28 I

- Już zmieniłaś zdanie co do słuchania opowieści? - zapytała Lona, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi. - Bo chętnie nawiązałabym do wczorajszej rozmowy.
Skinęłam głową i usiadłam naprzeciwko niej, przy małym wysuwanym stoliku. Wcześniej tego dnia dałam się wyciągnąć na kolejną wyprawę do kina - tym razem na melodramat, nie na dreszczowiec. Ellil uznał, że oglądanie filmów grozy za dnia to niewypał, ale żeby zaraz wybrać wyciskacz łez? W każdym razie po seansie byłam jakoś nastawiona na smutne historie. Zwłaszcza te prawdziwe. Dla porównania, która z nas ma gorzej?
- Nie opuszczaliśmy wcześniej naszego świata, nie potrzebowaliśmy - zaczęła Lona. - Ale potem dziewczynki spotkały... Tego chłopaka, poszukiwacza skarbów. Najlepiej cudzych. Zabrał je ze sobą na wyprawę. A po jakimś czasie Leesa skontaktowała się z płaczem, że Djellia zniknęła w Wędrującej Ciemności i nie wróciła.
Rozczuliły mnie te "dziewczynki", ale nie zdążyłam się uśmiechnąć, bo za szybko przyszło zaniepokojenie.
- Wyruszyłam z pomocą, nawet nie wiedząc, dokąd... Taenen i Kylph mieli mnie dogonić zaraz po rozwiązaniu różnych paskudnych problemów na naszych ziemiach... Nigdy się tych problemów nie pozbyliśmy. Ale też żadne z nas nie wiedziało, czym właściwie jest Wędrująca Ciemność.
Uparcie dzwoniło mi w głowie na tę nazwę, wolałam jednak się nad tym nie zastanawiać. Jeszcze nie.
- Tamten chłopak skierował mnie do Arkii. Jest synem jednej z jej sióstr - dodała, jakby to miało mi wszystko wyjaśnić. - Ale ona zamiast doradzić, skrzyczała mnie, że nie jestem we własnym świecie i nie strzegę domu. A przecież nigdy wcześniej nawet nie słyszałyśmy o sobie nawzajem! Bardziej zirytowana niż zaniepokojona wróciłam do domu...
Umilkła na chwilę i wzięła głęboki wdech. Teraz miał nastąpić punkt kulminacyjny - i uświadomiłam sobie, że znowu myślę po kronikarsku.
- Okazało się, że z naszego pałacu w chmurach została zaledwie połowa - podjęła. - Był tak idealnie przecięty, nie zniszczony, tylko... Jego część przestała być. Jakby właśnie tak został zbudowany. A z Kylpha zdołałam wydusić tylko, że tę drugą połowę "coś zabrało".
- Z Taenenem i waszą córką w środku? - upewniłam się. Pokiwała głową w odpowiedzi.
- Później jeszcze raz odwiedziłam Arkię i tym razem pomogła mi wydostać Djellię - powiedziała bardzo ogólnikowo, jakby wymijająco. - Nie mogliśmy stracić również jej. Co jakiś czas wracamy do naszego świata, ale tam nie ma rozwiązania ani też nie odkryliśmy jeszcze, g d z i e ono może być.
Na tym zakończyła i zapatrzyła się gdzieś w bok nieobecnym wzrokiem. Potem podniosła się nerwowym ruchem i zrozumiałam ile ją kosztowało opowiedzenie mi tego. A jednocześnie byłam dumna, że zdecydowała mi się zwierzyć. Ja nie pobiegłabym z czymś takim do byle kogo - ale sporo nas łączyło. Wstałam szybko i objęłam ją zanim zdążyła odejść. Odwzajemniła uścisk, sprawiając wrażenie dziwnie bezradnej, bardzo dziwnie, biorąc pod uwagę naszą wczorajszą rozmowę. Tak samo jak ja się czułam - a jednak starałyśmy się nawzajem dodać sobie otuchy... Choć ja opowiedziałam jej mało, zbyt mało. Zdecydowanie wiedziałam o niej więcej niż ona o mnie.
A potem - jak to bywa kiedy czytam jakąś smutną i poruszającą scenę i nagle przychodzi mi do głowy jakiś durny komentarz czy wspomnienie - zdjął mnie śmiech pusty. Ponownie usiadłam, chichocząc coraz głośniej. Ot, przypomniało mi się jak kiedyś z Brangien rzuciłyśmy się sobie ze szlochem w objęcia - "pojechali sobie gdzieś i zostawili nas same"... Wiedziałam, że zaraz się sobą załamię - albo po prostu się załamię - ale jeszcze chwila zeszła zanim zamilkłam.
- Prze... praszam - wykrztusiłam w końcu. - Ależ jestem żałosna i - i - i nietaktowna, bogowie... Czemu jeszcze mnie nie zabiłaś, chociażby wzrokiem?
- A śmiej się, śmiej - skwitowała to Lona ze spokojem. - Śmiechem też można odreagować.
Pewnie tak, zwłaszcza, że o wiele łatwiej mi przychodzi niż płacz. Bo przecież zdolna jestem do łez tylko w chwilach szczęścia i wzruszenia albo... Kiedy dochodzę do wniosku, że sytuacja jest beznadziejna, tak naprawdę i bezpowrotnie.
Może więc jednak...?

27 I

Solitaire with a song in her heart
But what a sad song to sing
Turned her back on all that she knew
In the hopes of a golden ring...
And the rains came down
And the stars fell from the sky
Oh, how dark the night...
It always seems those castles and dreams
Fade with the morning light...
Such a sad story
That time loves to tell
Copper coins shine for the sun
From the floor of the wishing well
So the jewel of jeopardy
Shines with each dangerous step
So unsure of what we've become
What we have and what we have left
...

Blackmore's Night

- Wypad na dwór - Ellil zajrzał do mnie akurat w chwili, gdy leżałam zwinięta w kłębek i chciałam przestać istnieć. Która to chwila trwała zresztą od ładnych paru dni. - Na miłe słoneczko i świeże powietrze z atestem Ellila.
- Wspominałam ci już, że słoneczko nie jest miłe - pewnie sama bym się wystraszyła brzmienia własnego głosu, gdyby, była w stanie przejmować się czymś oprócz własnych myśli.
- Tym bardziej uderza mnie pewna myśl - rzucił, przekrzywiając głowę. - Że mianowicie zachowujesz się jak Shyam.
Dopiero teraz raczyłam na niego zerknąć i musiałam mieć idiotyczną minę, bo zdjął go atak śmiechu.
- Że co proszę?
- No, ewidentnie... "Co się stało z moim światem, ja tak nie chcę, będę wszystkich ignorować, a słońce jest złe". Poznajesz?
Powoli, bardzo powoli usiadłam, odgarnęłam włosy i posłałam mu śmiertelnie poważne spojrzenie.
- Wiatr też jest zły - powiedziałam równie wolno.
Tak, bez wątpienia moim zamiarem było wygłoszenie tak samo śmiertelnie poważnej mowy. I może nawet mądrej i inteligentnej. Ale na pewne rzeczy mnie po prostu nie stać, niestety.
W tej chwili cały mój starannie wypracowany nastrój mógł szlag trafić, mogłam wybuchnąć histerycznym śmiechem albo gniewem na samą siebie. Ale musiało to poczekać, bo mimo wszystko byłam jeszcze zbyt otępiała. Powroty do rzeczywistości (dwuznaczność niezamierzona) bywają męczące.
- Ha, to żyje - Ellil radośnie wyszczerzył zęby. - Może ja w takim razie pójdę i wgram zawartość tej dyskietki do komputera pokładowego, to cię najpewniej jeszcze rozrusza.
- Dotąd nie miałeś ochoty się do niej dotykać długim kijem - przypomniałam - a teraz taka zmiana? Taki jesteś ofiarny?
- Nie aż tak - roześmiał się, po czym złapał mnie za rękę i wyciągnął z kabiny. - Ja cię ożywiłem, niech cię rozrusza kto inny. Mnie Djel właśnie ciągnie do kina, na dreszczowiec.
I tyle. Wyciągnął, pomachał i zostawił w przypuszczalnie pustym sferolocie. Westchnęłam i postanowiłam przynajmniej zrobić sobie coś do picia, bo nawet na herbatę nie miałam ostatnio ochoty. Chyba, że uspokajającą, na dobry sen. Może i faktycznie dobry, jakoś zaczęłam się cieszyć, że nie pamiętam swoich snów.
Z kubkiem parującego napoju w ręce wyszłam na zewnątrz. "Nefele" stała na łące, tuż przy wjeździe do wielkiego miasta. Słońce rzeczywiście świeciło w oczy, co jednak nie przeszkadzało Lonie, siedzącej na trawie i wystawiającej twarz do światła. Czy tu nie było zimy?
- Jesteśmy w takim zakręconym klimacie - wyjaśniła Lona i uświadomiłam sobie, że zadałam to pytanie na głos. - Gdybyś przeszła przez to miasto, dotarłabyś nad ciepłe morze. Spodobałoby ci się.
- Jeśli tak wygląda tu zima, to nie chcę zastanawiać się nad latem - mruknęłam, siadając obok niej. - Zostałyśmy tylko we dwie?
- Tak. Leesa i Kylph wybrali się kupić zapasowe części do "Nefele". Znając ich wieczną niezgodność opinii, prorokuję, że wrócą dopiero za kilka godzin.
- A dlaczego nie wylądowaliśmy w samym mieście? Nie byłoby to wygodniejsze?
- To długa historia - machnęła ręką.
- Jaka?
- A co to dla ciebie za różnica? - uśmiechnęła się złośliwie. - W ostatnich dniach wyraźnie dawałaś do zrozumienia, że nie chcesz słuchać żadnych naszych historii.
- To nie jest kwestia chęci - skrzywiłam się. - Raczej obawa, że jeśli się za bardzo wczuję w tę rzeczywistość... Stanie się moją jedyną. Bezpowrotnie.
- Nie do końca rozumiem twój punkt widzenia. Skoro już uznałaś swoje położenia za beznadziejne, to co si szkodzi się wczuwać?
Odsunęłam się od niej prędko, przerażona jej słowami, jej osądem sytuacji.
- Dlaczego uważasz, że... Za beznadziejne?!
- A nie uznałaś? - zdziwiła się. - Przecież tylko leżysz i wegetujesz zamiast próbować szukać jakiejś drogi do domu. Ja szukam od ponad czterech lat, a jeszcze nie zrezygnowałam; widocznie za łatwo się poddajesz.
Za łatwo? Pomyślałam o swojej wędrówce przez życia, o próbach wyjaśnienia tajemnicy mojego pierwszego wcielenia. Ale to było zupełnie co innego.
- Kogo szukasz? - wyrwało mi się pytanie, które zaskoczyło nas obie.
- Zostawiłaś tam kogoś - domyśliła się Lona.
- Zostawiłam tam wszystkich - powiedziałam i nagle oczywista odpowiedź przyszła do mnie jak błysk. - Szukasz Taenena, prawda? To dlatego nic o nim nie mówiłaś.
- Więc teoretycznie powinnaś mieć większą motywację - Lona wydawała się ignorować moje ostatnie słowa, ale tylko przez chwilę. - Taenena i Vissyi, owszem.
- A Vissya to...?
- W tym roku powinna skończyć siedem lat - spuściła głowę, a jej głos ucichł i nabrał gorzkich tonów - Gdziekolwiek jest, nawet nie wiem, czy mnie pamięta.
Tym razem ja miałam ochotę nią potrząsnąć. Dobry znak?
- Skoro jest z nią Taenen, nie pozwoli jej o tobie zapomnieć - prychnęłam.
- Tak? Nawet nie wiem czy żyją i mają się dobrze - znowu na mnie spojrzała, a jej wzrok przeszywał na wylot. - A jednak szukam, a skoro los nas znowu złączył, powinnyśmy szukać razem albo razem się poddać.
Nie wiedziałam co na to powiedzieć, czy w ogóle coś mówić, czy przyznać jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie jej determinacja, czy znowu pogrążyć się w gniewie na samą siebie.
- Tak czy inaczej, muszę chyba dowiedzieć się jak najwięcej o światach - stwierdziłam w końcu. - Żeby wymyślić jak szukać albo... się wczuwać. Jest tu jakaś Biblioteka na Pograniczu czy coś w tym rodzaju?
- Coś w tym rodzaju - odrzekła Lona powoli, z zastanowieniem. - Zawieziemy cię tam.
Już więcej się nie odezwała, zresztą ja też nie, jakby limit słów na ten dzień się wyczerpał. po prostu siedziałyśmy bez ruchu, pozwalając by promienie słońca dawały nam przyjemne ciepło. Dopiero później przypomniałam sobie o herbacie i wypiłam ją już wystudzoną. Nie żebym miała się akurat tym martwić...
A Leesa i Kylph wrócili całkiem prędko.

24 I

...Przerwałam poprzednim razem tak ni w pięć, ni w dziewięć, wiem. Próbowałam potem pisać dalej, ale zdolna byłam tylko do rysowania szlaczków na stronie obok. Raczej jej nie wyrwę, będzie dowodem na to, że coś jednak robiłam przez ostatnie kilka dni. Bo tak poza tym to głównie siedziałam przy oknie, kiedy przemierzaliśmy międzysferę, kiedy zatrzymaliśmy się znowu w jakimś świecie, nie mam pojęcia w jakim, bo nie wychodziłam jeszcze na zewnątrz ani nikogo nie pytałam.
W ogóle staram się jak najmniej odzywać, muszę zostawać tylko z własnymi myślami i o dziwo, Ellil jako pierwszy to zrozumiał. Mogłabym oczywiście wynieść się stąd i nie zawracać im głowy swoją osobą, zaszyć się gdzieś w samotności, ale, jak już mówiłam, nadaję się na razie tylko do rysowania szlaczków. Nawet nie mogę porządnie pozbierać myśli ani rozeznać się we własnej sytuacji. Ale jeśli jest taka, na jaką wygląda - mianowicie, że trafiłam nie tyle do innej domeny, co do jakiejś równoległej rzeczywistości - to od początku nie powinnam była robić niczego, co by oznaczało i pogłębiało moją przynaleźność tutaj, do tej jeszcze nie znanej.
Prędko przyszło do mnie opamiętanie, prawda? Chyba że teraz histeryzuję, a prawdziwe opamiętanie dopiero przede mną. Ale w takim razie co potem?

19 I

Z samego rana trafiła mnie nagła myśl, że dzisiaj urodziny mojej przyjaciółki, a nawet nie wiem, w którą stronę jej wysłać życzenia. Dotąd mi się to nie zdarzało.

- Dzisiaj nów - stwierdziła Lona, spoglądając w niebo. - Jeśli nic się nie zdarzy, jutro wyjeżdżamy.
- A co takiego ma się wydarzyć? - zainteresowałam się.
- Pewnie nic - pokręciła głową. - Ale daliśmy komuś słowo, że będziemy pilnować.
- Przylatujecie tu podczas nowiu, bo coś się ewentualnie może wydarzyć? Może jeszcze co miesiąc?
- Co trzy miesiące - sprostowała. - Nic nam zwykle nie stoi na przeszkodzie, a Kylph by mi nie darował, gdybyśmy to przegapili.
- Ale co przegapili?
- Sama dokładnie nie wiem - przyznała. - Ale kiedy już się stanie, na pewno od razu będziemy wiedzieli, że to właśnie to.
Nie mogłam się nie zgodzić z takim sposobem myślenia.
Było zimno, postanowiłyśmy więc wrócić na statek. Już od wejścia słychać było - dość głośną zresztą - rozmowę sióstr.
- Jak to od niego?! - gorączkowała się Djellia. - Tyle się nalatałyśmy, żeby zabrać mu Puszkę Pandory, a w końcu to on nas znalazł?!
- To do niego podobne. Zaraz po moim powrocie na Ainult wparował tam bezczelnie, z paroma koleżkami z tej tak zwanej gildii - potwierdziła Leesa. - I był nad wyraz rozczarowany, że cię z nami nie ma.
- I dał nam tę rzecz do odpędzania magicznych mocy w ramach zadośćuczynienia, tak?
- Tak powiedział, ale spodziewałam się, że będzie w tym jakiś haczyk... Ciekawe, skąd to ukradł.
- Zapytasz go o to, gdy złoży nam następną wizytę - wtrąciła Lona, dając znać o naszej obecności. - Zresztą już wtedy mogłaś to zrobić.
- Nie zdążyłam - prychnęła Leesa, a jej siostra nagle o czymś sobie przypomniała.
- Właśnie! Lona, musisz zobaczyć, co Miya ma ze sobą! - doskoczyła do nas, podekscytowana.
- Co ja mam? - zamrugałam powiekami bez zrozumienia.
- No, tę miniaturę światów! Nie wyobrażasz sobie jaka ona jest dokładna - zwróciła się do Lony z wyjaśnieniem. - Pokazuje nawet, gdzie jest Wędrująca Ciemność w danej chwili...
- Poważnie? W takim razie chętnie zobaczę.
Nagle zostałam złapana za rękaw i pociągnięta do malutkiej kabiny, w której spałam. Siedział tam Ellil z nosem w mojej książce; tyle już robił eksperymentów ze swoją wietrzną mocą, że w końcu się trochę zmęczył, a może znudził. Klapnęłam obok niego i wytrząsnęłam z torby zeszyt i pióro, teczkę z rysunkiem, jakąś dyskietkę i wreszcie pudełeczko z miniaturą.
- Co to? - Ellil błyskawicznie odłożył książkę i zajrzał mi przez ramię.
- Które "to"?
- No, to - wskazał na dyskietkę.
- A wiesz, że nie mam pojęcia? - przyjrzałam się jej. - To nic twojego?
- Nic o tym nie... Czekaj, lepiej nie dotykaj - powstrzymał mnie zanim wzięłam ją do ręki. - To zbyt podejrzane.
- Paranoik się z ciebie robi... Przecież nie ma żadnej lilijki. W widocznym miejscu.
- A to znaczy, że mogła ją podłożyć smarkata. Tym bardziej trzeba ostrożnie.
- Tym bardziej paranoik - skomentowałam. - Co tam mogła nagrać, wirusa?!
Powoli podniósł się z zamyśloną miną.
- A wiesz, że... Coś tu może być na rzeczy - powiedział nieobecnym głosem, po czym zagarnął książkę i wyszedł, robiąc więcej miejsca dla dziewczyn. Obstąpiły mnie ze zniecierpliwieniem, więc otworzyłam pudełeczko i pokazałam im światy.
- Co za precyzja - zachwyciła się Lona. - Faktycznie, jest nawet Wędrująca Ciemność... Ale gdzie my jesteśmy? Te punkty się poruszają jak chcą.
- Jesteśmy tu - wskazałam palcem i fragment międzysfery powiększył się, ukazując ledwo widoczną białą kropkę. - Dość daleko od tego mrocznego czegoś.
- "Mrocznego czegoś" - fuknęła Leesa. - Nie wiesz, czym jest Wędrująca Ciemność, a śmiesz się nazywać podróżniczką po światach?
- Nie po tych światach - przypomniałam. - Nigdy nie słyszałam o Wędrującej Ciemności... Ani o Arkii, choć dano mi do zrozumienia, że powinnam. Za to poznałam jeden z Filarów Chaosu i rozmaite bóstwa - rzuciłam z rozpędu, co spowodowało, że wszystkie trzy zaczęły mi się przyglądać, jeśli nie podejrzliwie, to przynajmniej badawczo.
- Jak to p o z n a ł a ś Filar Chaosu? - zapytała łagodnie Djellia. - Przecież one wszystkie stoją w jednym miejscu, podobnie jak Filary Ładu... Chociaż nikt nie wie, g d z i e jest to miejsce.
Tym razem to ja zrobiłam podejrzliwą minę.
- A ile ich jest?
- No... Po trzy - teraz już patrzyły na mnie jak moja ulubiona pani doktor w klinice.
- I zawsze ich było po trzy? - uparcie próbowałam poskładać sensownie tę nową wiedzę, ale kiedy Djellia pokiwała głową, wszelkie próby poszły w diabły.
- I wy też nic nie słyszałyście o Domenie Promienistych? - zwróciłam się tym razem do Lony i Leesy. - Albo o Srebrnej? I o Starym Świecie?
- O Starym Świecie to akurat każdy słyszał - prychnęła ta druga. - A Srebrna Domena została wchłonięta przez Lustrzaną parę wieków temu, kiedy Srebrne Smoki Sera'fiel próbowały wzniecić bunt przeciw Chaosowi. Gdzieś ty się uchowała, że tego nie wiesz?

...

18 I

- Wyglądałaś wtedy inaczej - powiedziała Lona, kiedy zobaczyłyśmy się rano i byłam pewna, że nikt nas nie słyszy. - A przynajmniej postrzegaliśmy cię inaczej. Bardziej zwyczajnie.
Zdążyłam jej już opowiedzieć czym jestem i właśnie zabrałyśmy się do snucia refleksji nad tym, kim byłam w t e d y. Opowiedziałam bardzo ogólnie, więcej jednak nie wymagała.
- To była inna rzeczywistość - westchnęłam - której granicę jakimś cudem potrafiłam przekroczyć. Dlatego teraz nie jestem pewna, gdzie mnie właściwie zaniosło... Gdzieś, gdzie trafiają stare i zapomniane opowieści?
Nie gubiła się w przebiegu moich myśli; od razu wiedziałam, że należy do tych, w rozmowie z którymi mogę przejść na zupełnie inny stopień postrzegania światów i rzeczywistości. Jak Renê, Vanny, Aeiran i jeszcze parę wyjątkowych osób.
- Czy powinnam się czuć tylko twoim wymysłem? - prychnęła. - Ja też dawno temu wierzyłam, że postaci z dziecięcych baśni istnieją naprawdę, a nie znaczy to, że rzeczywiście istniały.
- Może istniały tam, dokąd nie dotarłaś fizycznie - wzruszyłam ramionami. - Cóż, dla mnie istnieliście wszyscy bardzo intensywnie, ale teraz tylko ty mnie pamiętasz.
- Kylph tylko udaje, że cię nie pamięta. Zresztą wtedy przebywał głównie z moją siostrą i rzadko dostrzegał cokolwiek poza nią.
- A ona by pamiętała? Albo Taenen?
- O to raczej nie ma co pytać - powiedziała kwaśno Lona. - Nie widziałam Velxy od ośmiu lat.
- Niemożliwe - wykrztusiłam, kiedy już wróciła mi mowa. - Przecież ona nigdy nie darowałaby sobie pakowania cię w kłopoty!
- A jednak. Zniknęła bez słowa tuż po moim ślubie z Taenenem i od tamtej pory nie miałam od niej znaku życia.
Zdziwiona byłam, że mówi o tym tak spokojnie, ale w końcu minęły już lata - i nie mam tu na myśli, że przestała szukać i się martwić, tylko że razem z dojrzałością przyszło doskonałe ukrywanie emocji. Właśnie tym różniła się od "dawnej" Lony - była bardziej opanowana i stonowana, nie wydawała mi się już osobą, która bez namysłu rzuciłaby się w wir walki, zwłaszcza jeśli to zdecydowanie nie jej walka.
Szkoda, bo jeśli naprawdę trafiłam do zapomnianej opowieści, chętnie spotkałabym również Velxę, bo zawsz otaczało ją sporo tajemnic, powiedziałabym wręcz, że ponadczasowych i ponadprzestrzennych. Natomiast na pytanie o Taenena Lona odpowiedziała tylko dziwnym uśmiechem. Tak podejrzanie, kącikiem ust.
- Co? - zareagowałam odpowiednio podejrzliwie. - Chcesz mi właśnie powiedzieć, że nie zamierzasz mi opowiadać tej części swojego życia, do której nie miałam dostępu, tak?
- A ty? - nie przestała się uśmiechać. - Mam się spodziewać, że nadal będziesz mnie nagabywać o to, kto pozbawił mnie oka?
A zatem nie zapomniała mi tego... Zachichotałam nieco histerycznie.
- Zastanowię się nad tym.
- Ja też.
Widocznie to jeszcze nie jest ten moment, w którym zaczynają się długie zwierzenia. Najlepsze do tego są ciche wieczory pod gwiazdami albo w jakichś więzieniach bez wyjścia. A może taka chwila nigdy nie przyjdzie, może to opowieść z serii "nie mamy nic i nie chcemy niczego wiedzieć o sobie nawzajem, ważne, że razem tu przynależymy"? Nie, to się raczej nie zgadza, bo coś jednak o sobie wiemy.

Może nie powinnam się zastanawiać nad własnym miejscem w obecnym porządku rzeczy tylko nad samym porządkiem, o ile oczywiście jakiś istnieje. Jestem teraz na statku poszukiwaczy przygód i nie tylko, przy okazji przyjmujących dziwne zlecenia od prawie każdego, na kogo się napatoczą. Napisałam słowo w słowo to, co zreferował mi Kylph, dyżurny "pseudonaprawiacz" i okazjonalnie pilot "Nefele". Gwoli formalności napiszę - jest chudy i sprawia wrażenie, że mógłby wygiąć swoje ciało sporo poza granice ludzkiej możliwości. Poza tym ma wyrazistą mimikę (nawet jeśli nie może marszczyć brwi, bo ich po prostu nie ma) i skośne oczy, w których najbardziej widoczne są czerwone tęczówki. Ze wszystkich z tamtej starej historii, których do tej pory spotkałam, tylko on jeden zupełnie się nie zmienił. To jedna z charakterystycznych cech rasy nazywanej hinderlyik czy też po prostu "kłopotnikami". Mówi się (gdzie? nie pamiętam...), że pozostają oni nietknięci przez czas i doświadczenie, tak jak niezmienne są problemy, które ciągle dotykają ludzkość. Cóż, Kylph jest w tej chwili chyba najmniej uciążliwym problemem z możliwych (chyba, że zapyta się Leesę), może dlatego, że nie ma w pobliżu dziewczyny, którą swego czasu obskakiwał, i brak mu motywacji do siania zamętu. Może zatem trochę się jednak zmienił.
Siostrom przybyło kilkanaście lat i na tym koniec, zresztą i tak wyglądają na trochę młodsze niż są. Rozpoznałabym je zawsze i wszędzie. Na tym tle najbardziej chyba zmieniła się sama Lona, choć widać to dopiero na drugi rzut oka. Wspomniałam już o tym wyżej; zawsze spadało na nią sporo kłopotów, które jej jednak nie zniechęcały, a wręcz przeciwnie, hartowały. Ciągle pamiętam młodziutką dziedziczkę pałacu w chmurach, która w walce o swoje straciła lewe oko i część ideałów; nie przeszkadzało jej to jednak ani w zachowaniu cierpliwości dla wybryków młodszej siostry, ani w zwaleniu sobie na głowę dwóch dziewczynek, które miały jeszcze bardziej przechlapane od losu. Dawno to było i nie pamiętam już kolejności wydarzeń ani - czasami - samych wydarzeń, ale gdybym trochę pomyślała, odtworzyłabym je na nowo. A może tylko wydawałoby mi się, że je sobie przypominam, podczas gdy wyobrażałabym je sobie naprawdę od nowa i zupełnie inaczej? Czy ułożyłabym im inną przeszłość? Ech, nie wolno odpływać w takie skrajności, zawsze się upierałam, że nie mam i nie chcę mieć wpływu na zmiany w rzeczywistości, a tu nagle coś takiego.

Trochę lecieliśmy przez tę dziwnie obcą międzysferę, aż wylądowaliśmy na wielkiej platformie zawieszonej na nocnym niebie. Przypomina mi trochę to miejsce, gdzie stoi pałac królowej Andromedy, ale jest bardziej pusta, bardziej chłodna i nie prowadzi do niej żadna droga, którą na upartego dałoby się pokonać samochodem. Stoją tu tylko jakieś stare i niezdatne do działania sferoloty - Kylph wyjaśnił mi, że ich właściciele pozabijali się nawzajem z jakiegoś błahego powodu i że kiedyś znajdowała się tu scena. Ciekawe co na niej wystawiano i dla kogo.

W samą porę przerwałam pisanie, bo wyspany Ellil trochę się rozpędził w sprawdzaniu swoich możliwości i statkiem mocno zatrzęsło. Przypuszczam, że tymi innymi też. Ciekawe czy pisanie na zewnątrz byłoby bezpieczniejsze.

17 I

Trafiliśmy w jakiś bezczas, jakąś nieokreśloność. Dałabym głowę, że byliśmy tam najwyżej parę godzin, ale później okazało się, że minęły prawie trzy dni.

- Ktoś mógłby nam chociaż wytłumaczyć, czego się tu od nas chce - mruknęłam, unosząc się we mgle. To było całkiem miłe uczucie, coś jak stan nieważkości, ale bez żadnych ewentualnych sensacji żołądkowych. Oczywiście zawsze pozostaje dyskusyjne pytanie czy coś takiego jak ja powinno w ogóle mieć żołądek, ale na przykład Djellia też na nic nie narzekała.
- Tym razem nie ma Arkii, żeby nam pomogła - wzruszyła ramionami. - A może już straciła cierpliwość. Najwyraźniej siły nadprzyrodzone nie pogodziły się z obecnością konkurencji.
- I to jest ich kara? Skazanie mnie na bezczynność? - zirytował się Ellil. - Za dobry pomysł mieli, niech ich...
- No to powiej trochę - zaproponowałam. - Spróbuj rozwiać tę mgłę.
- Właśnie problem w tym, że nie bardzo mogę. Nie zauważyłaś, że już od paru minut próbuję?
Obie pokręciłyśmy głowami.
- Widać skutecznie odcięli mnie od zasobów... Hmm, powietrza tego świata. A moją własną moc może ten zielony wyziew jakoś tłumi albo usypia... Nie wiem - zamyślił się i rzeczywiście ziewnął.
- Lepiej by było, gdyby wykopali nas z tego świata albo poczekali aż sami go opuścimy - stwierdziłam. - Chciałabym ich spotkać i im to powiedzieć.
- A skąd wiesz, że to są w ogóle jacyś "oni"? - zapytała Djellia. - To po prostu może być po prostu ogół natury... Z jakimś własnym instynktem czy czymś takim. Do rozumu byś temu nie przemówiła.
- Po co ja się w ogóle angażowałam w coś takiego - szepnęłam sama do siebie, nie zważając, że tamci dwoje i tak słyszą. - Powinnam próbować się rozeznać w tych światach. Znaleźć drogę do domu.
- Przecież możemy ci w tym pomóc, zresztą chyba chciałaś spotkać się z Loną - zauważyła Djellia, a w jej głosie usłyszałam wyrzut. - Tylko, że jej umiejętność zjawiania się w najbardziej stosownych momentach chyba tym razem zawiedzie.
- Dlaczego? - spytałam mimowolnie; Ellil przez ten czas zdążył zwyczajnie zasnąć w powietrzu.
- Bo to terytorium bogów - powiedziała po prostu. - Gdyby Lona potrafiła dać radę bóstwom, nie straciłabym z nią kontaktu na prawie dwa lata. Dopiero interwencja Arkii pomogła... Dlatego teraz mamy u niej dług.
- Byłaś gdzieś uwięziona? - zainteresowałam się. - To dlatego teraz Leesa tak się o ciebie martwi?
- To stara historia - machnęła ręką. - Teraz już...
Umilkła, gdy przestrzeń wokół nas nagle zamigotała. I jeszcze raz. A potem pękła, rozwiewając przy okazji mgłę. I w powstałej szczelinie pojawił się pokaźny statek - biało-złocisty, dwupoziomowy, ze sporą kabiną pilota. I z kimś o bujnej czuprynie i długich uszach siedzącym przy sterze. Ten ktoś pomachał do nas, a Djellia zareagowała na ten widok otwarciem ust, nie wykrztuszając przy tym ani słowa.
Statek powoli podleciał do nas, otwierając gościnnie swe podwoje. Napis na nim głosił: "Nefele".
- Jazda do środka! - zawołała równie gościnnie Leesa. - Zaraz będziemy mieć potężne kłopoty!
Mimo wszystko Djellia szybko się pozbierała i najłatwiej przelewitowała do siostry, podczas gdy ja próbowałam obudzić Ellila. Nie udawała mi się ta sztuka, chwyciłam go więc za rękę, żeby przeholować. Nie było to jednak takie proste. Nigdy nie byłam wyszkolona w lewitacji, a skrzydeł nie rozwijałam od wieków, prawdę mówiąc zapomniawszy, że w ogóle kiedykolwiek ich używałam. W końcu Leesa straciła cierpliwość, wypadła na zewnątrz i pociągnęła mnie za sobą, a ja pociągnęłam boga wiatru. W samą porę, bo mgła wróciła i zaczęła gęstnieć, formować się w mniej-więcej ludzkie kształty, które powoli płynęły za nami.
- Czy narobiliśmy sobie jeszcze większych długów u Arkii? - usłyszałam protestujący głos Djellii.
- Większych się nie da, dziewczyno - odpowiedział drugi głos z rozbawieniem. - Zresztą ona nam tylko uchyliła przejście. Ochrzaniwszy przedtem za opieszałość.
Drzwi zamknęły się, w Ellil klapnął na podłogę; Djellia przerwała rozmowę i zajęła się nim, ja natomiast spojrzałam bez słowa na wysoką kobietę w okolicach trzydziestki, przed którą właśnie stanęłam. Przyglądała mi się z uwagą, a na jej ustach błąkał się nieodgadniony uśmiech. Ciemnoblond włosy nosiła krótsze niż dawniej i, co oczywiste, wydoroślała (żeby nie powiedzieć: zmężniała)... Ale nie straciła zamiłowania do butów na koturnach - pozwalających górować nad wszystkimi - a w niebieskim oku czaił się znany mi dobrze błysk.
Odpowiedziałam na uśmiech i uścisnęłam wyciągniętą do mnie rękę.
- Lona.
- Madelyn.
Żadnych niejasności, żadnych więcej obaw.
- Ostatni, który nazwał mnie tym imieniem, dostał ode mnie w twarz - wyrwało mi się.
- Właśnie za to?
- Wcześniej.
- No to się nie liczy - Deilona Ranonkel (a może już od dawna ev Liron, nie zdziwiłabym się) nie puściła mojej ręki, ale odwróciła się do Leesy, która chyba już od pewnego czasu próbowała coś jej powiedzieć. Dopiero wtedy uzmysłowiłam sobie, że statkiem zaczęło trząść. Przeciwnicy, chociaż z mgły, dysponowali najwyraźniej sporą siłą.
- Na powitanie będzie czas, gdy już będzie spokojnie! - warknęła dziewczyna. - To nas obstąpiło i nie wypuści!
- W takim razie chyba pamiętasz, jak się umówiliśmy - powiedziała spokojnie Lona.
- Ty naprawdę wierzysz w ten jego niezawodny sposób?!
- A dlaczego nie? Pierwsza mu tę rzecz wyrwałaś z rąk, więc byłam pewna, że i ty...
Leesa tylko fuknęła i pospieszyła do kabiny pilota.
- Przejmuję stery! - usłyszałam jej wołanie. - Kulfon, leć uruchomić tę tarczę, będzie na ciebie w razie czego!
- Powtarzam po raz ostatni, przestań...
- Nie czepiaj się szczegółów, tylko biegnij, co?
Wejście do kabiny ponownie się otworzyło; tym razem przebiegł obok nas chudy chłopak o rudobrązowej czuprynie i zaczął majstrować przy czymś wiszącym na ścianie. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że nigdzie nie ma Ellila ani Djellii - taka filigranowa, a sama go gdzieś przetaszczyła?
Coś zajaśniało wokół statku, przez małe okna nie widziałam dokładnie, ale była to jakaś osłona. Bardziej zastanawiało mnie, dlaczego mgliste postacie wieją od niej jak od zarazy. Nie lubiły produktów techniki? Fakt, że świat wydawał się raczej baśniowy, ale widziałam tylko jego mały kawałek, więc diabli wiedzą. Grunt, że "Nefele" ruszyła - i to prędko - z powrotem przeciskając się przez szczelinę między wymiarami i wracając do świata materialnego, nad którym świeciły już gwiazdy.
- No, to lepiej zmywajmy się w międzysferę - zarządziła Lona, po czym ziewnęła. Widząc powracającą Djellię, uśmiechnęła się do mnie jeszcze raz, pomachała i zniknęła za innymi drzwiami.
- Ellil śpi - poinformowała mnie czarnowłosa. - Chodź, wszystkim nam przyda się trochę snu.
Byłam co prawda skonsternowana, ale nie mogłam się z nią nie zgodzić.

15 I

- Widzę pewien błąd w rozumowaniu - wytknęłam Arkii. - Skoro elfy tak chcą odzyskać to żelastwo, dlaczego mają robić problemy, gdy zechcemy je zwrócić?
- Ponieważ albo same nie wiedzą czego chcą, albo są hipokrytami - parsknęła. - Kiedy oznajmiłam im, że posłałam po Puszkę, wyglądały na zdruzgotane... Ale równie zdruzgotane były, gdy została skradziona.
- Znaczy, pozują na męczenników?
- W jakim sensie? - zainteresował się Ellil.
- W sensie "ach, jakie to niebezpieczne, ale my jesteśmy ofiarni i przyjmiemy to na siebie".
- Może nie aż tak. Raczej "ach, to jest tak niebezpieczne, że lepiej, by wcale nie istniało, ale skoro istnieje, to niech już będzie u nas" - czarodziejka uśmiechnęła się kącikiem ust. - Czyżbyś była uprzedzona, podróżniczko?
- Skądże - wydęłam usta. - Cóż poradzić, że większość napotkanych przeze mnie elfów nie dawała się lubić?
Takie oto niewiele mówiące rozmowy toczyliśmy przez ostatnie dwa dni. Arkia zapewniła nam miły pokoik z (wyczarowanymi naprędce) miejscami do spania, potem zaś rzadko odnotowywała naszą obecność. Przesiadywała zazwyczaj na górze, patrząc w ten swój teleskop, ale pozwoliła nam czytać niektóre ze swoich książek. Ja i Djellia prędko się do nich dorwałyśmy; okazało się jednak, że czytać nie bardzo jest co, bo książki zawierały same ilustracje. Próbowałyśmy więc odgadywać, co przedstawiają, puszczając przy tym wodze fantazji, a gdy czarodziejka to widziała, uśmiechała się lekko.
Ellil natomiast najwięcej czasu spędzał na dachu wieży, całym sobą chłonąc zimne i rześkie powietrze i udając, że wcale a wcale nie jest zagrożeniem dla tutejszych sił natury.

Nadszedł wreszcie dzień festynu, co uświadomiliśmy sobie, gdy Arkia zrobiła nam wczesną pobudkę.
- Wstawać i ubierać się, śpiące królewny - zakomenderowała. - Ellil już dawno nie śpi.
- A to on w ogóle sypia? - ziewnęłam, nie chcąc opuszczać ani zapomnieć miłego snu. Za to Djellia wstała z wyraźną ulgą.
Ubrałyśmy się cieplutko i dołączyłyśmy do czekającego już na zewnątrz boga wiatru. Czarodziejka nie wyszła z nami, pożegnała się w progu.
- Mój asystent otworzy wam bramę do miasta - zapowiedziała, rozglądając się za chłopcem, ale nie było go nigdzie widać. Dziwne, przez ostatnie dni nie widzieliśmy go ani razu...
- Rien!!! - zawołała donośnie i dopiero wtedy pojawił się z cichym trzaskiem, jakby iskier.
- Co cię zatrzymało? - zapytała z ironią w głosie. - Przecież nie chęć dalszego pobytu tam, gdzie byłeś.
- Chęć chęcią, a przymus przymusem - odparł cierpko rudowłosy, kłaniając się pospiesznie.
- Czy on przypadkiem nie nazywał się inaczej? - zwrócił uwagę Ellil. - Chyba nie tak nam się przedstawił...
- Tutaj nazywa się Rien. Tutaj zawsze nazywał się Rien - Arkia spojrzała na chłopca spode łba, na co ten uciekł wzrokiem zarówno przed nią, jak i przed nami. Zaintrygowało mnie to, więc później, już będąc w mieście, zajrzałam na chwilę do zeszytu, ale tam nie znalazłam innego imienia, choć skłonna byłam przyznać rację Ellilowi. Tak czy inaczej, Rienowi nie sprawiło trudności otwarcie bramy - po prostu przyłożył do niej dłonie, pojaśniała i uchyliła się, skrzypiąc.
- Jeśli są tacy niegościnni, to czy możemy być pewni, że nas nie wykopią z festynu? - zapytałam na odchodnym.
- Nie sądzę - wzruszył ramionami. - Wchodzicie przyzwoicie przez bramę, będą wiedzieli, że to my was wpuściliśmy.
Doprawdy, czy to oni są tak niekonsekwentni, czy ta opowieść sama w sobie?

Dziwne to miasto, Wenden. Nie da się ukryć, że robi wrażenie, z fantazyjnymi budowlami i rzeźbionymi pnączami bluszczu i winorośli na ścianach. Chociaż szkoda, że nie są to prawdziwe rośliny. A może kiedyś były żywe, ale obróciły się w kamień? Czy istnieje lepszy sposób na zaklęcie ich piękna w dziele sztuki? Oczywiście, moja odpowiedź byłaby twierdząca, ale lubię sobie czasem poteoretyzować.
Cicho było na ulicach. I pusto, choć zdobnie we wstęgi z jakimiś napisami. Tak zresztą było już kiedy zaglądałam przez ogrodzenie, żeby sprawdzić czy naprawdę nikt nie strzeże wejścia. Jednak miasto nie sprawiało wrażenia wymarłego - raczej przyczajonego. Czekającego, by poderwać się do... Właśnie, do czego?
Dopiero na placu w centrum dało się słyszeć gwar podekscytowanej publiczności. Tak, od razu przyszło mi na myśl, że zebrane tam elfy kojarzą się z publicznością, nie mogącą się doczekać aż na scenę wyjdzie gwiazda estrady i da koncert. Sama scena... Znaczy, coś w rodzaju rusztowania wznosiło się dumnie na środku placu, częściowo przykryte czerwoną zasłoną.
- Za chwilę wstąpi tam arcykapłan i zacznie odprawiać rytuał - szepnęła Djellia. - Wtedy wystarczy przemknąć do świątyni, znaleźć komnatę, w której powinna stać Puszka Pandory...
- I dyskretnie zniknąć - dokończyłam. - I tak nie zwraca się tu na nas uwagi.
- Całe szczęście - mruknęłam. - Pierwszy raz jestem w tym mieście, ale za bardzo przypomina mi Chinedu. Atmosferą.
- A co tam jest? - zainteresował się Ellil.
- A, rządzi tam taka dziwna sekta... - dziewczyna westchnęła i machnęła ręką. - Nie warto opowiadać, lepiej najpierw odnieść to żelastwo. Nie po to się za nim uganiałyśmy po światach...
Świątynia była wielka i kanciasta, niepasująca do innych budynków w mieście. Gdy weszliśmy do środka, naszym oczom ukazał się długi korytarz z dwoma rzędami drzwi. I to wszystko. Cicho i ascetycznie.
- Na końcu korytarza jest sala modlitw - przypomniała sobie Djellia. - A któreś z tych drzwi prowadzą do komnaty, o którą nam chodzi.
- A co jest w pozostałych? - mruknęłam. - Inne potężne artefakty, które lepiej, żeby były tu, niż gdzie indziej?
- Nie zdziwiłbym się - zachichotał Ellil. - Jakoś dziwnie mi to przypomina miejsce pracy Aislinn, tak samo starożytne i zatęchłe. Tylko pułapek brak.
- Skąd wiesz, że brak? - prychnęłam, oglądając uważnie wszystkie drzwi. Na każdych wyryte były elfie runy, ale zupełnie inne niż te, z jakimi się dotychczas stykałam. Zupełnie nie umiałam ich odczytać. Na szczęście Djellii szło to lepiej.
- Słuchajcie, z tych napisów wynika, że tu faktycznie są artefakty - powiedziała. - Albo że wkrótce będą.
- Świetny pomysł na kuszenie złodziei - skomentował Ellil. - Brakuje tylko neonów.
- Przynajmniej jeden złodziej dał się skusić..
W końcu znaleźliśmy drzwi, na których nie widniały żadne znaki. Do tego były uchylone, co mogło albo być pułapką, albo dowodem na to, że nie ma czego stamtąd ukraść. Nic tu nie ma do oglądania, przechodniu, nawet nie warto podpisywać, sio, sio... Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, ukazując małe i szare pomieszczenie, przypominające celę. Tylko jeden postument tam stał, taka mała kolumienka z czterema wykrzywionymi twarzami.
- Miejsce akurat na Puszkę Pandory - podsumowałam. Djellia wzruszyła ramionami, wyciągnęła z torby przedmiot problemów i ustawiła go na kolumience. I po krzyku.
Tak mogłoby się wydawać.
Jednak kiedy wyszliśmy na korytarz, stał na nim długowłosy elf o szyderczym uśmiechu. Blady, popielaty blondyn w jasnej szacie. Niektórzy nie potrafią dostrzec korzyści z jedzenia marchewki.
- Jak to jest, że przestępcy zawsze wracają na miejsce zbrodni? - zapytał dziwnym, zgrzytliwym głosem.
- Spytaj jakiegoś przestępcę, a nie nas - odpyskował Ellil. - My tylko zwiedzamy.
- Akurat miejsce, z któego skradziono Puszkę Pandory?
- To nie my ją ukradliśmy! - oburzyła się Djellia. - Naszym zadaniem było ją odzyskać, na polecenie Arkii!
- Powiecie to kapłanom. I straży - elf nie przestał się uśmiechać. - Już ich zawiadomiłem. Byliście przeze mnie obserwowani przez całą drogę.
- Więc powinieneś wiedzieć, że Puszka stoi sobie teraz grzecznie za drzwiami - prychnęłam. - Możesz wejść i sam zobaczyć. A najlepiej do niej zerknąć i sprawdzić czy nic nie zginęło.
Według tego, co mówiła Arkia o mieszkańcach Wenden, facet powinien się w tej chwili przerazić i zwyzywać nas od bluźnierców, tymczasem był po prostu rozzłoszczony. Jak ktoś, komu pokrzyżowano szyki. I natychmiast zaczął splatać zaklęcie.
- Miya - Djellia pociągnęła mnie za rękaw. - Zabierz nas stąd zanim przywoła coś niedobrego.
- Zaraz. Najpierw się pobawię - zadecydował nagle Ellil i natychmiast zerwał się przejmujący wiatr, który omal nas nie przewrócił.
- Nie tu! - zmitygowałam towarzysza, na co uśmiechnął się przepraszająco i posłał mocne wichrowe uderzenie w stronę zaskoczonego elfa. Ten zwalił się na ziemię, nie zdążywszy rzucić czaru.
- Na wszystkie demony - syknął. - Nie mówili, że aż na tyle was stać!
Prędko otworzył portal i dał w niego nura, podczas gdy Ellil w euforii uniósł się w górę.
- Dawno nie było mi tak lekko! - zawołał. - Naprawdę, zmiana świata to...
Nie dokończył, bo powietrze niespodziewanie utworzyło wokół niego wir. Z zaskoczonej miny wywnioskowałam, że aż tak się bawić nie planował.
- Nie rozpędzaj się! - krzyknęłam. - Zatrzymaj to i wynośmy się stąd!
- Staram się! - kiedy szamotał się z wiatrem, w jego głosie usłyszałam nutę desperacji. A potem całą naszą trójkę otoczył krąg migotliwych świateł i przestrzeń dokoła nas zmieniła się w pustkę wypełnioną zieloną mgłą.

13 I

No dobrze, zwolnijmy trochę i poszukajmy wyjaśnień o co właściwie chodzi...

Po dwóch dniach śnieżycy wiatr ucichł tak nagle jak się zaczął, jakby ktoś znienacka nacisnął klawisz "power" (po tak długim pobycie w technicznym świecie lepszych porównań znajdować nie umiem). Rankiem wystawiliśmy nosy z namiotu i ujrzeliśmy drogę bez śladu śniegu. Zapraszała do dalszej jazdy, a piękna pogoda również do niej zachęcała. Pozostało więc spakować namiot, przywołać gwizdnięciem spuszczone z zaprzęgu medreny, którym, w przeciwieństwie do ludzi, żadna zamieć nie straszna... I wreszcie odśnieżyć dorożkę.
- Następnym razem może to przewidzieć i dać mi sanie - fukał nasz młody woźnica, ale i tak przyznał, że spodziewał się dłużej czekać na poprawę pogody.
Oczywiście pytałam, kim jest ta jego szefowa, ale tylko oburzył się, że o niej nie słyszałam, natomiast Djellia zapewniła, że wkrótce sama się dowiem.

Brukowana droga zawiodła nas prosto do jednej z dwóch kamiennych wież stojących po obu stronach bramy Wenden. Widząc te solidne budowle można by się spodziewać, że miasto będzie otoczone równie mocnym murem. Tymczasem zobaczyłam ogrodzenie z metalu powyginanego w wymyślne wzory - a to kwiaty, a to pnącza (później Ellil przyznał, że odruchowo szukał wśród nich lilii)... Bez większego trudu dałoby się po nim wspiąć, tym bardziej, że wydawało się niestrzeżone, a brama była zamknięta na głucho. Nam jednak nie chodziło o wejście do samego Wenden, a do wieży, co z kolei wydawało się niemożliwe.
Nie było w niej mianowicie żadnych drzwi. Tylko dwa okienka, zdecydowanie zbyt wysoko.
Ellil, któremu podczas jazdy nie schodził z twarzy dziwny uśmieszek zadowolenia, od razu zaproponował, że do jednego z nich podleci, ale został zakrzyczany. I nie mógł zrozumieć dlaczego się z niego podśmiewam.
- Czytywałeś baśnie? P a m i ę t a s z czasy baśni? - spróbowałam mu wytłumaczyć. - Od kiedy zjawiliśmy się w tym świecie, jesteśmy ich częścią. Wczuj się i czekaj.
- Ja tam się czuję raczej turystą na wycieczce bo baśni - mruknął, ale stał już spokojnie i patrzył, co robi Rien. Ten zaś zaanonsował nasze przybycie do jednego z kwiatów (sporo przerośniętego) powoju, który piął się od drzwi aż po dach wieży. Wtedy w ścianie pojawiły się drzwiczki z symbolem kota ze skrzydłami, a dorożka zniknęła razem z zaprzęgiem.
Kręte i wąskie schody (brrr) zaprowadziły nas do niewielkiej komnaty, urządzonej jak buduar eleganckiej damy i pełnej wiszących na ścianach obrazów. Pani wieży siedziała wygodnie w fotelu, ale podniosła się na nasz widok. W długiej, srebrzystej sukni i z takim makijażem wyglądała jak Królowa Śniegu.
- Do teleskopu - poleciła Rienowi, który tylko skinął głową i pobiegł schodami jeszcze wyżej. Wtedy dopiero jej wzrok spoczął na nas, a konkretnie na Djellii.
- Pozdrowienia - powiedziała dziewczyna z uśmiechem, zaczynając grzebać w sakiewce, którą miała pod peleryną. - Przywiozłam to, co kazałaś.
- Prosiłam, dziewczyno, prosiłam - pani Arkia potrząsnęła śnieżnobiałymi lokami, niestarannie zebranymi i upiętymi. - Mam nadzieję, że nie okazało się to zbyt ryzykowne.
- Wręcz przeciwnie - w głosie Djellii zabrzmiało nagle zaniepokojenie. - Helderowie wcisnęli nam Puszkę Pandory ze złością i rozczarowaniem. I dodali, że nie chcą więcej się w to mieszać.
- Bo widzisz... To nie jest oryginał - kobieta roześmiała się dźwięcznie, odbierając od niej mieniące się walcowate pudełeczko ze zdobionym wieczkiem i przyglądając mu się dokładnie.
- Jak to nie?! - przestraszyła się czarnowłosa. - Wygląda tak jak opisywałaś... I jest tak samo ciężka...
- Jest z ciężkiego metalu - poprawiła pani wieży. - Gdyby jednak udało ci się ją otworzyć, odkryłabyś, że jest pusta w środku... Najwyraźniej helderowie odkryli to dzięki tym swoim aparatom.
- Brzmisz jakbyś od początku wiedziała, że odda im fałszywkę.
- Och, za dobrze znam tego łotrzyka... Usiądźcie - przypomniała sobie Arkia i wyczarowała nam więcej foteli. - Prawdziwą Puszkę Pandory najpewniej zabrał z powrotem tam, gdzie jej miejsce.
- Ale dlaczego wysłałaś nas z takim nic nie znaczącym zadaniem...?
- Na pewno nie jest nic nie znaczące. Obiecałam tym nieszczęsnym elfom zwrot Puszki, więc c o ś trzeba im zwrócić.
- I uważasz, że elfy okażą się mniej przenikliwe niż helderscy uczeni?!
- Nie. Ostrożniejsze - stwierdziła cierpko Arkia. - Herbaty? Kakao? Miodu?
Chętnie zażyczyłam sobie herbaty i od razu dostałam filiżankę z gotowym naparem. Pachniał ziołami.
- Czy Puszka Pandory zawiera wszystkie nieszczęścia jakie trapią ludzkość? - zapytałam, korzystając z chwili ciszy.
- Och, już od dawna nie - pokręciła głową srebrna czarodziejka. - Teraz jest w niej coś innego... Tym bardziej więc elfy z Wenden nie chcą jej nawet dotykać. Nawet na nią patrzeć. Ale posiadać ją chcą...
Zamyśliła się na moment, po czym ponownie zwróciła się do Djellii.
- Teraz możesz mi już oficjalnie przedstawić swoich towarzyszy - powiedziała władczo, na co dziewczyna z trudem zdusiła chichot.
- Miya jest dawną znajomą Lony - wyjaśniła. - A Ellil jest przyjacielem Miyi.
- Fajnie - podsumował bóg wiatru. - Jakoś dawno nie zdarzyło mi się zawrzeć żadnej przyjaźni.
- No dobrze - skinęła nam Arkia. - Zatem które z was jest tym zagrożeniem dla Natury?
- Zagrożeniem dla Natury? - oboje spojrzeliśmy po sobie z osłupieniem.
- Natura dobrze wyczuwa zakłócenia. Chciała je powstrzymać - białowłosa wstała i zaczęła chodzić po pokoju. - A wy przybywacie spoza tego świata. Jesteście z pozamaterialnej? Może któreś z was uosabia jakiś żywioł?
- Ja mam więź z jednym z żywiołów - mruknęłam. - Ale jako żywo go nie uosabiam.
- A ja tak - przyznał się Ellil. - Tyle że nic a nic z nim nie robiłem od kiedy tu jestem! Sama moja obecność przeszkadza?
- Bogowie są zazdrośni - szepnęła Arkia bardziej do siebie niż do niego. - Nie lubią konkurencji... Nieprawdaż?
Westchnęłam, bo przypomnieli mi się bogowie z Pieśni i już miałam się odezwać, kiedy do pokoju wpadł Rien.
- Przyglądałeś się tak długo czemuś konkretnemu? - czarodziejka zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem.
- Nie, ja... - z jakiegoś powodu się zarumienił. - Całe miasto przygotowuje się do festynu.
- Dobrze. Za dwa dni w Wenden odbędzie się uroczystość - wyjaśniła Arkia Djellii, odesławszy chłopca gestem. - Świątynia na jakiś czas zostanie prawie pusta, tak dla odmiany. Zaniesiesz wtedy Puszkę tam, skąd mój drogi siostrzeniec ją wykradł.
- Ja?! - dziewczyna aż się zakrztusiła. - Więc to jeszcze nie koniec zadania?
- Według Deilony jesteście moimi dozgonnymi dłużnikami, a ja szanuję jej zdanie - można by pomyśleć, że te słowa będą ironicznie, ale białowłosa mówiła całkiem poważnie. - Oczywiście twoi towarzysze mogą ci pomóc, jeśli nie masz już cierpliwości do moich fanaberii.
- Dlaczego sama tego nie zrobisz? - wtrącił się Ellil.
- Bo nie mogę opuścić wieży aż do nowiu, a dogodniejszej pory na oddanie Puszki długo nie będzie - spojrzała na niego z ukosa (na tego bezczelnego zakłócacza sił Natury, uch). - Poza tym, gdyby ktoś przypadkiem zobaczył jak profanuję ją swoim dotykiem, wygnanoby mnie natychmiast.
- A może i okazałoby się, że to podróbka - westchnęła Djellia. - Dobrze, odstawię tę rzecz na miejsce.
- Nawet jeśli wpadniesz w kłopoty, Deilona pewnie zjawi się w ostatniej chwili - zauważyła Arkia. - Ma w tym wprawę.
- No, nie wiem. Nasz sferolot jest w naprawie, musiałam z Lee lecieć do helderów pożyczonym...
- Pójdziemy z tobą - pocieszyłam ją. - Przyjrzymy się temu festynowi, a w razie czego po prostu przerzucę nas z dala od wściekłych elfów. Mam z takimi doświadczenie.
- Miya podróżuje po światach, zbierając opowieści - odpowiedziała Djellia na pytające spojrzenie czarodziejki. - Przybyła do nas z Domeny Promienistych.
Kiedy padła ta nazwa, Arkia zadumała się, a potem jej oblicze na chwilę pociemniało. Zaraz jednak opanowała się i popatrzyła na mnie z uśmiechem. Bardzo ładnym i bardzo miłym.
- To pięknie - rzekła. - Ja też byłam taką podróżniczką... Dawno temu.

O, a jednak nic się jeszcze nie wyjaśniło.

11 I

Jest śnieżyca, wiatr wyje tak wściekle, że nawet Ellil schował się pod kołdrę z wystraszoną miną. Jechaliśmy póki było to możliwe, ale w końcu śnieg zasypał nawet zaczarowaną drogę i Rien zareagował na to potokiem słów, których znaczenia nie jestem pewna, więc nie przytoczę nawet gdybym chciała.
Ale może od początku. Otóż przyjechała po nas dorożka zaprzężona w dwa medreny (takie skrzyżowanie renifera z jeleniem), sporo większe niż kiedykolwiek widziałam. Powożący nią Rien - chłopiec może czternastoletni, z koralikami w rudych włosach - wydawał się dobrze znać Djellię i poinformował, że jesteśmy oczekiwani w Wenden. Tak, dokładnie to powiedział "wasza trójka", choć przecież nadwyżka pasażerów nie była początkowo przewidziana.
Gdy tylko wyjechaliśmy z ciemnego lasu, zaczęła się zima niczym z kartek świątecznych; tylko drogi, którą jechaliśmy, nie tknął śnieg. Poza tym pola i drzewa pokryte były bielą - z której czasem wyglądały błyszczące oczy jakichś nieznanych stworzeń - a niebo nad nami rozświetlały powoli gwiazdy. Prawdziwa uczta dla oka, które od dawna nie widziało porządnej zimy... Nic nie zapowiadało zamieci, która zaczęła się w środku nocy. A do tej pory nawet nie było nam zimno, choć byliśmy ubrani raczej jesiennie.
W każdym razie, nawymyślawszy porządnie siłom natury, Rien zaczął działać i to szybko. Wydobył z kieszeni kurtki małą szkatułkę, a z niej prawdziwy baśniowy namiot instant z łopoczącą flagą na czubku i dwoma cieplutkimi pokoikami wewnątrz. Choć nie został niczym przymocowany do gruntu, nie zmógł go śnieg ani wiatr.
- Żeby zaśnieżać drogę, na której nikogo nie może spotkać nic złego, to czysta bezczelność - burknął Rien, kiedy weszliśmy do środka, a Ellil zaczął się rozglądać, żeby sprawdzić na jakiej zasadzie to działa.
- Sugerujesz, że ktoś chce nam w ten sposób przeszkodzić? - zdziwiła się Djellia. Zdjęła już swoja ciepłe poncho, pod którym miała pokaźną ilość korali i amuletów.
- Pani Arkia na pewno prędko się z tym upora - uspokoił ją. - Sama wiesz jak ona potrafi się gniewać.

- Aż dziwne, że Lee nie urządziła ci jakiegoś przesłuchania - stwierdziła Djellia o poranku, po krótkim, ale ożywczym śnie. - Wręcz czekałam aż to zrobi.
- To znaczy? - zabrałam się do grzebania w swojej torbie. Już zdążyłam wyjąć z niej herbatę i zmartwić się na zapas czy będzie tu jak ją zaparzyć. - Miałabym udowodnić, że naprawdę znam Lonę tak dobrze jak twierdzę? Jakie macie powody do podejrzliwości?
- Łatwo robimy sobie wrogów - wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się ciepło. Na zewnątrz nadal huczał wiatr.
Znalazłam wreszcie to, czego tak zawzięcie szukałam w torbie. Przypomniałam sobie o tym już przy rozkładaniu namiotu, ale byłam zbyt śpiąca, by sprawdzić od razu.
Czy pudełeczko z modelem światów uda się wreszcie otworzyć.
- Co to takiego? - Djellia zareagowała zdumieniem pomieszanym z podziwem i usiadła obok mnie na łóżku, kiedy miniatura międzysfery rozpostarła się przed moimi oczami. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć.
- Sama chciałabym wiedzieć - bąknęłam w końcu. - Nic, co kiedykolwiek widziałam.
Rzeczywiście, zbiór światów, które mi się ukazały, nie był rozłożony na cztery strony, tylko bardziej chaotycznie, a między barwnymi punkcikami krążyło powoli coś czarnego. W niczym nie przypominało to wszystko Domeny Promienistych i nie omieszkałam wyrazić na głos swojego zdziwienia.
- Nigdy o takiej nie słyszałam - powiedziała Djellia. - Domenę, w której przebywamy, nazywają Lustrzaną.
- O takiej z kolei ja nie słyszałam... Ale ten model i tak powinien ukazywać światy, z których pochodzi. Tak został stworzony.
Czy rzeczywiście? Nigdy nie pytałam Aeirana, po prostu przyjęłam to za pewnik. Tak czy inaczej... Daleko mnie rzuciło, nie da się ukryć.

10 I

Zgubiliśmy kilka dni; to prawie jak podróż w przyszłość, prawda? A po prostu lecieliśmy sferolotem (zabawna nazwa, czemu nigdy na nią nie wpadłam?) z anielskimi skrzydłami w emblemacie, lecieliśmy przez międzysferę, a zmiana świata wywołała małą różnicę czasu. Nieraz takiej doświadczałam, a obecna okazała się na tyle niewielka, że nie straciłam rachuby.
Oczywiście kiedy J ponownie otworzyła przejście, mogłam po prostu udać się dokąd tylko pragnęłam, wedle woli - jednak dołączenie do Djellii i Leesy oznaczało opowieść, dawną i na poły zapomnianą, a zarazem nową. I perspektywę spotkania z resztą obsady owej opowieści, by zobaczyć jak zmienili się przez te lata, które dla nich minęły. Dziewczyny naturalnie zostały uświadomione, że nie opuszczą świata póki nie zostanie ponownie otwarty, ale J odgrywała milutką dziewczynkę i nie przyznała, że to właśnie od niej zależy... Cóż, Leesa protestowała przeciw zabraniu mnie, nie śmiała jednak przeciwstawiać się siostrze. Która to siostra, swoją drogą, pozostała tak ciepłym i ufnym stworzeniem jakim była gdy miała dziesięć lat. Leesa mogłaby ją spokojnie zakrzyczeć, ale nie robi tego - mam wrażenie, że z jakiegoś powodu martwi się o Djellię. Sądzę, że żadna z nich by tego nie przyznała, a już na pewno nie komuś obcemu.
Moje miejsce w pojeździe zostało zakryte przezroczystą osłoną, żeby Ellil przypadkiem "się nie wywiał" podczas lotu. Po prostu kiedy już usadowiłam się wygodnie, on przybrał niewidzialną postać wiatru i bezczelnie zaczął mierzwić mi włosy. Tak, pamiętałam, że mam zabrać go ze sobą... Prawie do końca pamiętałam. Rezultat był taki, że przez całą drogę miałam klimatyzację, a marudną Leesę udobruchało postawienie szklanego dachu. Raczej nie zdzierżyłaby, gdyby jej się taki Ellil plątał w okolicach drążka sterowniczego.
- A taką miałem ochotę przyjrzeć się temu z bliska - tłumaczył mi potem. - Czemu nie dała sobie wyjaśnić, że ją podziwiam? Tak ślicznie lawirowała między moimi fajerwerkami...
Jakoś nostalgicznie mi się zrobiło, kiedy wyjeżdżaliśmy. Nawet się przyzwyczaiłam do świata J (która mi radośnie powiedziała "do zobaczenia" - ciekawe, którą z nas ma niby pierwszą przygnać do drugiej), ale wiem przecież, że to "prawdziwe" życie czeka na mnie gdzie indziej. Na razie jednak wolałam zdać się na statek międzyprzestrzenny - nie żeby się okazało, że wyszłam z wprawy, ale... Sama nie wiem. Niby międzysfera jest zawsze taka sama, a mimo tego mam wrażenie jakbym weszła w nią po raz pierwszy. Aż tak odwykłam?

Wylądowaliśmy na pięknej polanie, wiosennie zielonej i otoczonej zewsząd nieprzebytym ciemnym lasem. No, byłby nieprzebyty, gdyby nie przecinała go brukowana droga. Przy drodze stała sobie pod drewnianym daszkiem ławka i stolik, przy którym przed nami musiało siadywać mnóstwo osób z ostrymi narzędziami. Wniebowzięty Ellil właśnie padł na trawę po długim bieganiu w kółko, dziewczęta się naradzały, a ja starałam się skoncentrować.
- No dobrze - powiedziała Djellia po namyśle. - Czyli ty wracasz oddać sferolot Milletom i dołączyć do naszych, a ja z Miyą i Ellilem poczekamy na transport do Wenden.
- A dlaczegóż to zostają z tobą? - odparowała Leesa. - Przecież ona chciała zobaczyć się z Loną. Tchórz obleciał?
Starałam się zachować pokerową twarz, bo faktycznie trochę obleciał. Nie odezwałam się jednak, tylko kontynuowałam pisanie listu na kartce wyrwanej z zeszytu.
- Ty przecież byś nie chciała ich dalej wieźć - słusznie zauważyła starsza z sióstr. - Lepiej, żeby się rozejrzeli po jakimś przyjaznym miejscu, zamiast się tłuc do Milletów.
- Masz pełne prawo tak mówić - przyznała złotowłosa cokolwiek niepewnie. - Ale że stacja Ainult jest nieprzyjazna, polemizowałabym.
Pogderała tak jeszcze chwilę dla zasady, aż w końcu zgodziła się na plan Djellii. Zanim się pożegnała, wręczyłam jej kartkę, którą miała przekazać Lonie. Po chwili zastanowienia, co też mogłabym napisać, zdecydowałam się na:
Przed laty trafiłaś z siostrą i Taenenem na wysoką górę o skomplikowanej nazwie. Podczas gdy małe pod opieką Kylpha omal nie rozniosły Waszego pałacu, Wy zrównaliście górę z ziemią, jakoby najbardziej nieprzydatnym zaklęciem z możliwych. Czy Twoja siostra nadal ma o nim taką opinię? Do tej pory nie mogę powstrzymać śmiechu, gdy wracam pamięcią do tamtej przygody. Co byś powiedziała na wspólne wspominki?
Wiadomość podpisałam pierwszym z moich imion, pod którym znała mnie Lona w tamtej starej historii. Jeśli je rozpozna... Wiele może się wtedy okazać.

6 I

Zawsze wiedziałam, że pewne wzorce w opowieściach powtarzają się regularnie. Ale żeby to przytrafiło się tej samej osobie w tej samej opowieści? Choć właściwie nie, powinnam pamiętać, że dwa różne wcielenia miały swoje własne, osobne historie... Co nie zmienia faktu, że trudno mi się w tym połapać.
Samo mi się nasuwa porównywanie ostatnich kilku miesięcy - a przynajmniej niektórych wydarzeń - do poprzedniego życia, które już dawno zepchnęłabym na samo dno pamięci gdyby nie obecność Lexa w nim. Brak mocy, odcięcie od światów, leczenie w przeróżnych klinikach w wyniku podejrzenia o szereg zaburzeń umysłowych... A także, jak się okazuje, pojawienie się postaci, których przygody pozwalały mi oderwać się od nieprzyjemnej rzeczywistości.
Tyle że w t e d y postacie te pojawiły się wyłącznie w mojej głowie. Układałam. O nich. Historie.
Czy mam przypuszczać, że od kilku miesięcy jestem uwięziona w swojej własnej głowie?

Wehikuł, który zniżył się ku ziemi, przypominał staroświecki model samolotu, któremu ktoś odciął skrzydła. Takie przerośnięte cygaro z miejscami na foteliki... Chociaż o jeden więcej niż w zwykłym samolocie. Jedynie tylny był pusty - dwa pierwsze zajmowały... No, w każdym razie osoby. Mogliśmy zobaczyć tylko czubki ich głów i kolorowe gogle.
- Mam im puścić jeszcze jeden fajerwerk? - zapytał Elil, celowo podniesionym głosem.
- Teraz to już po ptakach - mruknęła J.
Pojazd nie wylądował, na wszelki wypadek unosił się lekko nad ziemią, gdy pasażerka z przedniego siedzenia ostrożnie się podniosła i rozejrzała. Miała długie ciemne włosy i jakąś płachtę udrapowaną na ramionach.
- Do diaska, Djel, nie ruszaj się! - syknęła do niej druga. - Nie dość ci, że zapędziłaś nas na obcy teren, więc kusisz los jeszcze bardziej?
- Za pozwoleniem, ty nas tu dowiozłaś.
- Ale ty nawigowałaś!
- Żadne odczyty nie wskazywały, że trafimy na jakiś świat - wzruszyła ramionami dziewczyna o znanym mi imieniu. - Posadź ty na chwilę tę maszynę, chcę się porozglądać.
- Nigdzie się nie będziesz znów rozglądać! - prychnęła jej towarzyszka. - Siadaj, wracamy w międzysferę.
- Nie w tej chwili - wtrąciłam się, jakbym miała do tego prawo. - Ten świat otworzył się na międzysferę tylko na moment... Teraz znów jest zamknięty.
Teraz dopiero zauważyły naszą obecność. Jak na komendę zaczęły coś wciskać i przekręcać na swoich deskach rozdzielczych, aż w końcu ta pyskata i temperamentna poddała się jako pierwsza.
- A widzisz, Djel? Jednak jesteśmy więźniami... - zaczęła triumfalnie i wychyliła się z pojazdu, by odkryć, że dokoła niego myszkuje jakieś srebrnobłękitne czupiradło.
- Słuchaj, one nie mają żadnych kwiatków w logo - zwrócił się Ellil do J. - Chyba nie musisz im robić kęsim.
- Za kogo ty mnie masz? - odparowała z miną królowej, patrząc jak pojazd ląduje. Dziewczęta wyskoczyły z niego błyskawicznie i pilotka najpewniej zaczęłaby dusić Ellila, gdyby bardziej pozytywnie nastawiona siostra nie złapała jej za rękaw.
- Dlaczego patrzysz na mnie i na Lee jakbyś zobaczyła duchy? - zapytała mnie nagle z wesołym zdziwieniem, poprawiając poncho; dokładnie taka sama jak na rysunku Geddwyna. Na pierwszy rzut oka nie dało się dostrzec rodzinnego podobieństwa między nią a wysoką, piegowatą blondynką o groźnej minie, która próbowała się jej wyrwać. Na drugi rzut oka można by pewnie zauważyć je w oczach, ale w tej chwili było jednak odrobinę za ciemno.
Czy rzeczywiście tak na nie patrzyłam?
- Bo istniejecie - rzuciłam bez namysłu. - Jeśli faktycznie jesteście Djellią i Leesą Avrei.
- Skąd nas znasz? - podejrzliwa złotowłosa dała spokój Ellilowi i przypadła do mnie. - Nigdy cię nie spotkałyśmy, skąd nas znasz?
Z własnej głowy, mogłam powiedzieć. Wyobrażałam was sobie dawno temu, gdy byłam samotna i nierozumiana, i układałam wasze przygody. Tylko miałyście wtedy dziesięć i dziewięć lat, a wasza jedyna opiekunka - piętnaście... Mogłam tak powiedzieć, dlaczego nie?
- Z opowieści - powiedziałam tym razem wolno. - Lona mi o was opowiadała.
- Ciekawe, że nam o tobie nie.
- Spotkałam ją dawno temu, tam, gdzie gwiazdy wciąż są gwiazdami - rzeczywiście, od tego się zaczęło. - Może mnie jeszcze pamięta, ona i Taenen, i Velxa.
- Oni spotykali mnóstwo ludzi, którzy nie pozostawili po sobie zbyt miłych wspomnień - mruknęła Leesa, a ja wcale się nie dziwiłam, że nie była przekonana. A z drugiej strony ciekawiło mnie, jak się im wiodło przez te być może kilkanaście lat, które przeżyły bez mojej uwagi. Dziwne. Czy trafiłam gdzieś, gdzie wyobraźnia staje się rzeczywistością, czy raczej wtedy po prostu trafiłam na opowieść, którą obserwowałam jak to robię zawsze, gdy jakaś do mnie przyjdzie? Ale to by się nie zgadzało, skoro wtedy byłam zupełnie pozbawiona mocy... Nawet nie siły twórczej, po prostu nie mogłam być w dwóch miejscach jednocześnie. Jeśli podróż, o której wspomniałam dziewczynom, tylko sobie wymyśliłam, mogłam im w ten sposób nieźle podpaść. A nie tego chciałam, zakładając, że Djellia nie bez powodu znalazła się na rysunku...
A niech to, wpadam w bezsensowny słowotok.
- Chyba masz się z kim zabrać autostopem, Miya - oceniła radośnie J, która cały czas się przysłuchiwała.
- Pasażerów nie zabieramy - brzmiała kategoryczna odpowiedź Leesy. - Zwłaszcza nie naszym pojazdem i z obcego terenu.
- Przynajmniej nie jesteśmy w Wędrującej Ciemności ani nawet w Chinedu - pocieszyła ją siostra. - A ona nie wygląda na kogoś, kto mógłby kolcami podziurawić tapicerkę.
J zachichotała, a Ellil spoglądał spod zmarszczonych brwi na jedyne wolne miejsce w pojeździe.

Czasami nie pojmuję biegu opowieści. Ani życia.

5 I

- Tak czy siak, zostawiasz tu masę niedokończonych spraw - zauważył Ellil, gdy we trójkę szliśmy przez dobrze nam znany park. W mieście, w którym wszystko się zaczęło.
- Zaraz tam masę - prychnęła J, która tego dnia nosiła szalik w kolorach tęczy i tryskała optymizmem. - Przecież już uzgodniliśmy, że forsę za wydane opowiadania się jej zachomikuje w razie czego. A skoro nie ustaliliśmy pochodzenia tego wisiorka z Cthulhu, to i tak trzeba opuścić ten świat, żeby się dowiedzieć.
- Co to jest "ktulu"? - zainteresował się bóg wiatru. - Jakiś gatunek kwiatu, który tu nie rośnie? Miya mówiła, że przypomina jej lilię...
Podobne rozmowy prowadziliśmy przez ostatnie dni, pordóżując z miejsca na miejsce, aż wróciliśmy tutaj. J z niekrywaną satysfakcją oznajmiła mi, że przetrzymałam książki z biblioteki, powrót był więc niezbędny.
Jednego żałowałam, odnośnie opuszczenia tego świata - że muszę rozstać się z książką Moriany. Nie tylko ze względu na jej baśniową atmosferę. Do tej pory nie przeczytałam całej, ale zdążyłam odkryć, że w przynajmniej jednym z zawartych w niej opowiadań pojawia się osoba, która wygląda jak ja. Jeździ na moim koniu, wykonuje mój zawód i podróżuje po miejscach, na jakie trafiam tylko w książkach. Jedynie imię ma inne. Ale to już niestety za mną...
- Jeszcze wszystko przed tobą - na pocieszenie J raczyła mi wyjawić pewną tajemnicę. - Te książki, które cię najbardziej interesowały, to zapisy wyśnionych historii. Pewna osoba przyniosła je z własnych snów. Skąd wiesz czy w innych światach nie spotkasz kogoś, kto też tak potrafi?
To niby miało sens, bo skoro można schować we śnie coś pochodzącego z jawy, to dlaczego nie na odwrót? Nie wiem, jestem tylko nieudanym koszmarem, a nie Śniącą, postanowiłam więc porozmawiać o tym z Vanny albo Yori, kiedy je wreszcie spotkam.
- Myślisz, że ktoś sabotuje działanie tego świata żeby ci zrobić na złość? - spytałam J jeszcze w trakcie wariackiej jazdy "Pędziwiatrem".
- A może przeszkadzam mu jak ziarnko pieprzu, które potrafi popsuć smak, chociaż małe - zamyśliła się. - Gdybym, jak przystało, zajęła się całym wszechświatem, czy też, jak to nazywasz, domeną, pewnie nikomu by przez myśl nie przyszło... A tak, być może jesteśmy niepotrzebni i zawadzamy.
Osobiście nie mam nic przeciwko szczypcie pieprzu, ale zadowolona byłam, że J stała się nagle taka rozmowna. Chyba po tym jak zrelacjonowałam jej tamtą rozmowę z Xaiem zaczęła odsłaniać karty, które dotąd ukrywała, zdając się całkowicie na nasze pomysły. A do tego zastanawiać się jak, u licha, coś mogło dostać się do zamkniętego świata bez wiedzy jego strażniczki... Choć wyników tego rozmyślania już nie poznałam.

- No dobra, jesteśmy w pustym parku w środku nocy i nikt nas na niczym nie przyłapie - skomentowałam, gdy się wreszcie zatrzymaliśmy. - To teraz wyjaśnij mi, dlaczego cały czas taszczyłeś ze sobą to pudło.
- Bo smarkula zapowiedziała, że nie będzie fajerwerków - Ellil rozłożył markotnie ręce, odstawiwszy skrzynię na ziemię. Następnie otworzył ją i wyjął z kieszeni zapałki.
- Jesteś niemożliwy - mogłam tylko fuknąć, a potem odsunąć się na bezpieczną odległość i modlić się (sic!) by nie podpalił okolicznych drzew. Kiedy zaczął odpalać sztuczne ognie, J stanęła bez ruchu, z twarzą uniesioną ku niebu, ale oczy miała zamknięte. Wyglądała jak duża porcelanowa lalka.
- Weźmiesz się wreszcie do czegoś konkretnego zanim cały zapas się wyczerpie? - zawołał do niej bóg wiatru, przekrzykując trzask fajerwerków.
- Milcz i podziwiaj, bo twoje starania pójdą na marne - zmitygowałam go, przyglądając się świetlistym kwiatom na niebie. Chyba jednak mówiłam za cicho, bo po chwili zwrócił się do mnie o powtórzenie. Ale wtedy otworzyłam usta tylko po to, by wciągnąć ze świstem powietrze. Bez uprzedzenia, bez wielkich ceremonii - wyjąwszy tę Ellilową zabawę - nagle po prostu poczułam, że przestrzeń stoi przede mną otworem. Nagle wiedziałam, że wystarczy zrobić jeden krok, a znajdę się w międzysferze. Ta świadomość powróciła do mnie tak naturalnie, jakbym nigdy jej nie utraciła. Jakim cudem mogłam istnieć bez niej przez pięć miesięcy i normalnie funkcjonować?!
- No już, jazda stąd - J nadal miała opuszczone powieki, ale wiedziała, gdzie stoję i uśmiechnęła się do mnie łobuzersko.
A po sekundzie otworzyła oczy, w których pojawiło się zaskoczenie - szok? - i nagle całe poczucie wolności, którym jeszcze nie zdążyłam się nacieszyć, zniknęło jak zdmuchnięte.
- No to koniec tych gadek, że niby nie potrafię wyczuć nieproszonych gości - rzekła dziewczynka do siebie, po czym rzuciła w stronę Ellila: - Wystrzel jeszcze parę tych sztucznych ogni, może komuś przypieką tyłek. Najpewniej spadnie właśnie tu.
- Kto spadnie? - zdumiał się, ale prędko spełnił jej życzenie.
- Zaraz się dowiemy - podeszła do mnie i spojrzała w niebo. - Czy to kolejny z tych twoich zbiegów okoliczności?
- Czy ja wiem? - zamyśliłam się i zmrużyłam oczy, widząc w górze rosnący powoli, ale wciąż niewielki punkt. - To chyba naturalna kolej opowieści.

1 I

All is quiet on New Year's Day
A world in white gets underway
I want to be with you, be with you night and day
Nothing changes on New Year's Day
On New Year's Day
I will be with you again
I will be with you again
Under a blood red sky
A crowd has gathered in black and white
Arms entwined, the chosen few
The newspaper says, says
Say it's true, it's true...
And we can break through
Though torn in two, we can be one
I... I will begin again
I... I will begin again
Oh... Maybe the time is right
Oh... Maybe tonight...
I will be with you again
I will be with you again
And so we're told this is the golden age
And gold is the reason for the wars we wage
Though I want to be with you, be with you night and day
Nothing changes on New Year's Day
...

U2

No i stało się to, co było nieuniknione, jeśli tylko wychodziło się z założenia, że J jednak n i e  ma wszystkiego w nosie. Jeszcze tego samego dnia, w którym odbyła się tamta rozmowa z Xaiem, próbowałam ją przekonać ponownie - im bardziej jednak naprowadzałam rozmowę na pożądany temat, tym bardziej ona z niego schodziła. I tym bardziej traciłam cierpliwość.
- Skoro już postanowiłaś dać sobie spokój i wynieść się stąd - wyrwało mi się zanim zdążyłam pomyśleć - to może ucieknij już w tej chwili, póki czas?
- Nigdzie nie uciekam!!! - wrzasnęła, dając tym samym poznać jak bardzo blisko była tej granicy, na której puszczają nerwy. Właśnie w tamtym momencie najwyraźniej ją przekroczyła.
I jak najbardziej adekwatnie do swoich słów - uciekła.
Wzleciała w górę, dziurawiąc przy okazji dach, bo po co zawracać sobie głowę otwieraniem drzwi, skoro i tak świat się wkrótce skończy? Zaraz potem do pokoju wbiegł Xai, wcale nie zdziwiony. Może znowu podsłuchiwał, licho go wie.
- O, właśnie tego nie należało robić - po rozejrzeniu się podszedł i stuknął mnie palcem w czoło. - Lepiej jednak było zdać się na mnie. Ale szczęście, że jeszcze żyjemy.
Następnie z absolutnym spokojem zszedł na dół, wyszedł z pensjonatu i tyle go widzieliśmy. W rezultacie przez następne parę dni zastanawialiśmy się dlaczego zniknął - czy chciał odnaleźć J, czy może uznał, że w takich okolicznościach nic tu po nim?
Przynajmniej problem dziury w dachu nie przyniósł poważnych konsekwencji, bo w międzyczasie zdążyła wrócić Aislinn, która wzięła sprawy w swoje ręce. Wyjaśniła właścicielowi pensjonatu, że dziecko za bardzo się rozpędziło w sprawdzaniu działania fajerwerków, a koszty pokryje ten pan, który lokal zamówił... Jak tylko wróci. Gdyby nie wrócił, pewnie zdążylibyśmy się chyłkiem wynieść, do tego czasu pokój J pozostał zamknięty i zimny. A fajerwerki faktycznie były i czekały na powitanie nowego roku; razem z gwiazdkowym garniturem Ellil przywiózł dwie skrzynie, które jakimś cudem przemycił do swojego pokoju i pozostały niezauważone.

Dziwne było to oczekiwanie na nowy rok. Oba bóstwa świętować bardzo chciały, Shyam coś pomrukiwał, że on jednak wolał Przesilenie, natomiast ja miałam ochotę położyć się i to przespać. Może nawet z jakimiś snami, które bym potem zapomniała. Bo miał to być mój pierwszy samotny sylwester od ośmiu... Czterech... Zależy od branego pod uwagę towarzystwa; w każdym razie od dobrych kilku lat. Nie uśmiechało mi się więc chorowanie z tęsknoty jako alternatywa do spania. Tak się jednak jakoś stało, że na godzinę przed północą wszyscy wylądowaliśmy na balkonie, bez słowa waptrując się w niebo. Aislinn coś tam powiedziała, że gwiazdy są jasne tej nocy, ale ponieważ były kompletnie zasłonięte przez chmury, nikt nie skomentował.
- No, to jakie macie postanowienia na ten rok? - zapytałam w końcu.
- Zależy jak się sprawy ułożą - Ellil puścił do mnie oko. - Albo wyrwać się stąd, albo naprawić cały ten bajzel z wirusem i iść na dno z podniesionym czołem.
- Odkryć kolejne tajemnice przeszłości - powiedziała z żarem Aislinn.
- Dla ciebie przeszłość nie powinna mieć tajemnic - skrzywił się bóg wiatru. - No i co ci zostanie, gdy już wszystkie odkryjesz?
- Wtedy zacznę odkrywać tajemnice przyszłości. Teraźniejszości zresztą też, od czegoś trzeba zacząć.
- Zrozumieć te czasy - mruknął Shyam, zanim jeszcze jasnowłosa skończyła mówić. Dlatego zareagowaliśmy z pewnym opóźnieniem, spoglądając na niego w zdumieniu. Można by się raczej spodziewać, że postanowi odzyskać moc, a tu taka odmiana?
- A ty, Miya? - zwrócił się do mnie Ellil, z uśmiechem pełnym zachęty. Jakby przypuszczał, że po tym jak wyciągnęłam z nich słowa prawdy, sama nie będę chciała odpowiedzieć.
- Zazwyczaj nie układam sobie postanowień - wzruszyłam ramionami. - Na nadchodzący rok też żadnych nie mam.
- Akurat - uniósł brwi w niedowierzaniu. - A co się stało z całym tym "muszę wrócić do domu"?
- Nie mam postanowień - powtórzyłam cierpliwie. - Mam nadzieje.
Jakby na pocieszenie, jedna nadzieja spełniła się już po kilku minutach. Drzwi balkonowe się otworzyły i dołączyła do nas J - z obładowanym jakimiś torbami i triumfalnie uśmiechniętym Xaiem - patrząc na nas jak na beznadziejny przypadek starszego pokolenia, które n i e   u m i e  się dobrze bawić. I nie tylko patrząc.
- Ktoś mógłby pomyśleć, że właśnie wy znacie jakiś dobry sposób na świętowanie - wytknęła nam. - Nie wiem, co byście zrobili beze mnie, o.
- Że niby zaniechałaś uciekania, bo powstrzymało cię współczucie dla nas? - spojrzałam na nią z ukosa.
- Jakiego uciekania? - zrobiła minę urażonej niewinności. - Poleciałam po coś do słuchania, coś do objedzenia się...
- Na mój rachunek, jak zwykle - dodał półgłosem Xai, ale nie wyglądał na specjalnie zmartwionego.
- ...Aha, no i na dniach zamierzam cię stąd wykopać, bo mi za często coś wmawiasz. Podła bestio.
- Tak, tak, jestem podłą bestią - przyznałam na tyle wyraźnie, na ile mogłam z przygryzionymi wargami. - Czy jeśli usłyszysz jeszcze jedną aluzję, wykopiesz mnie z tego świata już dziś?
- Nawet o tym nie myśl - dziewczynka wydęła usta i pomaszerowała z powrotem do pokoju, gdzie rozstawiła na ławie podejrzanie kolorowe smakołyki i włączyła płytę z piosenkami, których normalni ludzie r a c z e j by nie słuchali... Jakby bardzo chciała poprawić sobie samopoczucie.
A może i nam.
W każdym razie zadziałało lepiej niż mogłam się spodziewać, przynajmniej na chwilę.
Połowa fajerwerków została tej nocy wykorzystana. Drugą Ellil postanowił zachować do czasu otwarcia świata.