3 XII

- Tam... No, tam dokąd dotarliśmy, były portale - usłyszeliśmy relację Nindë. - To się otwierały, to zamykały... Ten mały potwór, Tenari, wleciał w jeden z nich.
- A Brangien?
- Za nim. I wtedy portal się zamknął. No to co miałam zrobić, jeśli nie wrócić tutaj?
- Trafisz z powrotem do tych portali? - zapytałam.
- Też coś! - obruszyła się - Ja miałabym nie trafić?
- Ależ ja niczego takiego nie insynuowałam.
- I masz szczęście! Zresztą... - na moment zwiesiła głowę. - Ta aleja nie ma żadnych rozgałęzień, nie da rady się tu zgubić. Prowadzi prościutko tam.
Spojrzałam na Artena tylko po to by utwierdzić się w pewności, że jest gotowy na wszystko. Takiej zaciętej miny nie widziałam u niego chyba nigdy wcześniej.
- Myślisz, że mogło ich spotkać coś niedobrego?
- To miejsce nie jest złe - powiedział cicho. - Ale kto wie, dokąd można z niego trafić?
Po tej niewątpliwej dawce optymizmu szaleńczy pęd przez srebrzystą aleję był jak najbardziej do przewidzenia.
Co nie zmienia faktu, że mocno zaciskałam zęby żeby równie szaleńczo nie piszczeć.

Portale rzeczywiście były, tam gdzie aleja wydawała się kończyć. Nie żeby była jakaś ściana, czy coś, ale czułam, że dalej byśmy nie ujechali.
Mieniły się jak rozgwieżdżone nieba, ale po chwili patrzenia na nie zaczęły przypominać raczej paszcze. Otwierające się i zamykające na przemian, w różnych mejscach, gotowe pochłonąć wszystko, co podejdzie za blisko. I nie byłam pewna, czy którykolwiek jest tym samym, w którym zniknęli Tenari i Brangien.
- Mój plan jest taki - powiedziałam z szerokim uśmiechem. - Wchodzimy w którykolwiek portalik, a potem skaczemy dokąd będzie najbliżej. Zadowoleni?
Usłyszałąm tylko prychnięcie Nindë:
- A mamy jakiś wybór?
No dobrze, wiem, że nie mam zdolności przywódczych. Ale jakiś cudem zgodzili się na taki plan...

Ziemią zatrzęsło. Lekko, ale coś w tym wstrząsie jednak zapowiadało następne - i silniejsze. Niebo nad nami było nienaturalnie czerwone.
- Ależ nie stójcie tak! Jedźcie do wyjścia, każda minuta jest drogocenna! - zawołał do nas jakiś człowiek, przejeżdżający na wozie pełnym dobytku. Oczywiście nie mógł wiedzieć, że dopiero co wylądowaliśmy na tym wzgórzu.
- A co takiego się dzieje? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Przestało istnieć monstrum, nękające nasz świat od zarania dziejów - brzmiała odpowiedź. - Ale przepadło też coś, co utrzymywało ten świat przy życiu. Koniec jest bliski, jutro w południe nie będzie tutaj już nic.
- Ciekawe, że tak dokładnie to wiecie - odezwał się Arten z lekką drwiną w głosie.
- Tak powiedział człowiek, który zapewnił nam przejście do innego świata! - obruszył się nasz rozmówca.
- Czy był to ktoś godny zaufania?
- A, szkoda na was mojego czasu! - prychnął i zaczął popędzać swojego konia.
- Chwileczkę! - zatrzymałam go. - Nie przejeżdżała tędy dziewczyna na ogniście czerwonym koniu? I mały chłopiec ze skrzydłami?
Pokręcił głową i zaczął oddalać się w pośpiechu. Nie on jeden - w oddali migali mi inni ludzie, zmierzający w jednym kierunku.
- To jeszcze nie znaczy, że ich tutaj nie było - mruknął Arten.
- To znaczy, że teraz ich tutaj nie ma - sprostowałam.
- Myślisz, że naprawdę zbliża się koniec tego świata?
Ziemia zatrzęsła się ponownie. Obrzuciłam spojrzeniem widoczny ze wzgórza krajobraz i spięłam konia.
- Światy muszą się kończyć, by mogły się zaczął nowe - powiedziałam.
Gdyby nie różnica wysokości, pewnie nie zobaczyłabym tej wielkiej czarnej dziury rozciągającej się za lasem...

Następne miejsce, w które trafiliśmy, było pełne ognia. A ściślej, było niemal samym ogniem. Właściwie wyskoczyliśmy stamtąd prędzej niż wskoczyliśmy.
- Co jest? Brangien by się tam podobało! - zauważył Arten.
- Tenariemu też - westchnęłam.
Mimo że tamten wymiar mnie wystraszył, to jednak był na swój sposób piękny... Oczywiście nie ma szans żebym postawiła kiedykolwiek ogień ponad wodą. A jednak wspomienie tego, co dał mi kiedyś jeden z Kryształów Niebios...

Piękna, zielona łąka. Piękniejsza nawet niż w strefie wiosennej w Teevine. Absolutny spokój. Przeczyste niebo i promienie słońca obliczone na to by ogrzewać, nie parzyć. Barwne motyle ścigające się po tym niebie. Widok i zapach fantastycznych kwiatów, których nie znałam... I jedno samotne drzewo. A pod nim - konwalie...
Czy ja tu już kiedyś nie byłam?
- Od razu widać, że tutaj Tenariego nie było - skomentowała Nindë.
Sama bym tego lepiej nie ujęła.

Co jest z tymi wymiarami? Ledwo wylądowaliśmy, a już musieliśmy uchodzić z linii strzału! Wlecieliśmy w sam środek bitwy. I wcale mi się to nie podobało - nie tyle z powodu samej istoty wojny, ale dlatego, że atakujący zdecydowanie nie byli ludźmi. Było w nich coś zimnego, odpychającego... A może to właśnie oni byli atakowani?
Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułam jakąś więź z tym miejscem. Marniało w oczach, wręcz czułam jak cierpi... Podczas gdy nic nie mogłam na to poradzić.
Znaleźliśmy Brangien otoczoną ścianą ognia, trudną - ale możliwą - do sforsowania. Była ledwo przytomna, ale z zaskakującą siłą obejmowała Tenariego. Nie potrafiła nam wyjaśnić, co się właściwie stało, ale też nie pytaliśmy zbyt wiele. Arten po prostu wziął ją na ręce i z powrotem jechał z nią na El Fuego. I gdy tylko znalazła się przy nim, od razu zemdlała - a może zasnęła? Może tak bardzo mu ufa, że nie obawia się nawet zapaść w sen gdy dokoła szaleje wojna? Bo wie, że gdy on jest blisko, nic złego nie może się zdarzyć?
Whatever...

To, że znaleźliśmy się poza naszą domeną, zauważyłam już wcześniej. Zaskoczeniem dla mnie było to, że kiedy do niej wróciliśmy, było już... Dzisiaj. Innymi słowy, wyrwało nam kilka dni z życiorysu. Czy stało się to jeszcze w alei, czy podczas tego naszego skakania? W to pierwsze jednak wątpię, bo przecież wtedy, gdy poszukiwałam Aeirana, nie straciłam żadnych dni. I znowu nie poznałam sekretu alei, sensu jej istnienia.
- Wyruszyć z tobą na wyprawę badawczą - fuknęłam na Brangien gdy już oprzytomniała. - A zamiast tego, wplątać się w jakieś wariactwo? Więcej cię nigdzie nie zabiorę!
- Nie wmówisz mi, że się dobrze nie bawiłaś - odpowiedziała beztrosko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz