Poprzedni dzień upłynął t y l
k o pod znakiem wykłócania się Kylpha z Taranisem (Ellil stał w
drzwiach i się podśmiewał). Wygląda na to, że bóg gromu zna już cały
komputer pokładowy od podszewki i całe szczęście, że nie ma w tej chwili
możliwości kierowania statkiem, bo diabli wiedzą, gdzie by nas zawiózł.
Właściwie poszło o to, że zablokował dostęp do wszystkich gier poza
szachami - to, o co Kylph najbardziej się wścieka, wiele mówi o jego
naturze, prawda? Ellil się zarzekał, że jeśli poświęci chwilę, nie tylko
wszystko odblokuje, ale i wykurzy pasożyta z systemu. I co potem,
wsadzi do słoika? Jakoś nie wydaje mi się, by "pasożyt" chętnie przybrał
ludzką postać, skoro uparcie twierdzi, że to nieistotne.
Może powinnam była więcej podsłuchać z tych kłótni, ale chyba zbyt
pochłonięta byłam czekaniem na dzień następny czyli dzisiejszy. Nie
tylko z powodu rysunku - odniosłam wrażenie, że gdyby głębiej podrążyć,
wciągnęłaby nas jakaś nowa opowieść. A czy stawianie nowych,
niezwiązanych bezpośrednio z nami opowieści ponad głównym celem podróży
niekoniecznie może wyjść mi na dobre. Nie mówiąc już o tym, że na pewno
tę podróż opóźni.
O proszę, piszę już o tym jak o fakcie dokonanym...
Powróciwszy do sklepu miałyśmy okazję spotkać tę "estetykę" Leesy. Nie
wiedzieć dlaczego, mężczyzna był zdziwiony, że nas widzi i przez chwilę
jakby zastanawiał się, gdzie zniknąć, ale szybko odzyskał rezon i posłał
nam przyjazne spojrzenie zza szkieł okularów. Chyba dorównywał wzrostem
Ellilowi; miał pociągłą twarz o ciekawych rysach i trochę jakby za
długie włosy o takim dziwnym kolorze - ni to ciemnoblond, ni to
jasnobrązowe, nigdy nie umiałam dostrzec tej granicy. W przeciwieństwie
do swojej młodej asystentki, ubranej w zielono-niebieską sukienkę z
wzorzystymi haftami, wyglądał zupełnie współcześnie w granatowym swetrze
i płóciennych spodniach.
- To chyba te twoje specjalne klientki, Aurelio - odezwał się z lekką chrypką, patrząc w stronę regałów z książkami.
- Tak, właśnie one - potwierdziła dziewczyna, wyglądając zza jednego z nich.
- Przepraszam, że tak nieuprzejmie zacząłem... Akurat powinienem być
gdzie indziej, w interesach, przyniosłem tylko obraz - mężczyzna ukłonił
się mi i Djellii z lekkim uśmiechem. Zauważyłam, że do swetra miał
przypiętą wizytówkę z napisem J. D. Tarquin - rządzę w tym sklepie, nakreślonym eleganckim (kobiecym?) pismem. Nota bene, nie sądziłam, że będę w stanie tak łatwo rozumieć języki w obcych światach. Czyżby opowieść szła mi na rękę?
- Cieszę się, choć wolałabym żeby pozostał bez ramek - przyznałam. - Mogłabym go nosić w teczce, sporo podróżuję.
- Rozumiem. Aurelio - spojrzał porozumiewawczo na dziewczynę, a ta
posłała mu ten swój czarujący uśmiech i pomknęła na zaplecze. Po chwili
wróciła z rysunkiem... Którego nie więziło żadne szkło.
- Pokaż! - Djellia zajrzała mi przez ramię, kiedy kartka trafiła w moje
ręce. Widniałam na niej ja, owszem - rozglądałam się w popłochu pośród
fruwających wkoło stron z książki, a może z różnych książek? Większość
była zapisana, ale kilka unosiło się w powietrzu zupełnie pustych. Cały
rysunek był niezwykle dynamiczny, aż dziwne, że te kartki nie wyfrunęły z
niego w rzeczywistość.
- Lepiej pani z długimi włosami, jeśli wolno mi ocenić - właściciel sklepu też przyglądał się uważnie.
- Odrosną - powiedziałam mechanicznie, ciągle nieobecna myślami.
Tymczasem Djellia wyjęła z sakiewki szmaragd i spytała niewinnym
głosikiem:
- Czy możemy zaoferować ten kamyk w zamian za obrazek?
Szmaragd wcisnęła nam Lona; mówiła, że dostali mnóstwo takich kamieni
jako zapłatę za swoje ostatnie zadanie (wciąż nie wiem jakie, a niech
to), a teraz tylko zajmują miejsce. Ciekawe podejście do wartości
kamieni szlachetnych...
- Na moje oko to aż za dużo - Tarquin zważył szmaragd w dłoni. - Chyba że
rysunek jest faktycznie takim dziełem sztuki, za jakie go uważa
Aurelia...
- I słusznie uważa - skomentowała dziewczyna, biorąc się pod boki. - Ale skoro takiś nagle uczciwy, może po prostu coś dorzucisz?
- Dobry pomysł - skinął głową; wyglądało na to, że z powagą traktuje
każde słowo swojej pomocnicy. - Co panie najbardziej interesuje?
- Książki - rzuciłam w tej samej chwili, kiedy Djellia powiedziała żarliwie: - Amulety!
Tamtych dwoje przyjęło to z uśmiechami rozbawienia.
- Na pewno dojdziemy do porozumienia - zaczął Tarquin, ale naraz urwał i
spojrzał w okno, jakby mógł w nim zobaczyć cokolwiek poza swoim
odbiciem.
- Aurelio, pokaż paniom, co odłożyłem na zapleczu - powiedział dziwnie
ostro. Asystentka musiała dobrze go znać, bo kiwnęła głową ze
zrozumieniem i pociągnęła nas w głąb sklepu. Uciekłyśmy - lepiej tej
czynności nazwać się nie da - za zasłonę, ale kiedy otworzyły się drzwi,
chochlikowata dziewczyna ostrożnie wyjrzała. Nie mogłam się
powstrzymać, by nie pójść w jej ślady.
- Nie, tu jej nie ma - mówił Tarquin do przybyszki o jasnych włosach i
stanowczej minie. Była chyba w wieku Aurelii, ale nosiła obcisłe spodnie
i elegancką skórzaną kurtkę. - Ostatnio jej nie widuję.
Odrzekła coś cicho, krzywiąc się, a potem wymaszerowała ze sklepu jak królowa. Aurelia westchnęła cicho, ze smutkiem.
- Dlaczego się przed nią ukrywasz? - zapytałam bez namysłu. Na szczęście
nie uznała tego za bezczelne wtrącanie się do spraw osobistych.
- Bo i jej nie było w pobliżu, gdy najbardziej mi jej brakowało -
odpowiedziała tonem gorzkiego zawodu, ale prędko przywołała na twarz
uśmiech. - Zaraz pokażę, o czym mówił Tarquin.
Bez trudu znalazła na ciemnym zapleczu książkę, o którą chodziło. Była
oprawiona w miękką skórę i traktowała o rozmaitych amuletach. Djellia
spojrzała na mnie prosząco, ja na nią... Na bogów, w końcu to ich
szmaragd, prawda?
Wyglądało na to, że dokonałyśmy udanych zakupów.
Kiedy dotarłyśmy z powrotem do "Nefele", czekał nas niespodziewany
widok. Kylph stał przed statkiem, otoczony grupą ludzi... Nie, ludzie to
nie byli. Mieli długie uszy, brudnozieloną skórę i zamiast zwyczajnych
nosów tylko dwie podłużne dziurki. Wyglądali jakby od dawna nie zaznali
spokoju i bezpieczeństwa. Kylph coś do nich powiedział, a oni ucieszyli
się bardzo i pożegnali. Nam też skinęli uprzejmie głowami, kiedy
podeszłyśmy do stojących w pewnej odległości Leesy i Lony. Obserwowały
całe zajście z uwagą.
- Jak to jest - zaczęła ta pierwsza z wyrzutem - że zwrócili się akurat do Kulfona, skoro ty tu dowodzisz?
Lona tylko wzruszyła ramionami, nie wyglądając na zmartwioną tym faktem.
- Po prostu od razu wyczuli najbardziej magiczną istotę w tej załodze - wyjaśnił nonszalancko Kylph, zbliżywszy się do nas.
- I oczywiście się z radości zgodziłeś - skomentowała Lona. - Nie żebyśmy w tej chwili mieli co innego do roboty...
- O co prosili? - zainteresowała się Djellia.
- Och, o nic nieoczekiwanego - Kylph wyszczerzył zęby. - Tylko żebyśmy pomogli ocalić ich świat. I jego życiodajną moc.
Leesa westchnęła ciężko i złapała się za głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz