29 III

Jeszcze raz odwiedziłam Arquillon, tym razem już bez Tenariego, który z anielską miną przekazał mi, że chętnie zostanie w domu tylko z Chmurką, zje grzecznie obiad i "ędzie sować". Coś mi się zdaje, że nie powinnam go tak zostawiać samopas, ale z drugiej strony nie będzie przecież wiecznie małym bobaskiem... O czym ja myślałam, podrzucając go kolejnym ciotkom, jak ta kukułka?
Vylette powitała mnie wylewnie, jak tamta szalona dziewczyna, z której wciąż wiele w niej pozostało.
- Niech zgadnę - weszłam jej w słowo. - Zaraz mi powiesz, żebym zabierała Geddwyna z twojej szkoły i to piorunem.
- Nie, nie aż tak, ale... Wiesz co? - ujęła mnie pod ramię. - Wczoraj wyszedł z klasy cały w dreszczach, zamknął się u siebie i nie wyszedł aż do rana. Podobno jedna z uczennic mu się popłakała na wykładzie...
- Znaczy, co? Doprowadził ją do łez?
- Nie, dziewczyna ma problemy rodzinne - ucięła krótko Vylette. - Ale nigdy o nich nie mówi, dotąd tłumiła wszystko w sobie...
- Chyba zaczynam rozumieć - powiedziałam z namysłem. - Oto dlaczego nigdy mu się nie wypłakuję. Pewnie jej coś narysuje.
- Teraz to ja nie nadążam.
- On bywa zdecydowanie zbyt wrażliwy na emocje - szukałam odpowiednich słów. - A już jeśli idzie o te negatywne... Chociaż gniew na przykład by go tak nie przytłoczył jak rozpacz.... Czekaj, to on się już stał ich powiernikiem?
- Żebym ja wiedziała czym się dla nich stał - westchnęła Vylette. - Rozmawia z nimi po koleżeńsku, poodsuwał ławki pod ściany i siada z nimi w kółko na podłodze, nawijając o tym waszym Teevine i kolejnych Władczyniach Żywiołów. Wiesz, co robili nad tą rzeką?
- Siedzieli przez parę godzin bez słowa i wsłuchiwali się w szum wody?
- Wyobraź sobie, że siedzieli... Skąd wiedziałaś?!
- Wyobraź sobie, że trochę znam Geddwyna.
- Dziewczęta mi wyjaśniły, że podziwiali razem idealne współgranie powietrza z wodą i że to było cudowne doświadczenie - Vylette pokręciła głową. - Przyznaję, że nie tego się spodziewałam po jego pierwszej lekcji. Myślisz, że miał wtedy tremę?
- I to jaką - roześmiałam się. - Tylko nie daj mu poznać, że się tego domyślamy, bo się załamie.
- Nie martw się. Za dobrze pamiętam własną pierwszą lekcję. A także twoją pierwszą lekcję ze mną.
- Ooo nie.
- O tak. I w życiu jej nie zapomnę - zachichotała. - Ciekawa jestem jak by to wyglądało gdybyś mnie uczyła żywiołów, a nie teleportacji.
- Nie wyglądałoby to inaczej niż poczynania Geddwyna teraz.
- Dlaczego nie? - zainteresowała się.
- Bo nie jesteśmy w stanie nauczyć innych posługiwania się tą siłą, której jesteśmy częścią - uśmiechnęłam się. - To tak, jakby drzewo miało ich uczyć bycia drzewem. Jak poprosić o to wodę... I w odpowiedzi słuchać szumu rzeki.
Vylette z uwagą wsłuchiwała się w moje słowa.
- Zabawne - powiedziała w zamyśleniu. - Podobnie odpowiedziała mi siostra Geddwyna, dosłownie przed chwilą... Tylko mówiła o trzasku płomieni.

- Częstuj się, bo sami wszystkich nie zjemy - Geddwyn wyciągnął w moją stronę olbrzymią bombonierę. - Nie bój się, bez alkoholu w środku. Z owocami za to.
- Czy to podzięka od klasy za łamanie serc? - nie mogłam sobie darować.
- No pewnie - uśmiechnął się szeroko.
Sięgnęłam po czekoladkę. Miała malinowe nadzienie.
- Przynoszę ci perfidne pozdrowienia od Vanny - zakomunikowałam.
- Tak? O, perfidna! - zakrzyknął. Nie wiedziałam, którą z nas miał na myśli, ale szybko sięgnął po szkicownik i zaczął coś mazać ołówkiem po kartce. Zasłonił to przede mną ręką.
- No i go wyłączyłaś - prychnęła Brangien. - A właśnie mi opowiadał jakie czyni postępy w byciu poważnym wykładowcą.
- Słyszałam, że robi z tych wykładów jedną wielką przygodę.
- Aż się dziwiłem, że Vylette nie szepnęła komu trzeba żeby mnie stąd wywalić - uśmiechnął się Geddwyn, nie odrywając wzroku od kartki. - Ale, o ile rozumiem, ma jakieś traumatyczne wspomnienia z czasów, gdy byłaś jej guwernantką czy czymś...
- Że niby uczenie się ode mnie też było taką przygodą? - odwzajemniłam uśmiech. - Czy raczej że po takiej przygodzie już nic jej nie straszne?
- Tego właśnie nie wiem. Ale chętnie jeszcze pogadam z tymi dziewczynami o czym tylko będę mógł - Geddwyn nagle spoważniał i odłożył szkicownik. - Zanim przyjdzie na moje miejsce jakiś sztywny zgred i zacznie im wykładać, z jakich pierwiastków składa się powietrze.
Wciągnął ze świstem powietrze i położył się w poprzek łóżka, pomiędzy nami.
- Co ci chodzi po głowie, braciszku? - zapytała Brangien z zaciekawieniem.
Długo nie odpowiadał, jakby czekał aż my też się położymy.
- Czy za mojej kadencji wypuściliśmy z Teevine jakąś Władczynię Żywiołów, której patronowała woda?
Brangien miała chyba ochotę go trzepnąć, ale było jej niewygodnie na leżąco.
- Mówisz jakby nie było takich z pozostałych stron świata... Ojej - zrozumiała nagle. - No ale z powietrza na przykład też nie było!
- Bo Tiley to smarkacz - orzekł Geddwyn z politowaniem. - Że to Maeve i ty opiekowaliście się kandydatkami z powietrza, to zrozumiem. A ja zawsze uciekałem... Nie dziwota, że skończyłem jako wyrzutek, miałem przynajmniej pretekst do dalszych ucieczek.
- Ale teraz już nie jesteś wyrzutkiem, braciszku - przypomniała cierpko Brangien. - I kiedy Tara skończy kadencję, zagonimy cię do przyuczania nowej kandydatki, nie myśl sobie.
- Jeszcze ci się zdąży znudzić - dołączyłam się. - I co wtedy zrobisz?
- Wtedy, wtedy... - zadumał się. - Otworzę galerię może?
- Chyba wystawisz swoją twórczość w galerii?
- Otworzę galerię - pokręcił głową z uśmiechem - żeby w niej wystawiać twórczość innych.

Kiedy wróciłam do Blue Haven, Tenari rzeczywiście rysował. Najdzikszymi kolorami jakie miał pod ręką. Teraz stonowany błękit mojej herbaciarni jest zakłócony przez kilka psychodelicznych kwiatków, wyrastających z podłogi. Tak, narysował je na ścianie. Tak, mogłabym przywrócić tej ścianie poprzedni wygląd, odrobinę przekształcając wymiar. Rzecz w tym, że nie bardzo mi się chce, poza tym te kwiatki wyglądają jeszcze niewinnie... Mógł mi zafundować wizerunek jakiegoś potworzyska wyskakującego ze ściany.

28 III

- Czy zaproszenie nadal aktualne? - dobiegło mnie znienacka.
- Tencia! - ucieszyłam się. - Pewnie, że aktualne, wieki się nie widziałyśmy!
- No to dobrze - uśmiechnęła się moja kuzynka. - Że aktualne, a nie że się... - urwała, zaczynając nagle się krztusić i prychać. Ciekawe, czy miało to coś wspólnego z faktem, że urządziłam jej śmigus-dyngus.
- Następnym razem ja ci robię fajerwerki, żebyś sobie nie myślała! - wrzasnęła, wytrząsając krople wody z czarno-czerwonych włosów.
- Dobrze, dobrze - pokiwałam głową. - A na razie możesz wyskoczyć z mokrych ciuchów i zawinąć się w kimono, zrobimy sobie chanoyu.
Dawno już nie miałam przyjemności rozkładania mat na podłodze i parzenia herbatki przy orientalnej muzyce. Ostatnim razem latał nade mną taki czarno-fioletowy kłębuszek zaciekawienia - obecnie również się bez tego nie obyło.
- A więc to jest Tenari? - Tenka spojrzała w górę, a mały natychmiast to zauważył i sfrunął, bezczelnie pakując się jej na kolana. - Powiem ci, że jest... Jakby to powiedzieć... Słodki - kontynuowała, próbując nie oberwać skrzydłami. - Kłopot w tym, że ja tak jakby... Nie cierpię dzieci, wiesz, i wydaje mi się... Że on to doskonale wyczuwa!
- Taaak, doskonale wszyscy wiemy jak ich nie cierpisz - obserwowałam jej mękę, gdy usilnie starała się nie parsknąć śmiechem (pierzem?). - Ten-chan, skoro już się zapoznałeś z nową ciocią, to chodź tu i się zachowuj!
Faktycznie, podleciał i słuchał uważnie moich instrukcji.
- Jeśli chcesz, żebyśmy cię stąd nie wygoniły, musisz siedzieć grzecznie w przyklęku i pić gorzką herbatę - objaśniałam. - I zupełnie nie zważać na to, że ci nogi drętwieją.
Tenari przyjął wyzwanie i usiadł z dumną miną.
- Nieźle go wychowałaś - stwierdziła Tenka i z gracją wzięła w dłonie czarkę z herbatą, zanurzając w niej usta. - Zobacz, jeszcze nic nie rozbiłam!
- A to jakiś problem? - zdziwiłam się. - Możesz sobie rozbijać ile chcesz, przyzwyczaiłam się do tego przy Vanny w roli kelnerki.
- Ale ja jestem dostojnym gościem - wydęła usta.
- I uważasz, że kelnerkom wolno tłuc filiżanki, a dostojnym gościom nie?
- Kto tu mówi o filiżankach? - zapytała. - Mogłabym ci na przykład przewrócić Szafę, aż wszystko by z niej wypadło...
- Uwierzę kiedy zobaczę - prychnęłam.
- Tak? No to jazda, przewróćmy wszystko do góry nogami i zróbmy balangę! Tylko nie obędzie się bez przynajmniej ostrego rocka... Bo Sex Pistols pewnie nie masz? Albo Evergrey?
- Raczej nie. Ale możesz coś zaśpiewać. Vanny zawsze chwaliła twój głos.
- Co to, to nie! - zaprotestowała Tenka. - Mogę najwyżej śpiewać w chórkach, kiedy założymy zespół rockowy i będziemy sławne. A ty będziesz grała na klawiszach!
- Tak, jednym palcem - pokiwałam głową. - I ruszymy w wielką trasę po światach.
Ten pomysł wyraźnie przemówił mojej kuzyneczce do wyobraźni.
- Opłyniemy je okrętem o czarnych żaglach! - dodała z rozgwieżdżonymi oczami. - I będziemy palić, plądrować i łupić!
Na te słowa zakrztusiłam się herbatą. Tenari patrzył na nas tak, jak starsze i mąrdzejsze osoby patrzą na małe dzieci. Też coś.
- Czekaj, czekaj, dopiero co mówiłaś o założeniu zespołu - wykrztusiłam. - Teraz chcesz być piratem?
- Zawsze chciałam zostać piratem! - wykrzyknęła. - Czy w dzisiejszych czasach nie można już być człowiekiem renesansu?!
Roześmiałam się, zdając sobie sprawę, że na takich pogaduszkach zejdzie cała jej wizyta. Może to i dobrze, bo właściwie sama nie miałam ochoty na Bardzo Poważną Rozmowę o Życiu. Z drugiej jednak strony, rozmowa z kimś, kto jest Życiem z zawodu, nie mogłaby być nieżyciowa... A może jednak? Tenka zawsze była dla mnie trochę nieuchwytna, mogłam nie wiedzieć...
- No to czego poza tym byś chciała? - zwróciłam się do niej, kończąc herbatę. Ona była dopiero w połowie swojej.
Uśmiechnęła się enigmatycznie, oczy jej błysnęły. Jak Xelli-Medinie, kiedy wymyśla, jaki nowy kit mi wcisnąć.
- Chciałabym... Widzieć szczęście - odpowiedziała w końcu i zabrała się za herbatę.
Miałam ochotę zapytać jakie szczęście. Własne? A jeśli nie, to czyje? Momentalnie przyszła mi na myśl Vanny, bo nie od dziś było wiadomo, że łączy je niezwykła bliskość. Zawsze mnie to wzruszało, a jednocześnie trochę im zazdrościłam. Zresztą Tencia chyba każdej ze swoich sióstr jest bardzo bliska... Grawitacja jakaś?
W każdym razie zebrałam się wreszcie na odwagę i zadałam pytanie:
- A wiesz, że Vanny przefarbowała włosy na różowo?
Tym razem to ona się zakrztusiła.

24 III

- Czym - zaczął Geddwyn, akcentując każde słowo uderzeniem dłoni o pulpit nauczycielski - są według was żywioły?
Wszystkie uczennice patrzyły na niego bez słowa, z wytrzeszczonymi oczami i rozchylonymi ustami - ciekawe, czy słuchały, czy tylko patrzyły.
Geddwyn powiódł po klasie wzrokiem zdobywcy i rozsiadł się na pulpicie. Ja siedziałam pod ścianą - na miejscu, gdzie zwykli siedzieć wyzytatorzy - z zeszytem na kolanach i piórem w gotowości. Obok mnie siedziała Shee'Na, która zapisała się na te wykłady choć nie zamierzała się specjalizować w żywiołach. Chciała się za to pośmiać.
- Żywioły są... Częścią natury? - zaryzykowała w końcu dziewczyna z fantazyjnym naszyjnikiem z... Modeliny?
Geddwyn zeskoczył z pulpitu i przysiadł dla odmiany na jej ławce.
- Jeśli taka jest twoja opinia - szepnął, bawiąc się tym naszyjnikiem - to dlaczego przybyłaś tutaj, zamiast zostać druidką?
Dziewczyna się cała zaczerwieniła, a reszta klasy spoglądała na to bez zrozumienia. A może im się wydawało, że rozumiały. Sama przez chwilę miałam ochotę pociągnąć go za ucho - przyjechał tu uczyć czy flirtować?!
- Pierwsza się zapisałaś na te wykłady, dobrze pamiętam? - uśmiechnął się ujmująco. - Skoro tak bardzo chciałaś się uczyć żywiołów, dlaczego trafiłaś do miejsca, gdzie dopiero teraz zaczynacie ten cały majdan?
Dziewczyna z naszyjnikiem poczerwieniała jeszcze bardziej i spuściła głowę. W końcu któraś z dalszych rzędów uznała za stosowne odegrać rolę wybawicielki. Upierścieniona dłoń wystrzeliła w górę.
- Słucham - powiedział Geddwyn, nawet nie patrząc w tamtą stronę.
- Żywioły są chaosem! - uczennica z pierścieniami wstała gwałtownie, wyprężona jak struna.
Przez chwilę nie reagował. W końcu wstał i zaczął się przechadzać po klasie. Dziewczyna nawet nie drgnęła, stała dalej.
- Co to jest, szkoła wojskowa, czy jak? - westchnął, przy okazji puszczając do mnie oko. - Uzasadnij.
- Potrafią znienacka uderzyć, siejąc grozę, są nie do powstrzymania, a przy tym nie mają swojego rozumu - wyrecytowała dziewczyna, a na każde jej słowo przypadało jedno skinięcie głowy czcigodnego nauczyciela.
- Jeeej, jaki ten Chaos b e z m y ś l n y, nie? - jęknął w odpowiedzi, a następnie spojrzał na nią z ukosa. - Wiesz, że byłaby z ciebie niezła modelka?
Dziewczyna popatrzyła na siebie skonfudowana. Faktycznie, była wysoka i miała smukłą sylwetkę, ale to chyba nie podchodziło pod temat...
- A jak ci się żywioły dają ogrzać i ochłodzić, najeść i napić, to też są Chaosem?! - huknął Geddwyn znienacka, aż wszystkie dreszcz przeszedł. Najwyraźniej spodobała mu się ta robota.
- A kiedy robisz coś, czym się pasjonujesz, to mówisz, że jesteś w swoim żywiole? - nagle zmienił ton i uśmiechnął się szeroko.
- No, tak, ale... Do czego pan właściwie zmierza?
- Wreszcie któraś zapytała. No to odpowiem pytaniem: co tu robicie, skoro każda z was mogłaby być w tej chwili w swoim własnym żywiole, nie tracąc czasu na zrozumienie sił natury?
Wszystkie spojrzały po sobie z mętlikiem w głowach.
- A co pan tu robi, skoro tak naprawdę nie chce nas pan uczyć? - odcięła się w końcu jakaś mała blondyneczka.
- Punkt dla ciebie - przyznał Geddwyn. - Ale też nigdy nie twierdziłem, że was czegoś nauczę. Mogę najwyżej pozwolić żebyście się czegoś dowiedziały.

Jakoś duszno się zrobiło w klasie. Wymyślając w duchu na efekciarskość Geddwyna podniosłam rolety i otworzyłam okno, pozwalając wpaść do środka promieniom słońca i świeżemu powietrzu.
- Należy pamiętać przede wszystkim - głos ducha wody brzmiał poważnie i pompatycznie, ale oczy mu się śmiały - że jeśli się czerpie z jakiegoś żywiołu, potem w tamtym miejscu zostaje pustka.
- Tak samo jak w przypadku energii magicznej? - zapytała któraś.
- Coś w tym stylu. Dlatego niektórzy uważają, że magia jest czymś naturalnym i istniejącym w każdym świecie. Jak drzewa, niebo i żywioły.
- Ale przecież są tacy, co na przykład wyczarowują ogień z niczego - zauważyła inna. - Bo o powietrze nietrudno, o wodę w sumie też, choć może ciut bardziej...
- Nie da rady z niczego - pokręcił głową Geddwyn. - Zawsze jest jakieś źródło. A jakie, to zależy od wykonawcy czaru i rodzaju magii... Ale możecie być pewne, że to żadne tworzenie, tylko sprowadzanie. Może z daleka, może z innych światów. I tam wtedy... Ubywa.
- To znaczy, że dokonujemy zwykłej kradzieży?
- Niekoniecznie... Jeśli łączymy się z samym jądrem, ze źródłem żywiołu, które jest nieskończone dla wielu światów. Takie jedno zaklęcie to wtedy mała kropelka zabrana z oceanu.
- Chyba nie kapuję - mruknęła ta z pierścieniami.
- Możliwość prywatnych korepetycji wziąłem pod uwagę - rzucił Geddwyn od niechcenia, a reszta klasy obrzuciła koleżankę zawistnym wzrokiem.
- Dotarcie do samego źródła - rozmarzyła się dziewczyna z naszyjnikiem. - Jedność z żywiołem. To musi być piękne...
- Jest. Chociaż stopień takiego połączenia też może być różny. Komu uda się osiągnąć prawdziwą jedność z żywiołem - Geddwyn zrobił pauzę dla efektu - będzie umiał zrobić na przykład tak:
Powiedziawszy to rozlał się w migotliwą kałużę na podłodze. Zaraz też wszystkie dziewczyny się tam stłoczyły z rozdziawionymi ustami.
- Ale z drugiej strony - rozległo się nie wiadomo skąd - mogę się w tym momencie obawiać, że ktoś inny, również mający więź z moim żywiołem, będzie mógł zrobić tak:
Uśmiechnęłam się z mściwą satysfakcją i sprawiłam, że rozprysnął się w kropelkach po całej sali. Na szczęście żadnej z uczennic nie ochlapał.
- Lepiej więc zawczasu wziąć pod uwagę pewne ryzyko - mruknął, gdy już się pozbierał.
- Jak wiele potrzeba, żeby połączyć się z żywiołem? - dobiegło go pytanie z głębi klasy.
- Ten proces sam w sobie jest stosunkowo nietrudny - uśmiechnął się jakoś dziwnie - w porównaniu z tym, że jeśli już tego dokonasz, przestajesz być do końca sobą. Oddajesz siebie żywiołowi... I coś ci odbiera, tak jak ty czerpiesz z niego.
- A co też woda panu odebrała? - zapytała bezczelnie dziewczyna z pierścieniami.
- Ja się już taki urodziłem... I dotąd nie zauważyłem żeby mi czegoś brakowało.
- Jak czegoś brakuje od urodzenia, to się tego nie zauważa, nie?
- Słuchaj no, krnąbrna pannico - Geddwyn coraz bardziej się wczuwał. - Ty chyba bardzo pragniesz tych prywatnych korków, co?
- Jaaa?! Ja tutaj niczego nie pragnę! To, że wyglądam jak modelka, nie znaczy, że jestem głupia!
- Dobra, dobra - zamachał rękami. - Jak nie, to nie. A masz jakąś siostrę albo brata, albo coś?
Shee'Na ze śmiechu osunęła się pod ławkę.
- Znowu pan schodzi z tematu - dziewczęta ponownie były zdezorientowane.
- Nie szkodzi, jutro to nadrobimy - rzucił wesoło duch wody. - Pójdziemy nad rzekę, porozbieramy się i pochlapiemy...

- CO zrobimy? - spojrzenie Vylette ciskało gromy. Nawet Tenari się za mnie schował, mimo że nie w niego ciskało.
- Patrz gdzie indziej, proszę cię - jęknął Geddwyn. - Rozumiem, jutro zakładam garnitur i co najwyżej otwieram okno.
- Poprzeziębiają się - ciągnęła niewzruszona.
- Aaa... I tylko tyle? Phi.
- Oj, psze pani, da mu pani szansę! - ujęła się za nim Shee'Na. - Już go wszystkie kochają, więc co im szkodzi się dla niego przeziębić?
- Oto dlaczego zatrudniamy tu jak najmniej mężczyzn - Vylette uśmiechnęła się pod nosem. - A jak jeszcze przychodzi taki, wyglądający jakby się urwał z jakiejś subkultury...
- Tylko nie z subkultury - burknął świeżo upieczony nauczyciel. - Jestem - po prostu - artystą. I tyle.
- Tym gorzej, mój drogi, tym gorzej.
- Ale gdyby to Mad prowadziła wykłady, pokochałyby ją tak samo! - nie dawała za wygraną Shee'Na.
- Akurat - mruknęłam, odkładając pióro.
- To co, idziesz jutro z nami nad tę rzekę? - Geddwyn już zdążył odzyskać humor.
- Nie bardzo - pokręciłam głową gdy pergamin zniknął mi z dłoni - Właśnie umawiam się z jedną miłą rodzinką z Melgrade na wypad na drugi koniec świata.
- Tak beze mnie?! - wykrzyknął dramatycznie. - Zaczynam rozumieć dlaczego Brangien uważała tę robotę za zepsucie mi nastroju...
- Ty tam po co? Wlewaj dziewczynom wiedzę do główek i czerp z tego satysfakcję.
- Jasne, jasne. Pod czujnym spojrzeniem panny Nealis.
- Biedactwo - pogłaskałam go po głowie. - Jaką ty dzisiaj huśtawkę nastrojów przechodzisz.
Tenari podleciał i też go z troską poczochrał po włosach, ku uciesze wszystkich zebranych w pokoju. Łącznie z samym zainteresowanym.
- A teraz pora spać, Ten-chan - złapałam małego w objęcia. - Musisz się wyspać, bo jutro zapowiada się szaleństwo. Koleżankę poznasz, co ty na to?
- 'Nia'ngúin 'Tha Áie'ví'eann?
- Właśnie tak - pokiwałam głową. Masz ci los, kiedy on to zdążył zapamiętać?

21 III

Może jeszcze nie rozkwitło, ale już pączkuje. Carnetii nie było, za to Egil się wreszcie urwał z Agencji i do tego był duszą towarzystwa! Widać po nim było zmęczenie pracą i studiowaniem magii, ale z przyjemnością pokazywał nam efekty... Z całą pewnością jakiś tam potencjał magiczny posiada. Nie mnie oceniać. Bardziej mnie zaskoczyło to jego brylowanie w towarzystwie. Nie wiem skąd mi to przyszło do głowy, ale... Jakby chciał wykorzystać każdą chwilę nieobecności Vaneshki.

A przy okazji - już wiem, co miała na myśli Brangien, planując zepsuć nastrój jeszcze komuś. I kto ma wygłosić serię wykładów o żywiołach w arquillońskiej szkole magii. Nie odmówię sobie jazdy tam razem z nim, żeby sobie popatrzeć, bo to na pewno będzie niezapomniany widok... Na razie nie mogę sobie tego wyobrazić. Wiosenne słońce świeci jeszcze dość sennie, ale ciepło. Ciekawe kiedy się rozbestwi i zacznie odstraszać od długich spacerów, zaczynając jednocześnie zachęcać do długich kąpieli. I ciekawe kiedy zrobiłam się taka lakoniczna...

20 III

Nie widziałem cię już od miesiąca
I nic. jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,
lecz widać można żyć bez powietrza...


Poetka

Obok zeszytu leży otwarta mój gwiazdkowy tomik wierszy miłosnych, obok filiżanki z herbatą stoi szklanka z ziółkami, obok myśli uporządkowanych krążą takie, które przynoszą tylko zamęt i spychają tamte pierwsze gdzieś poza granicę mojej uwagi. Zresztą i tak bym ich nie spisała, bo dzisiaj mam niezbyt przytomny dzień, cała drżę i ziółka mi nie pomogą, niestety. Moje dłonie są stęsknione i nie dadzą rady utrzymać zbyt długo pióra - chyba że wykorzystam je do rysowania gwiazdek na marginesach. A potem przyjdzie kolej na serduszka i już będzie po mnie. Nie miałaś racji, Poetko, nie można żyć bez powietrza, a przynajmniej nie bez przerwy. Czasem trzeba nabrać oddechu, a tymczasem ściska mnie w gardle, gdy próbuję go zaczerpnąć. Gdybym nie miała nikogo, kto absorbuje moją uwagę, może pewnego dnia znalezionoby mnie bladą i zadławioną własnym niewydanym krzykiem, leżącą bez ruchu z ręką wyciągniętą ku czemuś nieosiągalnemu... Z drugiej strony, gdyby nikt nie absorbował mojej uwagi, może nie miałabym takich myśli? Ewentualnie mogłabym jeszcze powrócić do swojej prawie zapomnianej formy wyjściowej, do astralu. Wtedy oczywiście mogłabym życ bez powietrza. Ale czy wytrzymałabym bez herbaty?

No, skoro zbaczam z tematu, to chyba znaczy, że już mi lepiej. Jest na szczęście parę osób, które starają się mnie odciągnąć od tęsknoty i nie chodzi mi tylko o Tenariego, który w tej chwili śpi, inaczej nie miałabym czasu tu zajrzeć i pisać (roznosi go niesamowicie, ale siebie zmęczył ciut szybciej niż mnie). Jutro moje drogie żywiołki z Teevine ruszają gdzieś witać wiosnę i zapraszają wszystkich z Marzenia i mnie przy okazji ("Bo co tak będziesz sama w domu siedzieć", jak zaargumentował Geddwyn). Nie mam pojęcia dokąd się udamy, ale pewnie będziemy szukać, czy już coś rozkwitło. A przy okazji skakać przez ogniska i odprawiać rytuały płodności... A nie, przepraszam, to się odbywa raczej przy Przesileniu, nie przy Równonocy. Dziwne, że wcześniej o tym nie myślałam. Moje urodziny, Noc Świętojańska - i orgia? Ciekawe, czy Egil będzie. I Carnetia.

17 III

Xemedi-san przyjechała żeby popasożytować. Rada nierada, zaparzyłam nam zielonej z miętą, a mój gość rozsiadł się na kanapie, zaczynając mi beztrosko plotkować o wszystkich z ENDu i o każdym z osobna. Jak ja lubię, gdy ktoś mi zdradza sekrety jednej z najgroźniejszych organizacji Chaosu, naprawdę...
Ale najgorsze zaczęło się gdy podleciał do nas Ten-chan i zaczął się przysłuchiwać. A później praktykować na Xemedi-san przekazywanie myśli.
- Nie wiedzieć dlaczego przyszły mi nagle do głowy zielone chmury na różowym niebie - odezwała się nagle rozmarzonym głosem.
- To raczej jemu przyszły - wskazałam na dumne z siebie demoniątko. - Czasem miewa dość dziwne wizje.
Już po chwili przeklinałam się w duchu za te słowa. Ale prędzej czy później i tak by się wydało...
- Ma wizje? Poważnie? - zainteresowała się Xemedi-san szczerze i żywo. - I przekazuje je innym do umysłów?
- W zasadzie to nawet lepiej mu idzie z wizjami niż ze słowami.
- Ty wiesz, jakie to daje możliwości? - ucieszyła się. - Trochę go podszkolić, a może będzie mógł manipulować najtęższymi głowami światów i nawet sobie z tego nie zdadzą sprawy!
- Akurat - mruknęłam sceptycznie i naraz zdjął mnie niepokój. - A w ogóle to naprawdę nie musisz tego wszystkiego mówić w jego obecności.
- Jak to nie? - naburmuszyła się. - Chyba powinien sobie zdawać sprawę z wagi swoich umiejętności, prawda, Tenari-san?
Ku mojej zgrozie mały radośnie kiwnął głową.
- Na razie nikt zbyt wiele nie wie o jego umiejętnościach - ostudziłam zapał Xelli-Mediny. - Nie ma go kto, jak to mówisz, podszkolić. Nasłuchałam się tylko dziwnych teorii typu "jak się odezwie, uwolni się wielka magia i zniszczy światy"...
Poszukiwaczka Tajemnic słuchała mnie z uwagą, a kiedy doszłam do teorii, coś błysnęło w jej bursztynowych oczach. Zerwała się, nagle olśniona, a mnie ogarnęło złe przeczucie.
- Jak to nie ma go kto podszkolić? - zawołała. - No, przecież wręcz przeciwnie!
No tak. Chyba się nie pomyliłam.
- Nie ma - powtórzyłam z naciskiem.
- Pewnie, że jest. Sama widzę, że też o nim pomyślałaś.
- Jasne, a potem pranie mózgu i witaj w ENDzie, Tenari-san?
- Teraz to nas obrażasz - prychnęła. - Czy kiedykolwiek miałaś logiczne podstawy by się tak niepokoić?
- Wiem jedno - stwierdziłam. - Zawsze gdy pojawiacie się w moim życiu, zwiastuje to kłopoty.
- Ojojoj. Chyba nie boisz się kłopotów, Miya-san?
Tu mnie zagięła. Gdybym odpowiedziała, że się boję, postawiłaby sobie za punkt honoru wyleczyć mnie z tego lęku. Gdybym zaś powiedziała, że nie - cóż, tym lepiej dla niej... Patrzyłam jej tylko w oczy, bez słowa, a w końcu uśmiechnęła się słodko, powiedziała mata ne i zniknęła.
A Tenari wyglądał na pozytywnie zaintrygowanego. Niedoczekanie.

15 III

- No i co potem? - ożywiła się Brangien.
- Potem wszystkie poważne i niepoważne profesorki chciały obejrzeć Tenariego - mruknęłam. - Gdzie ja miałam głowę, zdradzając Vylette, że on potrafi używać telepatii?
- Pewnie nie na karku. I co, wrzuciły go pod mikroskop?
Uśmiechnęłam się lekko i zmierzwiłam małemu włosy. Nie zbudził się, tylko przez sen umościł się wygodniej na moich kolanach.
- Aż tak nie... Wiesz, nawet się nieźle bawił. Ale jak się nasłuchałam różnych fantastycznych teorii na temat jego milczenia, myślałam, że omdleję.
- Dzielna jesteś - Brangien przetoczyła się na plecy i podłożyła sobie poduszkę pod głowę. - Jak myślisz, na tyle żeby dołączyć do grona pedagogicznego?
- Mowy nie ma! - zamachnęłam się na nią drugą poduszką. - Zresztą mogłabym najwyżej powiedzieć im co nieco o wodzie. Ognia się boję, a na pozostałych żywiołach się nie znam.
- Nie uciekasz ode mnie z wrzaskiem - zauważyła moja przyjaciółka. - I mogłabyś im przyprowadzić te swoje summony z powietrza, które pomagają ci w herbaciarni.
- Tak, i zaprezentować: "To jest Chmurka. Na codzień używana jako cel dla mojego lotofenka, który bez powodzenia próbuje zatopić w niej kiełki".
- Dobra, skoro tak bardzo nie chcesz być nauczycielką, dlaczego nie dałaś Vylette jednoznacznej odpowiedzi?
- Bo ciągle nie jestem pewna czy siedzenie w domu bezczynnie jest lepszą opcją.
- Pewnie jest - Brangien zmarszczyła nos. - Czekaj, mam... pomysł.
- Tak? - spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Gdy wdrapała się do mnie na łóżko, oczy jej złowieszczo błyszczały.
- Może to nie ty będziesz się musiała użerać z kandydatkami na czarodziejki - zapowiedziała. - Bo mam ochotę zepsuć komuś nastrój żeby nie być jedyna. Ha!
- Właśnie, co cię gryzie? - zaniepokoiłam się, bo prawdę mówiąc, przyjechałam do Teevine właśnie po odrobinę optymizmu, a tymczasem...
- Jak to co? - głos Brangien stał się płaczliwy. - Arten sobie gdzieś pojechał! Beze mnie! I nie wiem kiedy wróci!
No tak. Wszystko jasne.
Popatrzyłam na nią, ona na mnie... I w jednej chwili rzuciłyśmy się sobie ze szlochem w objęcia. Nie ma jak odrobina babskiej histerii, dzielonej z drugą osobą.
- Jak kocha, to wróci - wychlipałam.
- No, tak - odpowiedziała. - Ale w dodatku Maeve odbiło i jeździ na randki, całe Teevine na mojej głowie i nie ma mnie kto wesprzeć i pocieszyć.
Odsunęłam się od niej, bo Tenari się obudził i zaczął się nieprzytomnie rozglądać.
- Na randki? A nie do Poznawalni przypadkiem?
- A jak myślisz, po co ona tam niby tak często wraca?

Kiedy wróciliśmy do domu, wydawało mi się przez moment, że w lustrze mignęło coś błękitnego. I nie tylko mnie się wydawało - Ten-chan podleciał do toaletki w wyraźnie bojowych zamiarach, ledwo go odciągnęłam. Ale nie chciał się przyznać, dlaczego tak nie lubi tego chłopaka o niebieskich włosach...

12 III

- Mam nadzieję, że mogę tu być z Tenarim... Czy może żadnemu mężczyźnie nie wolno tu przebywać?
- Wolno, wolno - uspokoiła mnie Vylette. - Paru tu przecież uczy. No i jak Egbert przyjdzie, nikt się nie burzy.
- Odwiedza cię w pracy?! I to nie jest kłopotliwe?
- A co, miałby w domu? - zachichotała. - Sama wiesz, że to nie w jego stylu.
- Po prostu jestem zaskoczona, że się nie peszy przy obcych.
- Nie, dopóki nie musi z nimi rozmawiać. Ale to i tak krok naprzód...
Tenari bardzo chciał dla odmiany pobiegać po śniegu - ciekawa byłam ile wytrzyma, ale w końcu był naprawdę ciepło ubrany - wyszliśmy więc na dziedziniec. I zapadłam się w bieli prawie po kolana.
- Shee'Na chyba niedługo wraca z praktyki - pomyślałam na głos.
- Tak, za trzy dni - potwierdziła Vylette. - I pewnie będzie się chwalić każdemu tym swoim znaleziskiem. Co to niby jest?
- Mnie też nie chciała powiedzieć dopóki nie zostanie to uroczyście ogłoszone - pokręciłam głową. - Ale niech ma, napracowała się.
Ha. Szczegół, że tydzień spędziła na szaleństwach z psiapsiółami. To tak krótko w stosunku do całego okresu praktyki, tego nie trzeba uroczyście ogłaszać.
- Skoro nie zmieniłaś zdania - zaczęłam - może wreszcie powiesz, do czego ci znów jestem potrzebna?
Vylette zrazu nie odpowiedziała, wpatrując się tylko we mnie z minką zbitego szczeniaczka.
- Nie rób tego - podświadomie wpadłam w belferski ton. - W taki sposób mnie nie przekonasz.
- Do czego? - zapytała z niewinnym spojrzeniem. - Przecież nawet jeszcze żadnej prośby nie usłyszałaś.
- Nie kombinuj, tylko mów.
- Już, już. Bo widzisz - ściągnęła brwi i poprawiła sobie szalik. - Próbujemy tu uczyć magii żywiołów.
- ...
- Ale doszliśmy do wniosku, że taki zwykły czarodziej nie nauczy naszych dziewcząt czegoś więcej...
- ..."My"?
- Czegoś niezwykłego, co pozwoliłoby nam się wybić ponad inne szkoły...
- Czy ktoś tu przypadkiem nie ma zbyt wybujałych ambicji?
- Jakby tak podjął się tego ktoś, kto ma naturalną więź z żywiołami...
Spojrzałam na nią ze zgrozą, czekając tylko aż dokończy.
Nie dokończyła. Tenari rzucił w nią śnieżką i zaczęła się wojna. Trzeba mu będzie kupić coś dobrego w podziękowaniu.

10 III

...Cóż, pociecha, że jednak nie zwariowałam.
Zdecydował się wreszcie porozumieć, lepiej późno niź wcale. Niestety odbieram jego myśli bardzo słabiutko i z zakłóceniami, czyli któreś z nas ma naprawdę zamknięty umysł... Jakoś lepiej idzie Tenariemu przekazywanie wizji, bo nie ulega wątpliwości, że te dziwne obrazy, które ostatnio widuję oczami wyobraźni, to jego sprawka. Zresztą sam się przyznaje, kiedy tylko przekaz mu się uda, cieszy się jak szalony. Najwyraźniej przedtem nie zdawał sobie sprawy jakie to może być fajne, dlatego nie próbował.
No, ale ja na pewno nie nadaję się na instruktorkę telepatii, dlatego warto znaleźć kogoś, kto się zna... Niby nasiedziało się już dziecko w Poznawalni i tam nauczyło się tego, co już potrafi, ale tym razem może czas poszukać gdzieś bliżej? Na razie napisałam do Vylette, że przyjeżdżam - w końcu namawiała mnie to tego... Fiu, dwa miesiące temu. Jeśli nie odpisze, że teraz sobie mogę spadać na drzewo, chętnie się wybiorę do DeNaNi. Może jeszcze gdzieś zahaczę po drodze?
W międzyczasie Ten-chan wykorzystuje swoje nowe umiejętności do gnębienia mnie. Widać zapamiętał z czasów pobytu Egila w Blue Haven, czego zdecydowanie nie należy życzyć sobie od Miyi... Zresztą sam nigdy nie był w tym gorszy, tylko wcześniej poprzestawał na ciągnięciu mnie za rękaw. Teraz zaś na przykład pojawia mi się w głowie wizja oślizgłego, wrednego, ośmiogłowego czegoś... I prośba. I oczekiwanie.
A potem rozpoczyna się zażarta dyskusja:
- Masz ci los, znowu chcesz słuchać o oślizgłym, wrednym, ośmiogłowym czymś?! Myślałam, że już ci to dawno Vanny wybiła z głowy.
- OPOWIEDZ! - słyszę racjonalny argument, w dodatku na pełny regulator. Wspomnę od razu - gdy Tenari decyduje się na przekaz słowny, zwykle brzmi strasznie spokojnie i beznamiętnie, a gdy chce wyrazić emocje, po prostu brzmi głośniej. O wiele głośniej. Wolę już, jak posługuje się wizjami i wrażeniami... Sama go nie nauczę jak sobie radzić z przekazywaniem emocji, a przydałoby się, w przeciwnym wypadku padnę trupem za którymś razem... W rezultacie kończy się na tym, że siadamy na kanapie i zaczynam opowiadać:
- Dawno temu, gdy bóg burzy Susanoo po raz kolejny naraził się swojej siostrze Amaterasu, obrażona wygnała go z niebiańskiego grona. Nie mając co ze sobą zrobić, udał się na Ziemię...
- ...nie tak ...wiadałaś - demonek też zaczyna wyglądać na obrażonego. Sadzam go sobie na kolanach - a to niekoniecznie wygodne z tymi jego skrzydłami. Biedactwo. Żadnych walk klanowych, zemsty i płomieni, a tak się chciał poekscytować. Też bym była zawiedziona.
- Bo wiesz, Ten-chan - wyjaśniam. - W wielu światach są różne opowieści, które wzięły się z jednego źródła. Albo ta sama opowieść może gdzie indziej brzmieć zupełnie inaczej. I dobrze jest móc usłyszeć więcej niż jedną, żeby poznać jej różne aspekty... Żeby wybrać to, co najlepsze.
- No to co ...awdziwe? - Tenari wpatruje się we mnie okrągłymi ze zdziwienia oczkami.
- Może wszystkie wersje, a może żadna, podczas gdy ta pierwsza, prawdziwa, gdzieś się chowa i nadal czeka by ktoś ją odkrył?
Mały zamyśla się i w końcu kiwa głową.
- Tam spotkał małżeństwo pomniejszych bóstw, których siedem córek zostało pożartych przez ośmiogłowego węża - dochodzę do wniosku, że mogę opowiadać dalej. - A teraz zamierzał przyjść po ósmą, Kushinadę...
Opowiadam, a Ten-chan uśmiecha się lekko, jakby planował w przyszłości sam znaleźć jakąś ukrytą opowieść.
Albo własną gadzinę do ubicia.

6 III

- Ależ kim ty jesteś?
Przemówił do mnie w języku ten'pei, który brzmiał jak wykuty na pamięć z książki. Słowa były oficjalne jak na uroczystym spotkaniu ważnych osobistości, takim z gejszami i dźwiękami koto w tle, ale ton się nie zgadzał. Też coś, ja tylko starając się nie wrzasnąć, powiedziałam dzień dobry, a on ma jakieś pretensje?
- To raczej ja powinnam o to spytać - stwierdziłam. - W końcu ty siedzisz w tej chwili w moim lustrze.
- Z mojego punktu widzenia - odciął się chłodno - to raczej ty siedzisz w moim.
- Ale to nie ja się najwyraźniej bawiłam magią, żeby uzyskać taki rezultat.
- Do tej pory starałem się, by nikt mnie nie widział - zmieszał się.
Był dość blady, miał wściekle niebieskie włosy z cienkim warkoczykiem po prawej stronie. I niech nikt nie prostestuje, że niebieski to chłodny, spokojny kolor i nie ma prawa być w ś c i e k ł y, bo ten właśnie taki był. W twarzy chłopaka wyróżniały się duże, czerwone oczy, zupełnie nie pasujące do ogólnego wrażenia. Choć z drugiej strony, w jakiś dziwny sposób...
- Mam rozumieć, że już wcześniej tu zaglądałeś?
- Tutaj nigdy - pokręcił głową, już nie taki buńczuczny. - Ale tym razem ktoś mnie wezwał, więc... Jestem.
- Ktoś stąd? A nie pomyliły ci się adresy? Tu nie ma nikogo poza mną, a ja na pewno nie specjalizuję się w sprowadzaniu obcych facetów do mojego lustra.
Nieznajomy pokręcił głową i zmarszczył brwi.
- Tu musi być jakiś błąd.
- Mnie to mówisz?
- A nic ci nie mówią takie nazwy jak Ha'O'Hana czy D'athúil?
Z zaskoczenia usiadłam na fotelu.
- Co... - zaczęłam, ale chłopak nagle zbladł jeszcze bardziej i w jednej chwili powierzchnię lustra pokrył szron. Chociaż może źle się wyraziłam. Ten szron był widoczny jakby od środka - mojemu lustru nic się nie stało, ale jego...
Usłyszałam trzepot skrzydeł i obejrzałam się. Tenari znajdował się w powietrzu, spoglądał przed siebie z niechęcią i prychał jak kociak. Szybko zerknęłam na chłopaka w lustrze - wróciły mu już normalne (?) kolorki, ale szron nie ustąpił.
- Nikogo poza tobą, rozumiem - odezwał się do mnie spokojnie. A potem zniknął i zobaczyłam w lustrze już tylko własne odbicie.
Czy muszę dodawać, że nie wiedziałam o co tu właściwie chodzi?
Łagodnie mówiąc.
- Ten-chan - starałam się żeby głos mi nie drżał. - Czy ty coś o tym wiesz?!
...I zamrugałam kilka razy, pokręciłam głową, jakby chcąc z niej wytrząsnąć wrażenie, które nagle się tam pojawiło. Wrażenie niewiedzy i... urażonej niewinności? Może pomogło, bo na tym się skończyło. Spojrzałam na Tenariego, ale on miał zdziwioną minę i wyglądał jak wcielenie... urażonej niewinności właśnie.No dobra, albo zaczynam wariować, albo on zaczyna używać telepatii...

4 III

Snułam się po domu, próbując jednocześnie snuć nowy wątek. Niestety jednak moje mieszkanko jest niewielkie, do tego zastawione masą mebli z regałami na czele, więc nie bardzo jest się gdzie snuć, dlatego przeszłam do herbaciarni, sprawdzić co porabia Tenari.
Jak się okazało, również się snuł. Co dziwniejsze, na piechotkę. Czyżby był aż tak znudzony, że nie chciało mu się latać? Mnie właściwie też trochę doskwierała bezczynność - widać podczas wizyty u San-Q tak się rozkręciłam, że do tej pory się nie zatrzymałam. Nie żebym tęskniła do licznego towarzystwa, ale przecież we dwójkę też można poszaleć!
Co w takim razie zrobić, wybrać się gdzieś?
Nieoczekiwanie przed oczami stanęła mi wizja kolorowego lunaparku. Takiego z diabelskim młynem, watą cukrową... Tfu, a ten pomysł to skąd?! Z diabelskim młynem, w każdym razie. Tylko gdzie o tej porze roku znaleźć wesołe miasteczko nie skute lodem i nie zasypane śniegiem?
- Ten-chan, chciałbyś się przejechać na diabelskim młynie?
Mały z radości zatrzepotał skrzydłami i poderwał się w górę.

Tak jak przypuszczałam, trzeba było się zapędzić dość daleko od domu, żeby znaleźć takie miejsce, w którym Tenari nie zamarznie... Ech, a ja się nie ugotuję. Nieważne. Ważne, że wesołe miasteczko było stare i słabo uczęszczane, ale naprawdę wesołe. Zwłaszcza to skrzypienie, które wydawały chyba wszystkie urządzenia, brzmiało jak śmiech. Poza diabelskim młynem zahaczyliśmy między innymi o dość zdezelowane samochodziki, gabinet luster i strzelnicę, na której wygrałam wielkiego zielonego słonia. Następne, co mi będzie zastawiało pokój, ale to nic. Ma takie wielkie, melancholijne oczy, które wyrażały prośbę o zabranie do domu. Robię się sentymentalna?
Po szlaeństwie byłam niemal skłonna zabrać Tenariego na hamburgera, ale skończyło się na sałatce owocowej i gorącej czekoladzie. Nie mam pojęcia skąd mi się wzięły te hamburgery, ale w porę się opamiętałam. Tenari pofukał troszkę, ale sałatka też mu smakowała.

1 III

Patrzę teraz na swój pamiętnik i dziwię się, że przeskoczyłam dwa tygodnie.
A przecież tyle miłych rzeczy się zdarzyło, tyle wesołych, zabawnych i trochę z łezką w oku... Czyżby nie starczyło mi siły by przeżyć to jeszcze raz, choćby tylko piórem po kartce?
19 lutego San-q zaprosiła nas na swoje urodziny. O miesiąc spóźnione urodziny. Bo wcześniej siedziała na Andromedzie i czuliła się do Kaya. Nie żebym ją za to winiła, ale... No właśnie, ale Lilly i Pai Pai tak. Jednak tym razem impreza miała być całkowicie sfeminizowana i spędzona na szaleństwach... W rezultacie przeszalałyśmy razem cały tydzień. Trochę siedziałyśmy u San, trochę się obijałyśmy po różnych ciekawych miejscach - takich jak s k l e p y. Z taką gromadką jak nasza szóstka, nawet zwiedzanie stoisk z jakimiś rurami i kablami może być interesujące i pożyteczne - zwłaszcza jeśli owa szóstka wszystko dokładnie przegląda i głośno snuje domysły, co do czego może służyć. Skutecznie odstraszałyśmy klientów, nie powiem. Sprzedawcy natomiast siedzieli cicho w kąciku, z niepewnymi minami. Czyżby obawiali się, że te wariatki są niebezpieczne i poduszą ich własnymi kablami?
Najciekawiej było kiedy podczas owych wędrówek po sklepach San z miną królowej dyktowała nam, co która ma jej kupić w prezencie. Ale nie zlinczowałyśmy jej za to, bo w nagrodę obiecała nam darmowy seansik w salonie piękności, którego jest współwłaścicielką. Niespecjalnie mi się to przydało, bo w końcu ani się toto (czyt. Miya) umalować nigdy nie chce, ani uczesać porządnie... A jeśli już, zawsze mogę się udać po pomoc do Geddwyna.
Za takie argumenty z kolei San mnie omal nie zlinczowała.
Ach, zapomniałabym (jakby się dało zapomnieć, też coś!). Towarzystwo wcale nie było tak do końca sfeminizowane, ponieważ znalazł się rodzynek - mianowicie zabrałam ze sobą Tenariego. Bo przecież nie mogę go ciągle zostawiać u rozmaitych ciotek, prawda? Miło by było, gdyby kiedyś zaczął mi towarzyszyć w podróżach... Właściwie nie mogę się tego doczekać.
O ile nie będzie się pakował w kłopoty, oczywiście.
A z drugiej strony, kłopoty oznaczają przygodę. Czasami.
Dziewczyny go tak rozpieszczały, że aż strach, na szczęście często też dostawał misiem/poduszką od Neid, więc równowaga została zachowana. Chociaż Lilly nazwała to "końskimi zalotami"... Brrr.