17 XII

- Nie - zaprotestowała Kilmeny. - Nie i jeszcze raz nie.
- Daj spokój - przymilałam się. - Zawsze mówiłaś, że to najbardziej neutralne miejsce z możliwych!
- Miałam na myśli bibliotekę - uśmiechnęła się, jak na nią bardzo wrednie.
- Ale do ciebie można się dostać tylko przez bibliotekę - zauważyłam. - To niemal tak jakbyś w niej mieszkała.
- Czy ty naprawdę uważasz, że będę wspierać Chaos?!
- Tak - teraz odwzajemniłam uśmiech. - Bo tutaj jesteś przede wszystkim bibliotekarką. Możesz więc jeszcze dla odmiany chwilkę pobyć kapłanką.
Skrzywiła się i westchnęła, ale pokazała nam przejście do swojego domu. Mniej więcej na zasadzie przechodzenia do mnie z herbaciarni - przez ścianę. Ale przedtem przeszliśmy przez bibliotekę, a Kilmeny maszerowała tak szybko, że ledwo mogliśmy za nią nadążyć.
Jej mieszkanie nie było puste - siedział tam niebieskoskóry mężczyzna w szatach maga, wysoki i wymizerowany. Gdy weszliśmy, wstał i obrzucił nas - a zwłaszcza zdziwioną Quedę - nieprzychylnym spojrzeniem i wyszedł bez słowa, choć Kilmeny chciała mu coś powiedzieć.
- Co tutaj robi Quass? - zapytała agentka. Kilmeny długo się wahała z odpowiedzią.
- Przychodzi często i szuka zapomnienia - rzekła w końcu enigmatycznie. - I jak widzę, nie jest zbyt zadowolony, że ktoś z jego rasy poświęcił się Chaosowi. Znowu.
- To Quass? - zdumiałam się. - Nie poznałabym go... Trochę się zmienił od kiedy w nowy rok trzymał cię zaborczo przy sobie.
- Trochę? - prychnęła. - Od śmierci brata nie jest już tą samą osobą co kiedyś. I nie zanosi się na polepszenie... Niestety nie umiem uzdrawiać dusz.
Podeszła do położonego na kanapie Rigela, uczyniła jakiś gest i głośno klasnęła w dłonie.
- Obudź się - powiedziała, unosząc mu powieki. Nie zamknęły się z powrotem, ale z drugiej strony Rigel nie wyglądał na przebudzonego. Raczej na zahipnotyzowanego.
- Nie używam konwencjonalnych metod leczenia - zwróciła się Kilmeny do pozostałej dwójki - więc może lepiej stąd wyjdźcie, kiedy będę z niego wyciągać to świństwo, którym został nafaszerowany.
- Do kogo pani to mówi? - uśmiechnął się cierpko już nie anonimowy (twierdził, że ma na imię Tas), ale wciąż działający mi na nerwy agent. Bibliotekarka odwzajemniła uśmiech, po czym zdecydowanie wypchnęła nas z mieszkania. Mocą.

- Jak długo już tu siedzimy? - zapytała Queda głosem bez wyrazu, wgapiając się w jedną i tę samą stronę jakiejś grubej księgi.
- Krótko - mruknęłam. - Dopiero jedną książkę przeczytałam.
Spojrzała na mnie ze zgrozą, ale zanim powiedziała co o tym myśli, w czytelni pokazała się Kilmeny.
- Wreszcie się pani udało? - odezwała się słodko agentka.
- Już dawno - stwierdziła sucho Oddana. - Ale kazałam mu spać, bo inaczej zaraz by chciał się zrywać i dopiec Omedze. Coś sobie zwaliła tym razem na głowę? - zwróciła się do mnie.
- Coś, co powinno zostać zakończone zanim się jeszcze zaczęło - westchnęłam. - Przez tę nerwówkę jeszcze stanę się przesądna.
- Dlaczego? - zainteeresowała się Queda.
- Dlatego, że ponoć należy wszystkie sprawy pozałatwiać w starym roku, bo inaczej będą się ciągnęły przez nowy - wyjaśniłam. - Afera z Kryształami Niebios zaczęła się dla mnie rok temu i proszę...
Kilmeny pokręciła głową i usiadła, nie spuszczając oka z agentów END-u. A na moje kolana upadła wiadomość, którą przeczytałam z niepokojem. 
Przyjedź do Marzenia! Twoja obecność pilnie potrzebna - Vaneshka.

Pieśniarka przyjęła mnie cała rozdygotana.
- Carnetia właśnie wróciła - powiedziała. - I bardzo chciała, byś się pojawiła. Czy wplątałyście się w jakąś przygodę?
- Można to i tak nazwać - odrzekłam kwaśno.
- Tak myślałam, dlatego wysłałam Leo żeby zajął się herbaciarnią. Chodź.
Carnetia leżała w łóżku, w swoim pokoju pełnym czerwonych koronek. Wyglądała jakby spała, ale gdy podeszłam, okazało się, że tylko oczy ma zamknięte i trzęsie się jak w gorączce.
- Uciekłaś Omedze? - spytałam cicho, a wtedy podniosła powieki i zwyczajnie zalała się łzami. Przyznaję, widok tej kobiety zapłakanej poważnie zachwiał moim systemem wartości i poglądów na światy...
- Proszę - wykrztusiła, a gdy zbliżyłam się jeszcze bardziej, usiadła i wczepiła się paznokciami w moją bluzkę. - Pomóż Éveardowi... Pomóż Éveardowi!
Mimo wszystko brzmiało to bardziej jak rozkaz niż jak prośba, ale zaczynałam się domyślać dlaczego Vaneshka przekonywała mnie, że rozumie siostrę. Do licha, czy fascynacja nieodpowiednimi facetami jest u nich rodzinna, jak zamiłowanie do koronek?!
- Czekaj, czekaj - próbowałam się uwolnić od jej rąk. - Powiedz wszystko po kolei.
- Podarowałam im moje ukryte wspomnienie - łkała - o tym przeklętym Krysztale. Ale Éveard przyleciał i puścił się za nimi w pogoń. Ja uciekłam...
- Zdradziłaś Omedze to, czego nie chciałaś zdradzić jemu?! - nie mogłam wyjść ze zdumienia.
- Jemu nie wolno... Wracać do przeszłości. Ta przeszłość go kiedyś zniszczy, rozumiesz?! - wyszlochała. - Nie obchodzi mnie, co zrobi Omega, ale Évearda trzeba powstrzymać! Za wszelką cenę!
Krzyczała coraz głośniej, aż w końcu zamilkła i przywarła do mnie, popłakując jak dziecko. I co ja miałam z tym zrobić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz