- Widzę pewien błąd w
rozumowaniu - wytknęłam Arkii. - Skoro elfy tak chcą odzyskać to
żelastwo, dlaczego mają robić problemy, gdy zechcemy je zwrócić?
- Ponieważ albo same nie wiedzą czego chcą, albo są hipokrytami -
parsknęła. - Kiedy oznajmiłam im, że posłałam po Puszkę, wyglądały na
zdruzgotane... Ale równie zdruzgotane były, gdy została skradziona.
- Znaczy, pozują na męczenników?
- W jakim sensie? - zainteresował się Ellil.
- W sensie "ach, jakie to niebezpieczne, ale my jesteśmy ofiarni i przyjmiemy to na siebie".
- Może nie aż tak. Raczej "ach, to jest tak niebezpieczne, że lepiej, by
wcale nie istniało, ale skoro istnieje, to niech już będzie u nas" -
czarodziejka uśmiechnęła się kącikiem ust. - Czyżbyś była uprzedzona,
podróżniczko?
- Skądże - wydęłam usta. - Cóż poradzić, że większość napotkanych przeze mnie elfów nie dawała się lubić?
Takie oto niewiele mówiące rozmowy toczyliśmy przez ostatnie dwa dni.
Arkia zapewniła nam miły pokoik z (wyczarowanymi naprędce) miejscami do
spania, potem zaś rzadko odnotowywała naszą obecność. Przesiadywała
zazwyczaj na górze, patrząc w ten swój teleskop, ale pozwoliła nam
czytać niektóre ze swoich książek. Ja i Djellia prędko się do nich
dorwałyśmy; okazało się jednak, że czytać nie bardzo jest co, bo książki
zawierały same ilustracje. Próbowałyśmy więc odgadywać, co
przedstawiają, puszczając przy tym wodze fantazji, a gdy czarodziejka to
widziała, uśmiechała się lekko.
Ellil natomiast najwięcej czasu spędzał na dachu wieży, całym sobą
chłonąc zimne i rześkie powietrze i udając, że wcale a wcale nie jest
zagrożeniem dla tutejszych sił natury.
Nadszedł wreszcie dzień festynu, co uświadomiliśmy sobie, gdy Arkia zrobiła nam wczesną pobudkę.
- Wstawać i ubierać się, śpiące królewny - zakomenderowała. - Ellil już dawno nie śpi.
- A to on w ogóle sypia? - ziewnęłam, nie chcąc opuszczać ani zapomnieć miłego snu. Za to Djellia wstała z wyraźną ulgą.
Ubrałyśmy się cieplutko i dołączyłyśmy do czekającego już na zewnątrz
boga wiatru. Czarodziejka nie wyszła z nami, pożegnała się w progu.
- Mój asystent otworzy wam bramę do miasta - zapowiedziała, rozglądając
się za chłopcem, ale nie było go nigdzie widać. Dziwne, przez ostatnie
dni nie widzieliśmy go ani razu...
- Rien!!! - zawołała donośnie i dopiero wtedy pojawił się z cichym trzaskiem, jakby iskier.
- Co cię zatrzymało? - zapytała z ironią w głosie. - Przecież nie chęć dalszego pobytu tam, gdzie byłeś.
- Chęć chęcią, a przymus przymusem - odparł cierpko rudowłosy, kłaniając się pospiesznie.
- Czy on przypadkiem nie nazywał się inaczej? - zwrócił uwagę Ellil. - Chyba nie tak nam się przedstawił...
- Tutaj nazywa się Rien. Tutaj zawsze nazywał się Rien - Arkia spojrzała
na chłopca spode łba, na co ten uciekł wzrokiem zarówno przed nią, jak i
przed nami. Zaintrygowało mnie to, więc później, już będąc w mieście,
zajrzałam na chwilę do zeszytu, ale tam nie znalazłam innego imienia,
choć skłonna byłam przyznać rację Ellilowi. Tak czy inaczej, Rienowi nie
sprawiło trudności otwarcie bramy - po prostu przyłożył do niej dłonie,
pojaśniała i uchyliła się, skrzypiąc.
- Jeśli są tacy niegościnni, to czy możemy być pewni, że nas nie wykopią z festynu? - zapytałam na odchodnym.
- Nie sądzę - wzruszył ramionami. - Wchodzicie przyzwoicie przez bramę, będą wiedzieli, że to my was wpuściliśmy.
Doprawdy, czy to oni są tak niekonsekwentni, czy ta opowieść sama w sobie?
Dziwne to miasto, Wenden. Nie da się ukryć, że robi wrażenie, z
fantazyjnymi budowlami i rzeźbionymi pnączami bluszczu i winorośli na
ścianach. Chociaż szkoda, że nie są to prawdziwe rośliny. A może kiedyś
były żywe, ale obróciły się w kamień? Czy istnieje lepszy sposób na
zaklęcie ich piękna w dziele sztuki? Oczywiście, moja odpowiedź byłaby
twierdząca, ale lubię sobie czasem poteoretyzować.
Cicho było na ulicach. I pusto, choć zdobnie we wstęgi z jakimiś
napisami. Tak zresztą było już kiedy zaglądałam przez ogrodzenie, żeby
sprawdzić czy naprawdę nikt nie strzeże wejścia. Jednak miasto nie
sprawiało wrażenia wymarłego - raczej przyczajonego. Czekającego, by
poderwać się do... Właśnie, do czego?
Dopiero na placu w centrum dało się słyszeć gwar podekscytowanej
publiczności. Tak, od razu przyszło mi na myśl, że zebrane tam elfy
kojarzą się z publicznością, nie mogącą się doczekać aż na scenę wyjdzie
gwiazda estrady i da koncert. Sama scena... Znaczy, coś w rodzaju
rusztowania wznosiło się dumnie na środku placu, częściowo przykryte
czerwoną zasłoną.
- Za chwilę wstąpi tam arcykapłan i zacznie odprawiać rytuał - szepnęła
Djellia. - Wtedy wystarczy przemknąć do świątyni, znaleźć komnatę, w
której powinna stać Puszka Pandory...
- I dyskretnie zniknąć - dokończyłam. - I tak nie zwraca się tu na nas uwagi.
- Całe szczęście - mruknęłam. - Pierwszy raz jestem w tym mieście, ale za bardzo przypomina mi Chinedu. Atmosferą.
- A co tam jest? - zainteresował się Ellil.
- A, rządzi tam taka dziwna sekta... - dziewczyna westchnęła i machnęła
ręką. - Nie warto opowiadać, lepiej najpierw odnieść to żelastwo. Nie po
to się za nim uganiałyśmy po światach...
Świątynia była wielka i kanciasta, niepasująca do innych budynków w
mieście. Gdy weszliśmy do środka, naszym oczom ukazał się długi korytarz
z dwoma rzędami drzwi. I to wszystko. Cicho i ascetycznie.
- Na końcu korytarza jest sala modlitw - przypomniała sobie Djellia. - A
któreś z tych drzwi prowadzą do komnaty, o którą nam chodzi.
- A co jest w pozostałych? - mruknęłam. - Inne potężne artefakty, które lepiej, żeby były tu, niż gdzie indziej?
- Nie zdziwiłbym się - zachichotał Ellil. - Jakoś dziwnie mi to
przypomina miejsce pracy Aislinn, tak samo starożytne i zatęchłe. Tylko
pułapek brak.
- Skąd wiesz, że brak? - prychnęłam, oglądając uważnie wszystkie drzwi.
Na każdych wyryte były elfie runy, ale zupełnie inne niż te, z jakimi
się dotychczas stykałam. Zupełnie nie umiałam ich odczytać. Na szczęście
Djellii szło to lepiej.
- Słuchajcie, z tych napisów wynika, że tu faktycznie są artefakty - powiedziała. - Albo że wkrótce będą.
- Świetny pomysł na kuszenie złodziei - skomentował Ellil. - Brakuje tylko neonów.
- Przynajmniej jeden złodziej dał się skusić..
W końcu znaleźliśmy drzwi, na których nie widniały żadne znaki. Do tego
były uchylone, co mogło albo być pułapką, albo dowodem na to, że nie ma
czego stamtąd ukraść. Nic tu nie ma do oglądania, przechodniu, nawet nie
warto podpisywać, sio, sio... Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem,
ukazując małe i szare pomieszczenie, przypominające celę. Tylko jeden
postument tam stał, taka mała kolumienka z czterema wykrzywionymi
twarzami.
- Miejsce akurat na Puszkę Pandory - podsumowałam. Djellia wzruszyła
ramionami, wyciągnęła z torby przedmiot problemów i ustawiła go na
kolumience. I po krzyku.
Tak mogłoby się wydawać.
Jednak kiedy wyszliśmy na korytarz, stał na nim długowłosy elf o
szyderczym uśmiechu. Blady, popielaty blondyn w jasnej szacie. Niektórzy
nie potrafią dostrzec korzyści z jedzenia marchewki.
- Jak to jest, że przestępcy zawsze wracają na miejsce zbrodni? - zapytał dziwnym, zgrzytliwym głosem.
- Spytaj jakiegoś przestępcę, a nie nas - odpyskował Ellil. - My tylko zwiedzamy.
- Akurat miejsce, z któego skradziono Puszkę Pandory?
- To nie my ją ukradliśmy! - oburzyła się Djellia. - Naszym zadaniem było ją odzyskać, na polecenie Arkii!
- Powiecie to kapłanom. I straży - elf nie przestał się uśmiechać. - Już
ich zawiadomiłem. Byliście przeze mnie obserwowani przez całą drogę.
- Więc powinieneś wiedzieć, że Puszka stoi sobie teraz grzecznie za
drzwiami - prychnęłam. - Możesz wejść i sam zobaczyć. A najlepiej do niej
zerknąć i sprawdzić czy nic nie zginęło.
Według tego, co mówiła Arkia o mieszkańcach Wenden, facet powinien się w
tej chwili przerazić i zwyzywać nas od bluźnierców, tymczasem był po
prostu rozzłoszczony. Jak ktoś, komu pokrzyżowano szyki. I natychmiast
zaczął splatać zaklęcie.
- Miya - Djellia pociągnęła mnie za rękaw. - Zabierz nas stąd zanim przywoła coś niedobrego.
- Zaraz. Najpierw się pobawię - zadecydował nagle Ellil i natychmiast
zerwał się przejmujący wiatr, który omal nas nie przewrócił.
- Nie tu! - zmitygowałam towarzysza, na co uśmiechnął się przepraszająco
i posłał mocne wichrowe uderzenie w stronę zaskoczonego elfa. Ten
zwalił się na ziemię, nie zdążywszy rzucić czaru.
- Na wszystkie demony - syknął. - Nie mówili, że aż na tyle was stać!
Prędko otworzył portal i dał w niego nura, podczas gdy Ellil w euforii uniósł się w górę.
- Dawno nie było mi tak lekko! - zawołał. - Naprawdę, zmiana świata to...
Nie dokończył, bo powietrze niespodziewanie utworzyło wokół niego wir. Z
zaskoczonej miny wywnioskowałam, że aż tak się bawić nie planował.
- Nie rozpędzaj się! - krzyknęłam. - Zatrzymaj to i wynośmy się stąd!
- Staram się! - kiedy szamotał się z wiatrem, w jego głosie usłyszałam
nutę desperacji. A potem całą naszą trójkę otoczył krąg migotliwych
świateł i przestrzeń dokoła nas zmieniła się w pustkę wypełnioną zieloną
mgłą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz