- Tam... No, tam dokąd
dotarliśmy, były portale - usłyszeliśmy relację Nindë. - To się otwierały, to
zamykały... Ten mały potwór, Tenari, wleciał w jeden z nich.
- A Brangien?
- Za nim. I wtedy portal się zamknął. No to co miałam zrobić, jeśli nie wrócić tutaj?
- Trafisz z powrotem do tych portali? - zapytałam.
- Też coś! - obruszyła się - Ja miałabym nie trafić?
- Ależ ja niczego takiego nie insynuowałam.
- I masz szczęście! Zresztą... - na moment zwiesiła głowę. - Ta aleja
nie ma żadnych rozgałęzień, nie da rady się tu zgubić. Prowadzi
prościutko tam.
Spojrzałam na Artena tylko po to by utwierdzić się w pewności, że jest
gotowy na wszystko. Takiej zaciętej miny nie widziałam u niego chyba
nigdy wcześniej.
- Myślisz, że mogło ich spotkać coś niedobrego?
- To miejsce nie jest złe - powiedział cicho. - Ale kto wie, dokąd można z niego trafić?
Po tej niewątpliwej dawce optymizmu szaleńczy pęd przez srebrzystą aleję był jak najbardziej do przewidzenia.
Co nie zmienia faktu, że mocno zaciskałam zęby żeby równie szaleńczo nie piszczeć.
Portale rzeczywiście były, tam gdzie aleja wydawała się kończyć. Nie
żeby była jakaś ściana, czy coś, ale czułam, że dalej byśmy nie
ujechali.
Mieniły się jak rozgwieżdżone nieba, ale po chwili patrzenia na nie
zaczęły przypominać raczej paszcze. Otwierające się i zamykające na
przemian, w różnych mejscach, gotowe pochłonąć wszystko, co podejdzie za
blisko. I nie byłam pewna, czy którykolwiek jest tym samym, w którym
zniknęli Tenari i Brangien.
- Mój plan jest taki - powiedziałam z szerokim uśmiechem. - Wchodzimy w
którykolwiek portalik, a potem skaczemy dokąd będzie najbliżej.
Zadowoleni?
Usłyszałąm tylko prychnięcie Nindë:
- A mamy jakiś wybór?
No dobrze, wiem, że nie mam zdolności przywódczych. Ale jakiś cudem zgodzili się na taki plan...
Ziemią zatrzęsło. Lekko, ale coś w tym wstrząsie jednak zapowiadało
następne - i silniejsze. Niebo nad nami było nienaturalnie czerwone.
- Ależ nie stójcie tak! Jedźcie do wyjścia, każda minuta jest
drogocenna! - zawołał do nas jakiś człowiek, przejeżdżający na wozie
pełnym dobytku. Oczywiście nie mógł wiedzieć, że dopiero co
wylądowaliśmy na tym wzgórzu.
- A co takiego się dzieje? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Przestało istnieć monstrum, nękające nasz świat od zarania dziejów -
brzmiała odpowiedź. - Ale przepadło też coś, co utrzymywało ten świat
przy życiu. Koniec jest bliski, jutro w południe nie będzie tutaj już
nic.
- Ciekawe, że tak dokładnie to wiecie - odezwał się Arten z lekką drwiną w głosie.
- Tak powiedział człowiek, który zapewnił nam przejście do innego świata! - obruszył się nasz rozmówca.
- Czy był to ktoś godny zaufania?
- A, szkoda na was mojego czasu! - prychnął i zaczął popędzać swojego konia.
- Chwileczkę! - zatrzymałam go. - Nie przejeżdżała tędy dziewczyna na ogniście czerwonym koniu? I mały chłopiec ze skrzydłami?
Pokręcił głową i zaczął oddalać się w pośpiechu. Nie on jeden - w oddali migali mi inni ludzie, zmierzający w jednym kierunku.
- To jeszcze nie znaczy, że ich tutaj nie było - mruknął Arten.
- To znaczy, że teraz ich tutaj nie ma - sprostowałam.
- Myślisz, że naprawdę zbliża się koniec tego świata?
Ziemia zatrzęsła się ponownie. Obrzuciłam spojrzeniem widoczny ze wzgórza krajobraz i spięłam konia.
- Światy muszą się kończyć, by mogły się zaczął nowe - powiedziałam.
Gdyby nie różnica wysokości, pewnie nie zobaczyłabym tej wielkiej czarnej dziury rozciągającej się za lasem...
Następne miejsce, w które trafiliśmy, było pełne ognia. A ściślej, było
niemal samym ogniem. Właściwie wyskoczyliśmy stamtąd prędzej niż
wskoczyliśmy.
- Co jest? Brangien by się tam podobało! - zauważył Arten.
- Tenariemu też - westchnęłam.
Mimo że tamten wymiar mnie wystraszył, to jednak był na swój sposób
piękny... Oczywiście nie ma szans żebym postawiła kiedykolwiek ogień
ponad wodą. A jednak wspomienie tego, co dał mi kiedyś jeden z
Kryształów Niebios...
Piękna, zielona łąka. Piękniejsza nawet niż w strefie wiosennej w
Teevine. Absolutny spokój. Przeczyste niebo i promienie słońca obliczone
na to by ogrzewać, nie parzyć. Barwne motyle ścigające się po tym
niebie. Widok i zapach fantastycznych kwiatów, których nie znałam... I
jedno samotne drzewo. A pod nim - konwalie...
Czy ja tu już kiedyś nie byłam?
- Od razu widać, że tutaj Tenariego nie było - skomentowała Nindë.
Sama bym tego lepiej nie ujęła.
Co jest z tymi wymiarami? Ledwo wylądowaliśmy, a już musieliśmy uchodzić
z linii strzału! Wlecieliśmy w sam środek bitwy. I wcale mi się to nie
podobało - nie tyle z powodu samej istoty wojny, ale dlatego, że
atakujący zdecydowanie nie byli ludźmi. Było w nich coś zimnego,
odpychającego... A może to właśnie oni byli atakowani?
Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułam jakąś więź z tym miejscem.
Marniało w oczach, wręcz czułam jak cierpi... Podczas gdy nic nie mogłam
na to poradzić.
Znaleźliśmy Brangien otoczoną ścianą ognia, trudną - ale możliwą - do
sforsowania. Była ledwo przytomna, ale z zaskakującą siłą obejmowała
Tenariego. Nie potrafiła nam wyjaśnić, co się właściwie stało, ale też
nie pytaliśmy zbyt wiele. Arten po prostu wziął ją na ręce i z powrotem
jechał z nią na El Fuego. I gdy tylko znalazła się przy nim, od razu
zemdlała - a może zasnęła? Może tak bardzo mu ufa, że nie obawia się
nawet zapaść w sen gdy dokoła szaleje wojna? Bo wie, że gdy on jest
blisko, nic złego nie może się zdarzyć?
Whatever...
To, że znaleźliśmy się poza naszą domeną, zauważyłam już wcześniej.
Zaskoczeniem dla mnie było to, że kiedy do niej wróciliśmy, było już...
Dzisiaj. Innymi słowy, wyrwało nam kilka dni z życiorysu. Czy stało się
to jeszcze w alei, czy podczas tego naszego skakania? W to pierwsze
jednak wątpię, bo przecież wtedy, gdy poszukiwałam Aeirana, nie
straciłam żadnych dni. I znowu nie poznałam sekretu alei, sensu jej
istnienia.
- Wyruszyć z tobą na wyprawę badawczą - fuknęłam na Brangien gdy już
oprzytomniała. - A zamiast tego, wplątać się w jakieś wariactwo? Więcej
cię nigdzie nie zabiorę!
- Nie wmówisz mi, że się dobrze nie bawiłaś - odpowiedziała beztrosko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz