Nie znam konstelacji, które
widzę na niebie podczas podróży, ale zdaję sobie sprawę, że to wciąż te
same gwiazdy, tylko z innego punktu widzenia. Nie szukałam mojej, nawet
nie wiem czy teraz bym ją rozpoznała, wiem jednak, że wciąż jest na
swoim miejscu. To mnie na swój sposób pociesza.
Sporo przyszło do mnie myśli, sporo odpowiedzi na pytanie dlaczego
straciłam z oczu znane mi światy. Chciałabym móc się nimi z kimś
podzielić, mogłabym je tu oczywiście wypisać, ale pamiętnik mi nie
odpowie niestety. Nie wiem, kto tutaj mógłby ze mną poteoretyzować na
temat światów, uniwersów, rzeczywistości... Niby Lona rozumie mój sposób
myślenia, ale podchodzi do moich słów z dystansem. Nie mam na myśli, że
mi nie wierzy, ale ja też nieufnie odbierałabym przypuszczenia, że
zaczęłam się jako wytwór czyjejś wyobraźni. Wyrosła już z dawnej Lony, a
tym bardziej ja z dawnej Madelyn - czegóż innego miałam się spodziewać?
Za mało znam te światy, by móc sama szukać kogoś do wymiany myśli. Przez
chwilę miałam uczucie, że z Arkią miałybyśmy sobie sporo do
powiedzenia; skoro jednak nie chciała mówić, to i ja mogłam tylko
trzymać usta zamknięte. Czas pokaże...
- Dobrze, że przełączyliśmy sterowanie - westchnęła Lona, odgarniając z
czoła jasne włosy. - Inaczej Ellil nagrabiłby sobie u Kylpha.
- Nic by sobie z tego nie robił - machnęłam ręką. - Ganienie wiatru nie jest specjalnie skuteczne... A właściwie dlaczego?
- Bo zaanektował sobie komputer pokładowy. Siedzi w sterówce i nie chce stamtąd wyjść.
- Siedzi z Taranisem? - upewniłam się. - Z tego, co wiem, to oni drą ze sobą koty od początków swego istnienia.
- No to może za tym zatęsknili - do wysuwanego stolika, najczęstszego
punktu naszych rozmów, dosiadła się Djellia. - Bo właśnie są pochłonięci
zawziętą rywalizacją. A konkretnie grą w komputerowe szachy.
- Ellil grający w szachy - pokręciłam głową, nie mogąc sobie wyobrazić
tego żywego srebra przy tak statycznym zajęciu. Ciekawe czy bóg gromu
uznał tę grę za jedyną odpowiadającą jego poziomowi, czy może w ten
sposób wbrew sobie ukazywał właśnie jakąś cząstkę osobowości... Gdybym
go o to zapytała, obruszyłby się?
- Mamy jakieś plany na najbliższy czas? - spytała Djellia. - Ktoś jeszcze potrzebuje bohaterów do wynajęcia?
- Na razie nikt - uśmiechnęła się Lona. - Możemy sobie zrobić mały urlop.
- Zawsze kiedy ja tu jestem, robicie sobie urlop - poskarżyłam się. - A
kiedy coś się działo, ja siedziałam w bibliotece. Nawet nie wiem, czym
się właściwie zajmowaliście.
- Więc może ty coś zaproponuj? - podsunęła czarnowłosa - Dążysz do jakiegoś konkretnego celu, latając z nami?
O tak, pomyślałam. Pewnie, że dążę. I to już od dawna powinno być
widoczne, gdybym tylko wiedziała, od czego zacząć, jak przerwać to
błędne koło. Tak czy inaczej, mam swój cel...
I może właśnie w tym sęk? Może właśnie jakiś szczególny cel w życiu był
mi potrzebny jako siła napędowa? Kiedyś taką motywacją było poszukiwanie
prawdy o moim pierwszym wcieleniu, ale przecież zarzuciłam je, doszłam
do zgody ze sobą. Tak mi się przynajmniej wydawało. Taka Xella-Medina,
kiedy uznała, że nie ma już nic do roboty w światach, po prostu poszła
rzucić się w Otchłań Cereithy - a ja pozwoliłam, by rzeczywistość się
dla mnie przekręciła, by potem móc szukać drogi powrotnej? Daleko idące
wnioski, chyba za daleko. Może i lubię jak się raz na jakiś czas dzieje w
moim życiu coś ekscytującego, ale przecież nie za cenę rzucenia
wszystkiego w diabły i zaczęcia wszystkiego od nowa...
- Znaleźć sposób na powrót do domu - wyjaśniłam po chwili milczenia. - A
po drodze pomóc znajomej uporać się z problemami w jej świecie. Dlatego
właśnie ciągam za sobą te dwa bóstewka.
- Jak zamierzasz znaleźć ten sposób? - Lona spojrzała na mnie spod ściągniętych brwi. Nieufność czy zainteresowanie?
- Przede wszystkim ciągle coś musi mnie łaczyć ze światami, które
znałam... Znam - podniosłam się i dałam znak żeby zaczekały, a następnie
pobiegłam po swoją torbę.
- Tak jak łączy mnie z nimi to - podjęłam, wyciągając teczkę i pokazując
rysunek Geddwyna. - Powinno być takich więcej, tylko że nie mam pojęcia,
gdzie.
- Miałaś to już kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, prawda? Dlatego
tak chciałaś z nami lecieć - Djellia wzięła kartkę w dłonie. - Czuję się
jakby ktoś mnie podglądał.
- Mój przyjaciel, autor tego rysunku, potrafi wyczuwać dziwne rzeczy na
długo zanim ja się na nie natknę - westchnęłam. Na to dziewczyna
zmarszczyła brwi i zaczęła przyglądać się rysunkowi ze wszystkich stron.
Kiedy na odwrocie kartki zauważyła tytuł - Holding on to the wind -
uśmiechnęła się lekko.
- Widziałam już coś podobnego - powiedziała takim tonem, jakby ogłaszała królewski dekret.
Nie wierzyłam własnym uszom. Ale też ołówkowe rysunki nie są rzadkością,
więc nie zerwałam się z piskiem, tylko zapytałam spokojnie:
- W jakim sensie podobnego?
- Takiego "z klimatem" - wyjaśniła. - Niby czarno-białego, a epatującego
kolorami. I podpisanego takim wymyślnym pismem, chociaż nie z tyłu.
Teraz już nadeszła ta pora na okazanie emocji.
- Gdzie?!
- A, w takim miłym sklepie, który odwiedziłam jeszcze podczas szukania
Puszki Pandory... A Lee mnie potem ochrzaniła, że się obijam - wzruszyła
ramionami Djellia. - Ale tamten obraz był na takiej pożółkłej kartce,
wyglądał na dość stary.
Czyli kolejny, który został przez kogoś wystawiony na sprzedaż? Ale
coś się nie zgadzało, rysunek nie powinien być naznaczony upływem lat,
nie w porównaniu do tego, który już miałam w posiadaniu... Chyba że
Geddwyn po prostu użył jedynej kartki, jaką miał akurat pod ręką.
- Potrafisz odnaleźć świat, w którym to było? - zapytała Lona. - Możemy tam wpaść, jeśli Madelyn sobie tego życzy.
- Życzę sobie - odpowiedziałam z trudem, czując nagłą suchość w ustach,
po czym jeszcze raz zwróciłam się do Djellii: - Co tamten rysunek
przedstawiał?
Uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę, jakby patrzyła na jakiś ciekawy okaz przyrodniczy.
- Ciebie - odpowiedziała. - Dlatego właśnie cię zabrałyśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz