- ...A po tym jak Clytia
przejęła władzę, między trzema światami została rozsnuta taka właśnie
zasłona, żeby wiedźma nie mogła dokonywać dalszych podbojów - zakończył
Braith, a jego głuchy głos do kompletu z otoczeniem tworzył posępną
atmosferę.
Odwiedziłam go tylko z Loną, bo zarówno Kylph jak i Leesa bali się
zostawić "Nefele" samą (a tym bardziej z Taranisem), a Ellil i Djellia
poszli w miasto. Siedzieliśmy w trójkę pod jednym z wielkich drzew, w
kniei, która podobno była miejscem zamieszkania zielonoskórych. Mówili,
że mają domy w koronach drzew, ale las był tak ciemny, a gałęzie tak
grube, że niczego nie dostrzegliśmy. Nie mogłyśmy jednak zrozumieć jak
oni znoszą mieszkanie w takim ponurym miejscu.
- A później z zamku zniknęło niemowlę... Wasza księżniczka - pokiwała głową Lona. - Ktoś ją wykradł czy królowa się jej pozbyła?
- Zaręczała, że boleje nad zaginięciem bratanicy, ale dlaczego
mielibyśmy jej wierzyć? - westchnął nasz rozmówca. - To najpewniej ona
stała za śmiercią królowej i swojego brata.
- Są na to jakieś dowody? - spytałam.
- Gdyby były, może wszystko byłoby prostsze, nie uważacie? Ale wiedźma
zawsze była ambitna i żądna władzy. Zanim jeszcze została regentką,
miała własną gwardię i tego potwora u swego boku...
- Potwora? - przerwała Lona. - Nie wspominaliście, że trzeba będzie jeszcze stawać przeciw jakiejś bestii.
- Czy ludzie nie bywają potworami? - odparował Braith. - Jednak prawa
ręka wiedźmy zdecydowanie nie jest człowiekiem. Ja go nigdy nie
spotkałem osobiście, ale Glaw owszem; gdyby nie pojechała na Ard
Blodwen, powiedziałaby wam.
- Chodzi o tego typa, o którym mówił Flydian? - upewniłam się. - Wydawał się go bardziej obawiać niż samej Clytii.
- Bo ona sama nie zawracałaby sobie głowy... Przesłuchiwaniem jakiegoś
tam szpiega - mruknął. - Pewnie jest się czego bać... Ponoć potrafi on
zmieniać swoją postać wedle woli i jest niesłychanie okrutny.
- To znaczy, że może być wszędzie, a my nawet o tym nie wiemy - skrzywiła się Lona.
- Och, można go poznać - zapewnił Braith. - Nieważne jaką formę
przybierze, zawsze ma takie same oczy... Zimne i nieludzkie. Tak
przynajmniej mówiła Glaw i kilku innych.
- Świetnie - uśmiechnęłam się szeroko. - Nie ma to jak wiedza, z jakim
przeciwnikiem będzie się miało do czynienia. Lepiej późno niż wcale,
prawda?
- Pojutrze ostatni z nas ruszą na Ard Blodwen - powiedział Braith. - Tam
będziemy się mogli bronić w razie czego... Tylko najpierw zamaskujemy
ślady naszej obecności w tym lesie. Może moglibyście udać się tam z
nami?
- Ale wtedy nie będziemy mogli prowadzić dla was śledztwa - przypomniałam.
- Możemy się rozdzielić - zaproponowała Lona. - Ty, Kylph i Ellil
polecicie sferolotem na to wzgórze, a ja z dziewczynami zajmę się
śledztwem.
- Nie, nie, nie - sprzeciwiłam się. - Nie ja, ale ty powinnaś lecieć. Jesteś urodzoną liderką, a ja już trochę znam okolicę.
- Zwłaszcza niektóre jej aspekty, co? - spojrzała na mnie z ukosa. - Jesteś zbyt magiczna, odkryją cię.
- No to się magicznie ulotnię. Na przykład do Heulwenu - wzruszyłam ramionami.
- Wciąż nie mogę się nadziwić - mruknął Braith.
- Czemu? Że potrafię sforsować zasłonę?
- Że istniał jakiś punkt przejścia, a my go nie wyczuliśmy. Nawet gdyby
to była przypadkowa dziura w zasłonie, nie powinniśmy byli jej
przeoczyć.
- Bez obaw - pocieszyłam go. - Teraz macie mnie od troszczenia się o to.
Dopiero po powrocie na statek przyszło mi do głowy, że mogłam go zapytać, kto właściwie wymościł międzysferę tą gąbką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz