23 VI

Nie spodziewałam się, że składanie życzeń zacznie się akurat od tej strony, ale w końcu życie jest pełne niespodzianek.
- Wszystkiego najlepszego - Aeiran uśmiechnął się jak na siebie całkiem wesoło i wręczył mi niewielkie czarne pudełeczko. Takie, w jakich zwykle czają się - o zgrozo - pierścionki zaręczynowe.
- Czy ja ci kiedykolwiek mówiłam kiedy obchodzę urodziny?
- Coś kiedyś wspominałaś - nie przestawał się uśmiechać. - A resztę sam wydedukowałem.
- Tym lepiej dla mnie - zachichotałam. - Lubię prezenty, jakkolwiek symboliczna by nie była data ich otrzymywania...
- Jest mniej symboliczna niż ci się wydaje - stwierdził, ale nie miałam czasu się w tę sprawę zagłębiać. - Skoro lubisz prezenty, to może otworzysz?
- Nie wiesz, że oczekiwanie jest najbardziej ekscytujące? - prychnęłam. - Ale dobra...
Otworzyłam pudełeczko i, ku mojemu zdziwieniu, jego zawartość uniosła się w powietrze. Już ją kiedyś widziałam, pamiętam. Ale wtedy nie prezentowała się jeszcze w całej okazałości, za to teraz była już kompletna... W każdym razie bardziej kompletna.
- Twój model międzysfery - szepnęłam z niedowierzaniem. - Skończyłeś?
- Do ukazania całej domeny jeszcze sporo brakuje - przyznał. - Ale dopracowałem dodawanie poszczególnych elementów na odległość... Teraz będziesz mogła obserwować jak ich przybywa.
- Ależ ja nie mogę - zaprotestowałam. - To jest zbyt cenne... A może nie? Może nie uważasz tego za dzieło warte uwagi?
- Czemu nie? To przecież nie zmienia faktu, że możesz je posiadać ty. Komu należałoby się bardziej?
Nie odpowiedziałam, wpatrzona już w delikatny splot wymiarów krążących w chaotyczny, a zarazem w pewnym sensie uporządkowany sposób. Na przemian jaśniały i ciemniały, przyciągając mnie do siebie. Wyciągnęłam ku nim rękę... I na moment przyszło do mnie znajome uczucie, które towarzyszy moim podróżom po międzysferze...
- To nie jest taki zwykły model, prawda? - zapytałam cicho.
- Zależy od tego, kto na niego patrzy - Aeiran również musnął miniaturę dłonią, uzyskując zbliżenie na różne światy. - Dla zwykłego śmiertelnika byłaby to zwyczajna zabawka.
- A dla mnie?
Przesunął model w moim kierunku, tak, że wylądował mi na ręce.
- Ty mogłabyś, choćby i teraz, włożyć tę koronę od Cirnelle - oświadczył. - I stać się tym, kim według ciebie nie masz szans być.
Zamarłam. Kształtować światy? Móc na nie wpływać wedle własnego uznania, jak Twórczyni z prawdziwego zdarzenia? Byłabym kimś, z kim należy się liczyć... Moc, po którą mogłabym sięgnąć, przewyższałaby potęgę Promienistych i Władczyni Żywiołów! Nie byłaby to dosłownie "władza", ale w pewien sposób stałabym ponad domeną...
- Tyle, że ja tego nie zrobię - schowałam prezent z powrotem. - Powinieneś o tym wiedzieć.
- Wiem - potwierdził. - Dlatego właśnie chciałem, byś to miała.

Wbrew oczekiwaniom, urodziny obchodziłam z pompą. Co mi jednak ani trochę nie przeszkadzało.
Cały dzień napływały do mnie kartki z życzeniami - głównie od rodzinki, choć nie tylko - natomiast po południu zjechało się niespodziewanie całe Marzenie (a Egil, zdrajca, o tym wiedział i nie ostrzegł!). Z tortem.
Wkrótce dołączyła reprezentacja Althenos. Z tortem.
Zaś pochód gości zamknęły moje nieocenione przyjaciółki... Jak można się domyślić, z tortem. Ech. Całe szczęście, że to nie były duże torty.
Poza tym Lilly i Shee'Na jak zwykle przywiozły mi perfumy, San płytę z jakąś niewiarygodnie romantyczną muzyką, Pai Pai porcelanową figurkę przedstawiającą żyrafę, a Brangien naszyjnik z bursztynów, dołączając do tego słój konfitur od Maeve i srebrną bransoletkę od Artena, którego gdzieś wywiało z Teevine.
- Teraz jeszcze tylko czekać na prezencik od Geddwyna - zapowiedziała. - On coś knuje, więc wyśle ci z opóźnieniem.
No, no. Zważywszy co dostałam od niego w zeszłym roku, byłam przygotowana, że i tym razem sprezentuje mi jakiś oryginalny ciuch...
- Szkoda, że nie przyciągnęłaś swoich facetów - marudziła San. - Tak mamy tylko trzech...
- Czterech, złotko, czterech - poprawiłam. - Proszę nie ignorować Tenariego!
- Poza tym jako osoba zajęta nie masz prawa do takiego narzekania - dodała Brangien. - Sama zobacz, czy ja na przykład narzekam?
- Nie, a powinnaś - wtrąciła Lilly ze złośliwym uśmieszkiem. - Twój wybranek w podróży, a ty nic a nic nie tęsknisz! Czy to nie jest podejrzane?
Wszystkie jak na komendę przybrały chmurne miny i pokiwały głowami.
A wracając jeszcze do ciuchów, Vanny obdarowała mnie, oprócz oryginalnej mieszanki herbacianej (przynajmniej z nazwy, jak powiedziała), jeszcze kompletem strojów - prezentem zbiorowym z Rozdroża, jak mniemam, ze szczególnym uwzględnieniem Andrei. Wszystkie były czarno-granatowe, szykowne i wyrafinowane. Ach. Nie pozostało mi nic innego tylko pędzić do łazienki i mierzyć.
- My ocenimy, my ocenimy! - piszczała Shee'Na. - Tylko pokazuj się nam, co?
I nie miałam wyjścia, pokazywałam się. Najentuzjastyczniej oceniali chłopcy. Może z wyjątkiem Tenariego, który umilał sobie czas ciąganiem ciotek za włosy... W końcu dorwała go Vanny - a raczej próbowała dorwać, inicjując szaleńczy wyścig przez kanapę, krzesła i pozostałych gości. Idea wyścigu brzmiała "tylko przypadkiem nie podeptać prezentów", a po pewnym czasie po herbaciarni biegali już wszyscy. Szaleństwo jest potwornie zaraźliwe, bez dwóch zdań...
Ach, jeszcze jedno - ekipa z Marzenia zrzuciła się na jedną wielką książkę. Z opowieściami, których jakimś cudem jeszcze na półce nie miałam. Nietrudno się domyślić, że Egil zaraz zaczął się domagać bym im coś przeczytała, "na ten nowy rok swojej egzystencji". Chcąc nie chcąc, zasiadłam na podłodze z wdzięcznym gronem słuchaczy dokoła, a ponieważ San włączyła swoją jedyną w swoim rodzaju płytę, uległam nastrojowi i wybrałam opowiadanie o miłości. Śliczne, słodkie i ze szczęśliwym zakończeniem. Przynajmniej część gości słuchała z zachwytem.
Podsumowując, po urodzinach było mi skrajnie wesoło i niemal tak samo słodko. To przez te torty, każdego musiałam choć trochę spróbować! Wszyscy jedli jak opętani, a i tak jeszcze trochę zostało. Aż dziw...

A teraz siedzę przy biurku i zapisuję to wszystko nowiutkim wiecznym piórem, zajadając truskawki przysłane przez Satsuki, podczas gdy po pokoju buszuje mi prezent od pewnej pani ze światów będących poza moim zasięgiem... Tak więc i rasę reprezentuje egzotyczną - bo ze skrzydlatymi fenkami jeszcze osobiście do czynienia nie miałam. A teraz oswaja się to maleństwo z nowym otoczeniem, wtykając nosek w każdą szparę i zaszywając się w każdy kąt. Przez to ciemne umaszczenie prawie jej w tych kątach nie widać, poza srebrzystym futerkiem na łapkach... Jak się znam, pewnie nadam jej jakieś gwiaździste imię. Może Strel, tak z soleńskiego... Tak czy inaczej, inwentarz mi się powiększył.
Mam tylko nadzieję, że polubią się z Tenarim...

20 VI

Akcja!
Pokój jest utrzymany w jasnej, subtelnej tonacji. Pastelowe kolory ścian i zasłon, wpadające przez okno promienie porannego słońca... I sporo luster. Na ścianach, na suficie. Leżę na łożu obsypanym kwiatami, ubrana w białą, koronkową koszulkę. Przeciągam się leniwie - i odnoszę wrażenie, że to jednak nie ja. Że to jakaś inna osoba, której oczami obserwuję ten sen. Bo oczywiście zdaję sobie sprawę, że śnię.
Spoglądam w lustro na przeciwległej ścianie. Twarz, która odwzajemnia moje spojrzenie, nie należy do znanej mi paskudy, ale ma ze mną co nieco wspólnego... Jej włosy również są przetykane srebrem, choć mają barwę fioletu, nie czerni, srebrne są też jej oczy. Jej. Moje. I pentagram, tyle że pod prawym okiem i odwrócony...
- To do ciebie nie podobne, spoglądać tak przed siebie bez słowa - słyszę głęboki męski głos, który, jak mniemam, potrafiłby nadać każdemu banalnemu słowu szczególne znaczenie.
- To jest właśnie ta chwila, gdy mam prawo sobie na to pozwolić - odpowiadam, ciągle patrząc w lustro. Mężczyzna leżący obok mnie śmieje się cicho. Nie wiem jak wygląda, nie patrzę w jego stronę - ale intensywnie czuję jego obecność.
- Już żadnych obowiązków? - pyta. - Czyli powiedziałem ci wszystko, co sam wiem?
Uśmiecham się powoli, zapraszająco i uwodzicielsko.
- Tak - odpowiadam. - Teraz mogę już cię zabić i pożreć twoją duszę.
Znów słyszę jego śmiech, gdy odwracam ku niemu twarz...
Cięcie.
Akcja!
Owinięta w płaszcz idę przez miasto ogarnięte szaleństwem wojny. Budynki dokoła płoną, ludzie biegną dokądś, nieświadomi, że nie znajdą drogi ucieczki. W umysł wwiercają mi się krzyki, co chwilę na kogoś wpadam, wszyscy biegną w kierunku przeciwnym do mojego. Nie wiem kto atakuje miasto ani czego powinnam się spodziewać, ale uparcie idę dalej. Jednak z każdym krokiem determinacja zmienia się w bezradność. Idę coraz szybciej. Coraz mniej nadziei, coraz więcej niepokoju...
Zatrzymuję się przed konkretnym domem, wielkim domem. Płonie.
Płonie.
Bezpowrotnie.
Nagle ktoś chwyta mnie za rękę. Próbuję się wyrwać, ale bez skutku. Krzyczę coś, wyciągam wolną rękę jak do ataku, odwracam się...
Cięcie.
Akcja!
Potężny strumień wody obmywa moje ciało. Czuję się wolna, lekka, szczęśliwa. Otwieram oczy i patrzę w górę, na dobrotliwie uśmiechniętą twarz starszej kobiety w białej opończy. Podnosi mnie z kolan i serdecznie obejmuje, a ja odwzajemniam uścisk, jak mała dziewczynka tuląca się do matki.
- Pora abyś spojrzała w Zwierciadło Losu - mówi kobieta. - Aczkolwiek jestem pewna, że okaże się dla ciebie pomyślny, córko. Nie codziennie wszak ktoś od n i c h wchodzi na właściwą drogę...
Prowadzi mnie przez białą salę, do stojącej na ołtarzu srebrnej misy z czystą, lśniącą wodą.
- Pamiętaj, dziecko - uprzedza. - Patrz w Zwierciadło bez strachu, inaczej Los okaże się złośliwy, wiedząc, że oczekujesz, by cię pognębił...
Strach? Gdy spoglądam w taflę wody, nie czuję już nic.
I ukazuje mi się wielki, piękny ogród, pełen kwiatów jakich nigdy dotąd nie widziałam, tak rzeczywistych, aż niemal czuję ich zapach...
Następnie patrzy na mnie twarz mężczyzny o czarnych włosach, pociągła, wrażliwa twarz, jednak z wesołymi iskierkami w oczach...
A potem widzę śmierć.

Obudził mnie Tenari, skaczący z impetem po moim łóżku i mojej skromnej osobie przy okazji. Zerwałam się w lekkim popłochu, ale nie dlatego, że przestraszyłam się snu, tylko dlatego, że było już wpół do jedenastej, a ja zwykle nie sypiam do tak późna. Nie lubię marnować dnia.
Po śniadaniu usiadłam i zapisałam ten sen. Uznałam go za wart uwiecznienia na kartach pamiętnika, choćby dlatego, że go w całości zapamiętałam.

Jutro wybieramy się gdzieś w plener, powitać lato. I tak wolę wiosnę.

17 VI

Właśnie przechodziłam przez parking wracając od czyściutkiej i najedzonej Pokrzywy, kiedy nagle wylądowało tam... coś.
Wyglądało jak złocista kula z drzwiczkami i zawisło nieco nad ziemią. Po chwili drzwiczki otworzyły się i z kuli wysunęły się schodki, a następnie wysiadło dwóch jegomości w liberiach.
- Dzień dobry - powiedziałam dość bezbarwnym tonem. Musiałam przyznać, że takiej wizyty jeszcze nie miałam, nieważne kto mi ją składał.
Jegomoście spojrzeli przed siebie z minami typowych służbistów.
- Przejście dla Damy z Eskalotu! - zaintonowali jednym głosem, a mnie opadła szczęka. Po pierwsze dlatego, że miejsca na parkingu mam dosyć i nie trzeba było robić przejścia, a po drugie, byłam niebotycznie zdumiona. Kto jak kto, ale ona już na pewno nigdy...
A tu taka niespodzianka. Usłyszałam szelest sukni i wyszła z pojazdu. Sheril.
- Witam w Blue Haven - otrząsnęłam się i uśmiechnęłam promiennie.
Znów zaszeleściła suknią, kłaniając się uprzejmie. Nie wypadało tak stać na parkingu, więc zaprosiłam ją do środka. Egil na jej widok przywitał się grzecznie, na co odpowiedziała taksującym spojrzeniem. Chyba się poczuł nieswojo, bo zaraz zgarnął Tenariego, bąknął, że wybierają się do Marzenia i po chwili zostałyśmy w herbaciarni same.
- Czego się napijesz?
- Ja... - zaczęła, po czym umilkła i pokręciła głową. Coś takiego, czyżby Sheril brakowało słów? Niewiarygodne...
Niemal siłą usadziłam ją przy stoliku, a sama usiadłam obok.
- Co jest? - zapytałam bez ogródek. - Nie przyjechałaś na herbatę, o nie. Tak jak ja nigdy nie przyjeżdżam do ciebie w celach towarzyskich.
- Nie. Niemal zawsze szukasz jego - uśmiechnęła się gorzko. - Tylko dzisiaj jest odwrotnie. Zabawne, prawda?
- Czekaj, znaczy, że zgubiłaś gdzieś Lexa? - nie mogłam zrozumieć. - Przecież on zawsze się gdzieś snuje, a u ciebie jest tylko gościem. Masz tego dość, czy jak?
- Powiedział "żegnaj" - wyjaśniła melancholijnym tonem. - Już prawie miesiąc temu. I od tamtej pory nie dał znaku życia. Nigdy tak nie robi.
Coś mi zaczęło świtać.
- A ty uznałaś, że pożeglował do mnie? - zapytałam nadzwyczaj chłodno.
- Właściwie... - rzekła, ale nie dałam jej dokończyć:
- Czy ty do końca życia będziesz mnie uważać za kogoś, kto może ci go odebrać?
- Obie wiemy, że jesteś właśnie kimś takim - odparła poważnie. - Nawet jeśli on sam nie zdaje sobie z tego sprawy.
Tego już było za wiele.
- Teraz widzę jak mało jesteś zorientowana w naszych relacjach - prychnęłam. - Jak światy światami, to on mnie uparcie próbował owinąć wokół palca i tylko dlatego mu się nie udało, że zębami i pazurami czepiałam się myśli, że nie widzę nas razem na dłuższą metę, jasne? I drugiej, że jesteś ty i on by od ciebie nie odszedł.
Sheril patrzyła na mnie oczami okrągłymi ze zdumienia, jakby nie była pewna, o czym ja właściwie mówię.
- A jednak odszedł - podjęła po chwili. - Nie zrozumiesz, nie słyszałaś jak ostatecznie brzmiały jego słowa. Powiedział, że mnie kocha, wiesz? Po raz pierwszy.
- Może znalazł sobie kogoś nowego, kto będzie go utrzymywać - udałam, że wcale mnie to nie obeszło. A może jednak nie udawałam? - Albo wybrał się na akcję Omegi, z której niekoniecznie musi wrócić żywy, co ty na to? Będziesz go opłakiwać w razie czego?
- Tak - odrzekła twardo.
- A ja nie, bo wyleczyłam się z niego i ściska mnie wewnątrz gdy tak na mnie patrzysz - powiedziałam cierpko. - Na zakończenie powiem ci, że Lexa nie widzałam od paru miesięcy, więc możesz być pewna, że nie był u mnie.
- Nie. Przez większość tego czasu był u mnie - przyznała spokojnie.
- A widzisz - wzruszyłam ramionami. - I się dziwisz, że się wyrwał na dłużej?
- Nie wiem... Mam jakieś złe przeczucia - westchnęła i spytała znienacka. - Co się zmieniło?
- Pod jakim względem? - teraz ja zrobiłam wielkie oczy.
- Zawsze gdy u mnie gościsz, jesteś taka niepewna. I sprawiasz wrażenie jakbyś chciała zapaść się pod ziemię.
Omal nie padłam. No proszę, podczas gdy mi się wydaje, że będąc w Eskalocie zachowuję szczyt opanowania, coś takiego?!
- Tak samo jak ty teraz - odcięłam się. - Nie najlepiej się czuję w imponujących zamkach moich quasi rywalek, za to teraz jestem na własnym terenie i mam przewagę.
- W takim razie może odłożymy na bok nasz ulubiony temat i faktycznie posiedzimy trochę przy herbacie? - Sheril po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie bez wymuszenia i dystansu.
- Jestem za - odwzajemniłam uśmiech. - Tylko ci faceci będą tak tkwić na parkingu?
- Ależ będą - uniosła brwi. - Gdy ich zatrudniłam, zachowywali się zbyt poufale, więc ich musztruję.
- A nie przesadzasz aby ździebko?
- Być może - przewróciła oczami. - Ale o służbistów ostatnio trudno.

16 VI

Siedziałam w fotelu, lekko podskakując w miejscu, jakby mnie szpilka kłuła. Rozglądałam się wkoło, starając się nie patrzeć w stronę Aeirana, dopóki nie odłożył maszynopisu na bok. A kiedy już to zrobił, długo patrzył na mnie bez słowa.
- Pod twoim wzrokiem zmieniam się w kamień - powiedziałam zduszonym głosem. - I mam wrażenie, że zaraz to podrę i wywalę w międzysferę.
- Aspektów artystycznych się czepiać nie zamierzam, bo się nie znam - teraz i on się odezwał. - Ale jak ty to zrobiłaś?
- To dobrze, bo ja też się nie znam... Znaczy, co zrobiłam?
- Mógłbym się teraz zacząć ciebie bać - tymi słowami wprawił mnie w konsternację. - To jest napisane, jakbyś wtargnęła mi w umysł i wywlokła na światło dzienne wszystko, co zepchnąłem na dno pamięci.
- Nie bawiłabym się w takie eksperymenty nawet gdybym potrafiła - zaprotestowałam. - Ja tylko sobie wyobrażałam.
- W takim razie twoja wyobraźnia jest nieobliczalna.
- Bywa. Przepraszam - wstałam z fotela i wykonałam jakieś bezsensowne machnięcie ręką. - To ja chyba... Pójdę.
Chwycił moją rękę, przytrzymując mnie na miejscu.
- Nie musisz przepraszać, naprawdę...
- Ale niespecjalnie się cieszysz, że wspomnienia do ciebie wróciły.
- To nie to - Aeiran pokręcił głową. - Po prostu nie spodziewałem się, że ciągle będą takie... Smutne.
- Rozumiem - westchnęłam. - To tak samo jak wtedy, gdy patrzę na rysunki od Geddwyna, przedstawiające tych, których... - urwałam, czerwieniąc się niespodziewanie. - Nieważne.
- Ważne. Ale to tylko twoje wspomnienia.
- Tak samo jak tamte są twoje - wskazałam na leżące na kanapie kartki. - Więc raczej nie będę nimi karmić zgłodniałych czytelników.
- A zatem mogę je na na razie zatrzymać?
Spojrzałam na niego miękko, uwalniając rękę z jego dłoni.
- Też pytanie.

14 VI

Dziś jest jeden z tych wieczorów, w które dostaję zawrotów głowy, bo chłopcy zaczynają się domagać kolejnej opowieści - to chyba jedyne, w czym są całkowicie jednomyślni. Może ja powinnam rzucić kronikarstwo i zostać bajarką? Przy nich się wprawię doskonale. Proszę bardzo, nie chcą wierzyć, że nie umiem opowiadać, to nie. Problem w tym, że normalnie gdy zaczynam snucie opowieści, wczuwam się w nią i zupełnie odpływam - tymczasem przy nich to niemożliwe. Egil uwielbia mi się wcinać i zadawać dziwne pytania, teoretycznie dotyczące opowieści... Jest słuchaczem tyleż entuzjastycznym, co nadmiernie ciekawskim, i mam straszne przeczucie, że gdy Tenari wreszcie zdecyduje się zacząć mówić, będzie taki sam.
A jednak kusi mnie czasem by podjąć wyzwanie, które mi rzucają, i zaczynam wtedy prowadzić swego rodzaju gierkę, polegającą na sprawdzaniu reakcji słuchacza. Całkiem ciekawe konwersacje się z tego wywiązują... Zaczynam na przykład tak:
- W prawdziwej harmonii żyje pewien świat. Cztery żywioły nim władają, czworgu bóstwom podległe. Czterej Strażnicy strzegą ziemi w ich imieniu, pilnując, by nie otwarła się Brama Piekieł, gdyż wtedy istoty z czeluści Chaosu zalałyby świat, siejąc zniszczenie.
Kątem oka dostrzegam, że Tenariemu zaczynają już błyszczeć oczęta. Próbując się nie roześmiać, kontynuuję:
- Lecz w końcu stało się tak, że jeden ze Strażników miał już dość ludzi, z całą ich słabością i głupotą. Postanowił zatem skończyć z nimi i zaprowadzić nowy porządek. W tym celu zakłócił harmonię świata, odbierając życie innemu Strażnikowi, a kolejnego więżąc w kamieniu, a następnie doprowadził do otwarcia Bramy Piekieł, by demony oczyściły ziemię z ludzi...
- Ale chyba mu się nie powiodło, prawda? - nie wytrzymuje Egil.
- Niespecjalnie - spoglądam na niego z ukosa i dodaję grobowym głosem. - A za to, że mi przerywasz, więcej nie powiem, poza tym, że został pokonany w walce.
Kronikarz wzdycha, Ten-chan, który liczył na akcję, fuka na niego z rozdrażnieniem.
- Jednakże - postanawiam okazać trochę litości - nie oznaczało to zamknięcia wejścia do Piekieł. Tak więc na świecie powoli pojawiają się istoty rodem z koszmaru, wyzwolone i gotowe pogrążyć ziemię w Chaosie... Groza się szerzy, świat chyli się ku upadkowi. - Z mściwą satysfakcją obserwuję jak Egil blednie; nieźle się wczuwa. - Tylko jeden jest klucz do przywrócenia dawnego stanu; tylko jedna jest Panna, która może ponownie zapieczętować Bramę Piekieł...
- I tu powinien wkroczyć jakiś główny bohater - zauważa niespodziewanie trzeźwo kronikarz. - Zamierzasz ulec swojej awersji i pominąć go ze szkodą dla opowieści?
- Nie będzie szkody dla opowieści - odpowiadam miażdżąco. - Akurat tego nawet lubię, ale nie trzeba mu przeszkadzać w poszukiwaniu Panny, która w istocie jest bliżej niż myśli. W każdym razie odnaleźć ją należy jak najszybciej i chronić ze wszystkich sił, bo Piekło nie chce zostać zamknięte, niebezpieczeństwo coraz bliżej, tak jak głosi przepowiednia. Nadchodzi Wysłannik z Oddali, który w oczach ma gniew a w ręku miecz o ostrzu czarnym jak noc. Gdziekolwiek podąży, idzie za nim śmierć i zniszczenie. Jego przesłaniem jest koniec, jego celem jest Panna... - intonuję, uśmiechając się lekko do własnych wspomnień. - Nadejdzie chwila, gdy będą musieli zmierzyć się w walce na śmierć i życie...
Ten-chan podskakuje na kanapie, natomiast Egil łapie się na zaciskaniu pięści.
- Jak to się skończy? - pyta takim tonem jakby już zetknął się z Wysłannikiem z Oddali i cudem przeżył. Nie mogę sobie darować i posyłam mu perfidny uśmiech.
- A, to już od was zależy, drodzy słuchacze.
- Jak to od nas? - obaj robią wielkie oczy.
- Sami zdecydujcie, czyje zwyciestwo wam bardziej pasuje - odpowiadam. - Czy opowieść powinna zakończyć się szlachetnym poświęceniem dla sprawy, czy raczej... koszmarem?
- Niech pomyślę - zastanawia się Egil. - Czy Panna jest nieznośnie wzniosłą istotą o postawie męczennicy i zbolałym głosie?
- Skąd ten pomysł?
- A, natknąłem się na taką osobę w tej elfiej książce, którą wypożyczyłem na Pograniczu - wyjaśnia. - Tyle że płci męskiej... Zresztą żeńska też tam jakaś była. Zaczynam pojmować twój stosunek do głównych bohaterów, wiesz?
- Jest wzniosła jak lilia i jasna jak śnieg w świetle księżyca - mówię sucho. - Oczywiście, że taka jest!
- Wiedziałem! - cieszy się kronikarz. - Poznałem po twojej minie, a zobacz jak dzieciak się jeży!
Faktycznie, Tenari krzywi się i prycha, jakby zjadł coś kwaśnego.
- No to jak, chłopaki? Wolicie jednym słowem, żeby zwyciężyło Piekło?
- Nie, no bez przesady - stwierdza Egil, podczas gdy demoniątko entuzjastycznie kiwa głową. - Nie zamierzam popierać zła... Zresztą reguła każe by główny bohater oczyścił drogę do Bramy Piekieł z najpewniej licznych przeciwników, Panna ją zapieczętowała i żyli długo i szczęśliwie.
- Wiesz co, ty jesteś więźniem stereotypów - wzdycham z politowaniem.
- Mówiłem, że w skali międzyświatowej jestem jeszcze początkujący! - oburza się. - I nie powiem, żeby mi się to podobało, naprawdę!
- Dobra. Pocieszę cię, że po wypełnieniu swej misji Panna nie będzie żyła długo i szczęśliwie, tylko rozpłynie się w nicości, zostawiając głównego bohatera pogrążonego w żalu. Czy to coś zmieni?
- Cóż, skoro tak, to niech zamyka to Piekło - decyduje Egil. Tenari też się łaskawie zgadza na takie rozwiązanie.
- Obaj jesteście s t r a s z n ą publiką - podsumowuję ostatkiem sił, bo w tym momencie z reguły zaczyna mi dolegać gardło. A potem idę zrobić herbaty, z mocnym postanowieniem, że następnego wieczoru już nic im nie opowiem. Akurat.

12 VI

Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, co zmieniło się w Vanny, a konkretnie na jej głowie, a podczas pobytu w Althenos zastanawiałam się tak usilnie... Ech, ten mój kronikarski zmysł obserwacji.

Dni upływają leniwie i beztrosko... Przyznam, że tego mi ostatnimi czasy brakowało. Chwile spędzane wyłącznie na piciu herbaty, czytaniu... Czytaniu... O tak, czytania mam w bród, zważywszy, że Egil się zawziął i czyta na głos w świeżo poznanych językach. Ten chłopak mnie zadziwia - opanował już meriganę i coraz lepiej radzi sobie z elfimi runami - jak tak dalej pójdzie, szybko zostanie poliglotą...
Za to Tenari szaleje, nawet jak na niego ostro. Z jednej strony jest małym zazdrośnikiem, który czepia się mnie jak rzep, z drugiej natomiast, po odkryciu nowego lokatora zaczął się z nim entuzjastycznie zaznajamiać... Egil twierdzi, że lubi dzieci, ale do tego konkretnego nie ma sił, dlatego obaj toczą cichą (?) wojnę, gdy tylko myślą, że nie patrzę. Uspokajają się dopiero kiedy zasną... Cóż, obawiałam się, że Egilowi będzie i tak trudniej wytrzymać pod jednym dachem z rozwydrzoną istotą Chaosu. A jednak wygląda na to, że postanowił przejść do tego na porządku dziennym i nie wzdrygać się w obecności rozmaitych demonów i innych dziwnych osobników, na jakie się napotykam. Ha! Zobaczymy, poczekamy na przyjazd moich straszliwych przyjaciółek, które zapowiedziały się z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Z tortem.
Nawet ja się trochę boję.

Kładę ostatnie szlify na opowieści o Klejnocie - wróciłam z Ciemności, więc nie mam już wymówek. Dziwne, że tak długo się z tym biedziłam, choć rezultat jest, tak jak się zresztą spodziewałam, zaledwie małym opowiadankiem. A jednak było to takie trudne... Czy dlatego, że obawiam się co powie mój potencjalny pierwszy czytelnik, gdy już mu tę opowieść pokażę? Niech to, kiedy to zrobię, będę chyba siedzieć przy biurku i obgryzać paznokcie z nerwów, do niczego innego nie będę zdolna. I dlaczego, pytam siebie, dlaczego?

7 VI

Może i nie przepadam za Althenos, ale gdy już tam jestem, chętnie przejeżdżam taksówką przez Melgrade. Nie wiem, może dlatego, że robię to regularnie i się przyzwyczaiłam? Albo po prostu jazda samochodem, który nie wydaje niemal żadnego odgłosu i sunie miękko nad ziemią działa na mnie uspokajająco...
Znajoma trasa, którą przeszłabym z zamkniętymi oczami, mimo kiepskiego zmysłu orientacji. Jak zwykle minęłam centrum, komendę główną, Instytut Melwortha, aż w końcu wysiadłam przy cmentarzu. Teoretycznie powinien być smutnym i cichym miejscem... I taki też był, zanim ktoś dostał w prezencie ludzkie ciało i się oficjalnie rozgościł.
Drzwi domu Clayda były zamknięte, co oznaczało, że gospodarz urządził sobie gdzieś wypad. Wcisnęłam zatem odpowiednią kombinację klawiszy znajdujących się na ścianie, tuż pod napisem Good luck, gambler! Niewiele osób zna to hasło, a jeszcze mniej dałoby radę je odgadnąć...
Weszłam do środka na paluszkach - gdy stał pusty, ten dom natychmiast robił się cichy i nie życzył sobie by ktoś postronny mącił mu spokój. Takie miałam zawsze wrażenie. Ale nie, żadnej ciszy tym razem, a to dzięki głosowi dobiegającemu z kuchni. Żeńskiemu i śpiewającemu. Ciągle na palcach podeszłam do drzwi kuchennych i uśmiechnęłam się. Vanny stała tyłem do mnie przy kuchence i dawała popis wokalny przy akompaniamencie czajnika, który właśnie zaczął gwizdać.
- You're way off base, I won't say it! - śpiewała tradycyjny hymn uciekinierek przed uczuciem. - Get off my case, I won't say it!
- Girl, don't be proud, it's OK, you're in love!
- włączyłam się, może nie jako chór Muz, ale przynajmniej jedna.
- At least out loud I won't say I'm in... - Vanny na moment znieruchomiała z czajnikiem w ręce, a następnie pisnęła coś i odwróciła się z zamiarem rzucenia mi się na szyję.
- Czajnik - przypomniałam w porę. Gdy go odstawiła, już nie przeszkadzałam jej w spełnieniu tego zamiaru.
- Czy on cię tu trzyma w zamknięciu? - spytałam z sadystyczną ciekawością kiedy już się wyściskałyśmy.
- Jasne, jako brankę - prychnęła. - Wbrew pozorom znam hasło, ale zostałam dzisiaj żeby poudawać panią domu i ugotować obiad. I widzisz, głos wewnętrzny mi podszepnął, że trzeba zaparzyć herbatę! Robimy takie fajne mieszanki i nawracamy niewinne dziecię.
O, właśnie, tego mi tu brakowało. Tenariego.
- Czy to dziecię lata z Claydem po Melgrade? - zaniepokoiłam się. - Legalnie?
- Chyba legalnie, skoro się jeszcze rząd nie przyczepił - wzruszyła ramionami. - Ale Clayd zaraz na wstępie zapowiedział, żebyśmy się bez niego nie oddalali... Ten-chan i tak się za nim szwenda jak cień.
- Ma pełne prawo - przyznałam. - Ale jak zobaczę, że mi dziecko buntujecie...
- I deprawujecie... - dopowiedziała Vanny.
- ...I deprawujecie, to już go tu więcej nie przywiozę!
- Ty go tu nigdy nie przywiozłaś - zauważyła. - Ja to zrobiłam. I to już trochę ponad miesiąc temu.
- No to już go pewnie dawno zdążyliście zdeprawować.
- Zależy od punktu widzenia - roześmiała się. - Ale powiedz, co u ciebie!
- Miło - odpowiedziałam. - Leo miał wczoraj osiemnastkę... Taką bardziej symboliczną...
- A mnie nie było? - rozżaliła się. - Złóż mu życzenia ode mnie. A podróż jak?
- A, to już opowiem jak się cała familia zbierze.
Ledwo to powiedziałam, los zesłał strudzonych wędrowców, z których jeden zaraz wpadł do kuchni.
- Honey, I'm home! - zakomunikował donośnie. - Nooo, a tu proszę, nie dość, że obiadek, to jeszcze i harem - uśmiechnął się do mnie łobuzersko. - To ja wracam na pokoje... Piwko, HV, that stuff - puścił do nas oko i wyszedł.
- AAA!!! Obiad! - przypomniała sobie Vanny. - A ja jeszcze miałam herbatę zaparzyć!!! Zagadałaś mnie!!!
- Sama się dałaś zagadać, małpiszonie, więc cierp - pokazałam jej język. - Spadam, nie będę cię rozpraszać więcej! - pomachałam jej i opuściłam kuchnię z natłokiem myśli. Pozytywnych, zdecydowanie. Coś się w Vanny zmieniło, choć nie potrafiłam sprecyzować co. Ale chyba... rozkwitła. Tak jak podczas sylwestra ciągle była roześmiana, tak i teraz promieniała radością...
Spojrzałam na siedzącego na pogiętej niebieskiej kanapie Clayda i uśmiechnęłam się do własnych myśli.
- No, co tam? - odezwał się ciepło, a ja podeszłam i uściskałam go bez słowa.
- O, i tak rób ile wlezie - ucieszył się. - Mam rozumieć, że za długo siedziałaś w Ciemności niedopieszczona?
- Akurat w Ciemności siedziałam najkrócej... - zaczęłam, ale nie dane mi było rozwinąć tej myśli, bo nagle usłyszałam trzepot skrzydeł i w ramiona gwałtownie wleciał mi Tenari.

