Szybko się przekonałyśmy, że
mieszkanie w talfryńskiej gospodzie, która oferuje tylko jeden pokój,
jest doświadczeniem tyleż ciekawym, co męczącym. Przyczyną jest
odbywający się za kilka dni wielki jarmark, który spędził do miasta
tłumy kupców i kuglarzy, i oni wszyscy muszą gdzieś spać. Nie żeby nie
przyjechali wozami albo nie przywieźli namiotów, ale za często trafiają
się osobniki wydelikacone albo snobistyczne i one tym bardziej muszą
gdzieś spać. Co za szczęście, że jest tu więcej niż jedna gospoda,
inaczej chyba w desperacji poszłybyśmy pieszo na Ard Blodwen - o ile
byśmy trafiły - bo tłumy są naprawdę przytłaczające. Oczywiście zapewnia
to swego rodzaju rozrywkę... Wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem
rzewnych ballad - do naszej gospody zawitało kilku minstreli i po tym
jak omal się nie pobili o to, który jest lepszy, urządzili zawody, a
sędziami była publiczność. Cóż, osobiście uważam, że Ketris pobiłby ich
na głowę talentem wokalnym, a co do repertuaru, to wszyscy śpiewali
ballady o nieszczęśliwej miłości, więc raczej nie będę wyrokować.
Tak czy inaczej, położyłyśmy się dość późno, a nasze warunki sypialne są
jakie są... Dostałyśmy pokój trzyosobowy, co w praktyce oznaczało
spanie w trójkę pod jedną kołdrą, na jednym łóżku. Dostatecznie
szerokim, ale jednak...
- Mówię ci, że nie masz się o co oburzać... Przecież za to nie odpowiada - to były pierwsze słowa jakie usłyszałam po obudzeniu.
- Jak nie odpowiada, jeśli nie ona, to kto w takim razie? Ty naprawdę uważasz, że można to tak zostawić?
Podniosłam jedną powiekę, czując, że nic a nic się nie wyspałam. Djellia
i Leesa siedziały już z grubsza ubrane na brzegu łóżka i zawzięcie
dyskutowały. Kiedy się podniosłam, obie natychmiast zamilkły i spojrzały
na mnie jakoś dziwnie.
- Co? - wymamrotałam. - Jednak się rzucałam przez sen? A widzicie, ostrzegałam.
- Daj spokój, nie rzucałaś się - ucięła Djellia. - Lee wyolbrzymia.
- Tak, oczywiście - prychnęła jej siostra. - Myślałby kto, że ty pierwsza będziesz tym zaniepokojona...
- Ale nie jestem. Nie mówiła niczego, co by mnie mogło zaniepokoić.
- Aha - skonstantowałam, odgarniając włosy do tyłu. - Nie rzucałam się,
lecz bredziłam. Chyba nie złorzeczyłam wam przez sen i nie zarzekałam
się, że puszczę światy z dymem?
Obie spojrzały na siebie nawzajem, a potem znowu na mnie, lekko skonfundowane.
- A... Co ci się śniło? - zapytała ostrożnie Djellia.
- Z reguły nie pamiętam swoich snów, a ten nie jest wyjątkiem - westchnęłam.
- Niezła wymówka - Leesa uśmiechnęła się krzywo. - Jak jeszcze powiesz,
że znajomość tej mowy przyszła do ciebie we śnie i jej też nie
pamiętasz...
- Lee, mówię ci, że to jeszcze o niczym nie świadczy!
- No to się nie kryguj i powiedz, o czym, do diaska, mówiła! Ty umiesz po ichniemu, nie ja!
- Słuchaj, jeśli nie chcesz nawet siostrze powiedzieć, to może chociaż
ja się dowiem? - wtrąciłam się. - Może uda mi się rzucić jakieś światło
na tę sprawę... Czy coś.
- Wybacz. I nie gniewaj się na Lee - Djellia spuściła głowę. - Przepraszałaś kogoś.
Przetrawiłam tę informację bez większego zdziwienia. Tak jak zdarza mi
się mieszać języki - nie wiem jak we śnie, ale na jawie na pewno - tak i
miałabym w tej chwili kogo przepraszać. Co jednak nie wyjaśniało
reakcji Leesy.
- To jeszcze powiedzcie jakim... - zaczęłam, ale nie dane mi było
skończyć, bo ktoś nam zaczął rzucać kamykami w okno. Nie tak żeby stłuc,
ale żeby dać znać o swojej obecności.
- Są jakieś doniczki na parapecie?... Nie ma - Leesa zmarszczyła nos i gwałtownie otworzyła okno.
- Stoi jakiś pozieleniały Romeo i patrzy - zwróciła się do nas. Zerwałam
się i podbiegłam, nie zważając na chłód. Na mój widok Flydian odetchnął z ulgą.
- Zaraz zejdziemy! - zawołałam, machając mu, a potem zabrałam się za
znajdowanie części garderoby. Co prawda Leesa coś poburkiwała o
śniadaniu, ale jak dla mnie mogło to chwilę poczekać. Dla Djellii też.
- Już się nie boisz, że ktoś cię może śledzić? - zapytałam z lekkim
zdziwieniem. Chłopak wyglądał dziś na bardziej pewnego siebie i już nie
fukał na wszystkie strony.
- Jestem na neutralnym gruncie - wzruszył ramionami - a wasza trójka nie
narobiła sobie jeszcze wrogów, inaczej dotarłoby to na pewno do
królowej. Ona prędko wyczuwa takie... Takie... - chyba nie znalazł
słowa, a może stracił wątek, bo urwał i machnął ręką.
- A właściwie jak nas znalazłeś? - zainteresowała się Leesa. - Chyba nikt
ci nie dawał znać, gdzie będziemy? Ani że w ogóle się rozdzielamy?
- Potrafię was znaleźć. A w każdym razie pewien byłem, że potrafię
znaleźć tę trójkę, którą przedtem spotkałem... Dlatego widok obcej osoby
w oknie trochę wstrząsnął moją pewnością.
- Zauważyłam - zachichotała, rozglądając się wkoło, tak samo jak jej
siostra i ja. Nie bardzo zwracaliśmy uwagę, dokąd się kierujemy i w
rezultacie dotarliśmy na plac, gdzie kupcy rozkładali już stragany. Było
gwarno, wesoło i pełno ludzi, i nigdzie nie umiałabym wyczuć, że coś
jest nie tak, że świat jest na krawędzi niebezpieczeństwa... Tylko ta
wszechobecna szarość była podejrzana.
- Już odruchowo oczekiwałam, że pójdziemy do Aurelii - zachichotała Djellia. - Ale tu też jest całkiem ciekawie.
- Jakiej Aurelii? - zwrócił się do niej Flydian, na co z ochotą zaczęła
mu wyjaśniać, że jest taka urocza sprzedawczyni w takim a takim sklepie w
takiej a takiej uliczce... Nie zauważyła, że chłopak nagle się
zachmurzył.
- Ach, tam - mruknął. - Tamto miejsce długo było zupełnie opuszczone i
zaniedbane, aż któregoś dnia po prostu pojawił się tam ten sklep.
- O! - zdumiałam się. - Czyli to j e s t jeden z tych tajemniczych sklepików z opowieści?
- Nie wiem co masz na myśli, w każdym razie nigdy tam nie wchodziłem -
prychnął Flydian. - Już od progu emanuje dziwną magią, więc mało kto tam
chodzi.
- A szkoda. Bo owszem, jest tam magia.
Wszyscy czworo jak na komendę odwróciliśmy się na dźwięk dziewczęcego głosu, który tak niespodziewanie włączył się do rozmowy.
- Chyba nie wystraszyłam? - Aurelia popatrzyła na nas, próbując
wykrzesać z siebie poczucie winy. W obu rękach trzymała torby z
zakupami.
- Nie, tylko zaskoczyłaś - brzmiała odpowiedź Djellii. - Nigdy cię jeszcze nie widziałam poza sklepem.
- Och, chciałam zobaczyć prawdziwy jarmark, choćby raczkujący - roześmiała się. - W końcu kiedyś trzeba poznać nieznane tereny.
- A szef się nie martwi, że ty tak sama po nieznanych terenach...? - odezwałam się.
- Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - dziewczyna posłała nam ten
swój figlarny uśmiech. - O, chyba jeszcze kogoś nie znam w tym
towarzystwie!
Postawiła torby i prędko podeszła do Flydiana, zanim zdążył zareagować.
- Nigdy nie widziałam z bliska nikogo z twojej rasy - wyznała. - Przecież
jesteście rdzennymi Talfryńczykami, a tu tacy z was niegościnni... Ech,
chyba nie oberwę ognistą kulą, prawda? - ponownie się roześmiała.
Chłopak wyglądał na zakłopotanego, choć nie wiem czy przyczyną był brak
zrozumienia, czy wrażenie, jakie zrobiła na nim Aurelia.
- Spodobałby się Juliannie i Amy - szepnęła poufnym tonem do mnie i
dziewcząt. - Kiedyś byłyśmy na filmie o bohaterskim księciu jakiejś tam
magicznej rasy, wyglądał całkiem podobnie, i obie orzekły, że temu
aktorowi bardziej pasuje taki wizerunek niż codzienny...
Urwała i posmutniała, przypominając sobie, że jest zawiedzioną
bohaterką, skłóconą z przyjaciółkami. A może narzucając sobie taką rolę?
Intrygowała mnie ta osóbka od początku i gdybym spotkała taką w swoich
światach, poświęciłabym mnóstwo czasu i energii na rozgryzanie jej.
- Lepiej już pójdę, bo jeszcze... - zrobiła dziwny ruch ręką i
przewróciła oczami jakby zaraz miała omdleć. A potem parsknęła śmiechem,
pomachała nam i pobiegła w swoją stronę, kołysząc torbami.
- Wpadła ci w oko, co? - Leesa wyszczerzyła zęby do Flydiana. - Nawet zdania urywa tak samo jak ty.
- Nie, to... - chłopak wziął głęboki wdech. - Ma magiczną moc i chyba
umie sprawić by ją lubiano. Taka mogłaby być nasza księżniczka.
- Ta konkretna raczej nie pasuje, bo jest Heulwenką.
- Szkoda - zmartwił się. - Ale nie dziwię się, że trafiła do Talfrynu.
Podobno tamten drugi świat nie jest zbyt otwarty na czary...
- A w tym czary są zagrożone - zauważyłam.
- Racja! - przypomniał sobie. - Każda osoba z mocą może wzbudzić
zainteresowanie królowej. A ta dziewczyna coś w sobie ma, bez wątpienia.
Królowa uczyniła nas wrażliwymi na takie rzeczy.
- No to fajnie - mruknęła Leesa. - W takim razie my też powinnyśmy się ukrywać.
- Powiadomię was, jeśli będzie wam coś zagrażało - uspokoił ją Flydian.
Do gospody wróciłyśmy w dobrych humorach, choć nie dowiedziałyśmy się
niczego odnośnie zamiarów Clytii. Ale ranek się udał, na resztę dnia
zapowiadały się kolejne rozgrywki między minstrelami, a śniadanie było
pyszne. Leesa zapomniała, że ją czymś zaniepokoiłam, a ja nie miałam
ochoty na razie do tego wracać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz