyglądało na to, że pośpi długo. Ostatnio wrócił do nocnego trybu życia i szaleje, nie dając mi zasnąć...
Przed wyjściem przystanęłam na moment i założyłam na szyję łańcuszek z Kryształem Ognia ukrytym w wisiorku.

Do wszystkich diabłów, dlaczego nie sprecyzował gdzie konkretnie w Trzech Dolinach powinnam się stawić?! Trochę się naszukałam, zanim dobiegło mnie wreszcie wołanie. Mentalne.
- Przepraszam za te niedogodności - przesłał mi Rigel chwilę później, gdy już się spotkaliśmy. - Za to jeśli ktoś cię śledził, na pewno go w ten sposób zgubiłaś.
- Jesteś przewrażliwiony - wytknęłam mu. Siedział na kamieniu, w towarzystwie wysokiego, chudego faceta o bezbarwnym wyglądzie, okutanego w burą pelerynę. Taki mógłby łatwo zniknąć w tłumie i szybko zostać zapomniany. Żaden z nich nie pasował zaś do krajobrazu.
Właśnie zaczął sypać śnieg.
- W dodatku zwabiłeś mnie tu podstępem - kontynuowałam.
- Nie było żadnego podstępu, tylko jasne i zrozumiałe wezwanie - odezwał się skrzypiącym głosem ten nieznajomy. - Mogłaś na nie nie odpowiadać.
- Ciekawość okazała się silniejsza niż rozsadek - westchnęłam. - I tak oto wychodzę na wspólniczkę END-u.
- Wolałabyś Omegi? - usłyszałam z tyłu wesoły głos.
Tuż za mną pojawiła się niebieskoskóra kobieta, którą już kiedyś spotkałam, Queda. Za nią, w pewnym oddaleniu, stała postać szczelnie opatulona płaszczem z futrzanym kapturem.
- No no - przewróciłam oczami. - Ern też będzie?
- Jakoś nie żywił specjalnego pragnienia przygody - zachichotała Queda, podchodząc bliżej i ciągnąc za sobą towarzyszkę.
- Trzeba było go zmusić, kimkolwiek jest. Tak jak mnie - odezwała się tamta z sarkazmem. Zatkało mnie na dźwięk jej głosu.
- I jeszcze w dodatku duszę się w tym... kaftanie bezpieczeństwa - nie przestawała mówić Carnetia, odchylając trochę kaptur.
- Zanim go włożyłaś, było ci za zimno - przypomniała Queda. - Zdecyduj wreszcie.
- Zdecydowałam zostać w domu, ale ty mnie zignorowałaś
- Bo tak dawno nie spotkałam nikogo z mojej rasy - odparła agentka żałośnie. - Nie mogłam sobie po prostu odmówić!
Carnetia tylko prychnęła i przystanęła obok mnie.
- Co to za kółko wzajemnej adoracji?
- Niestety agenci Chaosu - wyjaśniłam. - I mam dziwne przeczucie, że potrzebna im jest twoja pamięć.
- Jeśli chcą, żebym podzieliła się z nimi moją wiedzą - uśmiechnęła się triumfalnie. - Nigdy tego nie zapomną.
- Nie wątpię - mruknęłam, a następnie rzuciłam głośniej w kierunku agentów. - Będziemy tak tu siedzieć bezczynnie?
- Musimy jeszcze na kogoś zaczekać - odpowiedział mi ten najwyższy.
Domyślałam się, na kogo, więc nie zdziwił mnie widok lądującego na ziemi pojazdu międzyprzestrzennego, niewielkiego, lecz zwrotnego i lśniącego jakby został świeżo zakupiony - lub wykonany na zamówienie. Drzwi pojazdu otworzyły się przed kimś bogato ubranym i pełnym dostojeństwa.
Wyszedł na zewnątrz i otaksował nas wzrokiem.
- Zaczekaliście - powiedział, jakby z lekkim zdziwieniem. - A przecież moja nieobecność oszczędziłaby wam niepotrzebnych dylematów.
Rigel uśmiechnął się lekko, Queda dygnęła. Carnetia zaś wyglądała jak ktoś zagnany w kąt, zaszczuty i... wygłodzony. Tak, rzadko kiedy widuje się taki głód jak w jej oczach. Chyba chciała coś krzyknąć, ale sama była zdumiona słysząc tylko swój zduszony jęk:
- Éveard... Éveard...
- Witaj, Carnetio - zwrócił się do niej poufnym, intymnym tonem. - Czy uwierzysz, jeśli powiem, że brakowało mi wizyt u ciebie?
Oszołomiona, zdołała jednak słabo pokręcić głową.
- Już rozumiem... Jakiej pamięci ode mnie chcecie - wykrztusiła i uniosła zaciśnięte pięści jakby chciała się bić. - Ale kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że nie dowiesz się, gdzie jest ten cholerny kryształ!?
- Czyżby miał pan z tą osobą na pieńku? - zapytała Queda. - Tego nie wiedziałam. Może nie trzeba było jej tu przyprowadzać?
- Może... Carnetio, posłuchaj mnie - spróbował Dárce. - To nie ja chcę odnaleźć Kryształ, lecz oni. Ja jestem tu tylko na ich prośbę.
- Więc trzeba było tej prośby nie słuchać - uśmiechnęła się upiornie. - Może bym wtedy uwierzyła... Że przestałeś już szukać sposobu, by przywrócić do życia tę, tę...
- Wystarczy - uciął. - Zamilcz, Carnetio, zanim powiesz coś, czego będziesz potem żałować.
- O nie, na pewno nie będę żałować! - syknęła. - Więc jeśli nie chcesz, żeby twoja wrażliwa dusza cierpiała z powodu moich słów, odeślij mnie do domu, rozumiesz?! Przestań tracić czas na...
Urwała i zachwiała się, patrząc ze zdziwieniem na swoje ramię, a następnie wyszarpnęła coś z rękawa i rzuciła w śnieg. W chwilę później przytrzymywał ją mocno wysoki i groźnie wyglądający mężczyzna, który wyszedł znikąd. Za nim stanął człowiek z ogoloną głową - psionik z Omegi, niech go...
- Racja, nie warto tracić czasu - usłyszeliśmy ironiczny głos Kenjiego Hôdemei. Ten z kolei pojawił się w towarzystwie rozczochranego faceta w długim płaszczu, z dziwnym pistoletem w dłoni. Wszyscy mieli na głowach połyskujące metalicznie obręcze.
- Ustawiliście się na widoku, kłócąc się tak, że głuchy by usłyszał - uśmiechnął się chłopaczek szeroko, podczas gdy za nim coraz bardziej były widoczne kontury pojazdu, stapiającego się w jedno z niebem i na oko większego niż ten Dárce'a. - Zachowujecie się, przykro mi to mówić, jak Omega. A my dla odmiany postępujemy jak END. Zabierzemy tę panią ze sobą.
- Nie śpi - stwierdził ten groźny, któremu Carnetia usiłowała się wyrwać. - Ale to dobrze; może umili nam lot. Całkiem pociągająca...
- Trochę za bardzo jak dla ciebie - oznajmiła mu wyniośle.
Kenji przyglądał się temu z niesmakiem, gdy Rigel błyskawicznie wyjął coś z kieszeni i wystrzelił tym w jego kierunku. Również trafił w ramię, które zawisło ciężko, jakby ciągnąc Kenjiego w dół.
- Pozwólcie nam więc w zamian zachować się jak wy - na twarzy telepaty również pojawił się uśmiech.
Kenji o mało nie upadł, ale natychmiast zjawił się przy nim Kan Yun.
- Ronald!! - zawołał chłopiec gardłowo. Zawołany potrząsnął burzą włosów, wcisnął jakiś guzik na swojej broni i strzelił do Rigela. Telepata nie zdołał uniknąć ataku, bo z pocisku wyłoniły się cienkie obwody, które owinęły się wokół niego i zajaśniały.
- Powodzenia - mruknął Kenji, wycofując się ze swoją świtą - i Carnetią - do pojazdu. Na to Dárce bez namysłu pobiegł do swojego stateczku i poleciał za nimi, nie poświecając nam ani spojrzenia. A było na co zwracać uwagę. Ciągle anonimowy wysoki agent END-u podbiegł do Rigela, chcąc wyplątać go z obwodów... Ale nie zdążył. Telepata upadł, wyraźnie wstrząsany bólem, choć nie odezwał się ani słowem.
Tylko mentalnie. Mentalnie coraz bardziej...
Chyba wszyscy złapaliśmy się za głowy, gdy jego krzyk przeszył nasze umysły i wwiercił się w nie bezlitośnie. Chyba, bo nie widziałam. Wzrok mi zaszedł mgłą. Wiem na pewno, że ja tak zrobiłam, później usłyszałam jak pozostali agenci padają, a potem sama zemdlałam.

Na szczęście ktoś musiał go wyłączyć, bo gdy się ocknęłam, już tylko dudniło mi w głowie. Nade mną pochylała się Queda.
- No już, nie spać - powiedziała, ale też wyglądała dość niewyraźnie.
- Która godzina? - to były pierwsze słowa jakie przyszły mi do głowy. - A zresztą... U mnie jest pewnie i tak inna niż tu.
Podniosłam się i rozejrzałam. Rigel leżał z zamkniętymi oczami na pelerynie chudego, który najszybciej doszedł do siebie. Kiedy podeszłam do niech chwiejnie, telepata się ocknął, spojrzał na mnie ze zdziwieniem i rozchylił usta... Ale potem jakby coś sobie przypomniał i zamknął z powrotem.
- Nie wyszło zbyt ciekawie, co? - jego pierwsza myśl ledwo do nas dobiegła.
- Chyba Omega zdobyła punkt - powiedziałam cicho.
- Przepraszam - uśmiechnął się równie słabo. - Sądziłem, że szybko się uwiniemy i wrócisz do domu zanim zdążysz zatęsknić... Ale pewnych rzeczy i osób nie wolno jednak nie doceniać.
- Na przykład twojego umysłu - prychnęłam. - Następnym razem użyj go przeciw nim, nie przeciw nam, OK?
Zamrugał, przewrócił oczami i znów stracił przytomność.
- I co teraz? - zapytałam. - Dárce zwiał, Kenji zwiał, może dacie sobie wreszcie spokój? Chyba że wiecie gdzie ich szukać...
- Nie musimy - pokręciła głową Queda. - Kenji tutaj wróci, ma swoją siedzibę w którejś z Trzech Dolin. Jak już wydobędzie z twojej znajomej miejsce ukrycia Kryształu Wiedzy...
Zacisnęła zęby i prychnęła. Wiedziałam, że urażona ambicja nie pozwoli żadnemu z nich się poddać.
- Więc lepiej się zmywajmy zanim to się stanie - zaproponowałam. - Lepiej przeczekać w jakimś bezpiecznym miejscu i naładować akumulatory.
- A znasz jakieś absolutnie bezpieczne miejsce? - uśmiechnęła się krzywo.
Westchnęłam. Wyglądało na to, że nie uwolnię się od tej przeklętej historii dopóki się nie zakończy, więc wolałam żeby przynajmniej stało się to szybko. Sobie nie zamierzałam ich zwalać na głowę, ale...
...Ale chyba znałam takie miejsce.

14 XII

Przechodzę przez jedną z milionów ulic jednego z tysięcy miast jednej z... Wielu, w każdym razie, Ziem.
To zastanawiające, że jest w światach więcej niż jedna Ziemia. Więcej niż jedno miejsce, które można by nazwać Ziemią. Z podobną geografią, ale niekoniecznie z podobną historią i mieszkańcami. I z różnym poziomem mocy. Geddwyn wyraził takie przypuszczenie, dawno temu w liście do mnnie, że te wszystkie Ziemie są wymysłem autorów, którzy muszą gdzieś umiejscowić akcję swoich książek pełnych fikcji... W takim razie ci autorzy muszą - lub musieli - żyć na jakiejś pierwszej Ziemi. Ciekawe która to.
I ciekawe czy w takim razie nie było tak, że istniała - lub istnieje - jakaś pierwsza Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd, która wymyśliła wszystkie pozostałe. Tak, oczywiście wiem, że była ta, która zginęła i jej nie pamiętam. Ta, którą widzę w lustrze. Ale czy ona faktycznie była pierwsza, prawdziwa? Może wygląda zupełnie inaczej, nazywa się zupełnie inaczej, siedzi gdzieś w ciszy i wplata mnie w swoją fabułę tak jak ja wplatam "własnych" niewinnych bohaterów?
W każdym razie, pamiętam, że kilka z moich opowieści toczyło się na Ziemi. Czyżbym więc i ja miała udział w tworzeniu tych alternatywnych? Zabawne. Może właśnie na takiej jestem i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy.
Rany, co też za myśli przychodzą mi do głowy. Od razu widać, że dawno nie napisałam nic nowego...

Idę, jak już wspomniałam, jedną z wielu ulic i niektórzy ludzie dziwnie na mnie patrzą. Nie zaskakuje mnie to - fryzura robi ze mnie punkówę, znak na policzku - okultystkę, a strój - pannę z dobrego domu. Na Ziemi taki wygląd niekoniecznie musi przejść. To nie Anta, hehe!
A jednak miło tu być. Dawno już nie czułam się zwykłym człowiekiem w stosunkowo zwykłym świecie.
Szczęście, że nie zabrałam ze sobą Tenariego. Dopiero by się gapili.
O, jakiś młody mężczyzna posyła za mną gwizd, w domyśle uznania. Uderza mnie nagła myśl, że mogłabym spokojnie podejść do niego i poflirtować, może dać się zaprosić do jakiegoś hotelu i zostać na noc. Aż parskam śmiechem na tę wizję. Kiedy wrócę do domu, zapiszę mój cały tok myślenia podczas tego spaceru, dokładnie tak jak przebiega. Wtedy dopiero się uśmieję.

Dotarłam do jakiegoś placu handlowego. Że też tym ludziom się chce handlować w taki ziąb - stoją obok przymarzniętych do gruntu straganów i chuchają w ręce. Ale może po prostu nie mają innego pomysłu na życie? Trzeba przyznać, że ich towary nie wydają się zbyt kuszące. Chyba że mnie.
Podchodzę do stoiska z kasetami - z kasetami! O niebiosa, więc w epoce płyt kompaktowych gdzieś jeszcze sprzedają kasety! Aż mi się ciepło na duszy robi. Może jestem staroświecka, ale mam do kaset sentyment... Przeglądam je uważnie, sprawdzając czy nie ma tam jakiejś, której mi brakuje, aż w końcu trafiam na trzy albumy pewnego zespołu. Słyszałam ich jedną piosenkę, jak się okazuje, jest na kasecie, którą właśnie wzięłam do ręki...
- Ledwo rok minął od kiedy się skończyli - mówi ktoś z zabawnym akcentem. - A już sprzedaje się ich kasety na ulicznych straganach?
- To takie dziwne? - odwracam głowę, spoglądając na stojącego obok mężczyznę. Jasnowłosy, misiowaty, sympatyczny.
- Możnaby pomyśleć, że jak frontman jakiegoś zespołu opuści świat żywych w tajemniczy sposób, rodzi się legenda - wyjaśnia niby to markotnie, a jednak widzę w jego oczach błysk humoru. - A to, co to jest? Stoczenie się?
- A co, jeśli zespół grał jak noga?
- Nie ten - odpowiada z przekonaniem.
- Zatem wszystko jasne - wzruszam ramionami. - Sprzedają ich piosenki tanio na straganach, żeby więcej ludzi mogło je kupić, przeżywać sercem i umysłem... I przekazywać dalej legendę.
Jasnowłosy przetrawia te słowa i wybucha śmiechem.
- Tu mnie masz - przyznaje. - Gdzie się uczyłaś błyskotliwych odpowiedzi?
- Nie umiem błyskotliwie odpowiadać - prycham. - Mam opóźniony zapłon i zatyka mnie z kretesem, a potem, w bezsenną noc, wpadam na pomysł, co też mogłam odpowiedzieć. I zapisuję.
- W takim razie te słowa pewnie ułożyłaś sobie dawno temu i czekały na okazję by je wykorzystać - stwierdza ze śmiechem nieznajomy, a może niekoniecznie nieznajomy? Mam wrażenie jakbym go znała od lat - prawdziwa oznaka pokrewnej duszy.
Plac opuszczamy razem i idziemy dalej ulicą.
- Mówiłaś, że zapisujesz? Czyżbyś żyła z opowieści, czy to tylko moje pobożne życzenie?
- Nie tylko. Spisuję co mi wpadnie w ucho - i czasem wydaję.
- No to się dobrze dobraliśmy, bo i ja żyję z opowieści - oznajmia mój rozmówca. - Tyle że ja je zdradzam takim właśnie, co je spisują.
- Opowiesz mi coś w takim razie? - pytam.
- Jeśli to zrobię, to tak, że nawet mnie nie zauważysz... Ani nie usłyszysz - odpowiada, a ja nagle uświadamiam sobie, że świetnie o tym wiem. - I uznasz to za przebłysk własnego natchnienia.
- Inspirujesz twórców? - śmieję się. - Robisz konkurencję Muzom i bogom?
- Oj, ja tam się niczym nie różnię od innych ludzi - macha ręką. - Do bogów się nie wtrącam ani oni do mnie.
- Bo tak naprawdę są tylko wytworem ludzkich umysłów?
- A wiesz, mój przyjaciel mówi - zamyśla się - że jeśli wszyscy jesteśmy wytworami czyjegoś umysłu, to kto wymyślił w takim razie tego, który myśli o nas?
- Twój przyjaciel ma u mnie plusik. Pozdrów go ode mnie gdy go spotkasz.
- Nie omieszkam. Ależ mróz - rozciera sobie dłonie; lepiej by rękawice włożył. - A nocą ma być jeszcze większy. I spadnie śnieg.
- Dobrze, że nie wzięłam ze sobą mojego wychowanka, bo nie przepada za niskimi temperaturami. To znaczy, on by chętnie porzucał w kogoś śniegiem... Gdyby tylko był trochę cieplejszy.
- Zahartować go trzeba. A zatem, zbieraczko opowieści - podejmuje temat. - Gdzie można przeczytać coś twojego?
- Raczej nie w tym świecie - wzdycham. - Byłeś może w Bibliotece na Pograniczu? - pytam biorąc za pewnik, że facet orientuje się w takich miejscach jak tamto.
- Raz - kiwa głową. - Ponoć od tamtej pory przybyło tam trochę książek, ale jestem przekonany, że nadal jest ich niewiele.
- Książek nigdy dość, to prawda - przytakuję. - Ale zawsze jakoś mam co stamtąd wziąć do poczytania.
- I o czym teraz czytasz?
- O tym jak stare bóstwa wojują z bogami mediów, kart kredytowych i banałów.
- Niezły temat i chyba nie mój. Poszukam, jak już przeczytam jakąś twoją opowieść.
- Szaleniec...
Rozstajemy się w końcu - on skręca w prawo, ale jeszcze odwraca się i macha do mnie wesoło. A ja mam ochotę wywinąć pirueta na chodniku i powstrzymuje mnie tylko ryzyko poślizgu. Ach, jak miło jest czuć, że się żyje!

10 XII

- A cóż to za chmurne oblicze? - na mój widok Xella-Medina klasnęła głośno w dłonie. - Na dwór, bałwana ulepić! Śnieżkami porzucać!
- I co jeszcze? - uśmiechnęłam się krzywo. Od naszego ostatniego spotkania jeszcze nie zdążyłam się za nią stęsknić.
- Co jeszcze? Rozruszać się - przechyliła lekko głowę. - Wstawaj z tego wysiedzianego fotela, zabieram cię w teren.
- Od kiedy się tak o mnie troszczysz?
- Od zawsze - posłała mi najstraszniejszy - i najładniejszy - ze swoich uśmiechów. Są tacy, którzy uważają, że tylko g r o ź n y uśmiech potrafi wzbudzić strach. Ale oni nie znają Xelli-Mediny.
- Ten-chan, wybierasz się z nami? - zapytałam, wkładając płaszcz. Tak jest, nagle stałam przy wieszaku i wkładałam płaszcz. I już od pewnej chwili miałam na nogach kozaczki. Jak to się mogło stać?
Mały z naburmuszoną miną pokręcił głową i przygarnął do siebie Strel, która zwieszała się mu z rąk.
- Dość przygód na jakiś czas, co? - domyśliłam się. - Tylko mi tu nie broić! - zażyczyłam sobie, a w odpowiedzi usłyszałam lotofenkowe "miuuu?"
- Miuuu! - zawtórował Tenari roześmianym głosem. Czemu po ludzku tak chętnie nie mówi?

- Co planujesz na Przesilenie? - zapytała Xemedi-san gdy przechadzałyśmy się zaśnieżonymi ulicami Shantalli.
- Miły wieczór w Epicantrum Wszechświatów - mruknęłam, wpadając w zaspę. No cóż, tu najwyraźniej jeszcze nie odśnieżali - A ty?
- A ja w domu posiedzę, w rodzinnej atmosferze - odpowiedziała, a to oznaczało, że wybiera się na Andromedę. Widać jednak nie chciała o tym rozmawiać, bo wzruszyła ramionami i ucięła temat.
- A co planujesz na sylwestra? - uśmiechnęła się znowu, tak jak wtedy.
No tak. Wiedziałam, że jest się czego bać.
- Nic - odpowiedziałam równie uroczym uśmiechem. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
- Znowu nie masz z kim - brzmiał jedyny komentarz.
- Nie znowu, bo w zeszłym roku miałam... - zaczęłam i nagle urwałam. Nie miałam pojęcia dokąd mnie ten dialog zapędzi, więc może lepiej było w ogóle się nie odzywać?
- Tak, tak - nie pozwoliła mi długo nacieszyć się ciszą. - W każdym razie przynajmniej raz w roku porządny bal jest potrzebny.
- Dlaczego? - nie wytrzymałam. - Bo coś planujesz w związku z tym?
Zwróciła na mnie rozgwieżdżone i pełne niewinności spojrzenie.
- Na to się nie wezmę - ostrzegłam. - Jeszcze nie spytałam jaki miałaś interes w swoim wtrąceniu się ostatnio...
- Jak spytasz, to dopiero zmienię temat - westchnęła teatralnie. - Bo pewnie nie uwierzysz, nawet jeśli będę powtarzać przez kolejna dziesięć lat, że chodziło mi głównie o dobrą zabawę?
- Potrafisz poświęcić wszystko dla dobrej zabawy?
Uśmiechnęła się, ale jakoś tak inaczej. Miała coś dziwnego w oczach.
- Jeszcze nie sprawdzałam.

Pożegnałyśmy się jeszcze w Shantalli, po czym Xemedi-san zniknęła, a i ja długo tam nie zostałam. A przecież mogłam odwiedzić Akane, byłam blisko. Nie zrobiłam tego jednak, nie wiem dlaczego, skoro akurat jej nie mam kogo zazdrościć. Ale... Złożyłam jej taką wizytę w zeszłym roku i skończyło się na ganianiu za Kryształami Niebios. Robię się przewrażliwiona.
Co ja mówię - już dawno stałam się przewrażliwiona!
Pora jednak zasiąść przy maszynie i próbować coś napisać. I tak zostać aż do Gwiazdki.

7 XII

I should have known better
Than to let you go alone
It's times like these
I can't make it on my own
Wasted days and sleepless nights
But I can't wait to see you again
I find I spend my time waiting on your call
How can I tell you babe,
My back's against the wall
I need you by my side to tell me it's all right
'Cause I don't think I can take anymore
Is this love that I'm feeling
Is this the love that I've been searching for
Is this love or am I dreaming
This must be love
'Cause it's really got a hold on me
A hold on me
I can't stop this feeling
I've been this way before
But with you I've found the key
To open any door
I can feel my love for you
Growing stronger day by day
But I can't wait to see you again
So I can hold you in my arms...


Whitesnake

Zaczynam się bać spotykać ludzi. Zwłaszcza konkretnych ludzi. Bo jak to wygląda - z Althenos jak najszybciej uciekłam, do Teevine się nie wybrałam, choć Brangien i Arten zapraszali, teraz więc będę się pewnie wystrzegać żeby przypadkiem nie natknąć się na San-Q... I Kaya. I kogo jeszcze znam już zakochanego, też się wystrzegać. Nie, nie, nie, zima przyszła, czas chłodu i stagnacji, więc lepiej nie przebywać w pobliżu istot emanujących gorącymi uczuciami, bo to grozi roztopieniem!
Zwłaszcza, że gdybym na przykład sama pozwoliła sobie na takie uczucie, czy miałabym czas i serce do czegokolwiek poza nim? Znam siebie troszeczkę i wiem jak potrafię się zatracić, podporządkować życie jednemu jedynemu celowi. Coś jest na rzeczy, że gdy przychodzi do słów "i żyli długo i szczęśliwie", opowieść się kończy. Czy i dla mnie by się skończyła? Oczywiście na miłość też może przyjść kres... A swoją drogą to dość osobliwe, że najlepsze pomysły przychodziły do mnie właśnie gdy szarpałam się emocjonalnie z Lexem. Gdy los rozłączył mnie z Artenem. A to dawne życie, kiedy zostałam kronikarką? Byłam przecież po przejściach z Tai'Kalem i o mamuniu, jakież miałam przypływy natchnienia!... Czy to znaczy, że jeśli chcę dalej tworzyć opowieści, powinnam jednak poszukać tej miłości - po to by ją utracić? Tak też nie chcę, wolę bronić się przed czymś, co jeszcze nie nastąpiło niż uciekać gdy już nastąpi. Niemądra jestem tak czy siak, ale jakie mam wyjście?

Szykuje się dla mnie prawdziwa Gwiazdka - w tym roku zostałam zaproszona do Vanny. Mam zamiar nie czuć się tam jak wyrzutek, który nie miał co ze sobą zrobić w święta i naprawdę poczuć ich atmosferę. Wreszcie.
Wertuję książki kucharskie z zamiarem przyrządzenia czegoś sensownego na wigilię, bo nie mam zamiaru pojawić się na Rozdrożu z pustymi rękami. Lepiej więc zająć się tym już teraz, bo kiedy znajdę odpowiednią potrawę, kto wie ile czasu zajmie mi upichcenie jej bez szkód fizycznych i moralnych?

3 XII

- Tam... No, tam dokąd dotarliśmy, były portale - usłyszeliśmy relację Nindë. - To się otwierały, to zamykały... Ten mały potwór, Tenari, wleciał w jeden z nich.
- A Brangien?
- Za nim. I wtedy portal się zamknął. No to co miałam zrobić, jeśli nie wrócić tutaj?
- Trafisz z powrotem do tych portali? - zapytałam.
- Też coś! - obruszyła się - Ja miałabym nie trafić?
- Ależ ja niczego takiego nie insynuowałam.
- I masz szczęście! Zresztą... - na moment zwiesiła głowę. - Ta aleja nie ma żadnych rozgałęzień, nie da rady się tu zgubić. Prowadzi prościutko tam.
Spojrzałam na Artena tylko po to by utwierdzić się w pewności, że jest gotowy na wszystko. Takiej zaciętej miny nie widziałam u niego chyba nigdy wcześniej.
- Myślisz, że mogło ich spotkać coś niedobrego?
- To miejsce nie jest złe - powiedział cicho. - Ale kto wie, dokąd można z niego trafić?
Po tej niewątpliwej dawce optymizmu szaleńczy pęd przez srebrzystą aleję był jak najbardziej do przewidzenia.
Co nie zmienia faktu, że mocno zaciskałam zęby żeby równie szaleńczo nie piszczeć.

Portale rzeczywiście były, tam gdzie aleja wydawała się kończyć. Nie żeby była jakaś ściana, czy coś, ale czułam, że dalej byśmy nie ujechali.
Mieniły się jak rozgwieżdżone nieba, ale po chwili patrzenia na nie zaczęły przypominać raczej paszcze. Otwierające się i zamykające na przemian, w różnych mejscach, gotowe pochłonąć wszystko, co podejdzie za blisko. I nie byłam pewna, czy którykolwiek jest tym samym, w którym zniknęli Tenari i Brangien.
- Mój plan jest taki - powiedziałam z szerokim uśmiechem. - Wchodzimy w którykolwiek portalik, a potem skaczemy dokąd będzie najbliżej. Zadowoleni?
Usłyszałąm tylko prychnięcie Nindë:
- A mamy jakiś wybór?
No dobrze, wiem, że nie mam zdolności przywódczych. Ale jakiś cudem zgodzili się na taki plan...

Ziemią zatrzęsło. Lekko, ale coś w tym wstrząsie jednak zapowiadało następne - i silniejsze. Niebo nad nami było nienaturalnie czerwone.
- Ależ nie stójcie tak! Jedźcie do wyjścia, każda minuta jest drogocenna! - zawołał do nas jakiś człowiek, przejeżdżający na wozie pełnym dobytku. Oczywiście nie mógł wiedzieć, że dopiero co wylądowaliśmy na tym wzgórzu.
- A co takiego się dzieje? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Przestało istnieć monstrum, nękające nasz świat od zarania dziejów - brzmiała odpowiedź. - Ale przepadło też coś, co utrzymywało ten świat przy życiu. Koniec jest bliski, jutro w południe nie będzie tutaj już nic.
- Ciekawe, że tak dokładnie to wiecie - odezwał się Arten z lekką drwiną w głosie.
- Tak powiedział człowiek, który zapewnił nam przejście do innego świata! - obruszył się nasz rozmówca.
- Czy był to ktoś godny zaufania?
- A, szkoda na was mojego czasu! - prychnął i zaczął popędzać swojego konia.
- Chwileczkę! - zatrzymałam go. - Nie przejeżdżała tędy dziewczyna na ogniście czerwonym koniu? I mały chłopiec ze skrzydłami?
Pokręcił głową i zaczął oddalać się w pośpiechu. Nie on jeden - w oddali migali mi inni ludzie, zmierzający w jednym kierunku.
- To jeszcze nie znaczy, że ich tutaj nie było - mruknął Arten.
- To znaczy, że teraz ich tutaj nie ma - sprostowałam.
- Myślisz, że naprawdę zbliża się koniec tego świata?
Ziemia zatrzęsła się ponownie. Obrzuciłam spojrzeniem widoczny ze wzgórza krajobraz i spięłam konia.
- Światy muszą się kończyć, by mogły się zaczął nowe - powiedziałam.
Gdyby nie różnica wysokości, pewnie nie zobaczyłabym tej wielkiej czarnej dziury rozciągającej się za lasem...

Następne miejsce, w które trafiliśmy, było pełne ognia. A ściślej, było niemal samym ogniem. Właściwie wyskoczyliśmy stamtąd prędzej niż wskoczyliśmy.
- Co jest? Brangien by się tam podobało! - zauważył Arten.
- Tenariemu też - westchnęłam.
Mimo że tamten wymiar mnie wystraszył, to jednak był na swój sposób piękny... Oczywiście nie ma szans żebym postawiła kiedykolwiek ogień ponad wodą. A jednak wspomienie tego, co dał mi kiedyś jeden z Kryształów Niebios...

Piękna, zielona łąka. Piękniejsza nawet niż w strefie wiosennej w Teevine. Absolutny spokój. Przeczyste niebo i promienie słońca obliczone na to by ogrzewać, nie parzyć. Barwne motyle ścigające się po tym niebie. Widok i zapach fantastycznych kwiatów, których nie znałam... I jedno samotne drzewo. A pod nim - konwalie...
Czy ja tu już kiedyś nie byłam?
- Od razu widać, że tutaj Tenariego nie było - skomentowała Nindë.
Sama bym tego lepiej nie ujęła.

Co jest z tymi wymiarami? Ledwo wylądowaliśmy, a już musieliśmy uchodzić z linii strzału! Wlecieliśmy w sam środek bitwy. I wcale mi się to nie podobało - nie tyle z powodu samej istoty wojny, ale dlatego, że atakujący zdecydowanie nie byli ludźmi. Było w nich coś zimnego, odpychającego... A może to właśnie oni byli atakowani?
Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułam jakąś więź z tym miejscem. Marniało w oczach, wręcz czułam jak cierpi... Podczas gdy nic nie mogłam na to poradzić.
Znaleźliśmy Brangien otoczoną ścianą ognia, trudną - ale możliwą - do sforsowania. Była ledwo przytomna, ale z zaskakującą siłą obejmowała Tenariego. Nie potrafiła nam wyjaśnić, co się właściwie stało, ale też nie pytaliśmy zbyt wiele. Arten po prostu wziął ją na ręce i z powrotem jechał z nią na El Fuego. I gdy tylko znalazła się przy nim, od razu zemdlała - a może zasnęła? Może tak bardzo mu ufa, że nie obawia się nawet zapaść w sen gdy dokoła szaleje wojna? Bo wie, że gdy on jest blisko, nic złego nie może się zdarzyć?
Whatever...

To, że znaleźliśmy się poza naszą domeną, zauważyłam już wcześniej. Zaskoczeniem dla mnie było to, że kiedy do niej wróciliśmy, było już... Dzisiaj. Innymi słowy, wyrwało nam kilka dni z życiorysu. Czy stało się to jeszcze w alei, czy podczas tego naszego skakania? W to pierwsze jednak wątpię, bo przecież wtedy, gdy poszukiwałam Aeirana, nie straciłam żadnych dni. I znowu nie poznałam sekretu alei, sensu jej istnienia.
- Wyruszyć z tobą na wyprawę badawczą - fuknęłam na Brangien gdy już oprzytomniała. - A zamiast tego, wplątać się w jakieś wariactwo? Więcej cię nigdzie nie zabiorę!
- Nie wmówisz mi, że się dobrze nie bawiłaś - odpowiedziała beztrosko.