- Wyglądałaś wtedy inaczej -
powiedziała Lona, kiedy zobaczyłyśmy się rano i byłam pewna, że nikt
nas nie słyszy. - A przynajmniej postrzegaliśmy cię inaczej. Bardziej
zwyczajnie.
Zdążyłam jej już opowiedzieć czym jestem i właśnie zabrałyśmy się do
snucia refleksji nad tym, kim byłam w t e d y. Opowiedziałam bardzo
ogólnie, więcej jednak nie wymagała.
- To była inna rzeczywistość - westchnęłam - której granicę jakimś cudem
potrafiłam przekroczyć. Dlatego teraz nie jestem pewna, gdzie mnie
właściwie zaniosło... Gdzieś, gdzie trafiają stare i zapomniane
opowieści?
Nie gubiła się w przebiegu moich myśli; od razu wiedziałam, że należy do
tych, w rozmowie z którymi mogę przejść na zupełnie inny stopień
postrzegania światów i rzeczywistości. Jak Renê, Vanny, Aeiran i jeszcze
parę wyjątkowych osób.
- Czy powinnam się czuć tylko twoim wymysłem? - prychnęła. - Ja też dawno
temu wierzyłam, że postaci z dziecięcych baśni istnieją naprawdę, a nie
znaczy to, że rzeczywiście istniały.
- Może istniały tam, dokąd nie dotarłaś fizycznie - wzruszyłam ramionami.
- Cóż, dla mnie istnieliście wszyscy bardzo intensywnie, ale teraz
tylko ty mnie pamiętasz.
- Kylph tylko udaje, że cię nie pamięta. Zresztą wtedy przebywał głównie z moją siostrą i rzadko dostrzegał cokolwiek poza nią.
- A ona by pamiętała? Albo Taenen?
- O to raczej nie ma co pytać - powiedziała kwaśno Lona. - Nie widziałam Velxy od ośmiu lat.
- Niemożliwe - wykrztusiłam, kiedy już wróciła mi mowa. - Przecież ona nigdy nie darowałaby sobie pakowania cię w kłopoty!
- A jednak. Zniknęła bez słowa tuż po moim ślubie z Taenenem i od tamtej pory nie miałam od niej znaku życia.
Zdziwiona byłam, że mówi o tym tak spokojnie, ale w końcu minęły już
lata - i nie mam tu na myśli, że przestała szukać i się martwić, tylko
że razem z dojrzałością przyszło doskonałe ukrywanie emocji. Właśnie tym
różniła się od "dawnej" Lony - była bardziej opanowana i stonowana, nie
wydawała mi się już osobą, która bez namysłu rzuciłaby się w wir walki,
zwłaszcza jeśli to zdecydowanie nie jej walka.
Szkoda, bo jeśli naprawdę trafiłam do zapomnianej opowieści, chętnie
spotkałabym również Velxę, bo zawsz otaczało ją sporo tajemnic,
powiedziałabym wręcz, że ponadczasowych i ponadprzestrzennych. Natomiast
na pytanie o Taenena Lona odpowiedziała tylko dziwnym uśmiechem. Tak
podejrzanie, kącikiem ust.
- Co? - zareagowałam odpowiednio podejrzliwie. - Chcesz mi właśnie
powiedzieć, że nie zamierzasz mi opowiadać tej części swojego życia, do
której nie miałam dostępu, tak?
- A ty? - nie przestała się uśmiechać. - Mam się spodziewać, że nadal będziesz mnie nagabywać o to, kto pozbawił mnie oka?
A zatem nie zapomniała mi tego... Zachichotałam nieco histerycznie.
- Zastanowię się nad tym.
- Ja też.
Widocznie to jeszcze nie jest ten moment, w którym zaczynają się długie
zwierzenia. Najlepsze do tego są ciche wieczory pod gwiazdami albo w
jakichś więzieniach bez wyjścia. A może taka chwila nigdy nie przyjdzie,
może to opowieść z serii "nie mamy nic i nie chcemy niczego wiedzieć o
sobie nawzajem, ważne, że razem tu przynależymy"? Nie, to się raczej nie
zgadza, bo coś jednak o sobie wiemy.
Może nie powinnam się zastanawiać nad własnym miejscem w obecnym
porządku rzeczy tylko nad samym porządkiem, o ile oczywiście jakiś
istnieje. Jestem teraz na statku poszukiwaczy przygód i nie tylko, przy
okazji przyjmujących dziwne zlecenia od prawie każdego, na kogo się
napatoczą. Napisałam słowo w słowo to, co zreferował mi Kylph, dyżurny
"pseudonaprawiacz" i okazjonalnie pilot "Nefele". Gwoli formalności
napiszę - jest chudy i sprawia wrażenie, że mógłby wygiąć swoje ciało
sporo poza granice ludzkiej możliwości. Poza tym ma wyrazistą mimikę
(nawet jeśli nie może marszczyć brwi, bo ich po prostu nie ma) i skośne
oczy, w których najbardziej widoczne są czerwone tęczówki. Ze wszystkich
z tamtej starej historii, których do tej pory spotkałam, tylko on jeden
zupełnie się nie zmienił. To jedna z charakterystycznych cech rasy
nazywanej hinderlyik czy też po prostu "kłopotnikami". Mówi się
(gdzie? nie pamiętam...), że pozostają oni nietknięci przez czas i
doświadczenie, tak jak niezmienne są problemy, które ciągle dotykają
ludzkość. Cóż, Kylph jest w tej chwili chyba najmniej uciążliwym
problemem z możliwych (chyba, że zapyta się Leesę), może dlatego, że nie
ma w pobliżu dziewczyny, którą swego czasu obskakiwał, i brak mu
motywacji do siania zamętu. Może zatem trochę się jednak zmienił.
Siostrom przybyło kilkanaście lat i na tym koniec, zresztą i tak
wyglądają na trochę młodsze niż są. Rozpoznałabym je zawsze i wszędzie.
Na tym tle najbardziej chyba zmieniła się sama Lona, choć widać to
dopiero na drugi rzut oka. Wspomniałam już o tym wyżej; zawsze spadało
na nią sporo kłopotów, które jej jednak nie zniechęcały, a wręcz
przeciwnie, hartowały. Ciągle pamiętam młodziutką dziedziczkę pałacu w
chmurach, która w walce o swoje straciła lewe oko i część ideałów; nie
przeszkadzało jej to jednak ani w zachowaniu cierpliwości dla wybryków
młodszej siostry, ani w zwaleniu sobie na głowę dwóch dziewczynek, które
miały jeszcze bardziej przechlapane od losu. Dawno to było i nie
pamiętam już kolejności wydarzeń ani - czasami - samych wydarzeń, ale
gdybym trochę pomyślała, odtworzyłabym je na nowo. A może tylko
wydawałoby mi się, że je sobie przypominam, podczas gdy wyobrażałabym je
sobie naprawdę od nowa i zupełnie inaczej? Czy ułożyłabym im inną
przeszłość? Ech, nie wolno odpływać w takie skrajności, zawsze się
upierałam, że nie mam i nie chcę mieć wpływu na zmiany w rzeczywistości,
a tu nagle coś takiego.
Trochę lecieliśmy przez tę dziwnie obcą międzysferę, aż wylądowaliśmy na
wielkiej platformie zawieszonej na nocnym niebie. Przypomina mi trochę
to miejsce, gdzie stoi pałac królowej Andromedy, ale jest bardziej
pusta, bardziej chłodna i nie prowadzi do niej żadna droga, którą na
upartego dałoby się pokonać samochodem. Stoją tu tylko jakieś stare i
niezdatne do działania sferoloty - Kylph wyjaśnił mi, że ich właściciele
pozabijali się nawzajem z jakiegoś błahego powodu i że kiedyś
znajdowała się tu scena. Ciekawe co na niej wystawiano i dla kogo.
W samą porę przerwałam pisanie, bo wyspany Ellil trochę się rozpędził w
sprawdzaniu swoich możliwości i statkiem mocno zatrzęsło. Przypuszczam,
że tymi innymi też. Ciekawe czy pisanie na zewnątrz byłoby
bezpieczniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz