Jeszcze raz odwiedziłam
Arquillon, tym razem już bez Tenariego, który z anielską miną przekazał
mi, że chętnie zostanie w domu tylko z Chmurką, zje grzecznie obiad i
"ędzie sować". Coś mi się zdaje, że nie powinnam go tak zostawiać
samopas, ale z drugiej strony nie będzie przecież wiecznie małym
bobaskiem... O czym ja myślałam, podrzucając go kolejnym ciotkom, jak ta
kukułka?
Vylette powitała mnie wylewnie, jak tamta szalona dziewczyna, z której wciąż wiele w niej pozostało.
- Niech zgadnę - weszłam jej w słowo. - Zaraz mi powiesz, żebym zabierała Geddwyna z twojej szkoły i to piorunem.
- Nie, nie aż tak, ale... Wiesz co? - ujęła mnie pod ramię. - Wczoraj
wyszedł z klasy cały w dreszczach, zamknął się u siebie i nie wyszedł aż
do rana. Podobno jedna z uczennic mu się popłakała na wykładzie...
- Znaczy, co? Doprowadził ją do łez?
- Nie, dziewczyna ma problemy rodzinne - ucięła krótko Vylette. - Ale nigdy o nich nie mówi, dotąd tłumiła wszystko w sobie...
- Chyba zaczynam rozumieć - powiedziałam z namysłem. - Oto dlaczego nigdy mu się nie wypłakuję. Pewnie jej coś narysuje.
- Teraz to ja nie nadążam.
- On bywa zdecydowanie zbyt wrażliwy na emocje - szukałam odpowiednich
słów. - A już jeśli idzie o te negatywne... Chociaż gniew na przykład by
go tak nie przytłoczył jak rozpacz.... Czekaj, to on się już stał ich
powiernikiem?
- Żebym ja wiedziała czym się dla nich stał - westchnęła Vylette. -
Rozmawia z nimi po koleżeńsku, poodsuwał ławki pod ściany i siada z nimi
w kółko na podłodze, nawijając o tym waszym Teevine i kolejnych
Władczyniach Żywiołów. Wiesz, co robili nad tą rzeką?
- Siedzieli przez parę godzin bez słowa i wsłuchiwali się w szum wody?
- Wyobraź sobie, że siedzieli... Skąd wiedziałaś?!
- Wyobraź sobie, że trochę znam Geddwyna.
- Dziewczęta mi wyjaśniły, że podziwiali razem idealne współgranie
powietrza z wodą i że to było cudowne doświadczenie - Vylette pokręciła
głową. - Przyznaję, że nie tego się spodziewałam po jego pierwszej
lekcji. Myślisz, że miał wtedy tremę?
- I to jaką - roześmiałam się. - Tylko nie daj mu poznać, że się tego domyślamy, bo się załamie.
- Nie martw się. Za dobrze pamiętam własną pierwszą lekcję. A także twoją pierwszą lekcję ze mną.
- Ooo nie.
- O tak. I w życiu jej nie zapomnę - zachichotała. - Ciekawa jestem jak
by to wyglądało gdybyś mnie uczyła żywiołów, a nie teleportacji.
- Nie wyglądałoby to inaczej niż poczynania Geddwyna teraz.
- Dlaczego nie? - zainteresowała się.
- Bo nie jesteśmy w stanie nauczyć innych posługiwania się tą siłą,
której jesteśmy częścią - uśmiechnęłam się. - To tak, jakby drzewo miało
ich uczyć bycia drzewem. Jak poprosić o to wodę... I w odpowiedzi
słuchać szumu rzeki.
Vylette z uwagą wsłuchiwała się w moje słowa.
- Zabawne - powiedziała w zamyśleniu. - Podobnie odpowiedziała mi
siostra Geddwyna, dosłownie przed chwilą... Tylko mówiła o trzasku
płomieni.
- Częstuj się, bo sami wszystkich nie zjemy - Geddwyn wyciągnął w moją
stronę olbrzymią bombonierę. - Nie bój się, bez alkoholu w środku. Z owocami za
to.
- Czy to podzięka od klasy za łamanie serc? - nie mogłam sobie darować.
- No pewnie - uśmiechnął się szeroko.
Sięgnęłam po czekoladkę. Miała malinowe nadzienie.
- Przynoszę ci perfidne pozdrowienia od Vanny - zakomunikowałam.
- Tak? O, perfidna! - zakrzyknął. Nie wiedziałam, którą z nas miał na
myśli, ale szybko sięgnął po szkicownik i zaczął coś mazać ołówkiem po
kartce. Zasłonił to przede mną ręką.
- No i go wyłączyłaś - prychnęła Brangien. - A właśnie mi opowiadał jakie czyni postępy w byciu poważnym wykładowcą.
- Słyszałam, że robi z tych wykładów jedną wielką przygodę.
- Aż się dziwiłem, że Vylette nie szepnęła komu trzeba żeby mnie stąd
wywalić - uśmiechnął się Geddwyn, nie odrywając wzroku od kartki. - Ale, o
ile rozumiem, ma jakieś traumatyczne wspomnienia z czasów, gdy byłaś
jej guwernantką czy czymś...
- Że niby uczenie się ode mnie też było taką przygodą? - odwzajemniłam
uśmiech. - Czy raczej że po takiej przygodzie już nic jej nie straszne?
- Tego właśnie nie wiem. Ale chętnie jeszcze pogadam z tymi
dziewczynami o czym tylko będę mógł - Geddwyn nagle spoważniał i odłożył
szkicownik. - Zanim przyjdzie na moje miejsce jakiś sztywny zgred i
zacznie im wykładać, z jakich pierwiastków składa się powietrze.
Wciągnął ze świstem powietrze i położył się w poprzek łóżka, pomiędzy nami.
- Co ci chodzi po głowie, braciszku? - zapytała Brangien z zaciekawieniem.
Długo nie odpowiadał, jakby czekał aż my też się położymy.
- Czy za mojej kadencji wypuściliśmy z Teevine jakąś Władczynię Żywiołów, której patronowała woda?
Brangien miała chyba ochotę go trzepnąć, ale było jej niewygodnie na leżąco.
- Mówisz jakby nie było takich z pozostałych stron świata... Ojej -
zrozumiała nagle. - No ale z powietrza na przykład też nie było!
- Bo Tiley to smarkacz - orzekł Geddwyn z politowaniem. - Że to Maeve i
ty opiekowaliście się kandydatkami z powietrza, to zrozumiem. A ja
zawsze uciekałem... Nie dziwota, że skończyłem jako wyrzutek, miałem
przynajmniej pretekst do dalszych ucieczek.
- Ale teraz już nie jesteś wyrzutkiem, braciszku - przypomniała cierpko
Brangien. - I kiedy Tara skończy kadencję, zagonimy cię do przyuczania
nowej kandydatki, nie myśl sobie.
- Jeszcze ci się zdąży znudzić - dołączyłam się. - I co wtedy zrobisz?
- Wtedy, wtedy... - zadumał się. - Otworzę galerię może?
- Chyba wystawisz swoją twórczość w galerii?
- Otworzę galerię - pokręcił głową z uśmiechem - żeby w niej wystawiać twórczość innych.
Kiedy wróciłam do Blue Haven, Tenari rzeczywiście rysował. Najdzikszymi
kolorami jakie miał pod ręką. Teraz stonowany błękit mojej herbaciarni
jest zakłócony przez kilka psychodelicznych kwiatków, wyrastających z
podłogi. Tak, narysował je na ścianie. Tak, mogłabym przywrócić tej
ścianie poprzedni wygląd, odrobinę przekształcając wymiar. Rzecz w tym,
że nie bardzo mi się chce, poza tym te kwiatki wyglądają jeszcze
niewinnie... Mógł mi zafundować wizerunek jakiegoś potworzyska
wyskakującego ze ściany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz