Patrzę teraz na swój pamiętnik i dziwię się, że przeskoczyłam dwa tygodnie.
A przecież tyle miłych rzeczy się zdarzyło, tyle wesołych, zabawnych i
trochę z łezką w oku... Czyżby nie starczyło mi siły by przeżyć to
jeszcze raz, choćby tylko piórem po kartce?
19 lutego San-q zaprosiła nas na swoje urodziny. O miesiąc spóźnione
urodziny. Bo wcześniej siedziała na Andromedzie i czuliła się do Kaya.
Nie żebym ją za to winiła, ale... No właśnie, ale Lilly i Pai Pai tak.
Jednak tym razem impreza miała być całkowicie sfeminizowana i spędzona
na szaleństwach... W rezultacie przeszalałyśmy razem cały tydzień.
Trochę siedziałyśmy u San, trochę się obijałyśmy po różnych ciekawych
miejscach - takich jak s k l e p y. Z taką gromadką jak nasza szóstka, nawet
zwiedzanie stoisk z jakimiś rurami i kablami może być interesujące i
pożyteczne - zwłaszcza jeśli owa szóstka wszystko dokładnie przegląda i
głośno snuje domysły, co do czego może służyć. Skutecznie odstraszałyśmy
klientów, nie powiem. Sprzedawcy natomiast siedzieli cicho w kąciku, z
niepewnymi minami. Czyżby obawiali się, że te wariatki są niebezpieczne i
poduszą ich własnymi kablami?
Najciekawiej było kiedy podczas owych wędrówek po sklepach San z miną
królowej dyktowała nam, co która ma jej kupić w prezencie. Ale nie
zlinczowałyśmy jej za to, bo w nagrodę obiecała nam darmowy seansik w
salonie piękności, którego jest współwłaścicielką. Niespecjalnie mi się
to przydało, bo w końcu ani się toto (czyt. Miya) umalować nigdy nie
chce, ani uczesać porządnie... A jeśli już, zawsze mogę się udać po
pomoc do Geddwyna.
Za takie argumenty z kolei San mnie omal nie zlinczowała.
Ach, zapomniałabym (jakby się dało zapomnieć, też coś!). Towarzystwo
wcale nie było tak do końca sfeminizowane, ponieważ znalazł się rodzynek
- mianowicie zabrałam ze sobą Tenariego. Bo przecież nie mogę go ciągle
zostawiać u rozmaitych ciotek, prawda? Miło by było, gdyby kiedyś
zaczął mi towarzyszyć w podróżach... Właściwie nie mogę się tego
doczekać.
O ile nie będzie się pakował w kłopoty, oczywiście.
A z drugiej strony, kłopoty oznaczają przygodę. Czasami.
Dziewczyny go tak rozpieszczały, że aż strach, na szczęście często też
dostawał misiem/poduszką od Neid, więc równowaga została zachowana.
Chociaż Lilly nazwała to "końskimi zalotami"... Brrr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz