24 III

- Odezwiesz się czy nadal wolisz być taki obrażony? - starałam się by w moim głosie nie było słychać rezygnacji. Niestety ten przeklęty jaszczur tylko zamrugał i z powrotem schował się w mój sweter. Przynajmniej nikt go dotąd nie rozdeptał. Nawet niechcący.
- Madelyn - w wejściu do kabiny stanął Kylph. - Może byś porozmawiała z kimś, kto ci odpowie?
- Ale gdy ktoś inny zaczyna mówić, wtedy właśnie ja przestaję - mruknęłam, ale zaprosiłam go do środka. Za nim weszła Djellia z paczką chusteczek.
- Myślałam, że pilotujesz - powiedziałam, przysuwając się do niewielkiego okna.
- Zostawiłem tam Lee i Ellila - machnął ręką Kylph. - Nie mam sił się użerać z Taranisem. Ubzdurał sobie, że najlepiej będzie jeśli polecimy tak jak on chce.
- A co to za różnica? - zdziwiła się Djellia. - Przecież i tak osiągniemy jakiś cel dopiero kiedy otworzymy portal do konkretnego świata, prawda?
- Otóż idzie o to, że w tej chwili nie zgadza się na otwieranie portali - skrzywił się. - Pomyślałem więc, że Madelyn mogłaby nas gdzieś przerzucić...
- Chodzi ci o jakieś konkretne "gdzieś" czy gdziekolwiek? - westchnęłam, ale wyjęłam miniaturę światów żeby chociaż w przybliżeniu ocenić gdzie jesteśmy.
- O, najlepiej jak najdalej od tych tu - wskazał palcem na czarny cień spowijający jeden z pobliskich światów.
- I tak przecież nie ma tego w zasięgu naszego wzroku... - machnęłam ręką i umilkłam, bo akurat kątem oka zobaczyłam coś w oknie. Daleko, daleko, ale chyba zmierzające w naszą stronę. W znacznych ilościach.
- Coś tam widzisz? - zainteresował się Kylph - Nie tylko my dziś przemierzamy międzysferę?
- Nie wiem, ale wygląda to... - zapatrzyłam się na czarne plamy, coraz wyraźniej rozróżniając skrzydła - ...jak cienie.
- Co?! - natychmiast przypadł do okna i przyjrzał się uważnie. - O żeż, faktycznie!
- Lee, chyba mamy zwiadowców na ogonie - Djellia spokojnie sięgnęła po komunikator.
- I mówisz o tym tak lekko?! - wrzasnęło urządzenie głosem jej siostry. - Może polują na nas!
- Masz manię prześladowczą, wiesz? Po prostu skręćmy gdzieś albo przeskoczmy...
- Nie da rady! - usłyszeliśmy po chwili. - Ten świr się upiera, że bez trudu prześcignie! A Ellil wcale mi nie pomaga w perswazji!
- Pomagam jak mogę - obruszył się wywołany.
- Co to za kłótnie? - do kabiny weszła Lona. - Słychać was stąd aż do sterówki. I dlaczego właściwie lecimy prosto na coś, co wygląda jak wir międzywymiarowy?
- A lecimy? - Djellia nie okazała przesadnego zdumienia. - Cóż, tak to wygląda gdy za dużo osób próbuje prowadzić sferolot.
"Nefele" zaczęła nabierać szybkości. Najwyraźniej pozostało nam tylko trzymać się czegoś mocno...

22 III

- Dlaczego czas jest dla ciebie taki ważny? - zapytał ostatnio Kylph, jakoś niedługo po moim poprzednim zapisku. Niezłe ma wyczucie.
Postanowiłam odpuścić sobie rozmaitą symbolikę i odparowałam:
- A dlaczego cię to tak dziwi?
- Bo większość istot magicznych żyje jakby go omijając - wzruszył ramionami. - Tak jak ja... Zresztą Lona też. Tęskni za swoją rodziną i nie zwraca uwagi, że już minęło parę lat.
Mogłabym polemizować, ale wolałam mówić tylko w swoim imieniu:
- Tak naprawdę mam bardzo małe poczucie czasu, o ile w ogóle - przyznałam. - Ale gdybym przestała zwracać uwagę, mogłoby się właśnie okazać, że minęło już parę lat. I odkryłabym nagle, że osoby, które nazywam przyjaciółmi, już mnie nie pamiętają.
- A te osoby mają poczucie czasu? - dopytywał się dalej.
- Część z nich na pewno - spuściłam głowę.
Prawda jest taka, że gdybym przestała zwracać uwagę, pewnie mogłabym się nieźle zaaklimatyzować na "Nefele" i stać się częścią załogi, jakby od zawsze. Może nawet szukałabym dalej drogi do domu, ale robiłabym to bez pośpiechu (wbrew pozorom teraz jest wprost przeciwnie) - i ta prawda niezmiennie mnie niepokoi. Póki jestem jej świadoma, nie przestanę spoglądać na zegary.

W miejscu, do którego zawitaliśmy, żyli miniaturowi ludzie, sięgający mi do kolan. Nie krasnoludki, ale ludzie, z których punktu widzenia to my byliśmy jacyś przerośnięci - ot, jak w Podróżach Gulliwera, na które jestem zdecydowanie za głupia. Nawet drzewa, nawet góry stanowiły dla nas widok z lotu ptaka.
Wylądowaliśmy przy malowniczym miasteczku, ale nie ono było naszym celem, lecz samotny budynek położony w oddali, na zielonym pagórku. Poszłam tam tylko z Ellilem, bo to w końcu nasza sprawa, zresztą nawet we dwoje i tak nie spodziewaliśmy się, że ktoś nas zaprosi do środka... Tu jednak czekało nas zaskoczenie, bo kiedy zapukałam do wielkich (...no, umówmy się, że wielkich) wrót, otworzyło się w nich małe okienko i uprzejmy głos zapytał:
- Czego?
Spojrzałam na Ellila, Ellil na mnie, po czym przykucnął.
- To na pewno tutaj jest Multigildia? - zapytał. - Bo jakoś specjalnie reprezentacyjnie nie wygląda...
- Nie umówieni, taa? - burknął człowieczek za drzwiami.
- Taa... Znaczy, nie. No, z nikim się nie umawialiśmy.
- No to nie dziwota, że nie znacie innych wejść.
- A są jeszcze inne? - podchwyciłam prędko.
- Ponoć są, ale ja tu jestem tylko portierem i się nie wtrącam - odpowiedział zgryźliwiec. - Jak już przyszli, to niech wchodzą.
Wrota otwarły się, odsłaniając puste pomieszczenie, do którego musieliśmy wejść na czworakach, ale udało nam się zmieścić. Kiedy zaś zastanawialiśmy się, co dalej, pomieszczenie zaczęło niespodziewanie zjeżdżać w dół, okazując się windą. Wokół nas zapadła ciemność, widać było tylko jaśniejące na suficie cyfry. Piętro minus pierwsze... Minus drugie... Minus trzecie... Stop.
Po wyjściu naszym oczom ukazała się nieskończona plątanina kładek, ścieżek i schodów, biegnących we wszystkich możliwych kierunkach. Do góry nogami też - zdaje się, że twórcy tego szaleństwa oswoili grawitację. Niewiele osób chodziło tymi ścieżkami, za to w większości jeszcze bardziej niepewnych niż my. Przestrzeń wokół mieniła się wieloma barwami i zastanawiałam się czy przypadkiem nie zjechaliśmy do jakiegoś prywatnego wymiaru. Rzecz w tym, że ani przez moment nie poczułam przejścia w międzysferę, podczas gdy zachowywałam tę świadomość nawet w pojazdach międzyprzestrzennych.
Gdzieniegdzie znajdowały się punkty informacyjne z szyldami w najróżniejszych językach. Siedziały tam przedstawicielki znanych i nieznanych mi ras, przyjmując czasem zbłąkanych wędrowców... Na przykład nas. Cechą charakterystyczną takich pań z okienka jest to, że albo są promiennie uśmiechnięte, albo skwaszone jeszcze bardziej niż ten portier na górze. Tymczasem każda po kolei na pytanie o Deuce'a Gershama reagowała rozbawieniem, politowaniem, a jedna wręcz pukaniem się w czoło. Jakby nie wystarczyło, że całą drogę szłam spanikowana i uczepiona ramienia Ellila, musiałam znosić jeszcze i to... Dopiero pani w okienku podpisanym w języku ten'pei (hura, hura!), przy którym zatrzymaliśmy się po prostu aby ochłonąć, oświeciła nas do pewnego stopnia.
- Ciężko być po raz pierwszy w Multigildii, nieprawdaż? - zagadnęła nas. - Wszyscy tak zaczynaliśmy.
- To takie oczywiste, że jesteśmy tu pierwszy raz? - zapytałam.
- Nikt inny nie zjeżdża aż na minus czwarte piętro - roześmiała się, ale bez drwiny. - Jaką sprawę państwo mają?
- Powiedziano nam, że możemy tu znaleźć Deuce'a Gershoma - wyjaśniłam ze znużeniem. Dokładnie to Leesa powiedziała: "Ta Multigildia to jakieś złodziejskie gniazdo, skoro przyjmuje takich jak on".
- W istocie - przytaknęła pani w okienku. - Mają państwo referencje?
- ...Przepraszam, co takiego?
- O czym ona mówi? - zainteresował się Ellil, który obserwował nas z uprzejmym uśmiechem, rozumiejąc piąte przez dziesiąte.
- Aby spotkać się tutaj z kimś takim jak pan Gershom, trzeba go znać... Ewnetualnie mieć poparcie kogoś, kto go zna - wytłumaczyła cierpliwie.
- Na bogów, czy on jest taki ważny, czy się przed kimś ukrywa?!
- Zależy od punktu widzenia - usłyszałam odpowiedź, w której z jakiegoś powodu brzmiała nuta rozbawienia.
No to świetnie. Może powinnam była wyciągnąć Djellię mimo jej przeziębienia (według Leesy zaraziła się ode mnie), bo na poparcie jej siostry raczej nie mogłam liczyć. Cała załoga "Nefele" pewnie w tej chwili siedziała i podśmiewała się z nas.
Wracaliśmy do windy z nosami na kwintę, a w dodatku omal nie przewrócił mnie wybiegający z niej chłopak w dziwnym kalepuszu, wyraźnie uciekający przed drobną blondyneczką w okularach, wymachującą jakimiś papierami.
- Upsss... To było na szczęście - uśmiechnął się szeroko, podtrzymując mnie, a potem pobiegł dalej. Blondyneczka ruszyła za nim, wołając coś ze złością. Ze wszystkich okienek popłynęły w ich kierunku uciszające syknięcia.
- To zdecydowanie nie jest normalne miejsce - stwierdził Ellil, ku mojemu zdziwieniu, z uznaniem. - Chętnie bym się tu dłużej porozglądał.
Ja nie byłam taka chętna, więc wyjechaliśmy na powierzchnię i zostaliśmy ochrzanieni za zmarnowanie tam czterech (!) godzin.

19 III

Dni mijają tak niepostrzeżenie, że gdyby na statku nie było kalendarza... Może i czas w międzysferze jest pojęciem abstrakcyjnym, ale ja też nie umiem nie zwracać uwagi na jego upływ i zawsze miałam w herbaciarni zegar.
Niby marzyła mi się ta Multigildia, ale jak dotąd krążymy bez większego celu. Wszystko dlatego, że chłopaki kłócą się z Taranisem o tor lotu i w ogóle o wszystko, co dotyczy sprzętu technicznego na "Nefele". Ellilowi nie udało się - przynajmniej na razie - ponownie zablokować temu elektrycznemu wariatowi dostępu do sterowania, bo tamten się przygotował i stawia opór. Takie wieści przynajmniej usłyszałam i nie pytałam o szczegóły, bo pewnie i tak bym nie zrozumiała.
Naszego nowego lokatora wypuściłam ze słoika, bo i tak jest jakiś nieruchawy i apatyczny, nie ma co się martwić, że ucieknie. Upodobał sobie zwijanie się w ciepłych swetrach i spanie tam. Przynajmniej zdjęłam mu z ogona tę straszną kokardę... Żeby jeszcze coś jadł, byłabym spokojniejsza. Żebyśmy wiedzieli, co też on je... Odbyliśmy debatę na ten temat i Ellil zaproponował, że jeśli zahaczymy na chwilę o jakiś świat, spróbuje nałapać much; poświęcenie to poszło jednak na marne. Obiekt naszej dyskusji jedynie łypnął na podstawione mu jedzonko i zanurkował głębiej w mój sweter. Za to Leesa fukała, że tak się cackamy z jakąś jaszczurką, nawet jeśli... z w ł a s z c z a jeśli ta jaszczurka jest podejrzana o bycie czarnym charakterem incognito.
Dopiero kilka dni minęło, a ja już mam nadzieję na jakiś nagły zwrot akcji, też coś. I udaję, że się trzymam.

16 III

Uroczystość koronacji była pewnie na tyle wytworna, na ile się dało ją w pośpiechu przygotować. Nie to jest przecież ważne, tylko szczera radość poddanych; władca zaś pozostaje władcą nie tylko w przepychu, ale i wśród ludu oraz na wojnie. Tak czy inaczej spodziewam się, że byli tam ludzie i nieludzie, może i skonsternowani mieszańcy, którzy stracili swoją panią - ale Flydian obiecał, że ich naprostuje - a wreszcie czwórka dziewcząt, które postanowiły dać drugą szansę dawnej przyjaciółce. Przynajmniej mam nadzieję, bo za tamte uwięzione nie ręczę... A może jednak przełożono na inny dzień, któż to wie? Na pewno nie ja, bo już nas tam nie ma. Oczywiście Aurelia serdecznie zapraszała, ale większość z nas czuła, że za długo pozostawaliśmy w Trójświecie i pora na dalszą wędrówkę. Jeszcze trochę, a nie chciałoby nam się ruszyć, zwłaszcza, że J zapowiedziała przywrócenie dostępu do świętej magii Ard Blodwen, a ona zdecydowanie nie jest dla podróżników, którzy teoretycznie powinni liczyć każdą sekundę.
Zaproponowałam, że przerzucę wszystkich chętnych do miasta, ale Aurelia uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Dziękuję za dobre chęci, ale teraz już sama mogę i powinnam to zrobić. Tak jak wiele innych rzeczy.
- Na przykład zaprowadzić pokój w Talfrynie? - podsunęła Djellia.
- Na przykład przywrócić do życia Aleda - w głosie Aurelii słychać było niezachwianą pewność, że potrafi to zrobić. Nie jestem pewna czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
- Albo przetransportowanie nas do domu i przekonanie tłumów ludzi, żeby zapomnieli o tych podejrzanych zaginięciach? - obok niej stanęła July, uśmiechając się diabelsko.
- Też - czarnowłosa spojrzała na nią nieśmiało. - I cokolwiek, byście mi wybaczyły.
- Tylko nie przesadź z manifestacją mocy, bo dla odmiany zaczniemy się ciebie bać. My nie mamy żadnej siły, wiesz.
- Ale możecie być moją siłą, jeśli zechcecie - rzekła Aurelia cichutko. - Jeśli nie mam was, nie mam nic.
- Masz całe królestwo, wariatko - roześmiała się July i objęła ją serdecznie. Natomiast ja zerknęłam porozumiewawczo na Djellię, a potem na Lonę; obie odwzajemniły spojrzenie. Nadeszła pora odlotu.
Trochę szkoda, że nie pogadałam porządnie z J o tym, co właściwie natchnęło ją na wędrówkę po światach i gdzie razem z Aislinn dotarła. Ale kiedy znalazłam obie, gotowe były tylko się pożegnać.
- Jestem pewna, że zapomniałam ci o czymś powiedzieć - stwierdziła dziewczynka z pokrętnym uśmieszkiem. - Teraz mi za bardzo zaprząta myśli chęć pogadania jeszcze raz z tymi Strażnikami.
- A powinna raczej chęć powrotu do domu - fuknęła bogini, a zanim zniknęły, zwróciła się do mnie: - Najlepiej wpadnij do nas jak najszybciej.
Jeśli one mają dla mnie coś ważnego, powinnam lecieć tam od razu czy szukać dalej? Bo ja też zapomniałam - naprawdę! - im o czymś powiedzieć, ale trop jest na tyle niewyraźny, że lepiej chyba jeszcze głębiej pogrzebać... Zaraz, jak się nazywało to miejsce? Multigildia? Można by od niej zacząć, czemu nie?
Nie ma tak pozostawić opowieść rozgrzebaną, rozbebeszoną, żeby naprawiała się sama, prawda?

- Macie pomysł, co to może być? Stało w waszej kabinie - Kylph postawił na stoliku spory słój, na dnie którego coś się wiło.
Ellil zerknął na to podejrzliwie, ja też podeszłam żeby się przyjrzeć. Zwinięte w kłębek stworzenie wyglądało jak mała jaszczurka, zielona w żółte plamy. Na ogonie miała wściekle różową wstążkę, zawiązaną w imponującą kokardę.
- Różowa kokarda - powiedziałam głucho.
- Czy ona ma od razu świadczyć o tym, że to sprawka J? - zapytał Ellil z krzywym uśmiechem.
- Ty to powiedziałeś.
- Co tam macie? - Leesa zauważyła, że coś się dzieje i przyszła razem z siostrą. - Eee, jakie to oślizgłe.
- Wcale nie - zaprotestowała Djellia. - Wygląda mi na miłe w dotyku.
- Miłe w dotyku?! Ty jesteś jakaś straszna!
- No... Gładkie takie - starsza z sióstr zbliżyła twarz do słoja. - O, patrzy.
Natychmiast stanęłam obok nich. Rzeczywiście, jaszczurka otworzyła wielkie - niespodziewanie wielkie - żółte ślepia i wpatrywała się przed siebie przez chwilę, aż w końcu znowu ułożyła się do snu.
- Rozejrzało się i teraz myśli: "to jakieś szaleństwo, zesłano mnie do piekła" - szepnęła Djellia z zachwytem, który jeszcze bardziej zdenerwował Leesę:
- I z czego się tak cieszysz? To spojrzenie było paskudne. Normalne zwierzę by tak nie patrzyło.
- To fakt - przyznałam i nagle się uśmiechnęłam. - A wiecie, że Tarquin miał takie oczy?
- Ty też jesteś straszna - westchnęła Leesa.
- Jego chyba Clytia wyeliminowała - przypomniał Kylph. - Tak przynajmniej dała do zrozumienia.
- Co za różnica? - wzruszył ramionami Ellil. - Póki co, mamy zwierzątko.
- Póki co czyli "póki nie urośnie i nie rozsadzi słoika?
- Nie ma ryzyka, nie ma zabawy...
Pozostało jeszcze pytanie, co na to powie Lona. Ale na odpowiedź należało poczekać aż ktoś ją zmieni przy sterach.

14 III

- Co robiłaś? - Aislinn pojawiła się za mną jak duch akurat w momencie gdy zamknęłam portal.
- Sprawdzałam czy potrafiłabym obejść czary J-chan, czy może działają nie tylko przeciw królowej - powiedziałam szybko. - A co, wyczuła to?
- Owszem. Ciągle próbuję jej wytłumaczyć, że powinnyśmy wracać, bo mamy obowiązki w domu, a tymczasem ona bardziej interesuje się tym zamieszaniem tutaj.
Uznałam, że nie ma sensu przypominać, kto w ostatnich dniach przodował w zadawaniu pytań i omal nie został spacyfikowany przez Glaw i jej gwardię. Albo bardzo nie chcieli wyjawiać swoich sekretów, albo też po prostu byli niepocieszeni brakiem porządnej walki i gotowi zaatakować pierwszą napotkaną osobę... Zwłaszcza, że Aislinn była sprzymierzeńcem "tej małej czarownicy, która odcięła ich od mocy". Nie żeby mieli realne szanse przeciw którejkolwiek z nich... A może by mieli? W końcu czyj to świat?
- Marudziła mi przez chwilę, a potem gdzieś zniknęła. Chodź, poszukamy jej - zdecydowała. Sprzeciwiać się też nie było sensu.
Przeszłyśmy do sali, w której siedzieli Lona i Ellil, a także Kylph, Flydian i Braith, patrząc w kryształową kulę, która pokazywała poczynania wroga.
- Nie ma jej tu? - zdziwiła się Aislinn. - Mówiła, że będzie.
- Ani na moment nie zajrzała - bóg wiatru od razu wiedział, o kogo chodzi. - A przydałaby się bardzo.
- Przyjrzyjcie się - Braith ustąpił nam miejsca. - Kula sugeruje, że ktoś przedarł się przez barierę i wszedł na wzgórze.
- Po czym to poznać? - zmarszczyłam brwi - Nie widzę nic dziwnego.
- Na chwilę obraz w kuli zakrył cień - wyjaśnił zmartwiony.
- Cień - mruknęła Aislinn. - W takim razie spróbuję się zająć tym cieniem.
Odwróciła się zamaszyście i wypadła z sali. Zdążyłam jeszcze dostrzec, że otoczyła ją poświata...
- Ty, a gdzie są dziewczyny? - zapytał Kylph. - Nie było ich przypadkiem z tobą?
- To miejsce jest tak wielkie, że łatwo się zgubić, zdecydowanie za łatwo - wzruszyłam ramionami, modląc się w duchu, by moje wyczucie czasu było dobre i opowieść odpowiednio się ułożyła. Lona chyba coś wyczytała z mojej twarzy, bo przez moment patrzyła na mnie podejrzliwie.
- I o tym, gdzie się podziała ta dziewczynka, też nic nie wiesz? - upewniła się.
- Słowo honoru - mogłam powiedzieć zupełnie szczerze.
Zanim ktokolwiek jeszcze się odezwał, drzwi się otworzyły i wróciła Aislinn, pchając przed sobą... Aurelię.
- To dziecko potrafi wtopić się w cienie - wyjaśniła. - Z moją władzą nad światłem nie miałam problemów ze znalezieniem jej.
- Przyszłabym do was z własnej woli - dziewczyna podparła się pod boki i zmierzyła nas dziwnie twardym spojrzeniem. - Gdybym tylko wiedziała, którędy iść.
Chciałam odpowiedzieć - jej przyjście mnie nie zaskoczyło, nie byłam jednak pewna, jakie słowa byłyby właściwe - ale jako pierwszy zareagował Braith.
- Witaj na Ard Blodwen, córko królowej Meiriony - rzekł, klękając przed nią na jedno kolano; to samo zrobił Flydian. - To zaszczyt gościć cię tutaj.
- To jest więc ta wasza dobra księżniczka? - uśmiechnął się Ellil. - Chyba warto było się w to dla niej pakować.
- Zaraz tam dobra - prychnęła Aislinn.
Tymczasem Aurelia zbliżyła się do Braitha i gestem nakazała mu wstać.
- Czy reszta twojego ludu postąpiłaby tak samo? - zapytała z napięciem w głosie.
- Oczywiście - stwierdził z niezachwianą pewnością. - Wszyscy kochaliśmy twoją matkę, pani, i wierzyliśmy zawsze, że okażesz się jej godną następczynią.
- Wielką odpowiedzialność na mnie zrzuciliście... Widziałam jej portret w zamku, ukryty za zasłoną - Aurelia mówiła rozgoryczonym tonem osoby zmęczonej życiem; trudno mi było to pogodzić ze wspomnieniem chochlikowatej panny ze szkicownikiem. - Ciotka nigdy nie odważyła się go pozbyć całkowicie. Może miał być ochroną przed waszymi czarami?
- Mimo wszystko nie jesteś swoją matką, Aurelio - powiedziałam. - Nie musisz żyć w jej cieniu.
- Och, wiem, że nie jestem - żachnęła się. - Ciotka często mi to powtarzała. Czy jeśli bardziej wdałam się w nią i w ojca, dany mi kredyt zaufania zniknie jakby go nigdy nie było?
- Jeśli wdałaś się w ojca, będziemy o ciebie spokojni - Braith spojrzał na nią ciepło.
- Ja bym nie była, kapłanie obcej wiary, ale to w końcu nie mój świat i może trzymanie przyjaciółek w szklanych kulkach jest tu na porządku dziennym - powiedziała Aislinn w przestrzeń. - Na twoim miejscu spytałabym jednak, po co tu jest.
- A czy to nie oczywiste? - zdziwiła się Aurelia. - Przyszłam z prośbą, abyście zdjęli osłonę.
- I co wtedy? - bogini uśmiechnęła się krzywo. - Ciotunia da znak do ataku i rozpocznie się krwawa jatka?
Księżniczka obejrzała się na nią, ale tylko na chwilę.
- Obie strony uznały mnie jako prawowitą królową - mówiła dalej do Braitha. - Jutro mam przyjąć koronę i to ode mnie zależy zakończenie tych zmagań. Dlaczego miałabym pragnąć niepotrzebnego rozlewu krwi?
Przyznam, że spodziewałam się z jej strony takich słów, pasowały do wizji wielkiego finału; wyobrażałam sobie jednak, że wypowie je z większą żarliwością i optymizmem. Tymczasem sprawiała wrażenie, że coś się w niej wypaliło. Albo tak naprawdę wcale nie chciała rządzić w Talfrynie, albo przez ostatni tydzień coś ją bardzo mocno zawiodło... Lub ktoś.
- Przedtem oczywiście musimy dokończyć niezałatwione sprawy - westchnęła. - Wiem, że przetrzymujecie tu moich rodziców i ciotecznego brata, którego nigdy nie poznałam. Proszę, aby mnie do nich zaprowadzono.
- Za pozwoleniem - wtrącił się Kylph z niepewnym uśmiechem - ale zdawało nam się, że twoi rodzice tak trochę jakby, wiesz... Nie żyją.
- Chodzi mi o... ludzi - zająknęła się przy słowie "ludzi", ale nie poprawiła - którzy byli dla mnie rodzicami przez prawie piętnaście lat i bez wątpienia chcieli nimi być jak najdłużej.
Braith skinął głową i dał jej znak ręką, by poszła za nim. Nie darowałam sobie pójścia w ich ślady, tak samo Aislinn, Flydian i Kylph. Lona i opierający się nieco Ellil zostali przy kryształowej kuli.

Pokój był ciemny i niewielki. Na leżance spoczywał wątły, jasnowłosy młodzieniec, nieco starszy od Aurelii i zupełnie niepodobny do Clytii, otoczony grupką najlepszych czarodziejów. Kiedy tylko weszliśmy, dwoje z nich bez zaskoczenia podeszło do księżniczki, a na ich twarzach widać było wzruszenie.
- Wasza wysokość - zaczęli, ale przerwała im:
- Przez lata dawaliście mi szlabany na kino i telewizję, ukrywając przede mną prawdę, a teraz chcecie się tak wygłupiać?
- Dla nas to była najsłuszniejsza prawda - uśmiechnęli się. - Ale teraz nadszedł czas na inną.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, przez chwilę wyglądała tak jak dawniej. Jakby to "dawniej" nie było przed tygodniem.
- No, chodź - Kylph pociągnął ją za rękę. - Zobacz, co też zwinęliśmy z twojego zamku z takim trudem.
Podeszła do księcia, leżącego z szeroko otwartymi oczami, ale nie reagującego na nic. Trudno było stwierdzić czy w ogóle żył.
- Co mu jest? - spytała.
- Odebrano mu całą siłę życiową - odpowiedzieli jej czarodzieje. - Oprócz jednej iskierki, której nikt z nas nie może rozniecić w płomień.
- Dlaczego nie? - wtrąciłam się. - Po co ktoś miałby mu odbierać energię?
- Nie wiemy jak to możliwe, ale u tego człowieka siła życiowa była ściśle połączona z magiczną, jak u nas. Zapewne właśnie magia była prawdziwym celem.
- Sugerujecie, że zrobiła to kró... regentka? - zapytał wstrząśnięty Flydian. - Własnemu synowi? I tak samo chce postąpić z księżniczką? Nigdy naprawdę nie zrozumiem ludzi.
- Ty to powiedziałeś. Dlaczego nie założyłeś, że to nasze dzieło? - odparował jeden z czarodziejów. - Dostatecznie długo wiernie jej służyłeś, a my jesteśmy jej wrogami.
- Gdybym nadal jej służył, nie byłoby mnie tutaj.
Aurelia wydawała się nie zwracać uwagi na ich rozmowę ani w ogóle na nic poza księciem Aledem. Zastanawiała się nad czymś, aż w końcu podjęła decyzję.
- Tarquinie - przemówiła znowu tym twardym tonem.
Wszyscy obejrzeli się na nią z przestrachem, a kiedy wywołany zmaterializował się tuż obok niej, odskoczyli. Gdyby nie znajdowali się w świętym miejscu, z pewnością chwyciliby za broń - albo zaczęli odmawiać zaklęcia.
- Tak przypuszczałam, że gdzieś się tu kręcisz - powiedziała spokojnie księżniczka. Nie patrzyła na niego, ale z pewnością czuła na sobie spojrzenie wężowych oczu.
- Zawsze jestem przy tobie - powiedział po prostu.
- Z wyjątkiem tych chwil kiedy torturujesz więźniów albo knujesz z moją ciotką - skorygowała. - Wracaj do niej i przekaż, że ma natychmiast przerwać oblężenie.
- Chcesz... się poddać? - zmiennokształtny zająknął się, wyraźnie powstrzymując śmiech. - Aurelio, chyba poznałaś już ją na tyle, by wiedzieć...
- Jak powiedziałeś? - spytała tylko, nadal unikając jego wzroku.
Zmieszał się i przejechał dłonią po włosach; spodziewałam się zobaczyć na jego twarzy wyraz rozdrażnienia, ale widniał na niej zawód i... Jeszcze coś, czego nie umiałam sprecyzować.
- Wasza wysokość - rzekł wreszcie bezbarwnym głosem. - Jak rozkażesz.
Po tych słowach znów zmienił się w coś małego i niewidocznego w ciemności, i już go nie było. Gratuluję sobie w duchu, że nie zapytałam Aurelii jak doszło do zerwania dawnej zażyłości... I jednocześnie żałuję, że nie mogłam zobaczyć przypuszczalnej scysji między nimi i jej opisać.
- Powiedzcie mi - zwróciła się księżniczka do przybranych rodziców. - Powiedzcie mi całą prawdę o przejęciu władzy przez ciotkę Clytię.
- Całej prawdy nawet my nie znamy - usłyszała w odpowiedzi. - Twój ojciec umarł od nagłej choroby, prawdopodobnie został otruty; wkrótce po tym nasz lud przybył tłumnie aby godnie go pożegnać... Ale jej wysokość królową znaleziono martwą w sali tronowej, po tym jak wpuściła Clytię na audiencję.
- Nasz lud ogarnął gniew i stanął do pierwszej walki na moc przeciw Clytii. My zabraliśmy ciebie, abyś przeżyła. Byliśmy nadwornymi magami, może powinniśmy byli zostać i walczyć, ale ty byłaś najważniejsza...
- Czy zechcecie teraz przyjąć to stanowisko z powrotem? - zapytała Aurelia ze wzruszeniem.
- Nie powinnaś nas o to pytać, ale wydać rozkaz - odpowiedziała z szacunkiem jej przybrana matka, ale zaraz wszystko zepsuła, dodając: - ...córeczko.
Sielankowy nastrój przerwał sygnał od Lony, że bariera wokół wzgórza padła, bez żadnych uprzednich oznak.
- Jak to się stało?! - zawołał przejęty Braith.
- Co ją nagle napadło?! - dołączyła się zirytowana Aislinn, mając oczywiście na myśli J, nie barierę.
Zaraz też usłyszeliśmy, że Glaw zdecydowała poprowadzić wojowników do ataku. A po dłuższej chwili drzwi wyleciały z zawiasów i do komnatki weszła sama Clytia; w kolczudze i postrzępionej pelerynie wyglądała jak wódz wojenny, a nie jak królowa-czarodziejka. Kroczyła dumnie, nikt jej nie zatrzymał - tacy byli pewni zwycięstwa czy nadal się jednak obawiali?
- Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek moja noga tu postanie - przemówiła, rozglądając się wkoło.
- I nie powinna - warknął Braith. - Ty i twoja mroczna magia nie macie prawa wstępu do świętego miejsca.
- Ona jest taka sama jak ja - czarnowłosa kobieta wskazała na bratanicę. - A jednak tu weszła. Gotowa łamać cały określony porządek, począwszy od moich planów, snutych przez tyle lat.
- Skoro zniweczyłam twoje plany, ciociu, odwołaj swoich żołnierzy - poprosiła Aurelia; przy kimś takim jak Clytia na moment opuściła ją królewska duma. - Dotarło do ciebie moje polecenie, prawda?
- O tak, dotarło - potwierdziła kobieta zamyślony głosem. - To był pierwszy raz, gdy Tarquin sprzeciwił się moim rozkazom. Pierwszy i ostatni, na to wygląda.
Oczy księżniczki niebezpiecznie się zwęży... zwęziły.
- Co zrobiłaś? - syknęła. - Co robiłaś przez cały ten czas i co jeszcze zamierzasz? Jakie były twoje plany?
- Dlaczego dopiero teraz o to pytasz? - tym razem w głosie byłej władczyni pobrzmiewało rozbawienie. - Długo miałam na ciebie oko i wiem jaka byłaś ufna. Dlaczego?... Nieważne jednak. Po tym jak zabiorę twoją moc, nie będziesz już musiała się niczym martwić.
- A jednak chcę wiedzieć. Co wtedy zrobisz?
- Będę wystarczająco silna, by ruszyć na Mabon, a potem na Heulwen i będę mieć cały Trójświat pod swoją kontrolą - oczy Clytii się rozświetliły. - Nie twierdzę, że nie jest mi przykro z tego powodu, ale tak trzeba.
- Nie trzeba - sprzeciwiła się Aurelia. - Nie na darmo zaleciłaś mi naukę magii... Będę z tobą walczyć, jeśli nie mam wyboru.
- Nie zgadzam się! - przerwał im Braith. - Stawanie do walki na tym wzgórzu to świętokradztwo, nie...
Nie zdążył dokończyć, bo nagle oplótł nas duszący zawój. Mnie i Aislinn, Flydiana i obie przeciwniczki. Mogło to trwać minutę albo godzinę - między światami czas nie jest przecież taki istotny - ale zakończyło się zawieszeniem w międzysferze... Nie, nie zawieszeniem - każdy z moich towarzyszy poruszał się swobodnie, jakby po niewidzialnej podłodze, jakbyśmy wcale nie opuścili świątyni.
- To twoja sprawka, J? - odezwała się półgłosem bogini słońca. Odpowiedzią był cichy śmiech i pojawienie się wywołanej.
- No przecież nie wolno im było tam walczyć - przypomniała z anielskim uśmiechem. - Osobiście kibicuję tej złej królowej. Jeśli wygra, będzie ją można popytać o jej pobudki, a smarkula dostanie nauczkę. Wydaje się rozpieszczona.
- Sama jesteś rozpieszczoną smarkulą.
- O doprawdy, słowo daję, że żyję o wiele dłużej niż ona.
- Można żyć dłużej, ale to nie znaczy, że jest się s t a r s z y m.
Nie jestem pewna czy obie królowe - bo chyba tak należy je nazwać - w ogóle zauważyły jakąś zmianę. Po prostu mierzyły się wzrokiem, aż zaatakowały jednocześnie, jak na komendę. Właściwie nie używały żadnych słów, a i w gestach były oszczędne. Moc kłębiła się między nimi, to eksplodując, to zaś krążąc jakby w poszukiwaniu słabych punktów u przeciwniczki.
- Umiesz czarować, to fakt - stwierdziła Clytia. - Ale ja jestem silniejsza. Niejednemu już odebrałam moc.
- A potrafisz stworzyć wiosnę? - zapytała cicho Aurelia. - Bo mam wrażenie, że magia służy ci tylko do walki. Kiedy ostatni raz się nią cieszyłaś?
- Przypominasz mi... Mnie samą za młodu. Ciesz się, kiedy przejmę twoje siły, nie będziesz już musiała stawiać czoła twardej rzeczywistości - czy starsza kobieta naprawdę mówiła z żalem, czy tylko udawała by wzbudzić w bratanicy - we wrogu - wahanie? Jeśli to drugie, to jej się udało. Aurelia straciła koncentrację tylko na kilka sekund, ale to wystarczyło by Clytia uderzyła z całą swoją siłą. Dziewczyna zawisła w powie... w przestrzeni, kiedy jej energia spływała ku zwyciężczyni. Czysta i jasna moc, która bez wątpienia mogła stworzyć wiosnę, zresztą sama już raz widziałam. Szkoda jej dla takiej ponurej królowej.
Aurelia opadła bezwładnie jak szmaciana lalka, gdy na obliczu Clytii zagościł wyraz triumfu.
- Nareszcie - szepnęła, zupełnie nie zwracając na nas uwagi. - Teraz Mabon stoi przede mną otworem... Już czuję jak mnie wzywa...
Odwróciła się, wyciągając dłoń w kierunku, gdzie granica ze światem była najwyraźniej najcieńsza.
- Już idę - powiedziała nieobecnym głosem - Już wkrótce.
- Co ona wyprawia? Przecież nie może trafić tam, gdzie zechce - uzmysłowiłam sobie. - Tu nie ma zasłony, jesteśmy poza Trójświatem, ona...
- Idę - powtórzyła Clytia, po czym otworzyła portal i przeszła przez niego, nie oglądając się za siebie. Nie zatrzymaliśmy jej; tylko Flydian podbiegł do ciała Aurelii, ale ono nagle rozsypało się w pył.
- Jaki to świat, ten Mabon? - zapytałam, podchodząc do niego.
- Szalony i chaotyczny - mówiąc to, wyglądał na wystraszonego. - Przypuszczam, że przypomina ludzkie piekło.
- I... I ona tam... - dobiegł nas znajomy i słaby głos. Odwróciliśmy się wszyscy - Aurelia stała za nami, słaniając się na nogach. Flydian rzucił się prędko, by ją podtrzymać.
- Nie, nie tam - pokręciłam głową. - Ale najwyraźniej w jakieś zbliżone miejsce. Mogła wyczuć podobną aurę... Zaraz, jak to się stało, że jesteś cała i przytomna?!
- Podzieliłam się - wyjaśniła, uśmiechając się nieznacznie. - Widziałam jak ciotka to robiła, gdy musiała być w więcej niż jednym miejscu jednocześnie... Nauczyłam się.
- I ona nie zauważyła? - oburzyła się J. - A przecież sprawiała wrażenie niegłupiej.
- Najwyraźniej ambicja zaślepiła ją na inne sprawy - mruknęła Aislinn. - Przerzuć nas z powrotem, z łaski swojej, dobrze?
Nadąsana dziewczynka pokiwała powoli głową i już po chwili staliśmy z powrotem w...
Nie, przepraszam. Nie w świątyni.
Staliśmy mianowicie w okrągłej sali o ścianach tak białych, że aż raziły w oczy. Gdzieś z tyłu pluskała fontanna, tuż pod sufitem znajdowały się małe okna, a niżej rozciągał się balkon, na którym stali ludzie w białych szatach. Białych i zielonych, w takim szpitalnym odcieniu. Otaczała ich delikatna poświata, aż dziwne, że widoczna w takiej kolorystyce. Policzyłam prędko - było ich dwanaścioro. Jak bóstw Pieśni.
- Miałaś nas przerzucić na wzgórze - powiedziała Aislinn przez zęby. J tylko rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiń Dziecięcia Chaosu, bo to my was tu sprowadziliśmy - te słowa padły z ust młodego z wyglądu mężczyzny z ogoloną głową (jak u Kan Yuna z Omegi... ale nieważne, dziwne skojarzenia się mnie trzymają). - Chcieliśmy osobiście podziękować za pozbycie się tej, która gotowa była zatruć cały Trójświat.
- Ale trochę nie o to chodziło - mruknęła J, nadal niezadowolona. - I w ogóle, co was to obchodzi? Jakie macie prawo do tej historii?
- Zawsze mieliśmy do niej największe prawo - tym razem przemówiła stara kobieta z włosami spiętymi w wymyślny kok. - Jesteśmy Strażnikami Trójświata. Pilnujemy równowagi.
- To pewnie wy rozsnuliście tę zasłonę - domyśliłam się. - Czy Trójświat może być osobną domeną? Taką malutką?
- Zasłona nie jest już potrzebna - odpowiedziała kobieta. - Niebezpieczeństwo minęło.
- Niebezpieczeństwo - szepnęła milcząca dotąd Aurelia. - Jeśli ciotka była taka niebezpieczna, to dlaczego sami jej nie powstrzymaliście? Skoro jesteście... Strażnikami. Nigdy nawet o was nie słyszałam.
- Nie wolno nam było znowu się wtrącać - tym razem odezwał się inny mężczyzna, wysoki i pełen godności. - Jesteśmy Strażnikami, ale nie władcami. Potrzebny był ktoś taki jak ty, królowo.
- Ja się wcale nie prosiłam o bycie królową! Ja tylko szukałam prawdziwej przyjaźni i zaufania, i...
- I odrzuciłaś to wszystko, gdy dowiedziałaś się, że jesteś księżniczką. Czasem trzeba dokonywać takich wyborów dla wyższego celu. Na przykład udaremnienia planów Clytii.
- Wybrałam, nie wiedząc, co jest właściwe - dziewczyna z trudem powstrzymywała łzy. - I ciągle słyszę o jej planach, ale tak naprawdę nie wiem, co właściwie powstrzymałam.
- Właśnie - poparła ją niespodziewanie J. - Cała ta historia nie trzyma się kupy, a przecież nie mogło chodzić o zwykłe panowanie nad światem.
- Każda opowiedziana nam wersja jest inna - przyłączyłam się. - Nie wiemy, która jest prawdziwa.
- Dlaczego uważacie to za takie ważne? - zapytał któryś ze Strażników.
- Bo w końcu to dotyczy nas osobiście! - łzy już ciekły Aurelii po policzkach. - Chcę, żeby ktoś mi wreszcie wyjaśnił, czego chciała moja ciotka, że musiała tak skończyć?
Cisza. Dłuższą chwilę zajęło całej dwunastce patrzenie po sobie, porozumiewanie się wzrokiem. W końcu jednak ten, który powitał nas jako pierwszy, odpowiedział cicho:
- Zemsty...
- Co? Co takiego? - nie mogła uwierzyć Aislinn. - Teraz znowu jakaś zemsta? Na kim niby?
- Na nas.
Aurelia rozejrzała się prędko, spoglądając na nas wszystkich. Na koniec jej wzrok zatrzymał się na Flydianie, który tylko pokręcił głową bez zrozumienia.
- Co takiego zrobiliście? - wycedziła, a jej oczy nagle pociemniały.
- Co zrobiliśmy? - powtórzył ten dostojny. - Tacy jak ona zagrażają równowadze sił. Clytia pozbawiła cię wszystkiego, począwszy od matki, a ty pytasz, co jej zrobiliśmy?!
- Skoro pragnęła się na was zemścić, to znaczy, że musieliście zacząć. Co zrobiliście?!
- Przeszłość nie ma już znaczenia - ucięła staruszka z kokiem. - Teraz najważniejsza jest przyszłość i twoje panowanie w Talfrynie.
- W takim razie pewnie wzięliście już pod uwagę, że mogę zechcieć kontynuować tę zemstę - w głosie Aurelii zabrzmiała nagle nuta słodyczy. Wszyscy obejrzeliśmy się na nią ze zdumieniem.
- Och, bez obaw - machnęła ręką. - Najpierw będę musiała przywrócić całą tę równowagę, którą pozwoliliście zburzyć, a to pewnie długo potrwa. Nie zamierzam działać na szkodę światów.
- Jeśli spróbujesz, będziemy zmuszeni interweniować - zapowiedziała inna Strażniczka.
- Jeśli spróbujecie, dacie mi tylko powód - odparowała i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Wytrzymała ten pojedynek z godnością, iście po królewsku. Wtedy tamten uczynił jakiś gest - i tym razem znaleźliśmy się już we właściwym miejscu, a Kylph, Braith i grupa czarodziejów z rodzicami Aurelii na czele wpatrywali się w nas wielkimi ze zdumienia oczami.
- Trzymaj - powiedział Kylph bezbarwnym głosem, wciskając mi do ręki swój komunikator. Odebrałam zupełnie mechanicznie.
- Miya, do diaska! - usłyszałam w słuchawce poirytowany głos Leesy (no rzeczywiście, to urządzonko ma międzyświatowy zasięg, jak mówiły). - Gdzieś ty się podziewała, czekamy i czekamy! Zabierzże nas z powrotem!
Na bogów, na śmierć zapomniałam! Prędko otworzyłam portal - widać zasłona rzeczywiście zniknęła, bo nie sprawiło mi to żadnego problemu - i w komnatce pojawiły się obie siostry, ciągnąc ze sobą July.
- Jak to... - szepnęła Aurelia i odwróciła wzrok, natomiast blondynka rozejrzała się po komnatce bez większego zdziwienia (po prawdzie to skomentowała: "ekolo-wystrój") i zrobiła kilka kroków w jej stronę.
- Co ty najlepszego wyprawiasz?! - zawołała wzburzonym głosem. - To ja w dzieciństwie chwytałam owady do słoików, a ty je zawsze po kryjomu wypuszczałaś! Nie sądziłam, że to rządzenie tak ci w głowie przewróci.
- Skąd, Julianno, ja... Nie trzymam ich w tych kulach na co dzień - wyjąkała Aurelia. - Ale t-teraz nie mam ich ze sobą, bo przecież... Na wojnę ich nie mogłam zabrać - dokończyła zduszonym głosem, a potem nie wiem która zrobiła pierwszy krok, ważne, że stały pogrążone w mocnym uścisku przyjaźni, o której trudno zapomnieć.
- Chyba trochę się spóźniłyśmy - stwierdziła Djellia, rozejrzawszy się i oceniwszy sytuację.
- Może nie - odpowiedziałam. - Może inaczej się nie dało.

13 III

A jednak dobrze czasem mieć taką J w drużynie. Mam na myśli, że jak chce, potrafi być bardzo pożyteczna. Innego zdania są chyba nasi szanowni sprzymierzeńcy i uważają, że złośliwie zepsuła im wojnę i pozbawiła możliwości spuszczenia lania Clytii. Tak naprawdę, w bezpośrednim starciu. Tymczasem ona po prostu rozpięła barierę wokół wzgórza. Zdaje się, że nasza przeciwniczka była dobrze przygotowana do stawienia czoła (i przywłaszczenia sobie?) świętej mocy wzgórza, ale napotkała przeszkodę w postaci zupełnie obcej, nieprzewidzianej magii i teraz ma problem jak tę przeszkodę obejść.
Widziałam jak w bezsilnej złości krzyczy coś w górę, do nas, ale nie słyszałam jej słów. Widziałam jak zbiera całą swoją potęgę, która z pewnością okazałaby się niebezpieczna, gdyby tak J zdjęła osłonę. Widziałam jak jej wojsko jest ćwiczone przez pana "Jestem-Bibliofilem" jak przez najbardziej bezlitosnego tresera. O, doprawdy. Ja też jestem bibliofilką i w tej chwili potwornie brakuje mi mojego miecza.
Rozpoczyna się prawdziwy pojedynek czarów. Żołnierze Clytii otoczyli wzgórze i stali się naczyniami dla jej mocy. Przepływa przez nich jak przez magiczny obwód... Może przy okazji czerpiąc z ich własnych sił? Jeśli królowa jest na tyle zdeterminowana, by jakoś przebić barierę... A może J ją zdejmie i wypuści naszych, kiedy tamci się porządnie zmęczą?
...No dobrze, pożyteczna bez wątpienia jest, ale mimo wszystko moja kronikarska natura liczyła na trochę więcej akcji. A że nie umiem opisywać bitew? Cóż, trochę akcji na początku było, ale jak widać, streściłam ją krótko i zwięźle.

- Słuchaj, a jakbyśmy tak włączyli ten nasz rozpraszacz magii - usłyszałam przypadkiem jak Kylph mówił do Ellila. - Może zrobiłby kuku obu stronom, a przy odrobinie szczęścia Lee by nas nie zabiła?
- Ona nie jest jedyną osobą, która może nas za to zabić - stwierdził smętnie bóg wiatru.
Właśnie, może by powiadomić smarkulę, że mamy nikły, ale zawsze ślad? Ale to jednak później, w tej chwili nie mam pojęcia, gdzie ona jest. Tak samo jak Aislinn, która pewnie zaszyła się w jakimś kącie i fuka. Albo ja się zaszyłam, sama już nie wiem. To drzewo jest zdecydowanie za duże.

12 III

Obudziłam się z dziwnym wrażeniem, że coś jest nie tak jak powinno. A właściwie, jak później osądziłam, z dziwnym wrażeniem, że coś jest właśnie tak jak powinno. Ale w takim razie to chyba nie powinno być dziwne? Lepiej nie będę się zagłębiała w te dywagacje, bo wyglądają na bredzenie w stanie upojenia aurą Ard Blodwen, a to już nieaktualne. Przestało być aktualne w samą porę.
Obudziłam się mianowicie n i e będąc w stanie owego upojenia, w dodatku potrząsana przez Djellię.
- Co? - wymamrotałam. - Znowu coś mówiłam przez sen?
- Nie, ale wstań - odpowiedziała z niepewną miną. - Ktoś kategorycznie zażyczył sobie, żebyś się stawiła.
Któż mógłby?... Na powrót zamknęłam oczy, ale odrzuciłam koc i na oślep zaczęłam szukać ubrania.

Dotarłyśmy do głównej sali świątynnej po może dziesięciu minutach. Jeszcze na schodach usłyszałyśmy podniesiony głos Braitha, który wyraźnie chciał kogoś uspokoić, ale tak bez powodzenia, jak i bez przekonania.
- Na bogów, odłóżcie te włócznie! - wołał. - Tu, w świętym miejscu, chwytanie za broń jest profanacją! Jak to się stało, że muszę wam o tym przypominać?!
- Spokój został już zburzony, świętość odeszła - odpowiedział ktoś gniewnie.
- Nic nie odeszło - zaprzeczył jasny dziewczęcy głosik, na dźwięk którego stanęłam jak wryta. - Wręcz przeciwnie, jak widzę, nawet coś przyszło. Zdrowy rozsądek.
Djellia pociągnęła mnie do środka i ujrzałam sporą grupkę z wyciągniętymi włóczniami, otaczającą drobną postać z czymś jaśniejącym w ręku. Słońce dopiero wschodziło, zresztą w sali nie było okien, ale światła wystarczyło by ocenić sytuację.
- Jeśli uważasz rzucanie się na ciebie z bronią za przejaw zdrowego rozsądku - odezwałam się słabo. - to może jeszcze coś z ciebie wyrośnie.
Nieustraszeni strażnicy rozstąpili się z wahaniem, kiedy podeszłam do J, przymilnie uśmiechniętej.
- Nie, no właściwie zbyt dużo tego rozsądku też niekoniecznie jest wskazane - stwierdziła.
- Ta mała czarownica jest bez wątpienia wysłanniczką Clytii! - zagrzmiała Glaw, najbardziej zawzięta bojowniczka, wynurzając się spomiędzy innych. - To chyba jasne, że przybyła zabrać nam naszą magię, a my nie zdążyliśmy jej powstrzymać!
- Nic wam nie zabrałam - prychnęła dziewczynka. - Nie schowałam magii przed wami, tylko was przed magią. Jeszcze tego brakuje żebym takie coś brała do ręki...
Przerwała, widząc, że pojawił się Ellil w towarzystwie Leesy, która stanęła w oddali, obok siostry. Po chwili dołączyła do nich również Lona.
- No tak, to mogłaś być tylko ty - skomentował bóg wiatru, podchodząc bliżej. Jego wzrok padł na światełko na otwartej dłoni J, więc pochylił się aby się lepiej przyjrzeć.
- Latarka - ocenił bezbarwnym głosem. Na te słowa "latarka" podskoczyła do góry i sfrunęła na podłogę, rosnąc i przybierając znajomą (i obrażoną) postać bogini słońca.
- Nie pozwalaj sobie - fuknęła. - Zresztą nie rozumiem, po co tu jesteśmy, to niepotrzebna strata czasu.
- Właśnie, po co tu jesteście? - zainteresowałam się.
- Wpadłyśmy po drodze z paru innych ciekawych miejsc - wyjaśniła J z anielskim uśmiechem. - A że zobaczyłam wszechobecną... gotowość do walki - rozejrzała się ze sceptyczną minką - pomyślałam sobie, że mogłabym trochę pomóc.
- Mogłabyś nie owijać w bawełnę - mruknęłam. - Idę o zakład, że wiesz więcej niż mówisz.
- Poza tym jak to z paru innyych miejsc? - dołączył się Ellil. - Szwendasz się i w dodatku zabierasz ze sobą Aislinn, a potem będziesz się stresować, że coś się stało w naszym świecie, kiedy nie patrzyłaś?
- Xai pilnuje - dobiegła go cicha odpowiedź.
- Xai pilnuje... - powtórzył słabo. - A potem cały bałagan spadnie nam na głowę, bo komu?
Słysząc to J wcale się nie speszyła, a uśmiechnęła się do towarzyszki z zadowoleniem.
- Wygląda na to, że myślą zupełnie prawidłowo - powiedziała. - A do końca nie byłam pewna, czy uda mi się ich odciąć od tej dziwnej magii.
- A jesteś pewna, że to magia? - zmarszczyła brwi Aislinn. - Może na tym wzgórzu rośnie coś, co produkuje opary odurzające, a one przenikają do powietrza i...
- Zdecydowanie magia - wtrąciłam. - I to skrajnie dobroczynna. Łatwo może przeistoczyć wojownika w zrelaksowanego pacyfistę.
- To po co oni wszyscy tu są? Przecież takie miejsca należy odwiedzać tłumnie tylko i wyłącznie w czasie pokoju! - zdumiała się J, upewniając mnie przy okazji, że dobrze się przyjrzała tej opowieści.
- Co?! - zareagowała od razu Aislinn. - W czasie pokoju takie miejsca w ogóle nie są potrzebne!
- A wiecie, że to całkiem niezła strategia - uznał Ellil odkrywczo. - Schować się w takiej świątyni i zwabić do niej królową. Bez wątpienia od razu zacznie tańczyć na trawce i rozdawać wszystkim kwiatki.
No świetnie. Dwa tygodnie na Ard Blodwen i dopiero doszedł do takiego wniosku. To rzeczywiście miło ze strony J, że wzięła sprawę w swoje ręce, pomyślałam nieoczekiwanie. A jednocześnie ogarnęło mnie miłe uczucie powrotu do dni, kiedy wysłuchiwałam sprzeczek przedstawicieli panteonu i wywierałam dobry wpływ na Shyama... Miłe? Miłe?! Jakbym z ulgą nie uciekła stamtąd do Lony i jej załogi! Gdybym teraz wróciła do świata J, pewnie tęskniłabym za ową załogą... Z tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie i uznałam, że chcę do domu. A najlepiej na Krawędź. Ale jedyne, co było mi dane, to oprzytomnieć i zobaczyć jak wszyscy zebrani wpatrują się w nas baranim wzrokiem.
- Wiecie, chodźmy się przejść - zaproponowałam prędko i opuściliśmy salę, odprowadzani podejrzliwymi spojrzeniami. Lona i siostry wyszły już wcześniej.
- Co słychać u Taranisa? - zagaiła wesoło J, kiedy szliśmy krętymi schodami. Wspominałam już kiedyś, że nie cierpię krętych schodów? Całe szczęście, że te były przynajmniej szerokie.
- Nawet. O. Nim. Nie. Wspominaj - odezwał się Ellil, co spotkało się z politowaniem w spojrzeniu Aislinn.
- Ale dlaczego? - zmartwiła się dziewczynka. - Przecież sama go nie odwiedzę i nie powiem "o, wybacz, stary, zawaliłam sprawę", prawda?
- To akurat możesz n a m powiedzieć - prychnął. - My go musimy znosić na co dzień.
- Ty go musiałeś znosić przez wieki, powinieneś przywyknąć już dawno temu.
- I właśnie w tym cały problem, wyobraź sobie....
- A ile razy o was mity spisywano! Zawsze razem!
- ...Chyba zaraz wrócę do naszego świata i dam się wessać - jęknął bóg wiatru boleśnie.
Gdybyśmy akurat nie wyszli z drzewa, pewnie zarobiłby po głowie od Aislinn. Tymczasem, nie patrząc, trafiliśmy na zewnątrz i na przesłuchanie. Miałam jakby małe deja vu - Lona i Kylph stali po obu stronach Flydiana, który wyglądał na bardzo zmęczonego i bardzo zdenerwowanego.
- O, dobrze, że jesteście - powitała nas Lona. - Schowamy go gdzieś zanim Glaw go zauważy?
- A myślisz, że zdoła go gdziekolwiek przegapić? - zapytałam sceptycznie.
- Nie powinno mnie tu być - wykrztusił chłopak. - Nie powinienem w ogóle przychodzić na to wzgórze... To nie miejsce dla mnie...
- Bo jego magia kłóci się z twoją? Czy może się wstydzisz? - zwróciłam się do niego. - Mógłbyś zdecydować, po której stronie stanąć, wiesz?
- Zawsze... Zawsze stałem po waszej! - oburzył się.
- Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, niekoniecznie tak to wyglądało.
- A co miałem robić?! Słowo daję, że nie chciałem was szpiegować ani... wydać.
- A wydałeś? - Lona spojrzała na niego z ukosa.
- Nie musiałem - westchnął. - Przybyłem was ostrzec. Będą tu jutro.
- Tak tuż przed koronacją Aurelii? - pokręciłam głową. - Co za pewność siebie.
- Wejdźmy do środka, dzieciaku - Lona klepnęła Flydiana w plecy. - Musimy wszystko dokładnie omówić.
- Racja - mruknęła J, która do tej pory doskonale udawała, że jej tu nie ma. - Ja też chętnie posłucham.
Ale to spojrzenie Aislinn bardziej przemówiło mnie i Ellilowi do wyobraźni niż słowa małej. Spojrzeliśmy po sobie z bezradnymi minami...

11 III

Jak tu pięknie! Takiego lokum pozazdrościłyby nam wszystkie leśne elfy i teggity światów... A driady oczywiście wniosłyby oskarżenie o eksperymenty na naturze. Nic nowego. Ale akurat tego lokum nie wyhodowano ze zwykłego drzewa, daję głowę. Jest o g r o m n e  i według legendy wyrosło w jedną noc (coś mi w tym momencie dzwoni w uchu, ale bajka jednak nie ta), a te wszystkie kręte korytarze, sale i schody razem z nim. Nigdy nie gubi liści i podobno nie można go spalić - nie żeby kiedykolwiek próbowano... W każdym razie powiedziano mi, że taka świątynia - tak, bo wyjściowo to świątynia - nigdy nie powstałaby gdzie indziej niż na Ard Blodwen. Całe wzgórze jest niesamowicie przesycone magią, a w dodatku jest to naprawdę dobra, pozytywna magia... Choć jednak nie działa na mnie tak jak mówił Kylph. Owszem, uspokaja, ale nie oczyszcza mi umysłu, raczej go... Wręcz mąci. Trudniej mi myśleć, a łatwiej układać się do snu i odpływać w jakieś niekontrolowane majaki. Dlatego najwięcej czasu jak na razie spędzam w jak największej odległości od wzgórza, czyli na "tarasach" w koronie drzewa - starając się nie patrzeć przy tym w dół.
Nasi sprzymierzeńcy, a jest ich tam tłum, wyglądają na spokojnych i szczęśliwych. Nikt nie zorientowany w sytuacji nie uwierzyłby, że są w przededniu bitwy, prawdopodobnie ostatecznej.

- Dlaczego właściwie Taranis ma kontrolę nad "Nefele"? - nie mogłam zrozumieć.
- Szkoda gadać - machnął ręką Kylph. - Kiedy tylko tu dotarliśmy, sferolot zaczął działać jakby chciał i nie mógł. Nie było innego wyjścia, tylko przełączyć sterowanie i, tego... Zacząć się modlić?
Modlić się, jasne.
- Czy magia tego miejsca kłóci się z każdą inną? - zaczęłam się zastanawiać. - Nie, nie z każdą. Ty się tu przecież dobrze czujesz, a Ellil jest wręcz wniebowzięty.
- Jestem wniebowzięty - poświadczył bóg wiatru, zjawiając się niespodziewanie. - Jestem wniebowzięty, bo mogę sobie poszumieć w liściach tego giganta i żadna konkurencja się mnie nie czepia.
Bez uprzedzenia złapał mnie za ręce i zakręcił się ze mną w drobną kaszkę, jak dzieciak. Całe szczęście, że taras był duży i nie dało się z niego spaść.
- Czyżbym pozostała tutaj jedyną rozsądną? - spośród splątanych gałęzi wyłoniła się Lona. - Im dłużej tu pozostajemy, tym bardziej wyglądacie na odurzonych.
- A nieprawda - zaprzeczył Kylph. - Miya jest tylko dzień i co?
- Dzięki - mruknęłam, łapiąc równowagę. - Słuchaj, o najrozsądniejsza. Wieść niesie, że gościcie tu pewnego księcia...
- Owszem, gościmy - westchnęła. - Tylko zaraz został przejęty przez Braitha i głównych kapłanów, więc nawet go sobie nie obejrzałam.
- A wczoraj sprowadziliśmy jeszcze parkę czarodziejów - dodał Kylph. - Ale to beznadzieja...
- Co, dlaczego beznadzieja? - zmarszczyłam brwi. - Wszyscy tu albo chodzą radośni i podśpiewują pod nosem hymny, albo są obojętni na wszystko poza tutejszą magią. A kiedy przyjdzie stanąć przeciw Clytii, to co? Obojętnie się poddadzą?
- Miejmy nadzieję, że jednak nie - skrzywiła się Lona.

10 III

I znowu ludzie wyglądali na ulice, ale tym razem z (nabożnym?) lękiem w oczach. Pochód, który przemierzał miasto, składał się z oddziału hybryd w kolczugach z głęboko czarnego metalu i górującego nad nimi wzrostem dowódcy, potężnej istoty w zbroi, która wyglądała jak zrobiona z łusek smoka. A może to nie była zbroja? Może to nie był hełm zakrywający twarz, tylko...? Nie widziałam oczu, nie mogę osądzić. Próbowałam wypatrzyć Flydiana, ale idące postacie były tak do siebie podobne, że nie wiem czy w ogóle tam był. Niczego nie jestem pewna; pochód mienił się i rozmazywał w oczach, intonując jednogłośnie wezwanie. Skąd wiedziałam, że to wezwanie, skoro nie zrozumiałam ani słowa? Stąd, że ton był podniosły i porywający do boju; stąd, że z wielu domów wychodzili mężczyźni, a czasem i kobiety, by z wyrazem gotowości na twarzach przyłączyć się do oddziału.
Taką samą gotowość widziałam przez chwilę u Leesy, która o mało nie wybiegła z gospody, ale w porę została przytrzymana przez Djellię, z siłą jakiej trudno się spodziewać po kruchej, miłej kobietce. Później długo siedziały razem i trwały w mocnym uścisku, a w oczach młodszej z sióstr malowała się wściekłość - może na nich, a może na siebie...

A wieczorem nad naszym dachem pojawiła się nagle "Nefele" i wylądowała z taką gracją, jakiej nigdy nie spodziewałam się po Kylphie. I miałam rację, bo kiedy weszłyśmy na pokład, nie zastałyśmy nikogo.
No, nikogo materialnego.
- Skoro już ktoś tu wszedł, wymagam identyfikacji głosowej.
- Taranis? - odezwałam się niepewnie.
- Głos zidentyfikowany - zabrzmiała odpowiedź z głośnika.
- Ze co proszę? - zirytowała się Leesa. - Zjawiasz się tu, lądujesz, otwierasz drzwi, a nie masz pewności, kogo wpuszczasz na pokład?!
- Zwracam uwagę, że komputer pokładowy nie posiada oczu.
- To może jeszcze mamy ci kamerkę zainstalować, elektryczny hipokryto?!
- Łatwiej byłoby ci się wbić z powrotem w ludzką postać - mruknęłam i nagle uświadomiłam sobie, co mi się tu nie zgadza. - A właściwie jakim cudem ty kierujesz statkiem? Odblokowali cię?!
- Okoliczności zmusiły ich do podjęcia rozsądnych działań - ton głosu był neutralny, ale w słowach kryło się zadowolenie.
- I tak z własnej woli po nas przyleciałeś? - zapytała podejrzliwie Djellia. - Żeby nas zabrać do Lony i chłopaków?
- Domysł jest względnie prawdziwy - odpowiedział jej Taranis i zaraz nabrał wody w usta. Metaforycznie.
- No to dobra - westchnęła. - W takim razie nie ruszaj się stąd póki nie zapłacimy za pokój.
Wygląda na to, że finał tej opowieści rozegra się na Ard Blodwen...

8 III

- Zupełnie nie rozumiem tych twoich priorytetów - poskarżyła się Leesa, spoglądając co chwilę na zamknięte na głucho drzwi sklepu. Dreptałyśmy w pobliżu już od kwadransa, ale nie zdążyłam jeszcze stracić nadziei.
- Nie zmuszałam was, żebyście tu ze mną skoczyły - wzruszyłam ramionami.
- Ale zmusiłaś nas, żebyśmy n i e mówiły Lonie i reszcie, że ta wytęskniona księżniczka okazała się dwulicową małpą - przypomniała. - Poza tym miło jest sobie połazić dla odmiany po normalnym świecie.
- Dlaczego zaraz dwulicową małpą? - zapytała Djellia. - Jak dla mnie jest po prostu niewinną ofiarą okoliczności.
- Weź nie strasz - prychnęła jej siostra. - Takie ofiary to nawet na szacunek nie zasługują.
Czarnowłosa panna Avrei uśmiechnęła się kącikiem ust, ale zatrzymała swoje myśli dla siebie.
- Ja jednak też nie do końca rozumiem - przyznała po chwili. - Przede wszystkim pogadałabym raczej z Flydianem. Tymczasem szukanie tej Julianny czy July w tak zatłoczonym mieście...
Pokręciłam głową z uśmiechem. Byłam pewna, że dziewczyna wciąż często tutaj przychodzi, nawet jeśli pozostaje jej pocałować klamkę. Chyba, że zamknięto ją w domu z obawy przed porwaniem... Tak czy inaczej, zawsze istniało pięćdziesiąt procent szansy.
- Wcale nie trzeba mnie szukać - te słowa zostały wypowiedziane zaczepnym tonem.
Posłałam dziewczynom wymowne spojrzenie i odwróciłam się do przybyszki. Nawet jeśli trzymano ją w domu i musiała się wymykać w pośpiechu, i tak wyglądała jak z pudełeczka; nie zdziwiłabym się, gdyby podbierała ciuchy matce. Każda inna dziewczyna w jej wieku wyglądałaby w nich cokolwiek śmiesznie.
- Nie wiem jak ani dlaczego jesteście zamieszane w tę awanturę z Aurelią, ale w tym momencie nikt inny mi nie powie, co się właściwie dzieje - podeszła do nas, hardo unosząc głowę.
- Skąd wiesz czy możesz nam ufać? - spytała nagle Leesa podobnym tonem. - Jak widzisz, Aurelia wypuściła nas wtedy ze sklepu całe i zdrowe. Może z nią trzymamy.
- A czy ja uważam ją za wroga? - prychnęła elegantka i naraz zwróciła się do mnie z krzywym uśmiechem. - Pani też się nie okazała postronną osobą... Jednak.
- Możesz nam mówić po imieniu - zaproponowałam szybko. - To są Djellia i Leesa, a ja jestem Miya. A ty jesteś Julianna czy July?
- Tylko trzy osoby na świecie ośmielają się nazywać mnie pełnym imieniem. Mam nadzieję na dłuższą rozmowę, więc może pójdziemy gdzieś usiąść?
- A jest tu jakaś herbaciarnia? - zainteresowałam się. - Chętnie sobie... Poczytam kartę.
Dziewczyna spojrzała na mnie jak na wariatkę, ale skinęła głową.

Jakieś pół godziny później, mimo braku odpowiedniej waluty (płacenie szmaragdami z pewnością uznanoby tu za podejrzane), czułam się na tyle odprężona, że właściwie wszystkie wymagające załatwienia sprawy odrobinę przybladły. Było cicho i siłą rzeczy pachniało herbatą. P r a w i e jak w Blue Haven.
- Aurelia mówiła, że od dawna o tym wiedziałyście - musiałam w końcu podjąć. - O tym, kim jest i skąd jest.
- Z innego świata - July skinęła głową. - Chciałyśmy poradzić się jej rodziców, ale zniknęli wkrótce po niej. Może kazała ich wtrącić do więzienia albo co.
- Uważasz, że byłaby do tego zdolna? - zaniepokoiła się Djellia.
- Jeszcze nie wypuściła Michaeli, Amy i Odile, prawda? W takim razie czego mam się spodziewać?
- Myślałam, że Aurelia nie ma rodziców - przypomniała sobie Leesa. - Nie zginęli w zamachu?
- To nie są rodzeni - wyjaśniła July. - Zabrali ją ze swojego świata kiedy była małym bobasem. Mówili, że chcieli ją ocalić...
- Zaraz, zaraz - nie zrozumiałam. - Jej o tym nie powiedzieli, a tobie tak?
- To był przypadek - machnęła ręką. - Poprosiła mnie, żebym coś jej zaniosła do domu po drodze ze szkoły, bo sama musiała zostać na kółku plastycznym. No i pożyczyła mi swój klucz, a kiedy weszłam, zastałam jej rodziców... I się rozwrzeszczałam jak głupia - dokończyła zawstydzona.
- Co zobaczyłaś?
- Dwa zielonkawe stwory, wyglądające jakby właśnie wyszły z bajora.
- I Aurelia twierdziła, że Flydian by jej się spodobał? - szepnęła Leesa do siostry, która powstrzymała chichot. No i czego one chciały? W końcu Flydian był hybrydą, może i miałby szanse.
- Zatrzymali cię i opowiedzieli historię Aurelii, żebyś się uspokoiła - domyśliłam się. - A potem ty opowiedziałaś koleżankom.
- Na początku mi nie wierzyły. A później doszło do tego, że wykłócałam się z Mike o to czy powiedzieć, czy nie.
- Miałyście trzymać przed Aurelią w tajemnicy jej pochodzenie? - podchwyciłam. - Czy po to, żeby miała normalne życie, czy... Może był jakiś inny powód?
- Rodzice powiedzieli, że wyjawią jej prawdę w swoim czasie - westchnęła July. - Ale nie, osobiście musiałam ją zaprowadzić do tego piekielnego sklepu! Do tej pory nie przejawiała ani śladu nadprzyrodzonych zdolności...
- Czekaj, czekaj - przerwała Djellia. - Jak właściwie brzmiała historia Aurelii? W wersji jej rodziców, znaczy.
- Brzmiała jak baśń - stwierdziła nasza rozmówczyni. - Otóż Aurelia urodziła się jako córka królowej.
- To się zgadza - przytaknęłam.
- Królowa poślubiła faceta, który dla niej wyrzekł się czarnej magii - ciągnęła July. - Ale to się nie podobało jego siostrze; może miała do niego żal, a może gardziła jego słabością. Potem wymyśliła sobie, że sama byłaby lepszą królową, więc swoimi czarami pozbyła się brata i szwagierki.
- Ale prawowita dziedziczka w porę zniknęła z zamku - dopowiedziała Leesa. - Clytia szukała jej następne paręnaście lat. Czy przyjmujemy tę wersję jako jedyną słuszną?
- A czy to w tej chwili jest najważniejsze? - zamyśliła się Djellia.
- No, jeśli smarkula jest niewinną ofiarą okoliczności, to j e s t najważniejsze.
- Zabierzcie mnie ze sobą - zażądała nagle July. - Jeśli ja nie potrafię porządnie potrząsnąć Aurelią, to już nie wiem kto!
- Mowy nie ma - pokręciła głową Leesa. - Jesteś za zwyczajna.
- Co?!
- Siostrzyczka miała na myśli, że nie ma w tobie nic magicznego - wytłumaczyła pospiesznie Djellia. - Trzeba byłoby cały czas mieć na ciebie oko, zwłaszcza, że kroi się nam wkrótce bitwa... No i jak byś to wytłumaczyła rodzinie?
Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko zwiesiła smętnie głowę.

A jednak zdążyłam na to wydarzenie, które zapowiadała Aurelia. W samą porę wróciłyśmy do Talfrynu.
Tłumy ludzi zebrały się na ulicach, by zobaczyć bohaterkę dnia. Patrzyła na nich z rydwanu ciągniętego przez idące dostojnym krokiem łuskowane stworzenia i otoczonego przez grupkę żołnierzy, ludzkich i nieludzkich. Stała wystrojona i królewska z wyglądu, ale nie z zachowania. Raczej niepewna niż dumna. I przyjazna, zdecydowanie przyjazna. Taka królowa jak ona gotowa byłaby uścisnąć osobiście rękę każdemu poddanemu i jeszcze pogawędzić z nim przy kubku mleka. Zupełne przeciwieństwo kobiety, która stała obok niej - dostojnej i władczej, choć uśmiechającej się macierzyńsko. Mogła być dość podobna do bratanicy, gdy była w jej wieku, ale też łatwo ją sobie było wyobrazić w roli groźnej czarodziejki.
Koronacja Aurelii ma się odbyć za tydzień.

7 III

Gotowa jestem stanąć przy ścianie i walić w nią głową tak długo, aż dziurę wybiję. Niespecjalnie nowy stan, pojawiający się zawsze kiedy brak mi jakiegoś kawałka układanki. Nie tylko pod względem fabularnym - po prostu skoro już wplątaliśmy się w te zmagania o magię, należy wszystko jakoś rozwiązać, żebyśmy mogli się wyplątać i ruszyć dalej, nie zostawiając żadnych niedokończonych spraw.
Ale prawdą jest też, że brakuje mi tak z połowy opowieści... Nie chronologicznie, o nie. Jednak pamiętnikowanie jest o tyle niewygodne, że nie mogę nadać historii nowego wymiaru, spoglądając na nią oczami Aurelii. Tymczasem mam tylko świadectwo gromady zbuntowanych istot na kłującą w oczy oczywistość zamiarów królowej. Jakie dokładnie są te zamiary, każdy naturalnie mówi co innego, ale po co się tym przejmować? Ważne, że jest zła i należy ją powstrzymać, prawda?
A co do historii wniesie Aurelia? Pomyślmy, poukładajmy, napiszmy. Otóż kilkanaście lat temu rdzenni mieszkańcy Talfrynu wpadli w gniew, gdy ówczesna królowa poślubiła czarnoksiężnika. Byli mianowicie zazdrośni o magię, którą, w swoim przeświadczeniu, tylko oni rozumieli i potrafili wykorzystać. W rezultacie dokonali zamachu na królową i jej małżonka, a nowo narodzoną księżniczkę uprowadzili i słuch po niej zaginął. Tron zdołała uratować - uratować! - Clytia, która, podobnie jak jej brat, parała się magią, i od tamtej pory prowadziła poszukiwania dziecka... Aż w końcu odnalazł je Tarquin. Jak - to jest jeszcze do uzgod... Do wywiedzenia się, nie mam pojęcia czy kiedykolwiek.
Skąd o tym wiem? Gdybym wzięła historię ot tak znikąd, nie musiałabym odpowiadać na to pytanie; mogłabym ją za to rozwinąć i napisać jak należy. Faktem natomiast jest, że powyższe rewelacje przedstawiła mi sama Aurelia jakieś pół godziny temu. Ukazała mi się jako zjawa czy też iluzja, słusznie wnioskując, że osobę mogącą przenikać przez zasłonę należy mieć na oku... I poprosiła mnie o pomoc. Tak, dokładnie tak. W walce z buntownikami. Nie, oczywiście, że dziewczyna nie chce żadnej przemocy - pragnie pokoju i pojednania, ale skoro uprowadzili syna jej ciotki, to najpierw należy go odbić, a dopiero potem podpisywać traktaty, nieprawdaż?
Trochę się zmartwiła, kiedy przypomniałam jej, że przetrzymuje w małych kulkach własne przyjaciółki i nawet jeśli nie chce zacząć pojednania o d  n i c h, to w ich rodzinnym mieście pewnie już media trąbią o zaginięciach młodych dziewcząt. Spłoszyła się, odparła, że to już jej sprawa i sama się nią zajmie, a na koniec poprosiła bym jutro po południu wyszła na miasto i patrzyła. O doprawdy, jutro to ja będę miała inne priorytety!
Nawiasem mówiąc, wieść niesie, że ze zniknięciem księcia Aleda były związane dziwne zjawiska typu trąby powietrzne w pałacu i ożywione meble biegające po korytarzach. Brzmi niepokojąco znajomo... Jeśli to jest ta akcja, którą zapowiadał Kylph, to mam ochotę wytargać chłopaków za uszy i zwymyślać za to, że nie dali mi popatrzeć.

6 III

Apsik raz jeszcze.
Opowieść działa mi na rękę, pozwalając siedzieć w pokoiku i zmagać się z przeziębieniem, zamiast z przeciwnikiem. A z drugiej strony właśnie działa przekornie, pozwalając w ten sposób Aurelii i Tarquinowi na kolejny ruch, którego być może nie zdążę powstrzymać. Ale akurat ja nie mam prawa narzekać - coś musi się dziać.
Siedzę z nosem w zeszycie, a przed oczami przesuwają mi się sceny, które piszę tak, jak je zapamiętałam. Cały czas dzieją się w moim umyśle i nie dają mi spokoju.

Spaceruję z Flydianem po zielonym gaju, do którego przyjechaliśmy powozem, zaprzężonym w dwa łuskowane wierzchowce. Jest naprawdę zielony, tak soczyście i intensywnie, aż zadziwienie mnie zdejmuje, że nic tu nie kwitnie. Ale nie, to nie jest wiosenna zieleń, tylko dojrzała, letnia. To pora owoców - widzę jagody na krzakach. Pora ciepła, na które zupełnie się nie przygotowałam, dobierając strój. Może to też jakieś nadnaturalne, święte miejsce?
Flydian wydaje się zmartwiony, pytam więc, co go trapi.
- Do ostatniej chwili nie byłem pewien czy zdołam wyrwać się z zamku - wzdycha. - Przez to, że zaginął książę, podniesiono alarm...
- To macie jakiegoś księcia? Nigdy nic nie mówiłeś.
- Bo też on sam nie lubi by się rozwodzić nad jego osobą i zwykle zamyka się w swoich komnatach - odpowiada chłopak. - Nawet jeśli królowa pozostanie na tronie, nie będzie mógł po niej dziedziczyć, więc nie uwzględnia go w swoich planach.
- A skąd wiesz? Może dlatego właśnie tak chce znaleźć księżniczkę - zastanawiam się na głos. - Gdyby ożeniła z nią swojego syna, miałaby dwie małe marionetki na tronie.
- Nie mam pojęcia co jest dla niej ważniejsze: władza czy magia - krzywi się Flydian. - Tak czy inaczej, książę Aled od miesiąca nie pokazywał się poza swoimi komnatami, a teraz nagle zniknął...
Przechadzamy się między drzewami, wypatrując śladów magii, próbując wyczuć obecność Aurelii. I w końcu niezawodnemu Flydianowi się to udaje - trafiamy do sielankowego zakątka, gdzie rosną konwalie i tryska źródełko. Nie wiem czy mam się zachwycać pięknym widokiem, czy raczej kręcić nosem i stwierdzić, że jest on nienaturalny o tej porze roku.
Staramy się pozostać niezauważeni i niesłyszalni. Aurelia stoi na środku polany i koncentruje się, gdy w trawie pojawia się coraz więcej kwiatów. Dokoła niej wiszą w powietrzu trzy przezroczyste kule; w każdej z nich jest zamknięta dziewczyna. Jedną z nich już widziałam, tę o kasztanowych lokach. Druga ma związane w kitkę rude włosy i workowate spodnie, a trzecia, z krótką ciemną fryzurką, rozgląda się po swoim więzieniu i opukuje je starannie.
- Jaka szkoda, że pozbawiłaś Juliannę widoku mojego małego pokazu, Amy - zwraca się właśnie do niej Aurelia, otworzywszy oczy. - Teraz pewnie się dąsa, że wypchnęłaś ją ze sklepu.
- Akurat by się cieszyła, że ją tak więzisz bez lusterka - brzmi kpiąca odpowiedź.
- Naprawdę nie musisz nas trzymać w zamknięciu, jak wrogów - mówi zmartwionym tonem kasztanowowłosa. - I bez tego podziwiałybyśmy twoje czary.
- Czy rzeczywiście? - w głosie Aurelii słychać wyrzut (choć nie jest zła, tylko smutna). - Tarquin mi wyjawił, że od dawna o wszystkim wiedziałyście. Trzymając to przede mną w tajemnicy.
- Właściwie tylko July wiedziała na sto procent - mówi z przekąsem ruda kitka. - Ale teraz to już nieważne, prawda?
- Nie drażnij jej, Mikey - syczy jej wystraszona sąsiadka, potrząsając lokami. Od razu zwraca to uwagę młodej czarodziejki.
- Ach, tak? Więc teraz trzeba się mnie bać? - pyta, dotykając dłonią czegoś owiniętego wokół jej szyi. - Może to ja jestem waszym wrogiem, a nie odwrotnie?
- Skądże znowu?! - zaprzecza tamta gorąco. - Ciągle chcemy być twoimi przyjaciółkami! Nie chcemy cię... martwić.
Aurelia nie reaguje na te słowa; stoi przez chwilę jakby w coś zasłuchana. Wreszcie na jeden jej gest wszystkie trzy kule stają się malutkie. Dziewczyna chwyta je i chowa do sakiewki przy pasku... A potem odwraca się w naszym kierunku.
- Możecie już wyjść - mówi, a na jej twarzy pojawia się wreszcie ten niezwykły uśmiech.
Flydian kręci głową, próbuje jeszcze bardziej wtopić się w zieleń, ale łapię go za rękę i ciągnę do przodu. Skoro już zostaliśmy odkryci, nie ma sensu uciekać.
- Nigdy dotąd nie wątpiłeś w moje czary - odpowiada cicho dziewczyna na ledwo słyszalny szept. - Nauczyłeś mnie w nie nie wątpić. W i e m, że zrobiłam wszystko jak należy. - uśmiecha się i znów zwraca się do nas: - Co za nieoczekiwane spotkanie.
- Rozumiem, że nie jesteśmy tu mile widziani? - mówię domyślnie. - Mnie to spotkanie cieszy, bo martwiłam się widokiem sklepu tak niespodziewanie zamkniętego. A ktoś się wygadał o tym gaju...
- A widzisz? To twoja wina - wytyka dziewczyna, trącając dziwne stworzenie palcem. Stworzenie ześlizguje się z jej szyi, po czym rośnie, nabiera nowych kształtów i staje się Tarquinem. W złoto-zielonej szacie zamiast ciepłego swetra i bez okularów... I widać, że jego oczy już nie są szaroniebieskie, ale żółte, o zwężonych źrenicach - zwężonych, to naprawdę odpowiednie słowo, z różnych powodów.
- Jak widać, są inne magiczne miejsca poza naszym sklepem, które przyciągają i nęcą - mówi z lekkim uśmiechem. - Ale towarzystwo to sobie pani ciekawie dobrała.
Kątem oka widzę jak Flydian zaciska zęby i marzy o schowaniu się w mysią dziurę, kiedy pada na niego wężowate spojrzenie.
- Czy przechadzanie się po Aeronwen jest dla ciebie ważniejsze od obowiązków, dworzaninie? Od przeniknięcia w grono buntowników?
- N-nie... Panie - Flydian usiłuje spuścić wzrok, ale nie udaje mu się to.
- Odnoszę wręcz przeciwne wrażenie - mężczyzna kręci głową. - Nie zaufali ci na tyle, byś wiedział o ich planach porwania księcia Aleda, czyż nie?
- Jak mogli mi zaufać, domyślając się, że są pod twoją obserwacją? Jak mogłem zdobyć ich zaufanie, również zdając sobie z tego sprawę?
- Tak, tak. A mówiłem królowej, że takie nienaturalne istoty nie potrafią dać sobie rady, gdy da się im wolną rękę...
- I kto to mówi?! - chłopak coraz bardziej odzyskuje pewność siebie. - Sam jesteś bardziej...
- Już to słyszałem - ucina zmiennokształtny. - Bardziej nienaturalną istotą niż ty. Ale mnie, w przeciwieństwie do ciebie, wcale to nie martwi.
Ciągle się uśmiecha, mówi spokojnie, niemal łagodnie; trudno w nim dostrzec tego potwora, jakiego odmalował przed nami Flydian - celowo (ale który z nich celowo)? W trakcie ich rozmowy Aurelia łapie mnie za rękę i odciąga na stronę.
- A niech się tam kłócą - szepcze z szelmowską miną. - Udał mi się ten gaj, prawda? Był taki zimowo-smutny, ale go ożywiłam.
- Twój ojciec byłby z ciebie dumny - odzywa się Tarquin, niby to patrząc na Flydiana, a jednak słysząc każde jej słowo. Bawi ją to wyraźnie.
- Sam mówiłeś, mój nadopiekuńczy mentorze, że mój ojciec zajmował się mroczną magią śmierci - przypomina uszczypliwie - Jak miałby być ze mnie dumny?
- Odziedziczyłaś po nim talent, ale obróciłaś go w moc życia. Jestem pewien, że właśnie ty zdołasz tchnąć z powrotem radość w tę krainę.
- A co, jeśli buntownicy staną się zazdrośni również o moją magię? - niepokoi się nagle dziewczyna.
- Z nimi również sobie poradzisz - odpowiada Tarquin z przekonaniem, po czym patrzy z ukosa na Flydiana, który od razu blednie.
- Dworzanin wraca ze mną na zamek. A co do naszej ulubionej klientki...
- Zostaw to mnie - uspokaja go Aurelia. - Nikomu nic nie powie... Prawda?
Czuję jak jej wzrok przeszywa mnie na wylot.
- Nie masz się o co obawiać - mówię słabo. - Jak stwierdziła raz twoja przyjaciółka July, jestem osobą postronną.
Ostatnie, co widzę przed zniknięciem w fałdach międzyświatowej zasłony, to zaskoczenie na twarzy dziewczyny. A potem już staram się przekopać jak najdalej, trafić na oślep z powrotem do miasta...

Uff, kręci mi się w głowie. Czuję się jakbym pisała wypracowanie. Napisz opis sytuacji: Szkolna przerwa. Albo: Burza piaskowa. W którym z żyć przez to przechodziłam?

4 III

To się już staje regularnym cyklem - jeden dzień beztroski, jeden dzień koncentracji na obowiązkach i od nowa. Jarmark już rozkwitł na dobre, więc trudno było utrzymać dziewczyny w miejscu na poważnej rozmowie. Wszystko chciały obejrzeć, wszędzie pójść... Nie będę udawała, że sama jestem taka obowiązkowa i robiłam co innego, ale nie mogę nic poradzić na to, że bezustannie wracałam myślami do sklepowych uliczek Melrin, gdzie kolory nie potrzebowały morderczego wysiłku by zostać zauważone.
Później okazało się, że powinnyśmy były jednak trzymać rękę na pulsie. Tymczasem trzy sklerotyczki zostawiły swój komunikator w pokoju, więc drodzy przyjaciele na Ard Blodwen dzwonili i dzwonili bezskutecznie. Skontaktowałyśmy się z nimi dopiero późnym wieczorem... I zostałyśmy z góry na dół objechane przez Kylpha. Doprawdy, co ten czas robi z istotami - dawno temu to właśnie on był ochrzaniany regularnie, a nie odwrotnie, a teraz? Za to powiedział nam, że za karę nie zdradzi jaką akcję planują na następną noc. Nie to nie, i tak się kiedyś dowiemy. Później usłyszałyśmy, że lepiej by było, gdybyśmy były tam, na wzgórzu, bo ono naprawdę jest święte i pobyt na nim rewelacyjnie wycisza. No no, jakoś nie odniosłam wrażenia, by Kylph był wyciszony, ale może to dlatego, że w rozmowie trafił akurat na Leesę?
A, zapomniałabym. Zwiodła mnie piękna pogoda i za lekko się ubrałam. Apsik.

- Szybko przyszłyście - zdziwiłam się na widok powracających Djellii i Leesy. Akurat skończyłam szczątkowo opisywać wczorajszy dzień, siedząc pod kołderką, z herbatką malinową na stoliku. Nie żeby mnie aż tak rozłożyło, ale lepiej zawczasu zapobiegać niż potem cierpieć.
Dziewczyny spojrzały po sobie, po czym usiadły obok mnie z markotnymi minami.
- Coś się stało? - zaniepokoiłam się. Jeszcze się chyba nie zdarzyło, żeby obie naraz miały taki nastrój.
Skinęły głową, ale żadna z nich się nie odezwała.
- No, co? Aurelia zlekceważyła sobie wasze ostrzeżenia? - spróbowałam zgadnąć. W końcu wybrały się do sklepu z zamiarem uczulenia jej na niebezpieczeństwo związane z posiadaniem magicznej mocy. Co prawda sama nigdy nic takiego od niej nie wyczułam, ale... A może jednak?
- Nawet nie zdążyłyśmy porządnie jej ostrzec - bąknęła wreszcie Djellia. - Ale i tak zapewniła, że Tarquin nad nią czuwa, więc nie ma powodu do obaw.
- A! Czyli faktycznie potrafi czarować? - upewniłam się.
- Uuu, i to jak... - zaczęła Leesa, ale nagle zamilkła jakby ją ktoś zakneblował.
- Co? - zmarszczyłam brwi. - Widziałyście jak odprawiała jakieś czary? I tak was zamurowało?
I znowu nic nie odpowiedziały, coraz bardziej udręczone. I rozdrażnione.
- Nie chcecie mi powiedzieć, czy nie możecie? - spróbowałam znowu.
- Nie... Nie możemy - wyjąkała Leesa, a jej siostra na te słowa wypuściła gwałtownie powietrze.
- Powiedziała, że nikt się o tym od nas nie dowie - dodała prędko, jakby z obawą, że jeśli się nie pospieszy, coś znów zasznuruje jej usta. - A Tarquin marudził, że to za mało. Ale sama widzisz, że na pewno nie. Skoro nie możemy powiedzieć tobie, pewnie nie zdradzimy ani Lonie i chłopakom, ani Flydianowi!
- Jeśli to za mało, to co on by zrobił? Zabiłby nas czy tylko zamknął w piwnicy?
- W tym momencie najważniejsze jest, co zrobiła Aurelia - przerwałam im. - Mnie nikt nie zaczarował, mogę sama się wybrać i ją spytać. Jak tylko przestanie mi się kręcić w głowie.
- No to już nie zdążysz - Djellia zwiesiła smętnie głowę. - Oni coś mówili o przenosinach do jakiegoś Aeronwen. Podsłuchałam Tarquina zanim zostałyśmy wygonione ze sklepu.
- A nawet gdybyś chciała za nimi gonić, i tak nie wiemy, gdzie to jest.
- Może Flydian będzie wiedział. Spytam go, kiedy się jutro spotkamy - postanowiłam.
Cokolwiek zrobiła Aurelia, wygląda na to, że ma pojęcie o własnej mocy... Ja też bym chciała mieć o niej jakieś pojęcie.

2 III

Szybko się przekonałyśmy, że mieszkanie w talfryńskiej gospodzie, która oferuje tylko jeden pokój, jest doświadczeniem tyleż ciekawym, co męczącym. Przyczyną jest odbywający się za kilka dni wielki jarmark, który spędził do miasta tłumy kupców i kuglarzy, i oni wszyscy muszą gdzieś spać. Nie żeby nie przyjechali wozami albo nie przywieźli namiotów, ale za często trafiają się osobniki wydelikacone albo snobistyczne i one tym bardziej muszą gdzieś spać. Co za szczęście, że jest tu więcej niż jedna gospoda, inaczej chyba w desperacji poszłybyśmy pieszo na Ard Blodwen - o ile byśmy trafiły - bo tłumy są naprawdę przytłaczające. Oczywiście zapewnia to swego rodzaju rozrywkę... Wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem rzewnych ballad - do naszej gospody zawitało kilku minstreli i po tym jak omal się nie pobili o to, który jest lepszy, urządzili zawody, a sędziami była publiczność. Cóż, osobiście uważam, że Ketris pobiłby ich na głowę talentem wokalnym, a co do repertuaru, to wszyscy śpiewali ballady o nieszczęśliwej miłości, więc raczej nie będę wyrokować.
Tak czy inaczej, położyłyśmy się dość późno, a nasze warunki sypialne są jakie są... Dostałyśmy pokój trzyosobowy, co w praktyce oznaczało spanie w trójkę pod jedną kołdrą, na jednym łóżku. Dostatecznie szerokim, ale jednak...

- Mówię ci, że nie masz się o co oburzać... Przecież za to nie odpowiada - to były pierwsze słowa jakie usłyszałam po obudzeniu.
- Jak nie odpowiada, jeśli nie ona, to kto w takim razie? Ty naprawdę uważasz, że można to tak zostawić?
Podniosłam jedną powiekę, czując, że nic a nic się nie wyspałam. Djellia i Leesa siedziały już z grubsza ubrane na brzegu łóżka i zawzięcie dyskutowały. Kiedy się podniosłam, obie natychmiast zamilkły i spojrzały na mnie jakoś dziwnie.
- Co? - wymamrotałam. - Jednak się rzucałam przez sen? A widzicie, ostrzegałam.
- Daj spokój, nie rzucałaś się - ucięła Djellia. - Lee wyolbrzymia.
- Tak, oczywiście - prychnęła jej siostra. - Myślałby kto, że ty pierwsza będziesz tym zaniepokojona...
- Ale nie jestem. Nie mówiła niczego, co by mnie mogło zaniepokoić.
- Aha - skonstantowałam, odgarniając włosy do tyłu. - Nie rzucałam się, lecz bredziłam. Chyba nie złorzeczyłam wam przez sen i nie zarzekałam się, że puszczę światy z dymem?
Obie spojrzały na siebie nawzajem, a potem znowu na mnie, lekko skonfundowane.
- A... Co ci się śniło? - zapytała ostrożnie Djellia.
- Z reguły nie pamiętam swoich snów, a ten nie jest wyjątkiem - westchnęłam.
- Niezła wymówka - Leesa uśmiechnęła się krzywo. - Jak jeszcze powiesz, że znajomość tej mowy przyszła do ciebie we śnie i jej też nie pamiętasz...
- Lee, mówię ci, że to jeszcze o niczym nie świadczy!
- No to się nie kryguj i powiedz, o czym, do diaska, mówiła! Ty umiesz po ichniemu, nie ja!
- Słuchaj, jeśli nie chcesz nawet siostrze powiedzieć, to może chociaż ja się dowiem? - wtrąciłam się. - Może uda mi się rzucić jakieś światło na tę sprawę... Czy coś.
- Wybacz. I nie gniewaj się na Lee - Djellia spuściła głowę. - Przepraszałaś kogoś.
Przetrawiłam tę informację bez większego zdziwienia. Tak jak zdarza mi się mieszać języki - nie wiem jak we śnie, ale na jawie na pewno - tak i miałabym w tej chwili kogo przepraszać. Co jednak nie wyjaśniało reakcji Leesy.
- To jeszcze powiedzcie jakim... - zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć, bo ktoś nam zaczął rzucać kamykami w okno. Nie tak żeby stłuc, ale żeby dać znać o swojej obecności.
- Są jakieś doniczki na parapecie?... Nie ma - Leesa zmarszczyła nos i gwałtownie otworzyła okno.
- Stoi jakiś pozieleniały Romeo i patrzy - zwróciła się do nas. Zerwałam się i podbiegłam, nie zważając na chłód. Na mój widok Flydian odetchnął z ulgą.
- Zaraz zejdziemy! - zawołałam, machając mu, a potem zabrałam się za znajdowanie części garderoby. Co prawda Leesa coś poburkiwała o śniadaniu, ale jak dla mnie mogło to chwilę poczekać. Dla Djellii też.

- Już się nie boisz, że ktoś cię może śledzić? - zapytałam z lekkim zdziwieniem. Chłopak wyglądał dziś na bardziej pewnego siebie i już nie fukał na wszystkie strony.
- Jestem na neutralnym gruncie - wzruszył ramionami - a wasza trójka nie narobiła sobie jeszcze wrogów, inaczej dotarłoby to na pewno do królowej. Ona prędko wyczuwa takie... Takie... - chyba nie znalazł słowa, a może stracił wątek, bo urwał i machnął ręką.
- A właściwie jak nas znalazłeś? - zainteresowała się Leesa. - Chyba nikt ci nie dawał znać, gdzie będziemy? Ani że w ogóle się rozdzielamy?
- Potrafię was znaleźć. A w każdym razie pewien byłem, że potrafię znaleźć tę trójkę, którą przedtem spotkałem... Dlatego widok obcej osoby w oknie trochę wstrząsnął moją pewnością.
- Zauważyłam - zachichotała, rozglądając się wkoło, tak samo jak jej siostra i ja. Nie bardzo zwracaliśmy uwagę, dokąd się kierujemy i w rezultacie dotarliśmy na plac, gdzie kupcy rozkładali już stragany. Było gwarno, wesoło i pełno ludzi, i nigdzie nie umiałabym wyczuć, że coś jest nie tak, że świat jest na krawędzi niebezpieczeństwa... Tylko ta wszechobecna szarość była podejrzana.
- Już odruchowo oczekiwałam, że pójdziemy do Aurelii - zachichotała Djellia. - Ale tu też jest całkiem ciekawie.
- Jakiej Aurelii? - zwrócił się do niej Flydian, na co z ochotą zaczęła mu wyjaśniać, że jest taka urocza sprzedawczyni w takim a takim sklepie w takiej a takiej uliczce... Nie zauważyła, że chłopak nagle się zachmurzył.
- Ach, tam - mruknął. - Tamto miejsce długo było zupełnie opuszczone i zaniedbane, aż któregoś dnia po prostu pojawił się tam ten sklep.
- O! - zdumiałam się. - Czyli to j e s t jeden z tych tajemniczych sklepików z opowieści?
- Nie wiem co masz na myśli, w każdym razie nigdy tam nie wchodziłem - prychnął Flydian. - Już od progu emanuje dziwną magią, więc mało kto tam chodzi.
- A szkoda. Bo owszem, jest tam magia.
Wszyscy czworo jak na komendę odwróciliśmy się na dźwięk dziewczęcego głosu, który tak niespodziewanie włączył się do rozmowy.
- Chyba nie wystraszyłam? - Aurelia popatrzyła na nas, próbując wykrzesać z siebie poczucie winy. W obu rękach trzymała torby z zakupami.
- Nie, tylko zaskoczyłaś - brzmiała odpowiedź Djellii. - Nigdy cię jeszcze nie widziałam poza sklepem.
- Och, chciałam zobaczyć prawdziwy jarmark, choćby raczkujący - roześmiała się. - W końcu kiedyś trzeba poznać nieznane tereny.
- A szef się nie martwi, że ty tak sama po nieznanych terenach...? - odezwałam się.
- Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - dziewczyna posłała nam ten swój figlarny uśmiech. - O, chyba jeszcze kogoś nie znam w tym towarzystwie!
Postawiła torby i prędko podeszła do Flydiana, zanim zdążył zareagować.
- Nigdy nie widziałam z bliska nikogo z twojej rasy - wyznała. - Przecież jesteście rdzennymi Talfryńczykami, a tu tacy z was niegościnni... Ech, chyba nie oberwę ognistą kulą, prawda? - ponownie się roześmiała. Chłopak wyglądał na zakłopotanego, choć nie wiem czy przyczyną był brak zrozumienia, czy wrażenie, jakie zrobiła na nim Aurelia.
- Spodobałby się Juliannie i Amy - szepnęła poufnym tonem do mnie i dziewcząt. - Kiedyś byłyśmy na filmie o bohaterskim księciu jakiejś tam magicznej rasy, wyglądał całkiem podobnie, i obie orzekły, że temu aktorowi bardziej pasuje taki wizerunek niż codzienny...
Urwała i posmutniała, przypominając sobie, że jest zawiedzioną bohaterką, skłóconą z przyjaciółkami. A może narzucając sobie taką rolę? Intrygowała mnie ta osóbka od początku i gdybym spotkała taką w swoich światach, poświęciłabym mnóstwo czasu i energii na rozgryzanie jej.
- Lepiej już pójdę, bo jeszcze... - zrobiła dziwny ruch ręką i przewróciła oczami jakby zaraz miała omdleć. A potem parsknęła śmiechem, pomachała nam i pobiegła w swoją stronę, kołysząc torbami.
- Wpadła ci w oko, co? - Leesa wyszczerzyła zęby do Flydiana. - Nawet zdania urywa tak samo jak ty.
- Nie, to... - chłopak wziął głęboki wdech. - Ma magiczną moc i chyba umie sprawić by ją lubiano. Taka mogłaby być nasza księżniczka.
- Ta konkretna raczej nie pasuje, bo jest Heulwenką.
- Szkoda - zmartwił się. - Ale nie dziwię się, że trafiła do Talfrynu. Podobno tamten drugi świat nie jest zbyt otwarty na czary...
- A w tym czary są zagrożone - zauważyłam.
- Racja! - przypomniał sobie. - Każda osoba z mocą może wzbudzić zainteresowanie królowej. A ta dziewczyna coś w sobie ma, bez wątpienia. Królowa uczyniła nas wrażliwymi na takie rzeczy.
- No to fajnie - mruknęła Leesa. - W takim razie my też powinnyśmy się ukrywać.
- Powiadomię was, jeśli będzie wam coś zagrażało - uspokoił ją Flydian.

Do gospody wróciłyśmy w dobrych humorach, choć nie dowiedziałyśmy się niczego odnośnie zamiarów Clytii. Ale ranek się udał, na resztę dnia zapowiadały się kolejne rozgrywki między minstrelami, a śniadanie było pyszne. Leesa zapomniała, że ją czymś zaniepokoiłam, a ja nie miałam ochoty na razie do tego wracać.