- Ale luksus! - po obiedzie Clayd wyciągnął się w fotelu. - Tak wracać do domu i wiedzieć, że jest się oczekiwanym...
- Z ciepłą zupką - mruknęłam. - Vanny spisuje się jak prawdziwa stateczna małżonka!
Wyżej wymieniona udała, że tego nie słyszy i że wcale się nie rumieni.
- Spójrz tylko - zachichotała, spoglądając na demonka na moich kolanach. - Opowieść o twojej podróży chyba podoba mu się bardziej niż wszystko, co mu do tej pory opowiedziałaś!
Mały uśmiechnął się i bezczelnie pokręcił głową.
- Zero szacunku - prychnęła.
- A co, oportunistą ma być? - zaoponował Clayd. - Niech wyraża własne zdanie i szanuje tych, którzy na to zasługują.
- Mówiłam, że zostanie tu zdeprawowany - westchnęłam z udanym zmartwieniem. - Chyba pora go zabrać do domu, stęskniłam się za nim...
- Tak szybko? - zamrtwiła się moja kuzynka. - Zostałabyś do jutra, przyzwyczaiłby się z powrotem... Chyba możesz, co?
- W sumie mój gość siedzi w Marzeniu, więc mogę - zadumałam się.
- To dobrze, bo i tak byśmy cię stąd dziś nie wypuścili - Clayd mrugnął do mnie szelmowsko. - Czyli będzie dzisiaj zabawa "kto pierwszy zajmie dobre miejsce do spania", Tenari lubi ją inicjować, wiesz?
- Ty się nie przejmuj - Vanny zmierzwiła mu włosy. - Oboje wiemy, że dzisiaj twoja kolej by zająć kanapę.
- Taaa - mruknął, unosząc brew. - I obojgu nam to coraz bardziej nie w smak.
- Mów za siebie! - rozchichotała się na dobre.

Pogoda była ładna, więc siedzieliśmy do późna w nocy na cmentarzu, a każde z nas podzieliło się z resztą jakąś opowieścią. Klimatyczną i pasującą do okoliczności. A ponieważ Ten-chan nie chciał za nic iść spać, pozwoliliśmy mu być komisją oceniającą.
I nawet gdy już leżałyśmy sobie w pokoju na pięterku, a między nami rozłożyło się demoniątko, długo nie mogłyśmy zasnąć - przypominałyśmy sobie co chwilę różne zabawne momenty i nie przestawałyśmy się śmiać.
- Vanny - zagaiłam w pewnej chwili. - Co cię skłoniło żeby tutaj przyjechać?
- Może to - odpowiedziała, patrząc w sufit - że jednak nie trzeba szukać sobie osobnego świata z pięknym domem tylko dla siebie... Tylko po prostu porozglądać się dokoła aż...
Skinęłam głową ze zrozumieniem.
- Na przykład ty przecież czujesz się tu jak u siebie - dodała. - Choć nie przepadasz za Althenos.
- Czuję się - potwierdziłam. - I coraz bardziej widzę, że ty też...

6 VI

- Co to takiego? - zapytał Leo ze śmiechem, obracając w dłoniach obłędnie kolorowego motylka. - Ja rozumiem, że pasuje mi pod kolor ciuchów, ale...
- Breloczek - wyjaśniłam, widząc, że mu się podoba. - Znalazłam w Szafie i pomyślałam, że może ci przypasować. Powtórzy po tobie każdą piosenkę, którą zagwiżdżesz.
Gdy tylko to usłyszał, zaczął pogwizdywać różne melodyjki, a motylek wtórował, migocząc jak światła w dyskotece.
- Jak dzieciak - skrzywiła się Milanee. - Sprezentowałaś mu coś akurat na jego poziomie.
- To jeszcze nie wszystko - przypomniałam sobie. - Zagwiżdż Livin' la vida loca jeśli za kimś zatęsknisz, a gdy będziesz chciał dać komuś nauczkę, to dla odmiany Odę do radości.
- Niezły prezent - zachichotał Leo. - Chyba wezmę go ze sobą do Saedd Ménn. Wtedy nic mi nie będzie straszne.

Na tle tęczowych i kruchych z wyglądu elfich budowli siedziba rodu Saedd robiła prezentowała się dość nie na miejscu. Biała, marmurowa i ozdobiona kolumnami, przypominała raczej rezydencję jakiegoś ziemskiego bogacza. Natomiast w oddali, na drugim końcu miasta, widniała podobna w stylu posiadłość Seltonów, jeszcze niedawno miejsce zamieszkania Milanee.
- No, ale ja się do domu dziś nie wybieram - mruknął Leo i choć bardzo się starał, słyszałam, że głos mu drży. - Oni wszyscy się zbiegną tam, do świątyni.
Wskazany przez niego obiekt wyglądał już bardziej na elfie dzieło, ale przylegała do niego budowla przypominająca Koloseum...
- Niezła świątynia - stwierdziłam z przekąsem. - I co, będziesz tam walczył z dzikimi bestiami?
- Inicjację przeprowadza się zwykle na widoku, aby byli świadkowie - wyjaśnił. - Tyle że zwyczajne odkrywanie czyjegoś talentu nie wygląda makabrycznie.
- A zaszczepianie tegoż wygląda?
- Wiesz, ostatni raz coś takiego się zdarzyło gdy byłem jeszcze szczylem - skrzywił się. - Niewiele pamiętam... Ale może to dlatego, że pamiętać nie chciałem. No nic, chyba pora się pokazać starszyźnie.
Przeszliśmy przez świątynię, w której, nie wiadomo dlaczego, unosił się zapach przypraw, zaś gdy stanęliśmy przed wejściem do "Koloseum", Leo poradził mi zająć miejsce na widowni. sam natomiast skierował się do innych, większych drzwi. Zanim zrobiłam o co poprosił, zobaczyłam jak wita się bardzo oficjalnie ze stojącą przy nich postacią o rudych włosach, w czerwono-szarym stroju. Szybka wymiana spojrzeń - i pospieszyłam na widownię jakby mnie ktoś gonił.
Zebrało się wiele elfów i ludzi... Ale chyba nie tylko. W tłumie mignęła mi kolorowa kurtka ze znakiem Ω i ciekawa byłam dlaczego i po co ktoś z Omegi się tu fatygował. Zajęłam miejsce jak najbliżej areny - bo inaczej tego nazwać nie można - na której znajdował się przykryty białym obrusem stół, a może ołtarz ofiarny? Chyba stół, skoro siedziała przy nim siódemka elfów. Wyglądali na starszych wiekiem i nie potrafiłam sobie wyobrazić ile już lat przeżyli. Po chwili wrota na wprost nich otworzyły się i na arenę weszło dwóch mężczyzn. Jakimś cudem rozpoznałam w tym drugim Leo, chyba tylko po dredach - poza tym był niesamowicie elegancki, aż się zdziwiłam, że w tak krótkim czasie zdążył się przebrać. Obaj podeszli do stołu.
- Kto przybywa by odkryć swą życiową drogę? - usłyszałam.
- Teleorin Lekher ev Saedd - odpowiedział ten, który go wprowadził, swoim doskonale zmysłowym głosem. Brr, co ja piszę?
- Kto poręczy, że osiągnął on dojrzałość? - zaintonował znów któryś ze starszyzny.
- Ern Fáel ev Saedd.
Mimowolnie zacisnęłam dłonie na fałdach swojej sukienki.
- Czy przybyły jest gotowy? - padło trzecie pytanie.
- Gotowy - potwierdził rudowłosy.
- Czy przybyły potrafi sam wyrazić swą gotowość? - zapytała surowo białowłosa elfka z końca stołu.
- Jeśli zaczniecie się do niego zwracać - odezwał się Leo z przekąsem. Osiem par oczu na arenie i mnóstwo na widowni skierowało się na niego.
- Czy jesteś gotowy? - spytał elf wyglądający na najstarszego. Chłopak rozejrzał się dokoła i napotkał moje spojrzenie.
- Gotowy - odpowiedział przez zęby.
- Czy świadkowie słyszeli?
Na widowni podniosły się głosy zaprzeczenia.
- Czy jesteś gotowy? - powtórzyła tym razem cała starszyzna.
- GOTOWY!!! - wrzasnął Leo ze złością, aż pewnie usłyszano go sporo poza "Koloseum". Ern uśmiechnął się triumfalnie, złożył elegancki ukłon i bez słowa wyszedł, aby zająć miejsce w loży nad wrotami.
- Teleorinie Lekher ev Saedd - rozległo się. - Rozpoczyna się twoja godzina czuwania! Niech twój umysł uwolni się od wszelkich myśli, albowiem w przeciwnym razie ukażą się one świadkom w postaci żywych obrazów!
Leo w odpowiedzi mruknął coś pod nosem i zwyczajnie usiadł na ziemi w pozycji lotosu, zamykając oczy.
Omal nie parsknęłam śmiechem - godzina czuwania? Tylko godzina? Przy porządnej ceremonii inicjacyjnej tak zwane czuwanie powinno potrwać przynajmniej przez noc! Nie mówiąc już o tym, że powinno być samotne... Chociaż z drugiej strony wtedy nie oczekuje się raczej, że myśli czuwającego będą widoczne dla innych. Jeśli ci surowi członkowie komisji zobaczą, co siedzi w głowie Leo, być może będą jeszcze bardziej skłonni, by to z niej wyplenić...
Rozejrzałam się po widowni, a na koniec zwróciłam wzrok na lożę, gdzie siedział Ern... I bezceremonialnie się tam teleportowałam.
- Proszę, proszę - na mój widok wstał z wygodnego fotela. - Nie spodziewałem się, że się tu pofatygujesz, moja gwyll'ionn.
- A ja się nie spodziewałam, że trzęsiesz całą swoją rodzinką - odpowiedziałam, zdziwiona, że jeszcze mu nie przyłożyłam za nazwanie mnie zdobyczą wojenną.
- Zaraz tam trzęsę - uśmiechnął się kącikiem ust. - Tylko podrzucam sugestie.
- Czy te sugestie mają korzystne efekty? - podeszłam bliżej. On też podszedł.
- Nikt nigdy na mnie nie narzekał - znów ten uśmiech, a potem jego usta na chwilę dotknęły moich. - I tak chyba pozostanie, jak myślisz? - zapytał po tej chwili.
- Sugestia wyprania mózgu tego tam, na arenie, również będzie korzystna? - zignorowałam jego dwuznaczne słowa.
- Nie nazywałbym tego praniem mózgu - mruknął, nie wypuszczając mnie z objęć. Kiedy sie w nich znalazłam? - A dobry mag w pełni sił zawsze się przyda.
- Znaczy, rodzinie? - podchwyciłam jego ton. - Czy END-owi może?
- Pewnego dnia i END będzie tańczyć jak mu zagram, już teraz mam możliwości... Chociaż mamy na widowni delegację i muszę udawać - powiedział drwiąco, wodząc dłońmi po moich ramionach. - I Omega też się pokazała, nie wiadomo po co... Co ty na to? Założę się, że twój amant właśnie na nas spogląda.
- Nie mam czegoś takiego - prychnęłam, wyrywając mu się. - A gdybym chciała, nie szukałabym w Omedze.
- W takim razie do kogo odpływają twoje myśli, gdy próbuję skierować je na siebie?
- Po prostu uciekają. Dlaczego miałyby być posłuszne komuś, kto roztacza swój urok metodami wypisz, wymaluj demonów in'an?
- Nie muszę stosować takich sztuczek. Przyszłaś tu z własnej potrzeby - stwierdził i pocałował mnie jeszcze raz. Mocniej. I dłużej. Ujęłam jego twarz w dłonie, pozwalając myślom znów odpłynąć... Chociaż kto wie jak by się to skończyło, gybyśmy nie byli na widoku? Cóż, poprzednim razem, w oranżerii Évearda en Dárce, skończyło się na tym, że pogryzłam Erna jak jakiś wampir... To wspomnienie sprawiło, że zaczęłam chichotać, aż w końcu odsunęłam się, wstrząsana nieskrywanym śmiechem. Może trochę histerycznym, ale bardzo mi w tym momencie potrzebnym.
- Wybacz, Ern, ale chyba nie nadaję się na ofiarę takiego zawodowego uwodziciela jak ty - wykrztusiłam. - Za mało mam wprawy żeby ci ulec, wiesz?
- Nad tym jeszcze popracujemy - obiecał. - I tak miło jestem zaskoczony, że to ty towarzyszysz Teleorinowi, a nie ta pretensjonalna piękność w koronkach.
No no, skoro urodę Vaneshki uważał za pretensjonalną, to ciekawa byłam jego gustu... Ale bardziej ciekawiło mnie czuwanie Leo, spojrzałam więc na arenę. Ku mojemu zaskoczeniu była pełna umięśnionych facetów z kijami baseballowymi, którzy wspinali się na widownię i wyraźnie nie mieli przyjaznych zamiarów. Sporo ludzi i elfów zaczęło się ewakuować.
- Co, do... - syknął Ern, ale zdążył się opanować i umilkł. Nie na długo.
- Nieładnie, Teleorin, nieładnie... Ale iluzje twoich myśli nie zrobią nam większej krzywdy - po "Koloseum" rozległ się jego głos, jakby zwielokrotniony przez wzmacniacze.
- Telepatia to też chyba nie najlepszy pomysł - odpowiedział mu taki sam głos Leo. - Zauważ, że to, co myślisz, przechodzi przez mój umysł!
Znowu nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Starszyzna podniosła się z miejsc z surowymi minami.
- Obawiam się, że twój podopieczny jeszcze nie jest gotowy, Ernie Fáelu ev Saedd - spojrzeli w górę, na nas.
- To znaczy, że mogę już wstać? - ucieszył się Leo. - I naprawdę, wolałbym żebyście rozmawiali o mnie ze mną.
- Za mało dojrzały jest, by na to zasługiwać.
Leo prychnął, ale w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. Ern zwinnie zeskoczył z loży na arenę i stanął przed nim.
- Dlaczego próbujesz mnie sprowokować, chłopcze? - zapytał łagodnie.
- Może dlatego, że nie chcę wyrosnąć na wyrachowanego sukinsyna stworzonego na twoje podobieństwo - brzmiała odpowiedź.
- No proszę.
- I nie chcę - dodał Leo zdecydowanym tonem - mieć już nic wspólnego z tymi pogrzanymi intrygami Saeddów.
- Czy to tak ładnie buntować się przeciw własnej rodzinie?
- Może nieładnie, ale żebyś wiedział jaka jest z tego satysfakcja - chłopak uśmiechnął się szeroko, ale nagle ten uśmiech zgasł jak zdmuchnięta świeczka. Z gardła Leo wyrwał się zduszony krzyk i elf opadł na kolana, wpatrując się przed siebie jakby widział coś strasznego.
- A widzisz, Teleorin - Ern pokręcił głową. - Tak cię zawsze ostrzegałem, a jednak wykazałeś brak lojalności... Nie wystarczy, że już mi żal twojej siostry? Niemądry.
Leo nie odpowiedział, tylko zamknął oczy, ale to mu nie pomogło. Krzyknął znowu, trochę głośniej. Już miałam przeskoczyć na arenę i powiedzieć Ernowi coś do słuchu, gdy nagle z tłumu wypadła Vaneshka, a za nią Egil.
- Daj mu spokój!! - zażądała pieśniarka.
- Nic nie zrobiłem - wzruszył ramionami Ern. - On sam to sobie robi.
Leo krzyknął jeszcze raz.
- Ale wiem, że potrafisz to przerwać!
- A dlaczego miałbym? - zapytał chłodno i odwrócił się w kierunku wrót. - Straż, proszę wyprowadzić tych państwa zanim do końca zepsują uroczystość.
Straż bardzo ochoczo ruszyła wypełnić jego polecenie i nie widziałam już innego wyjścia, jak tylko przyłączyć się do zabawy.
- A ty umiesz walczyć, Ern? - rzuciłam, stając obok Vaneshki.
- Ciebie oszczędzę, moja gwyll'ionn - odpowiedział z tym swoim drapieżnym uśmiechem. - Zostawię cię sobie na koniec.
Oczywiście bezczelnie go zignorowałam.
- Co wy tu robicie, na litość bogów?! - syknęłam do Egila.
- Nie patrz tak na mnie - jęknął. - Nie dałem rady jej upilnować! Była jak orlica spiesząca bronić swych piskląt... Czy coś w tym rodzaju.
- Jak kwoka raczej - parsknęłam, gotując się do obrony, ale nie mieliśmy okazji powalczyć. Zanim straż zdążyła porządnie zaatakować, niespodziewanie zadziałała Vaneshka. Uniosła się w powietrze i nagle jakby urosła w naszych oczach, przyobleczona w majestat i poświatę.
- To nie jest pora by zadawać ból - rzekła, a jej głos jeszcze nigdy nie brzmiał piękniej. - Jak i żadna pora nie jest odpowiednia by wyrządzać zło! - a jej postać również była piękniejsza niż zwykle... O ile to możliwe.
Ern z ledwo skrywaną złością obserwował jak zapatrzeni w nią strażnicy osuwają się na ziemię z ekstazą w oczach. Ja zaczęłam czuć się trochę nieswojo, natomiast Egil jakby się zastanawiał czy też nie paść w uwielbieniu. Za to Leo przestał krzyczeć i teraz leżał na ziemi bez przytomności. W końcu Vaneshka chyba zmęczyła się tą demonstracją, przestała lewitować i także zemdlała.
- Dobranoc, aniołku - Ern wykonał ruch ręką, tworząc wokół nas jedną ze swoich iluzji - wizję piekła i buchających na nas płomieni. Nie powiem, naprawdę zrobiło mi się gorąco.
- A teraz pora zająć się resztą - powiedział zjadliwie i wymierzył tym razem w Egila... Nigdy się nie dowiem, co zamierzał, bo nagle jego ręka znalazła się w uścisku innej, obleczonej w czarną rękawiczkę bez palców.
- Nie należy przesadzać z zabawą, Ern-san - przedstawicielka wspomnianej delegacji END-u uśmiechnęła się szeroko. - A nuż ktoś pomyśli, że i ty jesteś za mało dojrzały?
- Na tyle, że nie muszę cię słuchać - rudowłosy usiłował wyrwać rękę, ale uścisk Xemedi-san był niespodziewanie mocny. - Naprawdę chcesz patrzeć jak tracimy potencjalnego nowego agenta?
- Ojejku. Nowego agenta - spojrzała na niego słodko. - Jak mi przykro. Nie omieszkam o tym wspomnieć, gdy będę składała na ciebie raport z okazji planów zbuntowania się przeciw END-owi.
- I ty śmiesz mnie straszyć w ten sposób? - zaśmiał się Ern. - Oboje wiemy, że masz do naszych przełożonych jeszcze mniej szacunku niż ja. A jednak chcesz schować godność i donieść na mnie?
- Wiesz - powiedziała Xemedi-san, puszczając jego rękę aż się zatoczył. - Gdy w jednym miejscu i czasie znajdzie się za dużo takich osób, ktoś jednak musi być przeciw. Dla równowagi choćby.
Powiedziawszy to, zniknęła. Ern zmełł w zębach kilka słów i również wyparował, a my zostaliśmy na opustoszałej arenie.
- Kto... to był? - wyjąkał zdezorientowany Egil.
- Nie pytaj - westchnęłam. - Ale pewnie wkrótce nas odwiedzi i wtedy się dowiesz.
Skinął głową i podszedł do leżącej Vaneshki.
- To, co ona zrobiła... - szepnął. - To było jak w legendach! Jak w moich księgach! A wyglądała niemal jak jedna z...
- Do tej pory wiedziałam tylko, że jest półdemonem - mruknęłam. - Ale tego raczej po tacie nie odziedziczyła. Wiesz, że mówi twoim językiem?
- Naprawdę? - spojrzał na mnie zaszokowany. - Czy to może znaczyć, że jest...
- Egil - przerwałam mu. - Jak się ocknie, nawet nie próbuj pytać czy przypadkiem nie jest potomkinią jednej z aniołów z Jasności, zrozumiano?
- Dlaczego nie?
- Bo jej wspomnienia o mamuśce są zbyt bolesne - wyjaśniłam. - Może sama nam kiedyś powie. Jeśli zechce.
Przypuszczalna półanielica właśnie podniosła się z westchnieniem i pierwsze, co zrobiła, było sprawdzenie, co z Leo. Zaśpiewała mu cichą kołysankę i po chwili na twarzy chłopaka wykwitł uśmiech, jakby śniło mu się coś miłego.
- Chyba nic mu nie będzie - uśmiechnęła się z ulgą.
- Ale czy będzie w stanie obchodzić te swoje urodziny? - zaniepokoił się kronikarz. - Milanee się wścieknie, że zostawiliśmy ją samą z przygotowaniami...
- Powinien się obudzić na czas - uspokoiła go Vaneshka.
- Nie o to mi chodzi - pokręcił głową.
- A o co? - zainteresowałam się, na co Egil zaniósł się chichotem.
- Milanee stwierdziła, że skoro Leo wkracza w wiek pozwalający na niebezpieczeństwa typu alkohol, tytoń i ożenek, to niech najpierw podoła jej tortowi...

5 VI

A zapowiadał się weekend w Althenos... Tymczasem najpierw wybrałam się po Egila do Marzenia, a co z tego wynikło, może lepiej nie pisać? A co tam, spróbuję.

- I jak wrażenia? - zapytałam na wstępie, choć szeroki uśmiech kronikarza mówił za siebie.
- Taka z niego cicha woda - Milanee szturchnęła go w bok. - Na pozór wydaje się, że nie zna życia, aż nagle rzuca się w nie całym sobą i świetnie mu to idzie!
- Bez przesady - speszony chłopak spuścił wzrok. - Ja się tylko aklimatyzuję...
Zdaje się, że Geddwyn miał rację, gdy wydawał o nim osąd...
- Pozostaje mi tylko podziękować za opiekę nad tym tutaj - powiedziałam, wywołując chichot Milanee. - Tylko gdzie wywiało Leo i Vaneshkę?
- Na zewnątrz, a może raczej do środka - pospieszył z odpowiedzią Egil. - Przy drzewku.
- Raaazeeem - dodała Mil, uśmiechając się perfidnie. - Gdybym nie wiedziała o co chodzi, podejrzewałabym Vaneshkę o kiepski gust...
- A o co chodzi?
- Teleorin zaszył się tam, gdy przyszła do niego międzyświatowa wiadomość bezpośrednia, a Vaneshka zaraz za nim poszła, żeby go przekonywać. Chcesz zobaczyć? - wyrzuciła z siebie na jednym wdechu.
W dalszym ciągu nie wiedziałam co ma na myśli, ale gdy niebieskowłosa otworzyła drzwi, oboje zajrzeliśmy z zaciekawieniem. Zobaczyliśmy Leo, który siedział oparty o powietrze (a przynajmniej tak by to wyglądało z punktu widzenia kogoś z zewnątrz), z dłońmi zanurzonymi we włosach, natomiast Vaneshka chodziła dokoła zazielenionego drzewka, trzymając w ręce depeszę. Żadne z nich nie odpowiedziało na moje "cześć".
- Złe maniery - odezwała się przeciągle Milanee.
- Milcz - rzucił Leo ostrym, nieswoim głosem. - Albo powiedz Vaneshce, że nie może ze mną jechać.
- No to ty też nie jedź - wzruszyła ramionami. - Zawsze mówiłeś, że nie wierzysz w te bzdury o zobowiązaniu lojalności. A wiem, że jechać nie chcesz.
- Dokąd jechać? - zainteresował się Egil.
Piegowata twarz Leo była w tej chwili pozbawiona wyrazu.
- Przeszłość się o mnie upomina - powiedział cicho. Vaneshka potraktowała te słowa jak przyzwolenie i wręczyła mi depeszę.
Drogi kuzynie, ufam, że miewasz się dobrze i nic nie stanie Ci na przeszkodzie by pojawić się na inicjacji. W przeciwnym razie byłoby nam obu niezwykle przykro. Osoba towarzysząca mile widziana.
Pozdrawiam - ja (i starszyzna)

- Na czym polega ta inicjacja? - spytałam rzeczowo.
- W Saedd Ménn jest takie prawo... czy raczej obowiązek - elf zaczął mówić drżącym głosem, jakby próbując powstrzymać lęk. - Każdy elf, który zostanie oficjalnie uznany za dorosłego, jest poddawany czemuś w rodzaju testu... Odkrywającego, do czego dany delikwent jest przeznaczony. Wydobywającego na światło dzienne jego największy talent.
- To chyba nie jest takie złe? - zmarszczył nos Egil. Leo posłał mu sardoniczny uśmiech, który tak mu nie pasował... A może jednak?
- Mój ród postanowił, że będę czarodziejem - wycedził. - Od dawna brakuje nam magów... Tyle że ja nie mam w sobie ani kropli potencjału. Podczas inicjacji będą mi go chcieli sztucznie zaszczepić.
- Co?! - Milanee dopiero teraz okazała zaskoczenie, a nawet przestrach. - Przecież to jest szalenie niebezpieczne, zakazane! Może doprowadzić do zmian w osobowości! - umilkła i zadumała się. - Chociaż w twoim przypadku to mógłby być pomysł...
- Zakazane? Powiedz to jemu - Leo zignorował jej ostatnią uwagę i machnął ręką w kierunku depeszy. - Od kiedy mój ojciec nie żyje, większość rodu pozostaje pod jego urokiem... Wystarczy, że się trochę pouśmiecha, a nawet starszyzna mu przytakuje. Oprócz ciotki Eévali, oczywiście, ale ona jest jedna...
- Czemu po prostu nie puścisz tej wiadomości w niepamięć? - zwróciłam się do niego. - Vaneshka mówiła, że kłopoty nie przywędrują za tobą do Marzenia.
Wyżej wymieniona tylko westchnęła i spuściła wzrok, patrząc na swoje drzewko.
- Ten sukinsyn zawsze straszy zbuntowanych zobowiązaniem lojalności, które jakoby na nas nałożył - mruknął Leo. - Nie dałem się zastraszyć, ale któregoś dnia zobaczyłem jak wynoszą moją siostrę z jej komnaty... Nie ruszała się, a na jej twarzy widniał śmiertelny lęk. Wcześniej planowała uciec z rodowej siedziby i namawiała mnie do tego...
- Zaczynam się cieszyć, że u Seltonów się tego nie praktykuje - burknęła Milanee. - Tylko zwykłe próby polegające na wysyłaniu w pojedynkę na oddziały golemów... Phi!
- Uważaj żebyś nie wykrakała - skrzywił się elf. - On zawsze może się zabrać również do was.
- Nie jest wszechmocny, do wszystkich diabłów! Dlaczego niby miałby przekabacić moją rodzinę? Z jakiej racji?!
- Jakbyś była spostrzegawcza, zauważyłabyś, w jaki sposób twoja matka na niego patrzy...
- Może to nie moja sprawa - rzekł ostrożnie Egil. - Ale to chyba nie czas żeby się kłócić?
- Nie - Leo podniósł się z westchnieniem. - Chyba się w końcu wybiorę do Saedd Ménn i spróbuję się wymigać.
- Zatem pozwól mi z tobą pójść! - zawołała błagalnie Vaneshka. - Już raz ci pomogłam, mogę jeszcze raz!
- Nie zamierzam cię narażać! - warknął. - Zdajesz sobie na pewno sprawę, że zostaniesz rozpoznana!
Jeszcze raz przebiegłam wzrokiem po depeszy trzymanej w ręce. Gdzie już widziałam tę papeterię z bluszczem?
- Ja mogę ci towarzyszyć, chcesz? - odezwało się coś we mnie i obawiam się, że na głos. Pewnego dnia będę w końcu wymyślać na czym światy stoją na te impulsy, które mną powodują. Ale coś mi kazało myśleć, że to jest ważne... Jakaś stara opowieść, z którą mnie połączył los?
- A to będzie naprawdę wielka różnica - skomentowała moją propozycję Mil z nieukrywaną irytacją. A Leo, chyba tylko jej na przekór, odpowiedział:
- Nie wiem, czy ciebie mógłbym powstrzymać... Tylko że zaraz pewnie Vaneshka wyskoczy z troskliwymi uwagami - dodał ciszej, już tylko dla mnie.
Jakby zgadł, pieśniarka podeszła do mnie, chwytając mnie za ręce.
- Leo jest już dla mnie jak członek rodziny - szepnęła. - W końcu nigdy nie miałam takiej prawdziwej... Niepokój mnie ogarnia, niedobre przeczucie.
- To po prostu taka prawdziwie rodzinna opiekuńczość - pocieszyłam ją.
- Może i tak - uśmiechnęła się lekko. - Ale byłabym spokojniejsza, gdybym nie musiała siedzieć tu bezczynnie.
- Nie musisz - odwzajemniłam uśmiech. - Kiedy już wrócimy z Saedd Ménn, Leo powinien mieć chyba wyprawione jakieś urodzinki - zerknęłam kątem oka na elfa. - Ileż to masz latek, że dopiero stajesz się pełnoletni?
- Na ludzkie pewnie ze sto czterdzieści - wtrąciła zgryźliwie Milanee.
- Dżentelmena się o wiek nie pyta - odparował Leo i przez chwilę znów był taki jak zawsze.

4 VI

Gardło mi zaczęło wysiadać... Pół dnia uskuteczniałam akcję "poczytaj mi mamo" z Egilem w roli dziecka. Co prawda jest nieco mniej uciążliwym przypadkiem niż Tenari, bo wie, kiedy zachować umiar, ale z drugiej strony przez ponad miesiąc bez demonka zaczęłam się powoli od tego odzwyczajać... Aby wygospodarować sobie chwilę odpoczynku zadzwoniłam do Marzenia i zawiadomiłam lokatorów, że skoro tak polubili mojego gościa, mogę im go wypożyczyć, a odbiorę kiedy mi się zechce. Cóż, mam nadzieję, że Egil wróci cały i zdrowy psychicznie - Leo postanowił zabrać go do Anty...
Natomiast ja usiadłam przed otwartą na oścież Szafą, aby zrobić przegląd zamieszkujących ją dziwnych rzeczy. Tak, nie od dziś myślę o tym nieodłącznym składniku Blue Haven jako o czymś jeśli nie żywym, to w każdym razie do takiego zbliżonym i niekoniecznie ode mnie zależy, co w danej chwili znajdę w jej wnętrzu.
Po pół godziny w herbaciarni panował twórczy bałagan, ja zaś stałam przed lustrem, przyodziana w fantazyjny strój, który charakteryzował wysoki kołnierz, szerokie rękawy oraz mnóstwo siateczki i koronek. Niemal jak ubrania Vaneshki, z tym, że to pasowałoby raczej do twardej kobiety z charakterem... A już na pewno z innym charakterem niż mój. W każdym razie taką scenkę zobaczył Aeiran, gdy się pojawił. Jakżeby inaczej, nie mógł przybyć w jakimś n o r m a l n y m momencie? Gorzej już być nie mogło... Chociaż nie, mogło. Mógł być Lex, oczywiście.
Omiótł wzrokiem całe pomieszczenie i jago nieszczęsną właścicielkę, stojącą z założonymi rękami i czekającą aż coś powie, ale nie. Tylko patrzył, kompletnie bez wyrazu.
- Skoro nigdy nie widziałeś, w jaki sposób robię porządki, to lepiej uciekaj - to ja musiałam odezwać się pierwsza.
- A to jest pewnie...podomka? - spojrzał jeszcze raz na mój strój, na co zaczęłam się gorączkowo rozglądać za czymś stosowniejszym.
- Nie, to jest prezent urodzinowy - burknęłam. - Dostałam go w zeszłym roku od Geddwyna, gdy jeszcze kontaktowaliśmy się tylko listownie. Pierwsz raz mam to dziś na sobie.
- Czy mam się domyślać, że weszłaś w ten... strój portalem?
- Niby dlaczego? - zbaraniałam.
- Nie ma żadnych zapięć, a jest dość... dopasowany - w jego głosie rozbrzmiewało rozbawienie. - Zakładam, że jakoś trzeba w to wejść.
- Nie jest ważne zakładanie tego stroju, lecz zdejmowanie - ogarnął mnie wisielczy humor, gdy przypomniałam sobie instrukcję, jaką Geddwyn dołączył do tego ubrania. - Polegające mianowicie na rozerwaniu przez kogoś ogarniętego szałem namiętności - ciągnęłam sucho, zapominając na chwilę, że jednak nie rozmawiam z Lexem.
- Powodzenia - usłyszałam w odpowiedzi.
Wyprowadzona, nie wiedzieć dalczego, z równowagi, zaczęłam zbierać porozrzucaną zawartość Szafy. Kiedy się obejrzałam, Aeiran siedział na kanapie, plecami do mnie. Westchnęłam i wypuściłam wszystko z rąk.
- Herbaty?
Skinął głową, poszłam więc do kuchni zaparzyć co było pod ręką. Gdy wróciłam i usiadłam na kanapie z dwiema filiżankami, mój gość nadal na mnie nie patrzył.
- Czyżby któreś z nas miało zły dzień? - zaryzykowałam.
- Ty takiego nie miałaś zanim się nie pojawiłem - odpowiedź nadeszła niespodziewanie szybko. Podałam Aeiranowi herbatę. Odstawił ją na stolik, nietkniętą.
- Jakoś mi się głupio zrobiło, że wpadłeś akurat gdy natchnęło mnie na odstawianie cosplayu - burknęłam. - Zwykle tylko ja i najbliższe przyjaciółki widzą jak zachowuję się... - zadumałam się. - Jak dziecko?
- I tylko tyle? - usłyszałam. - Jeśli dziecięcość jest nieodłączną częścią twojej natury, niech tak pozostanie.
- Nie przeszkadza? - uśmiechnęłam się krzywo.
- Wcale.
- No to chodź - ja również odstawiłam filiżankę i pociągnęłam Aeirana w kierunku Szafy. - Skoro się już pokazałeś, możesz mi pomóc w sprzątaniu.
- Wydawało mi się, że ma kto ci pomagać - rozejrzał się. - Ale chyba się przeliczyłem.
- Wygoniłam - odpowiedziałam krótko i zwięźle.
- Jak się czuje?
O, to było coś nowego...
- Dobrze - wyjąkałam. - Dlaczego pytasz?
- Bo cofanie mocy Świętego Słońca nie było łatwym zadaniem - wyjaśnił. - Kto wie, jakie jeszcze mogą być tego efekty. Może przestanie się starzeć. A może się cofnie do granic możliwości. Wszystko jest możliwe.
- A ty się tak o niego troszczysz?
- Oczywiście. Moja duma ucierpi, jeśli się okaże, że zawaliłem sprawę.
Prychnęłam cicho, ale moją uwagę przyciągnęło coś błyszczącego na podłodze - pewnie wypadło z Szafy. Pochyliłam się, mając nadzieję, że to nie Kryształ Niebios.
- Co to takiego? - zainteresował się Aeiran.
- Wspomnienie - odpowiedziałam cicho. - Naszyjnik od Artena. Tak długo nie mogłam go znaleźć...
Nie pytał już więcej. Zamiast tego podniósł coś innego, a ja wyjęłam mu to z rąk. Dobrze pamiętałam, co znajduje się w tym czarnym pudełku.
- Pokazać ci moje przeznaczenie? - zapytałam z lekką drwiną i uchyliłam wieczko. - Marzy o nim większość małych dziewczynek, tak mi się wydaje.
- Ale nie ty - Aeiran spojrzał na srebrzystą koronę, wyglądającą na utkaną z kropli rosy. - Inaczej nie chowałabyś tego przed światami.
- Nie mam pojęcia dlaczego Cirnelle mi ją podarowała - zamknęłam pudełko i odłożyłam na dno Szafy. - Ty też pewnie ciągle nie wiesz, dlaczego dostałeś miecz? - a gdy pokręcił głową, mruknęłam: - Bo ja przecież nie nadaję się do rządzenia czymkolwiek.
- A może jednak, tylko jeszcze o tym nie wiesz?
- Władza ogranicza wolność - westchnęłam. - Nie tylko poddanych, ale i władcy.
- A jeśli jest tylko symboliczna?
- Co masz na myśli?
- W tej chwili nic - odpowiedział. - Ale kto wie...
Już bez szemrania poskładaliśmy wszystko na miejsce, a potem wypiliśmy zimną herbatę.
- A jednak mam niezłe wyczucie, kiedy tutaj przyjść - stwierdził Aeiran na pożegnanie. Minął się z depeszą - srebrzystą, metalową płytką o intrygującej treści.
Wpadaj, kiedy zapragniesz. Małego możemy Ci oddać. C.

3 VI

Dzisiaj miało miejsce wydarzenie przełomowe: mianowicie zabrałam Egila do Biblioteki na Pograniczu. Przedtem przykazałam mu trzymać się mnie i przypadkiem nie zagubić się ani tam, ani w międzysferze. Nie wiem, co byłoby gorsze - wizyta u Cirnelle czy tłumaczenie się rozdrażnionej Kilmeny...
Ta ostatnia uśmiechnęła się tylko półgębkiem, gdy przedstawiłam jej swojego towarzysza jako moją przyszłą konkurencję.
- Ta przyszłość jest trochę odległa - mruknął wtedy. - Zanim opanuję choćby rozczytywanie się w rozmaitych językach światów, będę już zgrzybiałym staruszkiem, a Miya będzie mogła spać spokojnie.
- No, no - Kilmeny pokręciła głową. - Skąd go tu przyciągnęłaś?
- Powiedzmy, że z zagranicy - uśmiechnęłam się.
- Zabrzmiało to dość dziwnie, zważywszy na to, gdzie jesteśmy...

Widok biblioteki przyprawił Egila najpierw o zachwyt, a potem o lekkie załamanie i to z tego samego powodu - że mogą istnieć takie ilości książek.
- Teraz dopiero zdaję sobie sprawę z tego, jak nieprzebrane są światy - westchnął, gdy usiedliśmy w czytelni. - Ja przecież nie zdążę ich dogłębnie poznać!
- Nikt ci nie każe pisać o wszystkim - napomniałam go łagodnie. - Chwytaj opowieści, nieważne z jak różnych miejsc pochodzą, ważne by miały w sobie to "coś", czemu możesz nadać kształt. I by nie były już wcześniej spisane.
- A jeśli znajdę coś i opiszę, a dopiero po fakcie odkryję, że to już kiedyś było? Jak już mówiłem, nie zdołam poznać wszystkiego, nie będę więc wiedział...
- Jeśli tak się stanie, zawsze możesz próbować nadać opowieści nowy wymiar. Napisać ją w inny sposób niż ktoś przed tobą. To w końcu nie będzie twoją winą, że urodziłeś się dwieście lat po tym jak opowieść została spisana.
- Chyba wiem, co masz na myśli - zaczął Egil z wahaniem. - Znalazłem kiedyś taki kawałek w jednej z ksiąg historycznych... Mała wzmianka, ale wydała mi się godna uwagi...
- Poświęciłeś jej zatem sporo myśli, czasu i papieru - dokończyłam. - I wyobraźni, widząc to, co opisywałeś, przed oczami jakby się działo naprawdę.
- Czy tobie też się to zdarza? - jego twarz zdradzała oszołomienie. Uśmiechnęłam się.
- Egil, jak myślisz, ilu ludzi przeczyta sztywne książki historyczne, przedstawiające suche fakty trzymając się narzuconych z góry reguł?
- Czy ja wiem - zastanowił się. - Mało?
- O, właśnie. A to, co ja spisuję i nazywam szumnie "kronikami", niekoniecznie ma wiele wspólnego z takimi dziełami. Raczej ze zwyczajnymi opowieściami, jeśli można je tak określić...
- Znaczy... Jak takie normalne książki? - próbował się w tym połapać. - Bo taką twórczość ludzie chętniej przeczytają?
- To, czy przeczytają, to już ich sprawa - prychnęłam. - Ja naprawdę nie jestem specjalnie zorientowana kto to czyta, kto to wydaje, i muszę sobie zapisywać, żeby nie zapominać o tantiemach, nie do końca wiem za co... - Na widok miny chłopaka parsknęłam śmiechem. - No, cały czas usiłuję ci powiedzieć, że piszę przede wszystkim po to, aby pisać!
- Tamtego mojego utworu nikt nie wydał - powiedział Egil cicho - bo wcale tego nie chciałem. Najważniejsze dla mnie było, że w ogóle powstało. I stało się moją największą dumą...
- O, widzisz! - podchwyciłam. - I dlatego ja nie piszę od nowa wszystkich tych suchych faktów. Przetrząsam światy i łowię. Znajduję coś - wydarzenie, postać, jakieś dawno zapomniane słowa - i odgrzebuję opowieść.
- To musi być fascynujące - chłopakowi zaświeciły się oczy. - Też bym tak chciał, ale czy potrafię?
- Gdybym ja się zastanawiała czy potrafię, nigdy nic bym nie zaczęła - skrzywiłam się. - A tak tylko nie kończę.
Tym razem zawtórował mi w śmiechu, co oznaczało, że zaczął czuć klimat.
- A czego jest w twoich opowieściach najwięcej? - zapytał.
- Opowieści nie należą do wszystkich i do nikogo zarazem - poprawiłam. - Ja je tylko zapisuję. A w tych zapiskach najwięcej jest... dialogów - znowu się roześmiałam - Są absolutnie przegadane. Założę się, że po powrocie do domu całą tę rozmowę opiszę w pamiętniku.
- Już się boję jak mnie obsmarujesz... Czego zatem najbardziej unikasz?
- A co to, wywiad? - spojrzałam na niego z ukosa. - Jak ognia staram się unikać przesłodzenia, patetyzmu i wtórności.
- Czy da się uniknąć wtórności, tak zbliżając się do rzeczy, które już wcześniej zostały opisane?
- Nie o taką wtórność mi chodzi - pokręciłam głową. - Pożyjesz, dojdziesz do tego... A, i mam jeszcze małą awersję do głównych bohaterów.
- Co jest złego w głównych bohaterach? - zdziwił się.
- Poza kilkoma chlubnymi wyjątkami są to porywczy idealiści bez porządnej osobowości - mruknęłam. - Chyba że to tylko mnie się tacy trafiają i przez to wpadłam w paranoję...

Jak się łatwo domyślić, opuściliśmy bibliotekę taszcząc górę książek... Ścigani złowieszczym spojrzeniem Kilmeny, które to spojrzenie posyłała nam regularnie, gdy toczyliśmy miłą konwersację w czytelni.
- Ja tu jeszcze wrócę! - zawołał Egil, machając do niej radośnie.
- Tego się właśnie obawiam - westchnęła ciężko.
- No dobrze. Mamy mnóstwo do przerobienia - usłyszałam, gdy wróciliśmy do domu. - Ale kiedy ja to zacznę, skoro muszę się podszkolić w czytaniu?
- Ja cię podszkolę - zaproponowałam łaskawie. - W ramach wdzięczności.
- Co? Za co? - popatrzył na mnie z zaskoczeniem.
- Za to, że dziś nareszcie nazwałeś mnie po imieniu - zachichotałam. - Tylko tak dalej.

2 VI

A nie, jednak nie do Marzenia, co mnie zaskoczyło. Ledwo skończyłam poprzedni zapisek, pojawił się Geddwyn, w pięknym stylu wychlupując mi połowę wody z basenu.
- Słyszałem, że ktoś tu wybiera się na obiad do Vaneshki - zawołał wesoło.
- Owszem - uśmiechnęłam się na jego widok. - A co, ty też się wybierasz?
- Ja? Ja tu jestem tylko gońcem - posłał mi spojrzenie pełne niewinności, ale jak na "tylko gońca" był nieźle odstawiony... Przez ten czas gdy go nie widziałam, włosy zdążyły mu trochę podrosnąć, przy czym przestał je roztrzepywać na rzecz fryzury a la "zmokła kura". W której oczywiście było mu bardzo do twarzy.
- Przybyłem zawiadomić, że zaciągnąłem Vaneshkę i jej świtę do Teevine i tam też się odbędzie obiadek - ciągnął. Pozostało mi przejść nad tym do porządku dziennego, bo wyglądało na to, że pieśniarka i duch wody zdążyli znaleźć już wspólny język. On machnął jej rysunek, ona, czego jestem pewna, już mu coś zaśpiewała... Pozostawała jeszcze jedna sprawa.
- W porządku, ale przy okazji załatwisz komuś transport - zakomunikowałam. - Nie wybieram się na ten obiad sama...
Przyciągnęłam eleganckiego i trochę zdezorientowanego Egila i przedstawiłam go równie elegancko.
- Cześć - Geddwyn uścisnął dłoń chłopaka. - Lubisz wodę?
- Biorąc pod uwagę, że co wieczór zachlapuje mi łazienkę, chyba tak - wyrwało mi się i zachichotałam, a Egil się zaczerwienił.
- To dobrze, bo tam, dokąd się wybieramy, trzeba żywiołem - powiedział duch wody i po sekundzie skoczył z powrotem do basenu, zaraz za wepchniętym tam znienacka Egilem. Szybko poszłam w ich ślady, bo chciałam zobaczyć reakcję kronikarza na taką metodę transportu... Miałam nadzieję, że Geddwyn nie pozwoli mu nałykać się za dużo wody.

Nie powiem, to był dobry pomysł na zebranie się w zameczku, zwłaszcza że zawsze czułam się w nim jak w domu, a Egilowi po pierwszym szoku również się spodobał. Zaraz po dotarciu na miejsce obsiedli nas Leo i Mil, którzy jakoś wyjątkowo się nie kłócili.
- Ale tak poza tym, pusto tu jakoś - zauważyłam.
- Bo reszta się znów szwenda do Promienistych i z powrotem - wyjaśnił Geddwyn. - Co oznacza, że mam wolną chatę i mogę się wreszcie porządzić!
- I dlatego użyczyłeś Vaneshce lokalu?
- A jak! To był najlepszy sposób żeby się wepchnąć legalnie na ten obiad!
Gospodyni przyjęła nas w leśnym saloniku. W swojej koronkowej czarnozielonej sukni z przezroczystymi skrzydełkami z tyłu i intrygującym makijażem wyglądała raczej jakby za chwilę miała wejść na scenę i wykonać jakąś drapieżnie mroczną pieśń. W zestawieniu z jej łągodnym spojrzeniem i ciepłym uśmiechem dawało to piorunujący efekt... Ale pasowało. Jak każda charakteryzacja, która kiedykolwiek wyszła spod ręki Geddwyna.
Wreszcie przedstawiłam jej Egila i wyglądało na to, że zrobił na niej miłe wrażenie. Przy czym sam wpatywał się w nią jak w dzieło sztuki. Tak, właśnie jak w dzieło sztuki, szczególnie biorąc pod uwagę pewną ilustrację z jego książki... Ale coś mi mówiło, żebym w tym dniu nie poruszała tego tematu.
Zresztą nawet nie było kiedy. Vaneshka ciągle przynosiła coś smacznego z kuchni a Leo i Milanee nawijali jedno przez drugie, prawie nie dając mi dojść do słowa. Ale to mi nawet pasowało, w końcu to moja ulubiona forma konwersacji - ktoś mówi, a ja słucham... W jednej z tych nielicznych chwil, gdy udało mi się wtrącić słówko, poprosiłam Mil o załatwienie takiej bransolety, jakie nosi ona i Leo.
- Może i nie mam specjalnego zaufania do teleportacji drogą techniczną - westchnęłam - ale ten tutaj pragnie podróżować, może go kiedyś puszczę samego...
- Ryzykując, że się zgubi i trafi do Cirnelle? - roześmiał się Geddwyn. - To by było prawdziwe rzucenie go na głęboką wodę!
- No i będzie kolejna techniczna nowinka skombinowana przez Mil - mruknął Leo. - Ostatnio przytargała nam, nie wiadomo po co, wideofon. Bezczelnie modernizuje nam Marzenie!
- Za pozwoleniem, Teleorin, modernizuję tylko swój pokój - odcięła się panna Selton. - Za to nie przypomnę, kto podłączył w kuchni wieżę i słucha na cały regulator jakiegoś łubudu...
- Za pozwoleniem, Milanee, to "łubudu" pozwala mi się skoncentrować i przyrządzać wyśmeinite potrawy... I kwiatki to widać lubią, skoro tak ładnie rosną!
Ja i Geddwyn co chwilę parkasliśmy w talerze, słuchając ich, a niekiedy napotykaliśmy porozumiewawcze spojrzenia Vaneshki i Egila, którzy jeszcze próbowali się przed tym powstrzymać.
- Zdecydowanie przydałoby mi się nauczyć obsługi takiej bransolety - stwierdził kronikarz ze śmiechem. - Jeśli mają mnie spotykać takie przeboje jak tu, to się z chęcią piszę!
- Trzymaj się nas a daleko zajdziesz! - skomentował Leo.
- A jeśli Miya już będzie miała dość rozkładania kanapy i zalewanej łazienki, zawsze możemy cię przygarnąć - ku mojemu zaskoczeniu dodała pieśniarka.
- Czy ty zamierzasz otworzyć w Marzeniu hotel? - zapytałam po tym jak już przestałam krztusić się sałatką jarzynową.
- Taki trochę darmowy byłby ten hotel - roześmiała się perliście. - Na razie możemy założyć... Dream Team!
- ...Co?
- No, Dream Team... Milanee coś takiego kiedyś zasugerowała, a całkiem ładnie to brzmi... - Vaneshka wzruszyła ramionami i zaśmiała się znowu.

Po obiedzie przenieśliśmy się do strefy letniej, w której nasz elegancki image był nie do końca na miejscu, ale trudno. Egil rzeczywiście coraz bardziej pasował do towarzystwa, w które się wplątał, toteż zaraz rozproszyli się po całej strefie, szukając poziomek, a może jagód, już nie pamiętam. Różnych rzeczy w rezultacie naznosili.
- Zaaplikowałeś coś Vaneshce przypadkiem? - zwróciłam się do Geddywna, zrywając ukwieconą gałązkę akacji i zanurzając w niej twarz. W DeNaNi też już kwitną akacje.
- Dlaczego miałbym? - zdziwił się.
- Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej radosnej i beztroskiej, po prostu...
- I co, wolałabyś żeby tak zostało?
- Do czego zmierzasz? - zapytałam ostrożnie.
- Wygląda, jakbyś to ty do czegoś zmierzała - mruknął. - Ale ty przecież chcesz utrzymać ten stan jak najdłużej i chwała ci za to. Tylko, że chodzi ci coś po głowie, co prędzej czy później wypłynie na światło dzienne, prawda?
Westchnęłam. Może lepiej byłoby gdyby, nie zaglądał mi tak w duszę...
- Czy to ma coś wspólnego z rysunkiem, który dla niej wykonałeś?
- Ty mi to powiedz - mrugnął szelmowsko. - Ja się tylko zemściłem. Za jej pieśń.
Powiedział to z rozbawieniem, ale po chwili zapatrzył się gdzieś w dal zamyślonym wzrokiem. Chętnie bym go zapytała, co takiego odkryła przed nim ta pieśń, ale nie sądziłam by mi odpowiedział wprost.
- A Egil jak ci się podoba? - zmieniłam temat.
- Słucham? - posłał mi nieco nieobecne spojrzenie. - A, Egil. Nie mój typ.
- Złotko, ja ci nie każę się mu oświadczać - odpowiedziałam na to cierpliwie - tylko przedstawić opinię znawcy ludzkich charakterów...
- Kidding - wyszczerzył się jak głupi do sera.
- Znaczy, jednak twój typ? - odpowiedziałam podobnym uśmiechem.
- Ty mnie nie łap za słówka bo nic ci nie powiem - dał mi lekkiego kuksańca. - Albo powiem: skądkolwiek go wytrzasnęłaś, wypuść go w światy, a będzie je chłonął jak gąbka wodę i w rezultacie pozna je lepiej niż ty.
- Nie da się - pokręciłam głową.
- Najpierw mnie prosisz o opinię, a tu takie coś - nadął się Geddwyn.

Pierwsze, co zrobiłam po powrocie do domu, było wysłanie depeszy do Vanny. Gdziekolwiek by nie była, miałam nadzieję, że będę tam w miarę mile widziana i poda mi swoje namiary.
I że Tenari będzie mnie jeszcze rozpoznawał.

1 VI

Gdyby nie to, że miałam trochę zachodu z przyzwyczajaniem Egila do światów i przepiswaniem na czysto zapisków z Jasności, pewnie skrobnęłabym tu coś wcześniej, ale lepiej późno niż wcale, prawda, drogi pamiętniczku?

Słońce jeszcze nie wzeszło, gdy wyszliśmy z Ciemności. Kronikarz po podróży czarną dziurą był jeszcze bardziej zakręcony niż po przebudzeniu, natomiast Aeiran tylko spiął konia i tyle go widzieliśmy.
- Czy on tak zawsze odjeżdża bez pożegnania? - obruszył się Egil.
- Potraktuj to na porządku dziennym - poradziłam. - Ma co nieco do odreagowania, wcale mu się nie dziwię... Za to ty masz wreszcie okazję zobaczyć inny świat, korzystaj!
Właściwie nie było z czego korzystać, bo tylko z jednej strony majaczyły góry Fe'Xil, z drugiej lasy Zachodniego Kręgu, a w pobliżu było tylko pełno przepaści. A jednak chłopak rozglądał się na wszystkie strony i chłonął widoki z doskonale widoczną fascynacją.
- Zachwycaj się, zachwycaj - uśmiechnęłam się. - Tak samo się zachowywałam, gdy po raz pierwszy przybyłam do DeNaNi.
- Cokolwiek dziwne miano dla świata - zauważył.
- Wygodniejsze niż demine in quo sol natei nievoco an belle - wzruszyłam ramionami.
Egil spojrzał na mnie z oszołomieniem.
- Co takiego?
Zafrasowałam się - faktycznie, w końcu chłopak nie znał żadnego języka ze światów... Ale po chwili znalazłam rozwiązanie. Zdjęłam swój wisiorek z gwiazdką i założyłam mu na szyję.
- To jest naszyjnik wielomowy. Teraz będziesz mógł się porozumieć z prawie każdym - wyjaśniłam.
- Czy... będę mógł to zatrzymać? - aż zaparło mu dech.
- Przynajmniej dopóki sam się nie nauczysz - roześmiałam się i jeszcze raz wyrecytowałam soleńskie określenie na ten świat.
- Mijesce, w którym słońce odradza się najpiękniej - powtórzył cicho. - Ale co to znaczy? Jak słońce może się odradzać?
- Spokojnie... Zaraz będzie świtać - odpowiedziałam. - I zobaczysz jedno z najpiękniejszych zjawisk świata. Zaraz po zachodzie.

Zostaliśmy w DeNaNi jeszcze przez parę dni, skacząc przy okazji po różnych wartych uwagi miejscach, co wykorzystałam również by pouczyć Egila międzysfery. Sądzę, że czeka mnie jeszcze sporo takich wypadów w światy, bo chłopak jest ich piekielnie ciekawy... Czemu się wcale nie dziwię. Jeśli będzie tak szybko zdobywał wiedzę, ta straszliwa wizja konkurencji w kronikowaniu będzie się stawała coraz wyraźniejsza...
I - mam nadzieję, że to nie tylko moje pobożne życzenie - coraz lepiej się dogadujemy.

Dopiero przedwczoraj zakotwiczyliśmy w Blue Haven i teraz Egil zapoznaje się dla odmiany z moją herbatą... Gdy przyjechaliśmy, herbaciarnia była puściusieńka, aczkolwiek elegancko wysprzątana. Z wiadomości, którą zostawiła mi Vanny, wynikało, że pojechała realizować jakiś złowieszczy plan i zabrała ze sobą Tenariego, natomiast Vaneshka ma od czasu do czasu wpadać na inspekcję. I faktycznie, wpadła ledwo zdążyliśmy się rozpakować.
- Cześć - powiedziałam wesoło. - Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha, wiesz?
Podeszła do mnie niepewnie, chwytając moje dłonie.
- Wróciliście? - spytała z prośbą w oczach. Prośbą o twierdzącą odpowiedź. Komuś z zewnątrz mogłoby się to pytanie wydać głupie, skoro jak byk widać, że już jestem z powrotem i nie trzeba się tak upewniać... Ale ja wiedziałam, co pieśniarka ma na myśli.
- Wróci l i ś m y - uśmiechnęłam się.
- Cali i zdrowi?
- Jasne.
Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą.
- Dzięki niebiosom - rzekła, siadając na kanapie. - Tak długo was nie było... A ja przez cały czas miałam jakieś niedobre przeczucie. Całe szczęście...
Zerwała się z kanapy, radośnie podekscytowana.
- Wracam do domu, powiedzieć Leo i Milanee! - klasnęła w dłonie. - Oni też się martwili!
Wybyła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. A przecież chciałam jej przedstawić mojego gościa, który w tej chwili buszował w łazience. Poza tym czułam, że powinnam ją zapytać o coś istotnego... Jakieś spostrzeżenie, które przywiozłam z Jasności... Ale może to i lepiej, bo niespecjalnie miałam do tego głowę.
Mój tok myśli przerwały podejrzane chlupoty dopiegające zza ściany. Pełna najgorszych obaw podeszłam do oszklonych drzwi.
- Egil! - zawołałam. - Czy ty mi właśnie zalałeś łazienkę?
- Niestety - usłyszałam skruchę w jego głosie.
- No to sprzątasz - oznajmiłam bezlitośnie.

Vaneshka już się nie pojawiła, ale dzień później przyszłała zawiadomienie, że urządza obiadek powitalny. I gdy tylko skończę przepisywać maj do swojego zeszyciku, wybieramy się do Marzenia...